sobota, 23 maja 2015

68.This hole in my heart is proof of life.

    This hole in my heart is proof of life   


Milena

     Choć podejmowaliśmy ryzyko zwlekając, nie mogliśmy tak od razu narazić Harry’ego na długą podróż. Dlatego zostaliśmy w chatce, do której przywiózł nas Calum, jeszcze przez kilka dni.
       - Michael nie wie gdzie się znajdujemy. Pewnie myśli, że wróciliśmy do Londynu. Powinno być bezpiecznie - powiedział pierwszego wieczora. Harry spał w sypialni, a reszta zajęła miejsca w salonie. Kornelia i Louis na fotelu, przytuleni szczelnie, Calum na kanapie, zerkający zazdrośnie co chwilę w ich stronę i ja na krześle, opatrywana przez Eda, który palącymi środkami dezynfekował moje rany na policzku i plecach. 
       - Michael miał też nie wiedzieć o twojej zdradzie, a tu psikus - zakpił Louis, na co Calum rzucił mu mordercze spojrzenie.
       - Małe niepowodzenie w planie. Więcej ich nie będzie. - warknął przez zaciśnięte zęby. Louis uniósł tylko brwi, jakby mu nie wierzył, ale już się nie odezwał. 
       - Milena… - w salonie rozbrzmiał cichy głosik Kornelii. Spojrzałam na nią, z uśmiechem czekając na dalsze słowa - Dobrze się czujesz? - zapytała. Przytaknęłam, a potem syknęłam cicho, gdy Ed przyłożył, nasączoną jakimś lekiem, watę do dolnej części szramy na plecach, pozostawionej przez nieznajomego.
       - Tak. Teraz najważniejsze jest zdrowie Harry’ego - odparłam, patrząc na medyka z wyrzutem. Wyszczerzył zęby wyraźnie zakłopotany. 
       - Nie mówię tylko o twoich ranach… - mruknęła Kornelia i schowała nos w burzy różowych włosów. Zacmokałam z dezaprobatą i uniosłam jedną brew. 
       - Jeżeli zamierzasz przeprowadzić na mnie terapię podobną do tych, które prowadziłaś na praktykach w poprawczaku, to zapomnij - zażartowałam, ale ona wciąż patrzyła na mnie z wyczekiwaniem. Westchnęłam ciężko i pozbyłam się uśmiechu z twarzy. - Jest w porządku. Jedyne co teraz czuję to szczęście, że Harry przetrwał i został uratowany. Że jest w dobrych rękach - tym razem spojrzałam z wdzięcznością na Eda. 
       - Do usług - powiedział, mrugając do mnie i opuścił wreszcie moją świeżą koszulkę, przygładzając ją nieco - Wszystko gotowe. Nie mogę obiecać, że nie zostaną blizny. Wręcz przeciwnie - oznajmił, schodząc nieco z wesołego tonu. Kiwnęłam głową i mu podziękowałam.
       - To nic. Ważne, że żyjemy. A z twarzą poradzę sobie makijażem - pokazałam mu język. 
       - Jesteś naprawdę silna. - zauważył Calum z podziwem. Wzruszyłam ramionami.
       - Nie bardzo. Jeszcze przed chwilą musiałeś mnie wyprowadzać z pokoju Harry’ego, bo nie mogłam przestać ryczeć. - czułam się zażenowana. Miałam być silna. Silna dla Harry’ego, który teraz potrzebował największego wsparcia. 
       - Każdy inny człowiek w twojej sytuacji wyglądałby okropnie. Prawdopodobnie wciąż siedziałby i płakał. Ty zamiast tego potrafisz nawet zdobyć się na żarty - zdziwiłam się, że Louis tak łatwo zgadzał się z Calumem.
       - To nic. Jak mówiłam, jestem po prostu szczęśliwa, że Harry jest bezpieczny - odparłam i zgarnęłam ze stołu talerz z makaronem, który pół godziny temu został przygotowany przez Kornelię. Pierwszy raz, od prawie trzech tygodni, jadłam coś smacznego. 
       Trzy tygodnie… Będąc w niewoli miałam pewność, że minęły dopiero dwa. Musiałam zupełnie stracić poczucie czasu. Tym bardziej czułam ból w sercu na myśl o torturach Harry’ego. On pewnie liczył każdy dzień, czekał na śmierć. W jego przypadku ta przyniosłaby mu ulgę. Gdyby nie Calum…
       Spojrzałam na ciemnowłosego mężczyznę i uśmiechnęłam się lekko. Zamrugał zdezorientowany i rozejrzał się wokół siebie, jakby myślał, że patrzyłam na kogoś innego. 
       - Co jest? - zapytał z widelcem pełnym makaronu uwieszonym w połowie drogi do jego ust. 
       - Dziękuję - szepnęłam, na co wyszczerzył zęby, a jego tęczówki zniknęły za przymrużonymi powiekami.
       - To nic takiego - machnął ręką, a mnie nagle uderzyła pewna szalona myśl. Spojrzałam z nadzieją na Louis’ego i klasnęłam w dłonie.
       - Przyjmijmy go do siebie! - zaproponowałam, a w salonie rozległo się czterokrotne “Co?!”. Westchnęłam i przekręciłam oczami.
       - Och, dajcie spokój. Ile razy nam pomógł? Ile razy się przydał? Gdyby nie on ja i Harry moglibyśmy być już martwi. Calum nie ma teraz gdzie się podziać, gdy Michael…
       - Nie! - przerwał mi ostro Louis. Zamarłam, patrząc na niego zdziwiona - To, że nam pomógł to konsekwencja jego niezdrowego uczucia do Kornelii. - warknął
       - Jeez, nie ma za co, Tomlinson  - mruknął pod nosem Calum, a Kornelia prychnęła ostentacyjnie i wstała z kolan Louis’ego. 
       - Więc nie jesteś mu ani odrobinę wdzięczny? - zapytała, wbijając w niego karcący wzrok. Tomlinson wypuścił ze świstem powietrze z ust i również wstał z fotela
       - Idę na fajkę - warknął i zrobił krok, ale Kornelia chwyciła go pospiesznie za ramię.
       - Nie! Zostajesz tutaj! Nie bądź dziecinny. To, że Calum się we mnie zakochał nie znaczy, że od razu musimy rezygnować z jego pomocy. Wie, że nic ode mnie nie dostanie, ale za to możemy zapewnić mu bezpieczeństwo! - mówiąc to, gestykulowała żywo. Calum uśmiechnął się smutno
       - Wow, dzięki za łaskę, Kornelia - zakpił tym samym tonem, którym wcześniej odezwał się do Louis’ego. Kornelia spiorunowała go wzrokiem
       - Zamknij się, nie masz prawa tak się do mnie odzywać - warknęła, a Calum otworzył szeroko usta i zaśmiał się ironicznie
       - Nie mam prawa?! Och, wybacz, panienko, nie wiedziałem, że rozmawiam z księżniczką! - krzyknął oburzony, machając jak szalony rękami. Louis zrobił krok w jego stronę
       - Nie waż się tak więcej odzywać do mojej kobiety! - zagroził, na co Calum również się do niego zbliżył, obnażając zęby
       - Ach, no tak! Zapomniałem, że tylko ty możesz nią pomiatać i traktować tak źle, jak tylko ci się to żywnie podoba! - Louis już brał oddech by się odgryźć, ale na jego drodze stanęła Kornela
       - DOŚĆ! DOŚĆ! Mam was dość! Obu! Pierdoleni faceci z pierdolonym testosteronem! Ty! - wskazała na Louis’go, z wyraźnie bijącą od niej furią - Śpisz dzisiaj tutaj na kanapie! TY! - odwróciła się do Caluma, dźgając go palcem w pierś - JESZCZE CI NIE WYBACZYŁAM ZA ZDRADĘ, NIEWAŻNE JAK WDZIĘCZNA JESTEM ZA URATOWANIE MOJEJ PRZYJACIÓŁKI! Zachowuj się, a nie oddamy cię Michaelowi! - wrzasnęła. 
       Ed nagle wstał z kanapy i przeciągnął się rozkosznie, patrząc z krzywym uśmieszkiem na kłócącą się trójkę.
       - Cóż. Zrobiło się dość niezręcznie, spadam spać - oznajmił, wywołując mój śmiech. 
       - Ta, ja też. A wy, gołąbki, rozwiążcie swoje problemy. I Louis. - spojrzałam na mężczyznę - Moja propozycja jest wciąż aktualna - zmrużyłam oczy, by dodać powagi swoim słowom. Louis tylko zacisnął szczękę i kiwnął głową. Kątem oka zobaczyłam przebłysk uśmiechu na twarzy Korneli. 
       Weszłam do sypialni, w której spał Harry i od razu posmutniałam. Widok jego zmaltretowanego ciała był dla mnie ciężarem. Nie chciałam wspominać krzyków bólu, jakie z siebie wydawał, gdy nieznajomy zadawał mu tortury, ale te same wbiegały do mojej głowy, niczym nieznośne chochliki. Zanuciwszy jakąś piosenkę, by rozproszyć złe myśli, zaczęłam rozkładać na podłodze koce i małą kołdrę. Byłoby nieodpowiedzialnym zająć potrzebne dla niego miejsce na łóżku. Patrząc na niego z dołu, poczułam, jak zaciska mi się gardło. 
       Michael mi za to zapłaci. Zapłaci najwyższą cenę. 
       - Dziecino… Dziecino - mruknęłam coś niewyraźnie i otworzyłam oczy, automatycznie patrząc w górę, jakby nawet skołowane przez sen ciało instynktownie pamiętało, że Harry leżał na łóżku obok mnie. 
       Szmaragd wpatrywał się we mnie zza pobladłej wychudzonej twarzy. Uniosłam kącik ust i chwyciłam kościstą dłoń, która została do mnie wyciągnięta.
       - Hej - szepnęłam, siadając po turecku na podłodze, dostatecznie blisko łóżka, by móc złożyć delikatny pocałunek na suchych ustach. Patrzyliśmy chwilę na siebie, nie wypowiadając nawet słowa. Głaskałam Harry’ego po twarzy, czując pod opuszkami palców uwydatnione kości policzkowe. 
       - Przepraszam, że sprawiłem, że płakałaś - powiedział cichutko. Zamknęłam oczy i pokręciłam głową, całując jego zabandażowane palce
       - Zamknij się - mój głos załamał się w połowie - Nie ty powinieneś przepraszać. - zamilkłam na chwilę, myśląc co dalej powiedzieć. Przy każdym argumencie, Harry zatrzymałby mnie, mówiąc, że nie mogłam się obwiniać, że nikt nie wiedział jak to mogło się potoczyć, że Michael był takim psychopatą. 
       Wypuściłam cicho powietrze z ust i zrezygnowałam z dalszej sprzeczki. Zamiast tego podniosłam się na nogi i pochyliłam nad Harrym, całując delikatnie jego czoło. 
       - Zrobię ci coś do jedzenia. Musisz nabrać sił - szepnęłam. Nie oponował. Kiwnął głową z zamkniętymi oczami i niechętnie puścił moją dłoń. Wyszłam z sypialni i, po szybkim odświeżeniu w toalecie, skierowałam się do kuchni, połączonej z salonem. Stanąwszy przy zlewie, wlałam do staromodnego czajnika wodę i włączyłam urządzenie, zaglądając w czasie gotowania się wody do lodówki. Kornelia wstawiła do niej resztki z wczorajszej kolacji. Obok miski z makaronem widziałam kilka jogurtów i zwykłe kanapkowe dodatki, z których wybrałam kilka i zaczęłam szykować dla Harry’ego delikatne śniadanie. Gdy czajnik zaczął gwizdać, ogłaszając, że woda na herbatę była gotowa, z kanapy w salonie doszedł mnie podłużny, niezadowolony jęk. 
       Odwróciłam uwagę od jedzenia, patrząc na oparcie mebla, zza którego wychyliła się zmierzwiona czupryna Louis’ego. Parsknęłam śmiechem i pokręciłam z niedowierzaniem głową.
       - Więc jednak nie pozwoliła ci spać w tym samym łóżku - skomentowałam, biorąc do ręki kubek z gorącą herbatą i opierając biodra o szafkę za mną. 
       Louis potarł swoja potylicę i zamlaskał sennie, patrząc na mnie przymrużonymi uszami. 
       - Uparta małpa… - mruknął pod nosem, wywołując mój chichot. - Nawet nie rozumiem dlaczego! Gdyby tak nie spoufalała się z Hoodem wszystko byłoby w porządku! Dlaczego ja mam płacić niewygodną kanapą i bólem kręgosłupa - wydęłam usta w sztucznym współczuciu i wydałam z siebie ironiczne “awww”. Louis pokazał mi środkowy palec i przeskoczył oparcie kanapy, podchodząc szybko do talerza, uszykowanego dla Harry’ego. 
       - Mmm… nie musiałaś - powiedział, sięgając po jedną z kanapek, ale w porę uderzyłam wierzch jego dłoni. Syknął cicho i spojrzał na mnie z wyrzutem.
       - Wara! To dla Harry’ego - ostrzegłam, wskazując na niego palcem. Jakimś cudem udało mu się odwrócić moją uwagę i ukradkiem porwał jedno z moich dzieł, wpychając je pospiesznie do ust. Wyglądał teraz jak zaspany chomik. Zaspany chomik, którego tył głowy został właśnie boleśnie pacnięty. 
       - Aauu - zaprotestował z policzkami pełnymi jedzenia. - Tyłko jedna kałapka! 
       - Tyłko jedno udełenie - zakpiłam z niego, porywając z blatu talerz, zanim Louis zdążyłby porwać więcej jedzenia. Przekręcił oczami i przełknął ciężko z komicznym odgłosem. 
       - Obudził się? - zapytał, wskakując na szafki i chowając dłonie między nogami. Przytaknęłam ze słabym uśmiechem
       - I jak się ma?
       - Chyba lepiej niż wczoraj. Jest w stanie bez problemu mówić - zwęziłam wargi, zastanawiając się czy dobrze oceniłam dzisiejszy stan swojego chłopaka. Louis kiwnął głową, jakby nie miał co do tego żadnych wątpliwości. 
       - Magia Eda. Od zawsze był cudotwórcą. Dlatego stracił swoją licencję lekarską - otworzyłam szeroko oczy w zdziwieniu
       - Co?! Nie jest za młody, żeby w ogóle ją mieć? 
       - Był małym geniuszem. Każdą szkołę zaczynał przynajmniej o rok wcześniej - wyjaśnił Louis, przyglądając się swoim paznokciom. Uniosłam brwi w podziwie
       - Więc dlaczego stracił licencję? - zapytałam
       - Niekonwencjonalne metody, kontrowersyjne formy leczenia - podskoczyłam, gdy w kuchni rozległ się rozbawiony głos rudzielca. Ed wszedł do środka dziarskim krokiem i otworzył lodówkę, bez zastanowienia wyjmując z niej makaron Kornelii. 
       - Ale to nic. Tu zarabiam o wiele lepiej niż kiedykolwiek zarabiałem jako legalny lekarz. - wzruszył ramionami i przesypał zawartość miski do garnka, który ustawił na gazie. Zaśmiałam się cicho, rozumiejąc jego punkt widzenia. Tu zarabiałam lepiej niż zarabiałam w każdym miejscu pracy w Polsce. To jest, sumując ze sobą wszystkie tamtejsze wypłaty. 
       Wzięłam głęboki oddech i ścisnęłam mocniej w dłoni talerz z kanapkami. Herbata ostygła do tego stopnia, że mogłam wypić ją duszkiem. Gdy odstawiłam kubek do zlewu, spojrzałam jeszcze na Louis’ego, który, chwyciwszy w dłoń widelec, podjadał makaron z talerza Eda. 
       - Zastanawiałeś się nad moją propozycją? - zapytałam, a on zamarł, oblizując tylko wargi z czerwonego sosu. 
       - Moja dziewczyna wyjebała mnie przez nią na kanapę, nie mogłem spać przez to większość nocy. Jak myślisz? - ironizował, więc pokazałam mu język
       - Werdykt? - popędziłam go
       - Jeszcze nie zapadł - odparł, nadziewając na metalowy kolec pojedynczą rurkę ciasta. Ed rzucił mu zniecierpliwione spojrzenie i odsunął od niego talerz, na co ten zmrużył oczy, jakby medyk właśnie wykorzystał jego zaufanie i go zdradził. 
       - Więc niech się pospieszy, bo czas nas goni - rzuciłam i wróciłam do sypialni, w której Harry właśnie opierał plecy o ścianę, gładząc swoje obnażone, kościste kolana. Były obsypane bliznami, jedno z nich mocno zniekształcone, jakby coś w środku przesunęło się w nieodpowiednie miejsce. 
       Zagryzłam wargę, stawiając talerz z kanapkami na krześle i siadając na krawędzi łóżka. Położyłam swoją dłoń, na dłoni Harry’ego, zatrzymując to nieprzyjemne badanie. 
       - Ed będzie musiał mnie poustawiać. Musiało mi się coś źle zagoić - mruknął mężczyzna, nie odrywając spojrzenia od kolan. 
       - Boli? - zapytałam, odsuwając jego rękę i muskając opuszkami palców zabliźnioną skórę. Harry ledwo zauważalnie pokręcił głową. Dziwny wyraz przebiegł przez jego zamglone oczy - Kłamiesz - stwierdziłam, na co on westchnął cicho i opadł z powrotem na poduszki. 
       - Kolana mnie nie bolą. - wzruszył lekko ramionami, a jego palce powędrowały nieświadomie do szyi. Zacisnęłam zęby, przypominając sobie, że przecież jeszcze wczoraj był duszony grubym kablem. Ze zmarszczonymi brwiami pochyliłam się i ucałowałam siną pręgę pod jego szczęką. 
       - Jeszcze trochę i będziesz w pełni sprawny - szepnęłam, oddalając się od niego i ujmując jego twarz w dłonie. Przekrwione oczy zniknęły pod powiekami, gdy usta odnalazły drogę do jednej z nich. 
       - Zastanawiam się tylko czego użył ten skurwiel. Wczoraj byłem gotowy się poddać. Dzisiaj mam wrażenie, wszystko zagoiło się w znacznym procencie, i to w jedną noc - szepnął. Zaśmiałam się, spuszczając wzrok na białą pościel. 
       - Wolę nie wiedzieć, po tym, co usłyszałam dzisiaj o jego karierze lekarskiej. Może masz właśnie w sobie jakieś cudowne odłamki meteorytu, które przyspieszają gojenie - zażartowałam, a on uśmiechnął się szeroko. 
       - Pobożne życzenia. To tylko morfina - Ed, po raz drugi tego ranka, jak cień wdarł się w przebieg rozmowy, którą prowadziłam. 
       - Puka się - warknął Harry, choć jego twarz rozjaśniła się we wdzięcznym wyrazie
       - Tak mi dziękujesz za pozbawienie cię samobójczych myśli? - prychnął Ed, stawiając na krześle, obok talerza, małą apteczkę i wyjmując z niej fiolkę z przeźroczystym płynem i strzykawkę. 
       - A co jeśli właśnie zabieralibyśmy się do seksu? - Harry uniósł jedną brew i wziął między zęby wnętrza swoich policzków. Ed zachichotał złośliwie i spojrzał na niego z góry.
       - Proszę cię, nie byłbyś w stanie podnieść małego, będąc tak nafaszerowanym lekami. - wbił igłę w sylikonowe wieczko fiolki i napełnił strzykawkę. - Dawaj ramię - rozkazał, przywołując go palcem. Harry posłusznie wystawił rękę, na której zgięciu znajdowało się kilka siniaków po ukłuciach z wczorajszego dnia. Ed westchnął niecierpliwie i wskazał na drugą z nich. Styles przekręcił oczami, ale wystawił ją bez słowa, dając sobie wbić igłę w żyłę. 
       - A teraz jedz posłusznie, bo zaraz będziesz zbyt naćpany, by to zrobić - rozkazał rudzielec i wyszedł z sypialni, chwyciwszy uprzednio apteczkę w dłoń. Nie poddając jego słów wątpliwościom, podstawiłam Harry’emu talerz pod nos, a ten sięgnął po jedną z kanapek i ugryzł niechętnie. Żuł długo i powoli, jakby bał się przełknąć, a gdy wreszcie to zrobił skrzywił się i jęknął cicho. Jego gardło musiało być w gorszym stanie niż chciał to pokazać. 
       Ze smutkiem pogłaskałam jego policzek i zachęciłam go do dalszego jedzenia.
       - W końcu będzie lepiej - szepnęłam, a on tylko kiwnął głową i odgryzł kolejny kawałek kanapki. 

