poniedziałek, 29 grudnia 2014

43. It's gonna be an awful day



Kornelia

       Stoję na środku bogato urządzonego pokoju, który oświetlają ostatnie promyki słońca, wpadające przez szyby dwóch okien. Moja głowa jest uniesiona wysoko, popychana od spodu przez zimną lufę srebrnego pistoletu. Patrzę w piękne błękitne oczy, skąpane w furii, która oznaczała tylko jedno - moją śmierć. Płaczę, bo nic innego mi nie pozostało. Obawiam się, że jeśli się odezwę, on szybciej pociągnie za spust. Chwytam się więc ostatnich sekund życia, jak tonący chwyta się brzytwy. Wiem, że to bez sensu, ale nic nie mogę na to poradzić. Chcę żyć, chcę przedłużyć moje istnienie. Nie jestem jednak w stanie powstrzymać szlochu, który wyrywa się z ust bez mojej zgody. Patrzę przerażona w te zimne oczy, wiedząc co to oznacza. Błąd. 
       Louis pociąga a spust, w pokoju rozlega się głośny huk, a kula trafia prosto do mojej czaszki, odnajdując drogę do mózgu. Ciemność zapada wokół, by rozjaśnić się po chwili, oślepiając mnie jaskrawym światłem. 
       - Myślałaś, że tak łatwo mi uciekniesz? - pyta głos, który zdążyłam dobrze poznać w tym tygodniu. Blond loczki kołyszą się gwałtownie, gdy Evan podchodzi do mnie z wyciągniętą bronią. Głaszcze mnie delikatnie po policzku i przystawia łagodnie broń do brody. Wydaje z siebie uspokajające “ćśśś” i kręci głową z zamkniętymi oczami, jakby chciał mnie przekonać, że jestem bezpieczna. A potem rozlega się huk. 
       Tracę obraz tego, co znajduje się wokół mnie i ponownie budzę się w znajomym pomieszczeniu. 
       - Dość… - szepczę do siebie, cała we łzach. Tym razem znajduję się w swojej sypialni. Wokół panuje ciemność, lecz, przyzwyczajone do niej oczy, odnajdują sprawnie krawędzie mebli i kształt postaci śpiącej obok. Patrzę na Louis’ego, pełna obaw i podejrzeń. Obraca się, otwiera oczy. W nocy błękit zamienia się w hebanową czerń. 
       - Hej - mówi cicho, widząc, że nie śpię. Nie odpowiadam. Odwracam się do niego plecami i próbuję wmówić sobie, że to już koniec. Ale wtedy ciężka ręka obejmuje mnie łagodnie, a zimny metal dotyka mojego podbródka. Kolejny huk i kolejna zmiana. 
       Jestem w Bobbles, lecz wokół mnie nie ma stolików, nie ma barmana ani gości. Stoję przy pustym boksie, do którego podczas pierwszego spotkania zaprosili nas Harry i Louis. Calum Hood kroczy powoli w moją stronę z krzywym uśmieszkiem widniejącym na jego twarzy. W ręku trzyma rewolwer. Światło przebija się przez dziury w bębenku, ukazując ich pustkę. 
       - Zagrajmy w rosyjską ruletkę. - mówi brunet, unosząc w górę broń. Przesuwa bębenek na bok, udowadniając mi, że się nie myliłam. W żadnej z dziur nie ma kuli. - Ale w bezpiecznej wersji - dodaje, a bębenek z trzaskiem wraca na swoje miejsce. Calum wprawia go jednym pchnięciem w ruch. Po klubie roznosi się charakterystyczny dźwięk. Przełykam głośno ślinę, gdy brunet podaje mi broń. Ujmuję rękojeść, patrząc mu w oczy. Kiwa głową zachęcająco, a następnie krzyżuje ręce na piersi, czekając na mój ruch. Przykładam rewolwer do brody. Dlaczego odczuwam strach? Rewolwer jest nienaładowany, nieszkodliwy. Zamykam powieki i naciskam spust. Huk, ciemność, koniec. 
       Budzę się, zlana potem, w swojej sypialni. Oddycham szybko, próbując się uspokoić. Patrzę na Louis’ego, który śpi obok mnie i zastanawiam się kiedy wyciągnie broń. Przecież musiało się to w końcu stać, prawda? To już była reguła. Ale Louis śpi. Jego klatka piersiowa podnosi się łagodnie i opada w rytm miarowego oddechu. Znajduję się w realnym świecie, w takim, w którym nienaładowana broń nie wypali. Mam nadzieję… 

