Kornelia
Ostatnie dwa tygodnie były horrorem. Patrząc na Milenę, miałam ochotę się rozpłakać. Jej policzki były zapadnięte, oczy podkrążone. Próbowała wmówić mi, że wszystko było w porządku, lecz ja wiedziałam, że kłamała. Zauważyłam, że nic nie jadła, a jej żebra stały się nienaturalnie widoczne pod luźnymi ubraniami, którymi próbowała to ukryć. Drugi raz w historii naszej przyjaźni to ja musiałam być tą silna. To ja musiałam ją wspierać i pocieszać, lecz z Mileną nigdy nie było to łatwe. Jej chęć radzenia sobie ze wszystkim samemu, strach przed pokazaniem słabości znacznie ograniczały moje możliwości. Wszystko zmieniło się tego jednego dnia, gdy coś w niej pękło i rozpłakała się na moim ramieniu.
Siedziałam w salonie, próbując rozproszyć swój nastrój grami video, co przychodziło mi marnie. Każdy zabity wirtualny wróg miał twarz Michaela, każdy uratowany przeze mnie cywil, Harry’ego. Wreszcie sfrustrowana, rzuciłam czarny kontroler na stolik do kawy i kopnęłam fotel, stojący obok. Zacisnęłam zęby, wpatrując się w komunikat o potrzebie ponownego podłączenia kontrolera do konsoli, jakby to właśnie jasne literki były winne całej tej popieprzonej sytuacji.
Louis postanowił nie odwiedzać nas tego dnia. Choć uwielbiałam być blisko niego, czułam, że potrzebował chwili oddechu. Nie wiedziałam co robił, gdzie był, lecz uznałam, że to nie moja sprawa. Jeśli Louis chciał zaznać trochę samotności, kim byłam, by mu ją odebrać?
Siedząc tak w ciszy, którą zakłócała jedynie cicha muzyka ścieżki dźwiękowej gry, rozmyślałam o tym, co powiedział mi Calum. “Michael też się nie odzywa. Myślę, że z Harrym wszystko w porządku, uspokój Milenę”. Lecz jak mogłam ją uspokoić, gdy sama wątpiłam w prawdziwość jego słów?
Nagle pozorny spokój tego okropnego dnia przerwany został przez stłumiony krzyk, dochodzący zza drzwi pokoju przyjaciółki. Rozpaczliwy krzyk, w którym kryła się prośba o pomoc, prośba o uspokojenie nerwów. Znieruchomiałam, wsłuchując się w ten, raniący mnie tysiącami małych igiełek, pełen bezradności i desperacji głos. Poczułam łzy, cisnące się do moich oczy, więc odchyliłam głowę do tyłu i ścisnęłam mostek nosa dwoma palcami. Harry, do cholery, jeśli nie wrócisz, przyrzekam, że odnajdę cię, żywego lub martwego, i potnę na kawałki.
Nadszedł czas, by działać. Milena przestała udawać, że nic jej nie jest. Wiedziałam doskonale, że, choć przed nami tego nie przyzna, jej uczucia do Harry’ego były zbyt głębokie, by mogła o tak, w spokoju, czekać na jakąkolwiek informację od niego.
A teraz rozpaczała samotnie w sypialni. Przeze mnie. Wszystko przez moją słabość i egoizm. Nie pozwoliłam lecieć do Irlandii Louis’emu, za bardzo bałam się tego, co właśnie przeżywała Milena. Stchórzyłam, skazując na cierpienie swoją najlepszą przyjaciółkę, a ona nawet o tym nie wiedziała, wierząc, że wylot Harry’ego był podyktowany jego czystym altruizmem i obawą o przyjaciela. Nadszedł czas, by przyznać przed nią, że jej kochana Kornelia rozpoczęła wtedy okrutny sabotaż. Czas spotkać się z konsekwencjami swojego egoizmu. Wstałam z kanapy i ruszyłam w stronę drzwi, za którymi rozlegały się szlochy.
