sobota, 28 lutego 2015

56. Your life was my life's best part

Your life was my life's best part*


Milena

         Kornelia patrzyła na mnie z nadzieją w oczach, gdy Louis zniknął za drzwiami jej sypialni. 
       - O co chodzi? - zapytała, zrzucając swoje szpilki i opadając lekko na kanapę. Przełknęłam ciężko ślinę i wykręciłam nerwowo palce. Nie patrząc jej w oczy usiadłam na fotelu i zacisnęłam wargi, zastanawiając się nad doborem kolejnych słów. Kornelia uśmiechała się, czekając cierpliwie aż zbiorę się w sobie. Wreszcie wzięłam głęboki oddech. 
       - Mam dość tej ciszy między nami - mruknęłam, a Kornelia zaśmiała się cicho i pokiwała głową. 
       - Mi to mówisz? Prawie zerwałam dziś z Louis’m, bo nie mogłam znieść konfliktu z wami obojgiem - odparła, pozbawiając mnie na chwilę mowy. Otworzyłam szeroko oczy zszokowana jej słowami 
       - Co? Myślałam, że to była jedna z wielu waszych sprzeczek. - Kornelia pokręciła głową i uśmiechnęła się smutno. 
       - Tyle się wydarzyło od czasu wypadku Harry’ego. Popełniłam ogromny błąd, przez który popsuła się nasza relacja z Lou… - powiedziała cicho, przygryzając lekko wargę. 
       - Ale już jest dobrze? - zapytałam, spojrzawszy wymownie w stronę jej sypialni. Postanowiłam nie pytać o owy błąd, bo odwaga, którą zbudowałam w sobie, by podejść do tej rozmowy mogła ulotnić się w każdej chwili. Przyjdzie czas na zwierzenia. Teraz chciałam mieć za sobą te kłótnię. 
       Kornelia zrobiła, co musiała, mówiąc Calumowi o moich zamiarach i prawdopodobnie postąpiła słusznie. Potrzebowałam jednak czasu, by przetrawić swoją nieudaną zemstę na Irwinie. Jego śmierć mogłaby rozpocząć łańcuszek nieszczęść, których byłabym przyczyną. Kto wie, ktoś mógł pożegnać się z życiem, gdyby nie Calum, któremu udało się mnie powstrzymać. Wiedziałam to, znałam prawdę, ale potrzebowałam zemsty. Harry prawie umarł przez tego skurwiela i wciąż był nieświadomy przyczyny swojego wypadku. To nie było fair. Kiedyś Harry się dowie, Louis się dowie i cała reszta, a wtedy rozpęta się piekło, którego początek został tylko opóźniony przez Kornelię. 
       - Tak, chyba tak… - odpowiedziała na moje pytanie przyjaciółka, choć jej głos pozbawiony był przekonania. - Ale teraz to jest nieważne. Mówiłaś, że masz dość naszej ciszy? - dodała, ożywiając się nieznacznie. Zaśmiałam się cicho i pokiwałam głową, patrząc na nią pełnym obaw wzrokiem. 
       - Tak… Wiem.. Wiem, że to, co zrobiłaś, było potrzebne. Działałam w afekcie, nie myślałam o konsekwencjach. Na dobrą sprawę mogłam tym zabić pół naszej grupy - wyznałam, bawiąc się krawędzią koszulki. Kornelia kiwała głową, słuchając mnie z uwagą. - Przepraszam - wydusiłam wreszcie z siebie. Kornelia uśmiechnęła się szeroko. 
       - Cieszę się, że nie postanowiłaś nie odzywać się do mnie przez resztę życia - powiedziała, wywołując mój śmiech. 
       - Żartujesz? Były chwile, w których musiałam sobie przypomnieć, że jestem na ciebie zła, bo tak bardzo chciałam z tobą porozmawiać. - odparłam, czując rozchodzącą się po moim wnętrzu ulgę. Kornelia również zdawała się rozluźnić. Odetchnęła głęboko i spojrzała na mnie. 
       - Ja też przepraszam. Mogłam cię powstrzymać zanim… - spojrzała z obawą na drzwi swojej sypialni i pochyliła się delikatnie w moją stronę - zanim wysłałam Caluma - szepnęła, upewniając się, żeby Louis nie usłyszał części rozmowy, której nie powinien usłyszeć. 
       - To nie były dobre czasy dla żadnej z nas. - stwierdziłam, wpatrując się w swoje palce. 
       - Nie… - potwierdziła Kornelia i wstała z kanapy, po czym podeszła do mnie powoli. 
       - Najważniejsze, że mamy to już za sobą - powiedziała i wyciągnęła ku mnie ręce. Natychmiast się rozchmurzyłam, przyjmując jej objęcia. Zaśmiałyśmy się obie, zadowolone, że mogłyśmy pożegnać się z nieprzyjemną atmosferą, która od ostatnich dni bezustannie nad nami wisiała. 
       Na zemstę przyjdzie jeszcze czas
       Ślub zbliżał się wielkimi krokami i kolejne dni spędziłam na projektowaniu i szykowaniu wystroju pomieszczeń willi Harry’ego, w których miały się odbyć ceremonia i zabawa. Wszyscy najbliżsi z grupy Stylesa zdecydowali się przenieść do jego domu, by pomóc w przygotowaniach i ułatwić sobie tym samym wypełnianie obowiązków biznesowych. Willa miała dość sypialni, by pomieścić osiem par, więc nasza dziesiątka plus Ed Sheeran, który nie miał dziewczyny, znalazła bez problemu swoją przestrzeń. 
       Willa, odkąd byłam w Londynie, nigdy tak nie tętniła życiem, jak w tym tygodniu. Co chwilę można było na kogoś wpaść, z kimś porozmawiać. Niestety, moja ukochana biblioteka, stała się też ulubionym miejscem Nialla i Phoebe, w którym bynajmniej nie czytali książek. Impreza w stylu lat 30. musiała wzbudzić w nich do niej sentyment. Udało mi się jednak znaleźć kilka chwil, w których mogłam usiąść z książką na cudownym, wyłożonym poduszkami, parapecie i zatopić się w treści ulubionych lektur. Tak było też trzy dni przed ślubem. Skończyłam plan ozdób holu i wybrałyśmy z Caroline kolor kwiatów, więc już wieczorem miałam wolne, bo Harry i Louis byli na spotkaniu służbowym z Kaitō. 
       Usiadłam na swoim ulubionym miejscu z egzemplarzem Anny Kareniny na kolanach i zabrałam się za czytanie, które szybko zostało mi przerwane przez odgłosy dochodzące z korytarza. Westchnęłam ciężko, wpatrując się w literki, które, przez rozproszenie nie były w stanie ułożyć się w sensowne słowa. Głosy stały się wyraźniejsze, gdy para, do której należały zbliżyła się do drzwi biblioteki. 
       - I jesteś pewien, że to wystarczy? - Caroline
       - Oczywiście, że tak. Skarbie on może i jest ćpunem, ale w gruncie rzeczy to dobry chłopak - głos Liama przybrał uspokajający ton. 
       - Dobry chłopak, który próbował znów wkręcić cię w ten koszmar. 
       - Bo gdy jesteś na dnie to wolisz mieć towarzysza. 
       - Niech znajdzie sobie innego - dziewczyna wydawała się rozeźlona, jej głos drżał nieznacznie. Zamknęłam książkę, zaznaczając uprzednio zakładką miejsce, na którym się zatrzymałam i skupiłam się na rozmowie, wiedząc, że dalsze czytanie nie miało sensu. 