       Dłonie zaczęły mi drżeć przeraźliwie, a skóra na kciuku została przetarta paznokciem do krwi, podczas opowiadania moich koszmarów. Louis patrzył na mnie z bólem, Milena krążyła wciąż po salonie, nie robiąc przy tym nawet najmniejszego hałasu. Zachowywanie się normalnie, przywoływanie do głowy wesołych myśli było moją najlepszą strategią na uniknięcie fal furii lub rozpaczy, które ogarniały mnie, gdy tylko przypominałam sobie zdarzenia z dnia porwania. Prawdę mówiąc, miałam ochotę wtulić się w Louis’ego i przespać kolejny miesiąc, by nie musieć tracić energii na podtrzymywanie się w dobrym humorze. Ale gdy spałam umierałam po kilka razy. 
       - Gdy się budzę, muszę sprawdzić czy to rzeczywistość. Więc spróbowałam… Ta niewiedza nie pozwalała mi zmrużyć oka aż do rana. Musiałam znaleźć jakiś sposób. A sen z Calumem mi podpowiedział. Gdy spalam broń zawsze wypalała, a ja zawsze umierałam. Zawsze. Nieważne czy broń była naładowana, zniszczona, zabawkowa. Zawsze pozbawiała mnie życia - szeptałam z oczami pełnymi łez. Louis, klęcząc wciąż przede mną, położył rękę na moim kolanie i ścisnął lekko, dodając mi otuchy. 
       - Zawsze słyszałam ten sam huk… A potem Ty, Calum, Evan, Milena, Harry… Co sen jest to ktoś inny. Pozbawialiście mnie życia. - zabrakło mi powietrza. Łapałam spazmatycznie oddech, próbując powstrzymać łkania, ale one i tak wydzierały się z mojego gardła coraz mocniej, głośniej. 
       Mięśnie szczęki Louis’ego podskoczyły, gdy wstał i przetarł twarz dłońmi. Nie wiedziałam co działo się właśnie w jego głowie, ale też nie byłam w stanie za bardzo się na tym skupić. Jedyne o czym myślałam to te koszmary, w których raz za razem modliłam się o kolejną sekundę życia. Nie chciałam umierać. Moi przyjaciele nie mogli być dalej od prawdy. Nie próbowałam popełnić samobójstwa, wręcz przeciwnie. Próbowałam się upewnić, że nie zginę kolejny raz. Broń nie wystrzeliła, przekonując mnie, że byłam przytomna. Już nie śniłam. 
       - Kula jest szybsza od dźwięku - szepnął Louis. Milena przerwała swój marsz, a ja przestałam na chwilę łkać. 
       - Co? - zapytała Milena, przykładając palce do ust w przejętym od Harry’ego geście. 
       - Kula jest szybsza od dźwięku - powtórzył Louis i spojrzał na mnie z dziwnym, pełnym skupienia wyrazem twarzy. - Jeśli w twoich snach strzał rzeczywiście zawsze pada w głowę, nie usłyszałabyś go w prawdziwym świecie. Byłabyś już martwa - jego słowa mogły wydawać się zimne i szorstkie, ale dmuchnęły powiew nadziei do mojego serca. Koszmary miały mnie zapewne wciąż nawiedzać, ale z tą wiedzą mogłam rozpoznać czy to fikcja, czy nie. Uśmiechnęłam się do Louis’ego i ułożyłam usta w słowo “dziękuję”, nie wypowiadając go na głos. Skinął głową, a brwi rzuciły cień na jego oczy. 
       Cały dramat owego wieczora rozpierzchł się po moim wyznaniu. Milena patrzyła na mnie ze współczuciem, ale wyraźnie się rozluźniła. Skrępowanie, które wyczuwałam u niej za każdym razem, gdy znajdowałyśmy się w tym samym pomieszczeniu, zniknęło gdzieś bezpowrotnie, przywracając naszą normalną relację. A przynajmniej jej większość. Obie stałyśmy się ofiarami swoich własnych myśli. Głowy pełne niepotwierdzonych lęków skazywały nas na niespokojne noce i nerwowe dni. Modliłam się o koniec męki, ale przeczuwałam, że łagodny zespół stresu pourazowego mógł trzymać się dłużej niż chciałam. 
       W nocy nie zmrużyłam oka. Nie wiedziałam czy był to lęk przed powrotem koszmaru, czy emocje spowodowane wcześniejszymi wyznaniami, ale gdy tylko próbowałam znaleźć sobie odpowiednią pozycję i opuścić powieki, dziwne łaskotanie w klatce piersiowej pobudzało mnie i zmuszało do ponownego otwarcia oczu. Wierciłam się z boku na bok, pewna, że za chwilę obudzę Louis’ego. Leżał na plecach z jedną ręką położoną pod głową i zmarszczką między brwiami, jakby stres ostatnich dni nie mógł opuścić go nawet we śnie. Coś, na co cierpiała ostatnio większość z nas. Poruszył się niespokojnie, poprawiając pozycję, a potem długie westchnienie oznajmiło mi, że nie spał. Uniósł powieki i wbił wzrok w sufit. Ręka, którą miał pode mną przyciągnęła mnie do niego, więc ułożyłam wygodnie głowę na jego klatce piersiowej. 
       - Przepraszam. Obudziłam cię? - zapytałam, rysując palcem nierówne kółka na jego brzuchu. Nie widziałam jego ekspresji, ale lekki ruch zasugerował mi, że pokręcił głową. 
       - Nie. Nie spałem - szepnął i pogłaskał mnie łagodnie pod koszulką po nagich plecach. Zadrżałam pod jego dotykiem i przymknęłam powieki. 
       Co bym bez niego zrobiła? Rozsadzające moje serce miłość do niego nie mogła równać się z żadną inną. Uczucia  były takie nieprzewidywalne. Mogłam skończyć z jakimś miłym chłopcem w Polsce, który nie naraziłby mnie na żadne niebezpieczeństwo. Może sprzeczalibyśmy się czasami, ale związek z nim oznaczałby pewność i stabilność. Z Louis’m wszystko było na krawędzi. Mógł stracić życie praktycznie w każdej chwili, nasze ścierające się temperamenty prowokowały do sprzeczek. Cholera, zostałam porwana, bo postanowiłam dzielić z nim życie. 
       I nie zamieniłabym tego na nic innego. Kochałam go. Kochałam go całym sercem, całą sobą. Wiedziałam to za każdym razem, gdy na jego widok miękły mi nogi. Gdy czubki palców zaczynały mrowić w potrzebie dotknięcia jego skóry. Miłość do niego powodowała we mnie niemal fizyczny ból. Zawsze było go za mało, zawsze stało coś na drodze. Nie wiedziałam, że byłam w stanie czuć coś tak silnego. Ostatni związek nauczył mnie być ostrożną, ale jak na złość, musiałam wybrać sobie najniebezpieczniejszego kandydata. 
       Sięgnęłam po jego dłoń, która wciąż nosiła na sobie ślady zabójstwa Evana. Przywołałam w głowie tamto wydarzenie, a ono zaczęło błyskać w niej niczym wyświetlane na rzutniku zdjęcia. Przejechałam palcem po jednym z długich strupków na jego knykciach, próbując wyobrazić sobie co Louis czuł, gdy zobaczył mnie leżącą na kolanach Evana z bronią przyłożoną do głowy, dosłownie sekundy od śmierci. Niespodziewanie oślepiła mnie furia, gdy pomyślałam o odwrotnej sytuacji. Louis jest w niebezpieczeństwie, a ja przybywam w ostatniej chwili na ratunek. Potrafiłabym zabić kogoś gołymi rękoma? Nie byłam facetem. Nie miałam w sobie takiej siły, testosteronu, kierującego moją wściekłością, a mimo to chciałam sama wbić pięść w szczękę Evana na samo wyobrażenie jego, celującego z broni w pierś Louis’ego. 
       Nie mogłam gniewać się na Louis’ego za to, że go zabił. Obawiałam się wtedy paniki, która miała się przeze mnie przelać, ale ona również się nie pojawiła. Oglądałam spokojnie brutalny akt myśląc tylko o tym, że Evan dostał to, na co zasłużył. 
       - Kocham cię - cichy szept dotarł do mnie niczym muzyka akompaniująca moim myślom. Uśmiechnęłam się na ten zbieg okoliczności i odchyliłam głowę, by móc spojrzeć Louis’emu w oczy. 
       - a ja ciebie - powiedziałam, wyciągając rękę i głaszcząc go czule po policzku. Westchnął i ucałował ją powoli. 
       - Powinienem wpakować kilka kulek w Stylesa - warknął gardłowo, a ja podniosłam się szybko na łokcie w szoku. 
       - Nie! - powiedziałam głośno. Odepchnęłam się od materaca i usiadłam na stopach, patrząc na Louis’ego z niedowierzaniem. Ściągnął wargi, unikając mojego wzroku. 
       - Obiecałem twojemu ojcu, że będziesz bezpieczna - szepnął, kręcąc lekko głową, jakby nie mógł się z czymś pogodzić. Ból w jego głosie przenikał mnie do kości. Milczałam przez chwilę, przypominając sobie dzień, w którym przedstawiłam rodzicom Louis’ego. “Masz o nią dbać” powiedział wtedy tato. Och, gdyby wiedzieli, co się tutaj wyprawiało. Żaden z członków mojej rodziny nie miał pojęcia czym zajmowali się Louis i Harry. Podrapałam nerwowo czoło i pokręciłam głową. 
       - Jestem bezpieczna - powiedziałam cicho, próbując wymusić w sobie uśmiech. Louis parsknął nienawistnym śmiechem. Poprawił pod sobą poduszki i podciągnął się, opierając plecy o zimną ścianę. Spojrzał na mnie, a z jego twarzy zniknął krzywy, sztuczny uśmiech. 
       - Gdyby nie Milena… Nie zdążyłbym - rzekł, a jego głos załamał się w połowie, przechodząc do szeptu. Przełknęłam ciężko ślinę. To był pierwszy raz, gdy rozpoczął ze mną ten temat na osobności. Czułam, czającą się z tyłu świadomości, chęć przerwania rozmowy, nim zajdzie ona za daleko, a we mnie uderzy kolejna fala bolesnych wspomnień, ale zignorowałam ją, wiedząc, że prędzej czy później, musieliśmy o tym porozmawiać. 
       - Ale zdążyłeś - szepnęłam, pochylając się ku niemu i ujmując jego twarz w dłonie. Wpatrywał się w nicość z zaciśniętą szczęką, zapewne wyobrażając sobie sceny, które mogłyby się odbyć, gdyby nie znalazł się w mieszkaniu na czas. 
       - Nie chcę być powodem twojego konfliktu z Harrym - zmarszczyłam brwi, gdy chwycił mnie za nadgarstki i położył moje ręce na swojej klatce piersiowej. Zaczął znaczyć palcem łaskoczące ślady na wierzchu mojej dłoni. 
       - Harry jest powodem mojego konfliktu z Harrym - odparł, lekko kpiącym tonem. Obserwował nasze złączone ręce, śledząc wzrokiem linie, które tworzył. Poprawiłam się na materacu, kręcąc energicznie głową. 
       - Nie miał wyjścia. Nie wiemy jak dokładnie przebiegła rozmowa w Irlandii - powiedziałam, czując w sobie pewność, że Harry nie zrobił tego umyślnie. Wierzyłam każdemu, komu ufała moja przyjaciółka, bo ludziom niełatwo było zapracować na jej zaufanie. Jeśli Harry’emu się to udało, musiał sobie jakoś zasłużyć. 
       - Dlaczego go bronisz? - Louis przerwał swoje ruchy i odtrącił od siebie moje dłonie. Uniosłam wysoko brwi, zdziwiona jego nagłą zmianą nastroju - Dlaczego stajesz za nim murem? Przez niego znalazłaś się w niebezpieczeństwie. Cholera Kornelia, prawie cię straciłem! - syczał przez zaciśnięte zęby. Odrzucił od siebie kołdrę i zszedł z łóżka. Zatopił palce w swoich miękkich włosach, jakby powstrzymywał się przed wykrzyczeniem tego, co myślał. Świat za oknem rozjaśniał się powoli, sugerując, że było ok 5 rano. Zdecydowanie zbyt wcześnie, by wyrzucać Milenę i Harry’ego z łóżka. 
       - Ale nie straciłeś! Dlaczego nie możesz skupić się na tym i cieszyć, że wciąż tu jestem? Dlaczego musisz trzymać się kurczowo wszystkich “jeśli” “gdyby” “prawie”? Harry był zdruzgotany, jestem pewna, że wciąż ma wyrzuty sumienia! Dlaczego to pogarszać? - stanęłam po przeciwnej stronie łóżka, rozkładając bezradnie ramiona. Louis prychnął, patrząc na mnie z niedowierzaniem i machnął rękami, jakby miał dość całej tej rozmowy. 
       - Jesteś zbyt naiwna. - powiedział zadziwiająco spokojnie. Ile razy to już w życiu słyszałam? Zaśmiałam się bez wesołości i pokręciłam głową. 
       - Bo nie boję się wybaczyć? 
       - Wybaczyć to, że prawie cię zabił?! Może jeszcze pobiegnij do rozkładającego się Petersa i przeproś za to, że go zdjąłem?! - krzyk wreszcie wydostał się z płuc Louis’ego, uderzając mnie z siłą tysiąca galopujących słoni. Dziesiątki ostrych noży zostało wbitych w moje plecy i serce. Żołądek związał mi się w supełek, miałam ochotę się porzygać. Nie wiedziałam który już raz w tym tygodniu w oczach stanęły mi łzy. 
       Louis dyszał ciężko, patrząc na mnie z wrogością, która zapewne nie była skierowana bezpośrednio do mnie, ale uderzyła z taką samą siłą, jak w swoją domniemaną ofiarę. Nie minęła nawet sekunda od jego brutalnych słów, gdy pokręciłam głową w milczeniu i odwróciłam się do niego plecami, kierując ku drzwiom. Nie miałam gdzie iść. Byłam ubrana w jego szorty i luźną koszulkę, więc jedynym miejscem, w którym mogłam być najdalej od niego, była wspólna łazienka, znajdująca się za kuchnią. Nacisnęłam na klamkę, nawet nie mrugając okiem, gdy Louis zawołał za mną: 
       - Poczekaj, przepraszam! Przepraszam, nie chciałem! - parsknęłam sarkastycznie w odpowiedzi i zamknęłam za sobą drzwi. Ruszyłam szybkim krokiem do łazienki i zatrzasnęłam się w niej w momencie, w którym silne pięści uderzyły w drewno. Przekręciłam kluczyk i powolnymi ruchami usiadłam na zamkniętej toalecie. 
       Tylko spokojnie, spokojnie, Kornelia. myślałam, próbując uniknąć fazy paniki. Wspomnienia wciskały się do mojej głowy, jak wygłodniałe wilki, spragnione mojej rozpaczy. Zimna lufa przy mojej brodzie, palce odnajdujące drogę do mojej bielizny, ohydne pocałunki, którym musiałam poddawać się niechętnie. Strach o swoje bezpieczeństwo, błaganie o życie, desperacja. Kołysałam się szybko w przód i w tył, próbując powstrzymać czający się niedaleko płacz. Nie mogłam dać się ponieść panice. Nie mogłam stracić gardy, którą tak dzielnie trzymałam przez ostatnie cztery dni. Evan nie zasługiwał na moje współczucie. Był najgorszym człowiekiem, jakiego poznałam w swoim dwudziestopięcioletnim życiu. Jedyne, na co zasługiwał to śmierć. Bolesna śmierć. Louis potraktował go litościwie, odbierając mu życie tak błyskawicznie. Może przeceniałam swoją siłę, lecz czułam, że gdybym mogła zadecydować o losie mojego porywacza, zafundowałabym mu najgorsze tortury. Nienawidziłam go. Nienawidziłam Evana Petersa całym sercem, całą sobą. Brzydziłam się go, gardziłam nim. Jak mógł. Jak Louis mógł sugerować, że zrobiło mi się go szkoda. Że moje współczucie było tak bardzo nie na miejscu, by rozgrzeszyć psychopatę. 
       Próby powstrzymywania płaczu spełzły na niczym. Łzy znalazły odpowiednią drogę i obrały ją, mocząc obficie szorty. 
       - Kornelia, błagam cię wyjdź! Przepraszam. Przepraszam, palnąłem jak ostatni idiota. - prośby Louis’ego nie miały końca, ale celowo je ignorowałam. Nie mogłam mu spojrzeć w oczy. 
       - Tommo? - o nie… Obudziliśmy Harry’ego i Milenę. Zamarłam, wstrzymując oddech w oczekiwaniu na odpowiedź Louis’ego. 
       - Daj mi spokój - warknął, a klamka drzwi łazienki została po raz kolejny naciśnięta. - Kocie, proszę… - łagodność jego tonu kontrastowała z odpowiedzią posłaną Harry’emu.
       - Co się stało? - Milena
       - Tylko to, że jestem najgorszym skurwielem na tej ziemi? No może zaraz za tobą - wiedziałam, że zwrócił się do Harry’ego i nie mogłam powstrzymać łagodnego uśmieszku. Może nie była to najmilsza rzecz, ale w jego słowach czaiła się zaczepka, która była charakterystycznym elementem ich rozmów przed wylotem Harry’ego do Irlandii. 
       - Haha. Bardzo zabawne. Co zrobiłeś? 
       - Styles, nie nadużywaj mojej cierpliwości i po prostu się odpierdol, dobra? - przeliczyłam się. Zmarszczyłam brwi i pokręciłam głową na upór Louis’ego. Dlaczego już nie mogło być dobrze między nimi? Och, czyż to nie od tego zaczęła się nasza kłótnia? 
       Otarłam szybko łzy i wstałam na równe nogi. Podnosząc dumnie podbródek ruszyłam ku drzwiom. Nie dam się panice. Nie będzie rządziła moim światem. Otworzyłam drzwi, a Louis odskoczył od nich, by za chwilę znaleźć się tuż przy mnie, chwytając moją twarz w dłoniach. 
       - Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przeprasza, przepraszam, przepraszam, przepraszam… - mówił, jakby był pięciolatkiem, który właśnie nauczył się wierszyka i zdenerwowany musiał wygłosić go przed rodzicami. Po kilkunastu “przepraszam” nie wytrzymałam i zaśmiałam się cicho. Pogłaskałam go po policzku i kiwnęłam głową, przekazując, że zrozumiałam. Odetchnął głęboko i przyciągnął mnie do siebie, całując moje włosy. 
       - Odwołuję. Jestem kurewsko wdzięczny za twoją zdolność wybaczania - szepnął, kołysząc mną delikatnie. Spojrzałam na niego ostrzegawczo, sugerując, że stąpał po cienkim lodzie, a on pokręcił szybko głową.
       - Wiedz jedno. Evan Peters był największą szują jaką poznałam. Nieważne, jak wielkie miałabym serce ten skurwiel nie zasługiwał na nic innego niż dostał. - powiedziałam groźnie. 
       - Wiem. Wiem. Wiem. Wiem! Nie wiem dlaczego to powiedziałem, cholera byłem zły na Stylesa i wyżyłem się na tobie. NA TOBIE! Taki ze mnie idiota. Wielki idiota. Nic więcej. Idiota. Rozumiesz? Rozumiesz, Kornelia, co do ciebie mówię? - paplał, jak najęty, wywołując we mnie salwy śmiechu. Może rzeczywiście zbyt łatwo wybaczałam. Ale jak mogłabym się gniewać na tego głupka, który tak namiętnie próbował pokazać mi swoją skruchę? 
       - Tak, dotarło do mnie! Jesteś idiotą. Największym jakiego znam - pokazałam mu język, a on westchnął ciężko i ponownie mnie przytulił. Ponad jego ramieniem dostrzegłam, że drzwi do sypialni Mileny zamknęły się bezgłośnie. Nawet nie zdążyłam zwrócić na nich uwagi, zamienić z nimi słowa. 
       Tego dnia nie widziałam się z Mileną ani razu. Choć była sobota, ona zdążyła ulotnić się z mieszkania zanim obudziłam się po odespaniu ciężkiego poranka. Louis zostawił mi karteczkę, informującą o powrocie do obowiązków i posprzątania “bałaganu, który narobił ten skurwiel Styles”. Spędziłam więc dzień na włóczeniu się po mieszkaniu bez celu i braku chęci zrobienia czegoś kreatywnego. Wieczorem, gdy już uszykowałam się do pracy, minęłam w progu Milenę. 
       - Hej, gdzie byłaś? - zapytałam, uchylając dla niej szerzej drzwi. Spojrzała na mnie niepewnie. 
       - Na strzelnicy. Musiałam oczyścić myśli - odparła, zaskakując mnie swoimi słowami. 
       - Na strzelnicy? 
       - Tak. Postanowiłam zarezerwować sobie tam soboty. Zrobiło się niebezpiecznie… - mruknęła, wbijając wzrok w swoje stopy. Pokiwałam głową, gdy dotarło do mnie co miała na myśli. Zagryzłam wargę i przeniosłam ciężar ciała z jednej nogi na drugą. 
       - Myślisz, że mogłabym się do ciebie przyłączyć? - wydusiłam z siebie pytanie, obawiając się tego, jak mogła odpowiedzieć. Jej głowa szarpnęła się ku górze i Milena spojrzała na mnie z szerokim uśmiechem. 
       - Żartujesz? Jasne, że tak! - jej zęby błysnęły w świetle zachodzącego słońca. Również się uśmiechnęłam i kiwnęłam głową. 
       - Będę wcześniej wychodzić, żeby uszykować się do pracy, ale tak czy siak. Chciałabym nauczyć się tego i owego - wzruszyłam ramionami, próbując nie brzmieć zbyt desperacko. 
       - Och, będziemy kończyć wcześniej. Dzisiaj szlajałam się jeszcze po mieście.Wiesz… Ostatnie dni były dosyć…
       - Tak. - nasza rozmowa wydawała się nienaturalna. Zbyt oficjalna, jakby każda z nas bała się powiedzieć czegoś nieodpowiedniego. Ulżyło mi, gdy wreszcie zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam do postoju taksówek. Louis nie odezwał się od rana, więc wątpiłam, by wpadł mnie odwieźć do Irresistible. 
       Taksówkarz zatrzymał auto przy tylnym wejściu do restauracji. Nie byłam zaskoczona widząc na parkingu samochód mojego szefa. Louis obrał sobie misję zapewnienia mi bezpieczeństwa gdziekolwiek się znajdowałam. Niall był tutaj, by mnie strzec. Polecenie prezesa. Pokręciłam z westchnieniem głową i wręczyłam taksówkarzowi gotówkę. Uśmiechnął się, widząc spory napiwek i pomachał mi, gdy już wysiadłam z pojazdu. Odmachałam mu, szczerząc zęby i ruszyłam ku restauracji. 