Dzień po naszej rozmowie Milena miała koszmar, który obudził całą trójkę, znajdującą się wtedy w mieszkaniu. Jej przeraźliwe krzyki wprowadziły mnie w depresyjny nastrój na resztę dnia. Milena się poddała. W poniedziałek nie poszła do pracy. Nie wychodziła w ogóle ze swojego pokoju. Raz po raz słyszałam łkania lub krzyki, gdy jakiś kolejny koszmar odnajdywał drogę do jej podświadomości i tylko te przykre dźwięki upewniały mnie, że Milena znajdywała się wciąż w mieszkaniu.
Dwie ściany, dzielące mój pokój z Mileny, przytłumiły kolejną salwę jej krzyków. Leżałam z Louis’m w łóżku, udając, że śpię i wsłuchiwałam się w to rozpaczliwe wołanie. Nie mogłam nic zrobić. Moja obecność była dla niej tylko kolejnym ciężarem. Nie mogłam jej nawet zapewnić, że Harry’emu nic nie jest. Nie mogłam zrobić nic, co postawiłoby ją na nogi, co pozwoliłoby jej spać spokojnie, choćby jedną noc.
Poczułam jak ramię otacza mnie od tyłu w talii i zostałam przyciągnięta do torsu Louis’ego. Oddałam się temu ruchowi, wciąż próbując udawać, że się nie obudziłam. Wychodziło mi nieźle. Louis już wcześniej komentował w żartach mój sen jako kamienny i nie do pokonania. W czasach, gdy jeszcze było wesoło, gdy nie pojawił się Michael z jego niszczycielskimi oskarżeniami.
Louis wtulił twarz w moje włosy i poczułam na skórze głowy ciepło jego cichego westchnienia. Palcem znaczył szlaki na moim brzuchu, a potem przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej. Ciepło jego ciała ogrzewało mnie przyjemnie, dodając otuchy.
- Niepotrzebnie upierałem się, żeby sprowadzić was z Polski - szepnął, a ja zmarszczyłam brwi, zdziwiona jego słowami. - Nawet nie wiesz jak szalenie jestem w tobie zakochany. Nie mogę znieść myśli, że kiedyś zranię cię tak, jak Milenę rani teraz Harry. - zacisnęłam zęby na słowo “kiedyś”. Louis nie wierzył w inną możliwość - Wcześniej wszystko było prostsze. Jechałem na akcję ze świadomością, że mogłem zejść z tego świata, ale niewiele mnie to obchodziło. Teraz… Cholera, jak idiota, gadam do ciebie, kiedy śpisz. - położył usta na moim ramieniu, a ja uśmiechnęłam się do siebie smutno. Postanowiłam dalej nie chować się przed Louis’m i położyłam swoją rękę na jego, oplecionej wokół mnie. Ścisnęłam ją delikatnie.
- Nie śpię - powiedziałam cicho, nie odwracając się do niego. Wypuścił ciężko powietrze z ust i pociągnął mnie w swoją stronę, odwracając na łóżku. Spojrzałam w jego błękitne oczy, od kilku dni przepełnione bólem.
- Kocham cię - szepnął, składając na moich ustach tęskny pocałunek. Zacisnęłam powieki, a serce zabiło mi mocniej.
- Ja ciebie też - odpowiedziałam szybko, przyciskając jego głowę do swojego ramienia. W ostatnich dniach wydawał się taki delikatny, jakbyśmy odwrócili się rolami.
- Kornelia… To mogłem być ja. To miałem być ja - powiedział w moją skórę, a mnie, po raz kolejny, dopadło nagłe poczucie winy. Jego najlepszy przyjaciel nie dawał znaku życia, Milena płacze w swojej samotni. Wszystko to działo się przeze mnie.
- Przepraszam. Przepraszam, że poprosiłam cię. Że… - jąkałam się. Zacisnął powieki i pokręcił głową, kładąc palec wskazujący na moich ustach.
- Nie żałuję, że zostałem - powiedział cicho. Wbiłam w niego badawczy wzrok, próbując odnaleźć w tych słowach jakiś ukryty komunikat,lecz ten mi gdzieś umykał.
- Ale Harry…
- To duży chłopiec, poradzi sobie.
- Więc nie myślisz, że…
- Nie. Jestem pewien, że żyje i ma się dobrze. - uśmiechnął się do mnie słabo. Zacisnąwszy wargi, rzuciłam mu zmartwione spojrzenie.