       - Skarbie, spokojnie. Powiedziałem mu, że ma więcej nie próbować mnie przekonać. Tak, jestem uzależniony, ale wierz mi, że ty jesteś o wiele potężniejszym nałogiem. I niedługo mam się z tym nałogiem ożenić, co czyni mnie najszczęśliwszym ćpunem na świecie - uśmiechnęłam się na słowa Liama, które wzbudziły ciepło nawet w moim sercu. Ich miłość, zbudowana na przeciwnościach losu musiała być potężniejsza niż każdy z nas mógł sobie wyobrazić. 
       - Spadaj, ty i te twoje metafory - Caroline wydawała się powstrzymywać śmiech. Liam zachichotał cicho, a potem nastała cisza, więc uznałam, że postanowili podsumować tę rozmowę pocałunkiem. 
       - Nie wrócę do tego. Nie, kiedy zgodziłaś się zostać moją żoną. 
       - Przestań tak gloryfikować ten ślub, niedługo i tak będziesz miał mnie dość. Zrobię się gruba i pomarszczona to pobiegniesz do jakiejś ładnej dupy - niemal parsknęłam śmiechem, powstrzymując się w ostatniej chwili. 
       - Pff. Nie doceniasz mnie. Wiem, że chcesz się mnie pozbyć, ale nawet twoje dodatkowe sto, dwieście, osiemset kilogramów i pięć tysięcy zmarszczek nie przekonają mnie do odejścia. Jesteś skazana na mnie, więc się przygotuj 
       - Ech… Dobrze, że będę miała na to całe życie. Wystarczająco dużo czasu, by się przyzwyczaić… - sztucznie zniecierpliwiony ton Caroline wywołał prychnięcie Liama. 
       - Przyzwyczaić do blasku mojej zajebistości, bo wciąż będziesz w szoku, że taki cudowny facet cię zaobrączkował. 
       - Chyba pomyliły ci się strony, kochanie. Będziesz na moją łaskę, a ta obrączka to taka mała obroża, do której przyczepię ci smycz. - po chwili ciszy oboje wybuchnęli śmiechem, a potem usłyszałam huk drzwi, gdy zatrzasnęli się w swojej sypialni, znajdującej się naprzeciwko biblioteki. 
       Cisza pozwoliła mi skupić się ponownie na książce. Cieszyłam się, że nie podsłuchałam przypadkiem czegoś, co nie powinno dotrzeć moich uszu. Żadne z narzeczonych nie wydawało się ani trochę zdenerwowane ślubem. Jakby czekali na to od chwili, w której się poznali, jakby wiedzieli, że taka właśnie miała być ich przyszłość. To, że Liam walczył ze swoim silnym nałogiem tylko po to, by być odpowiednim mężem dla Caroline było godnym podziwu czynem. Sama widziałam go w chwili narkotykowego uniesienia i dziwiłam się, że udało mu się z tego wyrwać. Na pewien sposób byłam z niego dumna. 
       - Hej, piękna - podskoczyłam na parapecie, gdy w progu pojawiła się głowa Harry’ego. Uśmiechnęłam się do niego szeroko i, po raz drugi już dzisiaj, zamknęłam książkę. 
       - Hej, przystojny - powiedziałam, wywołując jego cichy śmiech. Wszedł do środka i, stanąwszy przy mnie, pochylił się, by ucałować mnie czoło. 
       - Co robisz? - zapytał, a ja spojrzałam na niego wymownie, na co przekręcił oczami i wskazał mi ręką, bym się przesunęła, co zrobiłam z chęcią. Usiadł za mną, a ja oparłam się plecami o jego klatkę piersiową, napawając bijącym od niego ciepłem. Objął mnie w pasie, przykładając usta do moich włosów. 
       - Jak poszło spotkanie? - zapytałam cicho z zamkniętymi oczami. 
       - Ok. Nuda, jak zwykle. Omawialiśmy powrót przewozu przez firmę Phoebe. 
       - Była z wami na spotkaniu? 
       - Musiała być - odpowiedział, a ja kiwnęłam głową. 
       - A jak Louis i Kaitō? - zapytałam, pamiętając sceny zazdrości chłopaka mojej przyjaciółki. 
       - Zdecydowanie jest między nimi chłodniej niż było kiedyś - Harry zaśmiał się pod nosem
       - Ale nie wpłynie to na wasz biznes?
       - Nie. Kaitō to świetny facet, rozumie zazdrość Louis’ego. Choć wciąż mam wrażenie, że wodzi głodnym wzrokiem za Kornelią - odpowiedział, rysując na wierzchy mojej dłoni łaskoczące kółka. 
       - A kto tego nie robi? - mruknęłam, uśmiechając się lekko. 
       - Ja - niski pomruk wywołał dreszcze, które przebiegły szybko po moim kręgosłupie. Harry zaczął całować mnie po szyi, niemal natychmiast budząc we mnie głód. Tego dnia to nie Niall i Phoebe wykorzystali bibliotekę do czynności innych niż czytanie. 
       - Nie wiem. Nie wiem, nie wiem! - Kornelia stała przed lustrem w sypialni, która tymczasowo należała do niej i Louis’ego, przykładając do siebie na zmianę dwie sukienki, które trzymała w rękach. Jedną pastelowo różową, koktajlową, drugą długą do ziemi czarną z dekoltem w serce i przewiązaną przez talię różową wstążką. Siedziałam na łóżku, przekręcając oczami na jej niezdecydowanie. 
       - Może wybierz inny kolor niż czarny i różowy? - zaproponowałam, wskazując jej walizkę, rozwaloną na podłodze, z której wysypywały się góry ciuchów. 
       - Pojebało cię?! - krzyknęła, patrząc ze złością na moje odbicie. Parsknęłam śmiechem i pokręciłam głową, a potem padłam na łóżko, wpatrując się w biały sufit. 
       - Weź czarną. Na ślubie będziesz musiała tańczyć, więc lepiej mieć krótką sukienkę. Na kolację możesz bawić się w długaśne materiały - powiedziałam, wkładając ręce pod głowę.
       Usłyszałam jej westchnienie, gdy zaczęła się przebierać. Za dwie godziny mieliśmy zjawić się w Irresistible na kolacji przedślubnej, która była ponoć tradycją w rodzinie Caroline. Zostało na nią zaproszone skromne grono gości, które włączało głównie najbliższą rodzinę narzeczeństwa i nas. Kornelia zawołała mnie, bym zajęła się jej makijażem, ale od piętnastu minut nie była w stanie wybrać odpowiedniego stroju. 
       - Dobra, kurwa! - warknęła, co przykuło niespodziewanie moją uwagę. Usiadłam gwałtownie i spojrzałam na nią z szerokim uśmiechem
       - Tracisz akcent! - zawołałam, na co spojrzała na mnie, jak na idiotkę.
       - Co?
       - Twoje “r” jest jakieś takie miękkie - wyjaśniłam, a ona warknęła przeciągle i spojrzała na mnie z politowaniem. 
       - Naprawdę? Teraz zachciało ci się gadać o naszym nieumiejętnym używaniu języka polskiego? - syknęła. 
       - Po prostu dopiero teraz zwróciłam na to uwagę. 
       - Bo sama zamieniasz “ś” w “sz”! Obie straciłyśmy naszą polskość!
       - Ej! Nieprawda! - wrzasnęłam. Obie wybuchnęłyśmy gromkim śmiechem, który został przerwany wejściem Louis’ego do sypialni. Przerzucał wzrok z jednej na drugą, uśmiechając się lekko, z nieświadomością wypisaną na jego przystojnej twarzy. 
