piątek, 25 lipca 2014

16. Now you're looking for me or anyone like me

Kornelia


           To, co działo się w ciągu ostatnich kilku tygodni nie mieściło mi się w głowie. Wymarzona praca w najpiękniejszym mieście na planecie Ziemi. Wiele razy nie byłam pewna czy to nie był tylko sen, więc szczypałam się po rękach, zostawiając na nich brzydkie czerwone ślady. Zdarzały się sytuacje, w których wpatrywałyśmy się z Mileną w siebie przez kilka minut bez słowa, a potem wybuchałyśmy radosnym śmiechem i kwiczałyśmy ze szczęścia, jak rozhisteryzowane nastolatki na koncercie swojego ulubionego zespołu. Choć moja wypłata była mniejsza niż Mileny, nie narzekałam. Trzy tysiące funtów to ogromna suma za pracę „czasoumilacza” w restauracji. Robiłam to, co kochałam i jeszcze dostawałam za to kupę kasy.
            Pierwszego dnia zrozumiałam, że będę musiała ogłosić rewolucję garderoby. Irresistible okazało się być bardzo luksusową restauracją (a właściwie siecią restauracji), w której każdy klient był ubrany jak na rozdanie nagród filmowych, a najmniejsza zmarszczka na mundurze kelnera spotykała się z miażdżącą krytyką Menadżera, robiącego co jakiś czas obchód i kontrolującego jakość naszej pracy. Do tej pory w mojej szafie górowała glam-rockowa stylistyka; rzeczy ozdobione ćwiekami, poszarpane, w jaskrawych kolorach lub czerniach. Byłam więc zmuszona wyciągnąć Milenę na zakupy, bo to ona miała większe wyczucie eleganckiej prostoty, która dla mnie była niewyjaśnioną zagadką wszechświata.
            Tego dnia, w piątek, trzy tygodnie po rozpoczęciu pracy w Irresistible czułam się już nieco pewniej niż wcześniej. Coraz bardziej zaznajomiona z repertuarem, nie bałam się wpadek, które wcześniej „nawiedzały” moje występy. Nauczyłam się ukrywać pomyłki w tekście czy melodii i nie przejmować się tak bardzo, gdy coś poszło nie tak.
            Wybiła siedemnasta. Jeszcze przez godzinę restauracja miała być zamknięta. Rozejrzałam się po ciemnym pomieszczeniu, oświetlonym jedynie pojedynczymi lampkami wkomponowanymi w sufit. Restauracja była ogromna, mieszcząca kilkadziesiąt małych prostokątnych stolików i trzy boksy VIP, znajdujące się tuż przy wejściu do kuchni. Uwielbiałam kolorystykę tego pomieszczenia. Białe ściany i meble kontrastowały przyjemnie z czarno-czerwonymi akcentami, takimi jak świeczki na stołach czy ramy obrazów.
            Uśmiechnęłam się do siebie i westchnęłam, a potem zabrałam torbę, w której trzymałam nuty i teksty, i ruszyłam w stronę pięknego długiego czarnego fortepianu, stojącego na podwyższeniu, mającym imitować scenę. Miałam z niego widok na wszystkie stoliki, więc widziałam kto wsłuchiwał się w moje wykonania, a kto był zajęty rozmową. To niesamowite jak różne osoby można było spotkać w takim miejscu. Niektórzy podchodzili czasami do mnie, niezadowoleni, żądając, żebym przestała zagłuszać rozmowy (wtedy Menadżer brał sprawy w swoje ręce), niektórzy klaskali żywiołowo po każdym wykonanym utworze, a inni dawali mi spore napiwki, o których w Polsce mogłam tylko marzyć. Każdy wieczór był inny, bo każdego wieczoru przychodzili inni ludzie. Oczywiście zdarzali się stali klienci, których twarze, a nawet imiona były mi już znane, ale większość ludzi zjawiało się tutaj z ciekawości lub z okazji jakichś ważnych wydarzeń dziejących się w ich życiu. Wiele razy byłam proszona o zaśpiewanie Happy Birthday, czy romantycznej piosenki, gdy jakaś szczęściara odpowiadała „tak” oświadczającemu się chłopakowi. Praca tutaj zdecydowanie nie należała do nudnych, co przyjęłam z wielką ulgą, bo nienawidziłam rutyny.
            Rozłożyłam nuty na pulpicie fortepianu, teksty na stojaku ustawionym przed mikrofonem i zabrałam się za ustalanie kolejności wykonywanych utworów. Zwykle akompaniował mi genialny pianista George, lecz dzisiaj miał się spóźnić z jakichś osobistych powodów. Przez pierwszą połowę wieczora zmuszona byłam więc śpiewać, siedząc przy fortepianie. Nie miałam z tym problemu, lecz wolałam skupić się głównie na jednej rzeczy. Śpiewanie powiązane z graniem łączyło się z dwukrotnie większą odpowiedzialnością za pomyłki i potknięcia. Przeżyję... Pomyślałam i rozpoczęłam wystukiwać na klawiszach gamę dla rozgrzania palców.
            Pół godziny później kelnerzy zaczęli krzątać się wokół stolików, upewniając się, że wszystko było na swoim miejscu, a Menadżer śledził ich uważnym wzrokiem zza baru, ustawionego naprzeciwko sceny. Obserwowałam ten „taniec”, nie mając nic lepszego do roboty, aż do momentu, w którym Menadżer pokazał kciukiem, że mam zacząć grać. Rozpoczęłam więc cichy, spokojny utwór, by nie zdominować dźwiękami pustego pomieszczenia. Po dziesięciu minutach drzwi restauracji zostały otwarte, a w środku robiło się coraz tłoczniej z każdą mijającą minutą. Cichy utwór zmieniłam na nieco żwawszy, wciąż jednak pozostając przy samym graniu na fortepianie. Miałam nadzieję, że do czasu powrotu George’a uda mi się wykorzystać repertuar niewymagający używania głosu.
            Nic z tego. Po półtora godziny musiałam zacząć koordynować grę ze śpiewem. Wykorzystując swobodę wyboru, spowodowaną nieobecnością pianisty, postanowiłam postawić tego wieczoru na delikatny jazzowy repertuar.
            Rozpoczęłam od mojej ulubionej piosenki z tego typu muzyki. Głaskałam z czułością klawisze fortepianu, a potem zaczęłam śpiewać delikatnym, przyciszonym głosem:


            Kilka osób zaczęło cicho klaskać. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, rzucając szybko okiem na klientów restauracji, choć tak naprawdę nie udało mi się wyłapać żadnej konkretnej twarzy, a potem skupiłam się ponownie na utworze. Czułam jakby to piosenka niosła mnie, a nie ja piosenkę i, nim się obejrzałam, śpiewałam już ostatnią zwrotkę.
            - Dobry wieczór - usłyszałam nad fortepianem. Nie będąc w stanie się odezwać i oderwać wzroku od klawiszy, skinęłam tylko głową, dając klientowi do zrozumienia, że go słyszę. - Można zamawiać u pani utwory? - ponowne skinięcie i chichot przybysza. Zmarszczyłam brwi, oczekując na kolejne słowa mężczyzny i grając ostatnie wersy piosenki. - Poproszę więc If I Ain’t Got You, bo pięknie ci to wychodzi. - koniec piosenki. W restauracji słyszałam tylko rozmowy klientów i moje własne przyspieszone bicie serca. Jeszcze przez chwilę wpatrywałam się w pulpit z nutami, które teraz wydawały się dla mnie bezsensowną bazgraniną nieokreślonych znaczków, a potem powoli spojrzałam w górę, na mężczyznę opartego niedbale o ramę fortepianu, którego błękitne roześmiane oczy przypatrywały się mojej twarzy. Zacisnęłam zęby i pięści, starając się zapanować nad gromadzącymi się we mnie emocjami.
            - Ty... - zaczęłam cicho, ciskając piorunami z oczu w stronę tego rozweselonego błękitu
            - Ty - odpowiedział i puścił mi oczko, poprawiając nonszalancko srebrny krawat. Wyglądał naprawdę dobrze, w odpowiednio skrojonym czarnym garniturze. Dwa miesiące to długi czas, przez który zapomniałam już jak wielkie wrażenie potrafił na mnie zrobić ten tajemniczy, pełen sprzeczności mężczyzna. Powstrzymałam jednak reakcję zachwytu, pamiętając jak zakończyła się nasza krótka przygoda - strachem o bezpieczeństwo najbliższej mi osoby i brakiem jakiegokolwiek wyjaśnienia, dziejących się wtedy dziwactw.
            Już otworzyłam usta, by powiedzieć mu, żeby sobie poszedł, ale w słowo wszedł mi George, który zdyszany wbiegł na scenę, starając się zrobić jak najmniej zamieszania. Niestety, większość gości zdążyła rzucić mu zdziwione spojrzenia i kręciła głowami w dezaprobacie.
            - Przepraszam cię, spotkanie się przedłużyło, ale już jestem. Wiesz jak to babcie. Od stołu nie chcą uwolnić. - zachichotał na swój kiepski żart i rozpoczął rozkładanie na fortepianie własnych egzemplarzy nut. Rzucił niedbale wzrokiem na mężczyznę stojącego przy fortepianie, a potem otrząsnął się gwałtownie i uśmiechnął serdecznie.
            - Ach! Pan Tomlinson, dawno pana tutaj nie widzieliśmy - rzekł, podając Louis’emu rękę w profesjonalnym męskim uścisku. Rozdziawiłam w szoku usta i wbiłam zdziwiony wzrok w błękit przede mną.
            - George, widzę, że zatrudniliście nową wokalistkę. Mam wrażenie, że lepiej nie mogliście trafić - Louis wskazał brodą na mnie i mrugnął porozumiewawczo do pianisty.
            - To prawda. Szef musiał sprowadzać ją aż z Polski!
            - Naprawdę?! Coś takiego! - nieźle! Powinieneś zostać aktorem, zakłamana szujo, pomyślałam przypatrując się jak mężczyzna bez wysiłku udawał zdziwionego słowami George’a.
            - Kornelia? - pianista wskazał na stołek, na którym siedziałam, zaciskając wciąż dłonie na swojej spódnicy. Pięknie. Całe to prasowanie poszło na marne... Otrząsnęłam się z pierwszego szoku i pospiesznie ustąpiłam chłopakowi miejsca, kierując się do statywu prostokątnego mikrofonu, stylizowanego na te z lat pięćdziesiątych.
            - Właśnie zamawiałem u waszej świeżynki If I Ain’t Got You, Alicii Keys. Możecie to dla mnie zagrać? - usłyszałam dochodzące zza moich pleców pytanie. Nie, proszę, odmów. Nie umiesz tego grać, nie, nigdy tego nie grałeś. Na pewno tego się nie uczyłeś, nie!
            - Pewnie! - nosz w dupę! - Już się za to zabieram - a idź panie w chu... Z moich ust wydobyło się złowieszcze warknięcie i z ulgą zdałam sobie sprawę, że byłam zbyt oddalona od mikrofonu, by ten nieokreślony zwierzęcy dźwięk mógł ponieść się po całej restauracji.
            - Kornelia? Dasz radę? - zapytał George, patrząc na mnie uważnie. Nic nie odpowiadając, podniosłam w górę kciuk, i rzuciłam mu wymuszony uśmiech, a potem odwróciłam się od niego plecami. Kątem oka zauważyłam, że Louis pochylił się do George’a i szepnął mu coś do ucha, a ten tylko odpowiedział skinieniem. Nie miałam ochoty wiedzieć o co chodziło, bo kierowana doświadczeniem przeczuwałam, że ten wieczór może być już tylko gorszy i gorszy. Westchnęłam i przeczyściłam gardło, przygotowując się do zaśpiewania piosenki. Ale nagle znieruchomiałam, gdy każdy mój mięsień napiął się jak struna, a płuca nabierają powietrza pod dotykiem męskiej dłoni przesuwającej się delikatnie po moich nagich plecach, w miejscu, w którym sukienka posiadała spore wycięcie. Louis ominął mnie, chowając dyskretnie rękę za sobą i kierując się do swojego stolika. Obserwowałam jak siada obok ładnej dziewczyny z ciemnymi długimi włosami, w której rozpoznałam zazdrosną uczestniczkę naszej pierwszej „imprezy” w Bobbles. Dziwne  i nieprzyjemne ukłucie nieznanego pochodzenia zaatakowało mój żołądek, a potem odezwał się George.
            - Witam drogich gości w ten wspaniały majowy wieczór. Mam nadzieję, że moja towarzyszka, Kornelia, skutecznie uraczyła wasze uszy czystymi dźwiękami jej pięknego głosu i wspaniałej gry - oklaski - teraz mogę jej trochę pomóc. Piosenka, którą zagramy została zamówiona na życzenie z dodatkową dedykacją: „Witaj z powrotem. Londyn za tobą tęsknił” - przełknęłam ciężko ślinę, domyślając się dla kogo zostały skierowane te słowa. Zauważyłam, że brunetka spojrzała zdziwiona na Louis’ego, a ten tylko pokręcił głową i szepnął jej coś do ucha. Wyraz zrozumienia na jej twarzy wprawił mnie w jeszcze większą konsternację. Nie mogłam jednak skupić się na swoich emocjach i wątpliwościach, bo w Irresistible już rozbrzmiały delikatne dźwięki fortepianu. Odetchnęłam głęboko, kładąc dłonie na mikrofonie. Starałam się patrzeć wszędzie tylko nie w stronę tego jednego konkretnego stolika. Wreszcie zaczęłam śpiewać, czując na sobie intensywny wzrok pary pięknych błękitnych oczu, który nie opuszczał mnie już do końca wieczoru.
            Kilkanaście kolejnych piosenek i zaserwowanych dań później, wreszcie zakończyliśmy z George’m nasz występ i podziękowaliśmy klientom za jego wysłuchanie. Czułam się nieswojo, pakując swoje rzeczy, obserwowana ciągle przez Louis’ego. Miałam ochotę podejść do niego i powiedzieć, żeby się odpierdolił, ale wiedziałam, że z miejsca straciłabym pracę. Z obawą zauważyłam, że pomimo skończonego posiłku, nigdzie się nie ruszał. Sala powoli pustoszała, lecz dwójka osób siedząca przy tym jednym konkretnym stoliku, uparcie pozostawała na swoich miejscach. No, może mniej uparcie w przypadku brunetki, która wierciła się niecierpliwie i mówiła co po chwilę coś do Louis’ego, który, jeśli dobrze widziałam, zbywał ją jednosylabowymi odpowiedziami. Gdy chowałam nuty do teczki zauważyłam, że kobieta wstała pospiesznie i wyciągnęła do Błękitnookiego dłoń. Ten spojrzał na nią beznamiętnym wzrokiem i sięgnął do kieszeni swojej czarnej marynarki, wyciągając z niej portfel. Przekazał dziewczynie kilka banknotów i skinął na nią głową, co zostało skwitowane jej głośnym warknięciem, którego nie sposób było nie usłyszeć. Pokręciłam głową zażenowana tą sytuacją, czując jak emocje coraz bardziej się we mnie wzbierają. Trzęsącymi się dłońmi próbowałam bezskutecznie trafić w zapięcie teczki. Nosz w mordę, dalej! myślałam gorączkowo, siłując się z klamrą, która, jakby ze złośliwości, chciała przetrzymać mnie dłużej w tym pomieszczeniu.
            - Przepraszamy pana, ale już zamykamy - usłyszałam głos Menadżera i dopiero wtedy zorientowałam się, że w restauracji pozostał tylko on, Louis i ja.
            - Tak, wiem, przepraszam. Chciałbym zamienić tylko kilka słów z wokalistką - odparł Louis, a ja potknęłam się o statyw mikrofonu, prawie zwalając drogi sprzęt na ziemię. W porę złapałam za metalowy pręt i zapobiegłam kosztownemu wypadkowi. Zaklęłam pod nosem i zacisnęłam pięści.
            - Naturalnie - rozbrzmiała odpowiedź Menadżera, który złożył grzecznie rączki i skierował się do kuchni, zapewne pokrzyczeć na kucharzy za ich wpadki i odesłane jedzenie. Usłyszałam kroki zbliżającego się do mnie Lou, a gdy tylko wszedł na scenę zamachnęłam się gwałtownie. Głośny plask poniósł się echem po opustoszałym pomieszczeniu, a na policzku Louis’ego zaczął tworzyć się powoli czerwony ślad w kształcie mojej dłoni. Szok w błękitnych oczach sprawił mi taką satysfakcję, że miałam ochotę to wykrzyczeć.
            - KORNELIA! - ryk Menadżera wywołał nieprzyjemne dreszcze na całym moim ciele. Zacisnęłam powieki w oczekiwaniu na jego dalsze słowa - Czyś ty zwariowała?! - ruszył w naszą stronę, pospiesznym krokiem, lecz uniesiona dłoń Louis’ego zatrzymała go w połowie drogi.
            - Nie, nie, nie. Proszę mi wierzyć, zasłużyłem na to - powiedział uspokajającym tonem i uśmiechnął się przepraszająco do wściekłego mężczyzny. Ten zdawał się być nieprzekonany jego słowami, wpatrując się wciąż we mnie, jak w wariatkę - Naprawdę, niech pan wróci do swoich spraw, a my z Kornelią sobie wszystko wyjaśnimy - Louis spojrzał na mnie z wesołym błyskiem w oku. Oceniłam z dumą, że czerwień na jego policzku wciąż ciemnieje. Przybiłam sobie mentalną piątkę.
            Menadżer wahał się jeszcze przez moment, a potem skinął głową i wrócił do kuchni. Dopiero wtedy Louis potarł dłonią policzek i skrzywił się nieco.
            - AU! - zajęczał, rzucając mi pełne sztucznego wyrzutu spojrzenie - za co to było? - zapytał.
            - Myślałam, że wiesz. W końcu „zasłużyłeś na to”  - warknęłam i szarpnęłam za uchwyt teczki, kierując się szybkim krokiem do wyjścia restauracji. Dogonił mnie i złapał za rękę, zatrzymując tuż przed drzwiami.
            - Zaczekaj. Przepraszam - powiedział, choć wciąż nie mógł powstrzymać wesołego uśmiechu, wkradającego się na jego twarz. Zacmokałam zniecierpliwiona.
            - Za kogo ty się uważasz?! Myślisz, że masz dużo kasy to możesz robić co ci się żywnie podoba?! Zabierasz mnie na imprezę, z której wysyłasz z kilkoma banknotami i uczuciem paniki do domu, dając mi do zrozumienia, że moja przyjaciółka jest w niebezpieczeństwie?! Twój kumpel grozi sobie bronią przy dopiero co poznanej dziewczynie, z jakimiś podejrzanymi typkami! A POTEM ZERO WYJAŚNIENIA, TYLKO GŁUPI SMS O TYM, ŻE „LONDYN BĘDZIE ZA MNĄ TĘSKNIŁ”? Proszę cię! Ty się jeszcze pytasz, „za co to”?! I gdzie są Mileny ciuchy! - wykrzyczałam, zupełnie nie planując palnąć tej ostatniej części, która spotkała się z kolejną porcją chichotów, doprowadzających mnie do białej gorączki. Warknęłam zdenerwowana i popchnęłam drzwi, wyrywając swoją rękę z uścisku mężczyzny. Pobiegł za mną.
            - No dobra, przyznaję, to nie było fajne. Ale hej! Jesteś tutaj, możemy to naprawić, co nie? Może pójdziemy na kolację? Wszystko ci wyjaśnię - mówił, dotrzymując mi kroku. Zaśmiałam się złowrogo, odrzucając głowę do tyłu.
            - Naprawdę mi się pytasz czy pójdziemy na kolacje? Myślisz, że życie mi nie miłe? Kim jesteś, co? Handlarzem organów? Niewolników? A może jesteś w mafii, hm? Bo wszystko to, co dzieje się wokół ciebie i tego drugiego typka śmierdzi na kilometr! A spędziłam z tobą tylko dwa wieczory! - wykrzyczałam. Nie miałam ochoty użerać się z tym dziwnym typkiem. Byłam zmęczona i chciałam już znaleźć się w swoim pokoju hotelowym, ubrana w wygodną piżamkę, szykując się do snu.
            Louis westchnął przeciągle i położył mi dłonie na ramionach, zniżając twarz do poziomu mojej.
            - Daj mi się zaprosić na kolację. Wszystko ci wyjaśnię - powiedział, już spokojniej, zdając sobie chyba sprawę, że jego śmiech wprawiał mnie tylko w większą irytację. Wpatrywałam się chwilę w jego błękitne oczy, rozważając tę propozycję.
            - Nie. - powiedziałam i odwróciłam się od niego, kierując się do stacji metra.
            - Daj mi się chociaż odwieźć - zawołał za mną. Zerknęłam w jego stronę, zauważając, że wskazuje na zaparkowane pod Irresistible Audi R8. Jęknęłam cicho, czując ukłucie tęsknoty za tym autem, ale nie dałam się przekupić.
            - Nie
            - Metro w nocy jest niebezpieczne
            - Jeżdżę nim z pracy co wieczór, myślę, że sobie poradzę - warknęłam i zbiegłam ze schodów. Nie usłyszałam już kolejnego wołania, więc odetchnęłam głęboko, kręcąc głową. Niech to szlag! A Miało być tak wspaniale... 