- Nie wyglądasz na tak pewnego - mruknęłam, głaszcząc go delikatnie po policzku.
- Zwątpienie zawsze gdzieś zostaje. Niewiedza i brak kontaktu to najgorsza tortura. Szczególnie dla Mileny. Ale nie żałuję, że nie pojechałem. Oczywiście jako przyjaciel chciałbym wyręczyć w tym Harry’ego, ale myśl, że… - mięśnie jego szczęki podskoczyły nagle. - Że to - wskazał na drzwi, za którymi wciąż rozlegały się szlochy Mileny - Że to mogłaś być ty… Przyrzekam, że skopię dupę Harry’emu za to, że na to pozwolił. Jestem wściekły, słysząc płacz Mileny. Wyobraź sobie co by ze mną zrobił twój. - trochę zbyt mocno, zacisnął dłoń, którą trzymał na moim biodrze. Syknęłam w bólu i odciągnęłam ją od swojego ciała, splatając razem nasze palce.
- Przepraszam - szepnął, patrząc na nie wymownie. Pokręciłam głową i uśmiechnęłam się do niego uspokajająco.
- Nie ma sprawy… I rozumiem co chcesz mi powiedzieć. - zamilkłam na chwilę - Louis… - skoro w ciągu ostatnich dwóch dni zdecydowałam się na trudne wyznania, postanowiłam zupełnie oczyścić swoje sumienie.
Spojrzał na mnie wyczekująco, a miłość w jego oczach obudziła we mnie krótkie wahanie.
- Rozmawiałam z Calumem. - przyznałam wreszcie, spuściwszy wzrok na białe pościele. Louis patrzył jeszcze przez chwilę na mnie, jakby nie dotarła do niego ta informacja, a potem podniósł się powoli, siadając na materacu i potarł ręką swój zarost.
- Kornelia - zaczął powoli z wyrzutem. Podniosłam się automatycznie i położyłam swoje dłonie na jego ramionach.
- On jest naszym najlepszym źródłem informacji. Louis, dzięki niemu wiemy co się dzieje. - pospieszyłam z wyjaśnieniami. Mężczyzna pokręcił głową z dezaprobatą i wyplątał się z mojego uścisku.
- Więc zdradza swoich dla ciebie - syknął, patrząc na mnie z wyrazem, który wprawił mnie w osłupienie. Jego wzrok nie przekazywał nic poza czystym obrzydzeniem. - Wplącze cię w kłopoty - warknął, odrzucając na bok kołdrę. Usiadł na krawędzi łóżka i ukrył twarz w dłoniach.
- Obiecuję, że to skończę. Ja po prostu musiałam wiedzieć, co się tam dzieje - załamałam ręce, szukając desperacko najlepszego usprawiedliwienia.
- Cholera, Kornelia, widzisz co się dzieje tylko przez niewyparzony ryj Payne’a! Co będzie jeśli Clifford dowie się, że Hood przekazuje ci ważne informacje?! - krzyknął na mnie, a ja odsunęłam się odruchowo do tyłu, chowając za połaciami pościeli. Widok na pokój przysłoniły mi łzy. Rozumiałam obawy Louis’ego, a jednak jego słowa zabolały niczym sztylet wbity w plecy.
- Nie mówi mi nic ważnego. Clifford wie, że rozmawiamy… Calum rozumie powagę sytuacji. Ja ją rozumiem! Jedyne czego się dowiaduję to okrojone informacje na temat stanu Harry’ego. Nie możemy trwać w niewiedzy, Louis. Zobacz, co się z nami dzieje! - rzuciłam, przyciskając wnętrza dłoni do oczu.
Drżenie ogarnęło całe moje ciało, a płuca, jakby zapomniały na czym polegała ich praca, pobierając tylko minimalne ilości powietrza. Od tego wszystkiego zakręciło mi się w głowie.
