Pokazywanie postów oznaczonych etykietą michael clifford fanfiction. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą michael clifford fanfiction. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 15 marca 2015

59. I can't sleep tonight



Milena

       Harry zatrzymał Maserati pod budynkiem, w którym, będąc ostatnio, dowiedziałam się o wypadku Stylesa. Przygryzłam wargę, przyglądając się białym ścianom i oknom, w których połyskiwały promienie zimowego słońca. Harry ścisnął moją rękę i wyszedł z samochodu. Okrążył go i otworzył drzwi po mojej stronie, ofiarując mi pomoc przy wyjściu. Chwyciłam jego dłoń i nie puszczałam jej już do momentu, w którym stanęliśmy pod drzwiami mieszkania. Harry zapukał kilka razy, ale nikt się nie odezwał. Spojrzałam na niego z konsternacją i już miałam się odezwać, kiedy szczęknął zamek, a naszym oczom ukazała się pobladła twarz Caroline. Przełknęłam ciężko, widząc w jakim stanie się znajdowała. Jej loki prawdopodobnie nie widziały szczotki od dnia pogrzebu, sińce pod oczami czyniły z niej imitację chodzącej śmierci. Spojrzała na nas niewidzącym wzrokiem i cmoknęła kilka razy, jakby oceniała smak czegoś, co przed chwilą zjadła. 
       - Słucham? - zapytała obojętnie, opierając się niedbale o framugę. Harry uśmiechnął się do niej smutno. 
       - Jak się czujesz? - zapytał, a ona przekręciła oczami i przeniosła ciężar z nogi na nogę. Jej zachowanie wydało mi się osobliwe. Zdawała się nie rozpaczać, jakby wszystko wokół przestało ją obchodzić. 
       - Dobrze. Czego chcecie? - zapytała, a jej czoło zetknęło się z drewnem, gdy oparła je o drzwi, jakby była mocno zmęczona. 
       - Chcieliśmy złożyć ci pewną propozycję. Ofiarować pomoc - powiedziałam cicho, patrząc na nią z dołu. Uniosła jedną brew i zaśmiała się cicho. Spojrzała przez swoje ramię w głąb mieszkania, a ja domyśliłam się, że miała gościa. 
       - Słyszałeś, Nick, chcą mi pomóc - rzuciła, kpiącym tonem, a za jej plecami rozległ się śmiech. Harry zmarszczył brwi i niespodziewanie chwycił Caroline za rękę, podwijając jej rękaw. Zadrżałam, gdy zobaczyłam, że skóra zgięcia jej łokcia była zaczerwieniona, a w wielu miejscach znajdowały się małe ranki, otoczone siniakami. 
       - Chyba sobie jaja robisz - warknął mój chłopak i uderzył w drzwi, które, pod wpływem jego siły, walnęły z hukiem w ścianę. - Nick! - wrzasnął, idąc w stronę salonu. Caroline zawołała za nim z wyrzutem i podbiegła do drzwi, za którymi zniknął. Stałam w progu, niepewna co powinnam zrobić, ale zanim zdążyłam wykonać jeden krok, Harry pojawił się ponownie w korytarzu, trzymając zaciśniętą dłoń na karku bladego, chudego chłopaka, którego widzieliśmy pod Irresistible po kolacji z Kaitō. Nick krzywił się z bólu i próbował wyswobodzić z silnego uścisku, ale Harry umiejętnie parował jego ciosy. Wreszcie drugą ręką zgarnął za plecami chłopaka jego nadgarstki, skutecznie go unieruchamiając. 
       - Wypierdalaj stąd i więcej nie wracaj! - krzyknął, wypychając Nicka z mieszkania z taką siłą, że ten upadł przede mną na kolana. 
       Caroline popchnęła nagle Harry’ego i uderzyła go płaską dłonią w policzek. 
       - Odpierdol się, Styles! - wrzasnęła na niego, a potem pochyliła się, by pomóc wstać Nickowi. Harry spojrzał na nią zdezorientowany, nieświadomie łapiąc się za zaczerwienione miejsce. 
       - Co ty robisz, dziewczyno?! - zapytał podniesionym głosem, gdy Caroline otrzepała ramiona chudzielca - Zamierzasz się zaćpać?! Jeszcze kilka dni temu nie było osoby bardziej nienawidzącej tego gówna! 
       Caroline spojrzała nagle na Harry’ego zbolałym wzrokiem, a ja przeczuwałam co miało nadejść. Przycisnęłam dłoń do ust, czekając na jej słowa. 
       - Kilka dni temu mój mąż jeszcze żył - wrzasnęła, potwierdzając moje obawy. Fakt, że nazwała Liama swoim mężem sprawił, że zachciało mi się płakać. Wzięłam głęboki oddech, by się uspokoić i zrobiłam krok w stronę dziewczyny. 
       - Karolina, nie możesz się tym truć. Nic nie jest dobrym powodem, żeby do tego wrócić. - powiedziałam do niej w naszym ojczystym języku
       - To jest najlepszy sposób, żebym, żebym… - zaczęła, ale zacięła się w pół zdania, nie będąc w stanie wypowiedzieć kluczowych słów. 
       - Wiesz, że on by tego nie chciał. Pomogłaś mu tyle razy, nie pozwól, żeby to się zmarnowało - starałam się mówić cicho, ze spokojem. Caroline prychnęła krótko i pociągnęła Nicka za sobą do mieszkania. 
       - Pomogłam i co to dało?! I tak leży w ziemi, będąc pożywieniem dla robaków. Odpierdolcie się ode mnie! Oboje! - dwa ostatnie zdania powiedziała po angielsku, wpatrując się z nienawiścią w Harry’ego. 
       - Chcemy ci pomóc, jesteśmy rodziną - powiedział cicho, wytrzymując cierpliwie jej obelgi. 
       - On niby tez miał być waszą rodziną i jak skończył?! Pierdolę to! Dajcie mi spokój, powiedziałam. Odchodzę z tego gówna. Nie niesiesz ze sobą nic prócz cierpienia i śmierci! Może obudzisz się, kiedy Milena padnie trupem! - zadrżałam na tę myśl, a Harry zacisnął pięści. Żyła na jego szyi uwydatniła się nagle, gdy próbował powstrzymać targające nim emocje. 
       - Caroline, proszę… Nie rób sobie tego. Nie rób tego jemu - szepnął
       - Nie rozumiem o czym ty mówisz. On to uwielbiał - zakpiła i zatrzasnęła nagle za sobą drzwi salonu. - Liczę do trzech! Jeśli stąd nie wyjdziecie wzywam gliny! Albo lepiej, Clifforda! - jej stłumiony wściekły głos rozbrzmiał w korytarzu jako ostatnie ostrzeżenie. 
       Spojrzałam na Harry’ego, w którego oczach tliły się łzy. Znał Caroline dłużej niż ja i domyślałam się, że zobaczenie jej w takim stanie mogło wpłynąć na niego dewastująco. Chwyciłam jego dłoń w swoją i pociągnęłam go na zewnątrz. 
       - Zabiję tego gnoja - syknął, nie odwracając wzroku od drzwi, które zamknęłam chwilę wcześniej. Sięgnęłam jego twarzy i zmusiłam go, by na mnie spojrzał. 
       - Jesteś pewien, że to całkowicie wina Nicka? - zapytałam, patrząc na niego porozumiewawczo. Zamrugał szybko, wahając się przed odpowiedzią. 
       - Caroline nie jest głupia - wydusił wreszcie z siebie. Uśmiechnęłam się do niego smutno, głaszczą łagodnie jego policzek. 
       - Caroline jest załamana. Rozpacz doprowadza nas do różnych okropieństw - szepnęłam i zacisnęłam zęby, gdy do mojej głowy wtargnął obraz Ashtona na celowniku mojego pistoletu. 
       - Musimy coś z nią zrobić - nalegał, nie pozwalając mi się wyciągnąć z budynku. Kiwnąwszy głową, wyjęłam z torebki telefon i wykręciłam numer Phoebe. 

