poniedziałek, 29 czerwca 2015

71. Something I didn't know I wanted

    Kochane! Wybaczcie tak długą nieobecność! Moje życie ostatnio jest zakręcone tak bardzo! Wiem, że czekacie na perspektywę Mileny i oczywiście się ona pojawi, ale muszę ostrzec, że może to pojawić się dość późno. W czwartek wyjeżdżam za granicę i nie wiem jak będzie się tam sprawa miała z internetem. Póki co mam nadzieję, że większych problemów z tym nie będzie i rozdział pojawi się w ciągu tygodnia :D Tym czasem Mamy rozdział Kornelki i lekki spokój. Potrzebny, bo obiecuję dużo wrażeń i emocji z rozdziałem Mileny! 

A. <3


Kornelia

       Wodziłam wzrokiem za, poruszającą się jak duch po apartamencie, Mileną. Pakowałyśmy w milczeniu ostatnie rzeczy, które miałyśmy wziąć do mieszkań naszych mężczyzn i od rana nie udało mi się wyciągnąć z przyjaciółki ani jednego słowa. Kręciła się w tę i z powrotem, pociągając co jakiś czas nosem i unikając mojego wzroku. Przełknęłam głośno ślinę i wrzuciłam do pustego kartonu pliki z nutami. 
       - Milena - westchnęłam wreszcie, opuszczając wzdłuż ciała ramiona. Zamrugała szybko i spojrzała na mnie niewidzącym wzrokiem. 
       - Hm? - mruknęła i zapięła podróżną torbę. Zacisnęłam wargi, nie chcąc dać ponieść się emocjom. 
       - Co się stało? - zapytałam wreszcie, podchodząc kilka kroków. 
       - Nic? - wzruszyła ramionami i spuściła wzrok. Warknęłam gardłowo, czując rosnącą we mnie niecierpliwość. 
       - Nie ściemniaj - ostrzegłam ją, wystrzeliwszy palec wskazujący w jej stronę. Zassała policzki i zaryła butem w posadzkę, ale poza tym nic nie powiedziała. Pokręciła tylko głową i zarzuciła na ramię torbę w momencie, w którym do mieszkania wparowali Harry i Louis. 
       - Przeprowadzkaaaaa! - krzyknął mój chłopak i podbiegł do mnie, chwytając w swoje ramiona. - Będziesz skazana na wieczne życie ze mną - dodał, muskając ustami mój nos. Parsknęłam śmiechem, dając mu się pocałować. Klepnęłam go w ramię, żeby postawił mnie na ziemi, co szybko uczynił i powróciłam wzrokiem do Mileny, która uśmiechała się słabo do Harry’ego. 
       Była blada, pod czami miała ciemne worki i każda z ekspresji, które starała się nałożyć na twarz zdawała się być wymuszona. Wiedziałam, że stało się coś złego w Bobbles. Nie byłam głupia. Jedyne czego nie rozumiałam to powód, dla którego Milena chciałaby to przede mną ukryć. Postanowiłam wziąć ją na rozmowę na osobności przy najbliższej okazji. Może ktoś coś jej powiedział, może ci domniemani znajomi, o których mówiła wcale nie zapewnili jej odpowiedniej opieki. 
       Wypuściłam ze świstem powietrze z płuc i postanowiłam zostawić tę sprawę na później. Był dzień wynoszenia się z mieszkania Gemmy i wokół nas wisiało zbyt wiele dystraktorów, skutecznie odwracających moją uwagę od problemu Mileny. 
       Drzwi kliknęły kilkukrotnie, Harry przekręcił kluczyk i tyle widzieliśmy puste mieszkanie, które było naszym domem przez ostatnie miesiące. Powstrzymałam łzy wzruszenia, gdy wyszliśmy z apartamentowca, czując jak moje gardło zaciska się niemiłosiernie.
       - Oooo… Będziesz płakać? - zakpił Louis, obejmując mnie szczelnie w pasie i osłaniając parasolem moją głowę przed londyńskim deszczem. Parsknęłam na niego i odepchnęłam go od siebie delikatnie
       - Nie! - warknęłam, podbiegając do Audi. Szarpnęłam za klamkę, lecz zanim wskoczyłam na siedzenie pasażera, rzuciłam ostatnie spojrzenie Milenie. Z zaciśniętą szczęką kiwnęła mi na pożegnanie i uśmiechnęła się słabo. Brwi Harry’ego zbiegły się w oczywistej konsternacji. On też widział, że coś było nie tak. Zagryzłam wargę, czując nieprzyjemny uścisk w żołądku. Definitywnie musimy porozmawiać. 
       Z kolejnym westchnieniem usiadłam na fotelu pasażera i spuściłam głowę na zagłówek. Za dużo rzeczy działo się ostatnio wokół mnie. Za dużo nowych problemów i rozwiązań, za dużo wszystkiego. Louis usiadł po mojej prawej stronie i odpalił silnik Audi, bezwiednie biorąc moją dłoń w swoją. Ścisnęłam ją delikatnie i opuściłam powieki z głośnym westchnieniem. Wolność? Byliśmy wolni? Zdecydowanie nie czułam się wolna. Coś nie mogło przestać uderzać ochronnych ścian mojej podświadomości. Jakiś nerw, mały problem, który próbował wykrzyczeć w moje ucho najgorsze rzeczy. Z Mileną było coś nie tak, Michael poddał się zbyt łatwo, Calum się nie odzywał, Louis był dziwnie spokojny, wszyscy zdawali się zapomnieć o atmosferze śmierci i niebezpieczeństwa, która wisiała nad nami w ostatnich miesiącach. Może zbyt się przejmowałam. Może moje emocje znów stawały na drodze pełni szczęścia, ale coś nie dawało mi przestać podejrzewać, że spokój nas otaczający był tylko pozorny. 
       - Milena zdawała się przygaszona - mruknął Louis, patrząc wprost na zatłoczoną drogę. Otworzyłam oczy i kiwnęłam głową, przełykając ciężko ślinę. 
       - Nie chciała mi powiedzieć dlaczego - odparłam, obserwując umykające budynki i pojazdy za oknem. Louis parsknął śmiechem i chwycił między zęby swoją dolną wargę. 
       - Może denerwuje się przeprowadzką - zasugerował, mrugając do mnie zaczepnie. Zaśmiałam się cicho.
       - Nieee… Wczoraj jeszcze była podekscytowana. Wyciągnę z niej o co chodzi - wzruszyłam ramionami, na co Louis przytaknął i przybliżył nasze złączone dłonie do swoich ust. Ucałował mój nadgarstek lekkim powolnym ruchem warg, który na chwilę pozwolił zapomnieć mi o problemach wypełniających moją głowę. Poczułam łaskotanie w żołądku, gdy jego błękitne źrenice zwróciły się w moim kierunku, cień długich rzęs sprawiający, że wyglądały na ciemniejsze niż w rzeczywistości. 
       Przeczyściłam gardło, próbując zahamować ciepło rozchodzące się po moim ciele, gdy Louis leniwie oderwał ode mnie wzrok, by skupić się na drodze. Nasze dłonie wciąż splecione, spoczywały teraz na jego kolanie.
       - A ty? - zapytał nagle, mrużąc oczy. Zmarszczyłam brwi.
       - Co ja?
       - Podekscytowana, że będziesz ze mną mieszkać? - wyszczerzył zęby. Prychnęłam lekceważąco.
       - Nie. Nie mogę nawet sobie wyobrazić gorszego pomysłu. Już tęsknię za mieszkaniem Gemmy. Twój piętrowy apartament to taka żenada, nawet nie mogę…
       - Dobra, dobra! Zamknij się - przerwał mi ze śmiechem, gryząc mnie zaczepnie w wierzch dłoni. Zachichotałam i, naciągnąwszy wygodnie pas bezpieczeństwa, pochyliłam się w jego stronę, by złożyć lekki pocałunek na jego policzku. 
       - Nie mogłabym być szczęśliwsza - szepnęłam, przejeżdżając językiem po płatku jego ucha. Wyraźnie zadrżał, a jego twarz spłonęła uroczym rumieńcem. 
       - Masz szczęście 

