środa, 23 grudnia 2015

Long Time No See

      - Louis… Louis! - ciepły dziewczęcy głos docierał do jego uszu stłumiony kurtyną snu. Poczuł lekki nacisk na ramieniu, a potem coś ciepłego dotknęło jego szyi. - Eeeeeej, Louis - uśmiechnął się, uparcie nie otwierając oczu. 
      - Już wiem, że nie śpisz, przestań udawać - słyszał zaczepkę w jej wesołym tonie. 
      - Ćśśśś, śpię - mruknął, sięgając po nią ręką i z miażdżącą siłą przyciągnął ją do siebie. 
      - Głupolu, muszę iść do pracy! - zaśmiała się aksamitnie do jego ucha, po czym poczuł wilgotne wargi na swoim policzku. 
      - Przecież pracujesz wieczorami - zaprotestował, nie pozwalając jej wyrwać się z jego objęć. 
      - Kaitō przyjeżdża, zapomniałeś? Muszę śpiewać po południu - warknął poirytowany jej słowami i otworzył jedno oko. Przez, wciąż zamazany, obraz świata przebiegła fala landrynkowego różu.
      - Ten skurwiel… Olej go - mruknął, obejmując drobne ciało w talii i ponownie pociągając ją na poduszki. Wesoły chichot zabrzmiał w jego uszach jak najpiękniejsza muzyka. Uśmiechnął się szeroko i wreszcie uniósł całkowicie powieki, patrząc na leżącą na obok niego kobietę, której niebieskie oczy wyrażały nieograniczoną miłość. 
      - Hej… - szepnął, przygryzając dolną wargę
      - Hej - odpowiedziała cicho, a drobna dłoń spoczęła na jego policzku. 
      Nigdy nikogo nie obdarzył takim uczuciem. Nigdy nikt nie był w stanie z taką siłą wtargnąć do jego serca. Ona była wyjątkowa. Jedyna, najpiękniejsza, najcudowniejsza. Mruknął gardłowo z aprobatą, gdy poczuł smukłe palce w swoich włosach.
      - Louis… - powiedziała, a on zanurzył twarz w poduszce. 
      - Hm?
      - Louis - jej głos przybrał poważnego tonu. 
      - Co, kocie?
      - Louis! 
      Szarpnął się na łóżku, czując pod swoją twarzą szorstki materiał więziennej pościeli. Ścisnęło go nagle w żołądku, a rażące światło celi oślepiło go na chwilę. Przewrócił się na bok i w pośpiechu wystawił głowę poza ramę łóżka, a na szarej zimnej podłodze wylądowała porcja jego wymiocin. 
      - Kurwa! - usłyszał warknięcie mężczyzny, ale nie zlokalizował jego źródła, bo nagle jego ciałem zapanowało gwałtowne drżenie. Smród byłej zawartości jego żołądka dotarł do jego nozdrzy i niemal zwymiotował ponownie, ale w ostatniej chwili powstrzymał spazmatyczny odruch. 
      Krzyknął na całe gardło, opierając czoło na twardym materacu i uderzył w niego kilka razy z całej siły pięścią. 
      - Tomlinson, zamknij mordę i posprzątaj po sobie - cuchnąca brudna ścierka została rzucona na jego głowę, ale Louis dalej krzyczał, głos stłumiony nieco przez cienka poduszkę. Wolał krzyczeć niż dać pozwolić wspomnieniom wrócić. Wrzask zagłuszał obraz snu, z którego został brutalnie wybudzony, zasłaniał błękitne oczy i różowe usta, powstrzymywał łaskotanie landrynkowych włosów na jego twarzy. 
      - Znów się wydziera
      - Zakneblujcie go
      - Ej, klawisz, może byście tak go ogłuszyli, co?
      - Ryj, śmieciu, wypierdalaj na śniadanie!
      - Louis… - jedyny spokojny głos, który dotarł do jego uszu, ledwo przedostał się przez kolejną porcję rozdzierających gardło wrzasków. - Tommo…
      Smród ścierki osłabł, gdy materiał został usunięty z jego głowy i Louis poczuł obok siebie ruch, usłyszał ohydne wilgotne dźwięki i w końcu dzwonienie metalowego wiadra. 
      - Hej, pięknisiu, on miał to sam posprzątać!
      - Nie widzicie w jakim jest stanie? Jeśli uda mu się uspokoić do wieczora to będzie sukces. Te rzygi leżałyby tutaj przez tydzień! - usłyszał ledwo powstrzymywaną złość w znajomym głosie.
      - Więc może wbijemy mu trochę rozumu do głowy, co? - głośny świst i trzask drewna o skórę rozdarł powietrze. 
      - Nie waż się, skurwielu
      - Co? Co mówisz? Nalegasz, żeby iść do izolatki? Ależ przecież da się to zro…
      - Trevor, Mikels! Idźcie na śniadanie, żeby nie rozwinęła się tam żadna walka czy inne gówno! - potężny niski głos przedostał się do uszu Louis’ego, gdy jego gardło dość miało krzyków, pozostawiając tylko ich cień w postaci cichych świstów. 
      - Tak jest, panie oficerze! - odezwało się chórem dwóch mężczyzn. Rozmowy wokół cichły powoli, razem z szuraniem butów po podłodze, gdy wszyscy kierowali się ku stołówce. 
      - Styles…
      - Hummers - głos obok niego zabrzmiał wyjątkowo pewnie, pozbywając się złości, duszonej w nim wcześniej. Cień różu przemknął pod powiekami Louis’ego. Wraz ze słowami mężczyzn nad sobą, usłyszał cichy kobiecy chichot. Nie… Nie! Musiał krzyczeć! Musiał to zagłuszyć! Nabrał powietrza w płuca, ale największy wysiłek nie był w stanie wytargać nawet najsłabszego dźwięku z jego sfatygowanego gardła. 
