piątek, 28 listopada 2014

38. Hope is dreamt and lost

      
Kornelia


       Ostatnie dwa tygodnie były horrorem. Patrząc na Milenę, miałam ochotę się rozpłakać. Jej policzki były zapadnięte, oczy podkrążone. Próbowała wmówić mi, że wszystko było w porządku, lecz ja wiedziałam, że kłamała. Zauważyłam, że nic nie jadła, a jej żebra stały się nienaturalnie widoczne pod luźnymi ubraniami, którymi próbowała to ukryć. Drugi raz w historii naszej przyjaźni to ja musiałam być tą silna. To ja musiałam ją wspierać i pocieszać, lecz z Mileną nigdy nie było to łatwe. Jej chęć radzenia sobie ze wszystkim samemu, strach przed pokazaniem słabości znacznie ograniczały moje możliwości. Wszystko zmieniło się tego jednego dnia, gdy coś w niej pękło i rozpłakała się na moim ramieniu. 
       Siedziałam w salonie, próbując rozproszyć swój nastrój grami video, co przychodziło mi marnie. Każdy zabity wirtualny wróg miał twarz Michaela, każdy uratowany przeze mnie cywil, Harry’ego. Wreszcie sfrustrowana, rzuciłam czarny kontroler na stolik do kawy i kopnęłam fotel, stojący obok. Zacisnęłam zęby, wpatrując się w komunikat o potrzebie ponownego podłączenia kontrolera do konsoli, jakby to właśnie jasne literki były winne całej tej popieprzonej sytuacji. 
       Louis postanowił nie odwiedzać nas tego dnia. Choć uwielbiałam być blisko niego, czułam, że potrzebował chwili oddechu. Nie wiedziałam co robił, gdzie był, lecz uznałam, że to nie moja sprawa. Jeśli Louis chciał zaznać trochę samotności, kim byłam, by mu ją odebrać? 
       Siedząc tak w ciszy, którą zakłócała jedynie cicha muzyka ścieżki dźwiękowej gry, rozmyślałam o tym, co powiedział mi Calum. “Michael też się nie odzywa. Myślę, że z Harrym wszystko w porządku, uspokój Milenę”. Lecz jak mogłam ją uspokoić, gdy sama wątpiłam w prawdziwość jego słów? 
       Nagle pozorny spokój tego okropnego dnia przerwany został przez stłumiony krzyk, dochodzący zza drzwi pokoju przyjaciółki. Rozpaczliwy krzyk, w którym kryła się prośba o pomoc, prośba o uspokojenie nerwów. Znieruchomiałam, wsłuchując się w ten, raniący mnie tysiącami małych igiełek, pełen bezradności i desperacji głos. Poczułam łzy, cisnące się do moich oczy, więc odchyliłam głowę do tyłu i ścisnęłam mostek nosa dwoma palcami. Harry, do cholery, jeśli nie wrócisz, przyrzekam, że odnajdę cię, żywego lub martwego, i potnę na kawałki. 
       Nadszedł czas, by działać. Milena przestała udawać, że nic jej nie jest. Wiedziałam doskonale, że, choć przed nami tego nie przyzna, jej uczucia do Harry’ego były zbyt głębokie, by mogła o tak, w spokoju, czekać na jakąkolwiek informację od niego. 
       A teraz rozpaczała samotnie w sypialni.  Przeze mnie. Wszystko przez moją słabość i egoizm. Nie pozwoliłam lecieć do Irlandii Louis’emu, za bardzo bałam się tego, co właśnie przeżywała Milena. Stchórzyłam, skazując na cierpienie swoją najlepszą przyjaciółkę, a ona nawet o tym nie wiedziała, wierząc, że wylot Harry’ego był podyktowany jego czystym altruizmem i obawą o przyjaciela. Nadszedł czas, by przyznać przed nią, że jej kochana Kornelia rozpoczęła wtedy okrutny sabotaż. Czas spotkać się z konsekwencjami swojego egoizmu. Wstałam z kanapy i ruszyłam w stronę drzwi, za którymi rozlegały się szlochy.
       Dzień po naszej rozmowie Milena miała koszmar, który obudził całą trójkę, znajdującą się wtedy w mieszkaniu. Jej przeraźliwe krzyki wprowadziły mnie w depresyjny nastrój na resztę dnia. Milena się poddała. W poniedziałek nie poszła do pracy. Nie wychodziła w ogóle ze swojego pokoju. Raz po raz słyszałam łkania lub krzyki, gdy jakiś kolejny koszmar odnajdywał drogę do jej podświadomości i tylko te przykre dźwięki upewniały mnie, że Milena znajdywała się wciąż w mieszkaniu. 
       Dwie ściany, dzielące mój pokój z Mileny, przytłumiły kolejną salwę jej krzyków. Leżałam z Louis’m w łóżku, udając, że śpię i wsłuchiwałam się w to rozpaczliwe wołanie. Nie mogłam nic zrobić. Moja obecność była dla niej tylko kolejnym ciężarem. Nie mogłam jej nawet zapewnić, że Harry’emu nic nie jest. Nie mogłam zrobić nic, co postawiłoby ją na nogi, co pozwoliłoby jej spać spokojnie, choćby jedną noc. 
       Poczułam jak ramię otacza mnie od tyłu w talii i zostałam przyciągnięta do torsu Louis’ego. Oddałam się temu ruchowi, wciąż próbując udawać, że się nie obudziłam. Wychodziło mi nieźle. Louis już wcześniej komentował w żartach mój sen jako kamienny i nie do pokonania. W czasach, gdy jeszcze było wesoło, gdy nie pojawił się Michael z jego niszczycielskimi oskarżeniami. 
       Louis wtulił twarz w moje włosy i poczułam na skórze głowy ciepło jego cichego westchnienia. Palcem znaczył szlaki na moim brzuchu, a potem przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej. Ciepło jego ciała ogrzewało mnie przyjemnie, dodając otuchy. 
       - Niepotrzebnie upierałem się, żeby sprowadzić was z Polski - szepnął, a ja zmarszczyłam brwi, zdziwiona jego słowami. - Nawet nie wiesz jak szalenie jestem w tobie zakochany. Nie mogę znieść myśli, że kiedyś zranię cię tak, jak Milenę rani teraz Harry. - zacisnęłam zęby na słowo “kiedyś”. Louis nie wierzył w inną możliwość -  Wcześniej wszystko było prostsze. Jechałem na akcję ze świadomością, że mogłem zejść z tego świata, ale niewiele mnie to obchodziło. Teraz… Cholera, jak idiota, gadam do ciebie, kiedy śpisz. - położył usta na moim ramieniu, a ja uśmiechnęłam się do siebie smutno. Postanowiłam dalej nie chować się przed Louis’m i położyłam swoją rękę na jego, oplecionej wokół mnie. Ścisnęłam ją delikatnie. 
       - Nie śpię - powiedziałam cicho, nie odwracając się do niego. Wypuścił ciężko powietrze z ust i pociągnął mnie w swoją stronę, odwracając na łóżku. Spojrzałam w jego błękitne oczy, od kilku dni przepełnione bólem. 
       - Kocham cię - szepnął, składając na moich ustach tęskny pocałunek. Zacisnęłam powieki, a serce zabiło mi mocniej. 
       - Ja ciebie też - odpowiedziałam szybko, przyciskając jego głowę do swojego ramienia. W ostatnich dniach wydawał się taki delikatny, jakbyśmy odwrócili się rolami. 
       - Kornelia… To mogłem być ja. To miałem być ja - powiedział w moją skórę, a mnie, po raz kolejny, dopadło nagłe poczucie winy. Jego najlepszy przyjaciel nie dawał znaku życia, Milena płacze w swojej samotni. Wszystko to działo się przeze mnie. 
       - Przepraszam. Przepraszam, że poprosiłam cię. Że… - jąkałam się. Zacisnął powieki i pokręcił głową, kładąc palec wskazujący na moich ustach. 