       Rzuciłam walizkę na ziemię i podbiegłam do Louis’ego, który właśnie w podobny sposób pozbył się moich tobołów. Bez ostrzeżenia podskoczyłam, oplątując swoje nogi wokół jego bioder i zaatakowałam jego usta swoimi. Nabrał gwałtownie powietrza w płuca, ledwo łapiąc równowagę i oddał niezdarny pocałunek. Czułam na swoich wargach jego uśmiech, gdy pociągnęłam go za włosy i obrzuciłam jego szyję serią malinek. 
       - Hej! Może najpierw się rozpakujesz, hm? - wysapał w moje włosy, gdy zassałam jego skórę, wywołując jego gardłowe warknięcie. 
       - Później. Musimy ochrzcić nasze mieszkanie - szepnęłam i zacisnęłam szczelniej wokół niego nogi.
       - Robiliśmy to tutaj już nie raz - odparł ze śmiechem. Zachwiał się lekko, gdy jego kostka trafiła na schody. 
       - Nie, kiedy ja byłam mieszkańcem - zauważyłam i otrzymałam w odpowiedzi tylko jego śmiech, który od razu uznałam za zgodę na mój pomysł. Pospiesznie zeskoczyłam z jego bioder i, chwyciwszy go za rękę, pobiegłam w górę schodów, na oślep kierując się w stronę sypialni. Gdy już do niej trafiliśmy, nie czekałam na wielkie ceremonie i gry wstępne. Zrzuciłam z siebie koszulę i spodnie, a Louis w tym czasie pozbył się swoich ubrań, które zostały rzucone gdzieś w kąt sypialni. Niemal brutalnie popchnął mnie na łóżko i przyssał się do mojej szyi, ściskając w rękach zabezpieczone stanikiem piersi. Nabrałam gwałtownie powietrza w płuca, czując w dole mojego brzucha podniecenie, rozchodzące się przyjemnym ciepłem po całym ciele aż po czubki palców. Jęknęłam cicho, gdy ciepłe wargi otoczyły mój sutek, a sprawna wolna dłoń zsunęła z moich nóg majtki. Sama pozbyłam się bielizny Louis’ego i wypchnęłam biodra w górę, ocierając się o jego twardą męskość. Zaklął cicho, gryząc mój obojczyk i rozłożył szerzej moje nogi, pieszcząc dłońmi uda. 
       - Niecierpliwa - mruknął niczym drapieżny kot, wysyłając po mojej szyi i klatce piersiowej przyjemne wibracje. Warknęłam z dezaprobatą, ponownie sugestywnie się o niego ocierając. Zaśmiał się cicho, zmysłowo, ale wreszcie spełnił moje nieme prośby i wszedł we mnie jednym pewnym ruchem. Wydałam z siebie nieartykułowany dźwięk i zacisnęłam wargi, by go stłumić, czując, jak jego członek ociera się rozkosznie o moje wrażliwe, niecierpliwe wnętrze. Louis pokręcił głową i pocałował mnie gwałtownie, głęboko.
       - Nie powstrzymuj się - szepnął w moje usta, przyciskając mnie po raz kolejny do łóżka. Moje usta ułożyły się w jego imię, gdy zobaczyłam przed oczami gwiazdy. Czy nasz seks miał mi się kiedykolwiek znudzić? Zdawało się, że z dnia na dzień było coraz lepiej. Jego ruchy z początku nieznośne powolne, jakby droczył się ze mną, chciał przetestować moją cierpliwość, którą potem sam stracił, przyspieszając je i pogłębiając. Pchnięcie za pchnięciem czułam budujące się spełnienie, ciepło i elektryczną przyjemność, która odnajdywała ujście w cudownej mozaice świateł i doznań, kolorowych emocji, napiętych mięśni. 
       Doszłam szybko, gwałtownie i niespodziewanie, stęskniona jego dotyku, a on nie został daleko w tyle. Już po chwili usłyszałam jego jęknięcie tuż przy swoim uchu i poczułam przyjemne ciepło rozchodzące się we mnie falami jego orgazmu. Zaklął cicho, opadając na mnie, a ja zaśmiałam się lekko i pocałowałam go w ramię. Przez chwilę leżeliśmy w milczeniu, dysząc w swoją spoconą skórę, ale po chwilo Louis zaczął nagle całować mnie po szyi i zjeżdżać wargami w dół mojego ciała. 
       Uniosłam kącik ust w zdezorientowanym uśmiechu i przekrzywiłam lekko głowę. 
       - Jesteś dobry, skarbie, ale wątpię, żebyś już był gotowy na drugą rundę - zażartowałam, czując jego usta na swoim brzuchu. Parsknął tylko i otoczył językiem mój pępek. 
       - Dzięki - mruknął urażonym tonem, ale widziałam rozbawienie czające się w kącikach jego oczu. 
       Obserwowałam jak obdarowuje mój brzuch setkami pocałunków i zaczyna powoli znaczyć na nim ślady opuszkami palców. Między jego brwiami pojawiła się mała zmarszczka, gdy zaczął wodzić wzrokiem za swoją dłonią. Moje serce stanęło na chwilę, gdy dojrzałam zmartwienie na jego twarzy. 
       - Louis? - zaczęłam, a on tylko zmrużył oczy i wziął głęboki oddech. 
       - Wiesz… - zawahał się, palec zatrzymał na mojej kości biodrowej. 
       - O co chodzi? - zacisnął wargi, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią, a potem oparł głowę na wolnej dłoni, drugiej wciąż nie odrywając od mojej skóry. 
       - Teraz… Myślę, że czeka nas spokojny okres. Myślę, że bez wahania możemy myśleć o przyszłości… - przełknęłam ciężko ślinę, czując nerwowy uścisk w klatce piersiowej. Czy to możliwe, że dzień po mojej konwersacji z Mileną, Louis postanowił rozpocząć ten temat? Jakie były szanse? Dlaczego teraz?
       - Nie - urwałam jego wypowiedź, kręcąc gwałtownie głową. Nie spodziewał się tego. Wyraźnie zbiłam go z pantałyku, bo zamrugał gwałtownie i odsunął ode mnie swoją rękę. 
       - Co?
       - Nie. Znasz mój stosunek do tej sprawy - warknęłam i uniosłam się na łokciach w celu wstania z łóżka. Louis podniósł się gwałtownie na kolana i chwycił mój nadgarstek, zatrzymując mnie pospiesznie. 
       - Poczekaj. Kornelia, poczekaj proszę. Nie mówię teraz, nie mówię od razu. Ale… Nie chciałabyś? Ze mną? Mamy pieniądze, pewny biznes…
       - “Pewny”? - uniosłam brwi
       - Tak! Teraz gdy wszyscy wrogowie zeszli nam z drogi…
       - Pojawią się nowi…
       - Kornelia… To może poczekać, ale proszę, nie mów “nie”… - jego oczy były pełne nadziei wymieszanej ze smutkiem. - Byłabyś cudowną mamą - szepnął, pochylając się w moją stronę i całując mnie delikatnie. Odpowiedziałam na pocałunek nieco nieprzytomnie, bo panika odebrała mi zdolność poruszania się. 
       Mamą… Nigdy nie myślałam o sobie jako kandydatce na rodzica. Dzieci mnie przerażały, zawsze wierzyłam, że zostanę starą panną z bandą kotów, które miały mnie zjeść po śmierci. Ale nie byłam panną. Miałam przy sobie cudownego faceta, który mógł zapewnić mi dogodne finansowo życie, miałam dwadzieścia sześć lat i niemal zapewnioną przyszłość. A mimo to perspektywa posiadania dziecka wydawała mi się tak odległa, abstrakcyjna, że nie poświęciłam jej nawet chwili uwagi. 
       - Zawsze chciałem zostać ojcem - niemal podskoczyłam, gdy Louis ponownie się odezwał. Muskał teraz ustami moją szyję, wolną ręką głaszcząc mój brzuch, a ja nie mogłam przestać myśleć, że właśnie wyobrażał sobie mnie w ciąży. Skrzywiłam się, czując psychiczny dyskomfort. 
       - Nigdy nie chciałam zostać matką - odparłam z poczuciem winy. Jego dłoń się zatrzymała, a na szyi poczułam nieprzyjemny chłód. Spojrzałam na niego, gdy odsunął się ode mnie i zacisnął powieki. 
       - Jasne - szepnął, kiwając delikatnie głową. Widziałam w jego wyrazie ból. Tęsknotę za czymś, co właśnie mu odebrałam. Nieprzyjemne ukłucie przeszyło moje serce, a ja nie mogłam wyjąć przedmiotu, które je powodowało. Przecież sama do tego doprowadziłam. Nie chciałam dzieci, nie chciałam nawet myśleć o tak poważnych zobowiązaniach. 
       - Zapomnij… - cmoknął mnie  w szyję i przerzucił nogi przez łóżko, zabierając za sobą jeden z koców, który owinął wokół bioder. 
       - Lou… - zaczęłam, zaciskając dłoń na kołdrze - Błagam nie złość się. 
       Uśmiechnięty, odwrócił się w moją stronę i wzruszył ramionami. 
       - Nie złoszczę. To była tylko mała rzecz, która ostatnio chodziła mi po głowie. - rzucił zanim skierował się do łazienki. Zatrzasnął za sobą drzwi, a w moich uszach rozbrzmiał szum wody spod prysznica. 
       Z głośnym warknięciem opadłam na poduszki i zakryłam twarz dłońmi. Dlaczego teraz? Dlaczego w dniu naszej przeprowadzki Louis postanowił uderzyć we mnie tak trudnym tematem? Dlaczego nie mogłam go uszczęśliwić? Dlaczego mój zaburzony mózg nie potrafił nawet wyobrazić sobie mnie w roli matki? Byłam w dobrym wieku, miałam dobrze płatną pracę i cudownego faceta. Może pójście w ślady mojej konserwatywnej rodziny nie było całkiem złym pomysłem. Koty nie mogły mnie na starość wykarmić. A Louis wyglądał tak uroczo, gdy głaskał mój brzuch. 
       Kolejne warknięcie i uderzenie pięścią w łóżko. Nie! Nie widzę tego. Mały brzdąc krzyczący w środku nocy, dzieciak z kiełbasianymi rączkami, który próbuje chwycić moje długie włosy, moje kolczyki… Wzdrygnęłam się na wyobrażenie bólu, gdy małe palce sięgają metalu przy mojej wardze i pociągają z całej siły. 
       - Kurwa! - zaklęłam w swoim rodzimym języku i wstałam z łóżka. Uderzając piętami w posadzkę otworzyłam gwałtownie drzwi łazienki i zatrzasnęłam je za sobą. 
       - Kornelia? - Louis właśnie wycierał swoje ramiona białym ręcznikiem, gdy spojrzał na mnie w totalnym szoku. Syknęłam na niego, jak rozwścieczony kot i weszłam pod prysznic, oddając się parzącemu uczuciu na swojej skórze. 
       Nie wiedziałam skąd we mnie ta wściekłość, ale jakimś cudem temat macierzyństwa rozgniewał mnie do tego stopnia, że poczułam drżenie swoich nóg. 
       - Kocie - przez opadającą wodę niemal nie dosłyszałam cichego głosu Louis’ego. Odwróciłam się do niego i przekręciłam oczami
       - Po co tu wszedłeś? - zapytałam, zupełnie irracjonalnie się na nim wyżywając. 
       - Dlaczego jesteś zła? - odbił piłeczkę, kładąc ręce na moich biodrach. Krople wody spływały szybkimi strumieniami po jego klatce piersiowej i ramionach. Zacisnęłam wargi i przestąpiłam z nogi na nogę.
       - Nie wiem - odpowiedziałam szczerze. Otworzył szeroko oczy i uśmiechnął się nieśmiało - Bo zacząłeś gadać o tym. Bo nie chcę. Ech, nie chcę, Louis, rozumiesz? - bredziłam bez ładu i składu, ale Louis zdawał się wszystko wyłapać bez problemu. Zagryzł swój policzek i przytaknął, przytuliwszy mnie do siebie. 
       - Więc żadnych dzieci… - powiedział cicho i sięgnął ponad moim ramieniem, odcinając dopływ wody do słuchawki prysznica. Otoczyła nas przejmująca cisza, przerywana dźwiękami pojedynczych kropli, spływających z naszych ciał. 
       - Ale ty chcesz… Jeśli… 
       - Ćśśś. Hej, jesteśmy ze sobą tylko rok. Może mi się odmieni. Może ci się odmieni. Kto wie co przyszłość przyniesie. - musnął wargami mój policzek
       - A jeśli żadnemu z nas się nie odmieni? - zapytałam przez zaciśnięte gardło
       - To będziemy parą bezdzietnych dziadków z masą kotów - moje serce urosło nagle do rozmiarów dzwonu kościelnego. Jeśli to nie była najcudowniejsza deklaracja miłości, jaką miałam otrzymać od Louis’ego, nie wiem co nią było. 
       - Jesteś tego pewny? - szepnęłam, powstrzymując łzy. 
       - Jestem pewny tego, że chcę mieć ciebie przy sobie. Jestem pewny, że jesteś najcudowniejszą osobą, którą spotkałem w swoim życiu. Jeśli nie czujesz się komfortowo z ideą założenia rodziny, nie zamierzam cię do niej przekonywać. Chcę, żebyś przy mnie czuła się najlepiej. - szepnął, a ja spłonęłam rumieńcem. 
       - Wow… Od kiedy jesteś taki romantyczny? - zażartowałam, próbując przywrócić normalny ton swojemu głosowi. 
       - Od kiedy nie grożą ci żadne niebezpieczeństwa - odparł, przypierając mnie do zimnej ściany prysznica. Mruknęłam z aprobatą i dałam mu się podnieść, zaplątując nogi wokół jego bioder. Pisnęłam cicho, gdy po raz drugi tego dnia poczułam go w sobie. 