      - Znów zaczynamy? - zapytał Hummers, na co odpowiedziało mu głośne westchnienie. 
      - Chyba mu się przyśniła…
      - Cholera, Styles, wiesz, że nie chcę tego robić, ale jeśli znów zacznie, będę musiał nafaszerować go lekami i wrzucić do izolatki. 
      - Wiem, Jack… 
      - Wiesz, że zawsze mogę go przetransferować do…
      - Nie! - chodź bezgłośny, protest Louis’ego zwrócił uwagę dwóch mężczyzn nad nim - Żadnych psychiatryków. Nie jestem walnięty!
      - Tomlinson, tam mogą zająć się tobą lepiej niż tutaj. Narażasz się na niebezpieczeństwo. Jeszcze kilka takich poranków i przyjdą ci skopać dupę. Wtedy nie liczyłbym na strażników. Oni też mają ciebie dość.
      - Więc niech mnie znokautują. Ogłuszą na jakiś czas. Lepsze to niż…
      - Tommo, w takim tempie wylądujesz w izolatce już jutro… - w głosie Harry’ego nie było nic innego poza zmartwieniem. Louis zacisnął powieki, ignorując krótki błysk niebieskich oczu, a żołądek zawiązał mu się w supeł.
      - Nie mogę iść do izolatki… Tam jest najgorzej. Tam jest wszędzie. W każdym rogu. Ona… Siedzi i patrzy na mnie z… z nim na… na rękach - zacisnął poduszkę w spoconej dłoni
      - Styles, nie chcę was rozdzielać, ale on potrzebuje profesjonalnej pomocy
      Louis wreszcie otworzył oczy i odepchnął się powoli od materaca. Oparł plecy po ścianą, kładąc łokcie na zgiętych kolanach i rozejrzał się po celi. Poranne słońce wpadało przez małe zakratowane okienko, jarzynówki niemal wypalały mu źrenice, a Harry i Jack Hummers wpatrywali się w niego identycznie zmartwionym wzrokiem. 
      Jack Hummers był kiedyś klientem. Kupował narkotyki, wzbogacał się, kupował broń, ponownie się wzbogacał i mnożył ostre konflikty gangów. Był również oficerem więzienia, w którym się znajdowali. Wysoki, wyższy nawet od Harry’ego, smukły mężczyzna ze zmarszczkami przy oczach i na czole, zdradzającymi jego średni wiek. Szare tęczówki obserwowały bacznie więzienie za każdym razem, gdy robił obchód. Przeczesywał odruchowo, co kilka minut ulizane blond włosy. 
      Jeszcze jedna para oczu wpatrywała się w Louis’ego, chodź jej tęczówek i źrenic nie było prawie widać pod białą mgłą śmierci, a po czole spływała szkarłatna krew, brudząc jej ubranie i różowe włosy. Zamrugał pospiesznie, a ona zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. 
      - Dajcie mi odlecieć. Wbijcie jakiś środek, nie obchodzi mnie co - warknął. Jack potarł dłonią podbródek i wziął głęboki oddech, a Harry przestąpił nerwowo z nogi na nogę. 
      - Jesteś tu częściej nieprzytomny niż przytomny…
      - I każdemu z tym lepiej, prawda?
      - Tommo, potrzebujesz pomo… - huk pięści uderzanej o metalową ramę łóżka przerwał wypowiedź Harry’ego. 
      - Nie, Styles! Nie masz pojęcia czego potrzebuję! NIE MASZ POJĘCIA! - ryknął Louis, odzyskując sprawność strun głosowych. 
      Potrzebuję kilku dodatkowych minut przed naciśnięciem spustu, żebyś zdążył mi powiedzieć, że K… że ona była niewinna! Potrzebuję kogoś, kto pokazałby mi wcześniej całość tych nagrań, potrzebuję kogoś, kto zmusiłby mnie do uwierzenia w jej słowa! Potrzebuję tego, by ktoś uratował ich oboje!

      W celi zapanowała niezręczna cisza, przerywana tylko głębokim oddechem Tomlinsona. Harry przełożył ciężar ciała z nogi na nogę i potarł tył głowy, kładąc jedną rękę na biodrze. Wyglądał, jakby był mocno zagłębiony w swoich myślach. Jack obserwował ich obu, analizując zapewne sytuację i szukając z niej najlepszego wyjścia. Louis wątpił w jego istnienie. Ona miała go prześladować do końca życia. W kącie oka, za oknem, gdzieś w głębokim śnie miał widzieć codziennie jej postać. Zdrową i pełną życia lub martwą, z twarzą zasłoniętą, spływającą z jej głowy, krwią.
      Na początku nie czuł nic. Był w szoku i nawet nie pamiętał jak znalazł się w więzieniu. Harry wyjaśnił mu, że wiele znajomości pociągnęło jeszcze więcej sznurków, żeby znaleźć się akurat tutaj, ale nie mogło obchodzić go mniej, gdzie miał trafić. Sznurków też zabrakło, by do tego samego więzienia mógł trafić Niall. Nie mieli pojęcia gdzie się znajdował, wszystkie ich wiadomości, dotyczyły tego więzienia. Traktowali ich tu dobrze, zbyt dobrze. Zanim zaczęły się wizje i sny, Harry miał niemal całą władzę więzienia w małym palcu. Oczywiście nie mógł obejść prawa, ale mógł panować nad miejscem, w którym przebywał. I tak właśnie było. A potem Louis zaczął ją widzieć. Początkowo tylko fragmentaryczne wspomnienia. Różowy błysk włosów, jasny błękit oczu. Zdał sobie sprawę, że tylko, gdy krzyczał, potrafił zablokować o niej myśli. Pomagały też środki, którymi faszerowali go więzienni lekarze, by pozbawić go przytomności na jakiś czas. Wtedy jego sen obywał się bez wizji i wspomnień. Wkrótce Louis zaczął męczący cykl. Wizja, krzyk, lek, spokój, krzyk, wizja, krzyk, lek i tak dalej. 