       - Nie żałuję, że zostałem - powiedział cicho. Wbiłam w niego badawczy wzrok, próbując odnaleźć w tych słowach jakiś ukryty komunikat,lecz ten mi gdzieś umykał. 
       - Ale Harry… 
       - To duży chłopiec, poradzi sobie. 
       - Więc nie myślisz, że… 
       - Nie. Jestem pewien, że żyje i ma się dobrze. - uśmiechnął się do mnie słabo. Zacisnąwszy wargi, rzuciłam mu zmartwione spojrzenie. 
       - Nie wyglądasz na tak pewnego - mruknęłam, głaszcząc go delikatnie po policzku. 
       - Zwątpienie zawsze gdzieś zostaje. Niewiedza i brak kontaktu to najgorsza tortura. Szczególnie dla Mileny. Ale nie żałuję, że nie pojechałem. Oczywiście jako przyjaciel chciałbym wyręczyć w tym Harry’ego, ale myśl, że… - mięśnie jego szczęki podskoczyły nagle. - Że to - wskazał na drzwi, za którymi wciąż rozlegały się szlochy Mileny - Że to mogłaś być ty… Przyrzekam, że skopię dupę Harry’emu za to, że na to pozwolił. Jestem wściekły, słysząc płacz Mileny. Wyobraź sobie co by ze mną zrobił twój. - trochę zbyt mocno, zacisnął dłoń, którą trzymał na moim biodrze. Syknęłam w bólu i odciągnęłam ją od swojego ciała, splatając razem nasze palce. 
       - Przepraszam - szepnął, patrząc na nie wymownie. Pokręciłam głową i uśmiechnęłam się do niego uspokajająco. 
       - Nie ma sprawy… I rozumiem co chcesz mi powiedzieć. - zamilkłam na chwilę - Louis… - skoro w ciągu ostatnich dwóch dni zdecydowałam się na trudne wyznania, postanowiłam zupełnie oczyścić swoje sumienie.
       Spojrzał na mnie wyczekująco, a miłość w jego oczach obudziła we mnie krótkie wahanie. 
       - Rozmawiałam z Calumem. - przyznałam wreszcie, spuściwszy wzrok na białe pościele. Louis patrzył jeszcze przez chwilę na mnie, jakby nie dotarła do niego ta informacja, a potem podniósł się powoli, siadając na materacu i potarł ręką swój zarost. 
       - Kornelia - zaczął powoli z wyrzutem. Podniosłam się automatycznie i położyłam swoje dłonie na jego ramionach. 
       - On jest naszym najlepszym źródłem informacji. Louis, dzięki niemu wiemy co się dzieje. - pospieszyłam z wyjaśnieniami. Mężczyzna pokręcił głową z dezaprobatą i wyplątał się z mojego uścisku. 
       - Więc zdradza swoich dla ciebie - syknął, patrząc na mnie z wyrazem, który wprawił mnie w osłupienie. Jego wzrok nie przekazywał nic poza czystym obrzydzeniem. - Wplącze cię w kłopoty - warknął, odrzucając na bok kołdrę. Usiadł na krawędzi łóżka i ukrył twarz w dłoniach. 
       - Obiecuję, że to skończę. Ja po prostu musiałam wiedzieć, co się tam dzieje - załamałam ręce, szukając desperacko najlepszego usprawiedliwienia. 
       - Cholera, Kornelia, widzisz co się dzieje tylko przez niewyparzony ryj Payne’a! Co będzie jeśli Clifford dowie się, że Hood przekazuje ci ważne informacje?! - krzyknął na mnie, a ja odsunęłam się odruchowo do tyłu, chowając za połaciami pościeli. Widok na pokój przysłoniły mi łzy. Rozumiałam obawy Louis’ego, a jednak jego słowa zabolały niczym sztylet wbity w plecy. 
       - Nie mówi mi nic ważnego. Clifford wie, że rozmawiamy… Calum rozumie powagę sytuacji. Ja ją rozumiem! Jedyne czego się dowiaduję to okrojone informacje na temat stanu Harry’ego. Nie możemy trwać w niewiedzy, Louis. Zobacz, co się z nami dzieje! - rzuciłam, przyciskając wnętrza dłoni do oczu. 
       Drżenie ogarnęło całe moje ciało, a płuca, jakby zapomniały na czym polegała ich praca, pobierając tylko minimalne ilości powietrza. Od tego wszystkiego zakręciło mi się w głowie. 
       - Nie jestem głupia, Louis! Nie pozwoliłabym mu na jakikolwiek kontakt, gdybym nie była pewna, że będzie on dla nas zupełnie bezpieczny! - krzyknęłam, nie panując już zupełnie nad nerwami. Louis stał na środku pokoju, załamując bezradnie ręce i myśląc nad czymś intensywnie. Milczeliśmy przez chwilę, a w powietrzu unosił się dźwięk naszych głębokich oddechów. Patrzyłam na mężczyznę z wyrzutem, czując się zdradzona. Wiedziałam, że postępowałam słusznie, wiedziałam, że tylko fakty będą w stanie utrzymać Milenę we względnie dobrym stanie. Fałszywe pocieszenia i naiwne kłamstwa mogły tylko pogorszyć sytuację. 
       Zagryzłam wnętrze policzka, czując budującą się we mnie wściekłość. Ufałam Louis’emu, dlaczego więc on nie potrafił zaufać mi? 
       - Wyjdź - szepnęłam, wycierając oczy. Spojrzał na mnie w szoku. 
       - Co? - zapytał, osłupiały. Zaśmiałam się bez wesołości i wyplątałam z pościeli. 
       - Chcę, żebyś wyszedł. - wyjaśniłam, sięgając po leżący na krześle szlafrok. 
       - Kornelia…
       - Po prostu ubierz się i jedź do siebie! - wrzasnęłam w jego stronę, a on zadrżał na dźwięk mojego głosu. Patrzył na mnie z bólem, który ranił moje serce, ale postanowiłam pozostać twardą. Musiał zrozumieć, że robię to wszystko dla niego, dla nich. Musiał zrozumieć, że jego uprzedzenia dotyczące Caluma były błędne. Mogłam być nowa w tym świecie, ale już dawno zdążyłam zrozumieć niektóre, rządzące nim, zasady. 
       Louis bez słowa pochylił się, by pochwycić, leżące na podłodze, rzeczy. Obserwowałam go uważnie, tłumiąc chęć przeproszenia i błagania, by został. Moja przyjaciółka cierpiała, przyjaciółka, która zawsze była dla mnie wsparciem, zawsze, z determinacją żołnierza, znosiła moje silne emocje, która wspierała mnie w nawet najmniejszym problemie. Postanowiłam zrobić wszystko, by ulżyć jej w cierpieniu. 
       Sama odezwałam się do Caluma, sama poprosiłam go, by informował mnie o tym, co mówi mu Clifford. Ustaliliśmy, że będą to tylko informacje, które mogą zostać przekazane, bez poważnych konsekwencji i będzie o nich wiedział Michael. A ten przyjął to z wyjątkowym spokojem. Poprosił mnie nawet do telefonu, ostrzegając, że to, co robię, jest ryzykowne i jeśli Calum przekroczy, choćby najmniejszą granicę, oboje spotkamy się z konsekwencjami. Ale nie przekroczył. Sytuacja była pod pełną kontrolą. Mogłam dać sobie głowę uciąć, że Michael powiedział o tym Harry’emu. Jeśli Harry wciąż żył, naszła mnie nieznośna myśl, którą od razu wypchnęłam poza świadomość. 
       - Ufasz mu bardziej niż mnie… - mruknął Louis, a mnie ścisnęło w gardle. 
       - Przestań… - szepnęłam
       - Ile razy już się z nim spotkałaś? A może jest w tym coś więcej? Może to nie tylko kwestia Harry’ego - warknął w pełnym nienawiści tonie. Kilka łez popłynęło po moich policzkach. 
       - Wyjdź - powtórzyłam swoją prośbę
       - Odpowiedz mi! - krzyknął, a ja zacisnęłam powieki
       - Nie, nie łączy mnie z Calumem nic poza tym krótkim układem! Masz pierdolone urojenia, Louis! 