       Po kilku krokach coś popchnęło mnie gwałtownie od tyłu. Ledwo złapałam równowagę, ale na szczęście udało mi się uniknąć upadku. 
       - Co do…
       - O matko, przepraszam! - dziewczęcy głos zbił mnie z pantałyku. Spojrzałam za siebie i zobaczyłam drobną, długowłosą brunetkę, którą widziałam już raz w restauracji. 
       - Phoebe? - zmarszczyłam czoło, próbując dojrzeć jej twarz zza kurtyny ciemnych włosów. Odgarnęła je za uszy, a mnie ukazała się śliczna twarz, którą szpecił żółtawy siniak na policzku i zadrapanie na brodzie. Wewnętrzny alarm ustawił mnie do gotowości. Jej twarz przypomniała mi to, co ostatnio widziałam w lustrze. 
       - Wszystko w porządku? - zapytałam, wskazując wzrokiem siniaka na policzku. Phoebe, jakby bezwiednie, dotknęła tego miejsca opuszkami palców i zamrugała szybko. 
       - Och. To? Pff. Nic takiego, spadłam ze schodów. Taka jestem ogarnięta - machnęła ręką i zaśmiała się głośno, marszcząc przy tym nos. 
       Jej postawa wydawała się być dla mnie zbyt teatralna, lecz postanowiłam nie pytać dalej. Spojrzałam przez ramię na drzwi restauracji i wskazałam na nie palcem. 
       - Przyszłaś do Nialla? - zapytałam, próbując wymusić z siebie jak najbardziej neutralny ton. Phoebe zagryzła wargę i rozejrzała się nerwowo dookoła. Jej palce wybijały szaleńczy rytm na materiale spodni. 
       - Wiesz co, właściwie to nie. Jakoś przypadkiem się tu znalazłam. Ha! - zaśmiała się niezręcznie, a potem zmrużyła oczy i spojrzała na plaster na moim czole. - Hej! Ty jesteś Kornelia, prawda? - dopiero wtedy zabrzmiała, jakby przestała odgrywać naprawdę kiepską rolę. Kiwnęłam głową w odpowiedzi na jej pytanie, przypominając sobie, że przecież należała ona do grupy, przez którą zostałam porwana. 
       - Słyszałam co się stało kilka dni temu. Cholera, tak mi przykro. Powiedziałam Luke’owi co o tym sądzę. To naprawdę dziwne. Michael nigdy wcześniej nie odstawiał takich idiotyzmów. - szczerość w jej głosie wdmuchnęła ciepło do mojego serca. Współczucie wypisane na jej twarzy dodawało mi otuchy. Tak, mogłabym ją polubić. 
       - Dziękuję. Na szczęście nic się nie stało. Jestem cała i zdrowa - uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością, a ona odwzajemniła uśmiech i zakołysała się na piętach. 
       - Dobrze, dobrze… Cóż. To ja już pójdę… - rzuciła mi kolejne zakłopotane spojrzenie, ale zanim zdążyła się odwrócić drzwi za mną zostały otwarte z impetem. 
       - Pheebs - Niall wyminął mnie szybkim krokiem i stanął przed brunetką. Dziewczyna opuściła swoje długie włosy na twarz, nim zdążył zobaczyć siniaki. 
       - Hej, Niall - mruknęła z pochyloną głową. 
       - Co tu robisz? - zapytał mój szef, próbując wyłapać wzrok dziewczyny. Wzruszyła ramionami i zaczęła bawić się końcówkami swoich kosmyków. Nie próbowała wcisnąć mu tych samych kłamstw, która wcisnęła mnie. Niall zapewne przejrzałby ją od razu, wiedząc jaki był powód jej niespodziewanych odwiedzin. 
       - Nic. Właściwie to niepotrzebnie przychodziłam. Wybacz. Wracaj do pracy - rzuciła pod nosem, a potem napięła się cała, gdy Niall sięgnął ręką do jej podbródka i odsłonił poobijaną twarz. Powietrze wibrowało w ciszy, która zapadła, gdy zobaczył obrażenia. Phoebe patrzyła wprost na niego przeszklonymi oczami, a on zaciskał szczękę raz po raz. Przejechał delikatnie kciukiem po sinym policzku. 
       - Zginie - syknął przez zęby przybierając groźny ton, a Phoebe zacisnęła powieki, pozwalając jednej łzie spłynąć na policzek. 
       Nie miałam wątpliwości o kim mówił. Już przy pierwszej wizycie Phoebe, której byłam świadkiem, Niall powiedział, że Luke chciał podnieść rękę na dziewczynę. Ta broniła wtedy swojego chłopaka, ale teraz nie powiedziała nic, co mogłoby zaprzeczyć jego podejrzeniom. Otarła pospiesznie wilgotne policzki i pokręciła głową. Pociągnęła nosem i wypięła dumnie pierś, jakby dodając sobie otuchy. 
       - Nie zginie. Powiedziałam kilka nieodpowiednich słów. - odparła sztucznie obojętnym tonem. 
       - Świetnie. W takim razie miał pełne prawo ci wpierdolić - warknął sarkastycznie Niall, po czym zwrócił się niespodziewanie do mnie. - Jak myślisz, Kornelia? Powiedziała coś złego, więc jak najbardziej zasługiwała na lanie, hm? - wściekłość wprawiała całe jego ciało w drżenie. Źrenice rozszerzyły się, odbierając kolor jego tęczówkom. 
       - Nie wciągaj jej w to! Zbyt wiele ostatnio przeszła - skarciła go Phoebe, popychając lekko. - Wiedziałam, że nie miałam tu przychodzić. - dodała, kręcąc z rezygnacją głową. 
       - Wręcz przeciwnie! - krzyknął. 
       - Och, zamknij się! Wracam do domu - Phoebe odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie, ale zachwiała się gwałtownie, chwycona przez Nialla. 
       - Czego?! - wrzasnęła, wyrywając swoje ramię z jego uścisku. Ciemne włosy zakołysały się i zaiskrzyły w świetle ulicznych latarni. 
       - Nie wracaj do niego. - Niall przybrał błagalny ton, który dobrze poznałam przy ostatniej ich rozmowie. Miałam ochotę go poprzeć, nie mogąc znieść myśli, że ta drobna osóbka, mogła ponownie zostać zraniona. Luke Hemmings wskoczył na pierwsze miejsce listy znienawidzonych przeze mnie osób, które wciąż żyły. 
       - On ma rację - postanowiłam się odezwać. Phoebe i Niall spojrzeli na mnie zaskoczeni. Ona, mrużąc wściekle oczy, on z wdzięcznością posłaną w moją stronę. - Nie możesz wrócić do swojego kata. - powiedziałam niepewnie. Phoebe westchnęła ciężko. 
       - Phoebe! - zmartwiony głos dotarł do nas z daleka, a atmosfera wokół zagęściła się nagle. Nawet nie zdążyłam mrugnąć, gdy w powietrzy rozbrzmiało kliknięcie, a mały pistolet został wycelowany prosto w czoło, stojącego za Phoebe, Luke’a Hemmingsa. Serce zabiło mi szybko. 
       - Niall! - krzyknęła brunetka, zasłaniając wysokiego mężczyznę swoim ciałem. Mój szef nawet na nią nie spojrzał. Głodny mordu wzrok wbity został w błękitne oczy swojego rywala. Albo Luke był świetnym aktorem, albo perspektywa śmierci tak go przestraszyła, że w jego oczach zaszkliły się łzy. 
       - Horan, do cholery co ty robisz?! - wrzasnął. Spróbował odsunąć od siebie Phoebe, ale ona stała uparcie, przyklejona do jego klatki piersiowej. - Phoeebs, skarbie, błagam nie stój na linii ognia - drżenie w jego głosie wydawało się tak bardzo realne. Niall wydał z siebie odgłos, jakby miał zaraz zwymiotować. Skrzywił się zniesmaczony i spojrzał na Luke’a, jakby był najbardziej ohydnym robakiem, którego widział w życiu. 
       - Zachowaj te gierki dla kogoś o równie niskim poziomie inteligencji, co ty - syknął, poprawiając w dłoni pistolet. Luke uniósł ręce w geście poddania. Wszystkie ruchy wykonywał nazbyt ostrożnie. 
       - Niall. Odłóż broń. - powiedział cicho
       - Jasne. Ale jeśli to zrobię zginiesz powolniejszą, bardziej bolesną śmiercią. - chłód w jego głosie, przyprawił mnie o ciarki - Ale może właśnie tak powinno być. Karma to suka, prawda? Ciskasz pięściami w twarz kobiety, giniesz od pięści. 
       - Cholera, Horan, wiem! Zachowałem się, jak ostatni kretyn! Przepraszałem ją na tysiące sposobów. Zrobiłem najgorszą rzecz, jaką mogłem zrobić. Wiem o tym, rozumiesz?! Sam mam ochotę zdzielić sobie kilka razy za to, co się stało! - to, że Luke nie zaprzeczył, a nawet okazał skruchę, było dla mnie sporym zaskoczeniem. Otworzyłam szeroko oczy na jego wykrzywioną bólem twarz, na jego drżące dłonie i pokorną postawę. 
       Zawsze kojarzyłam Luke’a Hemmingsa z brakiem skrupułów, zbytnią pewnością siebie i arogancją. Za każdym razem, gdy go widziałam przekonywał mnie o prawdziwości tych skojarzeń. Nagła zmiana jego zachowania budziła we mnie wątpliwości dwojakiej postaci. Z jednej strony nie dziwiłam się Niallowi, że mu nie wierzył. Ten człowiek nie był typem pokornego pokutnika. Z drugiej strony krzywda wyrządzona Phoebe mogła obudzić w nim wyrzuty sumienia. Luke Hemmings mógł być aroganckim dupkiem, ale niekoniecznie psychopatą. 
       Nagle duża dłoń spoczęła na nadgarstku Nialla i obniżyła jego broń, która teraz została wycelowana w ziemię. Louis patrzył w napięciu na swojego przyjaciela
       - Dość tego - warknął zniecierpliwionym głosem. Przywitałam go z ogarniającą moje ciało ulgą. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy z tego, jaka byłam spięta. Teraz wszystkie mięśnie zabolały, gdy wreszcie dałam im się rozluźnić. 
       - Phoebe, zabieraj swojego ukochanego i spieprzajcie z naszego terenu - rzucił w stronę dziewczyny, a ona kiwnęła pospiesznie głową i pociągnęła za sobą Luke’a. Przestraszyłam się, dostrzegając jak wściekłość wykrzywiła twarz mojego chłopaka. Niall szarpnął się w proteście. 
       - Tommo, on…
       - Nic mnie to nie obchodzi! Jeśli Hemmings nabroił, zapłaci, ale nie będziesz wymachiwał pukawką przed moją dziewczyną, która niedawno została porwana i prawie zabita przez członka jego grupy! - wrzasnął Louis, przerywając mu i wyrywając broń z jego ręki. Zabezpieczył ją sprawnymi ruchami i pchnął z powrotem w jego kierunku, wciskając mu ją boleśnie w klatkę piersiową. Och, więc dlatego był zły. Louis obawiał się mojej reakcji na widok walczących mężczyzn, kiedy ja nawet nie pomyślałam o swoim samopoczuciu. Pokręciłam głową, czując potrzebę obrony swojego szefa. 
       - Louis, Luke uderzył Phoebe - powiedziałam chwytając go delikatnie za ramię. 
       - Co? - Louis zamrugał szybko i spojrzał pytająco na Nialla. 
       - Nawet nie zaprzeczał. Jęczał, jak bardzo tego żałuje, ale nie uwierzyłem mu ani na chwilę. Zrobi to jeszcze raz. Ten gnojek nie zasługuje na naszą litość - syknął Horan. Oddalił się od Louis’ego, jakby był na niego obrażony. Gdy mówił, nie patrzył mu w oczy. Louis rozejrzał się niespokojnie wokół siebie, a potem poklepał Nialla po ramieniu. 
       - Wiesz, że to wciąż jest wybór Pheebs. - powiedział cicho, pochylając się ku niemu. Niall parsknął nienawistnie i odepchnął go od siebie. 
       - Ta… - warknął i zniknął za drzwiami restauracji. 
       Na parkingu zapadła cisza. Louis potarł nerwowo kark i jęknął przeciągle. Spojrzał na mnie zza swoich długi rzęs, jakby błagał o pocieszenie. Westchnęłam głośno i owinęłam ręce wokół jego brzucha, wtulając się w niego. 
       - Problemy za problemami - szepnął w moje włosy, a ja ścisnęłam go jeszcze mocniej. 
       - Nie można nic z tym zrobić? - zapytałam, spoglądając w górę, by wyłapać jego wzrok. 
       - Nie możemy działać impulsywnie. Jeśli to się powtórzy Hemmings na pewno za to zapłaci. 
       - Więc będziemy czekać aż Phoebe znów zostanie pobita? - odsunęłam się od niego, czując, jak przez moje ciało zaczyna przelewać się fala złości. 
       - Nie! Oczywiście, że nie. Ostrzeżemy Michaela. Niech ma na Hemmingsa oko. - powiedział pospiesznie
       - Michaela… - zaśmiałam się bez wesołości i pokręciłam z niedowierzaniem głową. 
       - Kornelia, Phoebe nie jest głupią pustą dziewczynką, która da sobą pomiatać. Znam ją dosyć dobrze i jestem pewien, że Luke’owi już dostało się za to, co zrobił. Wierzę w nią i wiem, że jeśli poczuje zagrożenie zgłosi się po pomoc. - nie pozostało mi nic innego, jak uwierzyć w jego słowa. W duszy modliłam się, by to była prawda. 
       Dzień za dniem mijał w zastraszająco szybkim tempie, gdy Louis i Harry nie rozmawiali ze sobą. Ostatnie tygodnie były dla nas wystarczającym zmęczeniem, więc przez pierwszy okres chłodu, jaki powstał między przyjaciółmi, próbowałyśmy z Mileną być jak największym wsparciem dla każdego z osobna. W jednej z niewielu chwil, gdy i mnie, i jej dopisywał humor żartowałyśmy, że powinnyśmy założyć plantację melisy, ponieważ zapasy, które miałyśmy w kuchni nie starczały, by zniwelować stres krążący wokół naszej czwórki. Z ulgą przywitałam poprawę relacji między mną a przyjaciółką. 
       Nie otrzymałam żadnych wieści na temat Phoebe czy Luke’a. Niall coraz rzadziej pojawiał się w pracy, ale gdy go widziałam, zdawał się tryskać humorem. Nie wiedziałam czy to gra, czy może zostały wprowadzone jakieś działania, mające na celu zapewnienie bezpieczeństwa jego byłej dziewczynie. Postanowiłam zaufać jego postawie i nie zaprzątać głowy dodatkowymi zmartwieniami.
       - Kocie. Kocie. Kocie. Kocie! KOCIE! - jęknęłam z wyrzutem, odpychając od siebie, łaskoczącą mnie po łopatce, rękę. - Kooooocieeeee 
       - Louis, zamknij ryj - mruknęłam i nałożyłam na głowę poduszkę, by zagłuszyć jego natrętne wołanie. Wybuchnął śmiechem i wyszarpnął ją z mojego mocnego uścisku, powodując palący ból w czubkach palców. 
       - AAUU! - krzyknęłam i rzuciłam się bez ostrzeżenia na niego, klepiąc go mocno po nagiej klatce piersiowej. Śmiał się melodyjnie, parując sprawnie każdy mój cios. Wreszcie zamknął moje nadgarstki w jednej dłoni i pociągnął mnie za nie tak, że znalazłam się centymetry od jego twarzy. 
       - Wreszcie się obudziłaś - mruknął zmysłowo, a ja przekręciłam oczami. 
       - Ciekawe czemu - warknęłam, próbując wyszarpnąć się z jego mocnego uścisku. Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia, a tylko przybliżył mnie jeszcze bardziej do siebie. 
       - Bo wyglądałaś tak seksownie - mruknął w moje usta, a po kręgosłupie przebiegły mi ciarki. Przełknęłam ciężko, tracąc na chwilę mowę. 
       - Więc postanowiłeś mnie obudzić? - zmusiłam się na kpiący ton. Wolną ręką chwycił mnie mocno za pośladek, pozbawiając oddechu. 
       - Tak - warknął gardłowo i uniósł nieco biodra, a ja poczułam pod sobą jego twardość. Ogień w jednej sekundzie rozprzestrzenił się po każdym skrawku mojej skóry. 
       - Och - wydusiłam z siebie, zdając sobie sprawę z tego, co miał na myśli.
       - Och - zawtórował mi i wpił się ustami w moje usta. Przyjęłam chętnie jego chciwy język, a Louis wreszcie puścił moje nadgarstki. Nie tracąc ani chwili chwyciłam się kurczowo jego szyi, przyciągając go bliżej siebie. Zakołysałam się w przód i w tył, ocierając sugestywnie o jego członka, a on mruknął rozkosznie, objął mnie gwałtownie w pasie i rzucił na łóżko, zamykając między swoim ciałem a materacem. Całowaliśmy się szybko, gwałtownie, jakbyśmy nie mogli nasycić się swoją bliskością. Dłonie Louis’ego odnalazły drogę do krawędzi mojej luźnej koszulki i zdjęły ją szybkim ruchem, odsłaniając piersi. Nie tracąc czasu zabrał się za obsypywanie jednej z nich rozkosznymi pocałunkami. Pisnęłam cicho, gdy poczułam, że jego palce znalazły się pod materiałem moich szortów, pieszcząc bezlitośnie najczulsze miejsce.  Nie mogłam powstrzymać kilku wyrywających się jęków, gdy tak wiłam się pod jego uzależniającym dotykiem. 
       Gdy już sięgałam do bokserek Louis’ego, by pozbyć się ich jak najszybciej, za drzwiami, w salonie rozległ się nagle głośny huk, któremu akompaniował jeszcze głośniejszy krzyk bólu. 
       Louis zamarł w bezruchu i spojrzał na mnie przez resztki mgły pożądania, która rozpływała się powoli. 
       - On sobie chyba kurwa żartuje. Zabiję go - warknął, a ja zaśmiałam się, rozbawiona jego irytacją. Zsunął się ze mnie niezgrabnymi ruchami i naciągnął wyżej swoje bokserki, a potem otworzył z hukiem drzwi. 
       - OBYŚ MIAŁ DOBRY POWÓD, BO WŁAŚNIE PRZERWAŁEŚ… - jego wściekły wrzask został zastąpiony wybuchem niekontrolowanego śmiechu, którego tak dawno u niego nie słyszałam. Z miejsca, w którym siedziałam widziałam, że zgiął się w pół, nie mogąc przestać chichotać. Zaintrygowana narzuciłam na siebie pospiesznie koszulkę tył na przód i zeskoczyłam z łóżka w momencie, w którym do Louis’ego dołączył śmiech Mileny. Wybiegłam z pokoju i spojrzałam na to, co kryło się za powodem ich rozbawienia, a potem sama padłam na kolana, zanosząc się głośnym chichotem. 
       Harry siedział zrezygnowany na podłodze, opierając łokcie o kolana i zwieszając żałośnie głowę. Jego mokre włosy i twarz oblepione były kakao w proszku, które prawdopodobnie chciał zalać mlekiem. Ono natomiast znajdowało się rozlane na podłodze. 
       Ocierając ostatnie łzy rozbawienia, Louis podszedł do Stylesa i podał mu rękę, a Milena i ja zamarłyśmy w jednej sekundzie, zaskoczone serdecznością, której nie widziałyśmy w jego wykonaniu od dwóch tygodni. 
       - Już zapomniałem, że czasami jesteś bardziej niezdarny od Madej - rzucił, nie zwracając uwagi na ciszę, jaka zapadła wokół. Harry spojrzał na podaną mu dłoń, a potem na jej właściciela i uśmiechnął się słabo, przyjmując pomoc. Louis jednym silnym ruchem postawił go na nogi i otrzepał o bokserki ubrudzoną przez kakao dłoń. 
       - Spójrz na siebie. Wielki przywódca organizacji przestępczej, umazany w kakao i mleku. Bez wątpienia budziłbyś teraz strach na ulicach - w tonie Louis’ego nie było nienawiści, a tylko jego naturalny sarkazm. Coś, co mogło oznaczać jedno. 
       - Może każę wam zacząć tak chodzić. Zrobimy z tego naszą wizytówkę - Harry odważył się na mały żarcik, choć jego postawa wciąż sugerowała, że dobierał ostrożnie słowa. 
       - Ha! Nie tylko ty tutaj szefujesz. - odgryzł się Louis, dając mu kuksańca w ramię. Dopiero po chwili zamarł, jakby zorientował się co zrobił. Uśmiech znikał z jego twarzy w równym tempie, jak ten Harry’ego. Patrzyli na siebie przez chwilę w milczeniu, podczas którego obawiałam się ponownego wybuchu oskarżeń i złości. Już miałam się odezwać, gdy wyprzedził mnie Harry. 
       - Przepraszam, stary. To nie tak miało się potoczyć. Wiesz, że nigdy bym tego nie zrobił, gdybym wiedział… - wszystkie moje mięśnie napięły się w oczekiwaniu na reakcję Louis’ego. Milena zaciskała wargi po przeciwnej stronie salonu. 
       Louis zwilżył usta językiem i rzucił ukradkowe spojrzenie w moją stronę. Potarł dłonią swój zarost, po czym wypuścił z płuc powietrze. 
       - Wiem. Kurwa, wiem. Znam cię za dobrze. - odpowiedział, a spokój w jego tonie, sprawił, że niemal wybuchnęłam z dumy. Uśmiechnęłam się szeroko, bo to oznaczało początek końca konfliktu tej dwójki. 
       - Przepraszam. 
       - Dobra. Już skończ. Jeśli usłyszę jeszcze jedno “przepraszam” to się porzygam. Kornelia to rozumie, więc ja chyba też powinienem. - wzruszył ramionami, nie patrząc Harry’emu w oczy, jakby z trudem przychodziło mu wypowiadanie tych słów. Wtedy nie wytrzymałam. Pisnęłam głośno i podbiegłam do nich, nie zważając na rozlane mleko i rozsypane kakao i objęłam ich obu ramionami, przyciągając do siebie. 
       - JEZU IDIOCI, WRESZCIE! - krzyknęłam, a oni zaśmiali się niezręcznie, oddając moim uściskom. Milena oparła się luźno o ścianę i wyszczerzyła zęby, kręcąc z niedowierzaniem głową. 