      Harry stał za nim murem, broniąc przed wściekłością więźniów, ale przez to stracił część szacunku i podziwu, które wcześniej otaczały go potężną aurą. 
      - Jack, musimy się stąd wydostać, cholera - Harry usiadł na swoim łóżku, opierając łokcie na kolanach i składając dłonie jak do pacierza, na których oparł podbródek. Hummers opadł ramieniem na próg krat i westchnął głęboko. Który to już raz tego poranka?
      - To wykracza poza moje możliwości, Styles. 
      - Ile dzięki nam zarobiłeś, co? Ile chowasz po różnych kontach bankowych. Miliony, Jack. Jesteś wart miliony! - szeptał z naciskiem Styles, wskazując palcem na Jacka. - Jestem pewien, że byłbyś w stanie coś wymyślić. 
      - Myślisz, że nie próbowałem? Z wami w więzieniu moje dochody się zatrzymały! Potrzebuję was tak samo mocno, jak wy chcecie stąd wyjść! - warknął oficer, również przyciszając głos. 
      - Wymyśl coś! My nawet nie możemy zadzwonić do nikogo z naszych. Od razu by ich namierzono!
      - Harry…
      - Wymyśl. Coś.


      Kolejne dni mijały w jeszcze większych męczarniach. Louis siedział w izolatce od kilku dni, nie przestając krzyczeć do czasu aż nie zasnął, lub jego struny głosowe się nie poddały. Wtedy płakał, mocząc brudną podłogę łzami. Nie jadł, nawet gdyby chciał. Jedzenie dla tych z izolatki było mieszaniną starego z zepsutym. Chleb, na którego powierzchni była doskonale widoczna pleśń, zupa, która cuchnęła tak, jakby właśnie została wylana z czyjegoś żołądka. Zanim się obejrzał, więzienne ubranie wisiało na nim, jak na szkielecie. Spodnie związał w pasie sznurowadłem buta, bo nawet ich ciasna gumka nie chciała ich utrzymać na małych biodrach. Dzień za dniem mijały na psychicznych torturach i fizycznym znęcaniu się. Gdy wypuszczano go z izolatki trafiał tam dzień później, mimo protestów Harry’ego. Raz nawet jego przyjaciel wszczął bójkę z jednym ze strażników, sam w konsekwencji lądując w tym przerażającym miejscu. 
      Louis nie wiedział ile dni minęło, lecz był niemal pewien, że czas spędzony w więzieniu mógł już liczyć w miesiącach. Może nawet latach? Harry skrobał skrupulatnie na ścianie ich celi liczby, ale Louis zwykle czuł się zbyt zmęczony, by nawet na nie zerknąć. 
      - Hazza… - odezwał się słabo jednej z rzadkich nocy, których nie spędził w izolatce. Wiedział, że Styles nie spał, bo jego, przyzwyczajone do ciemności, oczy napotkały widok jego przyjaciela z podpartą na ramieniu głową i wyciągniętą ręką, której przyglądał się jakby z braku innych możliwości zajęcia swojego umysłu. 
      - Hm? - mruknął Harry, nie zmieniając pozycji swojego ciała. Louis przełknął ciężko i zagryzł wargę, zastanawiając się, jak ubrać w słowa myśli, które w ostatnich czasach nie dawały mu spokoju. Wreszcie wziął głęboki oddech i zacisnął powieki.
      - Dlaczego mnie bronisz? - delikatne ruchy dłoni Harry’ego ustały, lecz ten wciąż nie odwrócił wzroku.
      - Co masz na myśli? - zapytał cicho
      - Doskonale wiesz, co mam na myśli. - Louis ledwie powstrzymywał warknięcie poirytowania.
      - Oświeć mnie…
      - Po tym wszystkim, co się stało. Po tym, że przeze mnie trafiliśmy do ciupy
      - Trafiliśmy tu przez Micha…
      - Po tym, jak, nie czekając na ciebie… zabiłem Kornelię - obaj zamilkli nagle, a powietrze między nimi zgęstniało. Louis niemal czuł iskry napięcia, które przez nie przechodziły. To był pierwszy raz odkąd odważył się wypowiedzieć jej imię. Pierwszy raz, gdy z tak czystym umysłem i bez chęci wydrapania sobie oczu mówił o tym, co zdarzyło się w dniu pozbawienia ich wolności. Dłoń Harry’ego znów zaczęła poruszać się nieznacznie, niczym źdźbło trawy kołysane powoli na lekkim wietrze. 
      - Ponieważ na twoim miejscu zrobiłbym to samo - mruknął, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Może nawet nie czekałbym tyle czasu, co ty. Może pojechałbym do miejsca, w którym przebywałaby Milena i bez chwili wahania… 
      - Nie zrobiłbyś tego. Byłeś w stanie dać Kornelii drugą szansę, ufałeś w jej niewinność. 