       - Zapeszyłaś - warknęłam, opadając na stołek fortepianu. Zaczęłam uderzać wściekle w klawisze, grając zdecydowanie zbyt szybko Etiudę Rewolucyjną Chopina. Utwór, który pozwalał mi się rozluźnić. 
       - Zapeszyłam? - Milena stała przy fortepianie, pobladła z cieniami pod swoimi oczami, garbiąc się nieco. Minęły dwa dni, ale ona wciąż wydawała się przygaszona. Harry był w swoim gabinecie, więc zamierzałam wziąć przyjaciółkę do biblioteki na prywatną rozmowę, by wyjaśnić jej depresyjny stan. 
       - Louis zaczął gadać o dzieciach - rzuciłam, a moje palce posuwały się sprawnie po klawiszach. - “Kornelia, byłabyś cudowną matką”, “Kornelia, chcę twoich dzieci” - prawie krzyknęłam i uderzyłam w klawiaturę, co wywołało fałszywe jęki instrumentu, po czym opuściłam na nią klapę. 
       Mimo decyzji Louis’ego, mimo naszych wyjaśnień, wciąż nie mogłam pozbyć się tej przedziwnej złości, która ogarniała każdą komórkę mojego ciała. Od czasu rozmowy moją głowę nawiedzały obrazy małych dziewczynek lub chłopców, wołających do mnie “mamo”, chcących się przytulić czy tulących się do Louis’ego. Nie znosiłam tych myśli, nie znosiłam tych małych bachorów. 
       - Wow. Powiedziałaś mu o tym, że nie chcesz mieć dzieci? - ton Mileny był wyprany z emocji. Grzebała paznokciem w drewnie fortepianu, nie zaszczycając mnie nawet jednym spojrzeniem. 
       - Tak. Przyjął to zaskakująco dobrze. Powiedział, że jeśli ja nie chcę dzieci to on też nie chce, że ważne, byśmy byli razem - wzruszywszy ramionami, wstałam ze stołka. 
       - Więc nie masz czym się przejmować - z płuc Mileny dobyło się podłużne westchnienie. Zmrużyłam oczy i skrzyżowałam ręce na piersi. 
       - Chodźmy do biblioteki - zarządziłam wreszcie, mijając przyjaciółkę i kierując się w górę schodów. Nie patrzyłam czy podąża za mną, ale ciche kroki potwierdziły, że mnie nie zawiodła. Weszłyśmy do cichego pomieszczenia, pachnącego drewnem i, gdy tylko drzwi się za nią zamknęły, odwróciłam się, chwytając ją za ramiona. 
       - Co ci jest? - zapytałam, postanowiwszy ominąć wstępy. Zamrugała szybko i zaśmiała się sztucznie.
       - Nic mi nie jest, o co ci chodzi? - Milena wyraźnie unikała mojego wzroku, wbijając swój w podłogę. 
       - Od czasu powrotu z Bobbles jesteś jak pierdolone zombie! Nic nie mówisz, jesteś blada, ledwo się ruszasz - wskazałam na jej twarz, jakby była winna całego zamieszania. Milena prychnęła ostentacyjnie i przekręciła oczami.
       - Nonsens! Gdy wróciłam z Bobbles dopadł mnie kac, dzisiaj się rozchorowałam, bo rano zjadłam nieświeże śniadanie. Chyba jajka były po terminie…
       - Nie ściemniaj, Smyk, znam cię zbyt dobrze! - warknęłam, czując jak złość ponownie do mnie wraca. 
       - Naprawdę, MADEJ, nie widziałyśmy się przez ostatnie dwa dni, więc nie wmawiaj mi czegoś, co nie istnieje - Milena odepchnęła mnie od siebie i usiadła na miękkim parapecie. - Idź już do domu - dodała cicho, sięgnąwszy na półkę po jakąś książkę. Wyprostowałam się nagle, zaskoczona jej słowami
       - Co? - tylko tyle zdołałam z siebie wydusić
       - Nie czuje się najlepiej, więc cię nie zabawię. Idź do domu. Zresztą jest późno, a jutro rano pracujesz - wyjaśniła, śledząc uparcie literki na kartkach. 
       Prychnęłam ostentacyjnie i opuściłam bibliotekę, zatrzaskując za sobą drzwi. Pozbyliśmy się wrogów, więc teraz miałam użerać się ze swoimi przyjaciółmi? Taki był mój los? Nigdy spokoju i pełni szczęścia? Szturmem zbiegłam ze schodów i popędziłam do drzwi wyjściowych, które nagle otworzyły się przede mną na oścież, uderzając mnie w ramię i niemal zwalając z nóg. Zaklęłam głośno, potarłszy bolącą kończynę. 
       - Osz kurwa, wybacz! Nie chci… Kornelia… - moje oczy napotkały przejmujący ciemny brąz. Zacisnęłam szczękę, czując, że ten tydzień nie mógł się potoczyć gorzej
       - Hej - warknęłam do Caluma, który wyciągnął rękę w stronę mojego, siniejącego ramienia. 
       - Hej, przepraszam. Wszystko w porządku? - nie wiedziałam czy pytał o moją kontuzję czy życie, ale nie interesowało mnie to. Nie miałam cierpliwości, by użerać się z kolejną niedokończoną sprawą w moim życiu, z kolejnym dylematem, którego żadne rozwiązanie mnie nie satysfakcjonowało. 
       - Tak, nic się nie stało - mruknęłam pod nosem i ruszyłam przed siebie w celu wyminięcia go w drzwiach. Niestety, był szybszy i położył rękę na moim brzuchu, zatrzymując mnie w połowie kroku. 
       - Calum - ostrzegłam go, nie podnosząc wzroku. 
       - Długo jeszcze będziesz mnie unikać? - zapytał przyciszonym głosem. Zazgrzytałam zębami.
       - Unikać? Taki był warunek przyjęcia cię do tej grupy, prawda? - wyrzuciłam z siebie wściekle - Wybacz, że chcę ratować twoje życie - dodałam, odrywając od siebie jego rękę.
       - Tak, ale… - jego oczy zaszkliły się nieco, na twarzy pojawił się wyraz czystego bólu, który łamał nawet moje, robaczywe ostatnio serce. - Tęsknię za tobą, za naszymi wygłupami… Teraz, gdy już jest bezpiecznie…
       - Teraz, gdy już jest bezpiecznie zostajesz w naszej grupie i nie odzywasz się do mnie. Jeśli chcesz innego układu zapraszamy do innego kraju. Bez wsparcia i zasobów - byłam zbyt surowa, ale nie potrafiłam rozmawiać z nim inaczej w tych warunkach. Jeśli pozwoliłabym sobie na sentymenty, mogłoby mnie to zaprowadzić w niebezpieczne miejsce, w którym z pewnością nie chciałam się znaleźć. 
       - Wiem, że robisz to tylko dla mojego dobra - Calum mrugnął do mnie porozumiewawczo, choć jego twarz wciąż wyglądała tak samo smutno. Westchnęłam ciężko, ale kiwnęłam głową. Nie mogłam zdobyć się na bycie całkowicie okrutną. Położyłam dłoń na jego policzku i stanęłam na palcach, by ucałować drugi. Calum pochylił się instynktownie i, wstrzymawszy oddech, zacisnął powieki. Jego skóra była chłodna dla moich warg, lecz kontakt wywołał to samo ciepło w brzuchu, jak przy każdej innej okazji. 
       - Bądź grzeczny - szepnęłam, odsunąwszy się od niego i uciekłam z willi najszybciej, jak potrafiłam. 