KOMUNIKAT! 
Hej, Gang! Ostatnio patrzyłyśmy na nasz licznik wyświetleń i nie mogłyśmy nadziwić się, że w ciągu pół roku było ich aż tyle! :D Jesteśmy Wam za to niezmiernie wdzięczne! Nie jesteśmy fankami naciągania na komentarze i wyświetlenia, ale tym razem mamy malutkie marzenie, które może się spełnić tylko dzięki Waszej pomocy. 
50 rozdział już za 7 rozdziałów (to ok 6-7 tygodni). Strasznie byśmy się ucieszyły, gdybyśmy do tego czasu zdołały zdobyć 50 000 wyświetleń. Choć same promujemy bloga jak szalone, ten wynik możliwy jest tylko dzięki współpracy z Wami. Może udostępnicie bloga w poście na twitterze? Podzielicie się Waszymi wrażeniami pod tagiem #TTDff
Wierzymy w Wasze siły! Może nie jesteśmy największym gangiem na świecie, ale na pewno mamy wielu silnych członków :) 

No i tradycyjnie: Dziękujemy za to, że z nami jesteście, mamy nadzieję, że zostaniecie do końca! Nawet nie wiecie ile motywacji potrafi w nas wlać Wasze wsparcie. KOCHAMY WAS! 
I niech melisa będzie z Wami!

A. <3 & M. xx

środa, 24 grudnia 2014

42. Even your emotions have an echo

Na początek: CZERWONA CZCIONKA! (nie ma to, jak taki komunikat przy rozdziale wychodzącym w wigilię ;>)

Na rozwinięcie: Rozdział dedykujemy naszej wspaniałej Justynce (@iLoveDooots), której od razu chciałybyśmy życzyć WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO Z OKAZJI URODZIN! Przyszłaś na świat w takim pięknym dniu! Wigilia (prezentyyyy), urodziny naszego kochanego Tommo i jeszcze nowy rozdział TTD (ehe, ehe no dobra to ostatnie już nie takie piękne XD). Życzymy Ci dużo pieniędzy, dużo sławy, dużo Louis'ego, dużo Harry'ego, dużo szczęścia, dużo sukcesów, dużo pewności siebie, dużo wspaniałości, dużo pieniędzy (bo one mogą kupić większość innych życzeń), dużo pieniędzy i dużo pieniędzy! Dużo miłości, dużo radości, dużo koncertów, dużo spotkań M&G, dużo pocałunków z idolami, dużo takiej jednej rzeczy, której nie możemy na głos wypowiedzieć, bo mogłabyś to przeczytać dopiero za dwa lata (mmmmmhhhm). Ogólnie to dużo wszystkiego, czego byś sobie tylko wymarzyła, bo mogłybyśmy wymieniać cały dzień! ;D 
Dziękujemy, że wciąż tak aktywnie wspierasz naszego bloga, że jarasz się tymi wypocinami w tak cudowny sposób i że jesteś z nami w TTD - owym gangu!

Na zakończenie: No i Wam wszystkim, nasze kochane, życzymy spokojnych, zdrowych, bogatych, ciepłych, seksownych, epickich, uroczych, kolorowych, ekscytujących świąt! Mamy nadzieję, że spędzicie je jak najmilej i, mimo rodzinnych integracji, dacie radę przeczytać ten rozdział! 
A teraz zapraszamy! Do czytania, do komentowania, do dzielenia się opłatkiem, a jeśli nie uznajesz chrześcijańskiej tradycji, do jak najlepszego wykorzystania tych wolnych dni, które dało nam państwo! Do imprezowania, chlania i późnego wstawania! :D 
Dobra, ale przecież jesteście tu dla rozdziału, a nie naszej paplaniny, także...  

ENJOY! 

A. <3 & M. xx

p.s. Jeśli zjawiły się jakieś nowe osóbki, które chciałyby być informowane o pojawiających się rozdziałach, napiszcie swoje @ w komentarzach :) :) :)

