sobota, 30 sierpnia 2014

23. All my walls stood tall painted blue and I'll take them down and open up the door for you... *

   And all I've seen since eighteen hours ago is green eyes and freckles and your smile... **


Milena


      Gdy opuszczałam budynek Little Things w moje oczy od razu rzuciło się stojące przed wejściem czarne Maserati. Uśmiechnęłam się mimowolnie, gdy drzwi pojazdu otworzyły się, a na zewnątrz wyszedł Harry. Podeszłam do niego wolnym krokiem i zadarłam głowę, spoglądając w jego oczy. Trzymał palec przy wargach i patrzył na mnie uważnie, jakby próbował odczytać każdą nawiedzającą mnie myśl. 
       - Masz wolny wieczór? - zapytał, zanim nawet zdążyłam się z nim przywitać. Przewróciłam oczami na to niegrzeczne zachowanie, ale też pokiwałam głową w odpowiedzi. Uśmiechnął się porozumiewawczo, zgadując skąd pojawiła się dezaprobata w moim spojrzeniu i pochylił się nade mną. Poczułam palące gorąco jego warg, gdy przycisnął je do mojego policzka obejmując mnie mocno w pasie. 
- Cześć - szepnął, nim wyprostował plecy. 
- Cześć - odpowiedziałam, przywołując ponownie uśmiech. Płytki oddech, zdradzał emocje, jakie się we mnie kotłowały. Czułam drżenie nóg, utrzymujących się chwiejnie na wysokich obcasach. Nieznośne łaskotanie w żołądku doprowadzało mnie do szału, ale nie wiedziałam jak się go pozbyć. Wydawało się, że obecność wysokiego mężczyzny, stojącego teraz przede mną, przyciągała je jak magnes. 
- Chciałbym ci coś pokazać - odezwał się, wskazując ręką Maserati. Kiwnęłam tylko głową i poszłam za nim w stronę drzwi pasażera. Otworzył je przede mną i ofiarował dłoń,by pomóc wsiąść do pojazdu. Przyjęłam ją bez wahania i już po chwili znajdowałam się w cichym ciepłym wnętrzu auta. 
Harry usiadł po mojej prawej stronie i odpalił silnik. Wyjęłam prędko telefon z torebki i napisałam do Kornelii krótką wiadomość:


Harry. Wrócę później... 

Wiedziałam, że moja przyjaciółka doskonale zrozumie przekaz tych trzech słów. Może nawet podekscytuje się tym, że postanowiłam poświęcić Stylesowi swój wolny czas. Westchnęłam głośno na wyobrażenie jej szczerzącej się do telefonu twarzy. Harry spojrzał na mnie z uśmiechem i zmrużył oczy.
- Co tak wzdychasz? - zapytał, zmieniając pas ruchu. Podrapałam się po głowie i schowałam szybko telefon, jakbym została przyłapana na gorącym uczynku, po czym wbiłam w niego wzrok. Był skupiony teraz na drodze, a jego silne duże dłonie trzymały pewnie kierownicę. Każdy zakręt był płynny, prawie niewyczuwalny, mimo że na liczniku wskazówka sięgała kilku mil więcej niż było to dozwolone. Marszczył nieznacznie brwi, obserwując czujnie zachowanie na drodze. Mięśnie jego szczęki raz po raz zaciskały się i rozluźniały, lecz nie był to nerwowy ruch, który można było u niego tak często dostrzec. 
- Więc? - podskoczyłam, wyrwana z rozmyśleń przez jego niski głos. Potrząsnęłam głową i odwróciłam szybko wzrok. 
- Co? - odezwałam się zdezorientowana, zapominając zupełnie o co wcześniej pytał. 
- Co tak wzdychasz? - powtórzył, a w samochodzie rozbrzmiał głęboki gardłowy śmiech. Przebiegające po kręgosłupie dreszcze, wywołały na moich ramionach gęsią skórkę. 
- Um. Nic... Gdzie mnie zabierasz? - zapytałam, ze zdziwieniem stwierdzając, że Harry kieruje się w stronę wyjazdu z miasta. Zacisnął wargi, jakby bał się odpowiedzieć, a potem wziął głęboki oddech. 
- Za Londynem znajduje się stare opuszczone lotnisko. Malutkie. - wyjaśnił i spojrzał na mnie z obawą. Przekrzywiłam głowę niczym zaciekawiony szczeniak. Nie rozumiałam jego ostrożnego podejścia. Co on znowu wymyślił? 
- I co będziemy tam robić? - przymrużyłam oczy, patrząc na Stylesa podejrzliwie. Wzruszył ramionami, a ja z trudem powstrzymałam się przed przewróceniem oczami. 
- Zobaczę
- Zobaczysz - powiedzieliśmy równo, po czym oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Zamilkłam szybko, wstrzymując oddech, gdy poczułam ciepłe długie palce na swojej dłoni. Harry spojrzał ukradkowo w jej kierunku, a potem rzucił mi pełen czułości uśmiech. Jeszcze przez chwilę patrzyłam na niego w wyrazie pełnym szoku, a potem zamknęłam oczy, unosząc nieco kąciki ust i zacisnęłam swoje palce na jego. Nie patrzył na mnie, ale dostrzegłam, że uśmiecha się nieco szerzej. Zaczął głaskać delikatnie kciukiem moją skórę, a ja przy każdym ruchu czułam na niej przyjemne gorąco. Pędziliśmy chwilę po drodze ekspresowej w ciszy, trzymając się za ręce i przyglądając mijającym za oknem samochodom, a ja nie mogłam wyrzucić z głowy jednej myśli. Zagryzłam nerwowo wargę i poruszyłam się niespokojnie w fotelu. 
- Harry - zaczęłam niepewnie. Spojrzał na mnie szybko, wzmacniając nieco uścisk dłoni na znak, że mnie słucha. Odchrząknęłam cicho. - Co się stało? W Bobbles? Dlaczego byłeś taki... Czuły - zapytałam. Harry parsknął śmiechem, wywołując we mnie jeszcze większą konsternację. 
- Jeden wieczór staram się być „normalny” i miły i już musiało się coś stać? - zapytał, bynajmniej nie szyderczo. Jego ton był jednak mało przekonywujący. Uniosłam jedną brew. 
- Coś ukrywasz 
- Wiele rzeczy
- Coś związanego z tamtym tygodniem - spojrzał na mnie, a potem włączył kierunkowskaz i zjechał na pobocze drogi. Nacisnął przycisk świateł awaryjnych i westchnął głośno. Wyraz jego twarzy był pełen napięcia, gdy myślał nad tym, co miał mi powiedzieć. 
- Louis miał wypadek. Jakiś pręt wbił mu się w bok. Kto wie, co ten kretyn odwalił, ale przez to leżał kilka dni w szpitalu. Niedługo go wypuszczą... - mówiąc to, wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w przednią szybę. Zmartwiona jego słowami, pomyślałam o Kornelii. To by wszystko wyjaśniało... 
- Ale teraz już wszystko z nim w porządku? - zapytałam z obawą w głosie. Harry pokiwał głową z uśmiechem, a potem zamilkł na dłuższą chwilę. Obserwowałam, jak żyła na jego skroni pulsuje, robiąc się coraz bardziej widoczną. Zacisnął wargi i nagle poczułam w dłoni przeszywający ból, więc syknęłam głośno, wyrywając ją odruchowo z silnego uścisku mężczyzny. 
- Przepraszam! Przepraszam! - zawołał, chwytając ją ponownie i przyciągnając łagodnie do siebie. Podmuchał zaczerwienione miejsce, jakbym była małym dzieckiem. Patrzyłam na niego z mieszaniną szoku i rozbawienia, czekając na decyzję umysłu, którą z tych emocji wybrać. Gdy, dający ulgę, chłód przestał okalać moją skórę, Harry położył na niej swoje wargi i trwał w tej pozycji przez długą chwilę. 
- Harry... Jeśli... Jeśli wszystko z nim dobrze. Możesz być spokojny. Nie musisz już się martwić - zaczęłam, niezręcznie dobierając słowa. Nie spodziewałam się takiej emocjonalności. Harry, siedzący teraz przy mnie i Harry, którego spotkałyśmy pierwszego dnia w Bobbles, byli dwoma zupełnie różnymi osobami. Gdyby ktoś powiedział mi w marcu, że za kilka tygodni będę pocieszać tego bezczelnego, niekulturalnego i szowinistycznego dupka, by pomóc mu się uspokoić w smutkach, obśmiałabym tę osobę ze trzy razy, a potem jeszcze wyśmiała ze dwa. 
Harry zacisnął powieki, z ustami wciąż przyłożonymi do mojej dłoni, a potem oddalił się nieznacznie i sięgnął mojej szyi. Przyciągnął mnie do siebie, czemu poddałam się bezmyślnie, zaskoczona jego gestem. Jeszcze nim mnie pocałował, zatrzymał się na chwilę przed moimi ustami, jakby czekając na zgodę, a potem, nim zdążyłam zareagować, połączył swoje wargi z moimi, pochylając się nad skrzynią biegów. Po raz kolejny poczułam iskry hasające w najlepsze po całym moim ciele, rozsiewając żar wzbierający w każdej jego komórce. Wstrzymałam oddech i odpięłam pospiesznie pas, by móc przybliżyć się jeszcze bardziej do Harry’ego. Wplotłam desperacko palce w jego loki i pociągnęłam je leciutko, co wywołało u niego ciche rozkoszne mruknięcie. Harry Styles, co ty ze mną robisz? Poczułam jak długie palce ścisnęły nieznacznie udo, a mnie ledwo udało się powstrzymać przed jęknięciem. Zamiast tego wrzasnęłam przerażona, gdy ktoś zaczął gwałtownie uderzać w okno samochodu. Odwróciłam się pospiesznie od Harry’ego i zamarłam. Za drzwiami, w pełnym mundurze, stał rosły policjant, gestykulujący teraz żywo, żebym opuściła szybę. Harry wybuchnął śmiechem, pochylając się nade mną, by zobaczyć kto tak dobijał się do samochodu, a ja rzuciłam mu pełne wyrzutu spojrzenie i, cała roztrzęsiona, nacisnęłam przycisk otwierający okno. 
- Witam - powiedział zimno policjant, dotykając dwoma palcami daszka swojej czarno-białej czapki. Harry rzucił mu pogardliwe spojrzenie i zatrzymał oczy na zegarku, sprawdzając ostentacyjnie godzinę. Zamarłam. 
- Jakiś problem? - zapytał, stukając niecierpliwie palcami w kierownicę. 
- Harry... - szepnęłam karcąco, a on tylko pokręcił głową. Bałam się, że przez jego arogancję zostaniemy aresztowani. Uśmiechnęłam się przepraszająco do policjanta, który pokręcił z dezaprobatą głową. 
- Blokowanie bocznego pasa na drodze ekspresowej, tylko po to, by sobie pobaraszkować, jest nielegalne - powiedział, zachowując oficjalny ton. Przytaknęłam ze skruchą, a potem poczułam, jak zimny pot oblewa mi plecy, gdy Harry wybuchnął groteskowym śmiechem. Zabiję go... Policjant również stracił cierpliwość, bo zaśmiał się bez wesołości i zawołał Harry’ego na zewnątrz. Ten, zagryzając policzki, wyszedł bez słowa z auta i oparł się o jego ramę. Obserwowałam w nerwach, jak policjant obchodzi Maserati, by dotrzeć do luźno stojącego mężczyzny. 
- Uważasz, że jesteś zabawny, chłopcze? - usłyszałam stłumione głosy. Zacisnęłam zęby, wściekła na Stylesa za tę dziecięcą postawę. 
- Czasami - Harry, do cholery... Patrzyłam przez szybę, jak policjant zaciska pięści. Miałam ochotę wyjść z samochodu i przeprosić za zachowanie mojego... kolegi. Strach jednak, skutecznie paraliżował moje ruchy. 
- Masz przy sobie dokumenty? 
- Zawsze - nie czekając na reakcję ze strony funkcjonariusza, Harry pociągnął za klamkę i pochylił się, by wyciągnąć ze schowka samochodu papiery. Spojrzał przy tym na mnie ukradkowo, z głupim uśmiechem, a ja pokręciłam błagalnie głową. Puścił mi oczko i wrócił do wyprostowanej pozycji, zatrzaskując za sobą drzwi. 
- Wydaje mi się, że pójdziesz ze mną. - policjant zdecydowanie nie tryskał humorem. Poczułam jak żołądek zaciska mi się w supełek. Pięknie, pięknie! No wiedziałam! 
- Wydaje mi się, że nie - odparł Harry i podał mundurowemu swój dowód osobisty. Mężczyzna odebrał przedmiot z ironicznym uśmiechem, który począł gasnąć z każdą chwilą, podczas której policjant czytał, znajdujące się przed nim informacje. Po kilkunastu sekundach, jego wyraz twarzy ukazywał jedynie wściekłość. Harry natomiast promieniał, jakby właśnie dowiedział się, że wygrał milion funtów. Zdezorientowana patrzyłam to na niego, to na funkcjonariusza, wyczekując dalszego rozwoju wydarzeń. 
- Problem? Czy może zadzwonić do twojego przełożonego? - Harry wyciągnął z kieszeni spodni telefon, zapewne dla podkreślenia wagi swoich słów. Policjant zmrużył z nienawiścią oczy, a potem wepchnął do ręki dokumenty Stylesa i bez słowa ruszył w stronę radiowozu.
Wpatrywałam się jak zahipnotyzowana w tę przedziwną scenę, czując się tak bardzo zagubiona, że zakręciło mi się w głowie. Obserwowałam Harry’ego jak wsiada do samochodu i, jak gdyby nigdy nic, odpala silnik, a potem wymija patrol, puszczając oczko wściekłemu funkcjonariuszowi. 