       Podłużne lustro w łazience pozwoliło mi ocenić całe moje ciało od góry do dołu. Miałam na sobie tylko różowy komplet bielizny i nie mogłam oderwać wzroku od swojego brzucha. Ostatnie miesiące odbiły się na mojej wadze. Kości biodrowe wystawały zbyt mocno, żebra odznaczały się wyraźnie pod skórą, policzki zapadły lekko. Tak drobne ciało nie dałoby rady utrzymać w sobie dodatkowego życia. Musiałabym zacząć jeść więcej. Musiałabym przybrać nieco na wadze. Dłonią przejechałam tuż nad linią majtek i uśmiechnęłam się mimowolnie. Rósłby i rósł aż wyglądałabym jak mała piłeczka, mała różowa piłeczka. Przez głowę przebiegł mi obraz Louis’ego, stojącego za mną z szerokim uśmiechem na ustach, który głaszcze dłońmi okrągły brzuch, całuje mnie po ramionach i bredzi o tym, jaki jest szczęśliwy. Wzięłam głęboki oddech i zamknęłam oczy, próbując sobie wyobrazić, jakby to było, gdybym zaskoczyła go nowiną. Może dała test ciążowy, może po prostu szepnęłabym mu do ucha przy jednej z naszych namiętnych nocy. Wiem, że rozpromieniłby się wtedy. Zaczął całować, może zabrałby nas na kolację, może nawet by się popłakał. 
       Potrząsnęłam głową i ponownie spojrzałam na lustro przerażonym wzrokiem. Cień uśmiechu jeszcze został na moich ustach. Kornelia, co ty robisz? O czym ty myślisz? Zamrugałam szybko i spojrzałam na okrągłe opakowanie tabletek, które brałam co wieczór, leżące na lusterku nad zlewem. Zwilżyłam językiem wargi i podeszłam do niego, biorąc go w rękę. Dlaczego tak się bałam? Dlatego byłam wściekła? Bo wcale nie chciałam odmawiać? Po prostu bałam się przyznać przed sobą, że też tego chciałam…
       - Louis - szepnęłam cicho, wkraczając do sypialni. Louis leżał na łóżku z laptopem spoczywającym na jego brzuchu. Spojrzał na mnie zaciekawiony, a jego oczy rozszerzyły się nagle, gdy zdał sobie sprawę z tego, co robię. Podeszłam do biblioteczki przy oknie, pod którą stał mały kosz na śmieci i, unosząc wysoko rękę, wrzuciłam do niego opakowanie tabletek antykoncepcyjnych. Louis powolnymi ruchami położył laptopa na nocnej szafce i uniósł się na łóżku, siadając wyprostowany. 
       - Kocie… - jego głos był zachrypnięty i drżący, jakby nie mógł powstrzymać, targających nim emocji. Uśmiechnęłam się radośnie i podeszłam do łóżka, wdrapując się na nie niezdarnie. 
       - Kocie - jego usta uderzyły o moje w gwałtownym tęsknym pocałunku, który wywołał mój śmiech. 
       - Kocham cię - zdołałam tylko wydusić, a on pokiwał głową, biorąc moją twarz w dłonie.
       - A ja ciebie. 





#TTDff

czwartek, 11 czerwca 2015

70. The honest person wants to hear beautiful lies

      UWAGA! Rozdział kontrowersyjny!

The honest person wants to hear beautiful lies

Milena

        Spokój. Tylko spokój. Mijały minuty, godziny, dni, a ja nigdy nie czułam się tak spokojnie, jak wtedy, gdy wreszcie problem Michaela zniknął z naszych głów. 
       - Japonia? - zapytał Harry, siedzący przy biurku w swoim gabinecie. Phoebe machnęła ręką i zacmokała od niechcenia z lizakiem wypełniającym jej policzek.
       - Kaitō ciągle jest naszym sprzymierzeńcem. Teraz, gdy sytuacja się ustabilizowała, wasze warunki, postawione w Japonii mogą nawet pójść w górę na naszą korzyść - odparła, uśmiechając się chytrze. 
       - Stany?
       - Sylvia już się nimi zajęła. Wygląda na to, że dorobimy się kolejnego klienta, mimo… - przerwała na chwilę i spoważniała, wysyłając po moim kręgosłupie nieprzyjemne ciarki. Siedziałam na biurku, machając nogami i przysłuchując się ich rozmowie. Nikt inny nie był obecny. Tylko nasza trójka, która we względnej ciszy omawiała klientów i sprzedawców, mogących wspomóc naszą grupę.
       - Mimo braku dobrego negocjatora. - skończyła brunetka, wyciągając z mlaskiem lizak z ust i oblizując osłodzone wargi.
       - Ktoś niedługo godnie zastąpi Liama. Może nawet ty - Harry zdawał się być niewzruszony. Tylko szerokość jego źrenic, przez które zieleń zamieniła się w czerń mogła wskazać na jego, pogorszony tematem, nastrój. Phoebe zaśmiała się bez wesołości i pokręciła głową.
       - Jestem tylko przemytnikiem. To Liam miał złote usta.  - odparła wzruszając ramionami. 
       - Jedno nie wyklucza drugiego - oczy Harry’ego błysnęły, gdy pochylił się nad biurkiem. 
       - Taaaa… Nie dzięki. Pozostanę przy tym, w czym jestem dobra. 
       Rozciągnęłam plecy i ziewnęłam niedyskretnie, zeskakując z blatu. Był późny wieczór, a moje powieki z każdą sekundą zdawały się być cięższe i cięższe. Okrążywszy drewniany mebel, cmoknęłam Harry’ego w policzek, oznajmiając, że idę spać. Phoebe uśmiechnęła się do mnie dobrodusznie, co chętnie odwzajemniłam, a Harry kiwnął tylko głową, muskając delikatnie opuszkami palców wierzch mojej dłoni. Był zaabsorbowany biznesem, nie miał czasu na okazywanie mi czułości. 
       Stanęłam przed lustrem w samej bieliźnie, w toalecie Harry’ego i przyjrzałam się swojej twarzy. Długa gruba szrama “zdobiła” mój lewy policzek i żaden makijaż zdawał się nie być w stanie jej ukryć. Warknęłam gardłowo, przejeżdżając palcem po uwypukleniu i zmarszczyłam brwi na chłodną nierówną strukturę. Pierdolony nieznajomy, pomyślałam, niechętnie przyznając przed sobą, że, by całkowicie pozbyć się blizny, musiałabym skorzystać z pomocy chirurga. A tego nie zamierzałam robić. Westchnęłam głośno i zmyłam z twarzy makijaż, po czym ponownie zerknęłam w lustro. Teraz blizna przybrała zaczerwienionego koloru, a ja jęknęłam boleśnie. 
       Wtedy drzwi od toalety otworzyły się delikatnie i za moimi plecami stanął Harry. Nie miał już na sobie koszuli, a jego spodnie zwisały luźno z jego bioder. Objął mnie od tyłu, nurkując twarzą w moich włosach rozłożonych na szyi. Wciągnął powietrze, jakby chciał zapamiętać ich zapach i przejechał paznokciami po moim wyeksponowanym brzuchu. Przełknęłam ciężko ślinę i schowałam lewy policzek w swoim ramieniu. Harry odsunął delikatnie moje blond fale i położył ciepłe usta na mojej szyi. Zadrżałam pod wilgotnym dotykiem. 
       - Z blizną czy bez, jesteś najpiękniejsza - szepnął, dotykając mojej skóry lekko językiem. Westchnęłam i zacisnęłam powieki, odchylając głowę, by dać mu większy dostęp do tej wrażliwej części mojego ciała. Nawet nie wiedziałam kiedy, jego sprawne palce znalazły się na krawędzi mojej bielizny, a następnie mruczałam już jak kotka w jego objęciach. 
       Wierzyłam mu. Wierzyłam, że nawet z tą blizną byłam dla niego najpiękniejsza, najważniejsza. To tylko mała blizna. Nic w porównaniu do siły naszego uczucia. Tego, co razem przeszliśmy przez ostatni rok. 
       - Chodź - szepnął, ciągnąc mnie do sypialni. Nie musiał mi dwa razy powtarzać. Już po chwili leżałam na łóżku, wijąc się i jęcząc niekontrolowanie pod jego dotykiem. 
       - Kocham cię - wychrypiał, poruszając się we mnie regularnym rytmem. Jedyne co byłam w stanie zrobić to wymruczeć nieartykułowaną odpowiedź. Zacisnęłam ręce na jego szyi, przybliżając go do siebie, chcąc poczuć jak najwięcej tej miłości, najwięcej oddania, którym mnie obdarzał. 
       To dla mnie znosił tortury, które zafundował mu Michael, to dla mnie niemal dał się zabić. To mnie wyznaczył jako swoją prawą dłoń i to mnie ufał teraz najbardziej. I wszystko to, co on zrobił dla mnie, ja zrobiłabym dla niego. 
       Z jego imieniem wypisanym na ustach doszłam gwałtownie, czując w sobie jego spełnienie. 
       - Michaela nie ma, Calum jest z nami, Ashton rozpłynął się gdzieś w powietrzu - wyliczała Kornelia, pakując swoje rzeczy. To było postanowione. Opuszczałyśmy mieszkanie Gemmy, by przenieść się do domów swoich chłopaków. Kiedy to się stało? Kiedy zgodziłyśmy się na taki układ? Nie pamiętałam dokładnej daty, ale temat powracał od rozmowy do rozmowy i wreszcie ładowałyśmy kartony pełne naszych rzeczy i ozdób, które miałyśmy przewieźć do apartamentu Louis’ego i willi Harry’ego. 
       - Ashton wciąż jest w Londynie. Sam nie będzie stanowił zagrożenia - wzruszyłam ramionami, wrzucając starą kosmetyczkę do, wypełnionego już po brzegi, kosza na śmieci. 
       - Więc to koniec? - zapytała Kornelia, przyciskając do piersi swoją różową poduszkę. Spojrzałam na nią z uśmiechem
       - Nie! To dopiero początek - oznajmiłam, przyglądając się błyskom w jej oczach. Rozpromieniła się w kilka sekund, równie ekspresywna, co zawsze. Wreszcie rozejrzała się po niemal pustym mieszkaniu i westchnęła marzycielsko. 
       - Będę za nim tęsknić - mruknęła, opadając na kanapę. - Wiesz, żyłyśmy tu kilka ładnych miesięcy… - dodała, a ja usadowiłam się obok niej.
       - Kto by pomyślał, że od tego czasu tyle się wydarzy - zamyśliłam się. Przytaknęła bez słowa. 
       - Kto wie co jeszcze nas czeka - mruknęła wreszcie, patrząc tępo w drzwi przed sobą. Tym razem to ja kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się nieprzytomnie. To był szalony rok. Rok pełen zmartwień, wyrzeczeń, rok pełen zaskakujących zwrotów akcji, ale też szczęścia. Czy zamieniłabym go na jakiś inny? Spokojniejszy? Może. Choć to, co przeżyłam było tak zintegrowaną częścią mnie, że nie wyobrażałam sobie teraz życia bez nowych cech, które nabyłam w Anglii. Byłam silniejsza. Byłam bardziej odpowiedzialna za swoje życie i bezwzględna. Ktoś mógłby mi powiedzieć, że to złe cechy, ale w tym świecie nie było miejsca na dobroć.
       Zerknęłam na różowe włosy Kornelii i uśmiechnęłam się smutno. Może było trochę miejsca na sentymenty… Na emocje, których ja tak się bałam. To był mroczny świat, ale nawet światełko dobrego serca mogło nieco go rozjaśnić.