       To było jasne, że Caroline nie mogła zabrać się z nami do Polski. Zayn nie odpowiadał na wezwania Louis’ego niczym poza prośbami o zostawieniu go w spokoju, więc mieliśmy odbyć tę podróż we czwórkę. Phoebe obiecała zająć się Caroline podczas naszej nieobecności, przekonując Nialla, by porozmawiał “od serca” z Nickiem. Wiedząc co działo się za zamkniętymi drzwiami mieszkania Liama, nie chciałam lecieć do Polski, lecz widok zmęczonego Lou i smutnego Harry’ego przekonał mnie, że tym razem powinniśmy pomyśleć o sobie. Tym samym kroczyłam powoli przez odprawę, dając się obmacać obleśnemu strażnikowi.
       Silniki samolotu buczały w moich uszach, gdy wpatrywałam się przez okno w wodę pod nami. Harry głaskał kciukiem wierzch mojej dłoni, nie wypowiadając nawet słowa. Kornelia i Louis nie rozmawiali ze sobą podczas całego pobytu na lotnisku i w czasie lotu. Siedzieli obok siebie w ciszy, nawet się nie dotykając. Atmosfera między nimi gęstniała z każdą kolejną minutą, wprawiając wszystkich w niezręczny nastrój. Miałam nadzieję, że najbliższy tydzień miał to zmienić, a oni oboje będą w stanie porozmawiać o tym, co ich trapiło. 
       Godzina lotu i byłam bezpieczna. Wszyscy byliśmy bezpieczni. Tylko godzina. Wyszłam na szare, deszczowe powietrze Poznania, patrząc na znajomy budynek lotniska, jakbym wyleciała do Anglii dopiero wczoraj. Przed wejściem na parkingu dla taksówek stał piękny czarny Mercedes, o  którego maskę opierał się starszy mężczyzna. Jego kurtka wyglądała, jakby ledwo dała się zapiąć na ogromnym brzuchu. Harry kiwnął do niego porozumiewawczo głową. 
       - Pan wypożyczał? - zapytał go po polsku nieznajomy, a Harry spojrzał na mnie z półuśmiechem, więc przejęłam pałeczkę. 
       - Tak, on. Nie mówi po polsku - wyjaśniłam, a mężczyzna kiwnął głową ze zrozumieniem i rzucił Harry’emu klucze. Ten złapał je zręcznie i puścił mu oczko. 
       - Musi podpisać - przypomniał nam facet i wyciągnął z teczki, którą trzymał, dwie spięte ze sobą kartki. Harry podpisał szybko i pożegnał się z mężczyzną po angielsku, na co ten mruknął coś pod nosem i machnął ręką. 
       Harry nie mógł wziąć swojego auta ze względu na żmudną papierkową robotę, na którą nie pozwolił nam nagły wyjazd. Zamiast tego skorzystał z wypożyczalni i oczywiście musiał postarać się o najdroższy model, jaki posiadali. 
       Louis przyciągnął do bagażnika dwie walizki - swoją i Kornelii i wrzucił je jednym zwinnym ruchem. Przyjaciółka zerknęła na mnie lękliwie, a potem usiadła na tylnym siedzeniu, zajmując miejsce obok swojego chłopaka. Z cichym westchnieniem weszłam do samochodu, gdzie panowała niezręczna cisza. Harry usiadł za kierownicą i odpalił Mercedesa. Nie patrząc nawet na GPS, ruszył w kierunku domu Kornelii. Mieszkała bliżej, więc postanowiliśmy podrzucić ją i Louis’ego, jako pierwszych. 
       Mercedes zatrzymał się przed dużym białym domem, którego drzwi otworzyły się w momencie, w którym zgasł silnik samochodu. Na zewnątrz wyszła mama Kornelii, niska kobieta, która farbowała swoje dawno już siwe włosy na brązowo. Owinęła się szczelnie grubym swetrem i uśmiechnęła do nas szeroko. Gdy jej wzrok skrzyżował się ze wzrokiem Kornelii, moja przyjaciółka wypuściła ze świstem z płuc powietrze i szarpnęła za klamkę drzwi auta, otwierając je szeroko. Uśmiechnęłam się do Harry’ego, który odpowiedział mi tym samym i razem z nim i Louis’m podążyliśmy za, biegnącą w stronę swojej mamy, Kornelii. 
       Dziewczyna rzuciła jej się w ramionach, a naszych uszu doszedł rozpaczliwy szloch, który zupełnie zbił mnie z pantałyku. To nie brzmiało, jak płacz spowodowany szczęśliwym spotkaniem. Raczej, jak wyraz nieopisanej ulgi, połączony z błaganiem o pomoc. Jakby Kornelia nie spodziewała się, że miała jeszcze zobaczyć swoją mamę. 
       Kobieta poklepała ją po plecach śmiejąc się wesoło, jakby nie zauważyła przedziwnego tonu owego powitania. Mimowolnie spojrzałam na Louis’ego, który wbił wzrok w ziemię, zaciskając z siłą pięści. Wyglądał, jakby sam miał się za chwilę popłakać. 
       - Aż tak się za mną stęskniłaś? - zapytała pani Madej, a Kornelia wtuliła się w nią mocniej w odpowiedzi. Ramiona przyjaciółki drżały, szarpane przez spazmy płaczu. Jej mama posłała każdemu z nas łagodny uśmiech, więc z Harrym odpowiedzieliśmy tym samym. Louis nie wiedział nawet, że na niego spojrzała. 
       Po kilku minutach Kornelia wreszcie puściła mamę i odsunęła się od niej na odległość ramion. Pani Madej otarła jej łzy i pogłaskała łagodnie po policzku. 
       - Już się wypłakałaś? - zapytała, a Kornelia zaśmiała się przez łzy i pokiwała głową. 
       - Przepraszam… Po prostu, stęskniłam się za tobą - powiedziała drżącym głosem. 
       - Ja za tobą też, piosenkareczko. Widzę, że dalej jesteś z tym cudem - wskazała na Louis’ego, a ja parsknęłam śmiechem. Kornelia wyszczerzyła zęby, grożąc mamie palcem. Harry uśmiechał się uprzejmie, uroczo zdezorientowany, ale do Louis’ego dalej zdawało się nic nie docierać. Miałam ochotę kopnąć go w tyłek. 
       - Wszystko z nim w porządku? Wygląda jakoś dziwnie - zapytała pani Madej, a Kornelia spojrzała na swojego chłopaka. Wreszcie podniósł wzrok i uśmiechnął się blado, widząc, że był na uwadze wszystkich dookoła. 
       - Tak, tak. Nie spał całą noc, jest po prostu zmęczony - odparła Kornelia i, chwyciwszy Louis’ego za rękę, ścisnęła ją porozumiewawczo. Louis zmarszczył brwi, nieświadomy tematu ich rozmowy, a potem skinął w kierunku starszej kobiety. 
       - Bardzo mi miło znów panią widzieć. Świetnie pani wygląda - oznajmił, jakby wybudził się z jakiegoś transu. Kornelia przetłumaczyła mamie to, co powiedział, a kobieta powachlowała się dłonią. 
       - Gdybym była kilka lat młodsza… - powiedziała i wszystkie trzy wybuchnęłyśmy śmiechem. 
       - Co jest takie zabawne? - zapytał Harry, obejmując mnie jedną ręką w pasie. 
       - Nic, nic - pocałowałam go w policzek i powróciłam do rozmowy z Kornelią i jej mamą. 
       Po wymienieniu uprzejmości z resztą rodziny Kornelii, Harry wciągnął mnie do Mercedesa i zawiózł do mieszkania, którego nie widziałam ładnych parę lat. Gdy miałam pracę, wynajmowałam swoje cztery ściany, ale po przeprowadzce do Londynu musiałam je odstąpić. Dlatego byłam zmuszona zająć swój stary pokój w mieszkaniu moich rodziców. Przygryzłam ze zdenerwowania paznokieć. Tak dawno ich nie widziałam. 
       Harry pogłaskał mnie po plecach, dodając otuchy, gdy wspinaliśmy się po schodach wiekowej pięknej kamienicy. Wreszcie zapukałam w odpowiednie drzwi i po chwili ciszy przed naszymi oczami stanęła szczupła, niska kobieta, wycierająca ręce w kuchenną szmatkę. Potarłam kark i uśmiechnęłam się do niej nieśmiało. 
       - Hej… - mruknęłam, na co kąciki jej ust uniosły się lekko i kiwnęła głową. 
       - Cześć - powiedziała, a potem zmierzyła badawczym spojrzeniem Harry’ego. Widziałam w jej oczach błysk podziwu, więc przybiłam sobie mentalną piątkę. Widziała go po raz pierwszy i zaimponowanie jej sprawiło mi dziwną, niezrozumiałą satysfakcję. 
       - Jesteś sama? - zapytałam, zaglądając do cichego, przestrzennego mieszkania. Miało wysoko zawieszony sufit, który dodawał echa każdemu dźwiękowi. 
       - Tak, ojciec w pracy. - odpowiedziała i odsunęła się, by zrobić nam miejsce. Spojrzałam z obawą na Harry’ego, z którego twarzy nie schodził uśmiech. Poczułam lekkie zażenowanie, gdy pomyślałam o jego wielkiej drogiej willi. To nie były warunki, do których Harry został przyzwyczajony. 
       - Wiesz, że nie musisz tu zostawać. Możesz wynająć pokój w hotelu - mruknęłam do niego, a on spojrzał na mnie, jakbym spadła z księżyca. Od samego momentu podjęcia decyzji o wylocie do Polski, Harry nalegał, żeby zostać w moim domu. Chciał dowiedzieć się o mnie o wiele więcej niż już wiedział, a pobyt w domu, w którym się wychowałam był idealnym na to sposobem. 
       - Och, twoja mama ma coś przeciwko? - zapytał, patrząc z obawą na kobietę. Pokręciłam głową. 
       - W sumie, nawet jeszcze jej nie zapytałam… - mruknęłam, a potem odwróciłam się do mamy i wymusiłam uśmiech. 
       - Ach właśnie. Mamo to jest Harry - mój chłopak - skrzywiłam się na te słowa, które jakimś cudem brzmiały jeszcze gorzej po polsku niż po angielsku. Czy kiedykolwiek miałam przyzwyczaić się do świadomości bycia w stałym związku? 
       - Harry, moja mama - Nadia— przedstawiłam ich sobie, każdego w odpowiednim języku. - Nie masz nic przeciwko, żeby został tutaj ze mną przez ten tydzień? - dodałam, zwracając się do mamy. 
       - Nie, oczywiście, że nie. Wchodźcie, zanim zamarzniecie na tej klatce - powiedziała i wciągnęła nas obojga do środka. Harry rozejrzał się po korytarzu, a ja westchnęłam ciężko i wstawiłam swoją walizkę do mojej starej sypialni. Prócz brakujących książek pokój zdawał się wyglądać tak samo, jak wtedy, gdy opuściłam go sześć lat temu, by zacząć samodzielne życie. Oczywiście odwiedzałam czasami rodziców, ale zwykle były to zbyt krótkie wizyty, bym miała szanse ponownie spać w swoim starym łóżku. 
       Harry wszedł za mną do środka i zamknął za sobą drzwi. Skanował wzrokiem każdy mebel, każdą ścianę, a ja coraz bardziej kurczyłam się w sobie. 
       - Ładnie tu - powiedział, uśmiechając się do mnie łagodnie. Prychnęłam na niego i zaczęłam zdejmować szalik i kurtkę. 
       - No co? - zapytał, widząc moją naburmuszoną minę. Wzruszyłam ramionami, a gdy już uporałam się z nieznośnymi warstwami ubrania, opadłam ciężko na duże miękkie łóżko. 
       - Willa to to nie jest - mruknęłam, głaszcząc dłonią zimną pościel. Harry parsknął śmiechem i usiadł obok mnie, obejmując mnie pasie rękami. 
       - Pamiętasz, jak mówiłem ci, że nie zawsze byłem bogaty, prawda? Zanim grupa dorobiła się swojej części mieszkałem w kamienicy podobnej do tej. - oznajmił i cmoknął mnie w czoło. Zmarszczyłam brwi, patrząc na niego uważnie, a potem wydusiłam z siebie coś, co intrygowało mnie od momentu, w którym po raz pierwszy ujrzałam jego ukryty pokój, wypełniony bronią i narkotykami. 
       - Właściwie to od kiedy w tym siedzicie? Mieliście nam wyjaśnić, gdy zdecydowałyśmy się wrócić z wami do Londynu - zauważyłam, a on zaśmiał się cicho i kiwnął głową. 
       - Myślę, że teraz nie jest na to czas, ale obiecuję, że wyjaśnię ci, gdy będziemy mieli chwilę dla siebie. Czuję, że powinniśmy posiedzieć trochę z twoją mamą - odparł, a ja przekręciłam oczami. 