- Ale... Ale jak? - wydusiłam z siebie pytanie. Harry pozbył się wreszcie sztucznego uśmiechu, a jego twarz ponownie spoważniała, gdy zdjął z niej maskę wesołości. Westchnął przeciągle i potarł ręką kark.
- Policja ma u mnie pewien dług - powiedział, wzruszając ramionami. Oczywiście... Zaraz mi powie, że Obama to jego najlepszy kumpel... Nagle do mojej głowy wpadła absurdalna myśl i, nim zdążyłam pomyśleć, wypowiedziałam ją na głos.
- Jesteś tajniakiem? - zapytałam. Spodziewałam się wybuchu śmiechu, sarkazmu i kpin, ale Harry pokręcił tylko głową, unosząc nieznacznie kąciki ust. 
- Nie - rzekł, sięgając ręką po moją dłoń. - Chociaż pewnie, gdybym był, odpowiedź brzmiałaby tak samo - dodał, chichocząc cicho. Zmarszczyłam brwi, czując, że zrobiłam z siebie idiotkę. Wszystkie logiczne wyjaśnienia umykały przede mną, jedno za drugim. Może więc jego osoba nie miała nic wspólnego z logicznym światem. Może powinnam zacząć się chwytać absurdalnych pomysłów. 
- Kim ty jesteś? - zapytałam cicho, ściskając nieco jego dłoń. 
- Studentem, biznesmenem, człowiekiem z pasją, o której się za chwilę dowiesz. - powiedział tak lekko, że prawie w to uwierzyłam. Już miałam odpowiedzieć, lecz w tym momencie silnik zgasł, a przed nami rozpostarł się widok wielu szerokich betonowych dróg, po których chodziły dziesiątki ludzi, w większości ubranych w skóry i czarne kolory. Rozejrzałam się uważnie, dostrzegając, że kilkadziesiąt metrów od nas znajdowało się duże zbiorowisko gapiów, którzy przysłaniali widok na to, czym byli tak zainteresowani. Wokół porozstawiane były pachołki i szarfy, oddzielające pasy startowe od traw i piachu, a gdzieś w dali majaczyły amatorsko ustawione trybuny. 
- Jesteśmy na miejscu - Harry uśmiechnął się do mnie w sposób, którego jeszcze u niego nie widziałam. Jak małe dziecko, które miało za moment pobawić się swoją ulubioną zabawką. Mimo szoku, spowodowanego spotkaniem z policjantem i irytacji na moją niewielką wiedzę na temat Stylesa, również odpowiedziałam uśmiechem. Nie potrafiłam się powstrzymać, widząc z jakim entuzjazmem podchodził do pochwalenia się tą swoją „pasją”. Pomógł mi wysiąść z samochodu i pochwycił moją dłoń, prowadząc w stronę tłumu. Zmiana w jego postawie była tak diametralna, że nie mogłam odwrócić od niego wzroku. Dałam się więc pokierować, zajmując się przypatrywaniem jego rozpromienionej twarzy. 
- Nie patrz tak na mnie - wyszczerzył się do mnie, a ja ścisnęłam jego dłoń, zatrzymując go delikatnie. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, pochylając nieco głowę. Podjęłam decyzję, o którą wcześniej bym siebie nie podejrzewała i pociągnęłam jego szyję do siebie. Pomógł mi, zniżając się jeszcze bardziej i przywierając swoimi ustami do moich. Nie wiedziałam co mną kierowało. Czułam tylko, że musiałam go pocałować. Był taki uroczy, podekscytowany, ledwo powstrzymujący się od zaniesienia mnie do miejsca, które chciał pokazać. Po pierwszym, ostrożnym i powolnym ruchu, Harry złapał mnie pospiesznie w pasie i przyciągnął bliżej siebie. Jego dłoń zacisnęła się na moim pośladku, wywołując u mnie cichy pisk.
Usłyszałam, że ktoś zaczął na nas gwizdać, więc musiałam przerwać pocałunek, bo zaniosłam się śmiechem. Harry patrzył na mnie w pełnym skupieniu, pociemniałymi oczami. 

- Mileno Smyk... Rzeczy, które bym tobie robił - warknął zmysłowo, a mnie zakręciło się w głowie. Mimowolnie przebiegły mi przez nią obrazy, z których tylko kilka nie zostałoby ocenzurowanych w telewizji. Przełknęłam ciężko ślinę, próbując unormować oddech. 
- Ale na to przyjdzie czas... Chodź - dodał i pociągnął mnie, prawie biegnąc w stronę centrum lotniska. Pospieszyłam za nim, przeklinając jego długie nogi, aż wreszcie dostaliśmy się do tłumu gapiów, których Harry zaczął sprawnie wymijać. Szłam za nim, kurczowo ściskając jego rękę i czując się groteskowo kolorowa wśród otaczających mnie czerni i szarości. Harry przeszedł obok ostatniego rzędu osób i stanęliśmy naprzeciwko linii startu, na której właśnie gromadziły się przeróżnych kolorów i marek ścigacze. W oddali majaczył rząd prowizorycznych garaży. Otworzyłam szeroko oczy na iskrzące się w świetle zachodzącego słońca jednoślady. Harry spojrzał na mnie z błyskiem w oczach.
- Styles! - usłyszałam męski głos, dochodzący z prawej strony, a gdy się tam odwróciłam, zobaczyłam, idącego w naszą stronę Zayna. Napięłam się nieco, czując zawodowy respekt przed szefem, a Harry pogłaskał mnie uspokajająco po plecach. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością. Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie, a Malik kiwnął do mnie głową na powitanie.
- Panno Smyk - powiedział, jak zwykle i uśmiechnął się porozumiewawczo. 
- Dzień dobry - odpowiedziałam, czując się nad wyraz niezręcznie. Rozpoczęłam moje rutynowe wykręcanie palców. 
- Hazza, nie wiedziałem, że dzisiaj będziesz. Przygotować twoją panią? - mój szef zwrócił się do Stylesa, a mnie dopadło nieprzyjemne kłucie w żołądku. Spojrzałam zdezorientowana na Harry’ego, a gdy dostrzegłam jego wyraz twarzy, zrozumiałam o co chodziło Malikowi. 
- Jeździsz? - zapytałam. Pokiwał głową, a w jego oczach pojawił się błysk podniecenia. Zayn klepnął go mocno w plecy. 
- I to jeszcze jak. Nasz mistrz - powiedział, a Harry parsknął śmiechem, obrzucając go pełnym politowania wzrokiem. Ciekawe... 
- Gdzie jest ta moja piękność? - Styles wyciągnął szyję, jakby spodziewał się, że jego motor będzie stał na linii startu. Zayn wskazał ręką garaże w oddali, a Harry potarł ze sobą dłonie.
- To zabawne jak czule odnosisz się do rzeczy martwej - zakpiłam. Mój szef wybuchnął głośnym śmiechem, sprawiając, że kilka głów odwróciło się w naszą stronę. Harry wyszczerzył do mnie zęby i pocałował w policzek. Zamrugałam szybko, próbując ukryć ogarniający mnie szok. 
- To moja miłość - odpowiedział. Zayn wydawał się równie zaskoczony łatwością z jaką Styles zdobywał się na takie czułe gesty. Staliśmy przez chwilę w niezręcznej ciszy, która zdawała się nie dotykać Harry’ego, a potem Malik przeczyścił gardło. 
- Więęęc... Chcesz do niej pójść? - zapytał, a Styles pokiwał ochoczo głową. Okrążyliśmy widowisko, kierując się w stronę garaży. Rozglądałam się na boki, zachwycając nad przestrzennością tego miejsca, lecz nie miałam zbyt dużo czasu, by nad tym pokontemplować, bo dwa, idące przede mną, dryblasy narzucały zbyt szybkie tempo. Po kilku minutach, znaleźliśmy się pod małymi budyneczkami, stworzonymi z metalowych blach, które wyglądały, jakby pierwszy lepszy wiatr, mógł bez trudu je zdmuchnąć. Harry klasnął entuzjastycznie w dłonie i dopadł trzecich drzwi po lewej stronie. Wyciągnął z kieszeni plik kluczy, wyszukał najmniejszy i otworzył, zawieszoną na metalu, kłódkę. Drzwi skrzypnęły przeraźliwie, odsunięte w bok, a moim oczom ukazało się ciemne wnętrze. Niewyraźne wieczorne światło zachodzącego słońca, padło na piękne czarne matowe suzuki, zdobione po bokach pomarańczowymi paskami. Musiałam przyznać, że motocykl robił wrażenie. Masywny, wyglądający na bardzo ciężki i bardzo szybki. I bardzo zadbany. Zaśmiałam się cicho do swoich myśli. 

                                                                                                                           ***

Harry puścił moją rękę, wyminął mnie bez słowa i przełożył jedną nogę przez siodło. Pochylił się do kierownicy i odpalił pojazd. W garażu rozbrzmiał niski ryk silnika, sugerujący sporą ilość koni mechanicznych. 
- Wow... - wyrwało się z moich ust. Harry skinął na Zayna, a ten podszedł do ściany garażu i zdjął z wieszaka czary kask. Nim mój szef zdążył podejść do Stylesa, ten pokazał mi gestem, bym się do niego zbliżyła. Ruszyłam powolnym krokiem, a Harry zdołał złapać mnie w połowie drogi i przyciągnąć do siebie. Maszyna zachwiała się nieco, lecz od razu nad nią zapanował. Odzyskałam równowagę, chwytając skórzane siedzenie. 
- Może chciałabyś się ze mną przejechać - zapytał, przebijając się przez dźwięk silnika. 
- Um. Niewykonalne. Jeden kask - wtrącił Zayn, wpychając między nas okrągły przedmiot. Uśmiechnęłam się do Harry’ego kpiąco. Ulżyło mi. Wolałam nie ufać komuś na ślepo. Co, jeśli Harry prowadził motor jak idiota? Mężczyzna westchnął z wyrazem bólu na twarzy i założył kask. Szmaragdowe oczy zniknęły z mojego pola widzenia. 
- No cóż... Bezpieczeństwo przede wszystkim - powiedział, stłumionym przez piankę głosem. 
- Jakoś to przeżyjesz - odparłam i poklepałam go pocieszająco po ramieniu. Warknął gardłowo i ponownie mnie do siebie przyciągnął, a potem zatrzymał w połowie. 
- Kurwa - zaklął, a ja wybuchnęłam śmiechem. Pogłaskałam gładką powierzchnię kasku, a potem oddaliłam się od pojazdu. 
- No jedź, bo widzę, jak cię korci - powiedziałam, pokazując gestem, by ruszył. Kiwnął tylko głową i, z głuchym rykiem, popędził w głąb lotniska. Zaśmiałam się cicho do siebie, wychodząc z garażu. 
- Więc to oficjalne? - hm... gdzieś już to pytanie słyszałam... Zayn patrzył na mnie z uniesionymi kącikami ust. Przekręciłam oczami, zapominając na chwilę, że powinnam powstrzymać przy nim swoje wymowne reakcje. 
- Nie - odparłam krótko, zakładając ręce na piersi i wpatrując się w malejący w oddali punkcik, jakim był jednoślad Harry’ego. Zayn zacmokał, zupełnie nieusatysfakcjonowany moją odpowiedzią. Zerknęłam na niego ukradkowo i westchnęłam ciężko. 
- Co? - zapytałam, starając się brzmieć najłagodniej, jak potrafiłam. Nie bardzo mi to wyszło. Zayn przestąpił z nogi na nogę, a potem podciągnął rękawy. Zadziwiająco, nie miał dziś na sobie garnituru. Jego „luźny” strój wciąż jednak był nienaganny. W czarne wąskie spodnie wsadzona była biała, wyprasowana koszula, której górne guziki pozostały rozpięte, ukazując mały skrawek torsu. 
- Nie wyglądało to, jak „nic oficjalnego” - mruknął, patrząc na mnie wymownie. Zaśmiałam się bez wesołości.
- Proszę cię... Pewnie jest to jego rutyna - powiedziałam cicho, zagryzając wargę. Próbowałam brzmieć obojętnie, lecz w duszy czułam kotłującą się nadzieję, że Zayn zaprzeczy moim podejrzeniom. 
-Wiem, czego oczekujesz - powiedział cicho, poważnym tonem. Zadrżałam.
- Nie rozumiem? - postanowiłam zagrać na zwłokę. Malik odepchnął się od ściany garażu i zasłonił mi widok na lotnisko. 
- Chcesz, żebym powiedział, że jesteś jedną z niewielu, dla których to robi, że możesz być pewna, że nie zostawi cię zaraz dla innej. Chcesz, żebym cię zapewnił, że twoja decyzja była słuszna - wyjaśnił, a ja czułam, jak moje serce przyspiesza z każdym jego słowem. 
- Wow... nie owijasz w bawełnę, co? - zdobyłam się na żart, chociaż wcale nie było mi do śmiechu. Domyślałamsię do czego zmierzał Malik, a on tylko odsuwał moment, w którym potwierdzi moje obawy. Obawy, których nie chciałam do siebie dopuścić, naiwnie okłamując się, że wcale nie zależało mi Harrym. Zależało. Coś w jego popieprzonej metodzie zadziałało, a ja czułam przyspieszone bicie serca za każdym razem, gdy znajdował się w pobliżu. Nie było sensu dłużej temu zaprzeczać...
Malik pochylił głowę, przyglądając się chwilę naszym butom. Mój puls szalał w oczekiwaniu na jego słowa. 