       - Zabiję go - zacisnąwszy pięść, zrobił krok w moją stronę. Przełknęłam ciężko, uświadamiając sobie, że Louis nie mówił tego w przenośni. 
       - Nie waż się go tknąć - syknęłam, obniżając głos. - On nam pomaga!
       Louis wybuchnął mrocznym, niekontrolowanym śmiechem, zapinając gwałtownymi ruchami swoją koszulę. Gdy uporał się z wszystkimi guzikami zamilkł wreszcie, jego mina spoważniała, a on wskazał dłonią na drzwi pokoju. Milena wciąż nie przestawała płakać.
       - Słyszysz jak nam pomaga! Milena siedzi w swoim pokoju i ryczy do ścian! Każdy z nas ledwo trzyma się na nogach, czekając na informację o jego zgonie! - ryknął, podkreślając znacząco swoje ostatnie słowo. Zamarłam, nie wiedząc co miałam mu odpowiedzieć. Przemawiała przez niego zazdrość, a, choć byłam jej świadoma, nie mogłam się z nim zgodzić. Koszmar ponownie obudził  w Milenie strach, lecz dwa dni temu była w stanie w miarę normalnie funkcjonować, gdy mówiłam jej o komunikatach przekazanych przez Caluma. Nie wiedziałam dlaczego skłamałam na temat tego, kto je otrzymywał. Może z obawy, że Milena nie uwierzyłaby, że ktoś z grupy Clifforda chciał dzielić się ze mną jakimikolwiek informacjami. Wiedziałam jedynie, że na krótką chwilę przestała płakać, a w owej sytuacji było to ogromnym sukcesem. 
       Pokręciłam głową zrezygnowana i opadłam na łóżko. Schowałam twarz w dłoniach i westchnęłam głęboko, próbując opanować drżenie nóg. Słyszałam ciężki oddech Louis’ego, wciąż stojącego w tym samym miejscu. 
       - Proszę cię, idź już - powiedziałam cicho, rzucając mu błagalne spojrzenie. 
       - Nie - odparł, niemal natychmiastowo. Zacisnęłam pięści. Burza wzbierała we mnie nieuchronnie.
       - Co chcesz jeszcze wiedzieć?! - krzyknęłam, nie wytrzymując. Ponownie wyprostowałam nogi, podchodząc do niego szybkim krokiem. - Może to czy pieprzę się z Hoodem na boku? Okłamuję was dla własnych pierdolonych korzyści, kiedy moja najlepsza przyjaciółka traci głowę, zamartwiając się o swojego faceta?! Może myślisz, że cieszę się, że Harry zniknął, bo mam pretekst, żeby spotkać się z Calumem? Bo przecież tak bardzo pragnę cię zdradzić, co?! - krzyczałam bez ładu i składu, plując najgorszymi rzeczami, jakimi mogłam w niego uderzyć. Musiał zrozumieć, jak to wszystko niedorzecznie brzmiało. 
       - Jak podoba ci się ta wersja zdarzeń, co?! - nie wytrzymując, popchnęłam go swoimi drobnymi rączkami, napierając na jego pierś. Uderzył lekko plecami o drzwi. Nie zdawałam sobie sprawy, że przez cały ten czas płakałam, wylewając z siebie litry łez. Louis zaciskał szczękę, patrząc na mnie z wyrzutem. 
       - Mam dość - powiedział tylko i odwrócił się do mnie plecami. Położył dłoń na klamce w momencie, w którym z moich ust wydobył się niekontrolowany szloch. 
       - Dobrze! Idź! Spierdalaj! Może znajdziesz sobie posłuszną kobietkę, która jak pies będzie czekała na każde twoje słowo, skoro moje działania tak cię obrażają! - wrzeszczałam, jak szalona, wyrzucając z systemu nerwy, które dusiłam w sobie przez ostatnie dwa tygodnie. Wiedziałam, że to, co mówiłam nie miało najmniejszego sensu, ale nie obchodziło mnie to. Byłam wściekła. Wszystkie moje starania, stres, który przeżyłam, szykując się do tego zadania, wszystko to tylko po to, by zostać oskarżoną o zdradę, o puszczanie się z kimś na boku. 
       Louis odwrócił się powoli z powrotem w moją stronę i oparł się o drewno, zaciskając wargi i uderzając lekko, raz po raz, głową o drzwi. Opuściwszy powieki, wziął głęboki oddech i przestąpił z nogi na nogę. Wbiłam wzrok w jego napiętą twarz, zaciskając drżące pięści. 
       - Myślę, że lepiej będzie, jeśli zamilkniesz - powiedział cicho, nie otwierając oczu. Uniosłam brwi, zaskoczona tą subtelną groźbą. Przełknęłam ciężko ślinę i zamrugałam szybko. 
       - Myślę, że lepiej będzie, jeśli wyciągniesz głowę ze swojej…
       - Skończ! - ryknął, przerywając mi, a ja wzdrygnęłam się ze strachu, gdy ujął moje nadgarstki, tak malutkie w jego dłoniach. - Nie rozumiesz co mi robisz, dziewczyno! - krzyknął. W uszach zapiszczało mi od nadmiernej ilości decybeli. Raz po raz szarpał mnie nieznacznie, podkreślając wagę swoich słów. 
       - Każde twoje słowo sprowadza obrazy do mojej głowy, przez które mam ochotę wyjść na ulicę i, w drodze do Hooda, rozstrzelać każdą napotkaną osobę! Powiedz jeszcze kilka, a wierz mi, że pojadę do tego skurwiela i rozwalę jego łeb na ścianie! - przy ostatnim słowie puścił mnie, odpychając od siebie. Zachwiałam się lekko i cofnęłam o krok od Louis’ego, pocierając powoli jeden z nadgarstków. Drżałam ze strachu, wiedząc, że jego obietnice nie były czczymi słowami, rzuconymi na wiatr. 
       - Więc mi zaufaj - warknęłam, zmuszając się do zachowania względnie opanowanej postawy. Potarł dłonią kark.
       - Przestań mieć przede mną tajemnice. Musisz mnie o wszystkim informować - oznajmił spokojniejszym już tonem. Odchyliłam głowę i jęknęłam zrezygnowana, załamując ręce. Tomlinson, do cholery!
       - Louis, mam swoje życie! Swoje sprawy! - zmrużył oczy, a ja widziałam, jak napięcie ponownie się w nim budowało. Odepchnął się od drzwi, a ja cofnęłam się odruchowo, zachowując między nami odpowiedni dystans. 
       - To nie są twoje sprawy - syknął, wskazując na mnie palcem i zbliżając się powolnym krokiem. Patrzyłam mu uparcie w oczy i skrzyżowałam ręce na piersi. 
       - Za późno. Trzeba było myśleć o konsekwencjach, gdy mnie w sobie rozkochałeś - rzuciłam, czując, że czas zakończyć tę kłótnię. Był już dość blisko, bym czuła materiał jego koszuli na swoim nagim brzuchu. Pochylił głowę, sprawiając, że poczułam się jeszcze mniejsza, niż byłam w rzeczywistości. Nie bałam się go, lecz, będąc tak osaczona, zaczęłam nerwowo wykręcać palce, niepewna swojej pozycji w tej sytuacji. 
       - Zerwiesz Kontakt z Hoodem. - rozkazał tonem nie znoszącym sprzeciwu
       - Nie. - odparłam niczym zbuntowane dziecko
       - Dzisiaj. - naciskał, a jego palce dotknęły skóry mojego ramienia. 
       - Nie. - upierałam się na swoim. Milczeliśmy chwilę, mierząc się oczami i wtedy dotarło do mnie coś, co pozwalało mi myśleć bardziej trzeźwo. Napięcie spływało ze mnie powoli. Byliśmy w kiepskiej pozycji. Milena przestała płakać, prawdopodobnie słysząc nasze krzyki. Zachowaliśmy się tak egoistycznie. W czasie, gdy jej chłopak nie dawał znaków życia, my wydzieraliśmy się na siebie, nie doceniając tego, że wciąż mogliśmy dotknąć, przytulić, pocałować tego drugiego. Dlaczego te myśli naszły mnie w tym momencie? Nie wiedziałam, ale poczułam, że czas udobruchać mojego ukochanego. To nie był dobry moment i miejsce na kłótnie. To był najgorszy moment na kłótnie. 