Even your emotions have an echo *



Milena

        Nagłe walenie w drzwi wybudziło mnie z sennego letargu, w którym znajdowałam się od czasu zniknięcia Kornelii za drzwiami jej sypialni. Odstawiłam kubek z zimną już kawą na stolik i podeszłam wolnym krokiem, by zobaczyć kto dobijał się do naszego mieszkania. Ledwie uchyliłam drzwi, zostałam odepchnięta od progu przez niebywałą siłę. Potknęłam się o własne nogi i omal nie upadłam, gdyby nie fotel, stojący za mną. Skonsternowana zdałam sobie sprawę, że w salonie stanął Calum, patrzący na mnie przez zmrużone powieki. Jego obecność otrzeźwiła mnie od razu i  zablokowałam mu drogę, gdy próbował zrobić krok do przodu.
        - Co tutaj robisz? - zapytałam wściekła, że Michael miał czelność sprowadzać do nas więcej swoich ludzi. 
        - Gdzie jest Kornelia? - rzucił, odsuwając mnie na bok i rozglądając się po mieszkaniu, jakby spodziewał się mojej przyjaciółki siedzącej w jednym z foteli. Co znowu? Czy Harry się pomylił? Michael wciąż chce nam ją odebrać? 
        - To nie twoja sprawa, a teraz wynoś się z mojego mieszkania - warknęłam, popychając go ku korytarzowi. 
        - Dziewczyno, nie denerwuj mnie, powiedz gdzie ona jest! - krzyknął, a jego twarz wykrzywiła złość. 
        - Dochodzi do siebie w sypialni - cichy głos Louis’ego dotarł do mojej świadomości z lekkim opóźnieniem. Szarpnęłam głowę w jego stronę tak szybko, że zabolał mnie kark. Tomlinson patrzył bez emocji na Caluma, a ten odpowiedział na jego słowa głębokim oddechem. Nie zważając na moje protesty, podszedł do Louis’ego i zatrzymał się dopiero, gdy dzieliła ich kilkucentymetrowa przestrzeń. 
        - Wszystko w porządku? - zapytał, a mnie opadła szczęka. Przerzucałam wzrok z jednego na drugiego, próbując dobrać do siebie odpowiednie puzzle tej dziwnej układanki. 
        - Cóż, Evan nie pozostawił jej bez pamiątki, ale poza tym będzie wszystko w porządku - odpowiedział Louis. 
        - Wiem, że to była wasza zagrywka - oznajmił Calum, przyciszając głos, a mnie serce podskoczyło do gardła. Louis nie odpowiedział. W milczeniu patrzył mu w oczy, zapewne zastanawiając się czy powinien przyznać się do winy. 
        - Nie jestem głupi, Michael nie jest głupi - kontynuował brunet. Pochylił się ku Louis’emu, jakby spodziewał się porozrzucanych wkoło podsłuchów - będzie domagał się zapłaty. - powiedział cicho, a brwi rzuciły cień na jego oczy. Louis zacisnął wargi i skinął głową. 
        - Wiem. Nie jest to nic, czego byśmy się nie spodziewali - odparł, siląc się na obojętny ton. Obserwowałam ich z zainteresowaniem, świadoma, że coś mnie omijało. Od kiedy Calum próbował nam pomóc? Mężczyzna wyprostował plecy i zerknął ponad ramieniem Louis’ego. 
        - Chce się z nią zobaczyć - powiedział stanowczym tonem, zmieniając diametralnie nastrój między nimi. Louis parsknął śmiechem i pokręcił powoli głową. Położył na jego ramieniu dłoń, jakby spodziewał się natarcia. 
        - Słuchaj, młody. Odbębniłeś swoje, dzięki tobie dowiedziałem się o tej popierdolonej sprawie, ale nie przeciągaj struny. - rzucił groźnie, patrząc mu prosto w oczy. Błękit staczał z brązem niemą walkę. Calum przekrzywił głowę i cały się napiął. 
        - Kurwa, chociaż na chwilę, Tomlinson - załamując ręce, naparł na Louis’ego, który odepchnął go tak mocno, że Calum zachwiał się na nogach. Palec wskazujący wystrzelił w jego kierunku, gdy Louis przestał udawać uprzejmość. 
        - Nie nadużywaj mojej cierpliwości. Jeżeli próbujesz dobrać się do mojej kobiety to radzę, żebyś od razu z tego zrezygnował - syknął groźnie, a Calum przekręcił oczami. Otrzepał klapy koszuli z niewidzialnego pyłu i przejechał dłonią przez swoje ciemne włosy. 
        - Nie rób z siebie idioty, po prostu chcę wiedzieć, czy wszystko z nią w porządku - warknął, pochylając się nieznacznie, jak gotowy do ataku lampart. Louis wypuścił ciężko powietrze przez nos. 
        - Już ci mówiłem…
        - Calum. Wszystko ok - głowy wszystkich odwróciły się ku różowej czuprynie, wychylającej się z progu. Poczułam nieprzyjemne nerwowe łaskotanie w żołądku. Bałam się z nią zamienić słowa od wczoraj, gdy zemdlała po swoim wybuchu złości. Prawdę powiedziawszy nie miałam na to zbyt wielu okazji, bo Louis nie odstępował jej na krok. 
        Calum opuścił bezwładnie ramiona na widok mojej przyjaciółki, która teraz stanęła między nim, a Louis’m. Właściwie to stanęła frontem do Caluma, przylegając plecami do torsu Louis’ego, jakby chciała go obronić przed naszym “gościem”. Brunet wyciągnął rękę i dotknął jej policzka, przyglądając się plastrowi na czole i guzowi na skroni. Skrzywił się z sykiem, a potem opuścił dłoń, widząc ostrzegawcze spojrzenie Louis’ego. 
        - Zasłużył na to, co dostał - powiedział drżącym głosem, a Kornelia kiwnęła głową i odepchnęła się lekko od Louis’ego. 
        - Nikt temu nie zaprzecza. - odparła. Nie uszło mojej uwadze, że dziwna ciemna aura, która pojawiła się wokół niej poprzedniego dnia, wciąż tam była. Zagryzłam wargę i przeniosłam ciężar ciała z nogi na nogę, czując się dziwnie niekomfortowo z tą odmienioną Kornelią w jednym pomieszczeniu. W tym czasie ona podeszła do Caluma i owinęła ręce wokół jego bioder, wtulając się w niego mocno. Louis poruszył się niespokojnie, ale nie interweniował
        - Dziękujemy, że nam pomagałeś. - szepnęła moja przyjaciółka, gdy Calum położył ramię na jej plecach i zaczął je głaskać powolnymi ruchami. 
        - Na tyle, na ile mogłem - odszeptał i pochylił się, by ucałować czubek jej głowy. Louis zmrużył oczy, co nie uszło jego uwadze. Spojrzał na niego lękliwie, z niewypowiedzianą prośbą. Prośbą o pozwolenie na chwilę bliskości? 
        Kornelia wreszcie oddaliła się od niego i powróciła pospiesznie do boku Louis’ego. Ujęła jego dłoń w swoją i skinęła na Caluma. Ekspresja chłopaka sugerowała, że nie podobała mu się ta sytuacja. Rzucił wzrokiem na splecione dłonie pary i przełknął ciężko ślinę. Odchrząknął, przeczyszczając gardło i rozejrzał się po salonie. Jego wzrok zatrzymał się na mnie. 
        - Przepraszam, że tak cię potraktowałem - powiedział, a potem odwrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia. 
        - Hood! - zawołał za nim Louis. Calum zatrzymał się w progu, ale nie odwrócił. Przekręcił tylko nieco głowę, wbijając wzrok w podłogę i czekając na dalsze słowa mężczyzny. - Umowa, o której mówiła ci Kornelia, gdy Styles był jeszcze w Irlandii, nie została zerwana - skrzywiłam się na ton z jakim Louis wypowiedział nazwisko Harry’ego. Może chciał to ukryć, może wręcz przeciwnie. Wszystko jedno, bo obrzydzenie, w które je ozdobił było aż nadto słyszalne. Tylko ja byłam w stanie dostrzec, że Calum zamknął na dłuższą chwilę oczy, a mała zmarszczka pojawiła się między jego brwiami. Ująwszy w dłoń klamkę, wziął głęboki oddech. 
        - Jasne - rzucił cicho i zamknął za sobą drzwi. 
        W salonie zapanowała nieznośna cisza. Nikt się nie ruszył, nikt nie wypowiedział nawet jednego słowa. Przygryzłam paznokcie, nie mając pojęcia co robić. Powinnam się odezwać? Poprosić Kornelię o rozmowę? Zaproponować kawę? W końcu był poranek. Co miałam zrobić? 
        - Milena… - podskoczyłam, gdy z jej ust padło moje imię. Błyskawicznie przywróciłam się do porządku i spojrzałam w niebieskie oczy przyjaciółki. 
        - Tak? - mój głos był zachrypnięty, zdradzając zdenerwowanie. Kornelia uśmiechnęła się łagodnie i ścisnęła mocniej dłoń Louis’ego
        - Jak się czujesz? - zapytała z troską, wywołując u mnie konsternację. Uniosłam niepewnie kąciki warg i podrapałam się po głowie
        - Ja? Um… Dobrze. Dobrze. A ty? - nerwy zjadały mnie w całości, przeżuwały i wypluwały te durne słowa. Przecież to była Kornelia. Dziewczyna, którą znałam kilka lat, z którą nie rozstawałam się na dłużej niż tydzień, która była przy mnie, a ja przy niej w doli i niedoli. Dlaczego robiłam z siebie taką idiotkę. 
        - Dobrze. Jeszcze trochę kręci mi się w głowie, ale to przejdzie. - machnęła niedbale ręką i zaśmiała się wesoło. - Mam nadzieję, że nie miałaś dzisiaj koszmarów? - dodała, sprawnie schodząc ze swojego tematu. Dlaczego zachowywała się, jakby nic się nie stało. Jakby poprzedniego dnia nie została porwana, pobita i nie groziła jej śmierć? Czy mogła sobie z tym poradzić przez noc? Nie.. Nie ona. Ta dziewczyna to tykająca bomba naładowana emocjami. Coś było nie tak i musiałam się dowiedzieć co. 
        - Nie. - skłamałam. Tak naprawdę miałam koszmary. Gorsze niż zwykle. Widziałam w nich martwego Harry’ego i Kornelię. Co jakiś czas przed oczami pojawiał mi się Louis, który płakał nad ich grobem, a ja nie mogłam wydusić z siebie nawet jednego szlochu, zakneblowana niewidzialnym materiałem. Jeszcze gorzej było w chwili po przebudzeniu, gdy zorientowałam się, że moje łóżko było puste. Harry musiał uporać się z policją i Michaelem, na co poświęcił całą noc, pozostawiając mnie samą ze swoimi myślami. 
        - To dobrze. Mam nadzieję, że od teraz będzie ci się polepszać - mi? A co z Tobą? Myślałam, nie rozumiejąc zupełnie co się właściwie działo. Już miałam odpowiedzieć, ale drzwi wejściowe ponownie się otworzyły i do mieszkania wszedł Harry. Spojrzał po każdym z osobna, zatrzymując na chwilę wzrok na Louis’m i zdjął marynarkę. 
        Tomlinson napiął się cały i wyszedł nieco przed Kornelię, jakby bał się, że Harry ją zaatakuje. Domyślałam się, że na tym etapie był to odruch bezwarunkowy, ale wyraźnie dostrzegłam ból przebiegający po twarzy mojego chłopaka, gdy go zauważył. Rzucił marynarkę na oparcie fotela i wziął głęboki oddech. 
        - Wszystko załatwione. - oznajmił, nie patrząc na nikogo. Podeszłam do niego powoli i wzięłam go za rękę, uśmiechając się pocieszająco. 
        - Świetnie - rzucił Louis, pociągnąwszy dłoń Korneli, odwrócił się w kierunku jej sypialni. 
        - Tommo… - zawołał za nim Harry, łamiącym się głosem, lecz drzwi zatrzasnęły się nim zdążył dokończyć myśl. Zacisnął palce na mojej skórze, a mięśnie jego szczęki zatańczyły gwałtowne. Pocałowałam go w ramię, czując ból, który w sobie nosił. 
        - Chcesz się stąd wynieść? - szepnęłam głosem przytłumionym przez jego koszulę. Spojrzał na mnie spod siniaków na twarzy i westchnął głęboko. Kiwnął głową, a ja sięgnęłam po jego podbródek i złożyłam na ustach delikatny pocałunek. 
        Porwałam z sypialni torebkę, dopiłam w pośpiechu kawę i wyszłam za Harrym na korytarz. Nie musieliśmy nawet omawiać celu naszej ucieczki. Harry od razu ruszył w stronę swojej willi. Przez całą drogę wpatrywał się w przednią szybę, nie mówiąc wiele. Bawiłam się jego palcami, spoczywającymi na moim udzie, ale żadne z nas nie wypowiedziało nawet słowa. Czułam się dziwnie ze świadomością, że mieliśmy wreszcie spokój. Tak, został do rozwiązania jego konflikt z Louis’m i dziwne zachowanie Kornelii, ale poza tym wydawało się, że nikt nie był już w niebezpieczeństwie, co zdjęło z mojego serca ogromny ciężar. Czekała nas rozmowa, która prawdopodobnie odbędzie się w pomieszczeniach ogromnego budynku, do którego zmierzaliśmy, ale nie mogłam zostawić ot tak faktu, że Harry naraził moją przyjaciółkę na niebezpieczeństwo. Nie byłam tak zła, jak spodziewałam się, że będę, lecz ostatnie dwa dni pozostawiły we mnie niesmak, którego musiałam się pozbyć. 
        Maserati zatrzymało się na kamiennym podjeździe i wyszliśmy z auta bez słowa. Spotkaliśmy się przed maską i złączyliśmy dłonie, po czym, w milczeniu, ruszyliśmy do drzwi. Harry przekręcił klucz i wpuścił mnie do środka. Dom przywitał mnie zapachem drewna i męskich perfum, który znałam już tak dobrze. Nie wiedziałam gdzie się skierować. Poza garderobą z tajemną skrytką i ogromną łazienką, na parterze znajdowało się jeszcze biuro Harry’ego, w którym trzymał wszystkie dokumenty dotyczące transakcji, pokój z którego wychodziło się na piękny duży ogród i pokój gościnny. Na piętrze usytuowana była sypialnia Harry’ego, oszklony salon, który ukazywał piękno okolicy, dwie łazienki, kolejny pokój gościnny, pokój medialny i, moje ulubione pomieszczenie w całym domu, biblioteka. Nim Harry wyleciał do Irlandii zdążyłam dobrze zaznajomić się z tym miejscem. Byłam podekscytowana, że mogłam znów się w nim pojawić. To oznaczało powrót do normy, jeśli coś w moim nowym życiu mogłam nazwać normą. 
        Spojrzałam na duży brązowy fortepian, stojący samotnie w ogromnym holu i uderzyła mnie pewna myśl. Odwróciłam się do Harry’ego, który zamykał właśnie drzwi na klucz i uśmiechnęłam się psotnie. Widząc to, zmarszczył brwi i przekrzywił głowę zaintrygowany. 
        - Jakim cudem jeszcze nie słyszałam jak grasz na tym cudeńku? - zapytałam, wskazując palcem instrument. Wreszcie przez jego twarz przebiegł cień uśmiechu, gdy pokręcił głową
        - Nie jestem w tym najlepszy, to Louis jest pianistą - wzruszył ramionami, krzywiąc się na wspomnienie swojego przyjaciela. Zacisnęłam wargi i położyłam ręce na biodrach. 