       - Nie widziałyśmy się prawie rok, myślę, że przeżyje kolejne pięć minut - mruknęłam, wywołując jego chichot. 
       - Chodź - pociągnął mnie za rękę, a ja niechętnie poddałam się temu gestowi.Zanim zdążyłam chwycić klamkę drzwi, przyciągnął mnie niespodziewanie do siebie i włożył ręce pod moją bluzkę. Zadrżałam z wrażenia, którego nie czułam od długiego czasu. 
       - Wiesz… - szepnął mi do ucha, zanim musnął ustami moją szyję - Jesteśmy teraz jak nastolatkowie, którzy muszą uważać na rodziców, żeby nie zostać przyłapanym. - zaśmiałam się na jego słowa. Cieszyłam się, że zdobył się na żarty, a nawet na chwilę namiętności. Ostatnie wydarzenia były dla niego i Lou ogromnym ciężarem i rzadko pozwalali sobie o nich zapomnieć. 
       - Dlatego będziemy musieli odpuścić igraszki na tydzień - powiedziałam, a on warknął i ugryzł mnie lekko w obojczyk. 
       - Chyba śnisz - odparł, wywołując mój śmiech. W końcu wyprostował się, pozostawiając wrażenie chłodu na mojej skórze i wbił we mnie z czułością wzrok. - Kocham cię - szepnął, ujmując mój policzek w swoją dłoń. 
       - Ja ciebie też - odpowiedziałam po chwili ciszy. Widziałam w jego oczach błysk, który pojawiał się za każdym razem, gdy zmuszałam się na to wyznanie. Ten błysk budził we mnie małą eksplozję szczęścia i utwierdzał w słuszności decyzji o wypowiedzeniu wreszcie tych okropnych dwóch słów. 
       Złączyliśmy nasze usta w krótkim pocałunku, by wreszcie opuścić moją sypialnię i wrócić do mamy. Harry zabrał się chętnie za pomaganie jej w szykowaniu obiadu, a choć nie mogli porozumieć się w jednym języku, dzięki mojemu tłumaczeniu, zaczęli razem żartować i śmiać się głośno, tworząc więź, którą obserwowałam z szeroko otwartymi oczami. Oto moja mama - osoba, która mnie wychowała, widziała mnie od najmłodszych lat i od zawsze uczyła, by być uczciwym i nie zadzierać z prawem - żartuje sobie beztrosko z moim chłopakiem - gangsterem i mordercą, który prawo miał gdzieś, a mnie znał od niecałego roku. Gdyby tylko się dowiedziała kim był ten człowiek…
       Około osiemnastej do mieszkania wszedł mój tata, wysoki, szczupły mężczyzna, którego głowę obsypała siwizna. Gdy wkroczył do kuchni przeniósł zdezorientowane spojrzenie ze mnie na Harry’ego i uśmiechnął się niepewnie. 
       - Milena? - zapytał, przeciągając sylaby. Parsknęłam śmiechem i kiwnęłam mu na powitanie. 
       - Hej. Tata to jest Harry, mój chłopak. - przedstawiłam Stylesa, a ten podał mojemu ojcu rękę i uścisnął ją mocno. 
       - Hej, Piotr - przedstawił się, na co Harry kiwnął z uśmiechem głową. Kim jesteś i co zrobiłeś z mrocznym Harrym, którego poznałam w Bobbles? Zastanawiałam się ile jeszcze razy miałam zadać sobie to pytanie. 
       - Co ty tu robisz? Nie siedzisz w Anglii czy coś? - zapytał mój tata, a ja przekręciłam oczami. 
       -  Nie powiedziałaś mu? - burknęłam do mamy, a ta wzruszyła ramionami. 
       - Nie było okazji - odparła
       - Nie było okazji? Mieszkacie razem! - wrzasnęłam, a Harry chwycił mnie za rękę i ścisnął mocno. Tylko jego ciepły dotyk powstrzymał mnie przed kontynuowaniem sprzeczki. Odwróciłam się do ojca, który stanął za mamą i zaczął wyjadać przez jej ramię jedzenie z garnka. 
       - Przyjechaliśmy na krótkie wakacje. Zostaniemy tutaj tydzień. Nie masz nic przeciwko temu? - wyjaśniłam, pocierając nerwowo czoło. Tata obrzucił Harry’ego badawczym spojrzeniem, zatrzymując je na naszych splecionych dłoniach. 
       - Póki nie będziecie zbyt głośno - mrugnął do mnie, a ja wyrzuciłam w powietrze ręce z przeciągłym warknięciem. 
       - Tato! - jęknęłam, chowając twarz w dłoniach. 
       - Co? Jesteś dorosłą kobietą, a ten facet raczej nie uznaje celibatu. Spójrz tylko na te tatuaże. - tata przyciszył głos, jakby Harry mógł go jakimś cudem zrozumieć. Zacisnęłam pięści i pociągnęłam Harry’ego za sobą, zmierzając wściekle do sypialni. 
       Jakby nic się nie zmieniło. Rodzinne sprzeczki, atmosfera codzienności. Czas zdawał się tutaj zatrzymać. Wciąż byłam córką, zwykłą dziewczyną, która po prostu dostała dobrą pracę za granicą. Moi rodzice nie wiedzieli, że kilka dni temu zginął przyjaciel mojego chłopaka, że jego narzeczona postanowiła uciec w narkotyki, które przypadkiem okazały się być jednym z dwóch rodzajów niebezpiecznych towarów, których handlem kierował, och zaraz - mój chłopak. 
       Czy to była rzeczywistość? A może wyśniłam te kilka miesięcy i tak naprawdę wciąż szukałam pracy w Polsce, powołując się na doświadczenie na studiach? Spojrzałam na Harry’ego, który obserwował mnie przez dłuższą już chwilę. Widziałam zmarszczkę między jego brwiami, sugerującą, że się martwił. 
       - Co jest? - zapytał, a ja zamrugałam szybko i potrząsnęłam grzywką. 
       - Nie… Nic. - mruknęłam i usiadłam na fotelu przy biurku. 
       - Przecież widzę. - powiedział, siadając naprzeciwko mnie. Oblizałam wargi, przyglądając mu się w milczeniu. 
       - To jest takie dziwne - szepnęłam, wywołując jego konsternację - Nie pasujesz tu. - dodałam, a on poruszył się zakłopotany
       - Chcesz… Chcesz, żebym poszukał hotelu? - zapytał cicho. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak, w jego głowie, mogły zabrzmieć moje słowa
       - Nie! Nie to miałam na myśli! - zaprzeczyłam pospiesznie - Chodzi o to, że… Nie siedzimy tutaj nawet jeden dzień, a wszystko wydaje się nagle takie normalne. Jakbym nigdy nie wyjechała. Jakbyś ty nigdy się nie “stał”. Jakby Kornelia nie była wcale porwana, a Liam… - przerwałam pospiesznie, zaciskając z nerwów szczękę. - Przepraszam - szepnęłam
       Mina Harry’ego zrzedła wyraźnie, ale wymusił w sobie uśmiech i wyciągnął rękę, by pochwycić moją dłoń. 
       - W porządku, kontynuuj - powiedział. Miałam ochotę go pocałować za wyrozumiałość, którą mnie otaczał. Zagryzłam wargę i wzięłam głęboki oddech. 
       - To wszystko. Po prostu mam wrażenie, jakbym cofnęła się w czasie. 
       - Żałujesz, że przeprowadziłaś się do Anglii? - zapytał nagle, a ja zauważyłam jak mięśnie jego szczęki podskakują nerwowo. Rozejrzałam się po pokoju. Był nudny, szary, bardzo polski, jak moje życie, zanim poznałam Harry’ego. Wtedy nie pracowałam w wielkiej korporacji, nie oglądałam wyścigów motocyklowych, nie uczęszczałam na przyjęcia bogaczy. Ale też nie wisiało nad moim chłopakiem niebezpieczeństwo, nie musiałam się bać o życie jego czy Kornelii. 
       - Nie wiem… - odpowiedziałam szczerze, a on zgarbił się na łóżku. - Nie, chyba nie - dodałam, patrząc w jego piękne zielone oczy. - Moje życie jest teraz o wiele bardziej interesujące 
       - O wiele bardziej niebezpieczne - mruknął smutno, więc wstałam z krzesła i podeszłam do niego. Usadowiłam się wygodnie na jego kolanach i, kładąc palec na jego podbródku, zmusiłam, by na mnie spojrzał. 
       - Coś za coś - szepnęłam i sięgnęłam wargami jego różowych ust. Uśmiechnął się delikatnie, głaszcząc mnie lekko po plecach. 
       - Kocham cię - mruknął z nutą smutku, a ja kiwnęłam z uśmiechem głową. 
       Nie liczyłam na fajerwerki. Nie liczyłam na poprawę rzeczywistości, bo to, co ostatnio działo się wokół nas, było ciężkie do zamiecenia pod dywan. Nigdzie tego dnia nie wyszliśmy, niewiele mówiliśmy. Harry położył się na łóżku, przyjmując mnie w swoich ramionach, łaskocząc palcem skórę, gdy wpatrywał się ślepo w sufit. Nie zadawałam pytań i nie wymagałam, by się odzywał. Sprawa z Liamem, Caroline i Cliffordem zaprzątała teraz wszystkie głowy naszej grupy. Czułam się bezradna, jak podczas pobytu Harry’ego w szpitalu, choć tym razem to nie moja ukochana osoba była w niebezpieczeństwie. Uśmiechnęłam się ironicznie do swoich myśli. Gówno prawda, teraz wszystkie moje ukochane osoby były w niebezpieczeństwie. 
       Słyszałam dźwięki w reszcie mieszkania, gdy moi rodzice szykowali się do snu, jak gdyby nigdy nic. Jakby ich córka nie dołączyła do przestępczej grupy, jakby nie groził jej i jej przyjaciołom pewien facet, który polecił zabójstwo biednego Liama. Jaki psychopata wybiera przeddzień ślubu ofiary na czas morderstwa? Jaki psychopata wybiera jakikolwiek dzień na czas morderstwa. Zadrżałam i podniosłam głowę, przyglądając się zaostrzonej szczęce Harry’ego. Taki psychopata, który właśnie mnie obejmuje. Zemsta Harry’ego nie miała być przyjemna i, choć jeszcze o niej nie usłyszałam, domyślałam się jakie obrazki mogły teraz krążyć po jego głowie. 
       Jeśli nie nałogowy ruchacz to przestępca. Wpadłam z deszczu pod rynnę? Może już nigdy nie miałam zakochać się w porządnym, dobrym obywatelu, który nie zdradza nagminnie lub nie rozwala spluwami swoich wrogów. A jednak uczucie do Harry’ego było zbyt silne i nie widziałam jego końca. Mam nadzieję, że piekło rzeczywiście nie istnieje, bo jeśli chrześcijanie mają rację to czeka mnie wieczność w mękach. 
       Spojrzałam na małą bliznę pod okiem Harry’ego - pozostałość po jego wypadku na motorze i zacisnęłam szczękę. Wojna i tak wybuchnęła. Nie straciłabym wiele więcej, gdybym pociągnęła za spust, gdy Ashton stał przede mną w swoim mieszkaniu. Calum nie odważyłby się mnie zabić, a Michael prawdopodobnie i tak pozbyłby się Liama. Czy byłoby lepiej, gdybym to ja rozpoczęła ten konflikt? Nie… coś podpowiadało mi, że środki Harry’ego miały być łagodniejsze niż te, które przygotowałby Michael w ramach zemsty. Na pewno? Czy może nie poznałam jeszcze najmroczniejszej strony mojego ukochanego? Może właśnie teraz układał plan okrutnych tortur, jakie miał zaserwować Cliffordowi? Nawet jeśli, to ten skurwiel na to zasługuje… Nagła decyzja zbudowała we mnie odwagę, by wypowiedzieć kolejne słowa. 
       - Harry… - szepnęłam, widząc, że jeszcze nie spał. Zerknął w dół, obdarzając mnie najbardziej czułym spojrzeniem, jakie kiedykolwiek od niego otrzymałam. - Ta wojna… - zaczęłam niepewnie, a on ścisnął moje ramię, bym kontynuowała. 
       - Nic nie będzie mogło jej powstrzymać, prawda? - Harry zmarszczył brwi i poprawił swoją pozycję na poduszce, przyciągając mnie bardziej do siebie.
       - Zamierzasz to zrobić? - zapytał, uśmiechając się lekko, jakby chciał mi dać do zrozumienia, że nawet ja nie byłabym w stanie wyperswadować mu tego pomysłu. 
       - Nie wkurwiaj mnie - wyciągnęłam do niego język, a on zaśmiał się cicho. 
       - Chciałam się upewnić, że to, co zaraz powiem nie zakłóci potencjalnego pokoju. - dodałam już ciszej, kładąc się na brzuchu i opierając na łokciach. Harry oparł poduszkę na ścianie za sobą i opadł na nią, patrząc na mnie z zainteresowaniem. 