- Cóż... Mogę ci powiedzieć, że nie jesteś jedną z niewielu, przy których Harry tak się zachowuje. Mogę ci powiedzieć, że nie wiem czy nie zostawi cię zaraz dla innej. - powiedział, wciąż wpatrując się w ziemię. Kiwałam powoli głową, czując, jak myśli szaleją mi po głowie. No tak, przecież mogłam się tego spodziewać. Nie jesteś wyjątkowa...
- Jasne... Jasne, rozumiem. To jest przystojny bogaty facet. Na pewno ma powodzenie - wzruszyłam ramionami, udając obojętną. Zayn wbił we mnie intensywny wzrok. 
- Jest jedna rzecz, której jestem pewien. - zaczął, a ja wstrzymałam oddech - Twoja decyzja nie była słuszna. Ani trochę - rzekł, a ja z wysiłkiem powstrzymałam budującą się w moim gardle gulę. Odchrząknęłam pospiesznie. 
- Dlaczego? - zapytałam cicho, próbując powstrzymać wdzierające się do mojej świadomości poczucie winy. 
- Bo nie jesteś jedną z niewielu... Jesteś jedyna. Pierwsza, dla której Harry robi takie rzeczy. Pokazać „piękność”? Buziaki w policzek? Znam go ładnych kilka lat, a nigdy takim go nie widziałem. Każda jego dziewczyna okazywała się tylko nic nie znaczącą przygodą na jedną, ewentualnie dwie noce. - gdy to powiedział, poczułam, jakby cały mój świat odwrócił się do góry nogami. Pierwsza? Jedyna? Moje dłonie zaczęły drżeć szaleńczo, gdy dopadło mnie obezwładniające uczucie ulgi. Na usta mimowolnie wdarł się szeroki uśmiech, ale Zayn pokręcił z dezaprobatą głową. 
- Nie doszukuj się w tym wielkich znaczeń i romantycznych zapędów. - unoszące mnie powoli skrzydła radości, zostały nagle brutalnie podcięte. - Harry zawsze był bardzo zajętym człowiekiem. Po prostu nie miał wcześniej czasu i ochoty, by myśleć o kobietach. - wyjaśnił. 
- Nawet, gdy był nastolatkiem? - zakpiłam, nim zdążyłam ugryźć się w język. Zayn zaśmiał się cicho. 
- Nie zapominaj, że nastolatkiem był cztery lata temu - odparł
- Nie wierzę, że wtedy był tak bardzo zajęty i zapracowany - powiedziałam, nie wiedząc dlaczego ciągnęłam ten temat. 
- To prawda, ale też tamte romanse nie mogły być nazwane czymś poważnym - Malik odbił piłeczkę, puszczając mi oczko. Zamyśliłam się chwilę, a potem zaśmiałam cicho i pokiwałam głową, uspokojona. To nic, że nie byłam jedyna i wyjątkowa. Cieszyłam się, że nie dałam się omamić podrywem używanym na wielu. Moja samoocena, choć przez chwilę zagrożona, ponownie osiadła wygodnie na swoim miejscu. Nagle na lotnisku rozległ się spotęgowany głos speakera oznajmiający, że wyścig rozpocznie się za dziesięć minut. Zayn odwrócił się w kierunku toru i pokiwał głową.
- Muszę biec. Nie masz nic przeciwko, żebym cię tutaj zostawił? Harry za moment wróci - spojrzał na mnie z obawą. 
- Nie, oczywiście, że nie! Niech... pan biegnie - odparłam z lekkim wahaniem. Zayn parsknął sarkastycznie, co tak nie pasowało do jego idealnego wyglądu, i machnął ręką. 
- Możesz mi mówić po imieniu. Już i tak kilka razy ci się wyrwało - puścił mi oczko. Uśmiechnęłam się do niego przepraszająco. - Ale nie myśl, że przez swój związek z Hazzą będziesz łagodniej traktowana w firmie - pogroził mi palcem przed nosem. Potrząsnęłam grzywką
- My nie jesteśmy w zw...
- Do zobaczenia! - zawołał, nim zdążyłam się obronić i pozostawił mnie osłupioną pod garażem, czekającą na powrót „kolegi”. 
Harry gdzieś zniknął, prawdopodobnie zasłonięty przez tłum gapiów, czekających na wyścig. Na lotnisku dźwięki motorów niosły się niczym bzyczenie pszczół w gigantycznym ulu. Rozglądałam się na boki, szukając matowego suzuki, ale żaden z obecnych pojazdów nie odpowiadał obrazowi z mojej pamięci. Wypuściłam głośno powietrze z ust, czując się zupełnie nieswojo w tym zaludnionym miejscu. Nie pasowałam tu i na pewno wyglądałam przedziwnie, stojąc samotnie pod garażami. Zaczęłam kopać obcasem dziurę w piasku, wypisując na nim nic nie znaczące litery. Nagle na moje „dzieło” padł cień, więc podniosłam powoli wzrok. 
Przełknęłam ciężko ślinę, wpatrując się bez ruchu w stojącego przede mną faceta. 
- Znam cię - powiedział blondyn, mierząc mnie czekoladowymi oczami. 
- Irwin - warknęłam, przypominając sobie nazwisko, które wypowiedział w marcu Harry. Rozpromienił się, widząc, że go pamiętałam. 
- Miałem rację! - zawołał i klasnął w dłonie. Rzuciłam mu najbardziej sarkastyczny uśmiech, na jaki było mnie stać i spojrzałam ponad jego ramieniem, w nadziei, że ujrzę zbliżający się motor Harry’ego. Niestety, tłum ludzi się zagęszczał, ograniczając jeszcze bardziej widoczność. Zagryzłam zniecierpliwiona policzek. Blondyn zmarszczył brwi, jakby był czymś skonsternowany
- Nie lubimy się? - zapytał, a ja dosłownie widziałam przekręcające się w jego głowie trybiki, gdy próbował sobie mnie przypomnieć. 
- Nie znamy się - warknęłam, cały czas unikając jego wzroku. Położył rękę na ścianie garażu, zaraz obok mojej głowy. 
- Więc... Może się poznamy - pochwycił w dwa palce kosmyk moich blond włosów i zakręcił go uwodzicielsko. Obserwowałam jego zabawę bez najmniejszego wyrazu, zdradzającego gromadzącą się we mnie irytację. 
- Nie dziękuję - powiedziałam, wyjmując powoli włosy z jego uchwytu. Zaśmiał się cicho, a na jego policzkach pojawiły się dołeczki. Po chwili zamarł, przyglądając mi się uważnie. 
- Czekaj, czekaj... Ty jesteś dziewczyną Stylesa - stwierdził, wskazując na mnie palcem. Przekręciłam oczami. Serio, czy oni się dzisiaj powściekali? 
- Błąd. Nie jestem jego dziewczyną - odparłam. Dźwięki motocyklowych silników zdawały się przybierać na sile. Rozpoczął się wyścig. Westchnęłam głośno i ruszyłam do przodu, w nadziei, że spotkam po drodze Harry’ego. Nie miałam ochoty stać z tym dupkiem. Nie zaszłam jednak zbyt daleko, bo Irwin chwycił mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Oparłam się rękami, o jego tors, odpychając z całych sił. 
- Więc może... Chciałabyś zostać moją - mruknął mi do ucha, zniżając głos o kilka tonów. Spojrzał w jakiś punkt za mną, a na jego twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech. Wrócił z ociąganiem do mnie wzrokiem, a potem przycisnął swoje usta do moich, trzymając mocno za ręce i powstrzymując mnie przed wyszarpnięciem się z tego niezręcznego uścisku. Był zbyt silny. Nie mogłam wykonać nawet najmniejszego ruchu. Nagle jakiś motor przejechał bardzo blisko nas. Nie, zaraz. Zatrzymał się. 
Nie minęło nawet kilka sekund od chwili, gdy Irwin mnie pocałował, więc nie byłam w stanie zarejestrować wszystkiego, co się stało. Poczułam tylko mocne szarpnięcie, które uwolniło mnie wreszcie od jego uścisku, a po nim nastąpił głośny huk, gdy blondyn uderzył z impetem o ścianę garażu. Puls podskoczył mi gwałtownie, gdy zobaczyłam, jak Harry zrzuca z głowy kask z siła, od której przedmiot rozpadł się na dwoje, lądując na pobliskim betonie. O nie... O nie... Nogi zmiękły mi ze strachu, widząc furię kształtującą się na twarzy Stylesa. 
- Chyba sobie kurwa kpisz! - warknął do, stojącego wciąż przy metalowej blasze, Irwina. Przeraził mnie niski i mroczny ton jego głosu. Ściskał pięść z taka siłą, że dostrzegłam drżenie jego przedramienia. 
- Styles... Miło cię znów widzieć - Irwin otrzepał ostentacyjnie klapy swojej czarnej koszuli i odepchnął się gwałtownie od blachy. Strzelił dwa razy karkiem, po czym zbliżył się do Harry’ego. Nie zdążył jednak powiedzieć nic więcej, bo ten ponownie pchnął go z całej siły na ścianę. Blondyn skrzywił się w bólu, ale zaraz potem zaśmiał cicho. Harry podszedł do niego szybkim krokiem i złapał za materiał koszuli, unosząc nieco w górę. 
- Najpierw Tomm... - spojrzał na mnie ukradkowo i zamilkł. Wyraz twarzy Irwina w jednej chwili uległ zmianie. Z aroganckiego uśmiechu przeszedł w zdziwienie. Jego wzrok powędrował w moją stronę, a w oczach pojawił się błysk zrozumienia. 
- O niczym nie wie, co? - zawrócił się do Harry’ego, a ten zamarł z pięściami zaciśniętymi na materiale, wpatrując się z napięciem w blondyna. Prowadzili przez chwilę bitwę spojrzeń, a potem Harry zamachnął się gwałtownie i uderzył z całych sił Irwina pięścią w szczękę. Tylko dzięki temu, że przytrzymywał go za koszulę, blondyn nie upadł z impetem na ziemię. Irwin zacisnął zęby, wytrzymując ból i zawarczał przeciągle. Dopiero wtedy uścisk Harry’ego się rozluźnił i mężczyzna oddalił się od blondyna o kilka kroków, pocierając nerwowo brodę. 
- Wypierdalaj - powiedział tak cicho, że praktycznie wyczytałam te słowa z ruchu jego warg. Irwin oddychał ciężko, myśląc nad czymś intensywnie. 
- Ashton... Powiedziałem wypierdalaj! - wrzask Harry’ego sprawił, że kilka osób, stojących dość blisko, by go usłyszeć, spojrzało na nas z zaciekawieniem. Czułam, że wszystkie moje mięśnie napinają się w oczekiwaniu na decyzję blondyna. Po chwili ciszy, ten w końcu wygładził koszulę i ominął Harry’ego wolnym krokiem, szturchając go jeszcze mocno ramieniem na „pożegnane”. Styles powiódł za nim nienawistnym wzrokiem i rozluźnił się dopiero, gdy blond czupryna zniknęła wśród, zgromadzonych wokół toru wyścigowego, ludzi. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że od kilku dobrych chwil wstrzymywałam oddech, więc wypuściłam głośno powietrze z ust. Rozluźnione mięśnie zaczęły trząść się jakby stworzone z galaretki. Gdy wzrok Harry’ego spoczął na mojej twarzy, jego źrenice wciąż były rozszerzone od wściekłości. Serce przyspieszyło mi na ten widok i cofnęłam się mimowolnie od Stylesa o krok. 
Zreflektował się szybko, widząc mój wyraz twarzy i otrząsnął nieznacznie, pozbywając się z oczu wrogiego błysku. Pokręcił głową z dezaprobatą skierowaną do niewiadomej dla mnie rzeczy, a potem podszedł do mnie powolnym krokiem. Odetchnęłam z ulgą. 
- Przepraszam - powiedział cicho. Parsknęłam ostentacyjnie i chwyciłam jego dłoń. 
- Za co? - zapytałam, unosząc wysoko brwi. Splotłam jego palce ze swoimi.
- Za tę sytuację - odparł, wskazując kciukiem na, znajdujący się za nim, garaż. 
- Kiedy ostatnio sprawdzałam to nie ty byłeś jej sprawcą. - wzruszyłam ramionami, uśmiechając się do niego uspokajająco. Odwzajemnił uśmiech i przyciągnął mnie od siebie, zamykając nasze usta w długim pocałunku. Poczułam, że to właśnie było moje miejsce na ziemi. Nie zdążyłam jednak zbyt długo nacieszyć się tym gestem, ponieważ Harry już po chwili oddalił się ode mnie i wypuścił głośno powietrze z ust. 
- Chyba będzie lepiej, jeśli już pojedziemy. Może tu się kręcić więcej tych dupków  - rozejrzał się po lotnisku, jakby spodziewając się, że ktoś zaraz zaskoczy go kolejną niechcianą wizytą. Również spojrzałam w obie strony, mimowolnie wyszukując wzrokiem niedbale ułożonych blond włosów. Na szczęście bezowocnie. 