       - Nie umiemy polskiego - powiedziała Kornelia, poprawnie odczytując jego minę. Przerzuciła przez głowę długą suknię i już po chwili zaplątała się w czarnych delikatnych materiałach. Jej ręce wystawały zabawnie z miejsca, w którym powinna znajdować się głowa, a nogi były niemal w całości odkryte. Z westchnieniem podeszłam do niej i pomogłam uporać się z kłopotliwą sukienką. 
       - To dobrze! Nie będziecie “szczniemrztować” przy mnie. Od dzisiaj tylko angielski! - powiedział mężczyzna i usiadł na łóżku, w miejscu, które przed chwilą było zajmowane przeze mnie. 
       - Chyba śnisz - odparła Kornelia i usiadła grzecznie na taborecie, wystawiając do mnie twarz. Pokazałam Louis’emu język i chwyciłam swój zestaw, zabierając się za malowanie przyjaciółki. 
       - Ta… Nie ma szans, żebyśmy zrezygnowały ze swojego języka. Może pojebały nam się trochę akcenty, ale wciąż jesteśmy polkami z krwi i kości - dodałam od siebie, a Louis kiwnął głową, patrząc z uwagą na moje działania. 
       - Nigdy nie zrozumiem pracy, którą wkładacie w upiększanie. - mruknął, krzywiąc się lekko na jasny podkład, który właśnie trzymałam w rękach. 
       - Wolę oszczędzić ci męki oglądania mojej “cudownej” twarzy bez “upiększaczy”. - rzuciła Kornelia, przez co klepnęłam ją w ramię i ostrzegłam, by się nie ruszała. 
       - Nie wiem o czym mówisz. Twoja twarz jest zawsze cudowna - odparł Louis, pokazując jej język. Palec mojej przyjaciółki powędrował do jej otwartych ust, gdy zaczęła udawać, że wywołuje wymioty. 
       - Ja pierdole! - warknęłam i pacnęłam ją w potylicę, a ona znieruchomiała w sekundę. 
       Godzinę później byliśmy już wszyscy gotowi. Chłopcy w garniturach wyglądali niezwykle imponująco, ale nie tak bardzo jak dziewczyny, których większość zdecydowała się na długie suknie. Phoebe w jasno żółtej, przełożonej przez jedno ramię, ozdobionej błyszczącymi kolorowo w świetle kryształkami. Silvia, podobnie, jak Kornelia, zdecydowała się na czerń, która wspaniale komponowała się z jej długimi lśniącymi włosami. Ja natomiast założyłam brzoskwiniową asymetryczną sukienkę, której przód sięgał przed kolana, natomiast tył niemal sięgał podłogi. Cały jej wierzch okryty był koronką, z której również zrobione zostały półdługie rękawy. 
       Rozstaliśmy się z Caroline i Liamem pod willą, gdy wsiedli do białego, drogiego Leksusa, a sami w dziewiątkę wpakowaliśmy się do pięknej limuzyny, w której znajdował się malutki barek z, czekającymi już na nas drinkami. Śmiałyśmy się z Kornelią ze scenerii, która kojarzyła nam się z filmami o bogatych nastolatkach, ale reszta zdawała się być przyzwyczajona do takich widoków. Ed wypił swojego drinka w mgnieniu oka, a Niall poszedł za jego przykładem, do czego zachęcił również Phoebe. Wkrótce już wszyscy trzymaliśmy puste szklanki i rozmawialiśmy głośno. 
       - Więc, Zayn, zdenerwowany? - zapytał Ed, a Zayn poluźnił nieco swój krawat i pokręcił grzecznie głową. 
       - Nie. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik. - odparł, głaszcząc palcami kark Silvii, której zdawało się to niezwykle podobać. 
       - Co robicie na kawalerskim? - zapytała Phoebe, a Niall i Louis parsknęli śmiechem. 
       - Chciałabyś wiedzieć. - powiedział blondyn, a dziewczyna przekręciła oczami. 
       - Dlatego zapytałam - odgryzła się, wyciągając język. 
       - Nie powiemy - rzekł Harry, odstawiając szklankę na barek i obejmując mnie szczelnie w pasie. Phoebe prychnęła pogardliwie. 
       - A wy co robicie na panieński? - zapytał Niall
       - Nie powiemy - odparłam, przybierając ton Harry’ego, na co ten spojrzał na mnie ze zmrużonymi oczami. Sprawa była prosta. Chciałyśmy, żeby Caroline bawiła się jak najlepiej, więc zarezerwowałyśmy cały klub, do którego wstęp mieli mieć tylko mężczyźni. Oczywiście striptizerzy byli obowiązkowo w to włączeni. 
       - Więc się rozumiemy - powiedział Zayn, uśmiechając się do nas porozumiewawczo. Wszyscy zgodnie potwierdziliśmy jego słowa, a chwilę później limuzyna stanęła pod restauracją Nialla, więc wysiedliśmy z niej po kolei, zmierzając na kolację.
       Przywitaliśmy się ze wszystkimi, a Zayn i Liam wymienili długi uścisk, jakby nie widzieli się kilka miesięcy. Bromance tej dwójki wywoływał na moich ustach szczery uśmiech. Caroline wyglądała przepięknie z luźno spiętymi włosami i starannie zrobionym makijażem. Założyła kremową sukienkę w stylu pin-up, której dół rozszerzał się uroczo dzięki licznym falbankom. Oboje z Liamem zdawali się promieniować szczęściem, którym zarażali wszystkich wokół siebie. Tym razem przyszło o wiele więcej osób, których większości nie znałam. Mimo to cały wieczór minął w przemiłej atmosferze, a wybuchy śmiechu i nieprzyzwoite żarty w pewnym momencie stały się jego normą. 
       - Jak się trzymasz? - usłyszałam wśród zgiełku rozmów, pytanie Zayna. 
       - Doskonale. Lepiej być nie może  - odpowiedział Liam, uśmiechając się do przyjaciela radośnie. Zayn odwzajemnił uśmiech i poklepał go po plecach. 
       - Kto by pomyślał, przyjacielu...
       - Wiem, wiem, eleganciku, wciąż nie możesz uwierzyć. - Payne puścił mu oczko i upił nieco wina ze swojego kieliszka. 
       - Po prostu kiedyś nigdy nie dałbyś się usidlić żadnej dziewczynie. 
       - I masz. Pojawiła się taka jedna wredna szuja - zażartował, a Zayn zaśmiał się cicho i spojrzał wdzięcznym wzrokiem na Caroline. 
       - Dobrze trafiłeś. Ona ma na ciebie uzdrawiający wpływ - stwierdził. Liam przytaknął bez słowa i ujął dłoń Caroline. 
       - Ty też ostatnio nie próżnujesz - odparł, wskazując na Silvię, która prowadziła z jednym z braci Caroline zażartą dyskusję na temat technik rysunku. 
       - Też mi się pojawiła jedna taka... - Zayn przerwał nagle, jakby nie mógł nawet w żartach wypowiedzieć się źle o swojej dziewczynie. 
       - No powiedz to! - drażnił się Liam - Powiedz: "Szuuuja" - Zayn pokręcił głową i wyprostował się na krześle. 
       - Cudowna osoba - powiedział zamiast tego, a Liam przekręcił oczami i uderzył go pięścią w ramię. 
        - Kiedyś oduczysz się tej kulturki - rzucił, a Zayn zaśmiał się głośno.