       Zamknęłam za sobą ostrożnie drzwi i od razu podskoczyłam, gdy dopadł mnie Calum
       - Co tam masz?! - zapytał, sięgając ponad moim ramieniem do talerza. Porwał z niego chleb i, podobnie jak wcześniej Louis, wcisnął całą kanapkę do ust. Huh… Teraz wiem, czemu Kornelia miała problemu ze zdecydowaniem. Ci faceci są tacy sami, pomyślałam. Harry odpłynął, uśpiony przez lek Eda, a ja wyszłam z pokoju, wiedząc, że musiałam zrobić porządek w domu. Domyślałam się, że żaden z chłopaków nie pozmywał po sobie naczyń. 
       Bez słowa weszłam do kuchni, w której Louis sprzeczał się o coś z Kornelią. Ta wciąż była w swojej różowo-czarnej, satynowej piżamce. Odłożyłam talerz na kuchenny blat, a moja przyjaciółka od razu porwała z niego ostatnią kanapkę. Wszyscy troje… Tacy sami…
       - Nie! Mam tego dość! - warknęła z policzkami wypełnionymi jedzeniem. Pokręciłam głową na zabawne déjà vu, którego właśnie doświadczyłam. Louis załamał ręce i zrobił żałosną minę. Mimo że górował wzrostem nad Kornelią, zdawał się być teraz malutki, przytłoczony jej wysokim i donośnym głosem. 
       - Kocie, przecież…
       - Nie “kotuj” mi tu! Śpisz na kanapie i to jest moje ostatnie słowo! - za moimi plecami rozległo się parsknięcie i mordercze, błękitne spojrzenie różowowłosej kulki furii padło na rozbawionego Caluma. 
       - Bawi cię to? - zrobiła krok do przodu, powodując, że brunet się cofnął, pozostawiając powiew chłodu na moich plecach. 
       - Nie - Calum wystawił przed siebie ręce w obronnym geście. Westchnęłam ciężko i zabrałam się za zmywanie naczyń, ignorując sprzeczkę tej trójki. Nie mój cyrk, nie moje małpy… 
       - Co mam zrobić, żebyś pozwoliła mi…- Louis przerwał nagle, a ja zauważyłam kątem oka, jak jego ręce oplatają się wokół bioder mojej przyjaciółki. Zmrużyłam powieki, przeczuwając, że jakiś podstępny plan narodził się w jego głowie. Spojrzałam na niego w momencie, w którym przyciągnął Kornelię do siebie, a jej plecy zostały przyciśnięte do jego torsu. Zaprotestowała żywo, ale jej nie puścił.
       - Wiesz, Hood - mruknął niskim głębokim głosem, który zatrzymał szarpaninę Kornelii. Wszyscy teraz wpatrywaliśmy się w niego ze zdziwieniem. Kornelia przez ramię, ja z mokrym talerzem w ręku i Hood, który przełknął w ciszy kanapkę. 
       - Nie podziękowałem ci za uratowanie naszych przyjaciół… - zaczął, ale Kornelia nagle nadepnęła na jego stopę i uwolniła się z ciasnego uścisku. Popchnęła go na ścianę i wbiła palec w środek jego klatki piersiowej.
       - No wiesz, Tomlinson?! - wrzasnęła - Doskonale wiem co ci chodzi po głowie. To, że będziesz miły dla Caluma nic nie zmieni! - dodała i wybiegła z salonu do swojej sypialni, ale zanim zdążyła zatrzasnąć drzwi, Louis złapał ją za nadgarstek i zamknął w środku ich oboje. 
       Calum stał osłupiały, podczas gdy ja wzruszyłam ramionami i wróciłam do zmywania naczyń. Teraz w domu rozlegały się przytłumione przez ścianę krzyki.
       - Więc czego ode mnie oczekujesz, co?! Przecież właśnie o niego ci chodziło!
       - Nie bądź śmieszny, wszyscy w domu wiedzą, że to, co powiedziałeś było spowodowane twoją chęcią dobrania mi się do majtek. 
       Sarkastyczny śmiech i uderzenie małej pięści w drzwi
       - Jakbyś potrzebowała powodu, żeby pozwolić mi się dobrać do twoich - głośny plask sprawił, że zacisnęłam powieki, niemal czując na sobie uderzenie Kornelii. Au…
       Nastała cisza, w czasie której Calum opadł na kanapę, podkładając ramię pod głowę. Zaczął wpatrywać się w sufit w momencie, w którym za ścianą padło ledwo słyszalne “przepraszam”. Zakręciłam kurek i wytarłam ręce w kuchenny ręcznik, siadając na fotelu obok Caluma. 
       - To już drugi raz. Nie przyzwyczajasz się? - warknięcie Louis’ego, nawet mnie przyprawiło o ciarki na plecach.
       - Gdybyś nie oskarżał mnie o bycie dziwką przy każdej okazji! - ton Kornelii różnił się o sto osiemdziesiąt stopni od jej cichych przeprosin. 
       - Myślałem, że to normalne, że to robimy! 
       - Nie w momentach, kiedy jestem na ciebie wściekła! Nie myśl sobie, że będę ci zawsze na to pozwalać!
       - “Pozwalać?!” więc to zawsze jest tylko moja inicjatywa? Robimy to, bo na to “pozwalasz”?!
       - Och, nie chwytaj mnie za słówka! Poza tym nie będziemy się kłócić o se… - głośne uderzenie wprawiło w drżenie drzwi ich sypialni.
       - Uch, Louis! - głos Kornelii brzmiał jakby wyżej o kilka tonów. Calum zerwał się z kanapy z wyrazem grozy na twarzy, ale chwyciłam go za nadgarstek zanim zdążył rzucić się na ratunek mojej przyjaciółce. Zbyt długo z nimi mieszkałam, by nie wiedzieć co się szykowało.
       - Zostaw - rozkazałam, pociągnąwszy go z powrotem na kanapę. Zaparł się, patrząc na mnie jak na wariatkę
       - Ale… - zaczął, a potem zamarł nagle, napinając wszystkie swoje mięśnie na słowa dochodzące z sypialni.
       - Na to też potrzebuję “pozwolenia”? - gdyby nie to, że Louis prawdopodobnie przyciskał teraz Kornelię do cienkich drzwi, nie usłyszelibyśmy jego niskiego, namiętnego pomruku i cichego jęknięcia wyrywającego się z gardła dziewczyny. 
       - Powiesz mi, że wcale nie ma w tym twojej chęci? Że o tym nie myślałaś?
       - Louis, to nie jest czas na… mhf! 
       - Powiedz i przestanę. Zabroń mi. Nie pozwól. - głośny oddech mojej przyjaciółki sprawił, że Calum zacisnął pięści. 
       - Lou…
       - Czekam… - chwyciłam ze stolika książkę, próbując się nie wsłuchiwać w grzeszne akty, które odbywały się właśnie za ścianą. 
       - Nienawidzę… Aah… nienawidzę cię!
       - Wręcz przeciwnie. Wciąż mi nie odpowiedziałaś… 
       - O boże… - coś uderzyło lekko w drzwi. Prawdopodobnie głowa Kornelii, gdy nabierała z trudem powietrza. - Łóżko…
       - Dobra dziewczynka - głos Louis’ego ociekał satysfakcją. 
       - Ok! Muszę go zapytać co zrobił i żeby mnie tego nauczył - doprawdy, Ed jebany Sheeran był pierdolonym duchem. Podskoczyłam, a książka wyleciała mi z dłoni, gdy usłyszałam jego głos, dochodzący z kuchni. 
       - Serio, Ed, czy ty musisz być, jak pieprzony ninja?! - zapytałam z półuśmiechem, a on wyszczerzył zęby i pokręcił głową. 
       - Niestety. Byłem trenowany przez starożytne duchy japońskich mnichów. Nigdzie i nigdy się mnie nie spodziewasz. Jestem wszędzie i zawsze! - parsknęłam śmiechem, gdy z sypialni Kornelii doszło nas jej głośne jęknięcie. 
       - Żeby tak przerobić wściekłą laskę na napaloną. Gość ma skilla. - skomentował to Ed z podziwem. Podniosłam książkę z podłogi.
       - Norma. Zawsze tak robią. Kłócą się jakby się nienawidzili, a potem z Harrym nie możemy spać pół nocy przez jęki i skrzypienie łóżka. 
       - Nie mów, że nie wprowadza was to w nastrój - Ed mrugnął do mnie, a ja wybuchnęłam śmiechem
       - Czasami - przygryzłam wargę, udając zawstydzoną, ale chichot Eda zagłuszyło desperackie “Louis, ach!”, które sprawiło, że Calum zerwał się z miejsca, w którym wciąż stał i popędził do swojej sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi. 
       Patrzyliśmy za nim z rudzielcem, ja zrezygnowanym on zdziwionym wzrokiem, aż kolejne “ochy” i “achy” nie odwróciły naszej uwagi. Westchnęłam ciężko i wcisnęłam książkę pod pachę. 
       - Idę do sypialni, nie chce mi się ich słuchać - mruknęłam, a Ed zajął uprzednie miejsce Caluma na kanapie.
       - Idź, ja sobie posłucham - odparł, szczerząc się do mnie zabawnie.
       - Zboczeniec - rzuciłam go poduszką, którą z łatwością złapał. Pokazał mi język i zamknął oczy, moszcząc sobie wygodne miejsce. Kręcąc głową z uśmiechem, przeszłam przez kuchnię i korytarz i wróciłam do pokoju, w którym spał Harry. Tutaj jęki nie były tak słyszalne, a główny dźwięk, który pieścił moje uszy to spokojny oddech mojego ukochanego. Jakby na mnie czekał, leżał prawie przyklejony do ściany, zostawiając dla mnie miejsce na łóżku. Ostrożnie, powolnymi ruchami, ułożyłam się obok niego i oparłam plecy o ścianę, podciągając stopy pod siebie. Położyłam książkę na kolanach i zaczęłam czytać, napawając się bliskością i spokojem Harry’ego. 
       Powieść wciągnęła mnie na tyle, że nie zauważyłam, jak słońce przesunęło się znacznie po niebie, a jego jasne promienie oświetliły drzwi. Wyprostowałam plecy i przeciągnęłam się rozkosznie, mrucząc z zadowoleniem pod nosem. Cieszyłam się, że coś pozwoliło mi zabić, okrutnie wolno biegnący, czas. Im dalej w przyszłość tym Harry będzie się lepiej czuł. To dopiero drugi dzień od naszego ratunku, a ja już czułam diametralną zmianę. Po pierwsze: nie musiałam się bać, że ktoś wyciągnie mnie z sypialni, bym musiała przypatrywać się torturom mojego chłopaka, po drugie: mój chłopak był bezpieczny i w dobrych rękach, po trzecie: byliśmy otoczeni przez przyjaciół. 