Harry pociągnął mnie delikatnie w stronę tymczasowego parkingu, na którym znajdowało się jego czarne błyszczące Maserati, dosyć wyraźnie wyróżniające się wśród otaczających go aut klasy średniej. Gdy już byliśmy w środku pojazdu, Harry odpalił je bez słowa i ruszył szybko, ryjąc oponami w ziemi i niszcząc rosnącą pod nami trawę. Stukał w szaleńczym tempie palcami w kierownicę, kierując się w stronę centrum miasta. 
- Harry... - zaczęłam
- Zrobił to specjalnie! - wtrącił się, nie patrząc na mnie. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się co odpowiedzieć. - Widział, że się zbliżam, więc cię pocałował - ścisnął kierownicę, tak mocno, że pobielały mu knykcie. Z początkowym wahaniem, wyciągnęłam powoli rękę w jego stronę i położyłam dłoń na jego udzie. 
- No cóż... Widocznie życie mu niemiłe - puściłam mu oczko w momencie, w którym spojrzał na mnie krótko. Uniósł kącik ust i ujął moją dłoń, przykładając ją do swoich warg. Ucałował delikatnie każdy z palców, przyprawiając mnie o elektryzujące doznania. 
- Jesteś niemożliwa - powiedział, marszcząc do mnie zabawnie nos. Zachichotałam cicho. 
- A ty dziwny - odparłam, a on w odpowiedzi posłał mi mroczne, intrygujące spojrzenie, chowające w sobie niewypowiedziane pragnienie. Łaskotanie, które zaatakowało mój żołądek sprawiło, że musiałam zmienić nieco pozycję na skórzanym fotelu. 
- Nie flirtuj tak ze mną, bo znów będziemy musieli zjechać na pobocze. A policja nie zobaczy tylko CAŁUJĄCEJ się pary... - mruknął gardłowo, kładąc rękę na moim udzie i przesuwając ją powoli w kierunku jego wnętrza. Fala gorąca zalała całe moje ciało, osiadając się na stałe w dolnej części brzucha. Poruszyłam się niespokojnie, próbując powstrzymać ogarniające mnie uczucie podniecenia. 
- Hm... Czyżbyś się zarumieniła? - długie palce dotarły już do strategicznego miejsca między moimi udami. Wzięłam głęboki oddech i drżącą dłonią odsunęłam od siebie rękę Harry’ego. Obezwładniające uczucie gorąca nieco osłabło. 
- Patrz na drogę - powiedziałam, załamującym się głosem, który zdradziecko ukazał stan, do jakiego właśnie doprowadził mnie Harry. Mężczyzna zaśmiał się zmysłowo i odłożył rękę na kierownicę, a ja odetchnęłam głęboko, doprowadzając się do porządku. 
Pół godziny później zaparkowaliśmy pod wejściem do hotelu, więc rozpięłam pas bezpieczeństwa i podziękowałam Harry’emu buziakiem w policzek, za ten wieczór. Nim zdążyłam się odsunąć, Styles pochwycił moją dłoń, zatrzymując mnie gwałtownie. 
- Poczekaj! Byłbym zapomniał - powiedział pospiesznie i sięgnął do schowka, ulokowanego naprzeciwko siedzenia pasażera. Coś zadzwoniło, a potem w jego dłoni zawisł pęk czterech małych kluczy. Spojrzałam na nie zdezorientowana. 
- Jutro rano możecie się wymeldować z hotelu - powiedział, a ja uniosłam brwi, czując, że sedno tego dialogu omija mnie szerokim łukiem. 
- Nie rozumiem... - zaczęłam, sięgając powoli do podanych mi kluczy i dotykając ich lekko, czując pod palcami zimny metal. 
- Mieszkanie mojej siostry stoi puste od pół roku. Jest przestrzenne, będziecie mogły się tam urządzić. - wyjaśnił, a ja czułam jak moje usta otwierają się coraz szerzej i szerzej z każdym jego słowem.
- Dajesz nam swoje mieszkanie? - zapytałam, czując, że wyglądałam właśnie jak ostatnia idiotka 
- Nie daję i nie moje. Wynajmuję, będziecie płacić czynsz. Niewielki, nie martw się. - odrzekł, dzwoniąc niecierpliwie trzymanym pękiem. 
- Nie uważasz, że to za wcześnie na takie gesty? W ogóle mnie nie znasz... 
- Znam cię lepiej niż myślisz. Poza tym, jeśli okaże się jednak, że będę cię miał dość to po prostu wrócicie do hotelu - puścił mi oczko, a ja wciągnęłam ze świstem powietrze i sprzedałam mu kuksańca w bok. Złapał mnie za ręce, nim zdążyłam je wycofać i przyciągnął mnie szybko do siebie. Zatrzymał się centymetry od mojej twarzy, patrząc na mnie przeszywającym wzrokiem. 
- Dziękuję - szepnęłam i przyciągnęłam go do siebie za włosy, całując czule. Chciałam przekazać całą wdzięczność, jaka właśnie mnie ogarnęła. Za uratowanie z rąk Ashtona Irwina, za pomoc w zmienieniu miejsca zamieszkania, nawet jeśli nie był to czysty bezinteresowny gest. I za coś jeszcze. Coś, czego nie chciałam dopuścić do swoich myśli, choć byłam świadoma, że było tam obecne. O dziwo, nie wywoływało to u mnie już negatywnych uczuć. Przeciwnie - nie mogłam się powstrzymać przed uśmiechem, który wywalczył sobie zwycięską pozycję na mojej twarzy. 
Pocałunek przerwał nam telefon Harry’ego, który rozdzwonił się na dobre w cichym wnętrzu Maserati. Styles westchnął poirytowany i sięgnął do kieszeni spodni. Spojrzał na wyświetlacz aparatu i zmarszczył brwi, widząc kontakt, który się na nim pojawił. Odebrał i po kilku krótkich, wymienionych pospiesznie zdaniach, rozłączył się, a ja dostrzegłam, rosnące w nim ponownie, napięcie. 
- Coś się stało? - zapytałam zmartwiona
- Tak, ale nic poważnego. - odpowiedział bez uśmiechu. Czy z tym facetem chociaż jeden wieczór mógłby przebiec bez jakichkolwiek problemów? 
- Muszę spadać. Weź klucze, adres wyślę ci smsem - powiedział, cmoknął mnie szybko w usta i pochylił się nade mną, by otworzyć drzwi. Rzuciłam mu pełne obaw spojrzenie, ale on tylko kiwnął głową i wcisnął mi w dłoń pęk kluczy. Przyjęłam je bez słowa i wyszłam z auta. Nie zdążyłam nawet wypowiedzieć słów pożegnania, bo Harry zatrzasnął za mną drzwi i ruszył przed siebie z piskiem opon. Próbowałam nie poddać się, rosnącej we mnie złości,  usprawiedliwiając sobie jego zachowanie nagłym wypadkiem, ale bezowocnie. Tupnęłam nogą niczym zbuntowane dziecko i odwróciłam się na pięcie, ruszając do wejścia hotelu. 
Spodziewałam się pustego pokoju, ponieważ Kornelia rozpoczęła dwie godziny temu pracę. Rozebrałam się więc z niewygodnych biurowych ciuchów i wskoczyłam pod prysznic, po którym wrzuciłam na siebie stare dresy i luźną koszulkę, i opadłam na łóżko z książką w rękach. Moje oczy przesuwały się niewidzącym wzrokiem po literach, sprawiając, że musiałam zaczynać czytać tę samą stronę po pięć razy lub więcej. Moje myśli ciągle krążyły wokół Harry’ego Stylesa i tego osobliwego wieczoru, w czasie którego tyle się wydarzyło. Nie poznawałam siebie i swoich reakcji. „Związek z Harrym”, „dziewczyna Harry’ego”. Te pojęcia były niewygodne, bo nie uznawałam owych etykietek. To za wcześnie by nazwać się jego dziewczyną, ale nie mogłam zaprzeczyć, że dzisiejszego dnia zachowywaliśmy się jak rasowa para. Pacnęłam się płaską dłonią w czoło, obiecując sobie, że od teraz zachowam od niego należyty dystans.
Gdy wybiła pierwsza w nocy, zaczęłam martwić się nieobecnością Kornelii. Zwykle wracała do hotelu około dwunastej. Inaczej było w czasie, gdy spotykała się z Louis’m, lecz teraz było to niemożliwe, skoro chłopak leżał w szpitalu. Zagryzłam kciuk, wpatrując się tępym wzrokiem w sufit. Jest dorosła. Może robić co chce. Może spotkała jakiegoś przemiłego klienta restauracji... Myślałam, próbując się uspokoić. Leżałam tak jeszcze przez pół godziny, wymyślając różne powody nieobecności przyjaciółki, a potem, wyczerpana po tym emocjonującym dniu, zasnęłam. 
Ze snu wyrwało mnie trzaśnięcie drzwiami, przez które usiadłam gwałtownie na łóżku. Zmrużyłam oczy, wyostrzając wzrok i dostrzegając Kornelię, ściągającą z nóg buty. Była blada jak ściana, a worki pod oczami zdradzały jej zmęczenie. Spojrzałam na zegarek. Piąta trzydzieści dwa. 
- Gdzie ty byłaś? - zapytałam, pocierając dłonią twarz. 
- U Louis’ego... - odpowiedziała cichym, słabym głosem. Jej słowa były dla mnie jak kubeł zimnej wody. 
- W szpitalu? 
- Co? - Kornelia spojrzała na mnie, jakbym urwała się z księżyca. Zmęczona zawsze zdawała się być o wiele bardziej złośliwa i nieuprzejma. Przekręciłam oczami, ale postanowiłam nie rozpoczynać dyskusji na temat jej zmiennych nastrojów. 
- Harry powiedział mi, że Louis leży w szpitalu - wyjaśniłam cierpliwie. Kornelia patrzyła na mnie przez chwilę, jakby miała przed sobą najbardziej skomplikowany rachunek matematyczny, a potem zamrugała szybko i pokiwała głową. 
- Ach! Tak, tak... Już wyszedł. Odwiedził mnie dzisiaj w restauracji - powiedziała, ze wzrokiem ulokowanym nieco zbyt nisko, by uznać, że patrzyła mi w oczy. Kłamała... Nie odezwałam się przez chwilę, czując ogarniający mnie zawód. 
- Kornela... - ton mojego głosu wyraźnie ukazywał targające mną poczucie zdrady. Przyjaciółka spojrzała na mnie z wyrzutem i szarpnęła za koszulę, wyciągając ją ze spódnicy. W świetle wschodzącego słońca, dostrzegłam widniejące na białym materiale szkarłatne ciemne plamy. 
- Kornelia, nic ci nie jest?! - wykrzyknęłam, odrzucając na bok kołdrę i podbiegając do dziewczyny. Powstrzymała mnie szybko, odpychając delikatnie od siebie. 
- Wszystko w porządku. To nie moja krew - powiedziała, tym razem nie siląc się na kolejne kłamstwo. Potarła palcem plamy, jakby próbowała je tym sposobem usunąć z materiału bluzki, a potem westchnęła zrezygnowana. 
- A czyja?! Kornelia co się stało?! - mogłabym przysiąc, że wszystkie komórki mojego ciała dygotały szaleńczo, gdy oceniałam wielkość makabrycznych plam. 
- Milena, jestem zmęczona. Miałam okropną noc. Chcę po prostu iść spać. - Kornelia powolnymi ruchami zdjęła z siebie brudną rzecz i od razu wyrzuciła ją do, stojącego obok drzwi wejściowych, kosza. Nagle wezbrała we mnie niewyobrażalna wściekłość, zbyt silna, bym mogła ją powstrzymać. 
- CO TY ODPIERDALASZ?! Przychodzisz tutaj o piątej rano, poplamiona czyjąś krwią i jeszcze próbujesz mnie zbyć beznadziejnymi argumentami i kłamstwami! Nie jestem głupia! Gadaj! - wrzasnęłam, wprawiając ją w osłupienie. Patrzyła na mnie wielkimi oczami, w których po chwili zaszkliły się łzy. Moje serce zaczęło obijać się szaleńczo o ściany klatki piersiowej, a oddech przyspieszył, jakbym przebiegła maraton. O boże... 
- Kornelia... Co się stało - ściszyłam głos, chwytając przyjaciółkę za ramiona. Jedna z łez opadła na jej policzek. Pokręciła bez słowa głową i zaczęła cicho szlochać. Niewiele myśląc przytuliłam ją do siebie najmocniej jak potrafiłam. 
- Nic... Nic się nie stało, naprawdę. Już po wszystkim, już w porządku. - mówiła między szlochami, a ja kołysałam nami delikatnie, kiwając w zrozumieniu głową. Wiedziałam, że powie mi, gdy będzie na to gotowa.