       Nasza grupa dotrzymała towarzystwa narzeczeństwu do końca spotkania i opuściliśmy restaurację dopiero po pierwszej w nocy. Niall oznajmił, że musi opieprzyć obsługę za kilka opóźnionych posiłków i docinki w kierunku klientów, które nie grzeszyły dyskrecją. Louis i Ed stwierdzili, że może to być zabawne, więc podążyli za nim, a Harry i Zayn poszli skorzystać przed wyjazdem z toalety, ale ich długa nieobecność pozwoliła mi podejrzewać, że utknęli na jakiejś interesującej rozmowie. 
       Stałyśmy więc wszystkie z Liamem, marznąc na śniegu aż reszta miała łaskawie do nas dołączyć, byśmy mogli wrócić do willi. Caroline i Liam odwołali swojego kierowcę i postanowili zabrać się z nami limuzyną. 
       - Co tam, pani Payne? - zapytał mężczyzna, obejmując w pasie narzeczoną, gdy zmęczyło go już stanie w milczeniu. Caroline zachichotała cicho i pokręciła głową. 
       - Jeszcze Storszewski - przypomniała mu, a ten wzruszył ramionami i cmoknął niezadowolony. 
       Uśmiechnęłam się na ten widok, ale moją uwagę zwrócił po chwili czerwony samochód, zbliżający się w naszym kierunku. Gdy, był już wystarczająco blisko zwolnił, pozwalając mi dojrzeć kto był w środku. Zmarszczyłam brwi w zdziwieniu, gdy szyba od strony pasażera została opuszczona, a w zasięgu mojego wzroku znalazły się blond włosy. W światłach latarni błysnął niespodziewanie metal pistoletu, do którego lufy doczepiono czarny tłumik. Nie zdążyłam dobrze ocenić co się stało, gdy, po cichym wystrzale, Hemmings schował się na powrót w samochodzie, w momencie, w którym Liam upadł na ziemię, krztusząc się krwią, wypełniającą jego, przebite kulą, gardło. 
       Wszystko nagle zwolniło, pozbawiając zaistniałej sytuacji sensu. Caroline krzycząca imię swojego narzeczonego i jego ciało, szarpiące się w konwulsjach na zimnym śniegu, który spijał łapczywie szkarłatną krew, przybierając jej barwę i tworząc upiorną aureolę wokół głowy Payne’a. Czułam szybkie bicie swojego serca, ale, choć ono szalało w mojej klatce piersiowej, reszta ciała zdawała się odmówić jakimkolwiek ruchom. Patrzyłam w przerażeniu, jak Caroline stara się zacisnąć bezskutecznie ranę, a jej ręce już po chwili były po łokcie skąpane we krwi. Liam krztusił się i charczał przeraźliwie, uderzając pięścią raz po raz w szkarłatny śnieg. 
       - Liam! Liam! Pomóżcie mi! Pomóżcie, on się dusi! - krzyczała Caroline, usilnie próbując uratować swojego narzeczonego. Phoebe już trzymała w dłoni telefon, dzwoniąc po pomoc, a Kornelia krzyknęła na całe gardło, wołając imię Louis’ego. To na nic… pomyślałam, widząc bladą twarz Liama. Białka jego oczu przybrały niemal taką samą barwę, jak jego krew, usta stały się sine, a ich ruchy zwalniały z każdą kolejną sekundą. 
       Nie wiedziałam ile minęło czasu. Może były to sekundy. Może godziny. Wiedziałam jedynie, że po tym czasie Liam przestał poruszać się spazmatycznie, a jego oczy zastygły w wyrazie bólu, który jeszcze chwilę temu odczuwał. Zaryłam kolanami w zimny, teraz już czarny śnieg. 
       - Liam? Liam! - Caroline potrząsnęła bezwładnym ciałem, próbując wydobyć z niego życie, które umknęło już bezpowrotnie. - Nie, nie, nie… nie, Liam! Nie zrobisz mi tego, nie teraz! LIAM! - krzyczała, zalewając się łzami, próbując wciąż zatamować krew, która dalej wylewała się powoli z poharatanej szyi powoli, powiększając ogromną już plamę na śniegu. 
       Poczułam na policzkach łzy w momencie, w którym z Irresistible wybiegli Ed, Harry, Niall, Louis i Zayn. Wszscy stanęli zamurowani nad ciałem Liama, a Zayn padł po chwili na kolana obok mnie i pochylił się nad martwym mężczyzną. Z jego gardła wydarł się donośny krzyk rozpaczy, którego echo poniosło się po osiedlu. Niespodziewanie wyciągnął z kabury, schowanej pod marynarką, pistolet, wstał na proste nogi i rzucił się biegiem za czerwonym samochodem, którego światła miały zaraz zniknąć za zakrętem. Silvia nie czekała nawet chwili i ruszyła za nim, wołając go przez zaciśnięte gardło. Nie zwrócił na to uwagi. Z szaleńczym krzykiem zaczął naciskać spust, a w powietrzu padło sześć, rozrywających uszy huków. Gdy samochód z Hemmingsem zniknął z naszych oczu, Zayn ponownie opadł na ziemię i otoczył głowę ramionami, zanosząc się głośnym szlochem. Silvia dotarła do niego po krótkiej chwili i objęła mocno, przyjmując na siebie jego rozpacz.
       Poczułam na swoim karku ciepłe palce, gdy Harry uklęknął obok mnie, patrząc tępo na ranę Liama, która wciąż parowała, przypominając o swojej świeżości. Caroline przyłożyła czoło do czoła narzeczonego i błagała wciąż, by do niej wrócił, by jej nie opuszczał. Nikt nie mógł zrozumieć bólu, który wypełnił jej serce. Nikt nie powinien widzieć ukochanej osoby zamordowanej brutalnie na jego oczach. 
       - Kto? - zapytał cicho Harry, a jedna łza odnalazła drogę w dół jego policzka. Musiałam wziąć kilka głębszych oddechów, by być w stanie odpowiedzieć.
       - Hemmings - szepnęłam, ledwo wyduszając z siebie to jedno, okropne nazwisko. Gdzieś w oddali usłyszałam szloch Kornelii i przekleństwa Louis’ego. Ed pochylił się nad ciałem, sprawdzając ranę, co utrudniały mu wypełnione łzami oczy. 
       Harry ledwo zauważalnie kiwnął głową, nie będąc w stanie oderwać wzroku od martwego przyjaciela. 
       - Dlaczego? Dlaczego? Mieliśmy się pobrać. Mieliśmy wziąć ślub! Dlaczego ten skurwiel to zrobił?! - krzyk Caroline przybrał wściekłych tonów. Wstała gwałtownie i zwróciła się w kierunku, w którym zniknął Hemmings i jego towarzysz. Chwyciła się za włosy, szarpiąc za nie nieświadomie, niszcząc swojego koka. 
       - Nie żyjesz, skurwielu! Nie żyjesz! - ryknęła do pustej ulicy, a Ed wstał z klęczek i podbiegł do niej pospiesznie. 
       - Caroline, Caroline! Spokojnie! - spróbował ją objąć, ale wyrwała się szybko, odpychając go mocno od siebie.
       - Nie! Nie dotykaj mnie! Nie było cię tutaj! Nie pomogłeś mu! Żaden z was! - spojrzała z wyrzutem na każdego z nas swoimi zaczerwienionymi oczami, a potem jej wzrok padł ponownie na narzeczonego, wywołując kolejną salwę szlochów. 