        - Więęęęc… Kupiłeś sobie piekielnie duży, drogi fortepian, tylko po to, żeby ładnie wyglądał? - parsknął śmiechem i podszedł do instrumentu, wyciągając do mnie rękę. 
        - Widziałaś to miejsce? Co innego mogłoby zapełnić tę przestrzeń? - zapytał, siadając na stołku. Ustawił odpowiednio jego wysokość i położył palce na klawiaturze. Nagle w holu rozbrzmiała piękna muzyka, która wydostawała się spod klapy instrumentu. Otworzyłam szeroko oczy w zdziwieniu i podbiegłam do Harry’ego, klepiąc go w ramię. 
        - Kłamca! - warknęłam, patrząc jak jego długie palce suną zgrabnie po klawiszach, wprawiając w ruch młotki we wnętrzu fortepianu. Harry zaśmiał się melodyjnie, niemal synchronizując z muzyką, po czym przerwał grę. Jeszcze przez chwilę w domu odbijało się echo czystych dźwięków, by potem otoczyła nas przejmująca cisza. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Kornelia pewnie doznałaby tutaj orgazmu. 
        - Nie przerywaj! - zażądałam, machając zabawnie rękami, a Harry zachichotał i pociągnął mnie niespodziewanie na swoje kolana. 
        - Chyba nie zamierzamy teraz odegrać tandetnej sceny z jakiegoś romansu, co? Ja będę grał, a ty uświadomisz sobie, jak jesteś we mnie zakochana, by wreszcie pocałować mnie w pełnej uniesienia chwili - szepnął mi do ucha, wywołując gęsią skórkę. Ścisnęło mnie w żołądku na wspomnienie “zakochania”, ale celowo to zignorowałam. Zgarbiłam się lekko i westchnęłam przeciągle, kręcąc głową. 
        - Potrafisz zepsuć cały nastrój. - mruknęłam oskarżycielsko, a on wybuchnął śmiechem, który dla mnie był wystarczającą muzyką. Przymknęłam oczy, delektując się tym dźwiękiem i bliskością Harry’ego, a biodra same poruszyły się sugestywnie. Harry znieruchomiał na moment, zapewne oceniając czy dobrze zrozumiał ten gest. Milczeliśmy chwilę oboje aż odważyłam się ponownie zakołysać na jego kolanach. To wystarczyło. Zgarnął w pięść moje włosy i pociągnął mocno, kładąc moją głowę na swoim ramieniu. 
        - Wręcz przeciwnie. Najwyraźniej zbudowałem o wiele lepszy nastrój - warknął gardłowo, a ja poczułam pod sobą twardniejącą męskość. Mruknęłam z aprobatą i wykonałam kolejny ruch, co sprowokowało go do chwycenia wolną ręką mojej szyi. Ścisnął ją lekko, po czym zsunął dłoń do mojej piersi, wydzierając ze mnie stłumione jęknięcie. Poruszałam się miarowo, ocierając o jego czarne spodnie i wywołując imponującą erekcję, którą mogłam wyczuć przez barierę naszych ubrań. 
        Może nie był to zbyt odpowiedni moment, może powinnam siedzieć z nim i kłócić się na temat tego, jak załatwił sprawy w Irlandii, ale prawdą było, że nie mogłam teraz być bardziej obojętna na swoją złość. Tęskniłam za nim. Tęskniłam za każdym centymetrem tego wspaniałego ciała. Kłótnia poczeka. 
        Harry w końcu nie wytrzymał, odepchnął mnie delikatnie od siebie i wstał ze stołka. Jego dłonie natychmiast odnalazły drogę do moich bioder, na których zacisnęły się, zostawiając siniaki. 
        - Do sypialni - warknął groźnie, gryząc mnie w szyję i przywracając wspomnienia naszego pierwszego seksu. Nie widziałam tej mrocznej, władczej strony Harry’ego od ponad trzech tygodni, co spotęgowało ogień, który właśnie wybuchnął między moimi nogami. Chciałam spełnić jego polecenie, ale nie mogłam oderwać wzroku od tych rozszerzonych źrenic. Stałam jak sparaliżowana, oddychając szybko i podziwiając doskonale czytelne pożądanie, które wpłynęło na jego twarz. Pochylił się do mnie ponownie i złapał w zęby płatek mojego ucha. 
        - Słyszałaś co powiedziałem? - syknął cicho, sprawiając, że prawie ugięły się pode mną nogi. Oparłam się o fortepian, który zajęczał żałośnie, gdy próbowałam opanować pełne żądzy zaćmienie. 
        - Świetnie, w takim razie… - zaczął, a potem, bez ostrzeżenia, rozerwał guziki mojej koszuli. Wciągnęłam głośno powietrze, zaskoczona i jednocześnie podniecona. 
        - Musisz przestać to robić - szepnęłam, gdy zgarnął w dłonie moje, uwięzione w staniku, piersi. 
        - Co? - zapytał, otulając moją szyję ciepłym oddechem. Przeczyściłam gardło, osuwając się nieznacznie na klawiaturze, która ponownie wydała z siebie kilka dźwięków. 
        - Um… Psuć moje rzeczy. - pisnęłam, nienaturalnie wysokim głosem, gdy jego ręka znalazła się pomiędzy moimi nogami. Poczułam, jak spodnie rozluźniają się, gdy Harry odpiął guzik i rozporek, a potem stanęłam przed nim w samej czarnej bieliźnie, gdy zsunął je z mych nóg. 
        - I tak nie podobała mi się ta koszula - warknął, napierając na mnie, a fortepian zaśpiewał fałszywie. Poczułam na udzie jego twardość i zdałam sobie sprawę, że nie dotrzemy do sypialni. Harry był zbyt wygłodniały, zbyt długo czekał, podobnie jak ja. 
        Wtem jednak spowolnił swoje ruchy, obdarzał głębokimi, zmysłowymi pocałunkami moją rozpaloną skórę, a ja wiłam się pod jego dotykiem. Długie palce przesuwały się po moich majtkach, w górę i w dół, torturując mnie bezlitośnie. Zrzuciłam z niego koszulkę i wgryzłam się w jego ramię, próbując powstrzymać jęknięcie rozkoszy, gdy wdarły się pod moją bieliznę. Kołysałam biodrami w rytm jego ruchów, próbując spotęgować doznania, które mi serwował, ale on  zacmokał z dezaprobatą i oddalił ode mnie swoją dłoń, przyciskając w to miejsce biodra. Pisnęłam desperacko, ocierając się o nabrzmiałą męskość, wciąż uwięzioną w jego spodniach. 
        - Harry… - szepnęłam błagalnie, patrząc na niego zamglonym wzrokiem. Posłał mi mroczny uśmiech i polizał moją dolną wargę. Zadrżałam. 
        - Co? - zapytał, bezlitośnie obojętnym tonem. Jego gierki doprowadzały mnie do szału. Do bardzo przyjemnego szału…
        - Proszę… - jęknęłam, gdy odpiął mój stanik, który wylądował na ziemi z resztą ubrań. 
        - O co? - drażnił się ze mną, schodząc w dół, zostawiając na mojej skórze mokre ślady. Bawił się przez chwilę krawędzią moich majtek, po czym zsunął je powoli. Stałam teraz zupełnie naga, podczas gdy on wciąż był w połowie ubrany. Nie mogłam powstrzymać krzyku rozkoszy i gwałtownego drżenia, gdy przejechał językiem po najczulszym miejscu mojego ciała. 
        - O co? - powtórzył, powracając do moich ust i zezwalając mi na posmakowanie swoich soków. Ten miesiąc podziałał na mnie, jak naciągnięta cięciwa działa na strzałę. Wreszcie zostałam posłana ku wolności, a spotęgowane pożądanie potrzebowało spełnienia tu i teraz. 
        - Weź mnie - mruknęłam w jego usta, a on zaśmiał się zmysłowo i sięgnął do swoich spodni. 
        - Myślałem, że już nigdy tego z siebie nie wydusisz - rzucił i uwolnił członka z wiążącego go materiału. Bez zbędnych wstępów i ceregieli wszedł we mnie głęboko i gwałtownie, a ja krzyknęłam z rozkoszy, witając go w sobie. Czułam jak rozpychał moje wnętrze, sięgając najbardziej czułego punktu i wywołując przed oczami iskry. Harry wsuwał się i wysuwał ze mnie szybkimi ruchami, chowając twarz w zagłębieniu między moją szyją a ramieniem, a ja mogłam tylko oddawać się przyjemności, jaką mi ofiarował. Fortepian wygrywał pod nami wściekłe melodie, dostosowując się do rytmu naszych ciał. 
        W pewnym momencie Harry sięgnął ręką do moich włosów i pociągnął za nie gwałtownie, uwydatniając przed sobą moją szyję. Dysząc ciężko, wpił się w nią ustami, nie przerywając swoich ruchów. Czułam na skórze zęby, które miały pozostawić na niej długotrwałe ślady, ale nie dbałam o to. Zaborczość z jaką mnie wziął, jego żądza i chęć dominacji wprowadzały mnie w stan ekstazy. Czułam zbliżający się orgazm i wbiłam paznokcie w nagie plecy Harry’ego, próbując poczuć go bardziej, głębiej. 
        - Ah, Harry - jęknęłam, będąc już na skraju. Poczuł, jak moje ścianki się kurczą i natychmiast wysunął się ze mnie, pozbawiając drogi do osiągnięcia upragnionego szczytu. Ścisnęłam uda, próbując ulżyć sobie w torturze, łapiąc się na tym, że wciąż cichutko pojękiwałam. Harry nie dał mi szansy na protesty, bo złączył swoje usta z moimi, wpychając do nich język. Trzymał mnie mocno za włosy, ograniczając swobodę ruchów, a drugą ręką sięgnął do moich pośladków. Z łatwością uniósł mnie w górę i posadził na klawiaturze, a fortepian zagrał głośniej niż kiedykolwiek. Wtedy wbił się we mnie ponownie, nie tracąc zbędnych słów. Spojrzałam w jego przymglone oczy, zarzucając mu ręce na szyi, przyjmując go  w sobie raz za razem, pchnięcie za pchnięciem. Mruczał gardłowo, na jego ciele wystąpiły kropelki potu. Posyłał ku mnie ciepło swego oddechu, który teraz stał się nieregularny, ruchy straciły na statyczności, a ja poczułam, że on napręża się jeszcze bardziej. Wreszcie doszedł, z głuchym jęknięciem, przyciskając mnie do siebie mocno i wykonując kilka ostatnich ruchów, które doprowadziły mnie na skraj świadomości. Przejechałam paznokciami po jego plecach, zostawiając na nich krwawe ślady i wygięłam kręgosłup, przyjmując każdą kolejną falę jego intensywnego orgazmu, oddając w zamian swoje spełnienie. Przeklął siarczyście i wysunął się ze mnie, wprowadzając moje ciało w niekontrolowane drżenie, gdy otarł się o przewrażliwione wnętrze. 
        Dyszeliśmy ciężko oboje, nie odzywając się jeszcze przez chwilę, patrząc sobie w oczy w napięciu. Harry ścisnął moje biodra, a potem powiedział coś, czego najmniej w tamtym momencie się spodziewałam. Coś, czego od dawna skrycie się obawiałam, coś, czego nie chciałam usłyszeć. 
        - Kocham cię… - przyciągnął mnie do siebie i pocałował zapalczywie, a ja w szoku, przyjęłam jego pocałunek, oszołomiona przeżytym orgazmem i tym potężnym wyznaniem. Gdy odsunął się nieznacznie, spojrzałam w jego oczy, nie mogąc wydusić słowa. Mogło minąć kilka sekund, kilka minut lub godzin, a ja wciąż wpatrywałam się w niego otępiała. Zamrugał szybko i potarł szyję, rozglądając się nerwowo. 
        - Wszystko w porządku? - zapytał przyciszonym głosem, a ja potrząsnęłam głową, by ocknąć się z tego dziwnego stanu. 
        - Tak. Tak - powiedziałam, zachrypniętym głosem i zabrałam się za zbieranie z ziemi swoich rzeczy. Nałożyłam na siebie bieliznę i spodnie, a zniszczoną koszulę położyłam na klapie fortepianu. Harry w tym czasie zapiął guzik jeansów. Wciąż czułam na sobie jego uważny wzrok. Unikając go uparcie popędziłam do garderoby i szarpnęłam kilka przypadkowych rzeczy Gemmy - siostry Harry’ego. I tak już z nich nie skorzysta. Nim zdążyłam zamknąć się w łazience, Harry chwycił mnie za ramię i zatrzymał w połowie drogi. Napięłam się, nie będąc jeszcze gotową na konfrontację. Jakim cudem chwilę temu kochaliśmy się jak szaleni na klawiaturze fortepianu, a teraz nie mogłam nawet na niego spojrzeć. 
        - Nie chciałaś tego usłyszeć, prawda? - szepnął, poprawnie odczytując moje obawy. Wbiłam wzrok w podłogę, nie będąc w stanie ani zaprzeczyć, ani potwierdzić. Nie chciałam go zranić, nie teraz, gdy miał na głowie tyle stresów. Mogłam grać na zwłokę, lecz nie widziałam w tym sensu. 
        - Milena. - moje imię zabrzmiało w jego ustach surowo. Jakby był poirytowany, nawet zły. Nie było wyjścia. Spojrzałam w jego zielone oczy i przygryzłam wargę. Byłam w potrzasku. 
        - Nie rozumiem. Irwin mówił… cytował… - Harry zmrużył oczy, jakby próbował rozwiązać wyjątkowo trudne równanie matematyczne, a potem błysk świadomości zmienił jego ekspresję. Pełne usta ułożyły się w małe “o”, brwi uniosły wysoko. 
        - Nie powiedziałaś tego… - szepnął, a ja domyśliłam się co zrobił Ashton. Harry mówił, że w Irlandii Irwin przekazał mu wiadomości, które zostawiłam na jego poczcie głosowej. Zapewne, by wyprowadzić go z równowagi, blondyn dodał niektórym z nich dramaturgii. Pokręciłam głową, przekazując Harry’emu, że jego obawy były słuszne. 
        - Nie… - mruknęłam, zachrypniętym głosem. - Harry ja…To nie tak, że… Po prostu Maciej… ja nie wiem. Nie wiem - mamrotałam bez ładu i składu, nie wiedząc, jak przekazać Harry’emu co czułam. Sama nie wiedziałam co czułam. Bez wątpienia było to coś silnego, lecz nie chciałam nadawać temu etykiety. Ostatni mężczyzna, któremu wyznałam miłość zdradzał mnie z wieloma kobietami, oszukując przez cały czas trwania związku. Nie mogłam ot tak rzucać tych słów, nie będąc pewną ich prawdziwości. 
        Ku mojemu zaskoczeniu Harry uśmiechnął się łagodnie i przyciągnął mnie do siebie, przyciskając moją głowę do jego chłodnej klatki piersiowej. Poczułam ciepłe usta na włosach. 
        - W porządku. Rozumiem. Mogę ci jedynie obiecać, że prędzej czy później wycisnę to z ciebie - zażartował, a ja odetchnęłam z ulgą. Był cudowny. Był idealny. Dlaczego? To niemożliwe. To niemożliwe, żeby wyrozumiały, wrażliwy facet, obejmujący mnie ciasno, był tym samym dupkiem, którego spotkałam w Bobbles podczas naszych pierwszych wakacji w Londynie. Jak? Jak? JAK? Pewnie nigdy nie miałam zdobyć odpowiedzi na to pytanie. Bo i po co? Wolałam przyjąć jego uczucie i cieszyć się z korzyści, które z sobą niosło. W zamian oddawałam ile byłam w stanie, świadoma, że to wciąż za mało, lecz niezdolna do poprawy. Może z czasem. Później. Kiedy już będę pewna… 