* Wszystkie moje ściany stały pewnie, pomalowane na niebiesko, a ja zburzę je i otworzę dla ciebie drzwi 
** I wszystko, co widzę od osiemnastu godzin to zielone oczy, piegi i twój uśmiech
*** Wyobraźcie sobie pomarańczowe paski na tym cudeńku :D (Tak, A. jak zwykle edytuje, kiedy rozdział już dawno dodany ;( XD )

niedziela, 24 sierpnia 2014

22. And so it begins... *

Kornelia  



- Co zrobił?! - mój krzyk odbił się od jasnych ścian pokoju hotelowego, gdy Milena skończyła opowiadać o tym, co wydarzyło się dziś u niej w pracy. Siedziała teraz na swoim łóżku, patrząc na mnie w oczekiwaniu. Nie wiedziałam jak miałam odnieść się do zaistniałej sytuacji. Czułam, że zagrywki Harry’ego w jakiś sposób były skuteczne. Milena nie pałała wściekłością, co miałoby miejsce, gdyby podobna sytuacja zdarzyła się kilka tygodni temu. Obserwowałam jak w nerwach rozdzierała etykietkę plastikowej butelki po wodzie mineralnej, zrzucając strzępki na podłogę. Zerkała co jakiś czas w moją stronę, jakby czegoś ode mnie oczekiwała, lecz jeszcze przez chwilę nie docierało do mnie co to mogło być. Gdy opowiadała tę niezwykłą historię jej oczy błyszczały, choć sama próbowała zatuszować jakiekolwiek emocje, które mogły zostać obudzone przez przywoływane wspomnienia. Czasami próbowała nawet udać poirytowanie, ale wychodziło jej to tak kiepsko, że, tylko z dobroci mego litościwego serca, powstrzymywałam się przed przewróceniem oczami. A teraz siedziała w ciszy, zajmując się tą swoją butelką, próbując przekazać mi komunikat, którego nie potrafiłam rozszyfrować. Dopiero po kilku sekundach zdałam sobie sprawę, że Milena czeka na moje błogosławieństwo. 
- Podoba ci się - stwierdziłam, siadając naprzeciwko niej na swoim łóżku. Nie odpowiedziała. Spojrzała tylko na mnie jak szczeniak, który nasikał właścicielowi do butów. Zachichotałam cichutko i pochyliłam się do przodu, sięgając dłonią jej kolana i klepiąc je pocieszająco. 
- Przecież to nic złego! - oznajmiłam entuzjastycznie, a Milena przekręciła oczami i postawiła z hukiem butelkę na nocnej szafce. 
- To jest żałosne! - warknęła i naburmuszyła się niczym dziecko. 
- Co jest żałosne? 
- Jest zbyt pewny siebie! Jest bezczelny 
- Brzmi jakoś znajomo... - wymamrotałam, rozglądając się na boki. Milena rzuciła we mnie poduszką, próbując ukryć uśmiech. 
- Wypchaj się! - powiedziała groźnie, ale już po chwili zaczęła się śmiać, a ja jej zawtórowałam.
- Ugh, Kornelia... To takie do mnie niepodobne - rzekła, gdy już się uspokoiłyśmy - Przecież wiesz, że ja od facetów uciekam gdzie pieprz rośnie. - dodała, przybierając smutną minę. Tak, to prawda. Niewinne flirty i jednorazowe przygody nie były jej straszne, lecz, by zawrócić w głowie Milenie, trzeba było mieć dużo szczęścia. Próby mężczyzn, by wyciągnąć moją przyjaciółkę na więcej niż jedną randkę, kończyły się zwykle spławieniem lub ucieczką. Milena nie potrafiła tego wyjaśnić, zawsze mówiła, że było to silniejsze od niej. Widok jej, rozważającej możliwość polubienia jakiegoś faceta, był dla mnie tak obcy, że nie byłam pewna czy może nic jej się nie stało. 
- Może agresywna gra to coś, czego potrzebowałaś - wyszczerzyłam do niej zęby i uniosłam brwi w wymownym geście. Ponownie oberwałam poduszką, lecz zaraz po rzucie, Milena zamyśliła się, jakby rozważając słuszność moich słów. Chwilę później pokręciła gwałtownie głową, wprawiając swoją blond grzywkę w kołysanie i zacmokała kilka razy. 
- Przecież jeszcze nic nie jest postanowione - powiedziała, wzruszając ramionami. 
- Chcesz, żeby się od ciebie odczepił? - umyślnie użyłam słów, które skierował do niej Harry. Obawiałam się, że może Milena wyciągnie skądś trzecią poduszkę, lecz ona uśmiechnęła się tylko do mnie porozumiewawczo i pokręciła delikatnie głową. Wciągnęłam ze świstem powietrze. 
- MILENO SMYK, CZY TY WŁAŚNIE DAJESZ SZANSE JAKIEMUŚ FACETOWI?! - wykrzyknęłam roześmiana. Milena przymknęła powieki i schowała ze wstydu głowę w ramionach. 
- Nie? Nie wiem... Może? Jak już mówiłam, nic nie jest postanowione. Ale też nic nie zaszkodzi spotkać się z nim jeszcze raz - odparła i chwyciła w palce kosmyk swoich długich jasnych włosów, skupiając na nim wzrok. 
- Zaprosił cię gdzieś? - zapytałam, mrużąc podejrzliwie oczy. Pokręciła głową, wciąż wpatrzona w miodowe fale. 
- Nie... Ale prawdopodobnie wparuje tutaj któregoś dnia i wywlecze mnie na kolejną „randkę” - wzruszyła ramionami, odrzucając wreszcie włosy za siebie. 
- A ty mu tak po prostu na to pozwolisz? - Milena rzuciła mi pełne politowania spojrzenie i westchnęła ciężko. 
- Oczywiście, że nie. Ale on i tak znajdzie sposób, żebym znalazła się w tym jego przeklętym Maserati - mruknęła. Kiwałam powoli głowa, przypominając sobie jak przy każdym spotkaniu Harry wygrywał ich mini-bitwy o dominację. 
- Dobra piękna, zaraz spóźnisz się do pracy - Milena spojrzała na zegarek, stojący na szafce przy jej łóżku. Podążyłam za nią wzrokiem i gwałtownie podniosłam się z łóżka. 
- OSZ W DUPĘ! - wykrzyknęłam, zdając sobie sprawę, że mam tylko pół godziny na dotarcie na miejsce. Chwyciłam pospiesznie torebkę i posłałam Milenie buziaka, a potem zatrzasnęłam za sobą drzwi pokoju. Zbiegłam z rekordową prędkością ze schodów, dziękując bogom, że nie połamałam sobie nóg i wypadłam jak wariatka na zewnątrz. Uśmiech, który wcześniej gościł na moich ustach zbladł momentalnie, gdy zauważyłam przed sobą pustą drogę. Przez ostatnie kilka dni tak bardzo przyzwyczaiłam się do widoku czekającego na mnie pod hotelem Audi R8, że teraz poczułam nieznośną i irracjonalną tęsknotę. Zawiedziona, ruszyłam szybkim krokiem w stronę stacji metra, sprawdzając jeszcze na telefonie ile zostało mi czasu, wmawiając sobie, że wcale nie miałam nadziei zobaczyć wiadomości z wyjaśnieniem nieobecności pewnego błękitnookiego mężczyzny. 
Kolejna fala nieprzyjemnego doznania zalała mnie, gdy stanęłam już na niskiej scenie w Irresitible, a przy stoliku, który zwykle był zajmowany przez rozśmieszającego i przeszkadzającego mi w występach mężczyznę, usiadła jakaś nieznana mi para. Westchnęłam ciężko i zaczęłam występ, zerkając co jakiś czas w nadziei na wejście restauracji. Nic. 
Późnym wieczorem, gdy skończyłam robotę, otuliłam się wiosennym płaszczykiem i ruszyłam szybkim krokiem na pociąg. Stacje metra o tej porze nie były najmilszymi miejscami Londynu, o czym zdążyłam zadziwiająco szybko zapomnieć, przyzwyczajona do wygody pięknego i pachnącego wnętrza Audi. Zmarszczyłam nos czując drażniący smród moczu i przetworzonego alkoholu. Jakiś niechlujnie ubrany mężczyzna zagwizdał za mną, gdy przechodziłam obok niego, a ja pokręciłam tylko głową, bojąc się go za to wyzwać. Milena nie miałaby z tym problemu, pomyślałam mimowolnie. Stanęłam wreszcie na odpowiednim peronie, czekając na pędzące wagony. Z ulgą dostrzegłam jeszcze kilka kobiet i dwóch, schludnie wyglądających, mężczyzn, więc rozluźniłam się nieco. 
Skrzywiłam się, gdy w ciemności uderzyłam stopą w ramę swojego łóżka, będąc już w pokoju hotelowym. Huk nie był głośny, lecz i tak zdołał zbudzić śpiącą Milenę. Sprawdziła godzinę na swoim telefonie, mrużąc oczy w atakującym ją, jasnym świetle wyświetlacza. 
- Już w domu? - zapytała zdziwiona, pocierając twarz dłonią. Przygryzłam nerwowo wargę.  Przez ostatni tydzień normą było, że wracałam przynajmniej 2 godziny po zakończeniu pracy. Właśnie minęło dwadzieścia pięć minut od mojego opuszczenia restauracji. 
- Ee... Tak. Louis’ego nie było - odpowiedziałam wymijająco, zrzucając ze stóp buty. Milena usiadła  powoli na łóżku, rozciągając z wysokim piskiem plecy. 
- A co się stało? - zapytała, obserwując, jak krzątam się po pokoju. Wzruszyłam ramionami, łapiąc się na tym, że uderzyła mnie nagle fala poirytowania. 
- O o... Pokłóciliście się? - pokręciłam głową, chwytając pospiesznie za kosmetyczkę. Nie chciałam spojrzeć Milenie w oczy. Czułam się jak idiotka. Nie miałam prawa być zła na Louis’ego, a jednak negatywne emocje wzbierały we mnie z każdą kolejną minutą. Za bardzo przyzwyczaiłam się do tego jak mnie adorował, jak próbował sprawić bym poczuła się dobrze i rozśmieszać z każdą nadarzoną okazją. „Boski flirt” numer trzy, co prawda jeszcze się nie pojawił, ale zaczęłam wdrażać się w przyjemną rutynę, jaką zaserwował mi Błękitnooki. 
- A jak tam Harry? Wywlókł cię na jakąś randkę? - zmieniłam pospiesznie temat. Milena prychnęła i opadła ciężko na łóżko.
- Nie. Nie odezwał się przez cały dzień. Może po raz kolejny zostałam wystawiona do wiatru - wzruszyła ramionami, ale nawet w ciemności dostrzegłam ból wypisany na jej twarzy. Moja irracjonalna złość spowodowana jednodniową nieobecnością Louis’ego, ulotniła się gdzieś nagle, ustępując miejsca zmartwieniu. Usiadłam na łóżku Mileny i położyłam dłoń na jej kolanie. Uśmiechnęła się do mnie smutno, a ja mrugnęłam do niej porozumiewawczo. 
- Nie martw się. Może musiał poukładać sobie wszystko. W końcu troszeczkę ma do pomyślenia, po tym co zrobił. No i może chce i tobie dać nieco czasu. - powiedziałam. Wierzyłam w swoje własne słowa. W końcu nawet nie minął dzień. Byłam jednak pewna, że emocje, które Milena dzisiaj przeżyła mogły spotęgować każde zmartwienie i obawę, jaka ją nawiedzała. Miała przecież do tego powody. Jej pierwszy pocałunek z Harrym nie skończył się najlepiej. Wbiła we mnie wzrok, zastanawiając się przez chwilę nad moimi słowami, a potem skinęła głową. 
- Masz rację. Głupia jestem. - powiedziała i zamknęła oczy. Poklepałam jej kolano i wstałam, ruszając w stronę łazienki. Gdy wróciłam spod prysznica Milena już spała. 
Nie rozumiem... myślałam, gdy trzeci dzień z rzędu Louis nie pojawił się pod drzwiami hotelu, ani nie zajął swojego stałego miejsca w restauracji. Co jakiś czas rzucałam się do telefonu, gdy tylko otrzymywałam wiadomości, lecz okazywały się one tylko spamem od operatora lub smsami od mamy, zaciekawionej jak żyje mi się w Anglii. Chyba nie powiedziałam nic, co mogłoby go obrazić albo zniechęcić... Próbowałam przypomnieć sobie wszystkie przeprowadzone rozmowy, lecz każda z nich kończyła się uśmiechami i komplementami posłanymi w moim kierunku. Nie mogłam znaleźć nic, co mogłoby wskazywać na zmianę w postawie Louis’ego. Musiałam w końcu przed sobą przyznać, że tęskniłam za tymi spotkaniami, a nieobecność mężczyzny bardzo mnie martwiła. Lecz nie tylko to mnie trapiło. Milena, choć próbowała to ukryć, chodziła ponura i pełna napięcia, ponieważ Harry również przestał się odzywać. Od dnia, w którym odwiedził ją w pracy nie napisał ani nie zadzwonił. Nie pojawił się też niespodziewanie w progu naszych drzwi. Miałam ochotę rozszarpać mu gardło za to, jak bawił się uczuciami mojej przyjaciółki, ale nie byłam w stanie nic zrobić. Gdybym wiedziała gdzie mieszka...  Ale Milena nie chciała mi powiedzieć. Gdybym otrzymała jego adres, złożyłabym mu przemiłą wizytę... 
Otrzymałam wolne w weekend, ponieważ w Irresistible odbywało się wesele, a młoda para zamówiła własny ulubiony zespół, by akompaniował gościom przy posiłku. Siedziałam więc w pokoju, próbując nauczyć się nowych utworów, kołysząc szaleńczo jedną nogą, która zdradziecko ukazywała poziom mojego napięcia. Milena siedziała po drugiej stronie pomieszczenia, zawalona wielkimi arkuszami kartek, na których mazała coś zaciekle, przeklinając co jakiś czas pod nosem. 
- Dość tego! - wrzasnęła nagle, rzucając ołówkiem, który przeciął pomieszczenie i roztrzaskał się na przeciwległej ścianie. Podskoczyłam przestraszona i spojrzałam na nią z wyrazem szoku na twarzy. 
- Co do świętej Genowefy?! - zawołałam znad swoich tekstów. 
- Idziemy się upić! - oznajmiła i wyprostowała się niczym żołnierz gotowy do służby. Wybuchnęłam śmiechem, bo właśnie miałam w głowie podobne myśli. Uszykowałyśmy się więc na imprezę i wyszłyśmy na miasto. Był to nasz pierwszy babski wypad od dłuższego czasu. Same nie wiedziałyśmy jakim cudem, ale po godzinie wylądowałyśmy pod drzwiami Bobbles. 