       - Louis… - zaczęłam cicho i sięgnęłam dłonią jego policzka. Znieruchomiał wyraźnie zdziwiony. Jego wzrok wędrował po całej mojej twarzy, doszukując się wyjaśnienia tej zmiany. - Odkąd Harry się nie odzywa, Hood jest najlepszym źródłem naszych informacji. Nie wplącze nas w kłopoty. Wiem, że go nienawidzisz, wiem, że obawiasz się najgorszego, ale to, w gruncie rzeczy, dobry chłopak. - skrzywił się i spojrzał w bok, oddalając twarz od mojej dłoni. Pokręciłam szybko głową i pochwyciłam jego ręce, nie dając mu się za bardzo odsunąć. 
       - Kocham cię. Louis, kocham cię, jak nikogo innego na świecie. Przyleciałam tutaj dla ciebie, w Polsce tęskniłam za tobą jak szalona. Płakałam po nocach, wiedząc, że już nigdy nie zobaczę tego głupiego ryja! - cień uśmiechu przebiegł po jego twarzy, lecz wszystkimi siłami powrócił do poważnego wyrazu - Gdy zobaczyłam ciebie w tej kawiarni. Cholera to było jak wulkan wybuchający we mnie, rozlewający najgorętszą lawę do każdej komórki mojego ciała. Już wtedy wiedziałam, że byłam w tobie zakochana. Wiedziałam, że nie istnieje nikt poza tobą. Twarz każdego innego chłopaka była niczym rozmazane zdjęcie, a jedyna, którą widziałam wyraźnie to ta tutaj. - położyłam palec wskazujący na czubku jego nosa 
       - Nie zdradzę cię. Nigdy cię nie zdradzę, bo wiem, że jesteś jedynym, czego w życiu pragnę! No dobra, może nie jedynym, mimo wszystko jestem jednak silną niezależną kobietą, która, tak naprawdę, nie potrzebuje faceta. Zarabiam na siebie i takie tam… - wysiliłam się na żart, a Louis tym razem ukazał zęby i zamknął powieki, przyciągając mnie do siebie za biodra. - Calum nie jest żadnym zagrożeniem. Louis spójrz na mnie! - pociągnęłam go nieznacznie za włosy, a on otworzył oczy, wypełniając błękitem cały mój świat - Louis Tomlinson, ty pierdolony skurwielu, kocham cię! Kocham cię, jak kretynka w tanich romansidłach i nie zamierzam wymieniać na kogoś, kto ledwo dorasta ci do pięt! - skończyłam wreszcie swój monolog, patrząc uważnie na Louis’ego i obserwując jego reakcję. Rozejrzał się po pokoju, jakby nie wiedział co ze sobą zrobić, a potem, z zaskakującą siłą, przyciągnął mnie do siebie i złączył swoje usta z moimi, wywracając do góry nogami cały nasz świat. 
       Miałam wrażenie, że otaczały nas światła sztucznych ogni, świętujące zgodę, która nastąpiła. Louis przyciskał mnie mocno do siebie i całował gwałtownie, jakby ktoś odmierzał mu czas. 
       Każdy reagował na zniknięcie Harry’ego w inny sposób. Louis dusił to w sobie, ja próbowałam odszukać prawdę, a Milena straciła całą pewność siebie. Ukrywanie emocji, udawanie, że wszystko było w porządku odbiło się na mnie i Louis’m. To była kwestia czasu aż coś miało zacząć przeciekać. Tama pękła, a ja próbowałam ją załatać delikatnymi plasterkami. 
       - Posłuchaj - szepnęłam w usta Louis’ego, gdy wreszcie odważył się ode mnie oddalić. Wciąż trzymał mnie kurczowo przy sobie - Dzisiaj spotkam się z Calumem - uścisk na moich biodrach znacząco się wzmocnił - Spokojnie… Powiem ci wszystko, słowo w słowo, co od niego usłyszałam. - dodałam, całując go szybko w policzek. 
       - Ostatni raz - mruknął, opierając swoje czoło o moje. - Ostatni raz się z nim spotkasz. - zamknęłam powoli oczy. Rozumiałam jego obawy, lecz to wciąż nie był koniec. Harry milczał, Michael milczał. To nie był dobry czas na zerwanie mojego kontaktu z Calumem.
       Westchnęłam ciężko, podejmując tę trudną decyzję. Milena będzie wściekła, lecz czy warto, dla marnych, ustawionych na chwiejnym gruncie zapewnień, ryzykować, by wściekłość Louis’ego zniszczyła ten kruchy układ? 
       Puściłam włosy mężczyzny i oddaliłam się od niego na kilka kroków. Sięgnęłam po prześcieradło i, nieświadomie, zakryłam swoje półnagie ciało, jakby chowając się przed konsekwencjami tego, co miało za chwilę nastąpić. 
       - Dobrze. Ostatni raz - kiwnęłam głową i usiadłam na łóżku, czując, jak wszystkie siły zaczynają ze mnie opadać. Adrenalina przestała działać, pozostawiając mój organizm w stanie nieopisanego zmęczenia. 

       - To dla dobra sprawy - powiedział po południu Calum, gdy siedzieliśmy w jego mieszkaniu. Powiedziałam mu o żądaniach Louis’ego, o naszej kłótni, która nastąpiła tego ranka. Calum zdawał się doskonale rozumieć postawę mojego chłopaka, zajmując jego stronę.  
       - Gdy tylko Harry wróci wszystko stanie się prostsze - powiedziałam stanowczo, podkulając pod siebie nogi. Spojrzał na mnie z powątpiewaniem, ale, ledwo widocznie, kiwnął głową. 
       - Jeśli Harry wróci… - mruknął, a ja zacisnęłam pięści. 
       - Calum… - warknęłam ostrzegawczo, a on wbił wzrok w punkt gdzieś nade mną. Napiął się cały i zacisnął szczękę. O nie…  Nieznośne mrowienie dotarło do każdej kończyny mojego ciała, aż po czubki wszystkich palców. 
       - Michael w końcu się odezwał… - powiedział cicho, wciąż unikając mojego wzroku. Zamknęłam oczy, kręcąc powoli głową. Boże, nie… - Kornelia, spójrz na mnie - szepnął, a ja potrząsnęłam głową i jeszcze bardziej zacisnęłam powieki, jakby miało mnie to uratować od jego kolejnych słów. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Co powiem Milenie? 
       - Posłuchaj, nie mam pewności, dobrze? Nie płacz - usłyszałam, że podnosi się ze swojego miejsca, zbliżając do mnie. Ujął moje ściśnięte dłonie w swoje i pogłaskał je delikatnie. 
       - Powiedz mi. Po prostu mi powiedz, nie owijaj w bawełnę, dobrze? - poprosiłam, z trudem zmuszając moje struny głosowe do pracy. Poczułam dotyk na swoim policzku, gdy Calum starł moje łzy, więc otworzyłam oczy, napotykając wpatrzony we mnie brąz. Jego mina mówiła wszystko, lecz musiałam znać szczegóły. To nie była rzecz, o której mogłam nakłamać Milenie. 
       - Michael… Zadzwonił dziś rano. Brzmiał na cholernie z siebie dumnego. Mówił, że sprawa załatwiona, ale jeszcze nie może przekazać mi szczegółów. Mówił, że…. - przerwał. Odepchnęłam od siebie jego ręce i wstałam z fotela, przyciskając dłoń do czoła. Oddychałam szybko, próbując opanować, cisnący się do gardła, szloch. Zaczęłam chodzić w tę i z powrotem po pokoju.