- Nie jestem głupia, Louis! Nie pozwoliłabym mu na jakikolwiek kontakt, gdybym nie była pewna, że będzie on dla nas zupełnie bezpieczny! - krzyknęłam, nie panując już zupełnie nad nerwami. Louis stał na środku pokoju, załamując bezradnie ręce i myśląc nad czymś intensywnie. Milczeliśmy przez chwilę, a w powietrzu unosił się dźwięk naszych głębokich oddechów. Patrzyłam na mężczyznę z wyrzutem, czując się zdradzona. Wiedziałam, że postępowałam słusznie, wiedziałam, że tylko fakty będą w stanie utrzymać Milenę we względnie dobrym stanie. Fałszywe pocieszenia i naiwne kłamstwa mogły tylko pogorszyć sytuację.
Zagryzłam wnętrze policzka, czując budującą się we mnie wściekłość. Ufałam Louis’emu, dlaczego więc on nie potrafił zaufać mi?
- Wyjdź - szepnęłam, wycierając oczy. Spojrzał na mnie w szoku.
- Co? - zapytał, osłupiały. Zaśmiałam się bez wesołości i wyplątałam z pościeli.
- Chcę, żebyś wyszedł. - wyjaśniłam, sięgając po leżący na krześle szlafrok.
- Kornelia…
- Po prostu ubierz się i jedź do siebie! - wrzasnęłam w jego stronę, a on zadrżał na dźwięk mojego głosu. Patrzył na mnie z bólem, który ranił moje serce, ale postanowiłam pozostać twardą. Musiał zrozumieć, że robię to wszystko dla niego, dla nich. Musiał zrozumieć, że jego uprzedzenia dotyczące Caluma były błędne. Mogłam być nowa w tym świecie, ale już dawno zdążyłam zrozumieć niektóre, rządzące nim, zasady.
Louis bez słowa pochylił się, by pochwycić, leżące na podłodze, rzeczy. Obserwowałam go uważnie, tłumiąc chęć przeproszenia i błagania, by został. Moja przyjaciółka cierpiała, przyjaciółka, która zawsze była dla mnie wsparciem, zawsze, z determinacją żołnierza, znosiła moje silne emocje, która wspierała mnie w nawet najmniejszym problemie. Postanowiłam zrobić wszystko, by ulżyć jej w cierpieniu.
Sama odezwałam się do Caluma, sama poprosiłam go, by informował mnie o tym, co mówi mu Clifford. Ustaliliśmy, że będą to tylko informacje, które mogą zostać przekazane, bez poważnych konsekwencji i będzie o nich wiedział Michael. A ten przyjął to z wyjątkowym spokojem. Poprosił mnie nawet do telefonu, ostrzegając, że to, co robię, jest ryzykowne i jeśli Calum przekroczy, choćby najmniejszą granicę, oboje spotkamy się z konsekwencjami. Ale nie przekroczył. Sytuacja była pod pełną kontrolą. Mogłam dać sobie głowę uciąć, że Michael powiedział o tym Harry’emu. Jeśli Harry wciąż żył, naszła mnie nieznośna myśl, którą od razu wypchnęłam poza świadomość.
- Ufasz mu bardziej niż mnie… - mruknął Louis, a mnie ścisnęło w gardle.
- Przestań… - szepnęłam
- Ile razy już się z nim spotkałaś? A może jest w tym coś więcej? Może to nie tylko kwestia Harry’ego - warknął w pełnym nienawiści tonie. Kilka łez popłynęło po moich policzkach.
- Wyjdź - powtórzyłam swoją prośbę
- Odpowiedz mi! - krzyknął, a ja zacisnęłam powieki
- Nie, nie łączy mnie z Calumem nic poza tym krótkim układem! Masz pierdolone urojenia, Louis!
- Zabiję go - zacisnąwszy pięść, zrobił krok w moją stronę. Przełknęłam ciężko, uświadamiając sobie, że Louis nie mówił tego w przenośni.
- Nie waż się go tknąć - syknęłam, obniżając głos. - On nam pomaga!
Louis wybuchnął mrocznym, niekontrolowanym śmiechem, zapinając gwałtownymi ruchami swoją koszulę. Gdy uporał się z wszystkimi guzikami zamilkł wreszcie, jego mina spoważniała, a on wskazał dłonią na drzwi pokoju. Milena wciąż nie przestawała płakać.