      - Nie. Milena jej ufała. Ja byłem w stanie trzeźwo myśleć i odłożyć egzekucję tylko dlatego, że to nie była ona. Nie byłem zaślepiony wściekłością spowodowaną zdradą mojej dziewczyny, nie byłem zraniony. Gdybym był, zapewne zareagowałbym jeszcze bardziej impulsywnie od ciebie. - Louis nie wiedział skąd brał siły na tę rozmowę. Potrzebował jednak informacji, potrzebował kontaktu z rzeczywistym światem, potrzebował kogoś, kto powiedziałby mu, jak bardzo zjebał sobie życie. 
      - Mówisz tak tylko dlatego, żebym znów nie zaczął panikować? Spokojnie, dzisiaj się chyba to nie sta…
      - Nie, Tommo… - Harry podniósł się nagle i usiadł na brzegu swojej pryczy, jego oczy błyszczały lekko w świetle księżyca, wpadającym przez zakratowane okno. - Mówię tak, bo to prawda. Mieliśmy pokurwione priorytety. Zabijaliśmy, jakby była to dla nas zabawa. Liczył się interes i to, żebyśmy nie zostali złapani, i nawet osoby, które kochaliśmy mogły się znaleźć na celowniku, jeśli miałyby mu zaszkodzić. To była nasza słabość i Michael doskonale o tym wiedział. Dlatego nas szpiegował, dlatego z Calumem nas zmanipulowali do zaufania mu, dlatego zagrali z umysłem Kornelii. Ich plan był niemal doskonały. Clifford poznał nas do szpiku kości, a my poddaliśmy się jego woli, jak wytresowane pieski. 
      Dlatego cię bronie, Louis. Bo zrobiłeś dokładnie to samo, co zrobiłbym ja. Bo daliśmy omamić się pieniądzom, bo byliśmy dwójką idiotów, która myślała, że ma świat u swoich stóp. I obu nam otworzono oczy w najbardziej brutalny sposób. 
      Cisza jaka wokół nich zapadła była cięższa od najbardziej zanieczyszczonego powietrza. Louis z marnym skutkiem próbował powstrzymać łzy, cisnące mu się do oczu, gdy usiadł, opierając plecy o zimną ścianę celi. 
      - Ona była w ciąży, Harry… - szepnął, zakrywając usta i uderzając głową w twardy beton
      - Wiem… - padła cicha odpowiedź jego przyjaciela
      - Wystarczyło poczekać minutę.
      - Tak…
      - Chcę, żeby wróciła - brzmiał, jak małe bezbronne dziecko, jak ktoś, kto nie miał już nadziei, lecz nie potrafił pogodzić się z rzeczywistością.
      - Wiem - głos Harry’ego załamał się dziwnie, jakby sam miał się rozpłakać. - Wydostaniemy się stąd. - warknął - Wydostaniemy się i dorwiemy Clifforda. Zapłaci za to, zapłaci najwyższą cenę! 
      Louis zaśmiał się smutno i pokręcił głową, wydając z siebie pojedynczy szloch. 
      - Zgnijemy tu…

***
      - NIECH KTOŚ GO WRESZCIE UCISZY, BO ZARAZ GO POZBAWIĘ WSZYSTKICH ZĘBÓW!

      Jedna spokojna noc, w czasie której Louis potrafił odsunąć od siebie myśli o niej, a potem destrukcyjny cykl wrócił do normy. Przez kolejny miesiąc musiał krzyczeć, by zagłuszyć natrętne myśli i obrazy, musiał się głodzić, widząc zepsute jedzenie z izolatki. Gdy z niej wracał miał nadzieję na przypływ spokoju, jaki ogarnął go kilka tygodni temu, ale ten nigdy nie nadszedł. Gdy więc drzwi jego celi zostały otwarte, spodziewał się silnych rąk, ciągnących go w stronę obleśnych pomieszczeń, w których miał spędzić kolejną noc. Nie spodziewał się natomiast kajdanek na swoich i Harry’ego nadgarstkach. 
      - Tomlinson, Styles, przenoszą was - oznajmił spokojny głos Hummersa, niewzruszony zupełnie krzykiem Louis’ego. 
      Ten zamilkł nagle i uniósł głowę nad poduszkę, w którą wcześniej wgryzał się desperacko, by dać ujść swej wściekłości. Krzyki ustały tak szybko, jak się pojawiły. Louis spojrzał na Harry’ego, który wpatrywał się intensywnie w Jacka. 
      - Przenoszeni? - zapytał, a jego oczy otworzyły się szeroko w niedowierzaniu. Oficer przełknął nerwowo ślinę i ledwo widocznie kiwnął głową, wytrzymując dzielnie spojrzenie Stylesa. 
      - Gdzie? - warknął Louis, przez zmęczone gardło. 
      - Do Belmarsh… - odparł, tym razem wbijając wzrok w podłogę. Więzienie o zaostrzonym rygorze… Mimo pustego żołądka, Louis’emu zrobiło się nagle niedobrze. 
      - Żartujesz, prawda? - szczęka Harry’ego napinała się teraz i rozluźniała w szaleńczym tempie. 
      - Chciałbym…
      - Ty skurwielu! - brunet rzucił się na oficera, ale w porę złapało go dwóch młodych strażników, udaremniając mu wgryzienie się w jego szyję. Gdy dwóch kolejnych, pchnęło Louis’ego, by wyszedł z sali, ten tylko kiwnął głową, nie czując już nic. Jego głowa opustoszała, myśli zniknęły gdzieś za szarą mgłą. 