*Witaj, moja miłości, robi się zimno na tej wyspie,
Jestem taka smutna,
Prawdą jest, że byliśmy zbyt młodzi.
Teraz szukam ciebie, albo kogoś takiego, jak ty.







Ogłoszenie:
Następna notka pojawi się po 1 sierpnia w związku z wyjazdem A. do Barcelony.
Jeśli ktoś jeszcze chce być informowany o nowych rozdziałach, to piszcie w komentarzach, albo na naszym twitterze (@ttdfanfiction).
Dziękujemy za 4 000 wyświetleń, nawet nie wiecie, ile to dla nas znaczy!
M. xx i A. <3

wtorek, 22 lipca 2014

15. I see the dream is now becoming true


Milena


       - Pan chyba żartuje! - wykrzyknęłam, zbyt późno łapiąc się na swoim podwyższonym tonie. Cichy męski śmiech rozbrzmiał w wielkim elegancko urządzonym gabinecie Edwarda Summersa. Był 28 kwietnia, ósmy dzień naszego nowego życia w Londynie, które od samego początku zaskakiwało nas niespodziewanymi przyjemnościami. A teraz jeszcze to... 
       W Polsce otrzymałam od firmy, która zaoferowała mi pracę, informację, że wszystkie koszty podróży i zakwaterowania, do czasu objęcia stanowiska, zostaną przez nią opłacone. Jakie było moje zdziwienie, gdy na dzień przed wylotem zobaczyłam na swoim koncie 2500 funtów. W przypływie uczciwości, zadzwoniłam do nich z pytaniem, czy się nie pomylili, ale oni zapytali mnie tylko, czy to za mało i czy powinni przysłać więcej. Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Pracodawca Kornelii nie potraktował jej wcale gorzej. Choć nie dostała pracy w swojej profesji, a jako wokalistka w jakiejś restauracji, to zaliczka, którą jej zaproponowali wynosiła 1800 funtów. Szczęśliwe, anulowałyśmy rezerwację w małym, tanim hostelu i przeniosłyśmy się do 3-gwiazdkowego hotelu, w centrum Londynu. Nie wiedziałyśmy prawie nic o zarobkach, jakie miały czekać nas na nowych stanowiskach pracy, więc nie rozglądałyśmy się jeszcze za stałym lokum. Teraz byłam pewna, że miało to być łatwiejsze, niż myślałam. 
       - 5000? - zapytałam z niedowierzaniem. 
       - Do ręki - odpowiedział Summers. Był przeciętnej urody mężczyzną po trzydziestce, którego idealnie skrojony garnitur praktycznie wykrzykiwał słowa: „CZŁOWIEK SUKCESU”. Jego brązowe włosy błyszczały od nadmiaru żelu, a ja czułam bijący od niego zapach drogiej wody kolońskiej. 
       - Ale przecież... Niech mnie pan nie zrozumie źle. Nawet nie przeprowadziliśmy rozmowy kwalifikacyjnej. Nie pokazałam swoich projektów, pomysłów... - zaczęłam, gestykulując żywo, starając się nie patrzeć na mojego potencjalnego szefa, jak na wariata. 
       - Polityka naszej firmy przewiduje sprawdzenia przeszłości zawodowej i doświadczenia kandydata i, na ich podstawie, podjęcia decyzji o zatrudnieniu. Poza tym, jesteśmy doskonale świadomi istnienia strony internetowej, na której zaprezentowała pani imponujące projekty. Nie mogliśmy doczekać się, by panią przyjąć - wyjaśnił, przyglądając się kartkom zgromadzonym w czarnej teczce, spoczywającej przed nim na ogromnym drewnianym biurku. Wyciągnęłam nieco szyję, starając się dostrzec, co jest w nich zapisane, lecz druk był zbyt mały. Czy to tam właśnie ujęta była moja „przeszłość zawodowa”? 
       - A co, jeśli odmówię? - zmrużyłam oczy, obserwując uważnie reakcję mężczyzny. Kąciki jego ust uniosły się w pełnym politowania uśmiechu. Z wysiłkiem powstrzymałam się przed przewróceniem oczami nad jego arogancją. 
       - Oczywiście, ma pani do tego pełne prawo. Będziemy jednak musieli prosić o oddanie pieniędzy, które otrzymała pani w ramach zaliczki. Radzimy przemyśleć tę decyzję. Nie znajdzie pani lepszego miejsca do zdobycia doświadczenia, a może nawet pracy aż do emerytury. Mamy podpisane kontrakty z najlepszymi udziałowcami w tej branży, a materiały i meble tworzone w departamencie produkcji, z którymi by pani pracowała, są pierwszoligowej jakości - oznajmił bezbarwnym tonem, jakby recytował tę samą regułkę po raz setny. Zacmokałam, przypatrując mu się z uwagą, pełna podejrzeń kumulujących się w mojej głowie. - Widzę, że ma pani do mnie kilka pytań - powiedział, a na jego twarzy ponownie zagościł arogancki uśmiech. 
       - Tak. Czy firma działa legalnie? - postanowiłam nie owijać w bawełnę. Śmiech. 
       - Oczywiście, że tak. Ciężko byłoby utrzymać takiego giganta bez działania zgodnie z panującym prawem - odpowiedział natychmiast. Dałabym sobie rękę uciąć, że był o to pytany wiele razy. 
       - Dlaczego więc nie słyszałam jeszcze o tym „gigancie”? 
       - Nie mamy żadnych udziałów na terenie pani rodzimego kraju. Nasza firma działa głównie w Anglii, Japonii i Australii. Brak kontaktów z USA wpływa też na mniejszy rozgłos komercyjny. - brzmiało rozsądnie. Nazwy drogich, luksusowych firm nie zawsze były znane na cały świat, a tylko w ograniczonym kręgu klientów, których było stać na ich usługi. Pokiwałam powoli głową, szukając w myślach kolejnego pytania. Nim zdążyłam na nie wpaść, Summers westchnął cichutko. 
       - Jeżeli pani chce, możemy przesłać wszelkie dokumenty potwierdzające prawdziwość moich słów  - powiedział, wpatrując się we mnie roześmianymi oczami. Pokręciłam szybko głową. 
       - To nie będzie potrzebne. Przepraszam za to całe dochodzenie. Po prostu sytuacja wydaje się tak nierealna. W jednej chwili jestem w Polsce, gdzie każdy odrzucał moje CV, w drugiej otrzymuję tak wspaniałą propozycję w Anglii - wyszczerzyłam do niego zęby, mając nadzieję, że nie weźmie tych słów za użalanie się nad sobą. 
       - Nic nie szkodzi. Pani dociekliwość potwierdza tylko, że dokonaliśmy trafnego wyboru. Można spodziewać się dokładności w wykonywanej przez panią pracy. - odpowiedział i machnął dłonią, jakby odganiając się od muchy. Coś w moim wyrazie twarzy musiało zdradzić podjętą decyzję, bo kolejne słowa Summersa brzmiały: 
       - Simon zaprowadzi panią do gabinetu - i, jak na zawołanie, młody uśmiechnięty chłopak wpadł do środka, spoglądając na mnie wyczekująco. 


       - PIĘĆ TYSIĘCY FUNTÓW!!!!!!! - wrzask Kornelii zagłuszył dochodzącą z telewizora muzykę. Wybuchnęłam śmiechem, patrząc na jej ogromne z ekscytacji oczy. 
       - Uspokój się - zawołałam i pokręciłam głową. 
       - Czy to się dzieje naprawdę? - opadła na fotel, biorąc do ust krakersa i wpatrując się tępo w ścianę. Wzruszyłam ramionami, starając się panować nad ogarniającymi mnie emocjami. Pokój hotelowy, który wynajęłyśmy, składał się z ładnie urządzonej kuchni i sypialni.  Znajdowały się tam dwa jednoosobowe łóżka, na ścianie zawieszony był płaski telewizor, naprzeciwko którego stały dwa wygodne i miękkie fotele, okupowane teraz przez nas obie. 
       Spojrzałam na Kornelię, zajadającą się krakersami, pogrążona w myślach. To prawda, miałyśmy szczęście, ale nie chciałam za bardzo ekscytować się zaistniałą sytuacją. Bałam się, że może ona okazać się zbyt krucha i umknie nam tak szybko i nagle, jak się pojawiła. Kto wie. Może okaże się, że Little Things szuka innego stylu, niż ten, który prezentowałam. A może Kornelia nie sprawdzi się w swojej roli i zostanie zwolniona. Wiele mogło pójść źle. W głowie opracowywałam już plan awaryjny. 
       - Pieniądze to nie wszystko. No i coś za coś. Dzisiaj pierwszy dzień, a ja już dostałam do wykonania siedem projektów... - powiedziałam zrezygnowanym tonem. Kornelia prychnęła ostentacyjnie i spojrzała na mnie z uniesionymi brwiami. 
       - Co to dla ciebie - powiedziała - ale masz rację. Ja już miałam zapowiedziane, że w piątek i sobotę pracuję MINIMUM do 23:00. - westchnęła ciężko. 
       - Czego się nie robi dla 3000 miesięcznie - mrugnęłam do niej porozumiewawczo, a w jej oczach pojawił się szaleńczy błysk. 
       - TRZY TYSIĄCE FUNTÓW MIESIĘCZNIE!!!! - wrzasnęła, zabawnie wyrzucając w powietrze ręce i nogi. Uniosłam jedną brew, patrząc na nią jak na wariatkę. 
       - Pieprzona materialistka - pokazałam jej język, uchylając się szybko przed rzuconą we mnie poduszką od fotela. 
       - Tylko w niedziele i święta. W centrum handlowym. Jak widzę książki. I gry video. W barach. Dobre drinki. I w muzycznych. Dobre gitary. 
       - Tylko wszędzie - zachichotałam, a potem spoważniałam. - Żarty na bok. Mogłybyśmy rozejrzeć się za jakimś mieszkaniem. - rzekłam, a Kornelia jęknęła zrezygnowana, ale kiwnęła głową ze zrozumieniem. 
       - Przejrzałam kilka ogłoszeń, kiedy byłaś W PRACY - odparła i puściła mi oczko. 