- Słyszysz jak nam pomaga! Milena siedzi w swoim pokoju i ryczy do ścian! Każdy z nas ledwo trzyma się na nogach, czekając na informację o jego zgonie! - ryknął, podkreślając znacząco swoje ostatnie słowo. Zamarłam, nie wiedząc co miałam mu odpowiedzieć. Przemawiała przez niego zazdrość, a, choć byłam jej świadoma, nie mogłam się z nim zgodzić. Koszmar ponownie obudził w Milenie strach, lecz dwa dni temu była w stanie w miarę normalnie funkcjonować, gdy mówiłam jej o komunikatach przekazanych przez Caluma. Nie wiedziałam dlaczego skłamałam na temat tego, kto je otrzymywał. Może z obawy, że Milena nie uwierzyłaby, że ktoś z grupy Clifforda chciał dzielić się ze mną jakimikolwiek informacjami. Wiedziałam jedynie, że na krótką chwilę przestała płakać, a w owej sytuacji było to ogromnym sukcesem.
Pokręciłam głową zrezygnowana i opadłam na łóżko. Schowałam twarz w dłoniach i westchnęłam głęboko, próbując opanować drżenie nóg. Słyszałam ciężki oddech Louis’ego, wciąż stojącego w tym samym miejscu.
- Proszę cię, idź już - powiedziałam cicho, rzucając mu błagalne spojrzenie.
- Nie - odparł, niemal natychmiastowo. Zacisnęłam pięści. Burza wzbierała we mnie nieuchronnie.
- Co chcesz jeszcze wiedzieć?! - krzyknęłam, nie wytrzymując. Ponownie wyprostowałam nogi, podchodząc do niego szybkim krokiem. - Może to czy pieprzę się z Hoodem na boku? Okłamuję was dla własnych pierdolonych korzyści, kiedy moja najlepsza przyjaciółka traci głowę, zamartwiając się o swojego faceta?! Może myślisz, że cieszę się, że Harry zniknął, bo mam pretekst, żeby spotkać się z Calumem? Bo przecież tak bardzo pragnę cię zdradzić, co?! - krzyczałam bez ładu i składu, plując najgorszymi rzeczami, jakimi mogłam w niego uderzyć. Musiał zrozumieć, jak to wszystko niedorzecznie brzmiało.
- Jak podoba ci się ta wersja zdarzeń, co?! - nie wytrzymując, popchnęłam go swoimi drobnymi rączkami, napierając na jego pierś. Uderzył lekko plecami o drzwi. Nie zdawałam sobie sprawy, że przez cały ten czas płakałam, wylewając z siebie litry łez. Louis zaciskał szczękę, patrząc na mnie z wyrzutem.
- Mam dość - powiedział tylko i odwrócił się do mnie plecami. Położył dłoń na klamce w momencie, w którym z moich ust wydobył się niekontrolowany szloch.
- Dobrze! Idź! Spierdalaj! Może znajdziesz sobie posłuszną kobietkę, która jak pies będzie czekała na każde twoje słowo, skoro moje działania tak cię obrażają! - wrzeszczałam, jak szalona, wyrzucając z systemu nerwy, które dusiłam w sobie przez ostatnie dwa tygodnie. Wiedziałam, że to, co mówiłam nie miało najmniejszego sensu, ale nie obchodziło mnie to. Byłam wściekła. Wszystkie moje starania, stres, który przeżyłam, szykując się do tego zadania, wszystko to tylko po to, by zostać oskarżoną o zdradę, o puszczanie się z kimś na boku.
Louis odwrócił się powoli z powrotem w moją stronę i oparł się o drewno, zaciskając wargi i uderzając lekko, raz po raz, głową o drzwi. Opuściwszy powieki, wziął głęboki oddech i przestąpił z nogi na nogę. Wbiłam wzrok w jego napiętą twarz, zaciskając drżące pięści.
- Myślę, że lepiej będzie, jeśli zamilkniesz - powiedział cicho, nie otwierając oczu. Uniosłam brwi, zaskoczona tą subtelną groźbą. Przełknęłam ciężko ślinę i zamrugałam szybko.