       - Powiedz… - naciskałam. Calum również wstał i wcisnął dłonie w kieszenie swoich czarnych spodni. Zacisnął pełne wargi i pokręcił głową. - Calum, do cholery, gadaj! - krzyknęłam, zatrzymując się wreszcie i patrząc na niego z wściekłością. 
       - “Problem został usunięty”. Tak brzmiały jego słowa - mruknął cicho, patrząc uparcie w podłogę. Poczułam jakby tysiąc ostrych kawałków szkła wciskało się w mój żołądek i serce, torując sobie drogę na zewnątrz i raniąc mnie niemiłosiernie. Wplotłam palce w swoje włosy, a potem pociągnęłam mocno, płacząc głośno. Calum podszedł do mnie szybkim krokiem i ujął moje dłonie w swoje, chroniąc mnie przed dłuższym zadawaniem sobie bólu. Zarzucił je sobie wokół brzucha, a potem przycisnął moją głowę do piersi. Szlochałam w jego koszulkę, mocząc ją swoimi łzami, lecz Calum zdawał się nie zwracać na to uwagi. Głaskał mnie po włosach i uciszał, próbując uspokoić. Wszystkie plasterki zostały oderwane. Moja tama runęła z hukiem. 


*Nadzieja jest wyśniona i stracona

piątek, 21 listopada 2014

37.Give me touch 'cause I've been missing it

Give me touch
'Cause I've been missing it” *


Milena

       Siedzieliśmy razem na kanapie w biblioteczce Harry’ego, ja oparta plecami o jego klatkę piersiową, wpatrująca się w książkę, którą czytał: „Romeo i Julia”. Uśmiechnęłam się na to okropne cliché, które jednak, w tym momencie, w jakiś dziwny, niewyjaśniony sposób zdawało się niezwykle romantyczne. Czytanie dla uspokojenia stresów, które ostatnio nas otaczały, okazało się świetnym remedium. Patrzyłam sennie na pożółkłe stronice, a wersy rozmazywały się w jedną całość, przez co nie byłam w stanie ich przeczytać. Nie musiałam. Cichy szept Harry’ego, śledzący, niewyraźny dla mnie, tekst, otulał wszystkie moje zmysły niczym wyciszająca kula słodkości. Przymknęłam oczy i wtuliłam głowę w jego ramię, czując wokół siebie piękny zapach męskich perfum. 
       Długie palce wędrowały powoli po rozgrzanej skórze mojego uda, przyprawiając mnie o przyjemne dreszcze. Westchnęłam cicho, a potem ujęłam jego dłoń w swoją i zaczęłam bawić się nią leniwie. Harry przerwał na chwilę czytanie, by przycisnąć do moich włosów swoje pełne różowe usta, a potem powrócił do cytowania Szekspira. 
       Czułam się wspaniale. Nie chciałam, by ta chwila minęła. Miałam wrażenie, że czas się zatrzymał, a spokój, jaki zagościł w moim sercu nie mógł być przegnany przez żadne siły zewnętrzne. 
       - „Ślepym w miłości ciemność jest najmilsza” - usłyszałam cichy pomruk tuż przy swoim uchu, który wywołał na całym moim ciele gęsią skórkę. Po chwili moje oczy ogarnął mrok, gdy duża dłoń zasłoniła je ostrożnie. Zaśmiałam się cicho i nachyliłam do Harry’ego, by w tej ciemności poczuć ciepły dotyk delikatnej skóry na swoich ustach. Pocałunek był krótki, ale rozpalił do czerwoności każdą komórkę mojego ciała. Wciąż nie byłam w stanie nic zobaczyć, lecz czułam, jak Harry dotykał mojego brzucha pod koszulką, którą miałam na sobie, jak jego usta przesuwają się z warg na moją szyję i jedyne co mogłam w tej sytuacji zrobić to wyszeptać jego imię w pełnej rozkoszy ekstazie. Niskie mruknięcie satysfakcji wydobyło się z jego gardła, a potem odsłonił moje oczy w akompaniamencie zmysłowego śmiechu. 
       - Wracamy do lektury - powiedział cicho, a ja mruknęłam ponuro z dezaprobatą. Harry puścił mi oczko, a potem wskazał podbródkiem, bym odwróciła wzrok. Spojrzałam więc ponownie na leżącą przede mną książkę. Uśmiech spełzł z mojej twarzy i zamarłam, wpatrując się w to, co znajdowało się przed moimi oczami. Kartki umazane było ciemną czerwoną substancją, zasłaniającą zupełnie litery, spływającą powoli, gęstymi kroplami na moje uda.  
       - Harry - wyszeptałam przestraszona, wpatrując się, z szaleńczo bijącym sercem, w ten makabryczny widok. Nie odpowiedział. - Harry? - powtórzyłam głośniej jego imię, bojąc się oderwać wzroku od krwawych stron Szekspira, lecz ponownie odpowiedziała mi cisza. Z wstrzymanym oddechem odwróciłam powoli głowę, by spojrzeć na mężczyznę leżącego za mną, jeszcze przed chwilą, czytającego mi klasyka angielskiego romansu. Wciąż tam był, wciąż leżał za mną, ale jego widok sprawił, że chciałam krzyczeć najgłośniej, jak mogłam. Próbowałam. Męczyłam płuca z całych sił, lecz z mojego gardła wydobywało się tylko ciche syczenie, jakbym straciła struny głosowe. 
       Oczy Harry’ego były otwarte, lecz szmaragd zmienił się w ślepą szarość, wpatrującą się we mnie tępo. Usta miał zamknięte, a z ich kącików spływały szkarłatne stróżki, wciąż ciepłej, krwi. Po chwili pojedyncza kropla zaczęła spływać też z czoła w dół jego twarzy, potem następna i następna, aż prawie cała jego twarz została pokryta czerwonym, parującym jeszcze, płynem. Spojrzałam w miejsce jego źródła i napotkałam widok małej czarnej dziury, ziejącej nad brwiami Harry’ego, z której zwisały kawałki kości i rozerwanej skóry. NIE! NIE! Łzy zamazały mi ten przerażający widok i ponownie próbowałam zmusić całą siebie do wydobycia jakiegoś dźwięku, do wykrzyczenia ogarniającej mnie zgrozy, lecz wciąż bez skutku. 
       Nie, nie, nie, nie, Harry, proszę, nie, nie... Serce obijało się o moje żebra, jakby próbowało się uwolnić. Chciałam uciec od leżącego pode mną trupa, lecz jakaś niewyjaśniona siła trzymała mnie zawzięcie na jego kolanach. Nie, nie, nie! Odpychałam się bezskutecznie rękami od jego klatki piersiowej.
       - NIE! - obudził mnie własny krzyk. Otworzyłam oczy i zerwałam się gwałtownie na łóżku. Zaczęłam krzyczeć z całych sił, uwalniać wszystko to, co zostało zablokowane w czasie mojego koszmaru. Dzwoniło mi w uszach od własnego głosu i zakręciło się w głowie od wysiłku i zmęczenia płuc. 
       - Milena! - jak przez mgłę, usłyszałam czyjeś wołanie. Ktoś przytrzymał moje ramiona, sprawiając, że przestałam się szarpać na łóżku. Nie widziałam kim była ta osoba, ponieważ jej widok przysłonięty został przez obraz martwej twarzy Harry’ego. 
       - Harry! Harry, nie! Nie! On... Nie! - kwiliłam, wyrywając się z objęć drobnych dłoni, które próbowały mnie przycisnąć do łóżka. 
       - Milena! - kobiecy głos ponownie zawołał moje imię, lecz ja zacisnęłam dłonie na uszach i schowałam twarz między kolanami. Wydarł się ze mnie jeszcze jeden krzyk nim zaczęłam powoli uspokajać oddech. 
       - Milena, to tylko sen - cichy głos dotarł do mnie zza zasłoniętych uszu, więc otworzyłam nieznacznie oczy i podniosłam głowę. Kornelia siedziała przede mną na łóżku w piżamie, blada, z przejmującym zmartwieniem wypisanym na twarzy. Moje oczy zaszły łzami i rzuciłam się jej na szyję wtulając w nią najmocniej jak potrafiłam. Szloch zakłócał nocną ciszę w apartamencie. 