      - Jebany skurwiel, jak mógł nas tak opierdolić, gdybym tylko mógł… - mamrotał pod nosem Harry, gdy siedzieli już w więziennym autobusie, przykuci do niewygodnych plastikowych foteli. Głowa Louis’ego opadła na oparcie i przez całą drogę wpatrywał się w sufit, myśląc o warunkach, jakie miały ich czekać w nowym miejscu „zamieszkania”. Nie targała nim wściekłość, nie był zawiedziony postawą Hummersa. Już dawno stracił całą nadzieję na swoje szczęście. Nawet, gdyby Jack wpadł do ich celi, ogłosić im, że ich ułaskawiono miałby to gdzieś. Nie mógłby wrócić do swojego mieszkania, nie mógłby wrócić do żadnego miejsca, w którym przebywała ona. Może nowe więzienie miało wreszcie być dla niego litościwe. Może groźniejsi więźniowie od tych, z którymi mieli do czynienia, nie będą tak łaskawi dla jego krzyków. Może wpadną do jego celi pozbawić go głowy pełnej natrętnych myśli… Louis złapał się na promyku nadziei, ogarniającym jego umysł. Tak. Może nowe więzienie było wyjściem…
      Autobus zatrzymał się nagle, po kilku godzinach ciągłej jazdy, a do odizolowanej części weszło dwóch strażników, w nieznanych mu mundurach. 
      - Dobry, dziewczynki, od teraz przejmujemy tych panów - powiedział czarnowłosy chłopak, który nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat. Zapukał w kratę, oddzielającą kierowcę od więźniów, a mężczyzna, siedzący za nią tylko podniósł leniwie rękę na znak, że usłyszał. 
      Strażnicy ich byłego więzienia ściągnęli z ich nóg i nadgarstków kajdanki, które zostały zastąpione nowymi. Brutalnie popędzeni, przez nieznanych im mężczyzn, Louis i Harry znaleźli się w tylnej części czarnego busa, lecz o dziwo tym razem nie przykuto ich do siedzenia. W wozie nie było siedzeń, a dwie ławki ustawione wzdłuż jego boków. Jeden z nowych strażników usiadł na ławce naprzeciwko Harry’ego i Louis’ego, wywołując zdziwione spojrzenie tego pierwszego. Louis wzruszył tylko ramionami i oparł plecy o zimny metal. Bus ruszył, kołysząc wszystkimi w środku.
      - No hej, przystojniaku! - usłyszał nagle kierowcę i spojrzał w jego stronę. Dzieliła ich tylko krata, więc doskonale widział przyłożony do jego ucha telefon. Strażnik siedzący na przeciwko nich zachichotał cicho i pokręcił głową. 
      - Tak, mamy ich. Możecie wyjeżdżać. Macie tych dwóch? TO NIE JEST GŁUPIE PYTANIE, PO PROSTU UPEWNIAM SIĘ, ŻE WSZYSTKO IDZIE ZGODNIE Z PLANEM! - Louis niemal się uśmiechnął, widząc jak ich towarzysz przekręca wymownie oczy, na rozmowę swojego kolegi - ŚWIETNIE, DZIŚ W NOCY SAM SOBIE MOŻESZ POSSAĆ KUTASA! - kierowca rozłączył się i rzucił gwałtownie telefon na deskę rozdzielczą. 
      - Spokojnie, Tanaka, złość piękności szkodzi - zawołał z tyłu strażnik, a kierowca - Tanaka - parsknął tylko poirytowany. - Pogodzicie się dzisiaj w łóżku, a ja będę musiał słuchać waszych jęków i świat wróci do normy - dodał nieznany strażnik. 
      - Chyba śni! Śni! - krzyknął Tanaka
      - Dokładnie! - Louis spojrzał ze zdziwieniem na Harry’ego, który włączył się do rozmowy strażników - Jak nie potrafi cię szanować to nie dawaj mu małego do czasu, aż się nie poprawi! - nieznany strażnik parsknął śmiechem i kiwnął z aprobatą głową.
      - Choć bardzo podoba mi się ten pomysł, szczególnie teraz, gdy jestem zmuszony dzielić z nimi dwoma apartament w hotelu, to muszę przyznać, że nigdy nie widziałem tak zakochanych w sobie dwóch osób. Dopadną sobie do ust… - nagle mężczyzna zniżył głos i pochylił się do Harry’ego - i członków - jego głos wrócił do normy - pod koniec tego dnia - skończył, a Harry wyszczerzył zęby. 
      - Słyszałem! I ŚNI! - powtórzył Tanaka, a w busie wreszcie zapadła cisza. 
      Louis analizował sytuację, zdezorientowany przebiegiem zdarzeń. Jego umysł wciąż był zmęczony, pracował na wolnych obrotach, ale nawet on zdawał sobie sprawę, że coś tu było nie tak. Akcent ich strażników nie należał do żadnych z brytyjskich, rozluźniona postawa Harry’ego, to, że mieli wolne nogi, kiedy strażnik siedział z nimi w jednym pomieszczeniu… To wszystko nie miało sensu. 
      Louis otworzył szeroko oczy, gdy Harry wyciągnął swoje skute ręce do strażnika, a ten puścił mu oczko i wyciągnął zza pasa pęk kluczy. 
      - Gdzie ja mam swoje maniery! Adachi Azumane, miło poznać! - wyciągnął dłoń i ścisnął, uwolnioną rękę Harry’ego.
      ADACHI! Louis dopiero wtedy spojrzał w twarz strażnika, napotykając ciemne, zdecydowanie 
-nie-europejskie-oczy i szereg białych zębów. 
      - Kaitō wspominał, że ma brata - odparł Harry i opadł z westchnieniem ulgi na blachę wozu. 