- Myślę, że lepiej będzie, jeśli wyciągniesz głowę ze swojej…
- Skończ! - ryknął, przerywając mi, a ja wzdrygnęłam się ze strachu, gdy ujął moje nadgarstki, tak malutkie w jego dłoniach. - Nie rozumiesz co mi robisz, dziewczyno! - krzyknął. W uszach zapiszczało mi od nadmiernej ilości decybeli. Raz po raz szarpał mnie nieznacznie, podkreślając wagę swoich słów.
- Każde twoje słowo sprowadza obrazy do mojej głowy, przez które mam ochotę wyjść na ulicę i, w drodze do Hooda, rozstrzelać każdą napotkaną osobę! Powiedz jeszcze kilka, a wierz mi, że pojadę do tego skurwiela i rozwalę jego łeb na ścianie! - przy ostatnim słowie puścił mnie, odpychając od siebie. Zachwiałam się lekko i cofnęłam o krok od Louis’ego, pocierając powoli jeden z nadgarstków. Drżałam ze strachu, wiedząc, że jego obietnice nie były czczymi słowami, rzuconymi na wiatr.
- Więc mi zaufaj - warknęłam, zmuszając się do zachowania względnie opanowanej postawy. Potarł dłonią kark.
- Przestań mieć przede mną tajemnice. Musisz mnie o wszystkim informować - oznajmił spokojniejszym już tonem. Odchyliłam głowę i jęknęłam zrezygnowana, załamując ręce. Tomlinson, do cholery!
- Louis, mam swoje życie! Swoje sprawy! - zmrużył oczy, a ja widziałam, jak napięcie ponownie się w nim budowało. Odepchnął się od drzwi, a ja cofnęłam się odruchowo, zachowując między nami odpowiedni dystans.
- To nie są twoje sprawy - syknął, wskazując na mnie palcem i zbliżając się powolnym krokiem. Patrzyłam mu uparcie w oczy i skrzyżowałam ręce na piersi.
- Za późno. Trzeba było myśleć o konsekwencjach, gdy mnie w sobie rozkochałeś - rzuciłam, czując, że czas zakończyć tę kłótnię. Był już dość blisko, bym czuła materiał jego koszuli na swoim nagim brzuchu. Pochylił głowę, sprawiając, że poczułam się jeszcze mniejsza, niż byłam w rzeczywistości. Nie bałam się go, lecz, będąc tak osaczona, zaczęłam nerwowo wykręcać palce, niepewna swojej pozycji w tej sytuacji.
- Zerwiesz Kontakt z Hoodem. - rozkazał tonem nie znoszącym sprzeciwu
- Nie. - odparłam niczym zbuntowane dziecko
- Dzisiaj. - naciskał, a jego palce dotknęły skóry mojego ramienia.
- Nie. - upierałam się na swoim. Milczeliśmy chwilę, mierząc się oczami i wtedy dotarło do mnie coś, co pozwalało mi myśleć bardziej trzeźwo. Napięcie spływało ze mnie powoli. Byliśmy w kiepskiej pozycji. Milena przestała płakać, prawdopodobnie słysząc nasze krzyki. Zachowaliśmy się tak egoistycznie. W czasie, gdy jej chłopak nie dawał znaków życia, my wydzieraliśmy się na siebie, nie doceniając tego, że wciąż mogliśmy dotknąć, przytulić, pocałować tego drugiego. Dlaczego te myśli naszły mnie w tym momencie? Nie wiedziałam, ale poczułam, że czas udobruchać mojego ukochanego. To nie był dobry moment i miejsce na kłótnie. To był najgorszy moment na kłótnie.
- Louis… - zaczęłam cicho i sięgnęłam dłonią jego policzka. Znieruchomiał wyraźnie zdziwiony. Jego wzrok wędrował po całej mojej twarzy, doszukując się wyjaśnienia tej zmiany. - Odkąd Harry się nie odzywa, Hood jest najlepszym źródłem naszych informacji. Nie wplącze nas w kłopoty. Wiem, że go nienawidzisz, wiem, że obawiasz się najgorszego, ale to, w gruncie rzeczy, dobry chłopak. - skrzywił się i spojrzał w bok, oddalając twarz od mojej dłoni. Pokręciłam szybko głową i pochwyciłam jego ręce, nie dając mu się za bardzo odsunąć.