       - Mieliśmy wziąć ślub - szepnęła, oddychając głęboko, a nogi ugięły się pod nią i tylko dzięki refleksowi Eda nie uderzyła głową w ziemię, gdy straciła przytomność. 






#TTDff 





*Twoje życie było najlepszą częścią mojego życia

sobota, 21 lutego 2015

55. I'll never let you go

      I'll never let you go *


Kornelia

    Obserwowałam z daleka, jak Milena promieniała szczęściem. Harry wreszcie wrócił ze szpitala i, choć wciąż lekko osłabiony, zdawał się nie różnić wiele od mężczyzny sprzed miesiąca. Może poza tym, że trochę schudł. Nie jednak mogłam podzielić się swoimi spostrzeżeniami z przyjaciółką, bo ta wciąż nie chciała ze mną rozmawiać. Do cichego konfliktu, który prowadziłam z Mileną dołączyła dziwna sytuacja z Louis’m, który, podobnie jak moja przyjaciółka, zdawał się mieć problemy z wybaczeniem mi mojego błędu. 
       Nadzieja wlała się do mojego serca, gdy po pierwszej kłótni zjawił się w moim pokoju, żegnając konflikt w tak rozkoszny sposób. Niestety już następnego ranka coś w jego zachowaniu odstawało od normy. Na moje pytania odpowiadał półsłówkami, zbywał mnie przy każdej możliwej okazji i ledwo mnie dotykał. Tak było jeden dzień, dwa, trzy…
       - Możesz mi powiedzieć o co chodzi? - wypaliłam dwa dni przed zaplanowaną przez Caroline i Liama “przedślubną” kolacją. Louis zjawił się w moim mieszkaniu niezapowiedziany, ale zamiast normalnego spotkania, spędziliśmy czas na niezręcznym wymijaniu się w progu, długich chwilach ciszy, przerywanych jedynie głośnymi westchnięciami i wtrąceniach, które nie prowadziły do żadnej konkretnej rozmowy. Próbowałam rozpocząć ten temat już kilka razy, ale wszystkie moje starania kończyły się w sypialni, gdzie uprawialiśmy wściekły seks. Dziwiłam się, że do tej pory Milena nie zwróciła nam uwagi za hałas. 
       Mój błękitnooki spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami znad książki, którą porwał ze stolika, gdzie wcześniej ją położyłam. Wiedziałam, że jej nie czytał, bo była napisana po polsku. Stanęłam, oparta o kuchenny blat i położyłam dłonie na biodrach, czekając na jego odpowiedź. 
       - Nie rozumiem? - burknął, unikając mojego wzroku. Przekręciłam oczami, prychając ostentacyjnie i zaśmiałam się bez wesołości, odwracając plecami do niego. 
       - Jasne… - warknęłam do siebie, kręcąc głową. Usłyszałam podłużne westchnięcie, dochodzące z sofy w salonie, a potem kroki, gdy Louis się do mnie zbliżył. Zacisnęłam powieki w momencie, w którym położył na moim brzuchu swoje ciepłe dłonie. Wilgotne usta sięgnęły mojej odsłoniętej szyi, wywołując nieznośne łaskotanie w żołądku. Z napiętymi mięśniami odsunęłam Louis’ego od siebie, używając nieco więcej siły niż początkowo zamierzałam. Cofnął się o dwa kroki, a gdy się odwróciłam ujrzałam jego pełen wyrzutu wyraz twarzy. 
       - Nie tym razem Louis. Nie unikniesz odpowiedzi zaciągając mnie do sypialni - wycelowałam w niego palec, który drżał wyraźnie przez targającą mną złość. Louis zacisnął szczękę, a żyła na jego szyi uwydatniła się wyraźnie. Patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu, by później zmrużyć oczy i zaśmiać się sztucznie. 
       - Ok. Skoro chcesz się kłócić to się pokłóćmy. - syknął, zaskakując mnie wrogością, która pojawiła się nagle w jego głosie. Zamrugałam szybko, zszokowana. 
       - Nie chcę się kłócić - powiedziałam - Chcę po prostu wiedzieć dlaczego ostatnio zachowujesz się tak dziwnie. - dodałam, próbując użyć najłagodniejszego tonu, na jaki było mnie stać. 
       Po raz drugi otoczyła nas cisza, podczas której Louis wpatrywał się we mnie z wyrazem niedowierzania, zdobionego lekkim, nieszczerym uśmiechem. Nerwy opanowały mnie doszczętnie, odbierając siłę w mięśniach. Miałam wrażenie, że moje nogi zmieniły się w gumę. Niemal czułam, jak zaczęły się pode mną uginać. Spojrzenie Louis’ego było miażdżące, odbierało mi odwagę, która zachęciła mnie do rozpoczęcia tej rozmowy. 
       - Jeszcze się pytasz? - zapytał, najbardziej jadowitym tonem, jaki kiedykolwiek u niego słyszałam. Ścisnęło mnie w gardle, bo doskonale rozumiałam co miał na myśli. Sprawa z Calumem nie mogła zniknąć tak łatwo, jakbym tego chciała, ale nie spodziewałam się, że wzbudzi ona w Louis’m taką wrogość. 
       - Lou, wiesz przecież, że…
       - Nie! - przerwał mi, krzycząc niespodziewanie. - “To nic nie znaczyło”, “Zrobiłam to, żeby go zranić”. Znam te wszystkie tłumaczenia! 
       - Które są prawdziwe! - odkrzyknęłam, zaciskając pięść na blacie obok siebie. 
       - To, że zabiłem kilka osób też jest prawdziwe, a mimo to krzywisz się na jakiekolwiek wspomnienie o tym! 
       - Przepraszam, dobrze?! Przepraszam! Wiem, że cię skrzywdziłam! 
       - CALUM HOOD, KORNELIA?! POWAŻNIE?! - ryknął nagle i uderzył pięścią w ścianę, a ja usłyszałam nieprzyjemne chrupnięcie. Wzdrygnęłam się, przestraszona i cofnęłam o kilka kroków. Louis zdawał się nie przejmować krwią, która zaczęła spływać powoli z jego knykci. Wpatrywał się we mnie z napięciem, oddychając ciężko. 
       Niechciane łzy zniekształciły mój widok na jego rozeźloną twarz. Otarłam je pospiesznie, postanawiając nie uronić ani jednej więcej. 
       - Tak, Louis! Calum Hood! Calum Hood popełnił wielki błąd, za który musiał zostać ukarany! Nie podoba ci się to, że go pocałowałam?! Trudno! Bo dzięki temu pierdolonemu pocałunkowi będziesz miał z nim spokój! Więc przełknij to, żebyś nie powiedział czegoś, czego będziesz w końcu żałował! - wrzasnęłam, zaciskając pięści z wysiłku, jaki wkładałam w powstrzymywanie się od płaczu i potrzeby przepraszania Louis’ego. Nie tym razem. Musiałam być silna. Musiałam mu pokazać, że to, co się zdarzyło nie miało dla mnie żadnego znaczenia poza tym, że mogło ułatwić mój związek z Tomlinsonem. 
       - Jesteś żałosna. - powiedział tak cicho, że ledwo go usłyszałam. Normalnie wybuchnęłabym płaczem, zaczęła przepraszać i prosić o wybaczenie, prosić, by nie mówił o mnie takich okropnych rzeczy, ale nie tym razem. Nie mogłam pogrążyć się w poczuciu winy. Nie pocałowałam Caluma z miłości do niego. Pocałowałam go z żądzy zemsty. Pocałowałam go, by cierpiał. Coś, czego nigdy nie zrobiłabym Louis’emu. Coś, czego Louis nie potrafił zrozumieć. 
       - Nie. Nie, Louis, nie jestem. To ty jesteś żałosny. Pierdolony zazdrośnik, który nie potrafi ujrzeć szerszego obrazka. 
       - Będziesz odwracać kota ogonem? 
       - Nie! Znam swoją winę! Też byłabym na ciebie zła, gdybyś pocałował jakąś cizię, ale zrozumiałabym, że zrobiłeś to z konieczności!
       - Z KONIECZNOŚCI?!
       - TAK, LOUIS! Dzięki temu STRASZNEMU pocałunkowi masz z głowy kręcącego się wokół mnie Caluma! Jak widać, jesteś zbyt głupi, żeby to zrozumieć - wypaliłam, ciągnąć się za kosmyk włosów. 
       Louis wyprostował się nagle, a ja miałam wrażenie, że jego brwi nie były w stanie znaleźć się wyżej. Jego usta były na wpół otwarte, jakby zabrakło mu słów. Po chwili ciszy przekrzywił nieco głowę, jak zaintrygowany pies i przejechał językiem po dolnej wardze. 
       - Co ty powiedziałaś? - zapytał cicho, groźnym tonem. Potrząsnęłam głową, strzepując na bok, opadające mi na twarz, włosy i skrzyżowałam ręce na piersi. 
       - Że jesteś za głupi, żeby zrozumieć. Jesteś pierdolonym idiotą. Zazdrość przyćmiła ci racjonalne myślenie. Najlepiej jedź teraz do Caluma i go zabij, bo przecież czemu nie. W końcu pocałował twoją dziewczynę. To nie tak, że się z nią bzyknął, nie. Ale dla wielkiego pana Louis’ego Tomlinsona nawet coś zrobionego z zemsty i DLA JEGO WŁASNEGO DOBRA może być wystarczającym powodem, by się śmiertelnie obrazić. JAK PIEPRZONE DZIECKO! Powinnam ci dać sm…
       - Zamknij się - Louis w mgnieniu oka znalazł się u mojego boku i zamknął mi usta gwałtownym pocałunkiem, który przyjęłam instynktownie i wplotłam palce w brązowe włosy mężczyzny. Podniósł mnie lekko i posadził na blacie, stając między moimi rozszerzonymi udami. Jakimś cudem moja koszulka znalazła się nagle na podłodze, a na jej miejscu pojawiły się dłonie Louis’ego, znaczące na mojej skórze palące ślady i odnajdujące drogę do zapięcia stanika. Mój oddech przyspieszył nagle, napędzany zarówno wściekłością, jak i namiętnością. Sięgnęłam pospiesznie krawędzi czarnego tank topu Louis’ego i pociągnęłam za niego, wystawiając wytatuowaną klatkę piersiową na mój widok. Pospiesznie pochyliłam się do liter na obojczykach Lou i polizałam kilka z nich. W tym czasie on przysunął mnie bliżej krawędzi blatu, na którym siedziałam, i zabrał się za rozbieranie moich spodni. 
       - Wkurwiasz mnie - syknął w moją szyję i ugryzł mnie mocno, wywołując mój pisk. W zamian za to szarpnęłam go za włosy i sięgnęłam zębami jego dolnej wargi, zaciskając je na niej mocno. Z jego gardła wydobyło się niskie warknięcie, a ja podskoczyłam na blacie, gdy mnie podniósł, by zrzucić na ziemię moje spodnie. 
       - Ty mnie bardziej - odparłam, sięgając jego paska. 
       Nagle drzwi salonu otworzyły się z cichym kliknięciem, a do środka weszli Harry i Milena, obładowani jakimiś siatkami. Louis i ja zastygliśmy w naszych pozycjach, patrząc na przybyszy z zaskoczeniem. Milena przekręciła oczami na nasz widok, a Harry wyszczerzył zęby, unosząc w górę kciuk. 
       - Serio? Macie dla siebie całą sypialnie, a zdecydowaliście pieprzyć się w kuchni? - warknęła moja przyjaciółka i rzuciła na kanapę swoje zakupy po czym udała się do swojego pokoju. Harry spojrzał za nią zdziwiony, a potem mrugnął do nas. 
       - Spoko, my też tutaj to robiliśmy - powiedział cicho, wywołując mój śmiech i parsknięcie Louis’ego. 
       - Harry! - krzyk Mileny był pełen wyrzutu, więc doszłam do wniosku, że usłyszała jego słowa. 
       Gdy Harry zniknął za drzwiami odepchnęłam Louis’ego od siebie i zeskoczyłam z blatu, pochylając się po swoje ubrania. Louis klepnął mnie zaczepnie w pupę i zagryzł zaczerwienioną wargę. 
       - Jeszcze z tobą nie skończyłem. - mruknął, obejmując mnie od tyłu i wkładając palce pod moją bieliznę, wywołując we mnie nagłe i niespodziewane jęknięcie. Słysząc to zaśmiał się mrocznie i włożył jedną rękę pod moje kolana, drugą objął mnie w pasie i, niosąc mnie w swoich ramionach, zaniósł do sypialni. 