      - Kaitō też jest na was wściekły za rok nieobecności, powodujący spadek jego zysków - Azumane zdjął z głowy kapelusz munduru i rozluźnił nieco kołnierz czarnej koszuli. Kiwnął do Louis’ego, by ten również wyciągnął w jego stronę ręce i chwilę później Tomlinson pocierał, uwolnione i obolałe nadgarstki. 
      Nie uśmiechnął się jednak. To wszystko oznaczało tylko więcej bólu. Powrót do świata wypełnionego jej obecnością. Nadzieja, która rosła w nim, gdy zbliżał się do nowego więzienia zwiędła nagłe, obsypując jego duszę zgnilizną. 
      - Niech wini za to Clifforda. Nie współpracujecie już z nim? - zapytał Harry, zerkając ze zmartwieniem na swojego przyjaciela. Azumane w tym czasie pokręcił głową. 
      - Rozpłynął się w powietrzu. - mruknął
      - Więc szykuje coś wielkiego
      - Albo chowa się jak pies z podkulonym ogonem. 
      - Nie wiem dlaczego miałby to robić. W końcu wygrał. - syknął Harry, zaciskając szczękę. 
      - Nie nazwałbym tego wygraną. W konsekwencji stracił wszystkich swoich ludzi - odparł Azumane i wzruszył ramionami. 
      - To właśnie dostajesz, gdy grasz nieczysto…

      Bus zatrzymał się po jakichś dwóch godzinach jazdy, w których Louis nie odezwał się już ani razu. Był zły. Był wściekły, że musiał wyjść na wolność, że ktoś zadał sobie trud, by pozbawić go możliwości szybkiego uwolnienia od natrętnych myśli. Nienawidził Kaitō. Nienawidził go bardziej niż wtedy, gdy… Skurwiel zawsze wchodził mu w drogę. Zawsze…
      - Hej, dobrze się czujesz? Wyglądasz, jakbyś zaraz miał nam zejść - Azumane zwrócił się do niego w połowie drogi, ale on tylko łypnął na niego i zacisnął szczękę. 
      - Tommo… Większość czasu spędził w izolatce. Nie karmią tam zbyt dobrze… - mruknął Harry w odpowiedzi, a Adachi skrzywił się lekko i kiwnął ze zrozumieniem głową. 

      Znaleźli się w jakimś małym miasteczku, gdzie ruch drogowy był zerowy, a Louis mógł policzyć domy na palcach obu rąk, gdyby tego zechciał. Tanaka wypuścił ich z tylnej części busa i poprowadził do białego domku piętrowego, którego drzwi były zamknięte na klucz. Kierowca szybko sobie z tym poradził, jakby była to jego własność i wpuścił ich za sobą do środka. 
      - Jesteśmy! - wrzasnął do pustych ścian, wywołując lekkie zdziwienie Louis’ego. Harry ruszył naprzód, by zatrzymać się gwałtownie, gdy ich uszu dotarły pospieszne kroki na schodach. 
      Blond włosy zalśniły w świetle holu i niska drobna postać stanęła przed Stylesem, osłupiała, jakby zobaczyła ducha. Jej twarz zdobiła pojedyncza szrama na policzku, w jasnych oczach tliło się życie, którego Louis nigdy nie zobaczył wewnątrz więzienia. Nie patrzyła na nikogo innego prócz Harry’ego, którego gardło opuścił dziwny nieokreślony cichy dźwięk. 
      Dziewczyna zakryła usta dłonią i zaszlochała żałośnie. Nie mogła już go dostrzec przez kurtynę łez. Zaczęła szeptać coś pod nosem, a jej palce wplotły się nagle w blond kosmyki, gdy nie miała już siły powstrzymać płaczu. Harry wreszcie odżył i z głośnym „dziecino” znalazł się przy niej, miażdżąc jej małe żebra w żelaznym uścisku. Wtedy rozszlochała się na dobre, nie kryjąc głośnych dźwięków, opuszczających jej płuca. 
      Widząc, jak Harry pochyla się do pocałunku, a ona desperacko wychodzi mu na przeciw, Louis złapał się na przebłysku nadziei. Przez chwilę wierzył, że po tych samych schodach zbiegnie jeszcze niższa kobieta, za którą ciągnąć się będzie peleryna różowych włosów. Wierzył, że podbiegnie do niego, wskakując mu na biodra i obsypując jego twarz masą drobnych pocałunków, zażartuje coś na temat ich długiej rozłąki. 
      Zrobił nawet krok w przód, gdy usłyszał na górze kroki. Jego serce załomotało gwałtownie w klatce piersiowej, a potem opadło na dno żołądka, gdy przed nimi stanął rudowłosy mężczyzna, uśmiechający się szeroko. Louis chciał ten uśmiech zmyć z jego twarzy jednym solidnym ciosem. Jakim prawem nie jesteś nią? Jakim prawem pojawiasz się tutaj, budując moją nadzieję!
      Rzeczywistość spadła na niego jak mordercze tornado, siejące spustoszenie w jego duszy. Nieważne jak długo miałby czekać, już nigdy jej nie zobaczy. Nigdy nie złoży pocałunku na jej miękkich ustach. Nigdy nie weźmie jej w swoje ramiona tak, jak Harry trzymał Milenę w tamtej chwili. Nigdy nie poczuje jej łez szczęścia na swojej szyi. 