       Wiedziałam, że w pewnym stopniu dusiłam w sobie rozpacz, jaką nosiłam przez ostatnie trzy tygodnie, ale też nie miałam pojęcia, jak ją z siebie wyciągnąć. Nie potrafiłam oddać się emocjom tak, jak Kornelia i jeśli miałam zachować spokój to nie widziałam w tym problemu. Póki byłam wsparciem dla Harry’ego, nie potrzebowałam sesji odkrywania swoich uczuć. Nie chciałam wspominać tego, co widziałam. Nie chciałam patrzeć na Harry’ego i widzieć w jego twarzy cierpienie, które okazywał, gdy krzyczał z bólu. Nie chciałam słuchać jego głosu, obawiając się, że zamieni się on w jęki bólu. To, co było tutaj było najlepszym, co mogło się nam wydarzyć. To, co było teraz, było jedyną słuszną opcją. To, co działo się w tej chwili było dla mnie najważniejsze. 
       - Mam wrażenie, że nasz związek polega na moich wypadkach i twoim dbaniu o mnie - usłyszałam za sobą cichy pomruk. Spojrzałam na leżącego na poduszkach Harry’ego i uśmiechnęłam się delikatnie. 
       - Ważne, że zawsze wychodzisz z tego cało - odparłam, odwracając się do niego i opierając brodę na jego klatce piersiowej. 
       - Teraz jest połowa mnie - zdobył się na kiepski żart. 
       - Nie martw się. Będziemy wpychać w ciebie tonę jedzenia - cmoknęłam jego nagą pierś, czując pod sobą wystające żebra. - Jak się czujesz? - zapytałam
       - Zadziwiająco dobrze. Ed to cudotwórca… - westchnął
       - Zboczony cudotwórca - mruknęłam, zastanawiając się czy Kornelia i Louis dalej zabawiali się w swojej sypialni i czy Sheeran wciąż się im przysłuchiwał. Harry zmarszczył brwi, zdezorientowany, ale machnęłam tylko ręką. 
       Dwa, trzy, cztery i więcej dni mijało na opiece nad Harrym i dbaniem o dom. Głównie ja byłam odpowiedzialna za tę drugą rzecz, bo cała reszta okazała się strasznie niechlujna. Harry przybierał powoli na wadze, białka jego oczu jaśniały z każdym dniem, gubiąc upiorną czerwień, a siniaki przybrały żółto-zielonkawy kolor. Kornelia z Louis’m kłócili się i godzili seksem, Calum dąsał się wiecznie, unikając każdego z nas, a Ed rozmawiał często przez telefon i badał stan zdrowia Harry’ego. 
       - Trzeba się tym zająć - mruknął piątego dnia, patrząc na przekrzywione kolano swojego szefa. Harry siedział na łóżku po swojej pierwszej próbie stania o własnych nogach, ale lewa kończyna mu to uniemożliwiła. 
       - Więc się tym zajmij - warknął, masując bolące miejsce. 
       - To nie takie proste. Potrzebujemy prześwietlenia. Domyślam się co to może być, ale trzeba się upewnić. Mógłbym cię uszkodzić jeszcze bardziej. - zaprotestował medyk, ale Harry przerwał mu uniesioną dłonią.
       - Zamknij mordę i nastawiaj mi tę kość
       - Hazza…
       - Edward! Nie mamy czasu! Michael może zaatakować w każdej chwili! Nie będę do niego strzelał z wózka! - zadzwoniło mi w uszach od krzyku Harry’ego. On złapał się gwałtownie za głowę i zacisnął zęby, oszołomiony przez własny wysiłek, jaki włożył w swój protest. 
       - Harry, spokojnie. Na dniach będziemy mogli wracać do Londynu, wtedy Ed zrobi prześ… - zaczęłam, ale złapał mnie za rękę i pokręcił głową.
       - Dziecino, wyjdź stąd. - szepnął, wywołując mój szok. Ścisnęłam mocniej jego dłoń, świeży bandaż ocierał się o moją skórę. - Już dość się napatrzyłaś, nie chcę, żebyś i to widziała - wyjaśnił, po czym skinął na Eda. 
       - Zrób to - rozkazał, wziąwszy głęboki oddech. Ed zacisnął wargi, wahając się przez chwilę, ale w końcu pokręcił głową i z westchnieniem zrezygnowania, zbliżył się do Harry’ego. Przerażona puściłam ciepłą dłoń i wybiegłam z sypialni, trafiając na Caluma i wtulając się w niego w czasie, gdy pierwszy krzyk bólu rozdarł moje uszy. Calum nie pytał, nie biegł na pomoc Harry’emu. Po prostu zatkał mi uszy rękami i przycisnął swój policzek do mojej głowy, kołysząc mną na uspokojenie. Łzy spływały mi strumieniami po twarzy, gdy, nawet przez ochronę dłoni Hooda, słyszałam ten sam głos, który wywoływał moje koszmary przez trzy tygodnie. Moczyłam męską koszulę, szlochając głośno. 
       Krzyki ucichły prawdopodobnie szybciej niż mi się to wydawało, więc odsunęłam się od bruneta, wbijając wzrok w podłogę.
       - Przepraszam - szepnęłam, pociągnąwszy nosem. Duże dłonie spoczęły na moich ramionach, ściskając je lekko.
       - Rozumiem. Nie przepraszaj. Ed nastawiał mu nogę? - zapytał, ale widząc moje drżenie nie czekał na odpowiedź tylko przytulił mnie mocno do siebie. - Spokojnie… Już po wszystkim - szeptał słowa pocieszenia do czasu aż nie przestałam łkać cicho. Wtedy ponownie mnie od siebie odsunął i zmusił bym na niego spojrzała. Otarł moje policzki i uśmiechnął się dobrodusznie. 
       - Dziękuję, że nas uratowałeś - szepnęłam, czując nagle niewyobrażalną wdzięczność. Czy kiedykolwiek tak naprawdę mu podziękowałam? Nawet jeśli, to było to za mało. Dzięki niemu takie krzyki nie były codziennością. Dzięki niemu Harry wracał do siebie. 
       Calum zamknął na chwilę oczy i kiwnął głową. Wtedy podskoczyłam, gdy ktoś obok nas przeczyścił gardło. Nie wiedziałam kiedy Kornelia i Louis do nas podeszli. Może przybiegli tu z pierwszym krzykiem Harry’ego? Teraz stali, wpatrzeni w nas ze smutkiem. Louis trzymał w ustach nieodpalonego papierosa i przerzucał wzrok ze mnie na Caluma aż wreszcie westchnął zrezygnowany i kopnął posadzkę.
       - Porozmawiam z Harrym o twoim dołączeniu do nas - mruknął, skupiając wzrok na zapalniczce, której płomień zbliżył się do papierosa. Kornelia uśmiechnęła się delikatnie i chwyciła jego wolną dłoń. Ja przełknęłam nerwowo ślinę, czekając na rozwój wydarzeń.
       - Nie. Nie, Tommo, wiem, że to byłoby dla ciebie niewygodne. Dla każdego z was - zaprotestował Calum i, puściwszy mnie, cofnął się o kilka kroków, jakby chciał stąd uciec. 
       - Nie bądź idiotą, Hood, dzięki tobie żyją moi przyjaciele. Przydasz nam się. Znasz Michaela i jego metody. - Louis brzmiał beznamiętnie, jakby wiele go kosztowało takie wyznanie. Dym otaczał jego twarz szarą powłoczką, uderzając wszystkich w nozdrza zapachem tytoniu. 
       Calum stanął, oparty o drzwi wyjściowe i spojrzał lękliwie na Tomlinsona. Niemal widziałam bitwę, toczącą się w jego głowie, aż wreszcie oblizał wargi i kiwnął głową.
       - Ja… Postaram się wam pomagać najlepiej jak potrafię. - szepnął w końcu, wyraźnie poruszony. 
       - Tylko żadnych fałszywych ruchów w stronę Kornelii - ostrzegł go Louis z papierosem między zębami i przyciągnął dziewczynę bliżej siebie. Oczy Caluma zaświeciły się od łez, gdy brązowe tęczówki spotkały się z jej niebieskimi. Chwila napiętej ciszy trwała w nieskończoność, ale wreszcie brunet kiwnął głową.
       - Obiecuję… - szepnął. Wtedy drzwi do sypialni otworzyły się z cichym skrzypnięciem i na korytarz wyszedł Ed. Spojrzał na naszą czwórkę, a potem skinął na mnie głową, pokazując, bym weszła do środka. Spełniłam jego polecenie, postanawiając zostawić resztę nowej sytuacji Kornelii, a rudzielec zatrzasnął za mną drzwi, nie wchodząc do środka. 
       Harry leżał na łóżku, dysząc ciężko. Jego skóra błyszczała od potu, biała koszula była przemoknięta na każdym skrawku, który dotykał wymęczonego ciała. Styles zasłaniał przedramieniem oczy, zaciskając do białości wargi, jakby ból wciąż go nie opuścił. 
       Podeszłam sztywno do krawędzi łóżka, automatycznie zerkając na nogę, którą miał zająć się Ed. Kolano nie zginało się już pod dziwnym kątem, ale na jego boku pojawił się nowy, duży siniak. Nie mogąc powstrzymać łez, opadłam twarzą na klatkę piersiową Harry’ego i rozpłakałam się na dobre. 
       Płakałam bo cierpiał, płakałam, bo jego ciało było doprowadzone na skraj wytrzymałości, płakałam, bo w jego krzykach słyszałam błaganie o śmierć, płakałam, bo nawet w momencie, gdy nie był w stanie się ruszyć, dał się torturować dalej tylko dlatego, że nieznajomy postanowił nagle, że tym razem zrani mnie. Czułam, że oddech umyka z moich płuc, odmawiając im powrotu, moje gardło zaciska się mocno, wypuszczając na zewnątrz jedynie szlochy i żałosne jęki. Chciałam wszystko cofnąć. Przywrócić Harry’emu jego czysty głos, rozbudowane mięśnie, zdrowe kolana. Scałować krew z jego białek i cudownie pozbawić jego gardła ohydnej pręgi. Uspokoić jego ciężki nosowy oddech, gdy tak leżał pode mną, próbując wytrzymać ból, jaki zadał mu przed chwilą Ed. Rozluźnić zaciśnięte wargi i zachęcić je do uśmiechu.Chciałam, żeby Harry był zdrowy, żeby nie doświadczył tych strasznych zdarzeń i płakałam, bo byłam bezradna.