       Dwa dni minęły, a jego zachowanie wcale się nie zmieniło. Miałam nadzieję, że tamta kłótnia rozwieje wszystkie nieporozumienia, ale nie mogłam mylić się bardziej. Gdy nie znajdowaliśmy się w sypialni, Louis wciąż okazywał mi dystans, wciąż ograniczał wylewność swoich słów i ruchów. Siedziałam teraz przy stole Irresistible, pragnąc, by mnie dotknął, by złączył swoje palce z moimi. Nie spodziewałam się, że wystarczył jeden przystojny Japończyk, by wszystkie moje nadzieje się spełniły. I tego było za wiele. 
       Wejście Kaitō do restauracji zdawało się być zaskoczeniem tylko dla mnie, Mileny i Louis’ego. Harry uśmiechał się do niego szeroko, a Phoebe przywitała z nim, jak ze starym przyjacielem, przyjmując jego objęcia. 
       - Adachi, zdradziecka dziwko - zażartowała, szturchając jego ramię, na co ten zmierzył ją oceniającym spojrzeniem i zaśmiał się nisko. 
       - Ty i ja, Gabes - odparł, siadając obok Nialla . Dwóch pozostałych Japończyków spoczęło przy jego boku. 
       - Jak wszyscy wiecie, Phoebe była naszym najlepszym łącznikiem z Japonią, a że teraz do nas powróciła… - zaczął Harry
       - Powiedzmy… - mruknęła Phoebe, a Niall rzucił jej karcące spojrzenie, na które pokazała mu język. 
       - … możemy renegocjować warunki z Kaitō - skończył Harry, mrużąc oczy w kierunku brunetki. 
       Louis poruszył się niespokojnie, ściskając moją dłoń mocniej niż zwykle i przeczyścił ostentacyjnie gardło. 
       - Ale co Kaitō robi na kolacji dotyczącej ślubu? - zapytał, nie bawiąc się nawet w uprzejmości. Wściekłość, która się we mnie budowała, miała niedługo znaleźć swój szczyt. Miałam nadzieję, że stanie się to po kolacji. 
       Liam wzruszył ramionami i nadział na widelec kawałek swojej pieczeni. 
       - Po co szykować dwie kolacje? Kaitō jest zaproszony na ślub, więc można załatwić dwie sprawy jednocześnie. - powiedział obojętnie i uśmiechnął się idiotycznie, mając policzki wypełnione jedzeniem. 
       - Będziesz na ślubie? - ból w mojej dłoni był już nie do zniesienia, więc z sykiem wyrwałam ją z objęcia Louis’ego. Zdawał się nie zwrócić na to uwagi, wbijając nienawistny wzrok w Kaitō. Ten był bardziej spostrzegawczy, bo spojrzał ze współczuciem na mnie i uśmiechnął się uprzejmie. 
       - Wesele będzie na ponad trzysta osób, a Kaitō jest naszym współpracownikiem i dobrym przyjacielem. - zabrała głos Caroline, patrząc uważnie na Louis’ego, którego mięśnie szczęki podskakiwały raz po raz. 
       - Tylko, gdy możemy zapewnić mu pieniądze - mruknął pod nosem mój chłopak, sprawiając, że skuliłam się na krześle z zażenowania. Kaitō zaśmiał się głośno i machnął ręką w stronę Louis’ego. 
       - Spokojnie, Tomlinson. Widzę, że jesteś z Kornelią, dlatego nie zamierzam znów ubiegać się o jej względy - powiedział, uśmiechając się szeroko. Odwdzięczyłam się tym samym, patrząc na niego z wdzięcznością, a on mrugnął do mnie porozumiewawczo. Louis uniósł jedną brew i potarł malutkie strupki na knykciach, które zakrywały rany sprzed dwóch dni. 
       - Cieszę się, że się rozumiemy - warknął z wypisaną gdzieś w tych słowach groźbą. Kaitō zawołał skinięciem kelnera i powrócił spojrzeniem do Louis’ego. Wszystkie pary oczu przeskakiwały z jednego na drugiego, czekając na dalszy przebieg wydarzeń.
       - Trochę cię znam. Nigdy nie lubiłeś dzielić się swoimi rzeczami - zaśmiał się Japończyk, przywracając do mojej głowy wspomnienia pierwszej randki z Lou. Wtedy, gdy zasugerowałam podróż metrem, a on zrobił mi zdjęcie, by udowodnić, że wyglądałam zbyt dobrze i musiałby znosić głodne spojrzenia mężczyzn wokół. “Nienawidzę, gdy przypadkowe dupki gapią się na moje rzeczy” powiedział wtedy. Co mu odpowiedziałam?
       Przeczyściłam gardło i wytarłam delikatnie kąciki ust rogiem chusteczki. 
       - Problem w tym, Kaitō - powiedziałam, wstając od stołu i nie zaszczycając Louis’ego nawet jednym spojrzeniem - Że nie jestem jedną z jego rzeczy - dodałam, zasuwając za sobą krzesło i patrząc przepraszająco w stronę Liama i Caroline. 
       - Wybaczcie, ale chyba czas już na mnie - powiedziałam, na co oboje kiwnęli głowami z podobnym wyrazem współczucia na twarzach. Byli cudowni, stworzeni dla siebie. 
       Sztywnym krokiem ruszyłam do szatni i odebrałam swój zimowy czarny płaszcz. Niedawno zaczął padać śnieg, który bardzo szybko topniał, zostawiając brudne błoto na chodnikach Londynu. Wyszłam pospiesznie z restauracji, czując, że byłam niesiona przez złość, która potrząsała całym moim ciałem, jak uparte dziecko, pragnące wejść na karuzelę. Potrzebowałam ujścia mojej furii, jak owe dziecko potrzebowało kręcących się w kółko, plastikowych koni. Szłam szybko w kierunku postoju taksówek, kręcąc do siebie głową i powstrzymując łzy złości. 
       - Kornelia! - usłyszałam za sobą, stłumiony przez śnieg i wiatr głos. Warknęłam wściekle, kontynuując swój marsz i nie odwracając się w stronę Louis’ego. Niestety dogonił mnie z łatwością i szarpnął za ramię, odwracając do siebie. 
       - Zostaw mnie! - krzyknęłam zanim zdążył się odezwać. Wyszarpnęłam się z jego uścisku i rzuciłam mu nienawistne spojrzenie. 
       - Dlaczego jesteś zła? - zapytał idiotycznie, sprawiając, że moja krew zawrzała, szumiąc mi w głowie. 
       - Och dlaczego, jestem ciekawa! - krzyknęłam, popychając go mocno i czując jak na moje policzki wypływają pierwsze łzy. - Zachowujesz się jak dupek! Całe dwa dni ponownie mnie unikasz, mimo naszej ostatniej rozmowy wciąż nie potrafisz mi wybaczyć, ale gdy tylko pojawia się konkurencja próbujesz udawać idealny związek. Objęcia, trzymanie za rączkę! Zabawne - krzyczałam, idąc powoli ku niemu, przez co on cofał się w stronę restauracji. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale pospiesznie weszłam mu w słowo. 
       - Skoro nie możesz mi wybaczyć to nie udawaj przed kimś, że jest między nami dobrze! Bo nie jest! Kaitō ma rację! Traktujesz mnie jak swoją rzecz. Zepsutą zabawkę, której szkoda ci wyrzucić ze względu na wspólne zabawy i wspomnienia! Skoro ty nie potrafisz to ja to zrobię! Sama wyrzucę się do kosza!
       - Co? - Louis spojrzał na mnie z przerażeniem, przewidując moje kolejne słowa.
       - Koniec z nami! - wrzasnęłam, zalewając się łzami. Byłam zbyt wściekła, by czuć rozpacz, którą miały przynieść niedługo te słowa. Jedyne co czułam to żal do Louis’ego o tak długą zabawę ze mną. Mógł zerwać ten związek o wiele wcześniej, oszczędzając dramatu na kolacji, której centrum powinni być Caroline i Liam. 
       Patrzył teraz na mnie osłupiały, jakby odebrano mu wszystkie słowa. 
       - Co? Nie masz wokół sypialni, do której mógłbyś mnie zaciągnąć, prawda? Trudno. Nie będziesz zasłaniał mi oczu seksem. Już nie. - powiedziałam już nieco ciszej, oddychając głęboko i szybko. 