       - Witaj w domu - szept przy moim uchu sprawił, że zacisnęłam powieki i położyłam dłonie na przedramionach otaczających moją talię. Wzięłam głęboki oddech, czując wokół siebie cudowny zapach palonego drewna i moich ulubionych męskich perfum. Hol w willi Harry’ego nigdy wcześniej nie wydawał się tak zapraszający, tak przyjazny. 
       Odwróciłam się do swojego chłopaka i złączyłam jego usta ze swoimi. Bez wahania przyjął pocałunek, oddając go z podwójną siłą. Uśmiechnęłam się, czując jego język na swoich zębach i zacisnęłam w pięści końcówki jego jedwabistych, brązowych włosów. 
       - Jeszcze się nie wprowadziłam - zauważyłam, nie odrywając się od niego. Wzruszył ramionami i zacmokał z dezaprobatą.
       - Dzisiaj, jutro, za tydzień… Decyzja została już podjęta - odparł, przenosząc swoje usta na moją szyję. Mruknęłam tylko w potwierdzeniu, ponownie zamykając oczy.
       - Kocham cię - szepnęłam przez zaciśnięte gardło. Odsunął się nagle ode mnie, oceniając uważnie moją twarz. Uciekałam wzrokiem od zielonych tęczówek, wstydząc się łez, które właśnie opadały powoli po moich policzkach.
       - Hej, co jest? - zapytał zmartwiony, muskając palcami moją szczękę. Pokręciwszy głową, pociągnęłam nosem, wysyłając mu dodający otuchy uśmiech. Zaśmiałam się bezdźwięcznie na niedorzeczność swoich reakcji i spojrzałam na Harry’ego z dołu. 
       - Nic. Nic. Po prostu. Cieszę się. Cieszę się, że to już koniec. - szepnęłam, a on tylko zmrużył wesoło oczy i pocałował mnie w czoło. 
       - Nic nie trwa wiecznie. Michael już nam nie zagrozi - odpowiedział, przyciskając swoje ręce do moich pleców.
       - I nie będę już patrzyła na twoje zmasakrowane ciało. Czy to w szpitalu, czy w jakiejś chacie na końcu świata.
       - Myślę, że na dzień dzisiejszy możemy być tego pewni - wyszczerzył zęby, a jego zielone oczy zmierzyły mnie od stóp do głów. 
       Nie przeprowadziłyśmy się, jeszcze nie teraz. Nie od razu. Kartony stały porozstawiane po całym mieszkaniu, czekając na swoją kolej przeniesienia do któregoś z nowych domów, łóżka były pościelone prowizorycznie, na wieszakach wciąż wisiały nasze kurtki. Musiałyśmy z Kornelią przyzwyczaić się do nowej świadomości. Chciałyśmy jeszcze trochę czasu spędzić ze sobą. Cudownie było móc wreszcie oddać się całkowicie Harry’emu i Louis’emu, ale nasza przyjaźń nie mogła na tym ucierpieć. Dlatego dałyśmy sobie tydzień sam na sam. Tydzień w swoim towarzystwie, wśród babskich rozmów i planów na przyszłość. Tydzień zupełnie pozbawiony stresów i mrocznych myśli. 
       - Co z Little Things? - zapytała moja przyjaciółka, trzymając w ręce swój różowy kontroler od konsoli. Zacisnęłam wargi, przypatrując się jej przeciwnikom na ekranie telewizora. 
       - Jakiś młody przydupas Harry’ego przejmuje firmę - mruknęłam - Nie znam go, ale ponoć jest godny zaufania i był wybrany do tego jeszcze zanim zmarł Zayn…
       - Przygotowali się na każdą ewentualność, hm? - jeden z elfów wyleciał w powietrze pod wpływem jakiegoś mocnego zaklęcia, które wyczarowała bohaterka gry. Przytaknęłam, zmieniając pozycję na kanapie na nieco wygodniejszą. 
       - Myślisz, że teraz nie będą potrzebowali takich awaryjnych scenariuszy? - zastanowiłam się chwilę nad jej pytaniem
       - Nie wiadomo czy miejsca Michaela nie zajmie kolejny, żądny władzy psychopata - wzruszyłam ramionami.
       - Więc cała ta walka na nic? 
       - Tego nie powiedziałam. Kto wie jak wyglądał ten świat, gdy jeszcze nas tutaj nie było. Chłopcy jakoś się utrzymali. Może Clifford był ewenementem. 
       - Może Clifford jeszcze nie skończył… - oderwałam wzrok od telewizora i spojrzałam gwałtownie na przyjaciółkę, marszcząc w zmartwieniu brwi. Jakiś niewysłowiony niepokój opanował moje serce, ale zdusiłam go w zarodku, zanim zdążył zawładnąć wszystkimi moimi nerwami.
       - Co masz na myśli? - zapytałam. Kornelia westchnęła i wdusiła przycisk pauzy, po czym rzuciła kontroler na stolik do kawy. 
       - Nie uważasz, że poszło zbyt łatwo? - załamała ręce, patrząc na mnie z uniesionymi brwiami. 
       - Michael był osłabiony, tylko idiota zerwałby się na bunt w takiej sytuacji - skomentowałam, ale ona pokręciła głową, jakbym w ogóle jej nie przekonała.
       - Michael był już osłabiony, gdy porwał ciebie i Harry’ego. Po co to zrobił? Dlaczego was torturował? To się nie trzyma kupy. Skoro już wtedy brakowało mu ludzi dlaczego by tak ryzykował? Mówię ci, to się nie trzyma kupy - powtórzyła, patrząc na mnie zmartwionym wzrokiem. 
       - Więc myślisz, że coś knuje? - upewniłam się, powstrzymując oddech. 
       - Mam nadzieję, że nie i po prostu jest głupi - odpowiedziała, położywszy stopy na blacie. 
       Też miałam taką nadzieję. Co innego nam pozostało? Wiara, że Clifford się skończył była najlepszą strategią. Potrzebowaliśmy spokoju. Potrzebowaliśmy odpoczynku. Wszyscy. 
       - Schodząc z przykrych tematów… - zaczęła moja przyjaciółka, a paznokieć jej kciuka wylądował między różowymi wargami. - Bobbles dzisiaj? - zaproponowała, uśmiechając się kącikiem ust. 
       Wyszczerzyłam zęby, patrząc na nią z dołu. 
       - Chcesz się ujebać? - zapytałam. Parsknęła śmiechem, całkowicie przyznającym mi rację. Była sobota, nie miałyśmy nic konkretnego do roboty. Dlaczego by nie zakończyć tego roku w sposób, w jaki go rozpoczęłyśmy? W klubie, w którym poznałyśmy naszych ukochanych? Nie widziałam ani jednej złej cechy tego pomysłu i ochoczo zgodziłam się na jego realizację. 
       Wkrótce w mieszkaniu rozpoczęła się gonitwa za, dawno już spakowanymi, sukienkami, zestawami do makijażu i butami. Wreszcie usadowiłam Kornelię przed sobą na kuchennym stołku i zajęłam się jej twarzą, by potem ozdobić makijażem swoją. Wystrojone i w lepszych nastrojach, niż jeszcze kilka godzin temu, wyszłyśmy na chłodny marcowy wieczór, trzymając się za dłonie i niemal podskakując do najbliższego postoju taksówek. Chichocząc i szepcząc w plotkach, rzuciłyśmy kierowcy wysokim napiwkiem i przeszłyśmy obok, tworzącej się do baru, długiej kolejki. Nie pamiętałam momentu, w którym stałyśmy się tutejszymi VIP-ami, ale wysoki, szczupły ochroniarz, dojrzał nas z daleka i pomachał przyjaźnie, odsuwając dla nas złotą linę, blokującą wejście. 
       Futurystyczna muzyka od razu rozbrzmiała w moich uszach, ciepło odznaczyło się na mojej skórze wilgotną cienką warstwą potu. Oddałam szatniarzowi swój płaszczyk i zaczekałam na Kornelię, która wyplątywała się ze swojej skórzanej ramoneski. Wreszcie podążyłyśmy do głównego pomieszczenia, szukając jakiegoś wolnego stolika. Boks, do którego przy naszej pierwszej wizycie, zaprowadzili nas Harry i Louis stał pusty, jakby czekał tylko na nasze przybycie. Zanotowałam sobie w pamięci, by zapytać swojego chłopaka, czy został on wykupiony na wyłączność i opadłam na miękką kanapę. Kornelia powędrowała do baru i zamówiła nam po Noir Charm, dopełniając wrażenia sprzed roku. Zaśmiałam się, gdy podeszła do mnie z szerokim uśmiechem, trzymając w dłoniach dwa, wypełnione landrynkowym płynem, kielichy. 