       Nie zareagował. Nie pocieszał mnie, nie pogłaskał po plecach. Po prostu leżał tam, oddychając powoli i ciężko, oddając się wewnętrznej walce z bólem. Żadne z nas nie miało siły udawać, że te trzy tygodnie nie miały miejsca. Żadne z nas nie czuło potrzeby oszukiwania się nawzajem. Oboje wreszcie oddaliśmy się swojemu cierpieniu. 





Zapraszamy do komentowania! :) :*
#TTDff

środa, 13 maja 2015

67. We can't eat, we can't sleep until we make them scream defeat


We can't eat, we can't sleep 
Until we make them scream defeat      


Kornelia

Louis wysłał ludzi, by przeczesali najbliższy teren, w którym mogli znajdować się Milena i Harry, a sam zmusił mnie, bym wróciła z nim do Anglii.
       - Nie ma sensu, żebyśmy tu zostawali - mruknął, wpychając niedbale rzeczy do swojej walizki. Stałam za nim, próbując przekonać go, by nie wyjeżdżać. By uratować naszych przyjaciół. 
       - Z jego kasą i dojściami pewnie jest już w innym kraju razem z całą swoją świtą - dodał i odwrócił się do mnie, pocierając dłonią czoło. Podeszłam do niego wolnym krokiem i objęłam w pasie, przytulając się mocno. Odpowiedział natychmiast, zamykając mnie szczelnie w swoim uścisku. 
       - Znajdziemy ich - szepnął w moje włosy, a ja kiwnęłam tylko głową, zaciskając powieki. 