        Głośny dzwonek, rozdzierający ciszę w willi przestraszył nas obojga. Zaśmialiśmy się niezręcznie ze swojej reakcji i Harry odsunął mnie od siebie na odległość ramion. 
        - Otworzę - szepnął i pocałował mnie w spocone wciąż czoło. Opuściłam powieki, przyjmując ten gest. Wewnętrzny spokój, który niedawno osiągnęłam pozwolił mi na rozkoszowanie się tymi chwilami. Wreszcie mogłam normalnie funkcjonować. 
        - Wezmę prysznic - oznajmiłam i wskazałam na łazienkę za sobą. Harry kiwnął głową i odwrócił się, by otworzyć wejściowe drzwi, w chwili, gdy po holu rozniosło się niecierpliwe pukanie do drzwi. 
        Pod prysznicem mogłam wreszcie oddać się kotłującym myślom. Harry powiedział, że mnie kocha, Kornelia była bezpieczna, choć jej zachowanie budziło moje podejrzenia, Louis zabijał Harry’ego wzrokiem przy każdym spotkaniu. Może nie groziły już nikomu śmierć, porwanie i inne niebezpieczeństwa, ale zdecydowanie musieliśmy rozwiązać problemy dzielące naszą czwórkę. Harry powiedział, że mnie kocha. Choć bałam się tego, jak ognia, wiedziałam, że kolejnym krokiem ku progresowi była moja rozmowa z Kornelią. Złapałam się na tym, że czułam pewien żal do Louis’ego o wrogą postawę, którą prezentował względem swojego przyjaciela. Może Harry nie miał wyjścia i musiał początkowo poświęcić Kornelię. Kocha mnie. Może plan nie był idealny, ale zadziałał. 
        Wyszłam z kabiny i wytarłam ciało puchatym ręcznikiem. Narzuciłam na siebie kremową bluzkę z krótkim rękawem i czarne leginsy, i poprawiłam w lustrze makijaż. Zamknęłam torebkę i spojrzałam w częściowo zaparowane lustro. Dlaczego mnie kochał? 
        Drzwi otworzyły się bezszelestnie i wyszłam na korytarz, z uśmiechem dostrzegając, że moja rozdarta bluzka wciąż leżała na fortepianie, a koszulka Harry’ego na podłodze. On natomiast gdzieś zniknął. Wytężyłam słuch, mając nadzieję, że jakiś hałas doprowadzi mnie do miejsca jego pobytu, a potem zamarłam. 
        - Michael na to nie pozwoli - głos Harry’ego, dochodzący z jego gabinetu, znajdującego się za drzwiami po przeciwnej stronie od łazienki i garderoby, brzmiał na zdenerwowany. 
        - Przecież nie on prowadzi tę grupę tylko ty! Ty i Tommo! - w osłabionym głosie Liama wyraźna była desperacja. Co on tutaj robił? Nie widziałam się z Liamem od czasu moich odwiedzin w jego mieszkaniu, gdy ujawniał oznaki odwyku, który zarządziła Karolina. Ścisnęło mnie w gardle, na myśl o tych czasach. Płacz i koszmary to jedyne skojarzenia, które przychodziły mi do głowy. 
        - Cholera on jest bystry! O mało nie straciliśmy przez niego Kornelii - wyraźnie słyszałam, że owe słowa zostały ciśnięte przez zęby. Harry tracił cierpliwość. Na paluszkach pokonałam odległość dzielącą mnie od wejścia do gabinetu i stanęłam pod ścianą. Głosy mężczyzn były teraz o wiele wyraźniejsze. 
        - Przez niego? - kpiący ton Liama wzbudził we mnie iskrę złości. Zapadła długa cisza. 
        - Przeginasz. Nie zapominaj, że to przez ciebie musiałem lecieć do tej pierdolonej Irlandii. 
        - Przez Evana. Nikt nie kazał ci handlować kobietami. Wiesz, że już byś nie żył gdyby to była Caroline lub Phoebe. 
        - Phoebe już nie jest z nami
        - Ale gdyby była Niall nie wahałby się, by wpakować Ci kulkę w łeb. Ja nie wahałbym się, żeby to zrobić. Kornelia była najbezpieczniejszym wyjściem prawda? Wiedziałeś, że Louis’emu za bardzo na tobie zależy. Jesteście jak bracia, wy dwaj. 
        - Mówisz, że gdybym wybrał Caroline, padłbym martwy z twojej ręki? 
        - Co zrobiłeś, żeby nie doszło do transakcji, hm? - Liam sprawnie zmienił temat, a ja ścisnęłam materiał bluzki w dłonie. Jego głos brzmiał słabo, lecz coś mi mówiło, że grał w tej grupie o wiele ważniejszą rolę, niż wcześniej myślałam. Jak wiele jeszcze musiałam się nauczyć o ich hierarchii? 
        - Nic, o czym twój niewyparzony ryj mógłby słuchać. - bezlitosne słowa Harry’ego przebiły się przez Liama i ścianę, wywiercając małą bolesną dziurkę w moim sercu. 
        - Racja. - Payne wydawał się być niewzruszony - Cokolwiek to było, darowało ci życie, pamiętaj o tym. 
        - Liam, do czego zmierzasz? Przyszedłeś tutaj, żeby błagać mnie o swoje dawne stanowisko, a teraz pieprzysz o rzeczach, z których doskonale zdaję sobie sprawę. 
        - Znam cię. Doskonale rozumiem każdy twój ruch i wiem, że gdybyś nie miał planu B nie wystawiłbyś na niebezpieczeństwo jednej z naszych kobiet. Bałeś się, że w narkotykowym szale mógłbym bez słuchania wpakować w ciebie cały magazynek, gdyby to była Caroline. Na dodatek Zayn pomógłby mi schować twoje ciało. Phoebe już dawno wybrała tego popierdolonego Hemmingsa, więc odpada. Jesteś zbyt wielkim tchórzem, żeby wybrać Milenę. Przecież nie chciałeś jej nawet sprowadzać tutaj z Polski, by była bezpieczna, gdzieżby oddawać ją w ręce wroga. Została Kornelia. Louis mógł wyładować na tobie swoją złość, ale wiedziałeś, że w końcu cię wysłucha. Może wciąż nie wierzyłeś w siłę jego uczucia do tej kobiety. 
        - Niezłych mam przyjaciół, którzy straszą mnie śmiercią - Harry zabrzmiał niemal wesoło, gdyby nie mroczny akcent, czający się gdzieś w jego słowach. 
        - Znasz kodeks. Wiesz, że to, co zrobiłeś złamało przynajmniej 10 zasad. 
        - Niepisanych
        - Usprawiedliwiasz się? 
        - Nie. Masz rację. Mielibyście pełne prawo odstrzelić mi łeb. Louis mógł to zrobić bez wahania. Wciąż jednak nie widzę celu tej rozmowy. 
        - Jestem w tym biznesie od początku. Znam nasze strategie, oszustwa, zasady. Przede wszystkim znam ciebie, Lou, Elegancika i Nialla. Chcesz pozbyć się tak wartościowego członka? Wiesz, że wszystkie największe transakcje były przeprowadzane tylko dzięki mojej elokwencji - głos Liama przeszedł do wściekłego szeptu, jakby wiedział, że stałam za drzwiami, bezczelnie ich podsłuchując. 
        - Zaćpałeś się. Nawet teraz trzęsiesz się jak osika, twoje ciało chce tego gówna. 
        - Wciąż jestem zdolny pracować. 
        - Nie w takim stanie
        - Nawet zaćpany, mam o wiele lepsze wyczucie w rozmowach niż ty i Tommo razem wzięci. - miałam ochotę się zaśmiać, bo łatwo było mi uwierzyć w prawdziwość jego słów. Wyobrażałam sobie naburmuszonego Harry’ego i wiecznie żartującego Louis’ego, którzy próbują dokonać jakiejś racjonalnej transakcji ze zblazowanymi bogaczami z innych krajów. 
        - Zayn przejmie funkcje negocjatora. 
        - Och świetnie, każda broń będzie musiała zostać dostarczona cudownie wypolerowana, a każdy worek z amfą, który nie będzie miał równiutkich krawędzi, zostanie wyjebany do kosza. - wyszczerzyłam zęby do pustego holu, przywołując we wspomnieniach obraz Zayna w idealnie skrojonym garniturze. Rzadko widywałam go w luźniejszym zestawie, a jeszcze rzadziej, zachowującego się niekulturalnie. Usłyszałam niski chichot Harry’ego i ze zdziwieniem przyjęłam w sobie uczucie ulgi. Dlaczego zależało mi na ich zgodzie? Ze względu na Karolinę? Może zdążyłam wybudować w sobie pewną odpowiedzialność za Liama. 
        - Jeśli Clifford się dowie… 
        - To nie było jednym z jego warunków, prawda? 
        - Powiedział, że mam cię ogarnąć. 
        - Więc mnie ogarnij. Przydziel do mniejszych zleceń, a z czasem wszystko rozejdzie się po kościach. 
        - Stary, wiesz, że to tak nie działa. 
        - Cholera, Styles, nic nie zrobiłem! Clifford jest inteligentny, jestem pewny, że wie, że to wszystko zostało zmyślone przez Evana!
        - Nawet jeśli to wie, będzie udawał, że jest inaczej. Może jest inteligentny, ale też dumny. Przygarnął pod swoje skrzydła kretyna, który pozbawił go ponad miliona. 
        - On złamał umowę. Dlaczego ty nie możesz jej lekko naciągnąć? - ponownie zapadła długa cisza. Słyszałam tylko ich spokojne oddechy i niemal widziałam oczami wyobraźni, jak wpatrywali się w siebie intensywnie - Harry, rozmyślający nad jego propozycją i Liam, modlący się w duchu o jej pozytywne rozpatrzenie. Wciąż nie chciałam wyjść z ukrycia, choć wiedziałam, że wszystko o czym rozmawiali nie było dla mnie niczym szokującym. Po prostu nie chciałam im przeszkadzać. A może tak tłumaczyłam sobie podsłuchiwanie? Tak czy inaczej coś kazało mi stać pod ścianą. 
        - Musisz być czysty - powiedział wreszcie Harry. Zgodził się. W pewien chory sposób byłam z niego dumna. Koniec końców, Liam był niewinny i karanie go za kłamstwa Petersa było więcej niż niesprawiedliwe. 
        - Dam radę - odparł Liam, a głos załamał mu się w połowie. 
        - Mam nadzieję, bo wciąż widzę świeże ukłucia na twoich rękach - warknął Harry, a potem usłyszałam głośne szurnięcie odsuwanego krzesła. 
        - To była trudna akcja - szept Liama zbił mnie z pantałyku. Już miałam odchodzić wgłąb holu, wiedząc, że Harry zakończył rozmowę, ale jego słowa zatrzymały mnie w pół kroku. 
        - Wtedy, gdy Louis’ego postrzelił Hood - mruknął. Moje serce stanęło na krótką chwilę, jakby nie chciało zagłuszać tej rozmowy. Poczułam, że zimny pot zalewa mi ręce, gdy próbowałam przetrawić, co powiedział Liam. To było tak dawno temu, ale doskonale go pamiętałam, naćpanego w moim gabinecie, mamroczącego do Zayna o zdrowiu Louis’ego. O tym, że bał się, że mógł umrzeć. Wtedy Calum postrzelił Tomlinsona? 
        - Gdyby nie Tommo, już bym nie żył - głos Harry’ego stężał, jakby mężczyzna powstrzymywał się od płaczu. 
        - Zginęło wtedy tylu ludzi. Prawie straciliśmy Lou, ciebie. 
        - Bywały gorsze akcje, Payne. To nie powód, żeby wracać do nałogu. 
        - Może moje nerwy stwierdziły, że to za wiele. 
        - Cóż. Powiedz swoim nerwom, że będzie gorzej i mają sobie poradzić bez wspomagaczy - zimny ton Harry’ego zakończył rozmowę. Potrząsając głową i zmuszając się do działania, ruszyłam w stronę fortepianu, wiedząc, że mężczyźni zaraz mieli znaleźć się w holu. 
        Zdążyłam dotknąć opuszkami palców materiału zniszczonej przez Harry’ego koszuli, gdy drzwi gabinetu uchyliły się z cichym skrzypnięciem. Odwróciłam się pospiesznie, próbując udawać zaskoczoną. Harry, podczas mojego prysznica, musiał wziąć z garderoby rzeczy, bo jego tors nie był nagi, wbrew temu, czego się spodziewałam. Miał teraz na sobie czarny tank top, rzecz tak nie pasującą do jego stylu. Liam spojrzał na mnie, a przez jego twarz przebiegł wyraz zdziwienia. Był blady, jego policzki zapadnięte, a pod oczami odznaczały się wyraźne sińce. Od czasu naszego ostatniego spotkania musiał jeszcze kilka razy wracać do narkotyków. Zasmuciło mnie to, bo chciałam, by było z nim już dobrze. Choć nie miałam ku temu wielu powodów, Liam wzbudził we mnie sympatię i smuciło mnie, że szpony nałogu nie pozwalały mu się wyrwać na wolność. 
        - Milena! - zawołał zaskoczony i podszedł do mnie szybkim krokiem. Uścisnął mnie serdecznie, a Harry stanął za nim, krzyżując ręce na piersi. 
        - Hej - uśmiechnęłam się, gdy mnie od siebie odsunął. Nie wiedział, że ich podsłuchiwałam. To dobrze. Wymieniliśmy kilka uprzejmości, a potem zniknął za drzwiami wyjściowymi willi, pozostawiając mnie w holu samą z Harrym. Mężczyzna opierał się o fortepian, nie zmieniając pozycji ciała od czasu, gdy przywitałam się z Liamem. Jeden z kącików jego ust unosił się wysoko, a oczy wysyłały komunikat, którego nie potrafiłam zrozumieć. 
        - Co? - zapytałam, zniecierpliwiona jego milczeniem. 
        - Podsłuchiwałaś - rzucił, a ja omal nie zakrztusiłam się powietrzem. Czym się zdradziłam? Myślałam, że świetnie odegrałam swoją rolę, ale Harry i tak zdołał mnie rozgryźć. Nie wiedziałam czy być z niego dumna, czy może powinnam schować się w garderobie. 
        - Nie wiem o czym mówisz - wzruszyłam ramionami, przybierając jak najbardziej obojętny ton, a on parsknął śmiechem i ruszył w moją stronę powolnym krokiem. Położył dłonie na moich biodrach i ucałował w czoło. 
        - Co słyszałaś? - zapytał spokojnie. 
        - Wszystko - odparłam, zdając sobie sprawę, że nie było sensu kłamać. Uśmiech spełzł z twarzy Harry’ego, gdy kiwnął głową. Zmarszczył brwi i ścisnął delikatnie moje ramiona. 
        - I co o tym sądzisz? - zapytał z nutą zmartwienia w głosie. Coś w jego postawie pozwoliło mi myśleć, że szczerze chciał poznać moją opinię. Może jego uważne spojrzenie, napięcie w mięśniach, może sposób w jaki przygryzał swoją pełną wargę. Nie byłam w stanie wskazać konkretnego czynnika, ale Harry właśnie pytał mnie o opinię, jakbym była jednym z członków jego grupy. 
        - Liam nie zasłużył na zwolnienie go z pracy. - wypowiedziałam na głos swoje myśli. - Wszystkiemu winny był Evan i, chociaż Liam niepotrzebnie zwracał się do niego z początkową propozycją, sam do niczego nie doprowadził. Teraz powinniśmy się skupić na wyciągnięciu go z nałogu. Wiem, że tego chce. Słyszałam to w jego głosie. - Harry przyciągnął mnie do siebie i zaczął kołysać nami lekko w lewo i prawo. 
        - Ufam ci - szepnął w moje włosy, a ja zamknęłam oczy i wtuliłam się w niego mocno. 