       W przeciągu tygodnia oddałam 3 projekty i dostałam kolejne 4, więc zabrałam się za intensywną pracę, wykorzystując świetnie wyposażony gabinet, pozwalający na kreatywne szaleństwa, niemożliwe w naszym pokoju hotelowym. Znalazłyśmy już odpowiednie mieszkanie, lecz papierkowa robota przeciągała się niemiłosiernie. Nie ufają tutaj imigrantom. Nim się obejrzałam, zegar wybił szesnastą, a ja podrapałam się po głowie, siedząc na podłodze, otoczona papierkami pełnymi zapisanych pomysłów. Nie chciałam zawieść nowych szefów. Wypuściłam głośno powietrze z ust i wstałam powoli, zostawiając kartki tak, jak leżały, postanawiając w duchu, że posegreguję je jutro. Podeszłam do biurka i zatrzymałam się nagle, słysząc za ścianą podniesione głosy. Zmarszczyłam brwi, przysłuchując się przytłumionej kłótni. 
       - Myślę, że zareagowaliście zbyt gwałtownie. 
       - A ja myślę, że w dupie mam twoje myśli - wooow. Ostre słowa, wywołały we mnie współczucie dla osoby, do której zostały skierowane. Pokręciłam jednak głową i zabrałam się za układanie najważniejszych papierów do teczki. Wolałam nie przyprawiać sobie stresów w nowej pracy, więc postanowiłam ignorować rozmowę w sąsiednim gabinecie. 
       - Obyś tego nie żałował. 
       - Błagam cię. To jest nieszkodliwa dziewczynka z Polski - zamarłam. Jakie było prawdopodobieństwo, że nie mówili o mnie? Małe... Powolnym krokiem podeszłam do ściany, zza której dochodziła kłótnia i przyłożyłam do niej ucho. 
       - Właśnie! Dlatego uważam, że wasza reakcja była przesadzona. 
       - Mamy teraz napiętą sytuację. Lepiej mieć wszystko pod kontrolą. 
       - Nieszkodliwe dziewczynki z Polski też. 
       - Nie wiń za to mnie, wiesz, że to pomysł...
       - MILENA - jak oparzona, odskoczyłam od ściany, gdy drzwi mojego gabinetu otworzyły się z impetem. Do środka wbiegł Simon, z wyrazem podekscytowania na twarzy. Zatrzymał się na mój widok, a w kącikach jego oczu pojawiły się wesołe zmarszczki. Nie wiedziałam co mam zrobić. Udawanie, że nie podsłuchiwałam nie wchodziło w grę, gdyż moja postawa była zbyt oczywista. Chłopak wybuchnął śmiechem.
       - Nie przejmuj się, oni tak zawsze, gdy szef się pojawia - powiedział, machając niedbale dłonią. Lubiłam go. Choć znaliśmy się tylko dziesięć dni, zrozumiałam, że był jedną z tych osób, którym można powiedzieć wszystko i spotkać się z zupełnym zrozumieniem. Wskazałam kciukiem na ścianę, przy której stałam, zastanawiając się nad odpowiednim doborem słów. 
       - Oni chyba mówili o mnie - szepnęłam, a Simon zrobił wielkie oczy i zamknął za sobą drzwi, sugerując, bym kontynuowała. Przygryzłam wargę, niepewna, czy powinnam to robić. 
       - Nie martw się, to pozostanie między nami. Nikt nie chce sprowadzić na siebie gniewu wielkiego Edwarda - zażartował i zręcznie wyminął leżące na ziemi kartki, a potem usiadł na biurku. 
       - Mówili coś o nieszkodliwej dziewczynce z Polski, że powinni ją mieć pod kontrolą - powiedziałam cicho, wykręcając palce. Wiedziałam, że ta praca wydawała się być zbyt idealna. Simon zachichotał 
       - To prawda, mówili o tobie - szlag. - Ale spokojnie, nie zostaniesz wywalona czy inne takie. Ech... miałem ci tego nie mówić, ale widzę, jak się denerwujesz i ten widok rani me serce. - zaczął, a ja wstrzymałam oddech. Boże, co znowu... Westchnął, patrząc na mnie z wahaniem 
       - No nie rób mi tego teraz, powiedz o co chodzi - jęknęłam żałośnie
       - Do Eda przyszedł szef wszystkich szefów. Tak na niego mówimy. To jest typek, który wpada tutaj tylko przy największych przedsięwzięciach. Szykuje się ogromne zamówienie. Projekt, na kilkadziesiąt milionów. Gościu chce ciebie wśród swojej świty. - odpowiedział, patrząc na mnie z radosnym oczekiwaniem. Przez chwilę nie docierał do mnie sens tych słów, ale gdy już dotarł, musiałam przysunąć sobie fotel, by nie upaść na podłogę. 
       - Ale przecież. Jestem tu mniej niż dwa tygodnie... - powiedziałam, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w zielone oczy chłopaka. 
       - Widocznie musisz być piekielnie dobra. Problem w tym, że Summers się wkurza. Uważa, że to za wcześnie, że możesz pogrążyć projekt 
       - I bardzo dobrze myśli! Nie powinnam brać na siebie takiej odpowiedzialności. Zaraz, zaraz... Skąd w ogóle o tym wiesz? - zapytałam podejrzliwie. 
       - No dobra, kłamałem - Simon rzucił mi pełne poczucia winy spojrzenie. Zmarszczyłam brwi, zbita z pantałyku tą nagłą zmianą. - Wpadłem tutaj, żeby ci to powiedzieć, bo usłyszałem początek tej kłótni. Kiedy jeszcze nie była kłótnią i odbywała się w biurze Summersa. - zaśmiał się cicho - Ale byłaś taka urocza, przyłapana na gorącym uczynku, że musiałem wykorzystać sytuację. - dodał i wydął wargi, jakby zwracał się do niemowlaka. Jego czarna czupryna spotkała się z rzuconym w niego długopisem, a głośny śmiech sprawił, że głosy za ścianą zamilkły. 
       - O. Chyba się zorientowali, że jeszcze nie wyszłaś i mogłaś wszystko usłyszeć - Simon mrugnął do mnie porozumiewawczo, zeskoczył z biurka i, już nic nie mówiąc, wyszedł z gabinetu. Pokręciłam z uśmiechem głową i wzięłam, spakowaną wcześniej, teczkę w rękę. 
       Gdy zamknęłam za sobą drzwi i przekręciłam kluczyk, usłyszałam po swojej lewej stronie trzask, a serce stanęło mi na ułamek sekundy. Bałam się spojrzeć w tym kierunku, lecz ciekawość była silniejsza i mój wzrok spoczął na przystojnej twarzy młodego mężczyzny o oliwkowej cerze. Czekoladowe oczy zmierzyły mnie od stóp do głów, a przez usta przebiegł nikły uśmiech. 
       - Panno Smyk - kiwnął nieznacznie i przeszedł obok mnie, kierując się do wyjścia z budynku. TO był szef wszystkich szefów? Ubrany w luźną koszulę w kratę i jeansy facet, który mógł być w moim wieku? Milena, co ty robisz ze swoim życiem? Już dawno powinnaś być wielką panią sukcesu... Westchnęłam marzycielsko i ruszyłam w tym samym kierunku, co on. 

       Wyszłam na chłodne majowe powietrze, kierując się szybkim krokiem do najbliższej stacji metra. Droga przy szklanym budynku, w którym znajdowała się siedziba firmy nigdy nie była zbyt ruchliwa, więc przebiegłam truchtem na jej drugą stronę. Trzy tygodnie w Londynie, a ja wciąż miałam kłopoty z ocenieniem, z której strony nadjeżdżają pojazdy i po raz kolejny spotkałam się z przeraźliwie głośnym dźwiękiem klaksonu. Podniosłam dłoń w geście przeprosin i ruszyłam przed siebie. Wyciągnęłam z torebki telefon i słuchawki, które już miałam założyć na uszy, gdy zdałam sobie sprawę, że przejeżdżający obok samochód znacznie zwolnił, zrównując się ze mną. Zerknęłam w jego stronę, chcąc dostrzec kierowcę, lecz boczne szyby czarnego Maserati były przyciemnione, a ja widziałam jedynie niewyraźne kontury jakiejś postaci. Uniosłam jedną brew, dając temu komuś do zrozumienia, że jego zachowanie nie jest zbyt dyskretne, ale auto wciąż posuwało się tym samym tempem co ja. Zirytowana zwolniłam, przyglądając się z uwagą błyszczącemu lakierowi i próbując dostrzec tablicę rejestracyjną, lecz w tym momencie silnik zamruczał drapieżnie i samochód przyspieszył gwałtownie, znikając po chwili za zakrętem. Dziwak... Pokręciłam głową w dezaprobacie i zbiegłam schodami do stacji metra. 