       Ze spuszczonym wzrokiem zapukałam w drewniane drzwi apartamentu na najwyższym piętrze jednego z wieżowców w centrum Londynu. Czarny karabin ciążył mi w dłoni, jak największe brzemię. Przez kilka chwil nie odpowiedziało mi nic, prócz ciszy, ale wreszcie usłyszałam przytłumione “momencik!” i sekundę później przed moimi oczami stanęła uśmiechnięta Sylvia. Białe zęby błysnęły w świetle zachodzącego, za oknem korytarza, słońca, ale kąciki ust zaczęły opadać powoli, gdy dziewczyna zobaczyła moją bladą, smutną twarz. 
       Bez słowa wyjaśnienia podałam jej karabin Zayna, a ona odebrała go w równie ciężkim milczeniu i  przytuliła do piersi, jakby był zwykłym pluszakiem. W jej oczach zebrały się łzy, ale dzielnie dusiła w sobie płacz. Zareagowała zupełnie inaczej od Caroline. Była opanowana, cicha i spokojna. Kiwnęła głową ze zrozumieniem i uśmiechnęła się ponuro przez łzy. 
       - Dziękuję - szepnęła, przez co musiałam odwrócić wzrok. Sama zgłosiłam się, by być tą od złych wiadomości. Czułam, że żaden z chłopców nie byłby w stanie odpowiednio się zachować, a Phoebe wciąż przeżywała małą osobistą żałobę po śmierci Luke’a. Był, jaki był, ale ta dziewczyna w pewnym momencie swojego życia oddała mu serce. 
       - Przykro mi - powiedziałam cicho. Zamierzałam się odwrócić i wycofać, ale Sylvia nagle chwyciła moje ramię. 
       - Jak… jak poszło? - zapytała, lecz jedyne na co mogłam się zdobyć to pokręcenie głową. Moje oczy, podobnie jak jej, zaszły łzami
       - Czy ktoś jeszcze…
       - Tylko Hemmings - odpowiedziałam pospiesznie. Usta Sylvii ułożyły się w malutkie “o”, gdy kiwnęła nieznacznie głową.
       - Jak Phoebe się trzyma? - zamrugałam szybko, niepewna, czy Sylvia pytała poważnie. Właśnie dowiedziała się o śmierci swojego chłopaka, a mimo to martwiła się o samopoczucie swojej koleżanki. Czy to oznaczało dobroć jej serca, czy może początek szaleństwa, w które wcześniej wpadła Caroline?
       - Ona… Radzi sobie. Jest przygnębiona, ale się nie poddaje. - powiedziałam niepewnie, przyglądając się uważnie każdej reakcji, jaką mogłam wywołać w brunetce. Zauważyła to, bo uśmiechnęła się słabo i pogłaskała nieświadomie karabin.
       - Spokojnie, Kornelia. Nie rzucę się w wir narkotyków, jak Caroline, dam radę - oznajmiła, patrząc na mnie uspokajająco. Wypuściłam ciężko powietrze z płuc.
       - Kontaktowałaś się z nią, gdy nas nie było? 
       - Tak. Zdaje się, że trochę przemówiłam jej do rozsądku. Może teraz… Teraz, gdy zobaczy - oczy Sylvii zaszkliły się ponownie, a ona zaczęła mieć wyraźne problemy ze składaniem zdań - gdy zobaczy, że ja… Wiesz, że ja nie rozpaczam - pierwsza łza naznaczyła błyszczącą linią jej policzek. 
       - Sylvia… - zaczęłam cicho, na co ona wreszcie wybuchnęła płaczem i wypuściła z dłoni karabin. Objęła rękami swój brzuch, łkając cicho, ale nieprzerwanie. 
       - Sylvia - powtórzyłam i zrobiłam krok do przodu, by ją objąć. Pokręciła głową, wycierając pospiesznie łzy. 
       - Nie… Nie, ja… - przerwała na chwilę, a świeżo osuszone policzki znów zostały ozdobione słonymi kroplami - Kto… Kto go?
       - Michael… - wyszeptałam, przywołując w głowie obraz Clifforda wbijającego nóż w serce Zayna. 
       - Dlaczego go nie… Dlaczego wciąż żyje? - zacisnęła pięści tak mocno, że pobielały jej knykcie. Zagryzłam nerwowo wnętrze policzka. Minęły dwa dni, a my wciąż nie mieliśmy żadnej poszlaki co do miejsca pobytu Mileny i Harry’ego.
       Zebrałam się w sobie by odpowiedzieć
       - Wziął na zakładników Harry’ego i Milenę. Nie mieliśmy jak go zabić. - Sylvia spojrzała nagle na mnie szeroko otwartymi oczami.
       - Więc oni…
       - Nie wiemy gdzie są. Louis zebrał najlepszych ludzi, by ich poszukać.
       - Straciliśmy Stylesa i Milenę?
       - Jeszcze nie… Odbijemy ich. 
       Wtedy nagle Sylvia zrobiła krok w moją stronę i objęła mnie mocno ramionami. Płakała rzewnie, mocząc mi bluzkę, a ja mogłam tylko odpowiedzieć na uścisk. Utrata chłopaka, gdy dopiero zaczynali swój związek… Nie. Utrata chłopaka w ogóle musiała być koszmarem. Nie byłam w stanie nawet sobie wyobrazić, jakbym zareagowała, gdyby ktoś do mnie przyszedł z pistoletami Louis’ego, bez słowa uświadamiając mnie, że zginął. Może poszłabym w ślady Caroline. Na pewno poszłabym w ślady Caroline. Chciałabym zapomnieć. Nic więcej. 
       Sylvia jednak zdawała się być wyjątkowo spokojna. Jakby była przyzwyczajona do tego typu wiadomości. Jakby nie był to pierwszy raz, gdy kogoś straciła. Jakby się tego spodziewała. Czułam, że nie poznałam jej dostatecznie dobrze. Jak długo współpracowała z chłopcami? Jak się tu dostała? Przyjdzie czas, że zadam jej te i inne pytania…
       - Chcesz… Chcesz, żebym została? - odsunęłam się od niej lekko, patrząc w górę na jej jasne oczy, ale ona pokręciła tylko głową. 
       - Nie. Muszę… Muszę to przetrawić - szepnęła, więc z krótkim “przykro mi” cofnęłam się do windy. 

       Dni mijały zbyt wolno. Z każdym telefonem serce biło mi szybciej i z każdym smutnym spojrzeniem Louis’ego miałam ochotę się rozpłakać. Po Harrym i Milenie nie było nawet najmniejszego śladu. Louis i Niall angażowali coraz więcej ludzi, ale Michael i jego ekipa zdawali się rozpłynąć w powietrzu. Mijał już trzeci tydzień poszukiwań, a my wciąż nie mogliśmy nic zrobić. Nawet pogrzeb Zayna zdawał się być zorganizowany w pośpiechu. Obecni na nim byli tylko Phoebe, Niall, Sylvia, Louis, ja i kilka innych osób, które znałam jedynie z widzenia. Zdawało się, że ceremonia nie oddawała w pełni aktu pożegnania przez stres, który wszystkich otaczał. Nawet Sylvia zachowywała zimną krew i zaraz po pogrzebie wypytywała o szczegóły poszukiwań. Była blada, zmęczona, pod jej oczami widziałam fioletowe sińce, ale mimo to miała siłę, by nas wspierać. Nie rozpaczała, że żadne z nas nie miało czasu na żałobę, na którą zasłużył Zayn. 
       Czułam się winna. Chłopak, który zrobił wszystko, by zemścić się za śmierć przyjaciela, a nawet oddał za to życie, został zepchnięty na drugi bok. Wszystko zdawało się pędzić obok mnie i nawet śmierć nie zatrzymała tej szaleńczej karuzeli. Zmarli nie mogli nam już pomóc. Nie mogli nic zrobić.

       Upierdliwy dzwonek wybudził mnie ze snu, więc z niecierpliwym pomrukiem zanurzyłam rękę pod poduszkę, chwytając telefon. Poczułam ciepłe usta na swojej łopatce i uśmiechnęłam się smutno. Dłoń na moim brzuchu przyciągnęła mnie do ciepłego ciała, a w moją szyję dmuchnął ciepły oddech. 
       - Wyłącz to - warknął Louis, ale ja już wpatrywałam się w szoku w, oślepiająco jasny, ekran komórki. 
       - To Calum - szepnęłam, sztywniejąc na całym ciele. Usiadłam gwałtownie na poduszce, patrząc z niedowierzaniem na wyświetlające się literki. Dzwoniłam do niego tyle razy w ciągu ostatnich kilkunastu dni. Nigdy nie odbierał. 
       Louis zawtórował mi i spojrzał przez moje ramię na komórkę. 
       - Odbierz - polecił, więc pospiesznie nacisnęłam zieloną słuchawkę. Drżącą dłonią przyłożyłam aparat do ucha. 
       - Kornelia, nie mam za dużo czasu, nie rozłączaj się - brzmiał desperacko i dyszał ciężko, jakby przed chwilą gdzieś biegł. 
       - Nie zamierzam dopóki nie powiesz mi co z Mileną i Harrym - warknęłam przez ściśnięte gardło.
       - W Anglii, są tutaj, żyją - zamarłam, zbita z pantałyku. Nie spodziewałam się tak szczerej odpowiedzi. Nie spodziewałam się odzewu od zdrajcy, a co dopiero przekazania tak ważnych informacji. Mimo ogarniającego mnie szoku, odczułam falę ulgi. Żyją… Bez namysłu przełączyłam Caluma na głośnik i położyłam telefon między mną i Louis’m, czekając na jego dalsze słowa. 
       - Są przetrzymywani przez Michaela i tak naprawdę żaden z nas nie wie w jakim celu. Prawdopodobnie po to, żeby was osłabić, ale póki co nie jestem pewien. 
       - Nie powiedział nawet tobie? - syknął Louis, przecierając zaspane oczy. Księżyc wlewał do sypialni srebrne światło. Była pełnia. 
       Calum zamilkł na chwilę, jakby nie spodziewał się usłyszeć głosu mojego chłopaka, po czym wziął głęboki oddech.
       - Nie powiedział nikomu. To jednak nie jest najważniejsze. Sprawy mają się źle. Styles…- przerwał i warknął gardłowo. Nawet dla niego, to, co miał powiedzieć było ciężarem. 
       - Torturują go. - wydusił wreszcie, a ja zakryłam usta dłonią, wstrzymując oddech - Dość intensywnie. Nie widziałem go od prawie dwóch tygodni, ale słyszałem plotki… Długo już nie pociągnie.
       - Więc dzwonisz z żądaniami? Chcecie okupu? - nawet w ciemności widziałam, jak żyła zaczyna pulsować na czole Louis’ego. 
       - Nie, idioto. Chcę wam pomóc. - nastała cisza, przerywana jedynie dźwiękiem pojedynczych aut, mijających nasze osiedle. 
       - Skąd mamy wiedzieć, że możemy ci ufać - odezwałam się, czując przypływ wściekłości. - Miałeś być wywalony przez Michaela, a tu nagle zjawiasz się na jego akcji. Skąd mogę wiedzieć, że i tym razem nie oszukujesz? - czułam łzy, pchające się na moje policzki. Pieprzony zdrajca. Nie mogłam mu zaufać. Nie tym razem. Zdradził mnie, okłamał…
       - Zaoferował, że mogę wrócić i sprawdzić się na tej akcji. Kornelia, nie chciałem być zbiegiem. Póki miałem szansę…
       - A co z twoim planem ucieczki? - zapytałam ostro
       - Wybrałaś. Wybrałaś Anglię i Tomlinsona. Ucieczka wchodziła w grę tylko, gdy podjęłabyś ją ze mną - odparł. Usłyszałam w jego głosie drżenie, ale nie dałam się zwieźć tym tanim sztuczkom. Prychnęłam głośno. 
       - Nie musisz mi wierzyć. Żadne z was nie musi. Tym razem nic nie tracicie. Za dwa dni, wieczorem, przywiozę Harry’ego i Milenę do wynajętego domu, nieopodal miasta, w którym Michael ich przetrzymuje. Niestety aktualnie jestem w Londynie i będę potrzebował samochodu, którego nikt nie pozna. Poza tym przyda się wasz medyk. Chętnie wezmę go ze sobą.
       - Po moim trupie - przerwał mu Louis, a Calum westchnął niecierpliwie. 
       - Możesz jechać ze mną. Możesz trzymać mnie na muszce całą drogę. To nie jest żadna gra. Chcę wam pomóc.
       - Czemu? Skąd to nagłe poruszenie sumienia? - Louis patrzył na telefon, jakby chciał wypalić w nim dziurę. 
       - Michael posunął się za daleko. Stan Harry’ego jest tragiczny. Torturuje go bez powodu. Nie pyta o nic, nie chce żadnych informacji. Po prostu torturuje go dla tortur. 
       - A Milena? - zacisnęłam dłoń na przedramieniu Louis’ego, bojąc się usłyszeć odpowiedzi. 
       - Każe jej na to patrzeć. Ale póki co jest cała i zdrowa. Tommo, weźmy twoje auto. Nie Audi. Któreś z mniej ulubionych. Jedź ze mną jutro. Michael wylatuje na Ukrainę na dwa dni. To będzie idealny moment, bo zabiera ze sobą większość przydupasów. Proszę. On może dłużej nie pociągnąć…