       - O żadnym pokoju nie ma już mowy - powiedział, przejeżdżając palcem po mojej szczęce. Kiwnęłam głową i wzięłam głęboki oddech. 
       - Ukryłam coś przed tobą - zaczęłam niepewnie, unikając jego wzroku. Zmrużył oczy, a jego twarz przybrała w ciemności przerażającego wyrazu. 
       - Co takiego? - zapytał poważnie. Chwyciłam jego dłoń w swoją i ucałowałam każdy palec z osobna, zanim przyznałam się do swojego sekretu. 
       - Wiem dlaczego miałeś wypadek. - Harry zamrugał szybko i bezwiednie chwycił się za żebra, które zabrały najwięcej czasu, by się zagoić - Dowiedziałam się co dokładnie się stało i zrobiłam strasznie głupią rzecz, gdy jeszcze byłeś nieprzytomny 
       - Ok, bez owijania, dziecino. - powiedział, siląc się na łagodny ton. Odchrząknęłam cicho. 
       - To Ashton. Był zły, że wygrałeś i przestrzelił twoje opony. - wbijając wzrok w materac, kontynuowałam - Kiedy się o tym dowiedziałam wzięłam swój pistolet i złożyłam mu wizytę…
       - Milena! - Harry nagle zerwał się na łóżku, siadając wyprostowany. Dźwięk jego krzyku rozszedł się echem po mieszkaniu, budząc zapewne moich rodziców. 
       - Zupełnie postradałaś zmysły? - ściszył głos, patrząc lękliwie na ścianę, za którą znajdowała się ich sypialnia
       - Byłam głupia, wiem. Po prostu… Ty prawie umarłeś. Raz nawet zrobiłeś to na moich oczach, wariowałam! - zaczęłam się tłumaczyć, czując łzy zbierające się w kącikach moich oczu. Wracanie do tych konkretnych wspomnień nie było najlepszym pomysłem kilka dni po śmierci znajomego. 
       - “Raz to zrobiłem na twoich oczach”? - Harry marszczył brwi, zdezorientowany. Załkałam cicho, przypominając sobie, jak jego klatka piersiowa przestaje się poruszać, a w moich uszach rozbrzmiewa pisk kardiogramu. 
       - Stanęło ci serce, kiedy u ciebie byłam. - moje ręce zaczęły trząść się przeraźliwie, więc Harry ujął je w swój mocny, dodający otuchy uścisk. - To było straszne. Myślałam, że cię straciłam. Byłam wściekła i zrozpaczona. W pewien sposób rozumiem Caroline. Gdybym wiedziała do kogo się zwrócić pewnie zatopiłabym się w najgorszych narkotykach. - kilka łez opadło na jego nagą klatkę piersiową. Otarł mój policzek opuszkami palców i pociągnął mnie do siebie, całując zachłannie. 
       - Nie płacz - szepnął, przytulając mnie mocno, co tylko wywołało głośniejszy szloch - Dlaczego mi nie powiedziałaś? - zapytał, ujmując moją twarz w dłonie i patrząc mi uważnie w oczy. 
       - Właśnie dlatego - wskazałam na swoje zaczerwienione oczy, a Harry zaśmiał się łagodnie i pokręcił z niedowierzaniem głową. 
       - Nie zawsze musisz być silna, dziecino - szepnął. Zdjęłam jego ręce ze swojej twarzy i westchnęłam ciężko
       - Problem w tym, że przez ciebie robię się okropnie słaba - warknęłam, zła na swoją, nowo-odkrytą emocjonalność. 
       - Nie zauważyłem - mruknął, przyglądając mi się, jakby owa słabość miała nagle zabłysnąć na mojej twarzy. 
       - Bo zwykle w tych momentach jesteś w Irlandii albo ledwo żywy w szpitalu - warknęłam zaskakując nas obojga wyrzutem, jaki pojawił się w moim głosie. Harry zamilkł nagle, patrząc na mnie z bólem, a ja spuściłam wzrok i wymamrotałam przeprosiny. 
       Zostałam nagle popchnięta na poduszki, po czym Harry położył się nade mną, opierając ręce po obu stronach mojej głowy. Zamknął nasze usta w głębokim, długim pocałunku, który wypędził z mojej głowy wszystkie złe wspomnienia. Wplotłam ręce w jego gęste loki, ledwo łapiąc oddech. Gdy wreszcie postanowił dać odpocząć moim wargom, zmusił swoje, by obdarzyły pieszczotą moją wrażliwą szyję. 
       - Obiecuję - szepnął między pocałunkami - że… już nigdy… cię nie opuszczę - spojrzał mi w oczy, gdy jego długie włosy łaskotały moje policzki. 
       - Nie możesz tego obiecać - zauważyłam smutna, a on pokręcił z determinacją głową
       - Mogę i właśnie to robię. Jestem szefem, pamiętasz? Mogę wszystko - naciskał, wywołując moje ciche parsknięcie. Spoważniałam jednak po chwili, gdy nawiedziła mnie nieprzyjemna myśl. 
       - Nie, kiedy dorwie się do ciebie Clifford - szepnęłam
       - Niech spróbuje. On i jego rozwalona noga. 
       - Noga niedługo mu się zagoi. 
       - Wtedy przebiję ją po raz drugi. A zaraz potem dosięgnę nożem jego krtani - jego głos przybrał niskich tonów, które wywołały ciarki na moich plecach. Tak, zdecydowanie byłam w związku z psychopatą. Ale czy mi to przeszkadzało? Scałowałam grymas na jego twarzy. Niski głos i mroczne spojrzenie wywołało we mnie dawno nieodczuwany rodzaj przyjemności, którą obudziła jakaś chora część mojej osobowości. To pewnie przez nią zgodziłam się na randkę z tym chamskim dupkiem, którego poznałam w Bobbles. To przez nią pozwoliłam sobie się w nim zakochać.
       Moje wargi spijały powoli smak jego ust, sięgając każdego ich milimetra, dając sobie czas na poznanie ich struktury, choć tak naprawdę mogłabym już w śnie narysować każą krzywiznę, każde ich wypełnienie. Harry warknął, zniecierpliwiony moją grą i przycisnął mnie gwałtownie do materaca. Pisnęłam zaskoczona, a potem oddałam się jego dotykowi, gorącym pocałunkom i pieszczotom, jakimi mnie obdarzał. Nie wiedziałam nawet kiedy, leżałam naga na swoim starym łóżku, w swoim starym pokoju, ze swoim nowym, mrocznym chłopakiem, który już tak dawno nie pokazał mi tej władczej, mrocznej natury. Palce na moim najczulszym miejscu wywołały falę gorąca, która przelała się przez moje ciało, wydzierając ze mnie głośne jęknięcie, które Harry zagłuszył swoją dłonią. 
       - Ćśśś. Nie chcesz obudzić rodziców, prawda? - powiedział zachrypniętym głosem. - Powinienem cię zakneblować - dodał, a ja nie byłam do końca pewna czy mówił poważnie. Nie miałam głowy, by się nad tym zastanawiać, czując przyjemne ruchy palców. Zaklęłam cicho i ugryzłam go w dłoń, którą wciąż trzymał na moich ustach. Uśmiechnął się szeroko, obdarzając mnie pożądliwym spojrzeniem, a potem zastąpił dłoń ustami i wszedł we mnie nagle i gwałtownie, tak, jak dawno tego nie robił. Jęknęłam w jego usta, czując cudowne wypełnienie, wysyłające impulsy przyjemności do każdej części mojego ciała. 
       Opuściły mnie wszystkie ponure myśli, łzy już zaschły, a ja nawet nie pamiętałam dlaczego w ogóle się pojawiły. Jedyne co się liczyło to te rytmiczne ruchy, które skutecznie uniemożliwiały mi zachowanie ciszy. Loki pieściły moją szyję, duże dłonie przesuwały się po całym ciele, dodając intensywności przeżywanym doznaniom. Spełnienie rosło z każdą chwilą, z każdym ruchem tego pospiesznego aktu. Żadne z nas nie chciało tego przeciągać, zbyt stęsknione swoją bliskością, zbyt zatracone w cudownej nieświadomości, w jaką wprowadzał nas wzajemny dotyk. Wspinałam się na szczyt szybciej niż zwykle i nawet dłoń czy usta Harry’ego, nie mogły powstrzymać donośnego krzyku, który rozdarł moje gardło, gdy orgazm wreszcie mnie dosięgnął. Cisnęłam soczystą wiązanką przekleństw, między które wplotłam kilka razy imię Harry’ego i to straszne wyznanie, które tak ciężko było ze mnie wyciągnąć w normalny dzień. Moje paznokcie wbiły się głęboko w skórę na plecach Harry’ego i byłam prawie pewna, że poczułam pod nimi ciepłą krew. Harry warknął głośno, potwierdzając moje podejrzenia i wykonał kilka kolejnych ruchów, doprowadzając się do spełnienia. Schował twarz w zgięciu między moją szyją i ramieniem i ugryzł mnie mocno, gdy targały nim ostatnie spazmy rozkoszy. 
       Przez chwilę w pokoju słychać było nasze przyspieszone oddechy, a potem Harry wysunął się ze mnie i opadł na poduszki obok, lecz zaraz potem odskoczył nagle z głośnym sykiem. 
       - Au! - jęknął i spojrzał na mnie ze sztucznym wyrzutem. Kazałam mu się odwrócić i sama syknęłam na widok przed sobą. Na plecach Harry’ego widniało osiem ciemnych stróżek krwi, zaczynających się w głębokich rankach, jakie po sobie zostawiłam. 
       - Przepraszam - szepnęłam i wstałam, ruszając pospiesznie do łazienki. Po krótkim odświeżeniu się namoczyłam, porwaną wcześniej z kuchni, szmatkę i wyszłam na korytarz. 
       Gdy wróciłam do sypialni, zobaczyłam, że Harry wygląda przez okno, nagi jak go natura stworzyła, ozdobiony srebrnym światłem księżyca. Uśmiechnęłam się na ten widok i podeszłam do niego, dotykając delikatnie szmatką jego pleców. Pocałowałam go w ramię, gdy szmatka zbierała dowody naszego zbliżenia. Harry uśmiechnął się, nie patrząc na mnie, a potem spojrzał na ścianę, gdy rozległy się za nią szumy. 
       - Jednak obudziłaś rodziców - szepnął, a ja pacnęłam go lekko szmatką. Kiedy jego plecy były czyste, wyszedł na krótko do toalety, pozostawiając mnie samą z własnymi myślami. 
       Westchnęłam, patrząc na jasny księżyc i myśląc o tym, co się przed chwilą stało. Przyjemna nieświadomość, którą chciałabym zachować na najbliższe kilka dni. Gdy tylko stanęłam przy oknie wspomnienia rzuciły się na mnie, jak wygłodniałe lwy, wzbudzając wyrzuty sumienia, że pozwoliłam sobie na chwilę przyjemności. Liam nie żyje, Caroline powróciła do narkotyków, Kornelia ledwo rozmawiała z Louis’m, nad naszą grupą wisiała wojna, a ja uprawiam seks w swojej starej sypialni w Polsce… 
       Potrząsnęłam głową, wybudzając się z tych natrętnych myśli. Potrzebowałam tego i byłam pewna, że Harry również tego potrzebował. Odmawianie sobie przyjemności nie mogło nam pomóc w zrealizowaniu zemsty.
       - O czym myślisz? - podskoczyłam, gdy poczułam na swojej talii ciepłe ramiona. Zamknęłam oczy i oparłam się o tors Harry’ego
       - Nie skomentowałeś tego, co powiedziałam ci o wypadku - zauważyłam, ignorując jego pytanie. Harry pocałował mnie krótko w szyję. 
       - Wiedziałem, że to Ashton - mruknął, a ja odwróciłam się gwałtownie przodem do niego i spojrzałam ze zdziwieniem w jego oczy. - Gdy tylko dowiedziałem się, że to Phoebe przekazała wam informacje od razu domyśliłem się, że to ten idiota… 
       - Dlaczego nic nie zrobiłeś? - zapytałam. Zaśmiał się cicho i przyłożył swoje wargi do mojego czoła. 
       - Nie chciałem narażać cię na niebezpieczeństwo - szepnął i pociągnął mnie do łóżka.
       - Chodź. Czas spać. To był długi dzień. - powiedział, przyciskając mnie do siebie i układając się wygodnie na łóżku. Choć on zasnął szybko, ja nie mogłam zmrużyć oka przez całą noc. Coś tu nie grało. Jego odpowiedzi wydawały się zbyt proste. Poza tym wciąż nie wiedziałam, jak zaczęła się ich przygoda z nielegalnym handlem. 