Milena


Zdenerwowanie, jakie mnie opanowało w ciągu ostatnich kilku dni potrzebowało ujścia. Nie chciałam wyżywać się na osobach znajdujących się w moim otoczeniu, szczególnie, że wśród nich znajdowała się moja najlepsza przyjaciółka i szef (ewentualnie Simon). Postanowiłam więc, że najlepszym wyjściem będzie rozrywka. Nie lubiłam koncepcji topienia smutków i nerwów w alkoholu, ale w tym momencie tego potrzebowałam. Musiałam oderwać myśli od tego cholernego Stylesa, który po raz kolejny postanowił wystawić mnie do wiatru. Dzień w dzień udawałam, że patrzę na telefon tylko by sprawdzić godzinę, lecz po dwudziestym razie w ciągu pięciu minut, musiałam przed sobą przyznać, że nie taki był cel wykonywanej czynności. Nie potrafiłam skupić się na pracy, moje pomysły były coraz gorsze, a ja musiałam znosić wymowne spojrzenia Edwarda. Napięcie sięgnęło zenitu sobotniego wieczora, gdy po raz kolejny głowiłam się nad jakimś skomplikowanym projektem. A teraz stałyśmy pod Bobbles, wabione prawdopodobnie podświadomą nadzieją na spotkanie tam dwóch konkretnych osób. 
Wkroczyłam pewnie do klubu, ciągnąć za sobą Kornelię. Z aktualną wypłatą nie musiałyśmy martwić się drogą wejściówką i tym, że nie będziemy mogły pić. Tyle się zmieniło od czasu, gdy byłam tu ostatni raz... Oddałyśmy płaszcze do szatni i skierowałyśmy się w stronę baru. Kornelia od razu rzuciła się do menu z drinkami, a ja poprosiłam o piwo z sokiem. 
- Milena! - wykrzyknęła moja przyjaciółka i zakryła usta dłonią, w wyrazie kompletnego szoku. - Patrz! - wepchnęła mi przed nos kartę na stronie, na której widniało ładne zdjęcie znajomego nam drinka. 
- Bierzesz Noir Charm? - zapytałam z uśmiechem. Kornelia pokręciła głową i wskazała palcem srebrne literki. 
- Patrz na cenę! - podążyłam spojrzeniem za wskazanym miejscem i oniemiałam. Noir Charm kosztował ponad dwieście funtów. Otworzyłam szeroko oczy. Wow... Kornelia zaśmiała się, komentując, że wypiła najdroższy drink w życiu i nie żałuje, a ja tylko przytaknęłam. Właśnie dostałam do ręki piwo, więc pociągnęłam szybko przez słomkę gorzkawy płyn. Kornelia w tym czasie zamówiła swoje nieśmiertelne Sex On The Beach i zagłębiłyśmy się w rozmowie w oczekiwaniu na przygotowanie trunku. 
Celowo omijałyśmy temat Harry’ego i Louis’ego, czując, że każdą z nas wyprowadziłoby to z równowagi, czemu miał zapobiec ten wypad. Rozglądałam się po pomieszczeniu, w poszukiwaniu wolnych stolików i ze zdziwieniem spostrzegłam, że jeden z boksów był zupełnie pusty. Wskazałam go Kornelii i, gdy tylko otrzymała swojego drinka, pospieszyłyśmy w jego kierunku, by zająć miejsca. Sprawdziłam czy nie widnieje nigdzie w pobliżu informacja o rezerwacji, a potem rozsiadłyśmy się wygodnie w miękkich fotelach, delektując się, uderzającym do głowy, alkoholem. 
Cieszyłam się, że mogłam na chwilę zapomnieć o wydarzeniach ostatnich dni. Przyjemny szum zaczął powoli wkradać się do mojej świadomości, napełniając mnie swoją relaksującą mocą. Pieprzyć Stylesa. Dałam mu się omamić tylko przez przytłaczające warunki, w jakich mnie zaskoczył. Przytaknęłam swoim myślom i uśmiechnęłam się do przypadkowego faceta, siedzącego kilka stolików dalej, który zawiesił na mnie wzrok już jakiś czas temu. Pieprzyć cię, Styles, wcale Cię nie potrzebuję. Nie zrobiłeś na mnie żadnego wrażenia.... Moje myśli kręciły się wokół tej jednej rzeczy, jak zacięta płyta. Zawód, który czułam przez ostatnie kilka dni znikał powoli. Zaczęłam zdawać sobie sprawę, jak naiwna i głupia byłam, myśląc, że rzeczywiście poczułam do tego faceta coś innego niż nienawiść.  Dwoma pocałunkami (trzema) i robieniem mi na złość nie kupi sobie mojej sympatii. Pieprzony... 
- Styles! - głos Kornelii wyrwał mnie z rozmyśleń. Spojrzałam na nią zdziwiona i zauważyłam, że wpatruje się z otwartymi szeroko oczami, w jakiś punkt ulokowany za mną. 
- Mogę porwać twoją przyjaciółkę? - niski zachrypnięty głos sprawił, że zesztywniałam. Moje ciało zareagowało zupełnie przeciwnie do umysłu, sugerując, że powinnam dotknąć mężczyzny, stojącego za mną. Próbowałam wygasić w sobie uczucie potrzeby, które nagle mnie opanowało, ale bezskutecznie. Zamaskowałam drżenie rąk, chwytając w dłonie kufel piwa.
Wypuściłam ciężko powietrze z płuc, gdy poczułam delikatne palce, muskające nagą skórę mojej szyi. Rzuciłam Kornelii błagalne spojrzenie, ale ona tylko uśmiechała się głupkawo. Halo! Zapomniałaś o tym, że ten dupek olewał mnie przez tydzień? 

- Ja nie mam nic przeciwko temu, ale myślę, że Milena może mieć - powiedziała w stronę Harry’ego. Jego palce zacisnęły się teraz nieznacznie na mojej skórze, przyprawiając mnie o ciarki. Odwróciłam się szybko, wyrywając z tego uścisku. Jego uroda uderzyła mnie z siłą huraganu, choć zauważyłam, że był nieco bledszy niż zazwyczaj. 
- Czego chcesz? - warknęłam, ignorując chęć pochwycenia jego dłoni w swoją. Harry przeczesał nerwowo włosy palcami i wyciągnął do mnie rękę. 
- Chodź. - powiedział, a ja zmierzyłam go wściekłym wzrokiem od stóp do głów. Stał tam spokojnie, czekając cierpliwie na moją reakcję. A potem posłał mi spojrzenie, po którym zamarłam. Uśmiech, jaki zagościł na jego twarzy pełen bólu i potrzeby. Coś, czego nigdy u niego nie widziałam. Zamrugałam szybko, chwytając mimowolnie wyciągniętą do mnie dłoń. 
- Co się stało? - zapytałam, wpatrując się w niego uważnie i próbując wyłapać jakąkolwiek, nawet najdrobniejszą, zmianę w jego ekspresji. 
- Nic. Po prostu chodź - odparł i pociągnął mnie delikatnie za sobą. Spojrzałam przez ramię na Kornelię. 
- Gdzie idziemy? - zapytałam, zatrzymując go delikatnie. Jego wzrok również padł na mojej przyjaciółce. 
- Nie znikniemy na długo. Kornelia, jeśli chcesz, jest tu ze mną Niall. Właśnie stoi przy barze, może pomoże Ci zabić nudę i tęsknotę za Mileną - powiedział, wskazując kciukiem na bar. Kornelia westchnęła teatralnie i wstała, chwytając łapczywie kielich z drinkiem. 
- Nie ma to jak pogawędka z szefem w barze... - mruknęła i wyminęła nas ostentacyjnie, z czającym się na ustach uśmieszkiem. W podskokach podbiegła do odwróconego do nas plecami blondyna i poklepała go w lewe ramię, stając szybko po jego prawej stronie. Przewróciłam ze śmiechem oczami i ponownie skupiłam się na twarzy Harry’ego. Spóźnił się nieco z ukryciem targających nim emocji, bo trafiłam na widok przepełnionego cierpieniem wyrazu. Gdy zauważył, że na niego patrzę, uśmiechnął się do mnie łobuzersko i objął w pasie. Co ty ukrywasz? 
- Harry... - zaczęłam cicho, lecz ten położył palec na moich ustach, a potem pochylił się nade mną i złożył na nich głęboki pocałunek. Świat natychmiast zawirował, a moje ciało się rozluźniło. Nie poznawałam siebie. Pragnęłam więcej, bliżej... Cała wściekłość umknęła gdzieś nagle, a ja oddawałam się bez reszty dotykom Harry’ego.
Gdy nasze usta oderwały się od siebie, nie zdołałam nawet wydusić słowa, bo Harry od razu wtulił się we mnie mocno. Zmarszczyłam w zdziwieniu brwi, czując w pasie silny uścisk. Moje ręce zawisły w powietrzu na chwilę, a potem położyłam je powoli na szyi mężczyzny. Choć miałam na stopach wysokie szpilki on i tak musiał pochylić się nade mną nieznacznie. Wplotłam palce w jego miękkie loki, próbując w jakiś sposób dać ulżyć jego bólowi. 
- Co się stało? - powtórzyłam cicho pytanie, ale Harry pokręcił tylko głową i oddalił się ode mnie powoli. 
- Nic, nic. Przepraszam, że się nie odzywałem, miałem kłopoty w firmie. - powiedział i cmoknął mnie szybko w nos. Potrząsnęłam głową, zdziwiona zażyłością z jaką mnie właśnie traktował. 
- Dziwny jesteś - wyrwało się z moich ust, a on uśmiechnął się tajemniczo i pociągnął mnie do wyjścia z klubu. 