       - Za nowy początek - podniosła naczynie, a ja uderzyłam o nie swoim. Szkło zadzwoniło dźwięcznie i obie upiłyśmy alkoholu. Kornelia niemal do połowy, ja tylko niewielką jego ilość. 
       Wyciągnęłam z torebki telefon i napisałam do Harry’ego wiadomość sms z informacją o naszym położeniu. Wiedziałam, że był zajęty organizowaniem i przegrupowywaniem gangu po ostatnich wydarzeniach, ale wolałam, żeby przypadkiem nie szukał mnie w mieszkaniu. Kornelia w tym czasie zadzwoniła do Louis’ego i zaśmiała głośno z jakiegoś jego żartu. 
       - Wiesz… W życiu bym się nie spodziewała, że jeszcze znajdę faceta, z którym chciałabym być całe życie - powiedziała marzycielsko, gdy po kilku “kocham cię, nie ja ciebie bardziej, nie! ja ciebie!” odłożyła wreszcie swój telefon. 
       Zacmokałam, kiwając powoli głową i kołysząc w rękach drinka. Gdyby ktoś mi powiedział rok temu, że po przygodach z Maciejem zaufam jeszcze jakiemuś facetowi, walnęłabym ich w twarz. Teraz nie wyobrażałam sobie swojej przyszłości bez Harry’ego. Nieważne czy w gangu czy nie. 
       - Teraz tylko czas na małżeństwo i dzieci - mruknęłam pod nosem, a Kornelia prychnęła ostentacyjnie, prawie opluwając mnie drinkiem. 
       - Żadnych dzieciaków. Żadnego małżeństwa - wyrzuciła z siebie z obrzydzeniem. 
       - Przecież chcesz z Louis’m spędzić całe życie - podpuszczałam, mrugając w jej stronę. Machnęła ręką i ponownie napiła się alkoholu. 
       - Będziemy dostatecznie szczęśliwi we dwójkę - rzekła i przeczyściła gardło, połykając napój z trudnością. 
       - Gorzej, jeśli on zacznie nalegać. 
       - Nie zacznie. - urwała
       - Skąd wiesz? Rozmawialiście o tym? 
       - Milena! Tak tęskno ci do zostania ciocią? - choć Kornelia próbowała zachować spokój, widziałam zmarszczkę między jej brwiami, sugerującą, że mój temat ją męczył. Zaśmiałam się cicho i posłałam jej w powietrzu buziaka.
       - Zostaniemy dwiema starymi babami ze stetryczałymi starcami u boku - zażartowałam.
       - Ja jeszcze będę miała koty. Osiemnaście kotów - odpowiedziała, wywołując mój chichot. 
       - Hej - obie odwróciłyśmy się w stronę dwóch, na oko trzydziestoletnich, facetów, którzy stanęli przy naszym boksie z piwami w rękach. Jeden z nich był przystojnym rudzielcem o muskularnej budowie, drugi wysokim brunetem, o ewidentnie daleko-wschodnich rysach twarzy. Uśmiechnęłyśmy się do niech uprzejmie, a ja uwodzicielsko założyłam nogę na nogę, eksponując skórę pod krótką, koronkową sukienką. 
       - Hej - odparłam, na co Kornelia przeczyściła gardło i rozejrzała się niezręcznie po klubie. 
       Brunet przejechał wzrokiem po moich nogach i uśmiechnął się cwaniacko
       - Zaproponowalibyśmy drinki, ale widzę, że już sobie poradziłyście - zaczął, wskazując na dwie szklanki w naszych rękach. Kiwnęłam głową, biorąc między zęby dolną wargę.
       - Z towarzystwem mężczyzn też sobie poradziłyśmy, więc myślę, że niestety nie macie tu zbyt wiele do roboty - powiedziałam z udawanym smutkiem, po czym chwyciłam rękę Kornelii i ucałowałam ją czule. 
       - Och. OCH! Wybaczcie - wypalił nagle rudy, widząc moje zachowanie. - Nie ta liga, co? - dodał, mrugając do mnie przyjaźnie. 
       - Nie. Wolę mniej wystających partii - odpowiedziałam i wszyscy troje wybuchnęliśmy śmiechem. Kornelia tylko zachichotała cicho, zmieszana tą wymianą zdań. Rok przeżyć, a ona była tak samo nieśmiała. Dawno nie widziałam tej strony swojej przyjaciółki. 
       Wreszcie, po kilku uprzejmościach, zadziwiająco mili koledzy postanowili zostawić nas w spokoju, a Kornelia ruszyła po kolejne szklanki alkoholu. Minuty mijały na piciu i gawędzeniu bez ładu i składu aż wreszcie moja przyjaciółka oznajmiła, że musi skorzystać z toalety i zostawiła mnie samą, zataczając się lekko w stronę drzwi ze złotą dziewczynką, wygrawerowaną na ich górnej części.
       Nagle podszedł do mnie barman i postawił przede mną na stoliku żółtego drinka, rozlewającego wokół siebie cytrusowy zapach. Spojrzałam na chłopaka ze zdziwieniem, a on tylko uśmiechnął się porozumiewawczo i wskazał na bar za sobą.
       - Drink od anonimowego wielbiciela - oznajmił, więc przeskanowałam stołki za nim, szukając wzroku, który mogłam wyłapać. Niestety, żaden z chłopaków, który mógłby kupić mi alkohol nie kwapił się teraz by na mnie spojrzeć. Blondyni, bruneci, wszyscy siedzieli tyłem do mnie, uniemożliwiając mi zidentyfikowanie podrywacza. Westchnęłam tylko i wzruszyłam ramionami, biorąc w usta słomkę. Noir Charm i tak już dawno skończyłam, a Kornelia zdawała się nie wracać jeszcze przez długi czas, zapewne utknąwszy w długiej babskiej kolejce. Alkohol rozlał się w moim gardle pomarańczowym smakiem, pobudzając mnie lekko i przyjemnie. 
       Wzięłam kolejny łyk i rozejrzałam się po Bobbles za Kornelią, ale ta wciąż nie była widoczna na moim horyzoncie. Zaczynałam się martwić, w dodatku przez alkohol poczułam lekkie zawroty głowy. Zacisnęłam powieki, próbując wyostrzyć podwójne widzenie, ale bezskutecznie. 
       - Hej, ładniutka - usłyszałam przy swoim uchu znajomy głos i przekręciłam wymownie oczami. Spojrzałam na blond loki, zaplątane w czerwoną bandanę, gdy Ashton usiadł obok mnie i objął ramieniem. Prychnęłam ostentacyjnie, odpychając od siebie jego rękę. Skrzywił, niezniszczoną bliznami część twarzy, ale zaraz potem się rozchmurzył. Oczywiście musiałam wpaść na niedobitki grupy Michaela, gdy najmniej miałam na to ochotę.
       - Spierdalaj, Irwin, nic tu po tobie - warknęłam, a zawroty głowy przybrały nagle na sile. Chwyciłam palcami mostek nosa zdenerwowana, bo nigdy żaden alkohol nie podziałał na mnie tak szybko i mocno. 
       - Smakuje mój drink? - Irwin uśmiechnął się do mnie i położył dłoń na moim udzie, głaszcząc je powoli. Spojrzałam ze zdziwieniem na szklankę przed sobą, a potem na rozpromienioną, oszpeconą twarz Ashtona.
       - Twój… - zaczęłam, a gdy zakręciło mi się w głowie mocniej niż kiedykolwiek, dotarła do mnie przerażająca prawda. - Ty… - zobaczyłam błysk zębów w dwóch parach ust Ashtona, gdy wyszczerzył się do mnie z satysfakcją. 
       W drinku musiały znajdować się substancje odurzające. Poddałam się najbardziej typowemu i znanemu sposobowi, przed którym zawsze ostrzegały media. Gdy resztki świadomości zaczęły mnie opuszczać, rozejrzałam się pospiesznie za Kornelią, błagając w duchy, by szybko do mnie wróciła. 
       - Spokojnie, maleńka - szept Ashtona, jego dotyk na moim ciele docierały do mnie z oddali. Chciałam go od siebie odepchnąć, ale z każdą sekundą coraz bardziej traciłam władzę w mięśniach. 
       - Kornel… - zaczęłam wołać, lecz ciemność ogarnęła wszystkie moje zmysły, pozbawiając mnie przytomności. 