      W tej chwili nienawidził Mileny, nienawidził Harry’ego i Eda. Nienawidził Kaitō, że pozwolił mu patrzeć na ponowne spotkanie zakochanych. Nienawidził siebie za tę minutę, której nie odczekał. Nienawidził losu, który śmiał mu się w twarz. Nienawidził wszystkiego, co go otaczało, ale nie mógł nic z tym zrobić. Więc stał i patrzył. Patrzył, jak Harry całuje Milenę, a jego twarz jest mokra od łez, patrzył, jak jej oczy skanują jego z miłością, bólem i tęsknotą, patrzył, jak on ponownie ściska ją w ramionach i klnie siarczyście w emocjach. Patrzył, jak jej wzrok zatrzymał się nagle na Louis’m, jak jej szczęście opuszcza śliczną twarz, jak zastępuje je wściekłość. 
      Patrzył na to i nie czuł nic. Nic poza nienawiścią. 
      - Dlaczego on tu jest? - warknęła, odpychając się od ramion Harry’ego i wskazując na Louis’ego palcem. - Co on tu robi?!
      - Dziecino, przecież… - ale ona nie słuchała. Szła już w jego stronę, sięgając po coś za plecy. Louis stał w tym samym miejscu, patrząc na nią beznamiętnie. Patrzył, jak wyciąga zza pazuchy grawerowany pistolet i jak mierzy prosto w jego czoło. Musiała do tego nieco unieść ramię, lecz nie zawahała się ani na chwilę. Patrzył, jak odbezpiecza broń, a jej ruch sprawił, że zimna lufa dotknęła jego skóry. Patrzył, wciąż stojąc w tym samym miejscu z opuszczonymi ramionami. Ani on, ani ona nie zwrócili uwagi na zamieszanie, jakie wywołała. 
      - MILENA!
      - Dziecino, proszę, wysłuchaj…
      - NIE! - w przeciwieństwie do niego, w jej oczach była rozpacz, łzy, nieprzetrawiona żałoba. Patrzył na nią zimnym wzrokiem, nie czując nic. - Nie! - zaszlochała
      - Zabił ją! Zabił ją z zimną krwią! Ją i swoje dziecko! Nie zasługuje na nic innego niż…
      - Tutaj… - powiedział cicho Louis i uniósł rękę. Przełożył jej palec, który spoczywał bezpiecznie u boku pistoletu, na spust - Jeśli masz to zrobić, nie wahaj się - dodał i ponownie opuścił ręce wzdłuż ciała. Poprawiła uchwyt na broni i zmarszczyła brwi. 
      - Zabiłeś ją - szepnęła przez łzy
      - Zrób to - warknął, tracąc cierpliwość. Zaszlochała głośno i zacisnęła powieki, gdy jej palec naparł na spust.
      - Milena!
      - HEJ!
      - Nie!
      W domu rozległy się krzyki, ale ustały nagle, gdy broń nie wypaliła, a zamiast wystrzału uszu Louis’ego dotarło ciche kliknięcie.
      - Co? - Milena spojrzała zszokowana na pistolet, a potem para delikatnych rąk wyjęła go z jej dłoni. 
      - Wiedziałem, że będziesz chciała to zrobić - powiedział Ed i wysunął z pistoletu magazynek. Pusty.
      Nienawidzę cię, Ed. Nienawidzę jeszcze bardziej niż nienawidziłem chwilę temu
      - Wyjąłeś naboje? - Milena zdawała się być w szoku. 
      - O, dzięki bogu - Harry wypuścił z płuc głośno powietrze i złapał się za czoło. Louis przełknął ciężko, zaciskając powieki i pięści. Nienawidził ich wszystkich. 
      - Nie ma sprawy… - warknęła nagle Milena, patrząc na niego z obrzydzeniem. - Widząc jego stan, jestem pewna, że niedługo sam się wykończy… - Harry podszedł do niej i objął w pasie od tyłu, odsuwając ostrożnie od Louis’ego. Choć Tomlinson wpatrywał się w podłogę, widział kątem oka, że nie odrywała od niego wzroku. Miał to gdzieś. Kolejny raz, kolejna nadzieja prysła dzisiaj, jak najsłabsza mydlana bańka. 
      - Zamieniliście wozy, prawda? - odezwał się Harry, przytrzymując wciąż Milenę, jakby bał się, że, pozbawiona broni, rzuci się na Louis’ego z zamiarem wydrapania mu oczu. 
      Kolejne kroki na schodach i w żołądku Tomlinsona coś się przewróciło. Wysoki, przystojny, czarnowłosy mężczyzna spojrzał na niego z góry, a w jego oczach tliła się podobna nienawiść co w oczach blondynki. 
      - Tak. Dwóch więźniów, których udało się wami „zastąpić”, zajmą wasze miejsca w nowym więzieniu - powiedział, nie odrywając od niego wzroku. 
      - Kaitō… Nawet nie wiem, jak mamy ci dziękować - mruknął Hazza, a Louis parsknął cicho bez emocji. 
      - Och tak, Tomlinson, wolałbyś zgnić w pace, prawda? - Kaitō oparł się ramieniem o ścianę, a Azumane minął Louis’ego i poklepał brata po ramieniu, szepcząc mu coś do ucha. Starszy Adachi kiwnął głową i skrzyżował ręce na piersi. 
      - Wiesz, Tommo, jak mam być szczery, nie wyglądasz najlepiej - zauważył ze sztucznym zmartwieniem. - Jestem pewien, że mógłbym cię położyć na podłodze, jak żywy dywan, przy pomocy jednego ciosu w żołądek, hm? - Louis, po raz pierwszy odkąd pamiętał, wykrzywił usta w karykaturze uśmiechu
      - Możemy spróbować - szepnął bez cienia sarkazmu, co zbiło Azjatę z pantałyku, choć próbował nie dać tego po sobie poznać, pospiesznie przeczyszczając gardło i przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę. 