       - Kocie, nie masz tego na myśli… - wydusił z siebie, wyciągając w moją stronę rękę. Zacisnęłam wargi, powstrzymując łkania, które uparcie wyrywały się z mojego gardła. 
       - Nie. Kocham cię, jak szalona, ale ty już nie potrafisz ze mną być. Nie potrafisz mi wybaczyć. - odparłam przez zaciśnięte gardło. - Wystarczy mi konflikt z jedną z osób, które kocham. A to i tak za dużo. Więc proszę. Na ślub możesz pójść z jedną ze swoich własności. Może Shiloh, wydawała się zainteresowana. Proszę, jesteś wolny - nie mówiąc więcej i nie czekając na jego słowa, odwróciłam się do niego plecami i ruszyłam szybkim krokiem do najbliższej taksówki. Nie usłyszałam za sobą kroków, ani nawoływań, więc pochyliłam się przy oknie kierowcy, by zapytać o taryfę. 
       - Stój… - usłyszałam zachrypnięty głos, zaskakująco blisko siebie, ale postanowiłam to zignorować. Gdy taksówkarz potwierdził, że mogę skorzystać z jego usług, obeszłam czarne auto i otworzyłam tylne drzwi.
       - Stój! - desperacki krzyk Louis’ego przedarł się przez szum wiatru, zatrzymując mnie w pół kroku. Rzuciłam mu podłużne, zniecierpliwione spojrzenie. Louis obszedł taksówkę, podobnie jak zrobiłam to ja i, zanim zdążyłam zaprotestować, ujął moją twarz w swoje dłonie. Spojrzał na mnie ze smutkiem.
       - Nie chcę żadnej innej ze swoich własności. - przekręciłam oczami i spróbowałam się odsunąć, ale przytrzymał mnie jedną ręką w pasie. - Cholera! Wiem, że nie jesteś moją własnością. Nie to miałem na myśli. Nie jesteś moją zabawką. Nigdy nią nie byłaś. - powiedział, zaciskając w pięści mój płaszcz. 
       - Jesteś…
       - Nie! Siedź cicho! - przerwał mi, ciskając słowa przez zęby - Ty się nagadałaś to teraz ja się nagadam. Jasne! Nie podoba mi się to, co zrobiłaś z Calumem. Nie wiem nawet dlaczego to zrobiłaś. Co jest tą okropną rzeczą, za którą chciałaś go ukarać. - zaczął, a mój żołądek zawiązał się w supełek. Był to pierwszy raz kiedy Louis poruszył tę kwestię. 
       - I szczerze? Nie obchodzi mnie to. Nie potrzebuję kolejnego powodu, by się z tobą kłócić. 
       - To nie ma nic wspólnego z nami…
       - Powiedziałem! Nie obchodzi mnie to. Powiesz mi, gdy będziesz gotowa. - przerwał mi, czym niespodziewanie wywołał kolejną porcję moich łez. 
       - Obchodzi mnie to: Jeśli jeszcze raz powiesz, że z nami koniec to zwariuję. Nie strasz mnie tak więcej! - przyciągnął mnie bliżej siebie tak, że nasze nosy niemal się stykały. 
       - Kiedy mówiłam po…
       - Zwariuję! Nie kończysz ze mną! 
       - Louis…
       - Przepraszam! Zachowałem się jak dupek. Odpłaciłaś swoją cenę, a mimo to ja cię dalej karałem. Kocham cię. Kocham cię jak nikogo innego i nie pozwolę ci odejść na podstawie jednego wymuszonego pocałunku. 
       - Zabraniasz mi podjąć własnej decyzji? - zapytałam, ledwo powstrzymując uśmiech ulgi. 
       - Nie. 
       - Tak właśnie to wygląda…
       - Zabraniam ci podjąć głupiej decyzji, której sama nie chcesz. 
       - Jesteś zbyt pewny siebie - mruknęłam, spuszczając wzrok, by zaraz go podnieść, zmuszona przez palec Louis’ego na mojej brodzie. Patrzyłam teraz w błękitne oczy, pełne bezgranicznej miłości, której byłam źródłem. 
       - Za to mnie kochasz - szepnął, pochylając się nieco do przodu. 
       - Niestety - odparłam cicho. Louis w odpowiedzi pocałował mnie lekko i powoli, czemu oddałam się z większą pokorą niż zamierzałam. Dlaczego go tak bardzo kochałam? Dlaczego nie mogłam gniewać się na niego dłużej niż piętnaście minut? Nieważne. Ważne, że wreszcie powiedział co leżało mu na sercu. Wreszcie mogliśmy zacząć od nowa. 
       - Naprawdę żałuję, że nie ma tu nigdzie sypialni… - warknął Louis, rozglądając się dookoła zawiedziony. 
       Nagle głośne wymowne kaszlnięcie przerwało naszą chwilę zgody. Spojrzałam zdezorientowana do wnętrza taksówki, której drzwi wciąż były szeroko otwarte, by napotkać widok zniecierpliwionego taksówkarza, uderzającego szaleńczo palcami w kierownicę. Zalała mnie fala poczucia winy, gdy przypominałam sobie, że kazałam mu czekać. 
       - Och! Och, przepraszam! Myślę, że nie będzie mi jednak potrzebna taksówka - powiedziałam, obgryzając nerwowo paznokcie. Kierowca przekręcił oczami i pochylił się nad siedzeniem pasażera, by zatrzasnąć z hukiem drzwi. Skrzywiłam się lekko, a Louis spojrzał na mnie podejrzliwie. 
       - Moglibyśmy kazać mu się zawieźć do mojego mieszkania - kusił, bawiąc się kołnierzem mojego płaszcza. Pokręciłam szybko głową i popchnęłam go w stronę restauracji. 
       - Wracamy. Jesteśmy to winni Caroline i Liamowi - rozkazałam, chwytając jego rękę i ciągnąc za sobą. Nie opierał się, ale warknął z niechęcią. Spojrzałam na niego przez ramię i pociągnęłam jeszcze mocniej.
       - Dałeś cudowny pokaz swojej zazdrości, więc myślę, że nie będziesz musiał przejmować się Kaitō. - rzuciłam, domyślając się jego obiekcji, dotyczących powrotu do Irresistible. 
       Louis westchnął ciężko i wreszcie dał się poprowadzić do restauracji, w której środku przeprosiliśmy narzeczeństwo i ich gości za tę niezręczną chwilę. Kaitō uśmiechnął się do mnie szeroko i mrugnął zaczepnie, na co mięśnie Louis’ego napięły się błyskawicznie. Szturchnąwszy go, usiadłam na swoim starym miejscu, a gdy Louis zajął miejsce obok, przyciągnęłam go do siebie i pocałowałam lekko, dodając mu otuchy. 
       - Awwwww… Jacy jesteście uroczy. A teraz wracajmy do mnie i mojego ślubu - zakpił Liam, a Caroline prychnęła ostentacyjnie
       - Jakbyś nie wiedział, nie bierzesz tego ślubu sam - pokazała mu język, na co większość gości zaśmiała się wesoło. Liam ujął dłoń Caroline i ucałował ją powoli. 
       - Naszego ślubu - poprawił się, patrząc na nią z uczuciem, jakie przed chwilą widziałam w oczach Louis’ego, gdy pochylał się do pocałunku przed restauracją. Uśmiechnęłam się szeroko, szczęśliwa, że choć jeden konflikt miałam za sobą. 
       O dziwo reszta kolacji przebiegła spokojnie. Nie zabrakło kilku napięć między Kaitō i Louis’m, ale były one tak nieistotne, że w końcu przestałam na nie zwracać uwagę. Wszyscy razem wyszliśmy z Irresistible, kierując się ku postojowi taksówek, śmiejąc się, żartując i snując plany dotyczące przebiegu ślubu. Zayn jedną ręką obejmował Silvię w pasie, a drugą uwiesił Liamowi na ramieniu, ukazując, jak wino uderzyło mu do głowy. 
       - Wow, przyjacielu. Bierzesz ślub! - wrzasnął, zataczając się lekko i wywołując wokół salwy śmiechu. 
       - Tak, tak, Eleganciku, biorę - odparł Liam, klepiąc go na odczepne po dłoni. 
       - I jestem twoim drużbą! - powiedział Zayn, patrząc na Silvię z szerokim uśmiechem. 