#TTDff

poniedziałek, 9 marca 2015

58. I'll give you one last chance to hold me

Hej, hej, hej, kochane! Tak tylko piszemy z małym komunikatem:
Wkroczyłyśmy w część trzecią i najbardziej intensywną. Choć w tym rozdziale żaden kolor czcionki nie jest potrzebny to ostrzegamy, że w kolejnych pojawią się treści i sceny mocno kontrowersyjne w wielu tego słowa znaczeniach! 
No! to tak tylko ku przestrodze :D 
Kochamy i dziękujemy za ponad 100 000 wyświetleń! Jesteście niesamowite! Nie przestawajcie promować bloga! Może TTD spodoba się jeszcze wielu osobom, co jest naszym marzeniem :) Komentujcie, dzielcie się wrażeniami pod naszym tagiem (#TTDff), a my mamy nadzieję dać Wam przyjemność (nawet jeśli są to smutne feelsy, wiemy, że i tak je uwielbiacie XD) z czytania tego ff!!!


Kochamy! 

A. <3 & M. xx



I'll give you one last chance to hold me*

Kornelia

        Szarpałam palcami róg strony, na której utknęłam, wpatrując się ślepo w literki przed sobą. Nic nie miało sensu, żadne słowo nie układało się w coś, co mogłoby nadać znaczenia tekstowi, któremu się przyglądałam. Zerknęłam na zegarek wiszący na ścianie i westchnęłam cicho. Długo nie wracali. Milena machała nogą, wystającą zza fotela, na którym siedziała, przygryzając zębami końcówkę ołówka. Haseł na jej krzyżówce zdawało się nie przybywać i już po chwili rzuciła zeszyt na stół i skrzyżowała nogi. Zaczęła wpatrywać się we mnie badawczym wzrokiem, lecz udawałam, że tego nie widzę, wciąż obserwując bezsensowne literki. 
        - Chyba czas zająć się twoimi włosami. Odrosty są już strasznie długie - odezwała się z lekkim uśmiechem, a ja zamknęłam książkę i chwyciłam w dwa palce bladoróżowy kosmyk. Obracałam go, przyglądając się matowym, rozdwojonym końcówkom. Za dużo stresu…
        - Wiesz… - mruknęłam cicho, nie odrywając wzroku od włosów. - Tak myślałam, że… Może czas wrócić do swojego naturalnego koloru - stwierdziłam i, podobnie jak ona, rzuciłam książkę na stół. Milena zamrugała szybko kilka razy i pokręciła głową. 
        - Żartujesz, prawda? - podniosła głos, jakbym powiedziała coś obraźliwego. Przekręciłam oczami i potarłam palcami czoło. 
        - Wydaje mi się… Myślę, że ten kolor nie jest odpowiedni - wzruszyłam ramionami, czując ogarniający mnie ponownie tego tygodnia smutek. 
        Milena wyprostowała się na swoim fotelu i zmarszczyła brwi. 
        - Nieodpowiedni do czego? - zapytała z wyraźnym w jej głosie wyrzutem. 
        - Do sytuacji… - mruknęłam i przygryzłam lekko wargę. Milena prychnęła ostentacyjnie i rzuciła mi rozeźlone spojrzenie. Dlaczego tak się złościła?
        - Nie, nie, nie, nie! Nie pozwolę ci zmienić tego koloru! To jest coś, co może pozwolić mi zapomnieć o ostatnich wydarzeniach. Coś, co wydaje się zatrzymywać normalność, którą straciliśmy! - wrzasnęła. Przekrzywiłam głowę, uśmiechając się lekko. 
        - Moje włosy są różowe. Nie ma w nich nic normalnego - stwierdziłam, ale ona uciszyła mnie machnięciem ręki. 
        - Były różowe, gdy się tu przeprowadziliśmy. Były różowe, gdy cię poznałam! Twoje włosy aktualnie są dla mnie najnormalniejszą rzeczą na świecie! - jej determinacja, by odwieść mnie od decyzji zmiany koloru na głowie, rozjaśniła nieco, ostatnio poszarzały, świat. Uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością i kiwnęłam głową. 
        - I tak nie chcesz tego zrobić. - mruknęła pod nosem, sięgając po krzyżówkę. 
        - Nie chcę. - potwierdziłam, a ona uniosła z wyższością brwi, jakby ciężko było jej wybaczyć mi mój pomysł. 
        - Więc nie pierdol. Jutro pójdę do miasta po farbę i zajmę się twoimi odrostami 
        - Nie musisz. - powiedziałam, smutniejąc nagle - Kupiłam farbę na… na ślub. Miałam cię poprosić o odświeżenie mojego koloru… - szepnęłam, a Milena spojrzała na mnie przez mgłę wspomnień i skrzywiła się nieco. Kiwnęła prawie niezauważalnie głową i szybko otarła policzki, choć łzy nie zdążyły jeszcze na nie spaść. 