Kornelia


To był dziwny wieczór. I to był wielki kac, którego właśnie odczuwałam. Leżałam bezwładnie na swoim łóżku, wpatrując się ślepo w Milenę. Ona natomiast miała wzrok wlepiony w sufit, i przygryzała nerwowo kciuk. 
- Więc... To oficjalne? - zapytałam cicho, próbując nie wywołać większego bólu głowy, niż już miałam. 
- Nie. - odpowiedziała automatycznie, nie zmieniając pozycji. Zagryzłam policzek w konsternacji. Milena westchnęła ciężko i spojrzała na mnie. 
- To nie było normalne, Kornelia - powiedziała. Wiedziałam o czym mówiła. Krótka wizyta Harry’ego w Bobbles rzeczywiście należała do osobliwych. Dosłownie po pięciu minutach rozmowy tej dwójki na zewnątrz, mężczyzna zawołał do siebie Nialla i wyszli bez słowa wyjaśnienia. 
- Nie znam go dobrze, ale jestem pewna, że Harry nie należy do facetów typu „pocałuję bez powodu i przytulę”... - Milena zmarszczyła brwi, myśląc nad czymś intensywnie. - Coś się stało... - dodała. 
Sięgnęłam z jęknięciem po leżącą na ziemi butelkę wody i odkręciłam ją pospiesznie. 
- Przecież powiedział, że miał kłopoty w firmie - powiedziałam, krzywiąc się na pulsowanie w mojej głowie. 
- Niby tak... Ale... 
- Nie, nie, nie... Za dużo ostatnio rozmyślasz. Zbyt wiele miałaś na głowie i teraz wszystko wyolbrzymiasz. - przerwałam jej szybko. Milena nie wyglądała jednak na przekonaną. Pokręciła głową, lecz już się nie odezwała. 
To był najbardziej bezproduktywny dzień od czasu, gdy przeprowadziłyśmy się do Londynu. Ja leczyłam męczącego mnie kaca, a Milena snuła się po pokoju, zagłębiona we własnych zmartwieniach. Wodziłam za nią wzrokiem, próbując wymyślić coś na pocieszenie, lecz nie miałam pojęcia co mogłabym powiedzieć. Kotłujące się w niej emocje były dla mnie dosyć zagadkowe. Nie wiedziałam jak zachowałabym się w jej sytuacji. Harry to oryginalna osobowość, której poczynania były najbardziej nieprzewidywalnymi z jakimi się spotkałam. A pracowałam kiedyś przecież ze zbuntowanymi nastolatkami, przepełnionymi szalejącymi hormonami... 
Poniedziałkowy poranek był na szczęście lepszy. Milena poszła do pracy nim zdążyłam się obudzić, więc pozostałam sama ze swoimi myślami. Może wczorajsze pojawienie się Harry’ego było dziwne i tajemnicze, ale jednak się odbyło. Ja natomiast nie usłyszałam słowa od Louis’ego. Może już nie usłyszę... 
Około piętnastej dostałam wiadomość od Mileny: 