      - Dajmy mu już spokój, co? - warknął Hazza, a Louis zobaczył, jak paznokcie Mileny wbijają się powoli w skórę jego dłoni. - Żaden z nas nie jest w stanie zrozumieć co on czuje. Zamiast bić leżącego, powinniśmy mu pomóc…
      - Pomóc mordercy? - syknęła, a w miejscu, które ściskała, pojawiła się stróżka krwi. Harry zacisnął powieki, bynajmniej nie z bólu, i pokręcił powoli głową. 
      - Wszyscy w tym pomieszczeniu są mordercami. Łącznie z tobą - szepnął. Milena wyglądała, jakby przez chwilę miała wybuchnąć. Wstrzymała oddech i spojrzała przez ramię, z niedowierzaniem na swojego chłopaka, lecz gdy napotkała jego zimne oczy, skuliła się nieco i osłabiła uścisk dłoni. Zamiast krzyczeć i się buntować, odwróciła się do Harry’ego i oplotła ręce wokół jego pasa, wtulając twarz w więzienną koszulkę. 
      Louis skupił się nagle na poręczy schodów, próbując uniknąć widoku zakochanych. Kaitō w tym czasie odepchnął się od ściany i, ze zmarszczonymi brwiami, przeszedł na środek ich „morderczego” okręgu. 
      - Próbujemy go namierzyć - oznajmił, przerzucając wzrok z osoby na osobę. Clifford… - Na rynku dzieją się dziwne rzeczy, wszedł nowy handlowiec, którego nikt nie zna. Mamy podejrzenia, że to on. Wcześniej myśleliśmy, że zwiał, lecz obawiam się, że poświęcenie jego najlepszych ludzi było częścią planu budowania imperium. To jest, jeśli nie mylimy się co do podejrzeń tego nowego. Potrzebujemy ludzi. Potrzebujemy was… Z bólem serca muszę przyznać - Kaitō spojrzał nagle w oczy Louis’ego - że ciebie też… Musimy go znaleźć i zniszczyć
      - Po co? - rzucił cicho Louis. Wszystkie głowy zwróciły się ku niemu - Przecież Japonia nie została osobiście dotknięta jego szaleństwem. Po co nas ratujecie i próbujecie nam pomóc? - powiedział to wszystko, wbijając wzrok w lśniącą podłogę
      - Japonia została jak najbardziej dotknięta. Straciliśmy spory procent zysków, poza tym, skoro Clifford nie bał się poświęcić swoich najbliższych przyjaciół, nic nie stoi mu na przeszkodzie, by zacząć nas wszystkich wybijać - westchnienie, chwila ciszy i… - Tak, wiemy, Tomlinson, że bardzo chciałbyś zgnić w więzieniu, może nawet teraz myślisz o wpakowaniu sobie kulki w łeb przy najbliższej okazji, ale… - Adachi zawahał się przez chwilę - ale ten gnojek zabił Payne’a, zabił Malika, zabawił się naszym kosztem i… Wiem, że to on pociągał za sznurki, gdy ty pociągałeś za spust… - Louis skrzywił się mimowolnie i zacisnął powieki
      - Mam ochotę ci dokopać, tak… Ale wiem, że nie byłeś odpowiedzialny za to, co się stało… - ton Kaitō złagodniał nieco, ale Louis pokręcił głową.
      - Gówno prawda - warknął - Gdybym tylko…
      - HEJ, HEJ, HEJ! - wszyscy podskoczyli, gdy drzwi domu otworzyły się ponownie, a do środka, niczym mały tajfun, wbiegła niska kobieta. Nagły krzyk podniecenia niemal rozsadził Louis’emu uszy, a potem brązowe długie włosy fruwały za Harrym, gdy Phoebe uwiesiła mu się na szyi i zaczęła skakać maniakalnie. 
      - UDAŁO IM SIĘ, UDAŁO SIĘ!!! Adaaachi, skurwielu, a mówiłeś, że nikłe są szanse! - wrzeszczała z szerokim uśmiechem, wywołując chichot Harry’ego. Napięta atmosfera w holu rozluźniła się w błyskawicznym tempie, a uszu Louis’ego doszło kilka westchnień ulgi. 
      - To co?! Gotowi zetrzeć Clifforda z powierzchni ziemi?!  - zawołała radośnie brunetka, gdy już puściła Harry’ego i rozejrzała się po wszystkich. Jej wzrok zatrzymał się na chwilę na Tomlinsonie, a uśmiech jakby osłabł, ale powstrzymała odruch, błyskawicznie przerzucając wzrok na Kaitō. 
      - Właśnie do tego zmierzałem… - mruknął Adachi, rozciągając palcem kołnierz swej koszuli i uśmiechając się nerwowo. 
      - AHA! Dobrze! Bo przywiozłam pomoc! - kolejny entuzjastyczny wrzask, a drzwi wejściowe, do tej pory otwarte, zamknęły się z trzaskiem, zaskakując wszystkich. 
      - Hazza, Tommo, Miło was znów widzieć - powiedział wesoło Niall, zanim Phoebe skoczyła do jego szyi i ucałowała go soczyście w policzek. 

      - Czas na polowanie! 



Hej, kochane! Przyszła wena to wleciał One Shot, opisujący głownie emocje Lou po... No cóż, po ostatnich wydarzeniach. Nie jest to zapowiedź drugiej części, nie wiemy czy taka się pojawi, ale zaczynają wpadać do naszych główek nowe pomysły, więc kto wie, co życie przyniesie. 
Życzymy Wam zdrowych, wesołych, spokojnych, bezdramowych, smacznych, bohatych, przystojnych, drogich, muzykalnych, seksiastych świąt! :*

A. <3 & M. xx

#TTDff