        Wróciłam do pracy. Teraz, gdy konflikt został zażegnany, Harry powrócił do Anglii, a Kornelia była bezpieczna w naszym mieszkaniu, mogłam skupić się na projektach w firmie Malika. Ucieszyłam się na widok Simona, z którym mogłam ponarzekać na szefostwo. Dowiedziałam się, że projekty, przyznane mi w czasie mojej nieobecności, zostały porozdawane wśród innych pracowników. Dostałam kilka nowych i natychmiast zabrałam się za ich wykonywanie. Nie chciałam, by Zayn pomyślał, że lekceważyłam swoją pracę, bo byłam dziewczyną Harry’ego. Zarabiałam na siebie, robiłam to, co kochałam i nie zamierzałam zniechęcać do siebie szefa. Nieważne jak wysoko ponad nim postawiony był mój facet. 
        Życie w apartamencie było trudne. Minęły dopiero trzy dni, a Kornelia wciąż nie przestawała zachowywać się dziwacznie. Jeśli dziwacznym mogłam nazwać beztroskie rozmowy, pełne spontanicznych chichotów, i troskę o moje zdrowie. Louis unikał Harry’ego jak ognia, budując między nimi napięcie, którego erupcja była nieunikniona. Harry nie chciał rozmawiać na ten temat, a Louis znikał z mieszkania na długie godziny lub przesiadywał z Kornelią w jej pokoju. Miałam wrażenie, że tylko ja zachowałam zdrowy rozsądek, co było nie lada wyzwaniem, zważywszy na moje ostatnie załamanie. 
        W piątek wieczorem siedziałam sama w salonie. Wpatrywałam się ślepo w jasny monitor swojego laptopa, szukając w internecie jakichś nowych ciuchów. Odpalone w pokoju świeczki rzucały chybotliwe światło na jego ściany, tworząc iluzję towarzyszących mi mistycznych istot. Pomarańczowy kolor zalewał salon. 
        Trzask zamykanych drzwi sprawił, że podskoczyłam na kanapie, a laptop wypadł mi z rąk, szczęśliwie osuwając się na poduszki. Podniosłam wzrok, a przede mną stanął Louis, którego mokre włosy błyszczały pod światłem płomieni. Na dworze panowała ulewa. 
        - Hej - powiedział cicho, dostosowując się do sennego nastroju, który stworzyłam. Uśmiechnęłam się do niego uprzejmie i sięgnęłam po komputer. 
        - Hej - rzuciłam, wyłączając przeglądarkę. Żadna z sukienek nie wpadła mi w oko. 
        - Co tu robisz? Nie powinieneś być z Kornelią w Irresistible? - zapytałam, zamykając laptopa i podwijając pod siebie nogi. Był to pierwszy raz w czasie ostatnich trzech dni, gdy Louis zostawił Kornelię samą w miejscu, nie będącym naszym mieszkaniem. 
        - Chciałem z tobą porozmawiać - odparł i zdjął skórzaną kurtkę, którą miał na sobie. Powiesił ją na wieszaku przy drzwiach i opadł bezwładnie na fotel naprzeciw mnie. Kiwnęłam głową, czekając aż zacznie, ale on wpatrywał się, jak zahipnotyzowany, w jedną ze świeczek, stojących na stoliku do kawy. 
        - Co jest? - zapytałam. Wziął głęboki oddech i nerwowo potarł dłonią kark. 
        - Musisz porozmawiać z Kornelią - wyrzucił z siebie, jakby było to najtrudniejsze zdanie, które kiedykolwiek wypowiedział. Doskonale wiedziałam co miał na myśli, a mimo to powiedziałam:
        - Nie rozumiem… - Louis poprawił niezręcznie swoją pozycję na fotelu i opuścił głowę na oparcie, wbijając wzrok w sufit. Dojrzałam ledwo widoczny błysk w oku, a potem jedna wilgotna stróżka ozdobiła jego policzek. 
        - Boję się o nią - próbował zamaskować drżenie głosu, używając szeptu. Przeczyścił gardło i pociągnął nosem, beznadziejnie ukrywając swój stan. Milczałam, czekając na wyjaśnienia i czując, jak całe moje ciało napina się w gotowości. 
        - Zachowuje się, jak gdyby nigdy nic. 
        - Więc boisz się o nią, bo zachowuje się normalnie? - mój głos nie zabrzmiał tak kpiąco, jak zamierzałam. Ja też uważałam, że norma, którą karmiła nas Kornelia, oznaczała coś złego. Wewnętrzne przeczucie podpowiadało mi, że powinniśmy ją z tego jakoś wyrwać. 
        - Nie rozumiesz. Ostatnim razem, gdy powiedziałem jej, że zabiłem dwie osoby wpadła w panikę. Nie mogła przyjąć do świadomości, że jej facet mógł mieć na rękach krew innych. Potem zobaczyła coś tak brutalnego i zachowuje się jak gdyby nigdy nic! Jakby obejrzała tylko kolejny wieczorny film w telewizji. - Louis załamał ręce i wytarł pospiesznie łzy. Przełknęłam ciężko ślinę, gdy ścisnęło mnie w gardle. 
        - I co mam jej powiedzieć? “Hej Kornelia, bądź smutna, bo nie powinnaś zachowywać się normalnie po tym, jak byłaś świadkiem brutalnego mordu?” - syknęłam załamującym się głosem. - A może: “HEJ! Evan prawie zgwałcił cię i zabił, może się trochę posmucisz?”! - krzyknęłam, wstając gwałtownie na równe nogi i przechodząc naokoło stolika. Louis zacisnął wargi i pokręcił powoli głową.
        - Jest coś jeszcze - szepnął. Coś w jego tonie sprawiło, że zatrzymałam się raptownie. Oparł łokcie na kolanach i schował twarz w dłoniach, oddychając szybko, jakby dostał ataku paniki. Już miałam dotknąć jego ramienia, gdy z westchnieniem splótł palce, przyciskając pięści do ust. 
        - Dzisiaj w nocy… - zaczął, a głos urwał mu się niespodziewanie. Odkaszlnął lekko  i przygryzł swe pobielałe knykcie. - Obudziły mnie jakieś dźwięki i, nim moje oczy zdążyły przyzwyczaić się do ciemności, poczułem, że Kornelii nie ma obok mnie. Potem dostrzegłem ją na drugim końcu pokoju, stojącą przy biurku, gdzie wcześniej rzuciłem swoje rzeczy. Skierowałem na nią wzrok w momencie, w którym wyciągnęła z mojego… z mojego pistoletu magazynek. Nie wiedziałem co robiła, więc po prostu ją obserwowałem. W sumie ciekawiło mnie dlaczego rozbroiła moją broń, a potem… Milena myślałem, że może mam koszmar, ale strach jaki przebiegł po moich kościach był zbyt prawdziwy. - słuchałam uważnie jego słów, a ich siła pchnęła mnie z powrotem na kanapę, z której obserwowałam Louis’ego. Nawet w nienaturalnym świetle świeczek widziałam, że pobladł bardziej niż zwykle, łzy spływały teraz strumieniami po jego policzkach. Nieświadomie ustawiłam się, jak jego lustrzane odbicie, opierając w ten sam sposób ręce na kolanach i przyciskając dłonie do ust. 
        - Wzięła tę przeklętą broń… Podniosła ją… A potem przystawiła sobie do brody - Louis zademonstrował ruch Kornelii za pomocą wyprostowanych dwóch palców, które miały imitować lufę. Płomyki świec zniekształciły się groteskowo, iskrząc szalenie w moich oczach. Nie mogłam opanować łez. Nie mogłam wykrztusić z siebie słowa. Wiedziałam, że za nazbyt naturalnym zachowaniem Kornelii musiało kryć się coś głębszego, ale to? 
        - Nie wierzyłem w to, co widzę, szarpnąłem się zbyt późno. Zdążyła pociągnąć za spust. Kiedy broń nie wystrzeliła, rozpłakała się i wtedy ją zawołałem. Cholera trząsłem się jakbym właśnie zszedł z najgorszej kolejki górskiej. Kiedy opuścił mnie szok podbiegłem do niej i wytrąciłem jej broń z ręki. Pytałem “co ty robisz”, “co robisz”? Ględziłem jak kretyn aż skończyło się na tym, że to ona musiała mnie pocieszać. - zamilkł, a ja nie przerywałam ciszy, która nastała między nami. Myśli pędziły mi w głowie z zawrotną prędkością, próbując usprawiedliwić jakoś zachowanie Kornelii. Jedynym argumentem, który wydawał się przekonujący był ten najmniej wygodny. 
        - Nie zabiłaby się - szepnęłam. - Nie Kornelia… 
        - Musisz z nią porozmawiać. Jesteś jedyną osobą, która zna ją tak dobrze. - Louis już nie płakał, jakby wykorzystał cały swój żal podczas opisywania wydarzeń z zeszłej nocy. Determinacja i upór zapanowały nad nim, wyprostowując jego plecy i osuszając łzy. 
        Nawet nie mrugnęłam, gdy drzwi do mieszkania otworzyły się bez ostrzeżenia, a do środka wpadła Kornelia, wyciskając zawzięcie swoje różowe długie włosy. Stworzyła pod sobą niemałą kałużę wody, którą rozniosła po posadzce brudną podeszwą ciężkiego glana. 
        - Łuh! Ale ulewa! Widać, londyńska pogoda postanowiła nam pokazać na co ją stać. - zawołała radośnie - Moja głowa wciąż chyba nie doszła do siebie, bo dostałam strasznych zawrotów na scenie, więc Niall kazał mi się wcześniej urwać. Pff! W pierwszy dzień pracy! No nic. Przynajmniej mam więcej czasu na nową grę - zaśmiała się, zrzucając z siebie płaszcz. Cisnęła go na kanapę obok mnie i rozejrzała się po salonie. 
        - Wow. Planujesz podpalić to miejsce? Mogłaś mówić wcześniej to zaczęłabym zbierać na nowe mieszkanie - wyszczerzyła do mnie zęby, a ja odpowiedziałam jej ponurym spojrzeniem. Stanęłam na prostych nogach, ciasno obejmując rękami brzuch. Kornelia musiała wreszcie zauważyć, że ani mnie, ani Louis’emu nie było do śmiechu, bo jej mina stężała, a ruchy stały się mniej energiczne. Kilka zmarszczek pojawiło się między brwiami, gdy zwróciła wzrok ku swojemu chłopakowi
        - Co jest? - zapytała poważnym tonem, a Louis spojrzał na mnie porozumiewawczo. 
        - Musimy porozmawiać - oznajmiłam, zwracając na siebie uwagę przyjaciółki. Zmrużyła oczy, próbując wyczytać coś z mojej twarzy, a potem pokręciła głową i zaśmiała się bez wesołości. 
        - Nie. - rzuciła, kierując się w stronę swojej sypialni. Louis podniósł się gwałtownie i ruszył za nią. 
        - Kornelia, dlaczego to zrobiłaś? - zapytał wprost, zatrzymując ją na progu. Odwróciła się na pięcie z bijącą od niej wściekłością. 
        - Co zrobiłam? - warknęła, wyszarpując ramię z jego uścisku. Wiedziała o czym mówiliśmy. Zdradziły ją oczy, w których odbijało się pełne zrozumienie. Przygryzła wnętrza policzków, a jej stopa zaczęła wystukiwać szaleńczy rytm. 
        - Wiem, że… - zaczęłam cicho, nie będąc w stanie zmusić się do pewniejszego tonu. - Wiem, że to, co przeżyłaś było straszne… Ale nie musisz uciekać się do samobójstwa… - zdołałam wreszcie to z siebie wydusić, a jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki. Przerzucała zdezorientowane spojrzenie ze mnie na Louis’ego i z powrotem, analizując to, co jej powiedziałam. 
        - “Samobójstwa”? - powtórzyła, jakby nie wierzyła własnym uszom. Kiwnęłam głową, czując zbierające się pod powiekami łzy. - Przecież wyciągnęłam magazynek - oznajmiła, jakby miało nas to uspokoić. Parsknęłam smutnym śmiechem i pokręciłam głową w niedowierzaniu. 
        - Jeśli… Jeśli jest ci zbyt ciężko, wrócimy do Polski - powiedziałam to. Choć nie chciałam, wypowiedziałam te słowa. Życie Kornelii było dla mnie najważniejsze. Nie mogłam pozwolić, by targała się na nie, bo wplątałyśmy się w niebezpieczny świat Stylesa i Tomlinsona. Jeszcze mogłyśmy z niego uciec. Louis spojrzał na mnie z przerażeniem, przekazując mi, że nie tego się spodziewał. Ale co miałam zrobić? Trzymać ją tu na siłę, gdy cierpiała? Patrzeć jak przystawia sobie broń do głowy i pewnego razu nie decyduje się na wyciągnięcie magazynka? Nie… Musiałam ją ratować. 
        - Zwariowałaś, prawda? - zamrugałam szybko, zaskoczona jej szorstkim tonem. - Nigdzie nie jedziemy, nie zostawię tego kretyna samego - wskazała podbródkiem na Louis’ego. Byłam skołowana. Przestałam już rozumieć co się działo w tej różowej głowie. Gapiłam się na nią jak szaleniec, byle tylko wyłapać choćby jeden klarowny sygnał co do jej stanu psychicznego, ale wszystko rozmazywało się w niewyraźną papkę. 
        Dostrzegła to. Jej twarz złagodniała, a ona westchnęła przeciągle, załamując ręce. 
        - Nie chcę się zabić. Jesteście skończonymi debilami, że tak pomyśleliście. Oboje - wycelowała palec wskazujący w Louis’ego. - Jesteście bandą robotów, która nie ma w sobie ani krzty empatii. W tej grupie musi być jakiś głos serca, a zabijając się pozbawiłabym go was. - zakpiła, wywalając język. Nie mogłam powstrzymać cisnącego się na moje usta uśmiechu. Ulga ogarnęła każdy skrawek mojej duszy, bo wiedziałam, że Kornelia była z nami szczera. Nie chciała umrzeć. Zaczęłam oddychać szybko, jakby moje ciało po raz pierwszy zakosztowało powietrza. Opadłam ciężko na fotel i zaśmiałam się do sufitu. 
        - Dzięki bogu. - szepnęłam, a Kornelia prychnęła i usiadła naprzeciw mnie. Louis wciąż stał pod drzwiami jej sypialni, nie dając się ponieść poprawie nastroju. Mierzył moją przyjaciółkę zmartwionym spojrzeniem, pocierając powoli swój zarost. 
        - Kurczę, Smyk, znasz mnie przecież tak dobrze. - Kornelia przekręciła oczami, a ja opuściłam powieki, przyjmując krytykę. 
        - Dlaczego więc to zrobiłaś? - mroczny ton Louis’ego, wyprowadził nas z beztroskiej atmosfery. Wyprostowałam się w fotelu i spojrzałam na niego przez ramię. Nie wiedziałam, jak ocenić wyraz jego twarzy. To mogła być wściekłość, ale równie dobrze konsternacja. Wpatrywał się intensywnie w Kornelię, zaciskając raz po raz szczękę. Powróciłam wzrokiem do przyjaciółki. Wytrzymała jego spojrzenie, ale uśmiech powoli znikał z jej twarzy, a oczy zachodziły łzami. Zaskoczył mnie nagły szloch, jaki wydostał się z jej ust. Przecież, jeszcze chwilę temu żartowała sobie w najlepsze. Objęła się szczelnie ramionami, jakby w pokoju spadła temperatura. 
        - Nie chcę o tym mówić - szepnęła, zniekształcając słowa przez pochylenie głowy. Zerwałam się z fotela i podeszłam do niej, klękając tuż przed nią i kładąc dłonie na jej kolanach. 
        - Kornelia, odchodzimy od zmysłów. Nie wiemy co się z tobą dzieje. Błagam, pozwól nam sobie pomóc - szepnęłam i usłyszałam za sobą szybkie kroki, gdy Louis zaczął wędrować w tę i z powrotem. - Chcesz, żebym go wywaliła? - zapytałam po polsku, żeby nie zrozumiał mojej propozycji. Kornelia potrząsnęła głową i zacisnęła palce na mojej ręce. 
        - Nie. Cholera nie. - jej głos przybrał na sile, dając mi do zrozumienia, że ją zdenerwowałam. - Kurwa mać. Przestańcie mnie traktować, jak dziecko. - warknęła, wciąż używając naszego rodzimego języka. 
        - Hej, hej, hej - Louis zajął miejsce obok mnie i ujął jej twarz w dłonie. Wstałam, otrzepując kolana i, jakby zamieniając się rolami, zaczęłam kontynuować jego marsz. 
        - Spokojnie. Wiem, że to trudne, ale proszę. Błagam cię. Nie musisz nawet mówić o tamtym dniu. Zrobisz to, gdy będziesz gotowa. Po prostu wyjaśnij mi dlaczego przyłożyłaś sobie do głowy pistolet? Dlaczego pociągnęłaś za spust? - desperacja w głosie Louis’ego była niemal namacalna. Marszczył brwi, próbując wyczytać z twarzy Kornelii nawet najsłabszą reakcję na jego prośbę. Milczała przez chwilę, by potem mruknąć beznamiętnie: 
        - Bo on go tam przystawił. - wskazała miejsce pod swoją brodą i zacisnęła powieki - dokładnie tutaj. - wtedy niebieskie oczy skierowały się ku mnie, a ja dostrzegłam całe cierpienie i ból, które próbowały ukryć przez ostatnie trzy dni. 
        - Już nie jesteś sama w walce z koszmarami. Moje właśnie zyskują na intensywności… - chciałabym powiedzieć, że zrozumiałam co miała przez to na myśli, ale byłoby to kłamstwem. Wciąż nie mogłam połączyć jej dziwnego zachowania w nocy z beztroskim zachowaniem za dnia i koszmarami, do których właśnie się przyznała. Ale nie musiałam długo czekać na wyjaśnienia. Kornelia już brała oddech, by mi ich dostarczyć. 



*Nawet twoje emocje mają echo


#TTDff