       Jak to się stało, że siedziałam z Edem z tyłu Jaguara, pędzącego angielskimi drogami do domniemanego miejsca, w którym mieliśmy czekać na uratowanie Mileny i Harry’ego? Louis, na miejscu pasażera trzymał uniesioną broń z lufą wymierzoną w czoło Caluma, który kierował.
       - Wiesz, mamy przed sobą ok. sześć godzin jazdy, jesteś pewien, że nie rozboli cię ręka? - Hood uśmiechnął się szeroko i puścił Louis’emu oczko, na co ten tylko poprawił uchwyt na pistolecie. 
       Jazda była długa i niezręczna, lecz Louis w końcu odważył się spuścić gardę, a ja postanowiłam przespać jego kłótnie z Calumem. Po kilku godzinach, Ed potrząsnął moim ramieniem, choć nie było to potrzebne. Całą drogę byłam na granicy snu i jawy, zbyt niespokojna, by móc swobodnie oddać się w objęcia Orfeusza. 
       Jaguar zatrzymał się pod małym białym domkiem parterowym, którego czarne dachówki opadały pod małym kątem, odbijając światło zachodzącego słońca. Louis pomógł mi wysiąść z samochodu, wyraźnie dotykając mnie częściej i zachłanniej niż zwykle. Widziałam napięte spojrzenia, jakie wysyłali sobie z Calumem, ale postanowiłam je zignorować. Miałam dość nerwów na kolejne trzysta lat. Ed, trzymający w rękach ogromną walizkę, w której znajdowały się leki i inne sprzęty medyczne, rozejrzał się nerwowo po okolicy i uśmiechnął do mnie łagodnie, gdy przekręciłam oczami na kolejny zgryźliwy komentarz jednego z chłopców. Wyciągnęłam z bagażnika walizkę, w której znajdowały się rzeczy dla Mileny i Harry’ego, a Louis podbiegł do mnie pospiesznie i zabrał ją z moich rąk. Calum w tym czasie zamknął auto i zadzwonił kluczykami od domku. 
       - Stój! - Tomlinson napiął się nagle i wymierzył w niego pistoletem. Brunet westchnął niecierpliwie i włożył kluczyk do zamka, przekręcając go powoli.
       - Żadnych niespodzianek, żadnych podstępów - powiedział do Louis’ego, wskazując ręką wejście. Mój chłopak podszedł do niego ostrożnie i zajrzał do środka, nie spuszczając broni. Wreszcie kiwnął głową i schował ją do kabury, a Calum zacmokał z satysfakcją i wszedł do budynku. Podążyłam za nim, patrząc wymownie na Eda, który pokręcił palcem wskazującym przy skroni. Zaśmiałam się cicho. 
       Domek okazał się przytulny z czterema pokojami, salonem z kominkiem i małą kuchnią, ozdobioną drewnianymi szafkami. Calum rozpalił ogień i wszyscy usiedliśmy na skórzanych, brązowych kanapach. Ze ścian zerkały na nas postacie uwięzione w ramach obrazów. 
       - Żeby nie wzbudzać podejrzeń pojadę sam. - zaczął brunet, nie bawiąc się w zbędne wstępy. Kiwnęliśmy głowami, wiedząc, że to było najlepsze wyjście. - Kryjówka Michaela jest niecałe 10 mil stąd. Jeśli dobrze pójdzie nie zajmie mi to nawet godziny. Jutro zostają tam tylko trzy osoby. Pozbędę się ich bez problemu. Zanim do Michaela dojdą wieści o tym, co się stało będziemy już w Londynie.
       - Michael cię zabije - mruknął Louis
       - Gdybym dostawał pensa za każdym razem, kiedy ktoś to powie…
       - Tym razem przesadziłeś. Jawnie zdradzasz Michaela. Ani on, ani my nie przepuszczamy zdrady w naszych grupach. Wiesz co stało się z Petersem. Co stało się z każdym, kto postanowił się postawić. - oczy Louis’ego pociemniały, a głos obniżył się o kilka tonów. 
       - Poradzę sobie - uciął Calum, ale potarł brodę, jakby zaczął się denerwować. 
       - Obyś miał rację - mruknął mój chłopak i zaczął łaskotać mnie palcem po udzie. Zacisnęłam powieki, starając się odepchnąć od siebie wizję torturowanego Harry’ego, wizję niepowodzenia misji Caluma czy tę, w której Calum ginie od kuli Michaela. Choć ta ostatnia zabolała najmniej. Wciąż czułam się oszukana i wykorzystana. Wciąż chowałam urazę. 
       Poprawiłam się na kanapie, przyciskając mocniej plecy do klatki piersiowej Louis’ego i spojrzałam na niego przez ramię. Ucałował mnie w czoło, a gdy się nie odwróciłam i uniosłam nieco podbródek, ułożył swoje wargi na moich. Zacisnęłam powieki, z drżeniem przyjmując delikatność tego pocałunku. Powolny i ulotny, jak płatek śniegu. 
       - Kocham cię - szepnął Louis, gdy odsunął się nieznacznie, wciąż muskając ustami moje usta.
       - A ja ciebie - odszeptałam, a wtedy znów obdarzył moje czoło pocałunkiem i opuścił głowę na oparcie kanapy. 