- Kocham cię. Louis, kocham cię, jak nikogo innego na świecie. Przyleciałam tutaj dla ciebie, w Polsce tęskniłam za tobą jak szalona. Płakałam po nocach, wiedząc, że już nigdy nie zobaczę tego głupiego ryja! - cień uśmiechu przebiegł po jego twarzy, lecz wszystkimi siłami powrócił do poważnego wyrazu - Gdy zobaczyłam ciebie w tej kawiarni. Cholera to było jak wulkan wybuchający we mnie, rozlewający najgorętszą lawę do każdej komórki mojego ciała. Już wtedy wiedziałam, że byłam w tobie zakochana. Wiedziałam, że nie istnieje nikt poza tobą. Twarz każdego innego chłopaka była niczym rozmazane zdjęcie, a jedyna, którą widziałam wyraźnie to ta tutaj. - położyłam palec wskazujący na czubku jego nosa
- Nie zdradzę cię. Nigdy cię nie zdradzę, bo wiem, że jesteś jedynym, czego w życiu pragnę! No dobra, może nie jedynym, mimo wszystko jestem jednak silną niezależną kobietą, która, tak naprawdę, nie potrzebuje faceta. Zarabiam na siebie i takie tam… - wysiliłam się na żart, a Louis tym razem ukazał zęby i zamknął powieki, przyciągając mnie do siebie za biodra. - Calum nie jest żadnym zagrożeniem. Louis spójrz na mnie! - pociągnęłam go nieznacznie za włosy, a on otworzył oczy, wypełniając błękitem cały mój świat - Louis Tomlinson, ty pierdolony skurwielu, kocham cię! Kocham cię, jak kretynka w tanich romansidłach i nie zamierzam wymieniać na kogoś, kto ledwo dorasta ci do pięt! - skończyłam wreszcie swój monolog, patrząc uważnie na Louis’ego i obserwując jego reakcję. Rozejrzał się po pokoju, jakby nie wiedział co ze sobą zrobić, a potem, z zaskakującą siłą, przyciągnął mnie do siebie i złączył swoje usta z moimi, wywracając do góry nogami cały nasz świat.
Miałam wrażenie, że otaczały nas światła sztucznych ogni, świętujące zgodę, która nastąpiła. Louis przyciskał mnie mocno do siebie i całował gwałtownie, jakby ktoś odmierzał mu czas.
Każdy reagował na zniknięcie Harry’ego w inny sposób. Louis dusił to w sobie, ja próbowałam odszukać prawdę, a Milena straciła całą pewność siebie. Ukrywanie emocji, udawanie, że wszystko było w porządku odbiło się na mnie i Louis’m. To była kwestia czasu aż coś miało zacząć przeciekać. Tama pękła, a ja próbowałam ją załatać delikatnymi plasterkami.
- Posłuchaj - szepnęłam w usta Louis’ego, gdy wreszcie odważył się ode mnie oddalić. Wciąż trzymał mnie kurczowo przy sobie - Dzisiaj spotkam się z Calumem - uścisk na moich biodrach znacząco się wzmocnił - Spokojnie… Powiem ci wszystko, słowo w słowo, co od niego usłyszałam. - dodałam, całując go szybko w policzek.
- Ostatni raz - mruknął, opierając swoje czoło o moje. - Ostatni raz się z nim spotkasz. - zamknęłam powoli oczy. Rozumiałam jego obawy, lecz to wciąż nie był koniec. Harry milczał, Michael milczał. To nie był dobry czas na zerwanie mojego kontaktu z Calumem.
Westchnęłam ciężko, podejmując tę trudną decyzję. Milena będzie wściekła, lecz czy warto, dla marnych, ustawionych na chwiejnym gruncie zapewnień, ryzykować, by wściekłość Louis’ego zniszczyła ten kruchy układ?
Puściłam włosy mężczyzny i oddaliłam się od niego na kilka kroków. Sięgnęłam po prześcieradło i, nieświadomie, zakryłam swoje półnagie ciało, jakby chowając się przed konsekwencjami tego, co miało za chwilę nastąpić.