       Obudziłam się z oślepiającym bólem głowy i wirującym światem, jakbym znajdowała się na najbardziej szalonej karuzeli. Jęknęłam przeciągle, przypominając sobie, by nigdy więcej nie pić. Nawet nie pamiętałam, jak znalazłam się w domu. Czułam ręce Harry’ego na swoim nagim ciele i miałam ochotę go wyzwać za dotykanie mnie, podczas gdy ja umierałam. Wilgotne usta otoczyły moją pierś a długie palce spoczęły na wewnętrznej stronie ud, zmuszając je lekko do rozszerzenia. 
       - Harry, błagam, mam kaca jak stąd do Polski - szepnęłam, a ruchy nagle ustały i w powietrzu zabrzmiał cichy śmiech. Bardzo charakterystyczny śmiech. Taki, który w żadnym wypadku nie należał do Harry’ego. 
       - To dziwne, miałaś się nie obudzić przez kilka kolejnych godzin - głos rozległ się tuż przy mojej szyi, obdarzając ją ciepłym oddechem. Otworzyłam gwałtownie oczy i spojrzałam w twarz Ashtona Irwina. Fala strachu przelała się przez moje ciało, którym szarpnęłam desperacko, próbując się wydostać z objęć mężczyzny, co wywołało oślepiający ból w mojej głowie. Nie zważałam na to, chciałam tylko wydostać się z tego pomieszczenia, uciec Ashtonowi. 
       - Hej, HEJ! - krzyknął, trzymając mocno moje nadgarstki. - Uspokój się. - warknął i pochylił swoją twarz nad moją, przez co poczułam na swoim nosie jego nos. 
       - Puszczaj mnie, skurwielu, pożałujesz tego! - krzyknęłam, a zaraz potem jęknęłam, bo ból głowy był nie do zniesienia. 
       - Sama tego pożałujesz, jeśli nie przestaniesz się szarpać! Zrobimy to po mojemu albo boleśnie! - zagroził mi i poczułam na swoim brzuchu nacisk jego jeansów, które zdawały się być zbyt wypełnione. Nie ma mowy. Nie zrobisz tego, pierdolony gnojku. Zbierając w sobie wszystkie siły, jakie we mnie pozostały, zamachnęłam się jedną nogą i kopnęłam Ashtona prosto w krocze. Zawył z bólu, chwytając się trafionego miejsca, dzięki czemu uwolnił moje ręce. Pospiesznie wstałam z łóżka i zebrałam spod niego swoje rzeczy. Narzuciłam niedbale na siebie sukienkę, którą miałam w Bobbles i szarpnęłam za klamkę, ale drzwi okazały się być zamknięte. Zawroty głowy nie pozwalały mi odpowiednio ocenić sytuacji. Nie byłam w stanie rozejrzeć się po pomieszczeniu, sprawdzić gdzie zabrał mnie Ashton. Błyski bólu zdawały się coraz częściej trafiać w moją głowę, utrudniając mi poruszanie się. Z desperackim krzykiem szarpnęłam ponownie za klamkę, ale ona nadal nie ustępowała. 
       - Szukasz tego? - odwróciłam się do Ashtona, mrużąc oczy pod miażdżącą siłą bólu i zobaczyłam jak kołysze w palcach kluczami. Widocznie moje kopnięcie okazało się być zbyt słabe, by wyrządzić mu dłuższe i silniejszy cierpienie. Stał wyprostowany, uśmiechając się do mnie krzywo, a ja wbijałam plecy w drzwi, w nadziei, że jakimś cudownym sposobem uda mi się przez nie przeniknąć. 
       - Wypuść mnie - syknęłam, naciągając pospiesznie ramiączka sukienki. Ashton potarł powoli brodę, spuszczając wzrok na podłogę i zaśmiał się nisko, mrocznie. Pieprzony psychopata. 
       - Nie, jeszcze z tobą nie skończyłem - zrobił jeden krok w moją stronę, wywołując drżenie na całym moim ciele. W pokoju panował półmrok, a jedyne światło, jakie się w nim znajdowało, padało całkowicie na łóżko. Nie dostrzegłam jego źródła, ale nie to było najważniejsze. Chciałam znaleźć swoją torebkę. Rozglądałam się pospiesznie w jej poszukiwaniu i wreszcie zauważyłam ją, wiszącą na krześle przy małym stoliku. Miałam tam broń i telefon. Dwie rzeczy, które teraz tak bardzo były mi potrzebne. 
       - Ashton, zginiesz jeśli to zrobisz - ostrzegłam go, gdy znajdował się już metr ode mnie. - Nie myśl, że Harry się o tym nie dowie - dodałam, przyciskając głowę do drzwi za sobą. Ashton stanął tuż przy mnie i chwycił moje biodra. Nie mogłam się ruszyć, byłam sparaliżowana strachem. To nie działo się naprawdę. To tylko głupi koszmar po pijackiej nocy. 
       - Mam doskonały sposób na to, by upewnić się, że nikomu o tym nie powiesz - mruknął do mojego ucha, a potem wskazał głową na coś, czego wcześniej nie dostrzegłam. W rogu pokoju rozstawiony był sprzęt do nagrywania. Źródło światła, nad którym wcześniej się zastanawiałam. 
       - Najcudowniejszy był moment, gdy tak rozkosznie jęczałaś, kiedy cię rozbierałem, kiedy dotykałem cię w twoich najczulszych miejscach. Myślisz, że Harry’emu spodoba się małe porno z tobą w roli głównej? - szeptał, zsuwając powoli materiał z moich ramion. Oczy zaszły mi łzami, zacisnęłam wargi, próbując zebrać w sobie siłę, by go odepchnąć, lecz narkotyk, który podał mi w Bobbles wciąż mieszał w mojej głowie. 
       - Proszę cię, puść mnie - załkałam, kiedy poczułam na jednej z moich piersi chłód. Ashton oblizał wargi, patrząc na nią głodnym wzrokiem i odchrząknął cicho, jakby ledwo powstrzymywał swoje podniecenie. 
       - Harry ma przy sobie taką piękność i nie chce się nią podzielić - mruknął, bardziej do siebie niż do mnie. Jedna jego ręka powędrowała nagle w dół i, potarłszy uprzednio jeansy w kroczu, zaczęła podnosić moją sukienkę. Nie mogłam na to pozwolić. Nie mogłam stać sparaliżowana, nawet jeśli ból głowy miał mnie całkowicie oślepić. 
       - Nie! - krzyknęłam, odpychając mężczyznę od siebie i podbiegłam do torebki. Wyciągnęłam z niej pistolet i wymierzyłam w Ashtona, który już szedł w moją stronę. Nie czekając na jego reakcję, pociągnęłam za spust, ale moich uszu dobiegło tylko ciche kliknięcie. Ashton wybuchnął złowieszczym śmiechem, a potem podszedł do mnie i popchnął mnie na łóżko. Opadłam na miękki materac i zanim zdążyłam się podnieść, on przygwoździł mnie swoim ciężarem. Zaczęłam uderzać na ślepo, próbując go z siebie zrzucić, w nadziei, że jednak uda mi się uciec.
       - Myślałaś, że się nie przygotowałem, mała dziwko? - warknął, sprawnie parując każdy mój cios. Wreszcie chwycił oba moje nadgarstki w swoją dużą dłoń i położył je nad moją głową, przyciskając do materaca z taką siłą, że nie byłam w stanie poruszyć nimi nawet o milimetr. 
       - Wiesz, nawet lubię, gdy tak walczycie. - powiedział i wolną ręką sięgnął do swojego rozporka. Próbowałam szarpnąć całym swoim ciałem, ale do materaca przygwoździła mnie kolejna fala bólu, która błysnęła mi przed oczami białym światłem. Nie pozostało mi nic innego, jak krzyk. Zaczęłam wołać o pomoc, choć przez ból nie widziałam nic przed sobą. Ashton warknął poirytowany i zacisnął dłoń na moich ustach. Gdy straciłam siły na krzyk, Ashton zastąpił dłoń swoimi wargami. Zacisnęłam powieki, nie pozwalając mu wsunąć do środka języka
       - Bądź dobrą dziewczynką - mruknął w moje usta, napierając na mnie swoim ciałem. Jedną ręką zsunął lekko z nóg spodnie i bieliznę. Boże, nie… Rozpłakałam się, gdy Ashton wreszcie dokonał swego. 