       - Kornelia... Harry, ja go widziałam. On, on... - nie żył... nie potrafiłam wypowiedzieć tego na głos. Nie chciałam, nie wierzyłam. Kornelia głaskała mnie uspokajająco po plecach i szeptała, że to był tylko sen, że nic mu na pewno nie jest. Ja jednak straciłam już wiarę w te słowa. Mijał drugi tydzień. 
       - A co jeśli... co jeśli - zaczęłam, lecz szloch nie pozwalał dokończyć mi zdania. W lustrze wiszącym na ścianie zobaczyłam odbicie Louis’ego stojącego w progu mojej sypialni. Patrzył na nas, złączone w desperackim uścisku, potem pokręcił głową i gwałtownym ruchem uderzył pięścią w ścianę. Wzdrygnęłam się na dźwięk strzelających kości, lecz on zdawał sobie nic z tego nie robić. 
       - Louis! - Kornelia odsunęła się szybko ode mnie, by spojrzeć na swojego chłopaka. Ten zakrył tylko twarz dłońmi (jedną zakrwawioną) i przyklęknął. Nie słyszałam płaczu, a gdy odsłonił twarz nie widziałam łez. A jednak niewyobrażalny ból, jaki ogarniał jego oczy był nie do przeoczenia. 
       - To moja wina - szepnął tylko, a ja nie wiedziałam jak zareagować. Czy to oznaczało koniec? Kolejna porcja łez przysłoniła mi mroczny świat. 

***

       Zaczęło się niewinnie. Pożegnaliśmy się z Harrym w łzach, płaczu, lecz z jego zapewnieniem o szybkim powrocie i stałym kontakcie. Dzień później zadzwonił do mnie, że już jest w Irlandii, uspokoił mnie swoim niskim głosem, wmówił, że wszystko będzie dobrze. Kolejnego dnia ponownie otrzymałam telefon, który odebrałam z walącym sercem. Harry zakomunikował, że spotkanie się opóźni, bo Clifford miał problem z lotem. Przyprawiło mnie to o kolejne dreszcze strachu, lecz odpowiedziałam, że doskonale to rozumiem, próbując zachować spokój i zimną krew. 
       Postanowiłam uwierzyć Harry’emu. Skoro on mówił, że wszystko będzie dobrze, to dlaczego miałoby nie być? Znał lepiej to życie, prawdopodobnie był już w wielu podobnych sytuacjach. Chwiejny spokój zaburzało mi zachowanie Louis’ego, który chodził cichy i zmartwiony, a jego żarty padały znacznie rzadziej niż normalnie. Kornelia biegała od jednego do drugiego, nie wiedząc, jak sobie w tej sytuacji poradzić. Znała mnie. Wiedziała, że ostatnie, czego potrzebowałam to pocieszanie. Wolałam przemilczeć swój problem i pokonać go w samotności. Widocznie Louis również należał do podobnego typu, bo, gdy tylko moja przyjaciółka próbowała rozwinąć jakaś konwersację na temat Harry’ego, ten zbywał ją żartem, zapewniał, że wszystko w porządku i tylko troszkę się denerwuje. Osoba tak emocjonalna, jaką była Kornelia, mogła poczuć się zagubiona, więc zrobiło się mi jej żal. Każdy z nas cierpiał teraz na swój sposób, co wpływało na nasze relacje bardziej niż stało się to w Polsce. Nie rozmawiałyśmy dużo, zwykle Kornelia przesiadywała w swoim pokoju z Louis’m, ja w swoim i spotykałyśmy się tylko, gdy złapał nas głód. 
       Póki otrzymywałam wiadomości i telefony od Harry’ego potrafiłam opanować swoje pesymistyczne myśli. Za każdym razem, gdy słyszałam jego piękny głos w słuchawce oddychałam głęboko, czując nieopisaną ulgę. Zapewniał, że wszystko idzie dobrze, ale negocjacje mogą się przeciągnąć. Clifford odrzucał każdą jego propozycję zapłacenia za błąd Liama. 
       Pomijając nieznośną pustkę w moim życiu, jaką przynosiła nieobecność Harry’ego, moją głowę zaprzątała również sytuacja Payne’a. Nie wierzyłam w to, że okradł Michaela. Jego głos, gdy próbował się wytłumaczyć przed Harrym na lotnisku, jego spojrzenie utwierdzały mnie w przekonaniu, że mówił prawdę.
        W ciągu pierwszego tygodnia nieobecności Harry’ego postanowiłam odwiedzić naszego sprawcę całego zamieszania. Wpadłam do jego mieszkania, gdzie podano mi herbatę i przyjęto o wiele cieplej niż przy mojej ostatniej wizycie. Możliwe, że to Karolina wpływała na uprzejme zachowanie Liama. Siedziała z nami, gdy prowadziliśmy spokojną konwersację. 
       - Jak się trzymasz? - zapytałam go, wiedząc, że niewielu jego kolegów interesowała teraz ta informacja. Uśmiechnął się słabo i ścisnął rękę swojej dziewczyny. Wciąż był blady, a kropelki potu spływały z jego czoła i szyi. 
       - Fizycznie? Kiepsko, Caroline pilnuje, żebym już nie wracał do… Wiesz… Emocjonalnie, jeszcze gorzej. Harry się odzywał? - odpowiedział, opadając plecami na oparcie fotela. 
       - Dzwoni do mnie codziennie. Michael jest uparty, ale Harry brzmi pewnie. Chyba uda mu się załagodzić sytuację - odpowiedziałam zgodnie z prawdą i posłałam Liamowi delikatny uśmiech. Kiwnął jedynie głową, wpatrując się w złączone dłonie jego i Karoliny. Poruszyłam się nerwowo w fotelu, gdy uderzyła mnie potężna tęsknota za podobnym dotykiem. Harry musi wrócić prędko. Na pewno wróci prędko… 
       - Liam… Powiedz, że tego nie zrobiłeś - mruknęłam, patrząc mu uparcie w oczy. Unikał tego wzroku, co nie było dobrym znakiem. Ścisnęło mnie w żołądku. Liam potarł dłonią brodę i wreszcie na mnie spojrzał, lecz jego wzrok przekazywał najbardziej bolesny komunikat. 
       - Chciałem… - odpowiedział, a ja wstrzymałam oddech - Opracowywałem ten popierdolony plan. - ścisnął ponownie dłoń Karoliny i spojrzał na nią z żalem, a ona przyciągnęła jego palce do ust i ucałowała delikatnie. Skinęła głową, jakby dawała mu pozwolenie na kontynuację tego wyjaśnienia. 
       - Rzeczywiście rozmawiałem o tym z Evanem. Cholera byłem w ciągu, jedyne o czym myślałem to każde możliwe gówno, jakie mogłoby mnie odciągnąć od rzeczywistego świata. Harry miał tego sporo, ale Michael był łatwiejszym celem. Nigdy nie zrobiłbym tego Stylesowi. - zaśmiał się ponuro i pokręcił głową - Widać, tak czy tak przeze mnie ucierpiał. - wzruszył zrezygnowany ramionami i zacisnął na chwilę powieki. 
       - Więc to wszystko prawda? - zapytałam, czując się jak idiotka. Uwierzyłam mu, dałam się wrobić w jego bezwzględne kłamstwa. 