        Nie zauważyłyśmy kiedy zegar wybił północ. Siedziałyśmy wciąż na tych samych miejscach, czekając na wiadomość od Lou i Harry’ego, ale nasze telefony milczały. Piętnaście po dwunastej postanowiłam wreszcie zadziałać i wykręciłam numer swojego chłopaka, ale do mieszkania nagle wpadły dwie postaci i aparat wypadł mi z ręki. 
        Harry i Louis stanęli w salonie. Zauważyłam na rękawie koszuli tego drugiego ciemnoczerwoną plamę. Serce podskoczyło mi do gardła, widząc, że podobna, choć o wiele większa plama widniała na nogawce Harry’ego. Nie powiedzieli nam gdzie szli, żebyśmy się nie martwiły, to jasne. Teraz było jasne, że chodziło o zemstę.
        Milena wstała z fotela, a krzyżówka zsunęła się z jej kolan, opadając bezwładnie na podłogę. 
        - Zabiliście go? - zapytała zimnym tonem. Louis rzucił mi mroczne spojrzenie, po czym potarł pobrudzony rękaw o swoje czarne spodnie. 
        - Nie. Przeszkodziła nam policja - warknął, a Harry zmarszczył brwi i podszedł do mojej przyjaciółki. Pocałował ją w czoło i spojrzał głęboko w oczy. 
        - Jak się czujesz? - zapytał, a ona uśmiechnęła się do niego uspokajająco i kiwnęła głową. 
        - Dobrze - szepnęła. Nie patrzyłam na nich, wbijając wzrok w, stojącego wciąż w progu Louis’ego. Po chwili wpatrywania się w podłogę, szarpnął się lekko i zamknął za sobą drzwi. Zaczął rozpinać guziki koszuli i, nie patrząc na żadnego z nas, wszedł bez słowa do mojej sypialni. Byłam zdezorientowana, a przez moją głowę zaczęło przelatywać tysiące myśli, mogących wyjaśnić jego osobliwe zachowanie. Spojrzałam z obawą na Harry’ego, a ten zacisnął wargi i przycisnął mocniej do siebie Milenę. 
        - Po prostu do niego idź - powiedział cicho, nie siląc się na wyjaśnienia. Bez protestów powędrowałam do swojej sypialni, a gdy otworzyłam ostrożnie drzwi napotkałam widok Louis’ego, pozbywającego się swojej koszuli. Szepnęłam jego imię, a on obrzucił mnie ponurym spojrzeniem. 
        - Schudłaś - rzucił nagle, zbijając mnie z pantałyku. Spojrzałam na swój brzuch, zasłonięty luźną, męską koszulką. 
        - Ach… Tak, odchudzałam się do ślubu… Wiesz, musiałam się zmieścić w najlepszą sukienkę - mruknęłam na odczepne, a on uniósł jedną brew. 
        - Kłamiesz. Byłaś już wystarczająco chuda. - stwierdził, wywołując we mnie poczucie winy. - Ile dziś zjadłaś? - zapytał. Odwróciłam wzrok i przygryzłam policzek. 
        - Nie byłam głodna - powiedziałam wymijająco - Co się stało z… nim? - zmieniłam szybko temat i wskazałam na poplamioną koszulę, leżącą teraz na podłodze. 
        - To dla was za dużo - mruknął pod nosem, jakby nie usłyszał mojego pytania. Nie wytrzymując, podeszłam wreszcie do niego i sięgnęłam dłońmi jego twarzy. 
        - Louis, co się stało - zapytałam cicho, wpatrując się w jego podkrążone oczy. Zwilżył dolną wargę i chwycił mnie jedną ręką w pasie. 
        - Chcieliśmy pozbyć się Clifforda - odparł szczerze, nie odrywając wzroku od moich ust. 
        - I dlaczego nam nie powiedzieliście? - zapytałam, sięgając kosmyków jego włosów i pociągając lekko. Poczułam uścisk na biodrze. 
        - Jesteś koścista - szepnął, zaciskając powieki i pochylając nieco głowę. 
        - Dlaczego nam nie powiedzieliście? - powtórzyłam, ignorując jego komentarz. Wziął głęboki oddech. 
        - Bo byście protestowały. 
        - Nie doceniacie nas - zmrużyłam oczy, pociągając mocniej za jego włosy, a on spojrzał na mnie z nieukrywanym zdziwieniem. - Zabił Liama - warknęłam
        - Wpadałaś w panikę, gdy powiedziałem ci o osobach, które zabiłem… - zaczął niepewnie, tracąc swoją mroczną postawę, której trzymał się od wejścia do mieszkania.
        - Wpadam teraz w panikę? - zapytałam rozeźlona. Jego usta ułożyły się w słowo “nie”, a potem przyciągnął mnie do siebie i schował twarz w zgięciu między moją szyją a ramieniem. 
        - Co się teraz stanie? - szepnęłam. Poczułam wilgoć jego ust na swojej skórze i zadrżałam. Długo nie odpowiadał, muskając wargami każdy nagi skrawek mojej szyi. Westchnęłam cicho, odchylając głowę, by dać mu większy dostęp, a on skorzystał z niego bez zastanowienia. Choć było mi niezwykle przyjemnie, wiedziałam, że musieliśmy dokończyć tę rozmowę, więc przywołałam go, wypowiadając cicho jego imię. 
        - Michael i reszta będą musieli się poddać. - ciepły oddech otulił moją skórę - albo ich zniszczymy - długie palce zacisnęły się mocno na mojej koszulce w momencie, w którym moje serce wykonało kilka nierównych uderzeń. 
        Oddaliłam się nieznacznie od Louis’ego. Był zmęczony. Prawdopodobnie nie spał całą noc, a mimo to wciąż miał siły, by planować zemstę. Nie dziwiłam mu się. Śmierć Liama dotknęła nas wszystkich, a skoro i ja, i Milena zostałyśmy nią mocno poruszone, nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić co mogła czuć reszta. W szczególności Zayn i Caroline. To, co się wydarzyło pokazało nam, że gra właśnie się rozpoczęła i wszystkie chwyty były dozwolone. Michael zignorował zasadę wspólnego gruntu, zabił kogoś z najbliższych przyjaciół Harry’ego i Louis’ego. To nie mogło mu ujść na sucho. 
        - Rozumiem… - szepnęłam i odsunęłam się od niego. Sięgnęłam po, leżącą na ziemi, koszulę i przyjrzałam się ciemnej plamie na rękawie. - Raczej nie da się tego wyratować. Nie masz nic przeciwko, żebym ją wyrzuciła? - zwróciłam się do Louis’ego, siląc się na beztroski ton. Patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami, pocierając nadgarstek, na którym również znalazło się kilka kropel krwi Michaela. 
        - Powinnaś wrócić do domu - powiedział nagle, mierząc mnie od stóp do głów wzrokiem. Stanęłam jak wryta, ściskając w pięściach zimny materiał. Mój oddech przyspieszył, niekontrolowany, w kącikach oczu zebrały się łzy. 
        - Żartujesz, prawda? - syknęłam, cofając się o kilka kroków, aż natrafiłam na ramę łóżka. - Nie wyjadę. Nie zostawię cię. Nawet nie próbuj mnie zmuszać, bo ci się to nie uda. Nie obchodzi mnie co zrobi Michael, ja tutaj zostaję. Jak możesz mówić w ogóle coś takiego? Jak możesz! - paplałam, jak idiotka, desperacko próbując udowodnić mu, że nie było nawet najmniejszej szansy, bym go posłuchała. 
        Pokręcił głową i podszedł szybko do mnie, a jego dłonie spoczęły na moich ramionach. Przyciągnął mnie do siebie i pocałował głęboko, obejmując w talii. 
        - Nie to miałem na myśli - szepnął, gdy odsunął się ode mnie nieco i spojrzał mi w oczy. Zdezorientowana czekałam na kontynuację tego wątku, wciąż miętoląc w rękach koszulę, którą przed chwilą miał na sobie. Trzęsłam się na całym ciele, przestraszona perspektywą opuszczenia Louis’ego. Tak bardzo go kochałam, tak bardzo potrzebowałam. Chwile, w których miałam siedzieć sama w Polsce i zastanawiać się czy czasami nie zginął, byłyby dla mnie najgorszym koszmarem. 
        - Michael nie stanie na nogi przez pewien czas - szepnął i pocałował mnie krótko - Najbliższy tydzień, może dwa, będą względnie bezpieczne. Myślę, że powinnaś spotkać się z rodziną. Milena też… A wyjazd mnie i Harry’emu dobrze by zrobił - wyjaśnił, a ja odetchnęłam z ulgą. Wtuliłam się w niego mocno, czując jak miękną mi nogi. 
        - Chcecie zabrać nas do Polski? - zapytałam cicho, a w mojej głowie pojawił się obraz mamy, która wita mnie w progu naszego domu. Nagle zachciało mi się płakać. Żaden członek mojej rodziny nie wiedział o niebezpieczeństwach, które na mnie czyhały. Nawet nie zdawali sobie sprawy, że byłam porwana, że chciano mnie zabić. Nie wiedziałam, że perspektywa spotkania z nimi miała tak na mnie zadziałać. Zdawało się, jakbym już w myślach pożegnała się z rodziną na zawsze. Tym czasem Louis zaproponował, bym się z nimi spotkała. Załkałam cicho, wbijając paznokcie w nagą skórę jego pleców. 
        - Wylot pojutrze rano. - szepnął, całując mnie w czubek głowy. Kiwnęłam głową, nie będąc w stanie nic powiedzieć. Czułam nieopisaną ulgę, uświadamiającą mi stres, panujący nade mną ostatnimi dniami. 
        - Dziękuję - zaszlochałam, a on tylko pogłaskał mnie po plecach. Gdy na niego spojrzałam, zauważyłam, że się nie uśmiechał. Mroczna maska powróciła na swoje miejsce, ale postanowiłam o nią nie pytać. Wylot za granicę to żadna radość, gdy kilka dni temu straciło się przyjaciela. 

        Milena przygryzała kciuk, patrząc na stos swoich rzeczy. Obserwowałam jej walkę z walizką i debatę na temat potrzebnych ubrań aż w końcu opadła na kanapę i westchnęła ciężko. 
        - Nie wiem czy to jest dobry pomysł - mruknęła, a Harry, który bawił się jej pistoletem i Louis, na którego kolanach właśnie siedziałam, spojrzeli na nią skonsternowani. Louis poruszył się pode mną niespokojnie, a ja ścisnęłam lekko jego dłoń. 
        - Wszyscy musimy odetchnąć - powiedziałam cicho, zerkając ukradkiem na pociemniałe oczy Tomlinsona. 
        - Tak, ale… - Milena spojrzała z obawą na Harry’ego, który obserwował ją uważnie. - Zayn i Caroline nie powinni teraz zostać sami. Może… Może mogłybyśmy przekonać chłopaków, żeby ich wziąć? - zwróciła się do mnie po polsku. Harry zmrużył ostrzegawczo oczy, okazując, że nie podobała mu się zmiana języka naszej rozmowy, ale się nie odezwał. Louis zdawał się być myślami gdzieś daleko. Zagryzłam wargę, zastanawiając się nad jej propozycją, a potem kiwnęłam głową. 
        - Wątpię, by chcieli z nami lecieć, ale warto spróbować - mruknęłam. 
        Nie było ciężko przekonać chłopaków do pomysłu Mileny. Obaj się zgodzili, choć Louis wyglądał, jakby nie zdawał sobie sprawy o czym dyskutowaliśmy. Od wczorajszego pojawienia się w naszym mieszkaniu wydawał się być nieobecny. W rozmowach ze mną odpływał często albo krytykował mój spadek wagi i kazał mi jeść. 
        - Porozmawiam z Zaynem - zaproponował niespodziewanie po chwili ciszy, jaka zapadła w naszym salonie. Harry kiwnął głową, a Milena uśmiechnęła się do niego słabo. 
        - A ja pójdę do Caroline. - powiedziała. 
        - Pójdę z tobą - Harry podszedł do niej i pochylił się, by pocałować ją w ramię. 
        - W takim razie ja idę z tobą - spojrzałam na Louis’ego, a ten pokręcił głową. 
        - Zostań tu i się pakuj. Wszyscy oprócz ciebie już to zrobili - odparł, a potem pokazał mi gestem, bym z niego zeszła. Lekko zawiedziona, stanęłam na chłodnej podłodze, patrząc ze zmartwieniem, jak opuszcza w milczeniu mieszkanie. Poczułam na sobie współczujące spojrzenia dwóch par oczu i wzięłam głęboki oddech. 
        - W końcu dojdzie do siebie - szepnęłam, wysilając się na uśmiech
        - Nie jestem całkowicie pewien czy chodzi wyłącznie o Liama - odparł Harry, wywołując moje zaintrygowanie. Unikał mojego wzroku, a w końcu zaproponował Milenie, by się pospieszyli, bo Caroline nie odpowiadała na telefony, więc możliwe było poszukiwanie jej po mieszkaniach znajomych. 
        - Zaraz, co masz na myśli? - zapytałam, a Harry pokręcił tylko głową i zatrzasnął za Mileną drzwi, pozostawiając mnie w salonie samą.