       Ocknęłam się przez zimno, które wywołało na moim ciele gęsią skórkę. Ból głowy minął, zastąpiony przez inny, gorszy. Otworzyłam powoli oczy, przypatrując się ciemnemu pomieszczeniu, którego światło było skupione na mnie. Byłam sama. Straciłam przytomność, gdy Ashton skończył to, co miał zrobić, wymęczona walką i bólem. Zacisnęłam powieki i podwinęłam pod siebie kolana, zanosząc się rozpaczliwym szlochem. Jak mogłam do tego doprowadzić, jak mogłam mu na to pozwolić? Czułam obrzydzenie. Obrzydzenie do siebie i do niego. Chciałam zmyć z siebie zapach jego perfum, który wciąż tkwił w moich włosach, chciałam zmyć uczucie bólu i wstydu, które mną targało. 
       Nie wiedziałam ile czasu leżałam na tym okropnym łóżku, ale wreszcie zmusiłam się, by się podnieść. Moja sukienka opadła mi do pasa, poszarpana i zniszczona przez Irwina. Powolnymi ruchami udało mi się ją naciągnąć na ramiona, dzięki ostatnim nitkom, na których trzymały się skrawki materiału. Dojrzałam na stole swoją torebkę i kartkę, która leżała obok niej. Ściskając brzuch ramionami, wzięłam w rękę papier i przyjrzałam się ładnemu charakterowi pisma.
       Jeśli wygadasz, ty i Harry znajdziecie się w dużym gównie. Dzięki za cudowną noc.
       Wybuchnęłam płaczem, gdy odczytałam wiadomość od swojego sprawcy. Nie wiedziałam w jaki sposób miał być zagrożony Harry, ale Ashton miał wszystko na taśmie i mógł tym sprytnie manipulować. Spojrzałam w stronę kamer, ale tych już nie było. Pozostało tylko światło, to obrzydliwe światło, przez które widziałam większość, czułam wszystko. Ohydne światło. 
       Nałożyłam na ramię torebkę i ruszyłam do drzwi. Tak, jak się spodziewałam, ustąpiły posłusznie, wypuszczając mnie na zewnątrz. Nie patrzyłam w jakim mieszkaniu się znajdowałam, po prostu chciałam stamtąd wyjść. Na oślep wybierałam drzwi, które miały mnie wypuścić z budynku. Wreszcie poczułam chłodny wiatr i ze zdziwieniem zdałam sobie sprawę, że wciąż panowała noc. Ciche wibrowanie, wytrąciło mnie z równowagi. Spojrzałam tępo na torebkę i wyjęłam z niej telefon. 
Kornelia - 14 połączeń nieodebranych
       Kilka słonych kropel opadło na ekran, zniekształcając komunikat. Telefon wskazywał, że była czwarta rano. Może Kornelia wciąż bawiła się w Bobbles. Wybrałam jej numer i przyłożyłam telefon do ucha, przeczyszczając uprzednio gardło. Odebrała po pierwszym sygnale.
       - O BOŻE, MILENA, GDZIE TY JESTEŚ?! - usłyszałam jej zmartwiony krzyk. Wokół panowała cisza, więc musiała już być w mieszkaniu. 
       - Hej - szepnęłam, ledwo powstrzymując płacz
       - Zniknęłaś nagle! Jakaś pizda zatrzymała mnie w kiblu, chciała wiedzieć coś o moich włosach, chuj nie pamiętam! A jak wróciłam już cię nie było. Boże gdzie jesteś?! - gadała, a ja uśmiechnęłam się słabo. 
       - Wszystko w porządku. Spotkałam znajomych z pracy. Napiłam się za dużo i zasnęłam na kanapie. Zabrali mnie do siebie, żebym nie leżała jak debil. Nawet nie miałam jak zaprotestować. - skłamałam, dzielnie powstrzymując swoje gardło przed zaciśnięciem. - Wracam do domu, będę za jakąś godzinkę - dodałam i, nie czekając na jej odpowiedź, rozłączyłam się. Nie mogłam jej powiedzieć. Nie mogłam nikomu powiedzieć. Nie chciałam nikomu powiedzieć… 
       Rozejrzałam się naokoło i uświadomiłam sobie, że byłam w nieznanej mi dzielnicy. O dziwo wokół mnie stały same duże domy, na parkingach znajdowały się drogie samochody. Jakim cudem w takiej okolicy nikt nie usłyszał moich krzyków? Spojrzałam z wyrzutem na mężczyznę, który truchtał obok mnie ze słuchawkami w uszach. Zdajesz sobie sprawę, że właśnie zostałam… A ty sobie biegasz, jakby nic się nie stało! 
       Kolejne łzy popłynęły po mojej twarzy. Chciałam się położyć i już nigdzie nie ruszać, ale musiałam się umyć. Musiałam. Ruszyłam do postoju taksówek i wybrałam na ślepo jedną z nich. Zignorowałam oceniające spojrzenie kierowcy, któremu wcześniej podałam swój adres. Kobieta w poszarpanych ubraniach wchodzi do jego taksówki, jak śmie. Spierdalaj skurwielu, po prostu zawieź mnie do domu. Gdy zaparkował na moim osiedlu rzuciłam mu dokładnie odliczoną kwotę pieniędzy i wyszłam powoli z auta. Cała otępiała ruszyłam do mieszkania, a gdy już się w nim znalazłam, zobaczyłam Kornelię, śpiącą na kanapie. Czekała na mnie. 
       Nie budząc jej, pochyliłam głowę i wbiegłam do swojej sypialni. Z obrzydzeniem zrzuciłam z siebie sukienkę i kopnęłam ją pod łóżko. Wpadłam do łazienki, puszczając pod prysznicem gorącą wodę, pod którą weszłam, czując, jak parzy moją skórę. Dobrze, niech wypali każdy jego dotyk, każdy ohydny pocałunek. Czując narastającą panikę krzyknęłam głośno, co zostało zagłuszone przez szum wody. Zaczęłam szorować się desperacko, chcąc zmyć z siebie wszystko co on po sobie pozostawił. Raz, drugi, trzeci, czwarty. Zaczęło powoli brakować mydła, ale ja wciąż nie czułam się czysta. Niektóre miejsca przetarłam do krwi. Te, których dotknął swoim językiem. Pamiętałam każde z nich. Zauważyłam kilka siniaków po jego mocnych długich palcach, kiedy mnie przytrzymywał. Opadłam na kolana i zaczęłam płakać. Spodziewałam się wszystkiego w tym świecie. Śmierci, zdrady, tortur. Jakim cudem przeoczyłam możliwość czegoś takiego. Czułam się chroniona, paradoksalnie bezpieczna. 
       Nagle ścisnęło mnie w żołądku i wybiegłam z prysznica w porę docierając do toalety. Zwymiotowałam obficie, a ból przeszył moją głowę, przywołując więcej wspomnień. Dlaczego ja? Dlaczego musiało mnie to spotkać? Potrząsnęłam głową, przywołując się do porządku. To nie był czas na użalanie się nad sobą. Musiałam pokazać wszystkim, że nic się nie stało. Musiałam udowodnić im, że ze mną wszystko w porządku. 

       Umyłam zęby, szczotkując je dwa razy dłużej niż normalnie i, osuszając brudne wciąż ciało, narzuciłam na siebie piżamę. Powolnym krokiem ruszyłam do łóżka i opadłam na nie, kuląc się do pozycji embrionalnej. Wszystko ze mną w porządku. Dzisiejszej nocy nic się nie stało. Znajomi wzięli mnie do siebie, bo zasnęłam w Bobbles. Wszystko ze mną w porządku. 






Komentujcie, dzielcie się wrażeniami w tagu #TTDff, oddychajcie <3