And I am creating fire which will find you **


*Widzę, jak marzenie właśnie się urzeczywistnia
** I tworzę ogień, który cię znajdzie

niedziela, 20 lipca 2014

14. I should've left my phone at home 'cuz this is a disaster!




12 marca



15 marca


23 marca


marzec/kwiecień









10 kwietnia

**









 ----------------------------------------------------------------------
*Powinnam zostawić telefon w domu, bo to już katastrofa
** Wyobraźcie sobie, że te dwa maile zostały napisane po angielsku :P <3 


poniedziałek, 14 lipca 2014

13. I can't forget my English love affair

Kornelia

       Całą drogę nie mogłam się uspokoić, podejrzewając i wyobrażając sobie najgorsze rzeczy, jakie mogły spotkać moją przyjaciółkę. Gdy taksówka zatrzymała się pod naszym hotelem wybiegłam z niej jak poparzona i dopadłam drzwi hoteliku, prawie je wyważając.  W pośpiechu ciężko było mi znaleźć klucze, lecz w końcu pochwyciłam je gdzieś we wnętrzu mojej torebki i wbiegłam do cuchnącego korytarza. Pokonywałam po trzy stopnie schodów, wspinając się na trzecie piętro, aż w końcu dotarłam do naszego pokoju. Moje dłonie trzęsły się jak galaretka, gdy próbowałam trafić kluczem do zamka. 
       - No dalej, kurwa, dalej! - warknęłam do siebie, gdy chybiłam po raz kolejny. Wreszcie zamek ustąpił, a ja niemal wylądowałam na podłodze, tracąc przed sobą opór drzwi. Z walącym sercem rozejrzałam się po pokoju, a potem z moich płuc wydostało się głośno powietrze. Nic nie mówiąc, podbiegłam do siedzącej na swoim łóżku Mileny i przytuliłam ją najmocniej jak potrafiłam. 
       - Ja pierdole, ja pieprzę, Milena, Jezu, Milena, żyjesz! - plotłam bezmyślnie, nie chcąc jej puszczać. Poczułam, że jej ręce oplatają się na moich plecach, gdy ścisnęła mnie mocno i usłyszałam, stłumione przez materiał mojej marynarki, przekleństwo. Po kilku minutach wreszcie się od niej oddaliłam i uspokoiłam oddech. Opadłam bezsilnie na jej łóżko i złapałam się za głowę. 
       - Też mieliście jakąś dziwną sytuację z Louis’m? - Milena wpatrywała się we mnie z napięciem. Pokiwałam głową i oparłam się o ścianę. Opowiedziałam jej całą sytuację, która zaistniała w Bobbles, a potem ona zrelacjonowała mi jej „randkę” z Harrym. 
        - BROŃ?! - wrzasnęłam zszokowana i zaczęłam ponownie trząść się jak osika. Milena jednak BYŁA w niebezpieczeństwie. 
        - Tak mi się zdaje. Cała sytuacja wydawała się tak dziwna, że równie dobrze mogła to być bazooka. Tak czy inaczej, na pewno nie był to telefon. Telefon nie wydaje takiego dźwięku. - odpowiedziała półżartem i zaśmiała się do siebie bez wesołości. - Dzwoniłam do ciebie jak tylko tu dotarłam, ale najpierw nie odbierałaś, a potem byłaś niedostępna. Wywnioskowałam, że może przeżywacie właśnie z Louis’m jakieś miłe chwile na osobności... - mrugnęła do mnie, ale zaraz potem jej uśmiech ponownie znikł z twarzy. 
       - Co?! - rzuciłam się do swojej torebki w poszukiwaniu telefonu. Gdy nacisnęłam przycisk menu nic się nie stało. Ekran wciąż pozostawał czarny. - Ech... Musiał mi się rozładować w Bobbles. W taksówce na pewno usłyszałabym, że dzwonisz - powiedziałam, rzucając jej przepraszające spojrzenie. Pokręciła głową i machnęła ręką, dając mi znać, że nic się nie stało. Dopiero w tym momencie zauważyłam, że coś w jej wyglądzie się zmieniło. 
       - Gdzie twoje ciuchy? - zapytałam, wskazując na małą czarną elegancką sukienkę, której Milena na pewno nie przywiozła ze sobą z Polski. Spojrzała w dół i westchnęła przeciągle. 
       - O nie, zapomniałam! - jęknęła i dotknęła czarnego materiału, jakby chciała sprawdzić czy był prawdziwy - Harry pożyczył mi tę sukienkę zanim wylądowaliśmy w Hiltonie. Powiedział, że nie mogę się tam pokazać w moich ciuchach. A te zostały w jego domu - kolejny żałosny jęk wydostał się z jej ust. 
       - Byliście u niego w domu? - zapytałam, czując jak ciekawość przejmuje we mnie kontrolę. Milena kiwnęła powoli głową i spojrzała na mnie rozmarzonym wzrokiem. 
       - W jego pieprzonej willi. Jak Londyn kocham, Kornela, ta chata mogłaby robić za letnią rezydencję królowej - powiedziała, a ja zauważyłam, że jej humor nieco się poprawia. Wyszczerzyłam zęby, wyobrażając sobie wielki budynek, przypominający pałac Buckingham i wzrok mojej przyjaciółki, która do niego weszła. 
       - Czym oni się zajmują?! Takie młode szczyle i takie kasiaste - warknęła. Przypomniałam sobie rozmowę z Liamem. 
       - Poznałam ich kolegę. Albo przynajmniej kolegę Louis’ego. Powiedział, że zajmują się handlem zagranicznym - powiedziałam, wzruszając ramionami. Oczy Mileny zrobiły się wielkie jak spodki, a potem chwyciła moje ramię w swoje szpony, ściskając mocno. 
       - KORNELA! Miałaś rację! ONI HANDLUJĄ NIEWOLNIKAMI! - wykrzyknęła, patrząc na mnie, jakby właśnie odkryła formułę wyjaśniającą działanie równoległych wszechświatów. Parsknęłam głośnym śmiechem i pokręciłam z niedowierzaniem głową. - ALE NAPRAWDĘ! Zobacz! Broń, podejrzane typki, najprawdopodobniej śledzące tych dwóch! Wszystko pięknie się łączy! Ktoś, kto handluje pieprzonymi zabawkami nie będzie potrzebował pistoletów, nikt mu nie będzie groził! - wyrzuciła z siebie wszystko na jednym wydechu i wbiła we mnie tak intensywny wzrok, że po chwili jej oczy zaszły łzami.
       - Oddychaj, mrugaj, ogarnij się. Oni są nadziani, nawet jeśli handlowaliby pieprzonymi prezerwatywami to mieliby od cholery wrogów. Kasa, kasa, moja droga. Dlatego, kiedy już zostaniemy sławnymi miliarderkami, musimy zaopatrzyć się w pięć tysięcy ochroniarzy. Przystojnych. - odpowiedziałam i mrugnęłam do niej uspokajająco. Westchnęła ciężko i odsunęła się ode mnie, ale widziałam, że nie była przekonana. Położyłam dłoń na jej ramieniu i uśmiechnęłam się delikatnie. 
       - Ej, głupolu... Wiem, że to był dla ciebie duży stres, kurde sama myślałam, że wyjdę z siebie, jak ten cały Hood pogroził Harry’emu. Miałam w głowie najgorsze myśli. Ale, jak już powiedziałaś, to są szczyle. Myślą, że kupią sobie broń, bo mają kasę, a do tego testosteron i sodówka im pewnie uderzyła do głowy to się nawzajem straszą wyolbrzymionymi słowami. Spokojnie. Prawda jest taka, że pewnie nic nam obu nie groziło, a oni tylko przechwalali się rozmiarami swoich pukawek. Poza tym, nawet nie wiemy czy to na pewno była broń... - wyjaśniłam cicho i wstałam z łóżka, rozciągając plecy. Spojrzałam na zegarek w telefonie Mileny. Dochodziła jedenasta. Pokręciłam głową w niedowierzaniu na to, co wydarzyło się w ciągu tylko kilku godzin i zwróciłam ponownie wzrok w kierunku mojej przyjaciółki. Patrzyła na mnie ze zmarszczonymi brwiami, jakby coś analizując. 
       - Ech... będę musiała odzyskać swoje ciuchy - powiedziała cicho i wzięła do ręki telefon - Szlag! - warknęła pod nosem, a potem zrobiła zabawną minę zbitego szczeniaka i wydęła wargi. - Nie mam jego numeru.
       - Powiedział, że jutro się odezwie, co nie? Możesz wtedy zażądać od niego zwrotu i oddać mu to małe cudo. - wskazałam na czarną sukienkę. Usta Mileny ułożyły się w małe „o”, gdy rozważała tę opcję, a potem kiwnęła stanowczo głową i wstała z łóżka. Położyła dłonie na biodrach, stukając stopą.
       - A potem zero kontaktu! Na wieki! Już nigdy. Zadzwoni, odda mi ciuchy, dostanie sukienkę i już nigdy więcej nie zobaczę go na oczy! - skinęła głową, jakby upewniając samą siebie, że tak właśnie będzie, gdy Harry się odezwie. 