        Pukanie do drzwi przerwało moją gonitwę w pakowaniu. Walizka była zapełniona górą nieposkładanych rzeczy, których zapewne połowa miała nie zmieścić się w środku przy próbie jej zapięcia. Wyprostowałam plecy i spojrzałam w stronę dźwięku, który odwrócił moją uwagę. Miałam pewne podejrzenia co do tego kto mógł przyjść mnie odwiedzić. Poza nieobecną trójką tylko jedna osoba mogła chcieć porozmawiać ze mną po śmierci członka mojej grupy. Powolnymi ruchami sięgnęłam pod poduszkę i chwyciłam pistolet, który otrzymałam od Louis’ego i Harry’ego. 
        Na palcach przecięłam salon i otworzyłam ostrożnie drzwi, nie uchylając ich zbyt mocno. Miałam rację. Calum popchnął drewno i wszedł nieproszony do środka, patrząc na mnie zbolałym wzrokiem. Zatrzasnął za sobą drzwi i oparł się o nie, nie wypowiadając ani jednego słowa. Przywoławszy się do porządku, wyciągnęłam przed siebie broń i wycelowałam ją w czoło mężczyzny. 
        - Daj mi jeden powód dlaczego miałabym nie pociągnąć za spust - warknęłam, czując, że całe moje ciało zaczyna drżeć lekko, a gardło zaciska się wbrew mojej woli. Calum uniósł brwi i odepchnął się od drewna, po czym ominął mnie, jakby moja groźba nie zrobiła na nim wrażenia. 
        - Masz zabezpieczoną broń - powiedział cicho i usiadł na oparciu fotela. Zaskoczona spojrzałam na pistolet, stwierdzając, że miał rację. Przeklęłam się w duchu, ale wciąż mierzyłam do niego, nie tracąc gardy. 
        - Odłóż ją, oboje wiemy, że mnie nie zabijesz - dodał, wywołując mój gniew. 
        - Zdziwiłbyś się - odparłam, poprawiając uchwyt. 
        - Więc dlaczego jej nie odbezpieczysz? - zapytał i oblizał lekko wargi. Moje dłonie zadrżały, jakby odpowiadając na jego pytanie. Calum podszedł do mnie i, nieprzerwanie patrząc mi w oczy, wyciągnął z moich rąk pistolet. Nie protestowałam, patrząc na niego przez łzy. Odłożywszy go na stole, położył ciepłą dłoń na moim policzku i pogłaskał je lekko kciukiem. 
        - Jak się czujesz? - zapytał, zrzucając z siebie maskę obojętności, którą przywdział od wejścia do mieszkania. Zacisnęłam szczękę i bez słowa ruszyłam do swojej sypialni. 
        - Kornelia!
        - Odejdź, zanim wróci Louis. - rzuciłam za siebie i uklęknęłam przed walizką. Zaczęłam wyrzucać z niej rzeczy w celu jak najlepszego ich poukładania. Calum stanął w progu i spojrzał ze zdziwieniem na to, co robiłam. 
        - Wyjeżdżasz? - zapytał, a w jego głosie pojawiła się nuta obawy. 
        - Tak. - odpowiedziałam wymijająco i otarłam pospiesznie, uparcie spływające po mojej twarzy, łzy. Calum zamrugał szybko i pokręcił głową, jakby nie był w stanie przeanalizować tego, co właśnie usłyszał. 
        - Gdzie…
        - Do Polski - ze zdziwieniem zauważyłam, jak się uśmiechnął. Zmarszczyłam brwi, patrząc na niego zza góry ciuchów. 
        - To dobrze. Będziesz bezpieczna - powiedział cicho i uklęknął obok mnie, wystarczająco blisko, bym poczuła ucisk jego uda na swoim.
        - Milena też jedzie?
        - Oczywiście, że tak. Ona, Louis i Harry - warknęłam, odsuwając się od niego. Słysząc to, Calum ścisnął mój różowy szalik, który chwilę temu zagarnął z czubka stosu. 
        - Nie uciekacie? - spojrzał na mnie, mrużąc swoje ciemne oczy. 
        - Oczywiście, że nie. - parsknęłam i wyrwałam szalik z jego rąk. Nie zdążyłam się odsunąć dostatecznie szybko i poczułam uścisk na swoim nadgarstku. 
        - Więc zrób to ze mną - Calum spojrzał mi z determinacją w oczy, zbijając mnie z pantałyku. 
        - Co? 
        - Ucieknij ze mną - szepnął i puścił mój nadgarstek, by pogłaskać mnie po policzku. To uczucie było mi tak znajome, wywoływało na moich ramionach gęsią skórkę. Przełknęłam ciężko, patrząc na niego w ciszy. Nie wiedziałam co powiedzieć. Jego propozycja była zbyt nagła i niespodziewana. 
        - Robi się niebezpiecznie. Michael się leczy, ale, gdy będzie już na chodzie poleje się krew. Dużo krwi. - wyjaśnił i obrócił mnie ku sobie
        - Zabiliście Liama - szepnęłam - Odebraliście Caroline jej narzeczonego i chcecie się mścić za to, że Michael musiał za to zapłacić? - nie mogłam wydusić z siebie głosu. Czułam, że gdybym próbowała mówić głośniej, jedyne co wyszłoby z mojego gardła to rozpaczliwy szloch. 
        - Nie mieszaj mnie do tego - Calum zacisnął powieki, a jego druga dłoń również powędrowała do mojej twarzy. - Nie miałem z tym nic wspólnego. 
        - Gówno prawda! - krzyknęłam i wstałam, odpychając go od siebie. Zachwiał się na klęczkach, ale w porę złapał równowagę. - Zaufałam ci! Broniłam cię przed Louis’m, próbowałam, a ty… ty… - mój głos jakoś odzyskał swoją moc, gdy wrzeszczałam na Caluma, który wstał, górując teraz nade mną. Wykrzywił twarz, jakby moje słowa sprawiały mu fizyczny ból. 
        - Nie zgrywaj świętej! Wykorzystałaś moje uczucie, żeby mnie od siebie odsunąć! Pocałowałaś mnie, a potem zostawiłaś, jak ostatniego idiotę! - odkrzyknął, gdy wzięłam głęboki oddech przed kolejną salwą wyrzutów. Przekrzywiłam lekko głowę, po czym zaśmiałam się bez wesołości. 
        - Oh, oh, straszne! Straszne, jak chciałam chronić nas obojga, podczas, gdy ty mordujesz członka mojej grupy! 
        - Nie bądź idiotką! Nigdy, bym ci tego nie zrobił! Przysięgam, że nie miałem żadnego głosu w podejmowaniu tej decyzji! Każdy mój argument przeciw był ignorowany! 
        - Mogłeś zrobić cokolwiek! 
        - I dać się zabić?! - ryknął nagle, uderzając mnie falą wściekłości większą, niż kiedykolwiek od niego odebrałam. Stanęłam, jak wryta, patrząc na niego, dyszącego ciężko i myśląc o możliwościach, które mógł mieć przed sobą, gdy Michael podejmował decyzję o zabiciu Liama. Jakbym zareagowała, gdyby Calum zginął, broniąc Payne’a dla mnie? Boże…
        - Kocham cię, ale nie dam się zabić za Payne’a! Wtedy nie miałby cię kto chronić! - wrzasnął, wywołując u mnie kolejną falę łez. Mówił to z taką łatwością, jakby niczego innego nie był bardziej pewny niż tego pieprzonego uczucia do mnie. 
        - Louis mnie chroni - szepnęłam, spuszczając oczy. 
        - A kto ochroni cię przed nim?! - pięść powędrowała na ścianę obok Caluma i wydrążyła w niej kilka pęknięć. Zadrżałam. 
        - Jak myślisz?! Kto stanie się celem Michaela, kiedy zacznie planować zemstę na Stylesie i Tomlinsonie, co?! Wraz z jego głupim morderstwem wszystkie granice zostały przekroczone i ani on, ani ci dwaj nie cofną się przed niczym, byle tylko wygrać! - krzyczał na całe gardło, a przez wysiłek, jaki w to wkładał, na jego szyi i czole uwydatniły się pulsujące żyły. 
        - Mówisz tak tylko, by mnie do siebie przekonać - wyrzuciłam z siebie i usiadłam na łóżku, chowając ręce między udami i wbijając wzrok w podłogę. 
        - Może… A może mam rację i już niedługo będziesz na celowniku Clifforda - Calum ściszył wreszcie głos i uklęknął przede mną, kładąc dłonie na moich kolanach. 
        - Poradzimy sobie - warknęłam, pewna, że jego groźby były tylko strategią, by mnie zdobyć. Zacisnął pięści.
        - Nie bądź głupia! - krzyknął, ale nagle zacisnął powieki, przywołując się do porządku. - Ucieknij ze mną, proszę. - duże dłonie przesunęły się w górę moich ud. - Mam pieniądze. Zaszyjemy się w kraju, w którym nas nie znajdą. Mówiłaś, że kochasz Islandię, prawda? Dlaczego nie tam? Kupimy dom, zaczniemy własny, niewinny biznes… 
        - Calum… 
        - Dlaczego mamy siedzieć tutaj, ryzykować własnym życiem? Dlaczego nie możemy zacząć żyć bez, wiszącego nad nami, wiecznego niebezpieczeństwa?
        Łaskotał mnie przez jeansy, drżenie jego głosu wywoływało uścisk w moim gardle. Co stałoby się, gdybym przyjęła jego propozycję? Nie mogłabym być z Louis’m. Musiałabym pożegnać się z Mileną i rodziną. Odizolować się od wszystkich, których kochałam, dla zapewnienia bezpieczeństwa. Dla życia z Calumem? 
        - Wiem, że mnie kochasz. Może nie jest to uczucie tak silne jak do Tomlinsona, ale czujesz je. Gdyby tego nie było, właśnie leżałbym martwy w twoim salonie. Nie musisz tego mówić. Rozważ tylko moją propozycję, proszę… - odsunęłam go od siebie i wstałam z łóżka, podchodząc do przeciwległej ściany. Oparłam się o nią plecami i spojrzałam na, stojącego już, Caluma, którego twarz zastygła w wyrazie oczekiwania. 
        - Ja… - zawahałam się, co wywołało szok na jego twarzy. Jakby nie spodziewał się, że spełnię jego prośbę i zastanowię się nad tą propozycją. Wykorzystał tę chwilę niepewności i podszedł szybko do mnie. W znajomym już geście, ujął moją twarz w dłonie i oparł swoje czoło o moje. 
        - Zrób to, zrób to dla mnie, dla siebie. Możemy żyć beztroskim życiem, być ze sobą bez obaw o zemstę twojego chłopaka, bez zmartwień o czyjeś uczucia. Bez Michaela grożącego każdemu z nas i Stylesa opanowanego żądzą zemsty. Moglibyśmy… Moglibyśmy spędzić ze sobą całe życie, dożyć starości, mieć dzieci… - zawahał się, jakby bał się, że mógł mnie tym przestraszyć. Zaśmiałam się cicho i spojrzałam w jego oczy, gdy odchylił się nieco, by móc mi się przyjrzeć. Ujęłam jego dłoń w swoją i przycisnęłam do niej policzek. 
        - Nie chcę mieć dzieci… - szepnęłam, a on wyszczerzył zęby i pokręcił szybko głową. 
        - Ok, żadnych dzieci. Możemy mieć koty. Tysiące, jeśli chcesz. Jakoś zniosę towarzystwo tych diabłów - odparł pospiesznie, uśmiechając się szeroko. Uniosłam lekko kącik ust, a potem spuściłam wzrok, a moje policzki ponownie zalśniły od łez. 
        - Nie mogę… Louis… - zaczęłam.
        - Nie, nie, nie… Zaczęłaś to rozważać, chcesz to zrobić! - stwierdził desperacko, wplątując palce w moje włosy. Pokręciłam głową i spojrzałam na niego przez łzy. 
        - Nie chcę. Kocham go. - oznajmiłam, czując, że po raz kolejny wbiłam mu nóż w plecy. Calum pochylił się nagle nade mną, przyciskając mnie mocniej do ściany. 
        - Nie! - zatrzymałam go, zanim jego usta zdążyły dotknąć moich. Zawisnął kilka centymetrów od nich i pozostał w tej pozycji, przejeżdżając kciukiem po moich wargach. 
        - Powiedz, że tego nie chcesz. - mruknął, a jego nos otarł się lekko o mój.
Chcę