       - Nie. Cholera nie. - rzucił ostro, zaskakując mnie tą odpowiedzią - Peters zaczął coś kombinować, a ja nie jestem głupi. Zrozumiałem, że coś jest nie tak. Powiedziałem mu, że to tylko głupia myśl, że wcale nie zamierzałem tego zrobić. Zrozumiałem, że to było najbardziej gówniane wyjście, jakie mogłem wybrać. Odezwałem się więc do wszystkich dealerów, których znałem i od nich zdobyłem towar. Może nie była to podobna jakość i ilość, ale dawało radę. Mogłem sobie dać w żyłę i mieć w dupie to popierdolone życie. - wyjaśnił, a mnie ogarnęło błogie uczucie ulgi. Nie okłamał Harry’ego. Nie okłamał mnie i reszty. Ponownie wszystko prowadziło ku Petersowi i jego kłamstwom. Przez chwilę przeszyło mnie ukłucie złości, że przez głupi pomysł Liama, Harry był teraz w Irlandii wśród wrogów, ale rozumiałam też, że Payne był słaby. Nie myślał zupełnie trzeźwo i powstrzymał się przed popełnieniem najgorszego błędu. Jeśli Harry był świadomy tej sytuacji, możliwy był jego szybki powrót i rozwiązanie tego niepotrzebnego konfliktu. 
       A potem nastał dzień szósty. Rozpoczęłam swoją codzienną rutynę, idąc do pracy, wracając z niej do cichego mieszkania. Uszykowałam sobie kolację i pożegnałam z Kornelią, która gnała do Irresistible, bo miała zaraz się spóźnić. Chodziłam po mieszkaniu, sprzątając bałagan, jaki zostawiła po sobie moja przyjaciółka i zerkając co chwilę na telefon, czekając na charakterystyczny dzwonek, ogłaszający połączenie od Harry’ego. Ale telefon uparcie milczał. Zdenerwowanie zaczynało ogarniać mój organizm. Czułam dziwną słabość w kończynach i lekkie zawroty głowy, lecz postanawiałam nie oceniać niczego zbyt szybko. Może był w trakcie ważnego punktu w negocjacjach. Nie wiedziałam przecież jak to wszystko wyglądało. 
       Dnia siódmego obudziłam się bardzo wcześnie i szybko chwyciłam do ręki telefon, leżący na nocnej szafce. Nic. Żadnych nieodebranych połączeń i żadnych wiadomości. Odetchnęłam głęboko, odpychając od siebie ogarniający mnie strach. Potrząsnęłam głową i ruszyłam do łazienki. Wzięłam gorący prysznic, który oderwał moje myśli od Harry’ego, a potem, w pełni ubrana, skierowałam się do kuchni i zrobiłam sobie mocną kawę. Usłyszałam stłumione dźwięki, dochodzące z pokoju Kornelii, a potem, w samych szortach, do salonu wszedł Louis. Spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem i wkroczył do kuchni. Wsypał brązowy proszek do dużego kubka i zalał go, zagotowaną niedawno, wodą z czajnika. Był dziwnie cichy, ale, z drugiej strony, w ciągu ostatniego tygodnia, mówił o wiele mniej niż zwykle. Ujęłam w dłonie swój kubek i dmuchnęłam lekko na parujący płyn. 
       - Lou… - zaczęłam, a on podskoczył, odwrócił się gwałtownie i nagle naczynie roztrzaskało się na podłodze z hukiem, rozlewając po płytkach gorącą kawę. Syknęłam z bólu, gdy kilka kropel dotarło do moich nagich stóp i odruchowo się cofnęłam. 
       - Kurwa. Milena przepraszam! - powiedział Louis i, sięgnąwszy po szmatkę, leżącą na półce, zabrał się za sprzątanie narobionego przez siebie bałaganu. Pospieszyłam mu z pomocą, nawijając na dłoń kilka papierowych ręczników. 
       - Widzę, że ty i Harry macie tendencję do niszczenia naszych kubków - wysiliłam się na żart, gdy klęczeliśmy razem na podłodze, zbierając ceramiczne odłamki. Uśmiechnął się sztucznie i podniósł z dłońmi pełnymi ostrych fragmentów. Wyrzucił je do kosza, a potem sięgnął po miotłę i zmiótł te mniejsze, których nie mogliśmy zebrać gołym rękoma. 
       Umyłam podłogę i zrobiłam Louis’emu drugą kawę. Usiadł w salonie, przed wyłączonym telewizorem, więc postawiłam przed nim nowy kubek i opadłam na miejsce obok niego. Wbiliśmy wzrok w czarny pusty ekran, milcząc przez kilka minut. 
       - Śpi jak zabita - odezwał się, wskazując podbródkiem na drzwi, prowadzące do sypialni Kornelii. Zaśmiałam się cicho i kiwnęłam głową, podsuwając nogi pod siebie. Wtedy uśmiech zszedł z mojej twarzy, gdy postanowiłam zadać Louis’emu, męczące mnie, pytanie. 
       - Odezwał się do ciebie wczoraj? - spojrzałam na niego, wyczekując z nadzieją na odpowiedź. Zacisnął wargi i, niemal natychmiast, pokręcił głową, co spuściło ciężkie kowadło w dół mojego żołądka. Potarłam swoje ramię. Wszystko w porządku. 
       -Zadzwonię do niego - powiedziałam cicho i wstałam z kanapy. Nie zareagował. Siedział tylko na tej głupiej kanapie, patrząc w nicość. Chciałam go kopnąć, uderzyć, zmusić, by powiedział mi, że Harry'emu nic nie jest, że jeden dzień bez odzewu jest czymś zupełnie normalnym w czasie tych “akcji”. Ale on siedział, milczał, komunikując mi: “Rób, co chcesz”. 
       Wypuściłam głośno powietrze z ust i ruszyłam do swojej sypialni. Rzuciłam się na łóżko, patrząc na ekran telefonu. Nic. Żadnych nowych informacji, które mogłyby mnie uspokoić. Warknęłam wściekle i weszłam w listę kontaktów. Wybrałam numer Harry’ego, wcisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam aparat do ucha. 
       Nie rozległ się nawet jeden sygnał. Połączenie zostało od razu przekierowane do poczty głosowej. Przełknęłam ciężko ślinę i rzuciłam wściekle telefon na poduszkę. 
       - Odezwij się, do cholery! - krzyknęłam, zapominając, że Louis doskonale słyszał mnie z salonu. 
       Dzień siódmy skończył się bez upragnionego odzewu. Louis snuł się po mieszkaniu, jak duch, a Kornelia odchodziła od zmysłów, widząc pogorszenie stanu nas obojga. Jej dłonie drżały, gdy wykonywała jakiekolwiek manualne czynności. Proces zawiązania butów, gdy wychodziła do pracy, powtarzała trzy razy. 
       Tej nocy miałam pierwszy koszmar. Stałam sama w zamkniętym pomieszczeniu, którego jedynym źródłem światła było małe okienko na szycie jednej z czterech gołych ścian. W okienku raz po raz pojawiała się niewyraźna twarz, której nie byłam w stanie rozpoznać. Wołałam, żeby owa osoba mnie wypuściła, boleśnie świadoma, że było to niemożliwe, ze względu na brak drzwi. Usiadłam więc na środku zimnej podłogi i zakryłam uszy dłońmi, próbując krzyczeć, by ktoś mnie usłyszał. 
       Obudziłam się zlana potem i natychmiast rzuciłam w stronę telefonu. Nic. Opadłam bezwładnie na poduszkę i starałam się uspokoić oddech. 
       - Harry, proszę… - szepnęłam, zaciskając powieki. Usłyszałam na zewnątrz warkot samochodu, wjeżdżającego na nasze osiedle. Ile bym dała, by było to czarne Maserati. Zakryłam usta dłonią, tłumiąc, wyrywający się, szloch. - Wróć do mnie… - pisnęłam słabo, wtulając twarz w poduszkę. Wróć do mnie…
       Dzień dziewiąty i dziesiąty były dniami otępienia. Wyszłam z mieszkania bez nałożenia makijażu, w pracy udawałam, że mnie nie było. Siedziałam za biurkiem, ignorując arkusze z nieruszonymi projektami. Raz odwiedził mnie Simon, lecz zbyłam go szybko, usprawiedliwiając się męczącą mnie migreną. Drogę powrotną do mieszkania obrałam na oślep, a gdy już się tam znalazłam, ruszyłam do sypialni, zatapiając się w pościelach i wpatrując w sufit. 