       Ale się nie odezwał. Cały drugi dzień spędziłyśmy na ręcznym praniu wykorzystanych ostatnio rzeczy, a Milena raz po raz spoglądała nerwowo na swój telefon, który uparcie nie chciał wydać z siebie dźwięku. W pewnym momencie prawie się połamała, biegnąc do rozdzwonionego urządzenia, tylko po to, by dowiedzieć się, że jej babcia przyjeżdża za dwa tygodnie w odwiedziny.
       - Dlaczego on nie dzwoni? - warknęła zniecierpliwiona, składając właśnie w kostkę czarne spodnie. Westchnęłam ciężko i przeszłam przez pokój, sięgając po swój, podłączony do ładowarki, telefon. Wahałam się przez moment, ale w końcu wybrałam numer, z którego wczoraj dostałam dwa smsy i nacisnęłam przycisk „zadzwoń”. Po krótkiej chwili ciszy kobiecy głos oznajmił po angielsku, że wybrany numer jest niedostępny.
       - Numer Louis’ego nie odpowiada - powiedziałam, zagryzając wnętrze swojego policzka. Milena warknęła głośno, rzuciła trzymanymi spodniami o ścianę i opadła bezsilnie na łózko. Obserwowałam ją z wyszczerzonymi zębami, kręcąc głową. 
       - Dobra tam, nie denerwuj się. Nawet jeśli się nie odezwą... Sprzedamy tę sukienkę i kupisz sobie za to pięć razy więcej lepszych ciuchów niż te, które zostawiłaś u Harry’ego. - oznajmiłam 
       - Ale ja nie chcę lepszych ciuchów, chcę moje! - powiedziała i usiadła zrezygnowana na łóżku, zezując nieufnie na czarną sukienkę, jakby ta miała zaraz ożyć i ją zaatakować. 
       No tak, do drogich rzeczy Milena zawsze podchodziła z dużą ostrożnością. Byłam pewna, że bała się teraz dotknąć sukienki, mimo że miała ją na sobie cały wczorajszy wieczór. To nie był jej świat. Ta dziewczyna wolała obejść wszystkie second handy, znajdujące się w jej okolicy, a potem stworzyć cuda z pozornie nieładnych rzeczy, które kupowała za śmiesznie niskie ceny. Ja natomiast byłam fanką „sieciówek”, bo mój brak modowej wyobraźni nie pozwalał na takie pomysły. 
       Milena wstała z łóżka i ruszyła kontynuować swoją część pracy, ale nagle stanęła na środku pokoju, a jej oczy zaszły mgłą, jakby głęboko się nad czymś zastanawiała. 
       - Poza tym... - zaczęła cicho, ale przerwała, jakby łapiąc się na tym, że nie powinna się odzywać. Zdziwiona, zmarszczyłam brwi i zachęciłam ją do kontynuowania. Pokręciła głową i ruszyła w stronę, w którą poleciały rzucone spodnie. 
       - No gadaj! - zażądałam, przyglądając się jej uważnie. Zacisnęła szczękę, intensywnie zastanawiając się nad czymś przez chwilę, ale w końcu się poddała. 
       - Tu nie chodzi o ciuchy... Trochę się martwię. Może powinnyśmy zawiadomić policję? - zaczęła wykręcać palce ze wzrokiem wbitym w podłogę. Stałam przez chwilę bez ruchu, rozważając jej słowa, ale potem potrząsnęłam głową.
       - Nawet nie wiemy kim są, a sytuacje, których byłyśmy świadkami nie wystarczają do oskarżeń czy dowodów. - powiedziałam rzeczowym tonem, starając się przekonać samą siebie do tych słów. Milena westchnęła cicho i przytaknęła po czym wzięła głęboki oddech, jakby chciała dodać sobie odwagi
       - Dobra, nieważne. Mamy lepsze rzeczy do roboty, niż martwienie się jakimiś nieznajomymi typkami. Ostatnie dni w Londynie! - oznajmiła i sięgnęła po rzucone przed chwilą spodnie. Otrzepała materiał i zabrała się za składanie. Przyglądałam jej się przez chwilę, wiedząc, że wcale tak nie myślała. Nie reagowała jednak, więc powróciłam do składania swoich ubrań.

       Trzy dni później byłyśmy już pewne, że nie odzyskamy rzeczy Mileny. Harry nie odezwał się ani razu, a numer Louis’ego wciąż był niedostępny. Zupełnie jakby te przedziwne dwa dni były tylko naszymi sennymi wymysłami, a „Hazza” i „Lou” w ogóle nie istnieli. Tylko czarna sukienka, leżąca na nocnej szafce, pozostająca nietknięta przez cały ten czas, była dowodem, że nasze dwie małe i szalone przygody rzeczywiście się odbyły. 

       - No nic. Będzie się trzeba wybrać na zakupy - westchnęła Milena, gdy siedziałyśmy w kawiarni, niedaleko London Eye, żegnając się z naszym ulubionym miastem. Wzruszyłam ramionami, czując, że emocje związane z tym całym wydarzeniem już nieco opadły. Milena także była o wiele bardziej rozluźniona. Jedyne co trzymało nas teraz w złych humorach to myśl, że już jutro wysiądziemy na lotnisku w Polsce, a piękne widoki Londynu pozostaną tylko w naszych wspomnieniach i na zdjęciach. Żadna z nas nie była w nastroju do rozmowy, czując napięcie związane ze, zbliżającym się wielkimi krokami, powrotem. 
       Wpatrywałam się tępo w białą filiżankę, głaszcząc palcem jej śliską powierzchnie i odgradzając się od dźwięków otaczającego mnie świata. Dwa piękne tygodnie właśnie dobiegały końca, a ja przeczuwałam, że czeka mnie "powyjazdowa depresja". 
        - Kornelia! - wołanie Mileny dotarło do mnie przytłumione, jakby moją świadomość przyćmiła mgła. Potrząsnęłam głową i spojrzałam zdezorientowana na przyjaciółkę. 
       - Hm? 
       - Gadam do ciebie od pięciu minut, a ty mnie nie słuchasz - powiedziała z udawanym wyrzutem. Jej oczy błysnęły wesoło. 
       - Ojej... Przepraszam - powiedziałam cicho, wracając do wpatrywania się w filiżankę, lecz skupiając tym razem uwagę na tym, co mówiła przyjaciółka. 
       - Ej, wrócimy tutaj, obiecuję ci! Nie wiem jak to zrobimy, ale damy radę - jej zapewnienia wywołały uśmiech na mojej twarzy, choć wiedziałam, że były marne szanse ich spełnienia. Mimo to pokiwałam głową. 
       - Poza tym! W Polsce na pewno nie trafimy na tych dwóch kretynów - dodała i zachichotała cicho pod nosem. Parsknęłam szyderczo, przyglądając się ludziom wsiadającym do wagoników London Eye. 
       Dzień był szary i deszczowy, a ja wmawiałam sobie, że to Londyn płacze z powodu naszego wyjazdu. Duże krople rozbijały się o szybę, za którą siedziałyśmy, spływając powoli w jej dół niczym setki zimnych łez. Mój nastrój idealnie odpowiadał tej pogodzie, a jedyne czego mi brakowało do dopełnienia tej sceny to smutna piosenka w tle. 
       - Ale ogólnie to byli przystojni - powiedziałam, ni z gruchy, ni z pietruchy, przypominając sobie przepiękne błękitne oczy, skanujące moją twarz. Milena zaśmiała się głośno, po czym przygryzła wargę, przybierając minę dziecka, które właśnie rozbiło ulubiony wazon mamy. 
       - CO ZROBILIŚCIE?! - zapytałam, wybudzając się z sennego smutnego nastroju i czując w brzuchu typową babską ekscytację. Przyjaciółka ponownie wybuchnęła śmiechem. 
       - Technicznie to nic. Ale była taka sytuacja w windzie... Ojej, Kornela... Gościu był dupkiem, ale wiedział jak użyć tych swoich wdzięków. A wiesz, że mnie niełatwo uwieźć... - powiedziała, przybierając pełen poczucia winy ton. Zmarszczyłam brwi, wyszukując w wyrazie jej twarzy niewypowiedzianych słów, ale chyba mówiła prawdę i nic więcej się nie stało. Opadłam ponownie na oparcie fotela i zaczęłam kołysać w dłoni filiżankę. 
       - W windzie, mówisz... - mruknęłam zaczepnie. Pokazała mi język i założyła ręce na piersi. 

       Huk silników zagłuszył wszelkie rozmowy, więc zrezygnowałyśmy z komunikowania się ze sobą. Kolejka na schodach prowadzących do wejścia samolotu była długa, a ja tupałam szybko stopą w zniecierpliwieniu na jej żółwio-żółwie tempo. Wreszcie dopchałyśmy się do drzwi, podałyśmy bilety uśmiechniętej stewardessie i wyszukałyśmy wyznaczonych nam miejsc. Wyciągnęłam słuchawki i podłączyłam je do telefonu, po czym usiadłam, gdy Milena wpakowała już swój bagaż do półki nad siedzeniami. Rozpoczął się pokaz środków bezpieczeństwa, który znałam już na pamięć. Rozjaśniłam więc ekran telefonu w celu włączenia sobie muzyki, na którym wyświetliła się informacja o otrzymanym smsie. W pośpiechu otworzyłam wiadomość. 

od: Nr Nieznany

Miłego lotu, Londyn będzie za Tobą tęsknił. 


Zamarłam... 
       - Prosimy zapiąć pasy i wyłączyć wszelkie elektroniczne urządzenia lub przestawić je na "tryb samolot", jeśli posiadają taką opcję. Życzymy miłego lotu!