        - Nie chcę tego. - szepnęłam z wysiłkiem
        - Nie chcesz być bezpieczna? 
Chcę
        - Jestem bezpieczna. Ufam mu. 
        - Więc wcale nie chcesz, żebym cię teraz pocałował? - czułam na wargach jego miętowy oddech, czułam drżenie jego ciała, to z jaką siłą powstrzymywał się przed wykonaniem kolejnego ruchu. Jego bliskość nie pozwalała mi myśleć trzeźwo. Byłam pewna swojej decyzji. Choć perspektywa życia bez stresu wydawała się piękna, była też usłana cierpieniem. Nie mogłabym rozstać się z Louis’m. Za bardzo go kochałam, mimo sprzeczek, mimo jego zawodu i mojego dziwnego uczucia do Caluma to Louis był na pierwszym miejscu. To on zajmował największą część mojego serca. Człowiek potrafi kochać kilka osób naraz i jeśli w moim przypadku miałam wybierać, bo moje niesforne serce postanowiło oddać uczucie dwóm, wrogim sobie, mężczyznom, decyzja była jasna. Nie powstrzymywało to jednak przyspieszonego jego bicia, które czułam, gdy Calum trzymał mnie w swoich objęciach, nie powstrzymywało chęci sięgnięcia jego pełnych warg. Wzięłam głęboki oddech i wyszeptałam cicho:
        - Nie 
        - Zawahałaś się - odparł i, nim zdążyłam go powstrzymać, przycisnął swoje usta do moich. Krótko, delikatnie, pocałował mnie tak, jakby chciał przekazać, że jest to tylko dla niego, że tego potrzebował. Nie odepchnęłam go, nie stałam jak kołek. Po prostu oddałam ten lekki pocałunek, starając się myśleć o tym, jak ostatnim razem okropnie go potraktowałam. Byłam mu to winna. 
        Gdy się ode mnie oddalił, otarł kciukiem moje mokre policzki i uśmiechnął się smutno. 
        - Dziękuję - szepnął, doskonale rozczytując moje myśli. 
        - Ucieknij beze mnie. - powiedziałam, a on zmarszczył lekko brwi - Twoje uczucie do mnie tylko wpędzi cię w kłopoty. Wystarczyłoby, żeby Louis wpadł teraz do mieszkania i już padłbyś martwy. Proszę, Calum, jeśli chcesz być bezpieczny, zrób to beze mnie. - błagałam. 
        Calum pokręcił głową i przyciągnął moją dłoń do swoich ust. 
        - Jeśli ty zostajesz, to ja też. - powiedział. Skrzywiłam się z żalu i przytuliłam nagle do niego, ciągnąc nieświadomie za jego włosy. 
        - Wiesz, że nigdy nie będę w stanie odwzajemnić tego, co do mnie czujesz! Nie rób tego dla mnie, błagam! - koszulka na jego piersi była już zupełnie przemoczona przez moje łzy. Calum zaśmiał się cicho, smutno i pogłaskał mnie po plecach. 
        - Gdy będę miał pewność, ze jesteś już bezpieczna, odejdę. - zapewnił i odsunął mnie lekko od siebie. Nie mogłam powstrzymać rozpaczliwego płaczu, który uniemożliwił mi mowę. Wydarzenia ostatnich dni otworzyły nowe, niebezpieczne perspektywy i ta, w której Calum umiera, utkwiła mi nieproszona w głowie, wywołując wyrzuty sumienia za to, że tak okrutnie traktowałam go ostatnimi czasy. Śmierć stała się nagle czymś realnym, czymś co mogło przyjść w każdej chwili. Wreszcie zrozumiałam nagłe decyzje, które tu zapadały, intensywność uczuć, z jaką oni nas obdarzali. 
        Dźwięk otwieranych drzwi salonu sprawił, że Calum odskoczył gwałtownie ode mnie, skradając uprzednio jeszcze drugi, krótki pocałunek. Ku mojemu przerażeniu do sypialni wszedł Louis, który wbił ponury wzrok w Caluma. 
        - Tomlinson - Calum kiwnął głową na powitanie, nie zwracając nawet uwagi na jego zaciśniętą pięść. 
        - Hood - odpowiedział mój chłopak, a ja stanęłam jak wryta. Louis był wściekły, widziałam to na pierwszy rzut oka, a jednak nie zamachnął się, by uderzyć Caluma, nie wrzasnął na niego, nawet nie próbował mnie od niego odsunąć. Po prostu, mimo ociekania wrogością, się z nim przywitał. 
        - Myślałem, że już cię nie będzie - mruknął, a mnie zakręciło się w głowie. Co?! Calum pokiwał wolno głową ze smutnym wyrazem. Spojrzał na mnie przepraszająco i pogłaskał po policzku. Byłam pewna, że równie dobrze mógł sobie przyłożyć naładowaną broń do skroni i przekazać spust Louis’emu. Mój chłopak zacisnął szczękę i zrobił krok w naszą stronę
        - Coś mnie zatrzymało. Właściwie dopiero przyszedłem - oznajmił Hood i zatrzymał nagle Louis’ego, kładąc dłoń na jego piersi, gdy ten był dostatecznie blisko, by sięgnąć pięścią jego szczęki. Z tej odległości zauważyłam przyspieszony, nerwowy oddech swojego chłopaka. 
        - Mam nadzieję, że zdążyłeś powiedzieć co chciałeś. Twój czas się skończył - syknął, odtrącając rękę Caluma i wpatrując się w niego w napięciu. Calum spojrzał na mnie, potem na niego i kiwnął głową. 
        - Tak. Tak. Dzięki za tę szansę. - wycofał się do wyjścia z sypialni, ale nim z niej wyszedł odwrócił się jeszcze w naszą stronę. 
        - Moja propozycja jest ciągle aktualna. Jak tylko zmienisz zdanie… - urwał, gdy Louis uderzył pięścią w ścianę, w podobnym ruchu, jaki on wykonał kilkanaście minut temu. 
        - Spierdalaj - warknął cicho, a Calum zniknął w salonie i już po chwili usłyszeliśmy szczęk zamykanych drzwi wyjściowych. 
        Nawet wtedy napięcie nie opuściło mojego ciała. Kręciło mi się w głowie, a na nogach trzymała mnie tylko adrenalina. Spojrzałam w szoku na Louis’ego, gdy ten opadł wyczerpany na łóżko i zgarbił się, chowając twarz w cieniu. 
        - Co to miało być? - zapytałam, a on wzruszył ramionami i oparł czoło na swoich dłoniach, zagarniając w palce włosy. 
        - Chciał cię odbić, prawda? - szepnął, a ja parsknęłam nagle, nie wiedząc dlaczego budowała się we mnie wściekłość. Coś było nie tak, a pointa całej sytuacji omijała mnie szerokim łukiem. 
        - Ale zostałaś… - odpowiedział sam sobie
        - Nie jesteś zły? - palnęłam. Wyprostował nagle plecy i spojrzał na mnie czarnymi oczami. Wyglądał jakby się naćpał i postarzał o dziesięć lat. Jego oczy były podkrążone, źrenice rozszerzone do tego stopnia, że błękit niemal za nimi zniknął. Miałam wrażenie, że kilka włosów na jego głowie posiwiało, a na czole wydrążyły się zmarszczki, ale mogła to być wina kiepskiego oświetlenia. Przełknął ślinę i szarpnął się, jakby chciał coś uderzyć, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. 
        - Oczywiście, że jestem zły - warknął, zaciskając pięści na krawędzi materaca. - Jestem wściekły. Najchętniej wyprułbym temu dzieciakowi flaki - syknął. 
        Nic nie rozumiałam. Skonsternowana patrzyłam, jak wściekłość wzdryga nim raz po raz, jakby decyzja o oszczędzeniu Caluma odebrała mu możliwość wyładowania tej całej negatywnej energii. 
        - Więc dlaczego…
        - Calum zrobił coś dla mnie, więc ja zrobiłem coś dla niego, dobrze? Nie zasypuj mnie pytaniami, nie mam na nie siły. - rzucił, a jego głos zadrżał na końcu zdania i Louis pochylił ponownie głowę, chowając, wykrzywioną w cierpieniu, twarz. Zaczął oddychać głęboko i wreszcie wydusił z siebie:
        - Powiedział nam gdzie mogliśmy znaleźć Michaela, ale tylko w zamian za jedną rozmowę z tobą - wyjaśnił cicho, garbiąc się jeszcze bardziej. Zakryłam usta dłonią i podeszłam do niego powolnym krokiem. 
        - Zdradził Michaela w zamian za jedną głupią rozmowę ze mną? - zapytałam cicho, myśląc o konsekwencjach jego nieodpowiedzialnego zachowania. Idiota! Jeśli ta umowa wyjdzie na jaw zostanie zabity! Zaklęłam głośno, a Louis wzruszył ramionami. 
        - Widocznie nie doceniłaś siły jego uczucia - mruknął
        - Widocznie nie doceniłam siły jego głupoty! Równie dobrze mógł wskoczyć do basenu pełnego rekinów! - krzyknęłam, czując kolejne łzy na swoich policzkach. - Pierdolony kretyn! 
        Louis zaśmiał się bez wesołości i podniósł wreszcie głowę, patrząc na mnie z największą rozpaczą, jaką u niego widziałam. Powolnym ruchem chwycił moją dłoń i przyciągnął do ust.
        - Dzięki niemu dostaliśmy możliwość zemsty - powiedział cicho z wyrzutem. 
        - Ja… Wiem, to dobrze, ale tak bardzo ryzykował. Jeśli Michael się dowie…
        - Skończ - przerwał mi szeptem i zacisnął powieki. - Za dużo ostatnio się działo, jeśli będę musiał jeszcze słuchać o twoich zmartwieniach na temat żałosnego żywota Caluma chyba skoczę z pierdolonego wieżowca. - warknął, a ja zamilkłam natychmiast, uświadamiając sobie jaką popełniłam gafę. 
        - Przepraszam - wyszeptałam 
        - Dlaczego zostałaś? - zapytał, muskając wargami opuszki moich palców. - Czuje na tobie jego wodę kolońską, więc jestem pewny, że wykorzystał najróżniejsze sposoby przekonania cię do siebie - dodał, doskonale odgadując to, co Calum zrobił kilka chwil temu. Nic nie mówiąc, popchnęłam go lekko, by się wyprostował i usiadłam okrakiem na jego kolanach, zrównując ze sobą nasze twarze. 
        - Nie zostawię cię. Nigdy - szepnęłam, ujmując swoją małą dłonią jego policzek. Nie patrzył na mnie i zaciskał wargi, oddychając głęboko. 
        - Nie obchodzi mnie jak bardzo jesteś na mnie wściekły. Nie obchodzi mnie jak bardzo chcesz teraz zamordować Caluma. Wiem, że gdyby nie ostatnie okropne wydarzenia do niczego podobnego by nie doszło i nie musiałbyś cierpieć podwójnie. Rozumiem twoją wściekłość. Louis! - zmusiłam go, by na mnie spojrzał - Zostałam, bo cię kocham. Zostałam, bo na samo wyobrażenie życia bez ciebie dostawałam mdłości. Zostałam, bo mnie teraz potrzebujesz i zostałam, bo ja nikogo nie potrzebuję bardziej niż ciebie. - wyjaśniłam, starając się przekazać w moim spojrzeniu jak najwięcej miłości. Jego oczy zaszkliły się niespodziewanie, a twarz poczerwieniała, jakby silił się na to, by się nie rozpłakać. 
        - Próbowałem… Chciałem cię odesłać, żebyś była bezpieczna - szepnął, przyciągając mnie bliżej siebie. - Powinnaś być z rodziną, ale… - położyłam palec na jego ustach i uśmiechnęłam się pogodnie, choć moje serce pękało na widok jego rozpaczy. 
        - Nie chcę wracać. Już ci powiedziałam, że nie dałbyś rady się mnie pozbyć - oznajmiłam - To jest moja decyzja, rozumiesz? - dodałam, by nie zadręczał się swoim egoizmem. Nie chciał, żebym wracała, chociaż wiedział, że tak byłoby rozsądniej. Zaczęła się wojna i każdy z jego grupy był w niebezpieczeństwie. Miałam uciekać od przyjaciół, bo tak mi wygodniej? Nie. Zamierzałam być z nimi do końca. 


*dam ci ostatnią szansę, byś mnie objął

#TTDff