       - Już są! - krzyk Eda sprawił, że miałam wrażenie, że zaraz wypluję żołądek. Wyskoczyłam ze swojego tymczasowego pokoju, pędząc, jak oszalała do wyjścia. Calum właśnie wychodził za samochodu. Otworzył tylne drzwi i powiedział coś do pasażera, lecz deszcz zagłuszył jego słowa. Z walącym sercem, wypatrywałam przyjaciół i zadrżałam, gdy Louis położył dłonie na moich ramionach. 
       Jak w zwolnionym tempie widziałam nogę, potem drugą stawiane na mokrej ziemi. Milena wynurzyła się z Jaguara. Zamarłam, widząc jej zakrwawiony lewy policzek. Długa gruba szrama miała pozostawić po sobie bliznę. Niesiona przez jakąś tajemniczą siłę zbliżyłam się szybkim krokiem do Caluma i popchnęłam go na samochód. Skrzywił się, patrząc na mnie w zdziwieniu.
       - Miało jej nic nie być! - wrzasnęłam, uderzając go szybkimi ruchami w brzuch - Miała być cała i zdrowa!
       - Kornelia! - Milena wsadziła ramię między mnie i Caluma, po czym owinęła je wokół mojego brzucha i przyciągnęła mnie nagle do siebie. 
       - To nie jego wina. To stało się zanim do nas dotarł. - powiedziała pospiesznie, a ja zawiesiłam ręce na jej szyi i przytuliłam ją mocno z płaczem. 
       - Tak się bałam! Bałam się, że już nie żyjesz. Że ten gnojek… 
       - Nic mi nie zrobił, ale Harry… - wtedy odskoczyłam od niej i rozejrzałam się dookoła. Harry nie wyszedł z samochodu. Wróciłam wzrokiem do Mileny, dostrzegając, że miała zapłakaną twarz. Jej oczy błyszczały od łez i deszczu. Spuściła głowę, gdy Calum nas wyminął, sięgając do samochodu. Moja przyjaciółka zacisnęła powieki, a ja, wręcz przeciwnie, otworzyłam szeroko oczy. 
       Calum trzymał w ramionach chłopaka, którego nie byłam w stanie poznać. Chudy i zakrwawiony, brudny z poszarpanymi ubraniami. Mimo długiego ciała, zdawał się być drobny, jak lalka. Calum niósł go bez problemu, jakby nic nie ważył. Długie brązowe włosy podskakiwały w rytm kroków, a z ich końcówek opadały krople deszczu. 
       - Ed… - Calum nie musiał podnosić głosu. Ed podbiegł do niego i skrzywił się na widok Harr’ego.
       - Zanieś go na jedno z łóżek. - polecił, a Calum tylko kiwnął głową i wszedł do domu. Milena ruszyła za nim ze spuszczoną głową, ale ja wciąż stałam w ulewie, pozwalając, by moje ubrania przesiąknęły wodą. Jakich tortur trzeba było dokonać, by doprowadzić człowieka do takiego stanu? Boże… Harry. To był Harry, ale wyglądał, jak zupełnie obca osoba. Wychudzony do tego stopnia, że jego twarz wyglądała jak naga czaszka, na którą naciągnięto tylko skórę, ranny w każdym, widocznym pod ubraniami, miejscu. Boże…
       Zacisnęłam dłoń na ustach, powstrzymując płacz. Nawet nie zauważyłam, gdy podszedł do mnie Louis. Objąwszy mnie ramionami, zaprowadził do domu, zamykając za nami drzwi, przez co szum deszczu ucichł nagle. 
       - Wlej wody do wanny, trzeba będzie pozbyć się tej krwi i brudu - usłyszałam głos Eda, dochodzący z sypialni po naszej lewej stronie, a potem Calum przeciął korytarz i wbiegł do łazienki. Usłyszałam szum wody i ponownie sylwetka Caluma mignęła mi przed oczami. 
       - Połóż się, ja im pomogę - szepnął do mnie Louis, ale pokręciłam głową
       - Nie. Nie. Każda pomoc się przyda - zaprotestowałam i weszłam do pokoju, w którym znajdowała się reszta. Ed otworzył swoją walizkę, a Milena cięła nożyczkami resztki koszuli i spodnie Harry’ego. Nie płakała. Miała skupioną minę, ale zauważyłam, że omijała wzrokiem najgłębsze rany na ciele swojego chłopaka. 
       Dostrzegłam, że kościste palce były całe czarne od zaschniętej krwi. Zdziwiona podeszłam bliżej, czego od razu pożałowałam widząc surowe mięso, do połowy którego rosły nowe, miękkie paznokcie. Zamarłam, nie mogąc oderwać wzroku od makabrycznego widoku przede mną. Wyrwali mu paznokcie… Kto wie, co jeszcze mu robili, przez co przechodził. Dlaczego?
       Gdy Milena pozbyła się starych rzeczy, z trudem odklejając niektóre partie od zaschniętych ran, wyrzuciła je do kosza i spojrzała z wyczekiwaniem na Eda. 
       - Nie mogę teraz nic zrobić. Trzeba go umyć i zdezynfekować - powiedział, widząc jej wzrok. 
       - Zrobię to. Niech tylko ktoś przeniesie go do łazienki. - rzekła, pewnym tonem, a Louis wyrwał się do przodu i włożył ręce pod wystające żebra i posiniaczone nogi Harry’ego. 
       - Uważaj - Milena pociągnęła go za rękaw koszuli - Rozbili mu kolana - wyjaśniła. Louis przełknął ciężko ślinę, ale tylko kiwnął głową i podniósł przyjaciela najdelikatniej jak potrafił. 
       - Chodź - mruknął do Mileny, więc ta podążyła za nim, zostawiając mnie, Eda i Caluma samych w sypialni. 
       - Kornelia… - odwróciłam się powoli na głos medyka. - Jeśli możesz. Spal w kominku te ciuchy. Cuchną - wskazał na kosz, do którego wcześniej Milena wrzuciła ubrania Harry’ego, a ja mimowolnie pociągnęłam nosem. Rzeczywiście w sypialni unosił się ohydny odór, na którego wcześniej nie zwróciłam uwagi. Skinęłam nieznacznie i wyniosłam kosz z pokoju, kierując się do salonu. Nie dotykając rękami ubrań, wrzuciłam je do kominka, słuchając jak, skwierczą, gdy pożerał je ogień. Gdy ostatni skrawek materiału zamienił się w popiół, ruszyłam do sypialni, ale stanęłam nagle przy półotwartych drzwiach łazienki. Zajrzałam do środka. 
       Milena klęczała przy wannie, opłukując ciało i twarz Harry’ego namoczoną gąbką. Louis’ego nie było w pobliżu, więc uznałam, że wrócił do sypialni. Zobaczyłam długą głęboką ranę na plecach dziewczyny, podobną do tej, którą miała na policzku. Zacisnęłam pięści, powstrzymując ochotę uderzenia nimi w ścianę. Tym, którzy torturowali Harry’ego musiało się znudzić i przenieśli swe czyny na Milenę. Co by było, gdyby Calum do mnie nie zadzwonił? Gdyby nie okazał się lojalny wobec mnie? Nagle poczułam wszechogarniającą wdzięczność i potrzebę podziękowania mu. Postanowiłam odłożyć to na moment, w którym miało być spokojniej. Zerknęłam ponownie do wnętrza łazienki, gdzie Milena powolnymi, ostrożnymi ruchami doprowadzała ciało Harry’ego do nieco lepszego wyglądu.
       Brud schodził łatwo dzięki chemikaliom, ale krew stawiała większy opór, jednak Milena była mocno zdeterminowana, by się jej pozbyć. Nie wiedziałam dlaczego na to patrzyłam. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że ten chudy, żałośnie wyglądający mężczyzna to Harry. Kto zdobyłby się na takie tortury? Kto miał w sobie tak mało sumienia, by zrobić coś tak okropnego drugiemu człowiekowi?
       Milena chwyciła rękę Harry’ego i zaczęła czyścić każdy palec z osobna, przykładając wagę do tego, by nie podrażnić regenerujących się paznokci. Wtedy usłyszałam pierwsze pociągnięcie nosem. Nie widziałam jej twarzy, ale po trzęsących się ramionach wiedziałam, że w końcu się rozpłakała. 
       - Przepraszam… - powiedziała słabym głosem - Przepraszam, że przeze mnie musiałeś przez to przejść. Przepraszam, że nie mogłam nic zrobić. Przepraszam, że musiałam na to patrzeć. Przepraszam - Harry nie reagował, wciąż pozbawiony przytomności. Może to i lepiej. Nie czuł bólu, spowodowanego kontaktem z wodą i środkami dezynfekującymi. 
       Oparłam się o ścianę przy drzwiach łazienki i zgięłam nogi, zjeżdżając po niej plecami. Położyłam głowę na rękach, spoczywających na moich kolanach, słuchając cichych przeprosin i obietnic Mileny. Na co kazali jej patrzeć? Jak musiała cierpieć, gdy widziała tortury mężczyzny, którego kochała? Nie potrafiłam sobie wyobrazić siły, jaką zapewne w sobie rozbudziła, by nie zwariować. Milena doprawdy była godna podziwu.
       Nadstawiłam nagle uszu, bo z łazienki doszedł inny dźwięk. Cichutki męski pomruk i szum wody, jakby Harry poruszył się w wannie. Wstałam szybko, zerkając do środka. 
       Otworzył oczy, lecz przekrwione białka sprawiły, że musiałam przyjrzeć się lepiej, czy się nie przewidziałam. Teraz zieleń była najjaśniejszym ich punktem, nadając Harry’emy jeszcze bardziej upiornego wyglądu. Domyśliłam się, że go dusili. Wskazywała na to czerwona pręga na jego szyi. Milena spojrzała na jego twarz i ujęła jego policzek w swoją dłoń. 
       - Spokojnie - szepnęła, na co Harry zacisnął powieki i obnażył zęby, napinając się krótko. - Spokojnie, Harry, już jesteś bezpieczny - dodała, a ja usłyszałam, jak jej głos zaczyna powoli się urywać, jakby nie mogła powstrzymać nerwów. 
       Czułam, że paznokcie wbijały mi się we wnętrza dłoni od zbytniego zaciskania pięści. To niemożliwe, żeby Harry nic nie czuł. Szczególnie teraz, gdy substancje chemiczne wżerały się w jego rany, pozbawiając ich brudu. 
       - Wo… Wody - wysapał, a Milena nie potrzebowała niczego więcej. Wstała gwałtownie i odwróciła się do wyjścia. 
       - Przynieście wody! - krzyknęła, nawet mnie nie zauważając. Czym prędzej popędziłam do kuchni i napełniłam dużą szklankę, po czym, szybkim krokiem wróciłam do łazienki. Milena spojrzała na mnie z wdzięcznością i odebrała ode mnie naczynie, klękając z powrotem przy Harrym. Położywszy jedną rękę pod jego głową, pomogła mu się podnieść i przyłożyła szklankę do jego zaschniętych ust. Harry pił zachłannie, dolewając dużą część zawartości naczynia do wanny. Gdy je opróżnił, zaczął oddychać szybko, jakby picie niezwykle go zmęczyło. 
       - J-jeszcz… - kiwnęłam głową i już po chwili wróciłam z ponownie wypełnioną szklanką, a Milena, tak samo jak wcześniej, przystawiła ją mężczyźnie do ust. Wreszcie Harry opadł ponownie na ściankę wanny, wzdychając ciężko i opuszczając powieki.
       - Dziękuję… - mruknął nisko, a Milena uśmiechnęła się smutno i pogłaskała go po policzku. Dopiero, stojąc w łazience zobaczyłam, że woda wokół Harry’ego była teraz ciemno szara, a ten, mimo że oczyszczony z kurzu i krwi, wciąż zdawał się brudny przez siniaki i rany pokrywające całe jego ciało. 
       - Przyniosę czystą bieliznę - szepnęłam, na co Milena kiwnęła głową, wyciągając z odpływu korek. 
       Weszłam do swojej sypialni i otworzyłam walizkę. Poszukałam odpowiednich rzeczy i ręcznika, i podskoczyłam, gdy do pomieszczenia wszedł Louis. 
       - Obudził się - oznajmiłam ze ściśniętym gardłem. Nie odpowiedział. Uklęknął tylko przy mnie i wziął mnie nagle w objęcia, trzymając mocno. 
       - Jak się trzymasz? - zapytał, otulając moje ucho ciepłym oddechem. 
       - Nie wiem. Nie mam czasu o tym myśleć. Trzeba zająć się Harrym - odparłam szczerze. Louis przytaknął i odsunął się ode mnie, kładąc rękę na moim policzku. 
       - Nie uciekaj - powiedział nagle błagalnym tonem, a ja zmarszczyłam brwi zdezorientowana. - Nie uciekaj ode mnie. 
       - Louis… - zaczęłam, niepewna co miał na myśli
       - Proszę! - przerwał mi i przyłożył swoje czoło do mojego. 
       - Jeśli chodzi ci o to, że widok Harry’ego mnie przestraszył… - trafiłam w dziesiątkę, bo Louis schował nagle twarz w zgięciu między moim ramieniem a szyją, a ja poczułam na skórze wilgoć jego łez.
       - Teraz, kiedy Hood nam pomógł, kiedy będzie musiał spieprzyć przed Michaelem nic cię nie powstrzymuje, żeby z nim…