- Dobrze. Ostatni raz - kiwnęłam głową i usiadłam na łóżku, czując, jak wszystkie siły zaczynają ze mnie opadać. Adrenalina przestała działać, pozostawiając mój organizm w stanie nieopisanego zmęczenia.
- To dla dobra sprawy - powiedział po południu Calum, gdy siedzieliśmy w jego mieszkaniu. Powiedziałam mu o żądaniach Louis’ego, o naszej kłótni, która nastąpiła tego ranka. Calum zdawał się doskonale rozumieć postawę mojego chłopaka, zajmując jego stronę.
- Gdy tylko Harry wróci wszystko stanie się prostsze - powiedziałam stanowczo, podkulając pod siebie nogi. Spojrzał na mnie z powątpiewaniem, ale, ledwo widocznie, kiwnął głową.
- Jeśli Harry wróci… - mruknął, a ja zacisnęłam pięści.
- Calum… - warknęłam ostrzegawczo, a on wbił wzrok w punkt gdzieś nade mną. Napiął się cały i zacisnął szczękę. O nie… Nieznośne mrowienie dotarło do każdej kończyny mojego ciała, aż po czubki wszystkich palców.
- Michael w końcu się odezwał… - powiedział cicho, wciąż unikając mojego wzroku. Zamknęłam oczy, kręcąc powoli głową. Boże, nie… - Kornelia, spójrz na mnie - szepnął, a ja potrząsnęłam głową i jeszcze bardziej zacisnęłam powieki, jakby miało mnie to uratować od jego kolejnych słów. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Co powiem Milenie?
- Posłuchaj, nie mam pewności, dobrze? Nie płacz - usłyszałam, że podnosi się ze swojego miejsca, zbliżając do mnie. Ujął moje ściśnięte dłonie w swoje i pogłaskał je delikatnie.
- Powiedz mi. Po prostu mi powiedz, nie owijaj w bawełnę, dobrze? - poprosiłam, z trudem zmuszając moje struny głosowe do pracy. Poczułam dotyk na swoim policzku, gdy Calum starł moje łzy, więc otworzyłam oczy, napotykając wpatrzony we mnie brąz. Jego mina mówiła wszystko, lecz musiałam znać szczegóły. To nie była rzecz, o której mogłam nakłamać Milenie.
- Michael… Zadzwonił dziś rano. Brzmiał na cholernie z siebie dumnego. Mówił, że sprawa załatwiona, ale jeszcze nie może przekazać mi szczegółów. Mówił, że…. - przerwał. Odepchnęłam od siebie jego ręce i wstałam z fotela, przyciskając dłoń do czoła. Oddychałam szybko, próbując opanować, cisnący się do gardła, szloch. Zaczęłam chodzić w tę i z powrotem po pokoju.
- Powiedz… - naciskałam. Calum również wstał i wcisnął dłonie w kieszenie swoich czarnych spodni. Zacisnął pełne wargi i pokręcił głową. - Calum, do cholery, gadaj! - krzyknęłam, zatrzymując się wreszcie i patrząc na niego z wściekłością.
- “Problem został usunięty”. Tak brzmiały jego słowa - mruknął cicho, patrząc uparcie w podłogę. Poczułam jakby tysiąc ostrych kawałków szkła wciskało się w mój żołądek i serce, torując sobie drogę na zewnątrz i raniąc mnie niemiłosiernie. Wplotłam palce w swoje włosy, a potem pociągnęłam mocno, płacząc głośno. Calum podszedł do mnie szybkim krokiem i ujął moje dłonie w swoje, chroniąc mnie przed dłuższym zadawaniem sobie bólu. Zarzucił je sobie wokół brzucha, a potem przycisnął moją głowę do piersi. Szlochałam w jego koszulkę, mocząc ją swoimi łzami, lecz Calum zdawał się nie zwracać na to uwagi. Głaskał mnie po włosach i uciszał, próbując uspokoić. Wszystkie plasterki zostały oderwane. Moja tama runęła z hukiem.
*Nadzieja jest wyśniona i stracona