*Nie potrafię zapomnieć o moim angielskim romansie

sobota, 12 lipca 2014

12. Cover your eyes, the devil's inside


Milena 

       Stanęłam naprzeciwko wysokiego blondyna, którego niedbałą fryzurę zdobiła czerwona bandana. Spojrzał na mnie nieco zdziwiony, a potem przeniósł wzrok na Harry’ego. Usłyszałam ciche przekleństwo, dochodzące z mojej prawej strony. 
       - Styles - powiedział nieznajomy, uśmiechając się ze złośliwym błyskiem w oku. Czy ja byłam na pieprzonej wsi, na której wszyscy się znali? A może to mój towarzysz był jakąś super znaną gwiazdą, o której nie miałam pojęcia? Uniosłam brwi w zdziwieniu i spojrzałam na Harry’ego. Ten bez słowa wyprowadził mnie z windy, wzdychając głośno. Poczułam bijące od niego zniecierpliwienie. Przeszedł obok mężczyzny, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem i ruszył w stronę wyjścia z hotelu. 
       - Dajcie mi spokój - warknął do siebie cicho i pokręcił głową. Obserwowałam go uważnie, zdezorientowana zaistniałą sytuacją. Który to już raz dzisiejszego wieczora?. 
       - Styles! - usłyszeliśmy wołanie za naszymi plecami. Harry zacisnął powieki, a mięśnie jego szczęki zatańczyły szaleńczo. Zatrzymał się i powoli obrócił twarzą do blondyna. Spojrzał na niego z wrogością, od której ciarki przeszły mi po plecach. Szmaragd zamienił się w czerń, gdy przymrużył oczy. 
       - Czy nie mogę przejść pięciu metrów, bez spotykania jednego z was, gnojki? - warknął, przez zaciśnięte zęby. Blondyn zaśmiał się charakterystycznym zachrypniętym głosem. Gdyby nie sytuacja, uznałabym ten dziwaczny śmiech za całkiem uroczy.
       - Nie, jeśli będziesz odwalał takie akcje, jak wczoraj - powiedział, uśmiechając się do nas. Jego piwne oczy skanowały uważnie moją twarz, aż poczułam, że się czerwienię. Uniosłam jedną brew i skrzyżowałam ręce na piersi. Dwa dziwne typki jednego dnia... Trzy, jeśli miałam liczyć Harry’ego. 
       - Co wam do tego? Nie mieliście w tym żadnego udziału. - głos Harry’ego brzmiał jakby mężczyzna był wyczerpany. Zmarszczyłam brwi, czując jak irytacja narasta we mnie z każdą sekundą. Nie lubiłam nie wiedzieć co się wokół mnie działo, a aktualnie właśnie w takiej sytuacji się znajdowałam. Patrzyłam ze złością to na blondyna, to na Harry’ego, zaciskając mocno pięści. 
       - Dlatego Hemmings jest na górze? Śledzicie mnie? - Styles rozejrzał się po korytarzu, jakby spodziewał się kolejnej osoby, wyskakującej zza kwiatów lub kanap.
       - Och nie. Luke jest na randce. Szczęśliwym tylko trafem padło na to samo miejsce, do którego przyprowadziłeś tę piękną damę - blondyn mrugnął do mnie uwodzicielsko, a ja obrzuciłam go pogardliwym spojrzeniem. 
       - Nie. - powiedziałam stanowczo, robiąc najwredniejszą minę, na jaką było mnie stać. Zobaczyłam kątem oka, że na twarzy Harry’ego buduje się uśmiech. Nieznajomy wyszczerzył zęby. 
       - Jesteś kretynem, ale gustu do kobiet ci nie można odmówić - rzekł, wskazując dłonią na mnie. Wypuściłam głośno powietrze z ust i położyłam dłonie na biodrach. 
       - Serio. Wciąż tu jestem - warknęłam. 
       - Nie da się ukryć - odpowiedział, ponownie do mnie mrugając. Uh, faceci... Harry poruszył się nerwowo i położył dłoń na moich plecach. FACECI!
       - Dobra, dosyć tego flirtu. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, odwiozę tę piękną damę do domu - przerwał naszą ambitną wymianę zdań i skierował mnie ponownie w stronę wyjścia. Nie byliśmy jednak w stanie zrobić nawet jednego kroku. 
       - Właściwie to mam sporo przeciwko temu - głos blondyna obniżył się o kilka tonów, przyprawiając mnie o dreszcze. Harry zacisnął zęby i potarł ręką czoło. 
       - Jak już mówiłem, nic wam do wczorajszego dnia - warknął z zamkniętymi oczami. 
       - Styles, Styles. Chyba będziemy musieli porozmawiać w nieco bardziej odosobnionym miejscu - nieznajomy pokręcił głową i spuścił wzrok z delikatnym uśmiechem podkreślonym przez dołeczki w policzkach. 
       - Irwin, Irwin. Jak już zauważyłeś to nie jestem tutaj sam, więc może przełóżmy tę, jakże ważną, rozmowę na inny dzień - odparł Harry. Blondyn ponownie pokręcił głową. Usłyszałam długie westchnienie i jego dłoń powędrowała za plecy. Ciszę w pustym korytarzu zakłóciło metaliczne kliknięcie, które poznałam tylko dlatego, że często słyszałam je na filmach. Poczułam jak miękną mi nogi, a serce przyspiesza gwałtownie i spojrzałam z przerażeniem na Harry’ego. Ten wpatrywał się z napięciem w twarz blondyna. 
       - Nie tutaj - powiedział spokojnie, sam sięgając do wewnętrznej kieszeni swojej marynarki. Wiedziałam, wiedziałam, że nie mam nigdzie wychodzić z tym typkiem! Poczułam, że dłonie zaczynają mi się trząść niemiłosiernie. Sparaliżowana wpatrywałam się w Harry’ego, który nie wykonał kolejnego ruchu, zastygając z dłonią pod materiałem marynarki. 
       - Możemy pogadać, ale puśćmy najpierw moją towarzyszkę do domu - dodał, ważąc każde słowo, jakby nie chciał wywoływać gwałtownych reakcji ze strony blondyna. Piwne oczy przeniosły się z Harry’ego na mnie i, po pełnej napięcia chwili, ponownie usłyszałam to przerażające kliknięcie, a pusta dłoń znalazła się w zasięgu mojego wzroku. Unormowałam nieco oddech, zdając sobie sprawę, że największe zagrożenie zostało tymczasowo zażegnane. Puśćcie mnie, puśćcie mnie wolno, błagam, myślałam gorączkowo, marząc, by znaleźć się teraz w tym obskurnym hotelu, którego tak nie znosiłam. 
       - Myślę, że dziewczyna będzie musiała pójść z nami - Nie... Harry zrobił krok do przodu, odpychając mnie delikatnie za siebie.  Dlaczego, dlaczego zgodziłam się na tę durną randkę, byłam wściekła na siebie. Jedna randka i dwie sytuacje, które potwierdziły, że to była najgłupsza decyzja mojego życia. Nie wiedziałam kim byli ci dwaj mężczyźni, którzy z bardzo dużym prawdopodobieństwem właśnie grozili sobie bronią, ale wiedziałam, że nie byłam tutaj bezpieczna. 
       - Pojedzie do domu. - stanowczy ton Stylesa przeszył mnie aż do kości. Przez chwilę mierzyli się z blondynem spojrzeniami, a ja czekałam na jakąkolwiek reakcję. O co chodzi? Dlaczego ten facet nie chciał mnie puścić wolno? Przecież ich nie znam, nie wiem kto to jest, po co chcieliby mnie zabrać na ich „rozmowy”? Widziałam, że ten drugi rozważa dokładnie słowa mojego obrońcy. Przygryzł wnętrze policzka i przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą. 
       - Zawołaj dla niej taksówkę - powiedział wreszcie, a ja poczułam jak wszystkie mięśnie miękną mi w jednej sekundzie. Miałam wrażenie, że zaraz zemdleję z ulgi, która mnie ogarnęła. Harry jednak miał inne plany
       - Odwiozę ją - wyciągnął z kieszeni klucze od Maserati i zadzwonił nimi w dłoni. Dopiero w tym momencie twarz blondyna wyciągnęła się w poważnym wyrazie, a dołki w policzkach całkowicie zniknęły. Zobaczyłam, że zaciska pięści, aż pobielały mu kłykcie. Przełknęłam ciężko ślinę i postanowiłam, że wreszcie się odezwę. 
       - Harry, w porządku. Wezmę taksówkę - powiedziałam cicho, dotykając delikatne jego ramienia. 
       - Nie. - nawet na mnie nie spojrzał. UGH! Uparty gnojek. Nie obchodzi mnie jak pojadę do hotelu. Po prostu chcę się stąd wydostać! 
       - Ty, kochasiu, nigdzie się nie ruszasz - blondyn splótł palce na szyi i odchylił do tyłu głowę, przyglądając się Harry’emu.
       - Przecież nigdzie nie ucieknę - warknął Styles, a ja zaczęłam potrząsać nerwowo nogą. Irwin pokręcił głową, pozostając w tej swojej luzackiej pozycji. Jego pewna siebie postawa, sprawiała, że poczułam się jeszcze gorzej.
       - Harry, proszę - powiedziałam cicho, bliska łez. Nie! Nie będę płakać! Nie dam się jakimś pieprzonym typkom! Harry westchnął ciężko i odwrócił się do mnie powoli. Wbił w moje oczy intensywny wzrok, a ja widziałam, że nad czymś się zastanawiał. Po dłuższej chwili kiwnął nieznacznie głową i pochylił się tak, że jego usta prawie dotykały mojego ucha. 
       - Weź to - szepnął i wepchnął mi w dłoń plik banknotów - Zawołaj pierwszą lepszą taksówkę i jedź prosto do hotelu. Odezwę się jutro - dodał i poczułam ciepłe usta, otulające delikatnie mój policzek. Coś dziwnego było w tym geście. Coś, co wywoływało we mnie bliżej nieokreślone uczucie strachu. Nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa, więc kiwnęłam tylko głową, dając mu znać, że zrozumiałam i odwróciłam się na pięcie, ruszając szybko do wyjścia. Usłyszałam za sobą słowa Harry’ego: 
       - Pieprzyć cię, Irwin - a potem poczułam zimny podmuch wieczoru. Odpowiedź blondyna została zagłuszona przez odgłosy Londynu. 

niedziela, 6 lipca 2014

11. What if the way we started made it something cursed from the start...

  Kornelia 

       Louis stał przy barze, zamawiając mi kolejnego drinka, więc miałam chwilę dla siebie. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, zauważając, że, tak samo jak poprzedniego dnia, niektóre dziewczyny rzucały mi nienawistne spojrzenia. Trudno, moje drogie, wasz ukochany jest dzisiaj ZE MNĄ. Pomyślałam i zachichotałam. Nie czułam specjalnego pociągu do tego faceta. Był zbyt pewny siebie i bezpośredni, a ja osobiście, jak na żałosną romantyczkę przystało, szukałam szarmanckiego rycerza na białym rumaku. Albo w czarnym Mustangu... Jednak zazdrosne spojrzenia, wypucowanych bogatych paniuś, sprawiały mi grzeszną satysfakcję. Chociaż jedna rzecz, w której jestem od nich lepsza. A może to alkohol zaczynał powoli działać... 
       Zauważyłam, że muzyka w Bobbles była zupełnie inna niż wczoraj. W moich uszach rozbrzmiewały futurystyczne dźwięki dance, które sprawiały, że noga sama podrygiwała w jej takt. Osoby, które przesadziły nieco z alkoholem, wychodziły na wolną przestrzeń między stolikami, i pląsały w najlepsze. Zachichotałam na widok mężczyzny, który szarpał swoją bogu ducha winną partnerką w ruchach tanecznych, które zapewne uważał za genialne. Wreszcie piosenka się skończyła, zabawna para wróciła do swojego stolika, a w barze rozbrzmiał piękny kobiecy głos, rozpoczynający kolejny utwór. 