       - Mam nadzieję, że wieczór kawalerski nie będzie w sterylnie czystym szpitalu, gdzie striptizerkami będą pielęgniarki w podeszłym wieku - mruknął Liam - kocham cię, brachu, ale wciąż ci nie ufam - dodał, a Zayn zaśmiał się głośno i pokręcił głowy.
       - Żadnego szpitala. A jeśli będą pielęgniarki, to wierz mi, że nie w podeszłym wieku - odparł i potknął się o wystającą z chodnika płytę. Tylko dzięki refleksowi wysokiej Silvii nie zarył twarzą w beton. Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, który Niall z Phoebe przerwali namiętnym pocałunkiem, Harry spojrzał na nich ze zmartwieniem wypisanym na twarzy, o które miałam go później zapytać, Milena rzuciła mi krótkie smutne spojrzenie, a Liam i Caroline poszli w ślady swoich przyjaciół, łącząc lekko swoje wargi. 
       Kaitō klepnął zaczepnie Louis’ego w plecy, a ten wymusił w sobie uśmiech i uścisnął mu rękę na pożegnanie. W przeciwieństwie do reszty, po Japończyka przyjechał szofer. Razem ze swoimi kolegami weszli do dużego czarnego Volvo i odjechali z głuchym rykiem terenowego silnika. 
       - Payne! - usłyszeliśmy nagle głośny krzyk jakiegoś chłopaka. Spojrzałam w tamtym kierunku i zobaczyłam chudego wysokiego blondyna o bladej twarzy i podkrążonych oczach. 
       - O nie… - mruknął Zayn, poważniejąc nagle, jakby cały alkohol wyparował z niego w jednej sekundzie. - Liam, nie odpowiadaj mu - mruknął do swojego przyjaciela, ale ten już machał ręką do przybysza.
       - Hej stary… - powiedział niepewnie, gdy blondyn dotarł wreszcie do naszej grupki.
       - Gdzieś ty był przez ostatnie miesiące? Nie mogliśmy się do ciebie dodzwonić! - blondyn szturchnął zaczepnie Liama i zaśmiał się, ukazując żółte, zniszczone zęby. 
       Napięcie przebiegło po całej grupie niczym ulewa, zmywająca cały nasz dobry humor. Louis schował mnie za sobą, jakby przybysz miał zrobić mi krzywdę, a gdy się rozejrzałam, zauważyłam, że reszta jego grupy zareagowała podobnie. Milena i Caroline patrzyły zmartwione na Liama, gdy Zayn chował i jego, i Silvię za sobą. 
       - Posłuchaj, kolego, jeśli Liam się do ciebie nie odzywał to znaczy, że miał powód. - powiedział, wyciągając rękę i kładąc ją na klatce piersiowej przybysza. Ten spojrzał na nią z wyższością i prychnął kpiąco. 
       - Przeeestań. Większego imprezowego zwierzaka nie było. - odparł i zerknął przez ramię bruneta na Liama - Jest sprawa… - mruknął przyciszonym głosem, jakby miało to do nas nie dotrzeć. 
       - Nie, Nick, skończyłem z tym - powiedział Liam, kręcąc bez przekonania głową. 
       - No co ty! Dostaliśmy coś zajebistego! Powinieneś sam ocenić, ale uważam, że jest fantastyczne! Dopiero wchodzi na rynek, kosztuje majątek! - domyśliłam się o czym mówił Nick, znałam historię Liama i jego nałogu. Patrzyłam więc w napięciu na reakcję Payne’a, która wydawała się nie być tym, czego oczekiwała od niego grupa. Oblizał nerwowo wargi, patrząc tęsknie w stronę chłopaka. 
       - Nie… Nie, dzięki, Nicky - powiedział cicho, wbijając wzrok w beton. Nick spojrzał na każdego z nas z osobna i zaśmiał się lekko, wzruszając ramionami. 
       - Jak zmienisz zdanie… - mruknął i rzucił nagle w stronę Liama małą przeźroczystą paczuszkę, którą ten zdołał złapać w połowie drogi. Chłopak odwrócił się i poczłapał bez słowa w swoją stronę. Przedziwne krótkie spotkanie zakończyło się wpatrywaniem Liama w niebieskawy proszek, który przed chwilą znalazł się w jego rękach. 
       - Liam - powiedział cicho Zayn, odwracając się do przyjaciela i kładąc dłoń na jego szyi. 
       - Hm…? Co? - zapytał Liam, nie podnosząc znad paczuszki wzroku. Malik chwycił ją powoli i wyciągnął ostrożnie z rąk Payne’a. Liam zamrugał wtedy szybko i potarł nerwowo kark, zrzucając z siebie dłoń Zayna. 
       - Skarbie… - Caroline splotła swoje palce z jego i uśmiechnęła się do niego smutno. 
       - Ślub… Nie potrzebujesz tego świństwa. Wchodzisz w zupełnie nowe życie - powiedział Zayn, a Liam kiwnął powoli głową. 
       - Tak… Tak, przepraszam was. Wszystkich - rozejrzał się dookoła, rzucając nam spojrzenie pełne poczucia winy. - Nick mieszka niedaleko. To była kwestia czasu, kiedy miałem go spotkać. - dodał, wzruszając ramionami, ale jego wzrok wędrował bez przerwy do paczuszki w rękach Zayna. Nie uszło to uwadze Malika, więc ścisnął ją w pięści i wskazał stojący w dali kosz na śmieci. 
       - Chodź, pozbędziemy się tego gówna. - jego słowa spotkały się z nerwowym kaszlnięciem Liama. Poruszył się niespokojnie, jakby chciał powstrzymać bruneta, ale w porę z tego zrezygnował. 
       - Może… Może dacie to do zbadania chemikom, Harry? Skoro Nick mówi, że to jakieś drogie gówno, będziemy mogli nieźle na tym zarobić… - mruknął, nie patrząc na nikogo. Harry położył mu dłoń na ramieniu i kiwnął głową. 
       - Dobry pomysł! Czasami myślisz, gamoniu. A teraz już się ogarnij. Nikt się na ciebie nie gniewa - odparł, uśmiechając się do niego szeroko. Liam westchnął ciężko i objął nerwowo Caroline. 
       - Dzięki… - powiedział cicho, ale wreszcie na jego ustach pojawił się słaby uśmiech. 
       - No, stary! Za chwilę bierzesz ślub! Nie ma co się smucić! No może dlatego, że nie będziesz już mógł zaliczać przypadkowych panienek - zaśmiał się Louis, a Caroline pacnęła go mocno w potylicę, na co pokazał jej język. 
       Wszyscy zbyli niezręczną sytuację śmiechem i wreszcie rozjechali się do swoich mieszkań, żegnając wcześniej wylewnie. Louis nie mógł oderwać ode mnie rąk w taksówce, nie będąc w stanie doczekać się naszego przystanku. 
       - Pokażę ci, jak zadziałały na mnie te twoje okrutne słowa - warknął mi do ucha, wywołując rozkoszne łaskotanie w żołądku. 
       Wpadliśmy do mojego mieszkania, całując się jak szaleni i obijając o ściany. Louis niemal przewrócił kryształowy wazon, który Milena kupiła jakiś czas temu za śmiesznie drogie pieniądze. W pewnym momencie potknęłam się o oparcie fotela, przesuwając go po lśniącej podłodze z hukiem, który musiał wywołać moją przyjaciółkę z pokoju, bo stanęła w progu, patrząc na nas z nieśmiałym uśmiechem. Domyśliłam się, że taksówkarz, z którego usług skorzystaliśmy, zabrał nas okrężną drogą (co mogło wyjaśniać piekielnie wysoką cenę), bo Milena już była ubrana w szorty i luźną koszulkę od piżamy. Oderwaliśmy się od siebie z Louis’m, a ja posłałam w jej stronę swoje przeprosiny. 
       - W porządku - odparła cicho i spojrzała na mnie lękliwie, zagryzając swój kciuk - Wybaczcie, że wam przeszkadzam, ale… Kornelia, możemy porozmawiać? - zapytała, unikając mojego wzroku. Uśmiechnęłam się szeroko i odepchnęłam ostentacyjnie Louis’ego od siebie. Rzucił coś z oburzeniem, ale nie zwróciłam na to uwagi. 
       - Jasne. Jasne, Milena, zawsze! - odpowiedziałam, nieco zbyt entuzjastycznie, na co przyjaciółka uśmiechnęła się szeroko. 



*nigdy nie pozwolę ci odejść


#TTDff - Hashtagujmy, kochaneeee <3