       - Zamknij się - warknęłam nagle poirytowana. - Zamknij się, Louis. Jeśli myślisz, że spierdolę ze zdrajcą, jeśli myślisz, że wolę szlajać się po świecie z nim, niż zostać tutaj z tobą to masz naprawdę niepoukładane w głowie. Michael chciał nas przestraszyć. Jestem pewna, że gdybyśmy nie uratowali Harry’ego, podrzuciłby nam go w jakimś wygodnym momencie, wysyłając wiadomość z pogróżkami. Nie dam się jego gierkom, więc przestań mnie mieć za naiwną idiotkę. Tak, chciałam zostać w Polsce, tak mogłam uciec z Calumem, tak, boję się! Ale wybrałam to życie i z tym wyborem będę się borykać do usranej śmierci. A teraz wybacz, ale Harry potrzebuje świeżych ubrań. Poza tym ktoś go musi wyciągnąć z wanny skoro sam nie może chodzić. - wstałam gwałtownie, odpychając Louis’ego od siebie, ale nie mogłam zrobić nawet kroku, bo wciąż trzymał mnie za rękę, klęcząc na podłodze. Wreszcie wyprostował nogi i niespodziewanie pocałował mnie mocno w usta. 
       - Wolę, żebyś była zła niż przestraszona. - zgarnął moje włosy w pięści, zaciskając powieki
       - Mam wrażenie, że w tym momencie to ty jesteś przestraszony - zauważyłam, na co on z cichym śmiechem kiwnął głową.
       - To prawda. Boję się, że cię stracę - gnojek, miałam być na niego zła. Miałam pokazać mu co myślę o jego durnych domysłach, a on rzuca takimi tekstami. Westchnęłam cicho i pocałowałam go lekko.
       - Cóż, współczuję, ale będziesz musiał ze mną wytrzymać przez jakiś czas - mruknęłam
       - Do usranej śmierci? - zapytał
       - Niestety… - wzruszyłam ramionami i pociągnęłam go za sobą do łazienki. 
       Milena odsunęła się od wanny, dając wolną drogę Louis’emu, który pochylił się nad Harrym, a ten z wysiłkiem zarzucił mu ramię na szyję.
       - No hej, stary, wyglądasz ohydnie - zażartował mój chłopak, a Harry uniósł jeden kącik ust
       - Wciąż l-lepiej od cie…bie - wycharczał, na co Louis zrobił zrezygnowaną minę, jakby zgadzał się z jego słowami. Wyszłam z łazienki w momencie, w którym posadził go na krawędzi wanny, podpierając jego plecy. Chciałam oszczędzić Harry’emu zażenowania. I tak miał go dość w ciągu ostatnich trzech tygodni. Weszłam do sypialni, w której byli Calum i Ed, rozmawiający przyciszonymi głosami. Brunet spojrzał na mnie smutnymi oczami, ale szybko odwróciłam wzrok, przenosząc go na Eda. 
       - Dasz radę go poskładać? - zapytałam, a on kiwnął z uśmiechem głową
       - Kolana mogą być problemem. Będziemy musieli czekać aż same się zagoją. Poza tym, jeśli rozwalone były dość wcześnie, mogły źle się zagoić. Ale, żeby się tego dowiedzieć potrzebne będzie prześwietlenie. Załatwię to bez problemu. - wyjaśnił. Z głową pełną myśli opadłam na krzesło przy łóżku w momencie, w którym Louis wniósł Harry’ego do pokoju. 
       Położył go ostrożnie na łóżku i podszedł do mnie. Wstałam z krzesła, by pozwolić mu usiąść i opadłam na jego kolana. Skóra Harry’ego wciąż była wilgotna, oddychał głęboko i drżał, ale spojrzał z nadzieją na Eda, choć czerwone oczy przeszkadzały w odpowiedniej interpretacji emocji. 
       - Gnojki - warknął nagle Sheeran, wywołując moje zdziwienie. Wziął z walizki bandaże, plastry i wodę utlenioną, postanawiając najpierw zająć się mniejszymi zadrapaniami. Harry nawet się nie skrzywił. Przyjmował cierpliwie wszystko, na co wystawił go Ed. 
       - Głodzili cię - oznajmił medyk, na co Harry kiwnął głową. - Musisz zacząć jeść - dodał
       - Później… - odparł Harry, wciąż tak samo zachrypniętym, niskim głosem. 
       - Nie odczuwasz głodu przez ból i skurczenie się żołądka, ale twoje ciało nie będzie się odpowiednio regenerowało bez potrzebnych składników odżywczych… 
       - Ed! - krzyk Harry’ego zabrzmiał bardziej jak jęk bólu. - Zjem… Ale g-gdy już mn…mnie posk…ładasz - Ed wziął głęboki oddech i kiwnął głową. 
       - Masz ranę na nodze, która wymaga szycia - wskazał na cienką, ale głęboką szramę na udzie Harry’ego. 
       - Ta… Kol…ega lubił mścić s…się kilkakrotnie za Clif…forda - Harry uśmiechnął się ironicznie, a Milena niespodziewanie zacisnęła powieki i opadła kolanami na podłogę. Zaczęła ciągnąć się za włosy i płakać głośno, przez co wszyscy zwróciliśmy na nią uwagę. 
       - Dziecino… - Harry szarpnął się, jakby chciał wstać z łóżka, ale jego osłabienie mu na to nie pozwoliło. Zamiast tego podszedł do niej Calum i objął ją szczelnie ramieniem.
       - Chodź. Wyjdźmy stąd - szepnął i Milena, bez protestów, pozwoliła się wyprowadzić z sypialni. 
       Moje serce waliło szaleńczo. Nawet siła Mileny miała swoje granice. Harry warknął gardłowo i uderzył pięściami w materac. Oddychał pospiesznie przez nos, a mięśnie jego szczęki podskakiwały szaleńczo.
       - Kazali jej na w…szystko patrzeć - wydusił z siebie. 
       - Hazza, uspokój się, zaraz znów stracisz przytomność jeśli będziesz się tak wysilał - ostrzegł go Ed, a Harry, ku mojemu zdziwieniu, zaczął regulować posłusznie swój oddech. 
       - Posłuchaj, nie mam znieczulenia. Będę musiał cię zszyć na żywego - Ed zrobił zbolałą minę, ale Harry wzruszył tylko ramionami. Ed uznał to jako zgodę i wyciągnął z małej apteczki lekko zaokrągloną igłę. Zacisnęłam dłoń na ramieniu Louis’ego, gdy przebiła się przez skórę Harry’ego. Spodziewałam się krzyku, może jęku bólu, ale nic takiego się nie stało. Styles leżał na łóżku, jak gdyby nic, jakby mały metal wcale nie dziurawił mu nogi. Patrzył przekrwionymi oczami na drzwi sypialni, jakby oczekiwał, że Milena niedługo wróci, a Ed robił swoje, zerkając ze zmartwieniem co chwilę na twarz swojego pacjenta. 
       - Czujesz to? - zapytał w końcu, gdy przy którymś z kolei ukłuciu Harry nie zareagował.
       - Tak - mruknął ranny, nie patrząc w ogóle na medyka. 
       - Już bałem się, że uszkodzili ci kręgosłup.
       - Co teraz robisz… To łaskotki w porównaniu do tego, co robił ten skurwiel - po raz pierwszy tego wieczora Harry zdawał się przemówić pewnym głosem, bez spazmatycznych oddechów i wysiłku. Wszyscy skupiliśmy na nim swój wzrok, a Ed odłożył sprzęt ze szwami i zabrał się za bandażowanie pozbawionych paznokci palców. 
       - Kiedy byłem w celi… Przełożyli między kratami okienka wąż, z którego polewali mnie zimną wodą. Związywali i polewali, aż traciłem czucie w każdej cząstce swojego ciała. K…Kilka godz… - odchrząknął cicho, a jego klatka piersiowa zaczęła szybko unosić się i opadać.
       - Zamknij się. Zemdlejesz - warknął Ed, ale był wyraźnie poruszony jego słowami. Choć skupione na palcach Harry’ego, jego oczy wyrażały teraz cierpienie. Byłam pewna, że z uporem powstrzymywał pchające się do nich łzy. 
       - Mogłeś umrzeć. Z takimi obrażeniami, pozbawiony ciepła…- powiedział cicho, ale Harry pokręcił tylko głową.
       - Z jakiegoś… pow…odu nie chcieli mnie z-zabić - wycharczał - Dopiero dzi…dzisiaj. Gdyby n-nie Hood… - i nagle zakaszlał gwałtownie, a potem przewrócił się na bok, wymiotując krwią na podłogę
       - Harry! - krzyknęłam, wstając z kolan Louis’ego. Ed nie odsunął się dostatecznie szybko i kilka szkarłatnych kropel ubrudziło jego ubranie. Nie zważając na to, przytrzymał, opadającą poza łóżko, głowę Harry’ego, gdy ten wciąż wymiotował. Po wszystkim Styles zakasłał kilka razy i jęknął boleśnie, chwytając się za nagi brzuch. 
       - Zabijcie mnie - warknął 
       - Nie bądź idiotą, kładź się - Ed ułożył go łagodnie na poduszce i odwrócił się do mnie i Louis’ego.
       - Trzeba to posprzątać - powiedział, a Louis kiwnął głową
       - Ja się tym zajmę. - zaoferował i wyszedł z sypialni. 
       - Sheeran, kr…etynie. N-nie wyliż… wyliżę się z tego - Harry trzymał się kurczowo rękawa, Eda. Rudzielec przekręcił oczami i wyciągnął z walizki paczkę ze strzykawką i płyn w małej buteleczce. 
       - Nie dramatyzuj, nie doceniasz mnie. - rzucił, podnosząc butelkę do poziomu oczu i wbijając w nią strzykawkę. Plastik napełnił się żółtawym płynem, Ed odłożył lek, pozbył się dodatkowego powietrza ze strzykawki i wbił igłę w żyłę zgięcia łokcia Harry’ego. 
       - To powinno zmniejszyć ilość wymiotów. Szczególnie, gdy już coś zjesz - mruknął bardziej do siebie niż do niego.
       W tym czasie Louis wszedł do pokoju z wiadrem i mopem, pozbywając się w szybkim tempie krwi z podłogi. Milena wreszcie wróciła do nas, zapłakana i blada, uwieszona ramienia Caluma. W dłoni trzymała plastikowy kubeczek, w którym rozpoznałam zwykły jogurt. 
       - Dobrze. Nie możemy przeciążyć jego żołądka - Ed spojrzał na nią z uśmiechem, a ona z drżącymi rękoma oderwała aluminiowe wieczko. Usiadła na łóżku obok swojego chłopaka i przejechała dłonią po jego wilgotnych włosach. 
       - Nie waż się tego powtarzać - syknęła nagle, a czerwone oczy zaczęły skanować jej twarz z zaciekawieniem. - Słyszałam cię, skurwielu. Nigdzie nie idziesz. Ed cię poskłada - mówiła przez zaciśnięte zęby - Słyszysz?
       Zabandażowana dłoń pogłaskała jej nieuszkodzony policzek i Harry kiwnął głową. Nagle podskoczyłam, gdy w pokoju rozległ się dźwięk dzwonka. Spojrzeliśmy wszyscy na Caluma, który trzymał w drżącej dłoni swoją komórkę. 
       - To Michael - oznajmił zachrypniętym głosem. Nie czekając na reakcję reszty, nacisnął zieloną słuchawkę i ustawił Clifforda na głośnik - Hood. 
       - Caaaaaluuuum… Calum, Caluuuum… Wiem, co zrobiłeś - zaśpiewał przywódca wrogiej nam grupy, a Calum wyprostował w napięciu kręgosłup.
       - Nie wiem o czym mówisz, Mike - powiedział nerwowo. Upiorny śmiech po drugiej stronie linii, wywołał na moich plecach ciarki.
       - Na wszelki wypadek ukryłem kamerki w naszym domku. Ładnie to tak zabijać mojego najlepszego detektywa? Nikt nie był tak dobry w sztuce perswazji, jak on - mogłam przysiąc, że Michael kręcił z dezaprobatą głową, jakby dyscyplinował małe dziecko. Jeśli Calum wcześniej drżał to teraz trząsł się przeraźliwie. 
       - Brzydko, bardzo brzydko, kolego - wesoły ton Michaela krył w sobie groźną nutę
       - Zamknij się, Clifford, nie jestem dzieckiem. - rzucił Calum
       - Świetnie. Więc jak dorosły przyjmiesz karę za zdradę, prawda? - ton Clifforda zmienił się teraz o sto osiemdziesiąt stopni. Był zimny i ostry. - Bo właśnie teraz, mały skurwielu, mocno mnie zdenerwowałeś. I wiesz co? Żeby było ciekawiej, najpierw pozbędę się tej dziwki, za którą tak szalejesz. Będziesz patrzył, jak wypruwam jej fla…
       - Spróbujesz ją tknąć, a przeżyjesz gorsze tortury niż zafundowałeś Harry’emu - wypalił Louis i w pokoju zapadła niewygodna cisza. 
       - Widzę, że już się zbrataliście - zakpił w końcu Michael - świetnie. W grupie, będzie was łatwiej dostać. - jego słowa wywołały prychnięcie Caluma
       - Przyznaj, Michael, przegrałeś! Został ci niesprawny Ashton i kilku pionków, które prędzej spieprzą niż rzucą się dla ciebie na śmierć. Po prostu się poddaj - brzmiał mrocznie. Nigdy nie słyszałam u niego tego niskiego tonu. W słuchawce rozbrzmiał pojedynczy chichot i, po krótkim “zobaczymy” Michael się rozłączył. 

       - Kurwa. KURWA, KURWA! - Calum rzucił telefonem o podłogę i zaczął krążyć nerwowo po ograniczonej przestrzeni.




#TTDff