       Ciężki wolny bas wprawił moją głowę w kołysanie i zamknęłam oczy, dając się ponieść hipnotyzującej melodii. 
       - Chodź - usłyszałam przy uchu szept Louis’ego, a gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam ofiarowaną mi dłoń. Zdziwiona chwyciłam ją bez zastanowienia i zostałam pociągnięta na „parkiet”. Ludzie podążali za nami wzrokiem, gdy Louis przyciągnął mnie gwałtownie do siebie i położył dłonie na moich biodrach. Nie zaprotestowałam. Uwielbiałam taniec, który dla mnie często równał się z namiętnością, mogącą istnieć tylko w czasie jego trwania. Zaplotłam więc ręce na szyi mężczyzny i zaczęłam kołysać się zmysłowo do rytmu piosenki. Louis pochylił nade mną głowę, a nasze czoła spotkały się w połowie drogi. Nie odrywaliśmy od siebie wzroku, gdy nasze ciała zsynchronizowały się w powolnych, intymnych ruchach. Przygryzłam wargę, czując, że jedna z dłoni spoczywających na moich biodrach zaczęła piąć się ku górze, głaszcząc delikatnie mój bok i żebra, a następnie zeszła powoli w dół ramienia, dotykając pieszczotliwie moją skórę. Nasze palce splotły się w mocnym uścisku i Louis odepchnął mnie delikatnie od siebie, po czym okręciłam się wokół własnej osi, prowadzona jego sprawnymi ruchami. Przyciągnął mnie z powrotem i przywarłam do jego klatki piersiowej, na której położyłam swoje dłonie. Nie odrywając jednej z nich od jego ciała, zaczęłam okrążać go kocimi ruchami, a gdy ponownie stanęłam przed nim, zrobiłam zmysłowy piruet i wplotłam palce w jego włosy. 
       Uśmiechnął się do mnie psotnie i pochylił ponownie głowę, przybliżając się, tym razem o wiele bardziej. Domyśliłam się co zamierza zrobić, lecz byłam szybsza i z karcącym spojrzeniem, zablokowałam mu drogę, kładąc palec na jego ustach. Nie na długo.  Gdy tańczyłam, często traciłam poczucie samokontroli. Przyciągnęłam go więc do siebie i oddaliłam dłoń od jego twarzy, pozwalając, by nasze usta przybliżyły się do siebie ponownie. Pogłaskałam nosem jego nos i, w momencie, gdy znów spróbował mnie pocałować, zgięłam kolana, schodząc w dół, wzdłuż jego ciała, kołysząc się delikatnie. 
       Zauważyłam, że przygryzł wargę, która nie zaznała dotyku mojej, a w jego oczach pojawił się błysk uznania. Gdy podciągnęłam się powoli, wracając do pozycji stojącej, muzyka nabrała nieco mocy, a Louis, wiedząc już, że się z nim droczę, przyciągnął mnie gwałtownie do siebie, a następnie obrócił tak, że stałam teraz do niego odwrócona plecami. Położył dłonie na moim brzuchu i wprawił nasze biodra w zsynchronizowane ruchy. Oparłam głowę na jego ramieniu, oddając się całkowicie temu, jak mnie prowadził. Musiałam przyznać przed sobą, że ruszał się świetnie. Dodałam więc ten punkt do krótkiej listy jego zalet. 
       Zamknęłam oczy i przycisnęłam nieznacznie swoje biodra do jego. Oczywiście błyskawicznie dostosował się do delikatnej zmiany ruchów, ale mojej uwadze nie uszło, krótkie zdziwione westchnienie, które z siebie wydał. Uśmiechnęłam się do siebie, gdy poczułam, że pod materiałem jego spodni, zaczyna coś rosnąć. Postanowiłam jednak udać, że wcale tego nie zauważyłam, co było żałosnym kłamstwem, zważywszy na to, jak bardzo nasze ciała przywierały do siebie. 
       - Wredna psotnica - usłyszałam w swoim uchu szept, a potem zostałam ponownie pociągnięta i napotkałam jego błękitne oczy, które teraz pociemniały nieznacznie. 
       - Daj mi siebie pocałować - mruknął w moje usta, oddalone od jego o milimetry. W tym momencie zapadła cisza, gdy nastąpił koniec piosenki. Wbiłam intensywny wzrok w jego oczy, które teraz znajdowały się tak blisko, i zaśmiałam się cicho. 
       - Nie - powiedziałam i oderwałam się od niego, odwracając plecami i ruszając w kierunku naszego boksu. Gdyby wzrok niektórych dziewczyn, znajdujących się w Bobbles, mógł zabijać, zginęłabym już ze dwanaście razy. 
       Opadłam z gracją nosorożca na skórzaną kanapę i spojrzałam na pusty kieliszek. Westchnęłam zawiedziona i zwróciłam tęskny wzrok w stronę baru. Alkohol powoli zaczynał szumieć mi w głowie, ale wciąż miałam ochotę coś wypić. Szczególnie po tym gorącym tańcu, który właśnie odbyliśmy. Nim zdążyłam się powstrzymać, pacnęłam się ręką w czoło i parsknęłam cicho. Głupia... Co ty wyczyniasz? Uznałam, że alkohol w połączeniu z boską muzyką i przystojnym zabawnym facetem źle na mnie działają. Spojrzałam na Louis'ego, który właśnie ponownie podszedł do baru, odbierając od barmana zamówione wcześniej drinki (moja "pijaczynowa" część duszy przyklasnęła ochoczo) i przyjrzałam mu się uważnie. Szczupły, dobrze ubrany, ze świetną fryzurą... I te oczy... Błękitne niczym wzburzone morze podczas sztormu lub letnie czyste niebo... Kornelia? Ogarnij się. Jesteś upita. Skarciłam się w duchu za te dziwne pijackie myśli i pokręciłam głową ze śmiechem, wpatrując się w podłogę.
       - Hej!
       - Nie. - Louis, stał naprzeciwko mnie z drinkiem i whisky w rękach, wpatrzony napiętym wzrokiem w chłopaka, który właśnie wyciągał do mnie rękę. Miał ciemną karnację i czarne włosy. Wesołe brązowe oczy, przygasły teraz nieco, gdy spojrzał na mojego towarzysza. 
       - Tomlinson, nie wiedziałem, że ona jest z tobą - powiedział, prostując się i unosząc dumie głowę. 
       - Hood, gówno prawda, właśnie ze sobą tańczyliśmy, co widział cały klub. A teraz zabieraj dupę z mojego boksu i powiedz swoim szefom, że nie macie tu nic do roboty. To czysto towarzyski wypad. - Louis postawił naczynia na stoliku i zbliżył się nieznacznie do nieznajomego, uśmiechając ironicznie.  Stali tak przez chwilę, mierząc się bez słowa. Byli prawie równego wzrostu, z małą przewagą nowo przybyłego gościa. Przyglądałam mu się uważnie, nieco zawiedziona, że Louis wydawał się go nie lubić. Roześmiane ciemne oczy sugerowały, że był to sympatyczny facet. Wreszcie niezręczna cisza została przerwana.  
       - O, popatrz, widzę, że ty też zabrałeś tu swoją dziewczynę, więc chyba rozumiesz - Louis wskazał na, stojącego za nieznajomym, młodego chłopaka. Ciemnooki uśmiechnął się bez wesołości i kiwnął głową, oddalając się nieznacznie od Lou.
       - Zabawne - powiedział sarkastycznie - Miło słyszeć, że nie broisz - dodał i skinął głową na swojego towarzysza, a następnie skierowali się w stronę boksu, znajdującego się po przeciwległej stronie sali. Louis jednak zatrzymał przybysza, chwytając go za ramię.
      - Powiedz pozostałej dwójce swoich kochasiów, że Styles też dzisiaj ma wolne. Możecie sobie odpocząć - powiedział i puścił mu oczko, zanim go uwolnił. 
       - O to się nie martwię. Harry już nie będzie naszym problemem - nowy wykonał ten sam gest, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, nie sięgający jednak oczu. Co? Wytrzeźwiałam w jednej chwili, wyczuwając niebezpieczeństwo czyhające za tymi słowami. Ale... jeśli to ten Harry... 
       - Co? - nie dało się nie zauważyć strachu, jaki ogarnął na sekundę Louis'ego. I nie tylko jego. Nie znałam znaczenia tych słów, lecz reakcja Lou upewniła mnie, że nie było to nic dobrego. Poczułam jak zimny pot zalewa mi dłonie i wstałam gwałtownie, zwracając na siebie uwagę mężczyzn.
       - Milena... - powiedziałam cicho, drżącym głosem.
       - Hm. Powodzenia - tylko tyle. Nic więcej, żadnej informacji. Poczułam, że zaczynam się cała trząść.
       - Chodź - Louis pociągnął mnie za rękę, chwytając pospiesznie moją torebkę i wybiegł z klubu na zimne nocne powietrze. Przywołał gestem taksówkę i podał kierowcy adres.
       - Louis, kto to był? - zapytałam bezbarwnym tonem, nim wsiadłam do pojazdu. 
       - Nikt ważny, nie martw się. Milenie nic nie jest, ale musisz już jechać - powiedział, rozglądając się na boki nerwowo. Wiedziałam, że kłamał. Próbował ukryć targające nim emocje, lecz z marnym skutkiem. Miałam ochotę się rozpłakać z wściekłości i strachu, ale nie dostałam nawet szansy wyciągnąć czegokolwiek z Louis'ego, bo wepchnął mnie siłą do taksówki i nakazał kierowcy dostać się do hotelu jak najszybciej. W cichym wnętrzu auta słyszałam swoje galopujące serce.