Harry. Wrócę później... 
Uśmiechnęłam się do wyświetlacza telefonu i zaczęłam szykować do pracy. Milena nie potrafiła tego przed sobą przyznać, ale byłam pewna, że żywiła jakieś pozytywne uczucia do tego dziwaka. Najwyższy czas... 
Choć myślałam, że przyzwyczaiłam się do pustki przed hotelowym wejściem i tak poczułam nieprzyjemny uścisk w żołądku, gdy ponownie wyszłam jej naprzeciw. Wsiadłam do wagonu metra ze spuszczoną głową, ignorując narzekania jakiejś starszej kobiety, którą przez przypadek nadepnęłam. Gdy dotarłam już do Irresistible musiałam posłuchać cierpliwie upierdliwych instrukcji Menadżera, a potem zaczęłam rozpakowywać swój sprzęt, by przygotować się do występu. Szarpnęłam wściekle statyw mikrofonu, który postanowił zrobić mi na złość i zaciąć się na połowie długości. Sięgał mi teraz do pępka. Wyładowałam na nim całą swoją frustrację, aż w końcu udało mi się go ustawić na odpowiednią wysokość. Westchnęłam ciężko i zamknęłam oczy, próbując uspokoić nerwy. Pół godziny później stałam już przygotowana do rozpoczęcia z Georgem pierwszej piosenki. 
Goście zbierali się w restauracji w czasie, gdy zaczęliśmy grać, a ja mimowolnie wracałam wzrokiem do stolika ustawionego naprzeciwko sceny, który wciąż pozostawał pusty. Poprawiłam na nosie okulary, mrużąc oczy i dostrzegłam, że została na nim postawiona karteczka z rezerwacją. Było to raczej normalne, zważywszy na to, że do Irresistible ciężko było się dostać bez wcześniejszego zarezerwowania miejsc, lecz ten szczególny stolik zawsze pozostawał wolny dla roztargnionych klientów. Poczułam budujące się we mnie napięcie, które było mieszanką nadziei i zawodu. Mój głos zadrżał, więc potrząsnęłam delikatnie głową przywracając się do porządku. Nie czas teraz na dystraktory. 
Zagraliśmy już z Georgem trzy piosenki, lecz zgubiłam gdzieś setlistę. Odwróciłam się do pianisty, by zapytać o kolejny utwór. W restauracji panował gwar, więc nie musieliśmy się martwić, że któryś z klientów nas usłyszy. George pokazał mi swoją listę, a ja chwyciłam szybko pierwszą lepszą kartkę i ołówek ze swojej teczki i zapisałam szybko skróty tytułów. Odwróciłam się i podbiegłam do mikrofonu, na który prawie wpadłam, dostrzegając, że „mój” stolik został właśnie przez kogoś zajęty. Poczułam jak miękną mi nogi, a serce przyspiesza, gdy zobaczyłam znajome roześmiane błękitne oczy, patrzące wprost na mnie. Nie wiedziałam jak się zachować. Miałam być obrażona? Szczęśliwa, że wreszcie się zjawił? Przez tę bitwę myśli stałam jak kołek, wpatrując się w Louis’ego z idiotycznym wyrazem szoku na twarzy, a on odważnie wytrzymywał moje spojrzenie, mrugając do mnie co jakiś czas i uśmiechając się szeroko. W pewnym momencie, przeniósł wzrok na George’a i wskazał na niego podbródkiem. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się o co mu chodzi, więc również spojrzałam w tamtym kierunku. Pianista patrzył na mnie wyczekująco, przygrywając w kółko wstęp do piosenki. Zakryłam usta dłonią, zdając sobie sprawę, że musiał tak improwizować już jakiś czas i kiwnęłam mu pospiesznie głową, a potem zbliżyłam się do mikrofonu i zaczęłam śpiewać. Mimowolnie wlepiłam wzrok w Błękitnookiego. Rozmawiał właśnie z kelnerem, tłumacząc mu coś entuzjastycznie. Po chwili dołączył do nich Menadżer, więc Louis wstał i uścisnął mu dłoń.
       Zauważyłam, że gdy się poruszył, na jego twarzy na chwilę zagościł ból, a ręka powędrowała w stronę prawego boku. Zreflektował się jednak szybko i ponownie uśmiechnął szeroko, jak gdyby nigdy nic. Zastanowiło mnie to zachowanie, lecz nie mogłam dać ponieść się myślom, by nie pomylić tekstu piosenki. Skupiłam się więc ponownie na wykonywanym utworze.
Przez cały wieczór Louis ograniczał swoje ruchy do minimum, a u kelnera zamówił tylko wodę, którą sączył powoli, poruszając się ostrożnie. W międzyczasie posyłał mi uśmiechy i gesty, które zapewne miały na celu mnie rozbawić. Ja jednak dzielnie utrzymywałam poważną minę, pokazując mu, że tak łatwo ze mną nie będzie. Pod koniec, gdy żadna z jego prób nie przyniosła oczekiwanego skutku, wbił we mnie intensywny wzrok i ułożył usta w słowa „Przepraszam”, mrugając przy tym porozumiewawczo. Zakłopotana i zagubiona przeniosłam wzrok na, wiszący nad nim, żyrandol, nie odpowiadając w żaden sposób na jego skruchę. 
Wraz ze zbliżającą się godziną zamknięcia restauracji, moje nogi trzęsły się coraz bardziej i bardziej, aż zaczęłam obawiać się, czy będę w stanie się na nich utrzymać podczas śpiewania ostatniej piosenki. Na szczęście jakoś dałam radę to osiągnąć i, już po chwili, rozpoczęłam pakowanie, celowo unikając wzroku Louis’ego. Co robić, co robić?! Myślałam intensywnie, gdy już nie zostało mi nic, czym mogłabym zając ręce. Zerknęłam za siebie, naiwnie ufając, że może Tomlinson się poddał i postanowił dać mi spokój, lecz on czekał na mnie przy wyjściu. Gdy zauważył, że na niego patrzę, kiwnął głową z poważnym wyrazem twarzy. Czy mi się wydaje, czy on zbladł? Nie miałam pewności, bo przyciemnione światła restauracji, skutecznie zniekształcały kolorystykę tego miejsca i osób w nim przebywających. Z głębokim westchnieniem szarpnęłam za uchwyt teczki i ruszyłam w jego stronę. Uśmiechnął się słabo, widząc, że postanowiłam jednak do niego dołączyć i wyciągnął do mnie rękę. Obrzuciłam ją pogardliwym wzrokiem i wyminęłam ostentacyjnie. Teraz, gdy stałam już niecały metr od Louis’ego, zdołałam dostrzec, że rzeczywiście stracił kolory, a jego oczy były okropnie podkrążone. Zmartwił mnie ten widok, lecz nie dałam nic po sobie poznać. 
- Możemy porozmawiać? - zapytał, a kropelka potu spłynęła po jego szyi. Przełknął ciężko ślinę i wskazał na wyjście. - Proszę - dodał, a ja, pełna obaw, że coś było nie w porządku, ruszyłam bez słowa. Louis zaprowadził mnie do swojego Audi i zamknął za mną drzwi. Obserwowałam jak idzie powoli, trzymając się cały czas za prawy bok, a gdy usiadł za kierownicą skrzywił się nieznacznie. Wciągnął głośno powietrze przez nos, zaciskając przy tym zęby, a potem potrząsnął głową i obrócił się do mnie uśmiechnięty. Jego wyraz twarzy kontrastował groteskowo z bladością cery. 
- Nie bądź zła - powiedział cicho. Zamrugał szybko kilka razy, a ja obserwowałam go bez słowa. Jego próby ukrycia cierpienia były zupełnie bezowocne. 
- Louis, co ci jest? - zapytałam, dotykając delikatnie jego ramienia. Nie potrafiłam skupić się na gniewie, widząc, że coś mu się stało. W pewnym momencie moją uwagę skupiła ciemna plama, w miejscu, za które Louis tyle razy się chwytał, która zaczęła rosnąć z każdą chwilą.
- LOUIS! - krzyknęłam przerażona, widząc rozprzestrzeniającą się po materiale jego koszuli krew. Louis spojrzał przymglonym wzrokiem w to miejsce i opuścił bezsilnie głowę na zagłówek fotela. 
- Nosz kurde... - powiedział, starając się przybrać obojętny ton. Wyrwałam się do przodu i zaczęłam rozpinać guziki, bojąc się widoku, który miałam zaraz zastać. Odrzuciłam materiał na boki i spojrzałam w sam środek głębokiej okrągłej rany, z której brzegów wystawały poczerniałe porozrywane niteczki. W moje nozdrza uderzył metaliczny zapach krwi, który przyprawił mnie o zawroty głowy. Czułam, że panika powoli zaczęła ogarniać wszystkie moje zmysły. 
- Co mam robić? Co robić? - pytałam mężczyznę w nerwach, obawiając się, że drżenie moich rąk uniemożliwi wykonanie jakichkolwiek pomocnych czynów. Louis zaśmiał się słabo, po czym syknął z bólu, a stróżka krwi wypłynęła powoli z przeraźliwie wyglądającej rany. 
- Uspokój się kobieto. Po prostu puściły mi szwy. Nic, czego nie da się naprawić - oznajmił, klepiąc mnie lekko po kolanie. Miałam ochotę pacnąć go w potylicę, za tę lekceważącą postawę, ale obawiałam się, że mógłby przez to stracić przytomność. Zamiast tego, sięgnęłam pospiesznie do torebki i wyjęłam z niej telefon. 
- Co robisz? - Louis zmarszczył brwi i próbował odebrać mi aparat. Przez swoje spowolnione ruchy zdołał pochwycić jedynie powietrze. Cofnęłam się pospiesznie i zaczęłam wykręcać numer. 
- Dzwonię na pogotowie - oznajmiłam, ale, nim zdążyłam nacisnąć zieloną słuchawkę, Louis zdołał zebrać w sobie resztki sił i tym razem wyrwał urządzenie z mojej dłoni. Krzyknął przeraźliwie i napiął się w fotelu, obnażając zęby, a ja dostrzegłam kolejną falę szkarłatnego płynu, wylewającą się z jego obrażenia. 
- Nie - wymamrotał słabo i zamknął oczy, zaciskając wargi. Wpatrywałam się przez chwilę w niego, zastanawiając w napięciu co zrobić. 
- W... Do mojego... - Szept Błękitnookiego był ledwo słyszalny. Chwyciłam go za rękę, czując jak łzy napływają do moich oczu. 
- Louis... 
- Do mojego mieszkania... - udało mu się wydusić to jedno zdanie, a ja od razu zrozumiałam o co mu chodzi. Otworzyłam gwałtownie drzwi, obiegłam maskę samochodu i rzuciłam się do klamki od strony kierowcy. Zanim wsiadłam do środka zabrałam się za rozbieranie koszuli Louis’ego, a następnie zwinęłam ją w kłębek i przyłożyłam do rany. Wiedziałam, że najprawdopodobniej nie miało to żadnego znaczenia dla poprawy jego stanu, ale pozwoliło mi skupić się nieco bardziej na wyznaczonym zadaniu. Pomogłam Louis’emu przedostać się na siedzenie pasażera, co spotkało się z kilkoma syknięciami bólu i jeszcze większą plamą krwi na jego koszuli, ustawiłam odpowiednio do swojego wzrostu fotel i odpaliłam silnik. Z piskiem opon ruszyłam w kierunku apartamentowca Louis’ego, z ulgą przypominając sobie, że znajdował się tylko kilka ulic od Irresistible. Mijałam jak szalona samochody, próbując zapamiętać, że jestem w Anglii i powinnam trzymać się lewej strony. Co jakiś czas zerkałam w stronę Louis’ego, który właśnie próbował znaleźć coś w telefonie. Mrugał szybko, starając się wyostrzyć wzrok. Był teraz biały jak kreda. Ukłucie strachu, które poczułam, sprawiło, że prawie uderzyłam w tył czerwonego Forda, zatrzymującego się na czerwonym świetle. Nie obchodziło mnie czy zniszczę piękne Audi. Liczyło się tylko to, by pomóc Louis’emu. Nie tak wyobrażałam sobie pierwszą jazdę R8, idiotyczne myśli zaczęły nawiedzać moją głowę, a ja tłumaczyłam je sobie tym, że umysł bronił się, przed ogarniającą mnie paniką. 
- Hej stary... Chujowe założyłeś te szwy... - usłyszałam osłabiony głos Tomlinsona. Przerwał na kilka oddechów, a potem ponownie odezwał się do słuchawki. - Jak szybko zdołasz do mnie dotrzeć? - zapytał. Odpowiedź, której nie mogły wyłapać moje uszy, wywołała w Louis’m ponury chichot. 
- Musisz wykombinować coś szybszego. Wolałbym nie lecieć do szpitala na transfuzję - nie potrafiłam zrozumieć, jak, w tak stresującej chwili, Louis wciąż był w stanie żartować. - Pospiesz się - ostatnim jego słowom towarzyszyło gardłowe warknięcie i Lou przycisnął nieco mocniej materiał do krwawiącego miejsca. 
Zatrzymałam wreszcie samochód na prywatnym parkingu i zawołałam strażnika, by pomógł mi wprowadzić do budynku Louis’ego. Mężczyzna zaczął zasypywać mnie pytaniami, ale Lou uspokoił go, że na miejscu jest już medyk, który doskonale wie, co mu dolega. Chyba zadziałało, bo mężczyzna kiwnął tylko głową i wspólnymi siłami udało nam się dostać do drzwi apartamentu Tomlinsona. Nie podobało mi się to, że Louis nie chciał przyjąć profesjonalnej pomocy ze szpitala, ale stres sparaliżował moją siłę do wykłócenia się o to. 
Gdy położyliśmy go na kanapie, w jego ogromnym salonie, podziękowałam strażnikowi, po czym wymieniliśmy kilka uprzejmości i, gdy mężczyzna opuszczał mieszkanie, wyminął w progu wytatuowanego rudzielca, który wbiegł do środka obładowany kilkoma torbami. Domyśliłam się, że musiał to być facet, do którego zadzwonił Lou, więc zaprowadziłam go bez słowa do osłabionego mężczyzny, a sama zatrzasnęłam za strażnikiem drzwi. 
Chłopak uklęknął przy Louis’m i odciągnął jego szkarłatną już koszulę od ziejącej w ciele dziury. 
- Aua, coś ty zrobił, człowieku? - zapytał Louis’ego, lecz nawet nie czekał na odpowiedź od tracącego już przytomność mężczyzny. Rudzielec sięgnął do przyniesionych tobołów i wyjął z nich torebkę z ciemnym płynem, w którym rozpoznałam krew, jakieś dziwne rurki, których nie potrafiłam nazwać, oraz medyczny zestaw do zszywania. Połączył rurki z rozkładanym statywem, na którym powiesił worek z krwią, a potem zabrał się za oczyszczanie zranionego miejsca. To ocuciło nieco Louis’ego, który zaczął jęczeć i kląć na przybysza. 
Nie mogłam na to patrzeć, więc odwróciłam się szybko i skierowałam do kuchni. Dopiero, gdy usiadłam przy stole, zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo byłam roztrzęsiona. Nie mogłam opanować drżenia dłoni, więc splotłam palce, ale od razu zaczęłam potrząsać nogą. Mięśnie miałam zwiotczałe, a w odbiciu w oknie zauważyłam, że moje policzki są mokre od łez. Starłam je szybko i położyłam głowę na rozłożonych na stole rękach. 
Proszę, proszę, proszę, pomóż mu! Miałam ochotę wrócić do salonu i sprawdzić co się tam działo, lecz nie potrafiłam zdobyć się na odwagę, by wstać od stołu. Czekałam więc w ciszy, co jakiś czas wyszeptując prośby skierowane do nikogo. Mijały długie minuty, potem godziny, a ja obawiałam się, że zaraz oszaleję, lecz wciąż nie mogłam zmusić się, by wejść do salonu. Obawiałam się widoku, który mogłam tam zastać. A co jeśli... Nie! Nie, Kornelia! 
Na zewnątrz zaczęło już świtać, gdy usłyszałam ruch w sąsiednim pomieszczeniu. Mogłabym przysiąc, że gdyby nie adrenalina, która utrzymywała mnie na nogach, padłabym nieprzytomna. Do kuchni wkroczył powoli niebieskooki przybysz, na którego brązowej koszulce, odznaczały się ciemne plamy. 
- Wszystko w porządku - powiedział, uśmiechając się do mnie uspokajająco. Ulga, jaką poczułam, nie mogła równać się niczemu innemu. Opadłam bezwładnie na krzesło i zakryłam twarz w dłoniach, trzęsąc się cała. Z mojego gardła wyrwał się niekontrolowany szloch, któremu poddałam się bez walki. Nieznajomy stał, czekając cierpliwie aż się uspokoję. 
- Dziękuję - wymamrotałam niewyraźnie zza dłoni. Rudzielec pokręcił głową i machnął ręką, jakby to nie było nic specjalnego. 
- Nie pierwszy i nie ostatni raz Louis Tomlinson wzywa mnie w podobnym przypadku. Ten facet jest totalną niezdarą - przewrócił oczami i, kręcąc z uśmiechem głową, opuścił kuchnię, a potem usłyszałam trzask zamykanych drzwi wejściowych. 
Zdałam sobie sprawę, że nawet nie zdążyłam zapytać o imię tego beztroskiego bohatera. Byłam zbyt zaabsorbowana spokojem, z jakim podszedł do owej sprawy. Jego postawa uspokoiła mnie jednak na tyle, że wreszcie, po raz drugi, wstałam z krzesła i, po wzięciu kilku głębokich oddechów, ruszyłam niepewnym krokiem w stronę salonu. Otworzyłam powoli drzwi, a moim oczom ukazał się widok leżącego na kanapie Louis’ego z obnażonym torsem. W miejscu brzydkiej rany, znajdował się teraz śnieżnobiały bandaż. I nic więcej. Spodziewałam się rurek, statywów, sprzętów medycznych, lecz nic takiego nie zastałam. Tylko kanapa i Louis, uśmiechający się do mnie idiotycznie. Jedynie bladość jego twarzy zdradzała, że wciąż cierpiał. 
- Wybacz, że cię tak wystraszyłem - powiedział cicho i wskazał dłonią, bym do niego podeszła. Czułam, jak nogi same poniosły mnie w jego kierunku. Miałam wrażenie, że znajdowałam się w przezroczystej kuli, oddzielającej mnie od reszty realnego świata. Liczyło się tylko to, że nie sprawdziły się moje najgorsze obawy. Splotłam ze sobą nasze palce i uklęknęłam pod kanapą. 
- Co się stało - zapytałam słabym głosem i mimowolnie przyłożyłam jego dłoń do swoich ust. Uśmiechnął się do mnie wesoło. 
- Musiałem zbyt gwałtownie poruszać się w Irresistible. Widzisz, jak na mnie działasz? Aż moje szwy pękają. Dostałem trochę krwi. Ed podał mi jakieś cudowne leki i maści, zaszył ponownie i powiedział, że mam się ogarnąć. Cała sytuacja wyglądała gorzej ze względu na mój ból. Troszeczkę bolało... - mrugnął do mnie i zaśmiał się cicho. Zamknęłam oczy, czując, że ponownie zbierają się w nich łzy. 
- Nie o to pytam - szepnęłam. Louis zamilkł na chwilę, więc spojrzałam na niego. Wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w nasze splecione dłonie, a potem, jakby wybudził się ze snu, potrząsnął głową. 
- Jestem totalnym niezdarą. Wypieprzyłem się na schodach, spadłem na wystający z chodnika pręt - powiedział, przekręcając wymownie oczami. Próbowałam wyłapać jego wzrok, lecz ten błądził gdzieś po pomieszczeniu. 
- Kłamiesz - powiedziałam, po raz pierwszy tego wieczora, brzmiąc pewnie. Jego oczy wreszcie wyszły na spotkanie moim, a ja dostrzegłam w nich błysk zdziwienia. 
- Nie kłamię - odparł, a jego głos zadrżał w połowie. Westchnęłam ciężko. 
- Więc dlaczego nie chciałeś jechać do szpitala? - wypaliłam. Patrzył na mnie w ciszy, zapewne zastanawiając się nad odpowiedzią, lecz nie dałam mu na to czasu. 
- Jeśli nie chcesz, nie musisz mówić mi prawdy. Ale proszę. Uważaj na siebie. I NIGDY WIĘCEJ nie każ mi jechać autem pod wpływem takiego stresu. Nie! Nigdy więcej nie próbuj mnie tak stresować! - warknęłam, a on parsknął śmiechem, co skończyło się syknięciem z bólu. 
- Nie wiedziałem, że tak się o mnie troszczysz - powiedział, puszczając mi oczko. Nie zaśmiałam się. Myśl, która właśnie mnie uderzyła sprawiła, że spojrzałam na niego z lękiem.
- Bałam się, że umierasz... - szepnęłam. Dopiero wtedy uśmiech znikł z twarzy Louis’ego, ustępując miejsca napięciu. Wysilił się, by unieść na jednym ramieniu, a potem położył dłoń na moim policzku. 
- Nie zrobiłbym ci tego - odparł przyciszonym głosem. Nie mogłam już dłużej wytrzymać i zbliżyłam się do niego, składając na jego ustach pocałunek, na który czekałam już od kilku dni. Oddał mi go od razu, przyciągając mnie jeszcze bliżej siebie i zaciskając pięści na moich włosach, jakby bał się, że zaraz się wycofam. Nie miałam takiego zamiaru. Chwytałam łapczywie każdy z ruchów jego warg, czując, że zdecydowałam się na ten gest zdecydowanie za późno. Wybaczyłam Louis’emu tydzień nieobecności i kłamstwo, którym próbował mnie nakarmić. Wiedziałam, że to nie miało znaczenia, bo pocałunek, który właśnie mu skradłam był czymś, na co czekałam zbyt długo. Otępienie silnymi emocjami, sprawiło, że nie obchodziły mnie wszystkie nieścisłości i tajemnice, które okrążały tego faceta. Po prostu chciałam przy nim być. Być blisko, mieć go teraz dla siebie. Dzisiejsza perspektywa straty tego zabawnego, uparcie próbującego mnie poderwać, faceta, uświadomiła mi, że wcale nie potrzebowałam „boskiego podrywu” numer trzy...



* A więc się zaczyna
** Może już się z tym pogodziłeś, lecz ja nie chcę o tym wiedzieć
*** Dlaczego jestem taki wrażliwy? Nie to nie wygląda dobrze, opanuj się!
**** Pomodlę się za ciebie... Czy ty modlisz się za mnie?