       Jedenastego dnia sięgnęłam po telefon i ponownie wybrałam numer Harry’ego. Wsłuchiwałam się w pocztę głosową, jak zahipnotyzowana. Niczym uszkodzona maszyna, która zacięła się na pojedynczej akcji, wybierałam w kółko ten sam numer i przyklejałam słuchawkę do ucha. Przestałam jeść. Nie byłam głodna. Do kuchni wchodziłam tylko po to, by pokazać Kornelii, że wszystko ze mną w porządku, co było oczywistym kłamstwem. 
       Poruszałam się po mieszkaniu, jak zombie, wpadając na meble i wmawiając sobie, że jeszcze jest nadzieja, że przesadzam. Louis i Kornelia zaprzestali wyjeżdżania do apartamentu mężczyzny. Domyślałam się, że robili to ze względu na mnie. Moja kochana, naiwna Kornelia, która miała w sobie zbyt dużo pokładów empatii, wierzyła, że poczuję się lepiej, gdy zostanie w pobliżu. Louis wykorzystywał wszystkie swoje siły, by zachować pozory tego zabawnego, zadziornego faceta, jakim zawsze był, lecz, gdy moja przyjaciółka nie patrzyła, wbijał tępy wzrok w ścianę, a raz przyłapałam go w chwili, gdy zupełnie zdjął z siebie tę fałszywą maskę. Siedział wtedy w środku nocy, na kanapie w salonie, chowając twarz w dłoniach i przeklinając cicho do siebie. Z lekkim opóźnieniem, przywołał się do porządku, gdy wyszłam z sypialni. Spodziewałam się lśniących szlaków łez na jego twarzy, lecz on nie płakał. Czy kiedykolwiek widziałam Louis’ego, gdy płakał? 
       Dzień dwunasty wypadł w weekend, więc schowałam się w swojej sypialni, w ogóle z niej nie wychodząc. Płakałam w poduszkę, waliłam pięściami w materac i wyzywałam Harry’ego za to, że mnie zostawił. Łkałam głośno, pewna, że siedząca w salonie przyjaciółka, doskonale mnie słyszała. Miałam ochotę wbić paznokcie w swoją klatkę piersiową i rozerwać żebra na dwie strony. Zatrzymać cierpiące serce, które próbowało zrobić ze mnie emocjonalny wrak. 
       - Nienawidzę cię. Nienawidzę cię. Nie miałeś tam lecieć! Miałeś tu zostać! - mówiłam do siebie, skulona, kołysząc się w przód i w tył, szukając w pamięci, choćby jednego punktu zaczepienia, który mógłby mnie odciągnąć od cierpienia. 
       W naiwnej nadziei wzięłam w dłonie swój telefon, a gdy poczta głosowa ponownie ogłosiła, że Harry nie otrzymał mojego połączenia, cisnęłam wściekle aparatem przed siebie. Szklany ekran rozbił się z hukiem o ścianę, która wgniotła się nieznacznie pod naporem rzuconego przedmiotu. 
        Siedząc na łóżku, wrzasnęłam na całe płuca, wyrzucając z siebie całą wściekłość, cały smutek i bezradność, które siedziały we mnie od tych kilku dni. Krzyczałam tak długo i głośno aż moje struny głosowe postanowiły się zbuntować i pozbawić mnie głosu. Trzęsłam się na całym ciele, nie mogąc powstrzymać rozpaczy, która je wypełniała. Łapałam spazmatycznie oddech, czując, że panika ogarnęła mnie całkowicie. 

       - Harry? - odebrałam dzwoniący telefon z szybko bijącym sercem. 
       - Milena. - odpowiedział przyciszony głos w słuchawce. Odetchnęłam głęboko i uśmiechnęłam się do pustych ścian sypialni. Ułożyłam się wygodnie na poduszkach i zamknęłam oczy. 
       - Wszystko w porządku? - zapytałam, ale odpowiedziała mi cisza. 
       - Harry? - powtórzyłam jego imię. Mężczyzna westchnął ciężko i przeczyścił gardło. 
       - Wszystko ok. Możliwe, że do czegoś w końcu tu dojdziemy - rzekł, a ja uśmiechnęłam się do siebie, czując jak niewysłowiona ulga wypełnia każdą moją komórkę. 
       - Więc niedługo do nas wrócisz? - zaćwierkałam z nadzieją. Zaśmiał się nisko. Nawet przez telefon, jego głos działał na mnie, jak najlepszy afrodyzjak. 
       - Prawdopodobnie tak. - odparł, a ja nie mogłam powstrzymać wyszczerzenia się do lustra przede mną. - Dzwonię tylko, żeby ci powiedzieć, że za tobą tęsknię - szepnął do słuchawki, a ja zamarłam. Takie wyznania wciąż były dla mnie czymś niezręcznym. Potarłam nerwowo dłońmi o kolana i wzięłam głęboki oddech. 
       - Ja za tobą też - mruknęłam niepewnie i powoli. Milczeliśmy przez chwilę, a potem jakieś głosy rozległy się w słuchawce i Harry oznajmił, że musi kończyć. Rozłączył się w pośpiechu, a ja siedziałam jeszcze przez chwilę z telefonem przyłożonym do ucha. 
       Tak wyglądała nasza ostatnia rozmowa. Zdążył mi powiedzieć, że za mną tęskni. Może chciał powiedzieć coś jeszcze? Nie. Ja powinnam powiedzieć coś więcej. Zapewnić go, że czekam, ostrzec, że ma wrócić. 

       Dnia trzynastego podtrzymywałam decyzję, o nieopuszczaniu pokoju. Leżałam na łóżku, płacząc w poduszkę, której każdy skrawek przesiąknął już moimi łzami. Głowa pękała mi od wysiłku, a w gardle zabrakło głosu. Czułam się bezużyteczna. Wściekła, że nie mogłam, w żaden sposób, wpłynąć na przebieg wydarzeń. Potrzebowałam Harry’ego przy sobie. Wysyłałam w nicość prośby o zapewnienie, że był bezpieczny, lecz odpowiadała mi tylko znienawidzona cisza. Moje prześcieradło zostało poszarpane i podziurawione w niektórych miejscach, po próbach wyładowania na nim swojej wściekłości. 
       Po południu do pokoju weszła Kornelia. Nie było z nią Louis’ego. Może go odprawiła, może w ogóle dzisiaj się u nas nie zjawił. Miałam to w nosie. Nie obchodziło mnie nic, co działo się wokół. Jedyne czego chciałam to widok Harry’ego w tej pieprzonej sypialni. Chciałam, żeby wrócił. Chciałam, żeby się odezwał, zapewniając mnie, że żyje, że nic mu się nie stało. 
       Schowałam twarz w dłoniach i poddałam się rozpaczliwemu płaczu, którego nie sposób było zatrzymać. 
       - Milena… - Kornelia usiadła obok mnie na łóżku i położyła na moich plecach swoją dłoń. Odepchnęłam ją, tylko po to, by móc wtulić się w przyjaciółkę. Skończyłam z byciem tą silną. Skończyłam z udawaniem, że wszystko jest w porządku. Nic nie było w porządku. 
       - Dlaczego on się nie odzywa, Kornelia? Dlaczego? - łkałam w jej ramię, a ona głaskała mnie po głowie i plecach, nie odpowiadając na moje pytania. Przytuliła mnie mocniej, gdy nie byłam w stanie już wydusić z siebie słowa. Trzymała mnie pewnie, aż moje szlochy ucichły do tego stopnia, by mogła się odsunąć, chcąc ze mną porozmawiać. Wtedy zobaczyłam, że jej twarz również lśniła od wilgotnych strużek. 
       - Słuchaj! Ten chuj się odezwie, rozumiesz? ROZUMIESZ? - powiedziała, wskazując na mnie palcem, a jej oczy ponownie wypełniły się łzami. - Nie po to nas tutaj sprowadził, nie po to wzbudził w tobie te uczucia, żeby teraz odpierdalać takie rzeczy, ok? I on doskonale o tym wie, że jeśli się nie odezwie, dostanie wpierdol! Rozumiesz? - mówiła, drżącym głosem. Zacisnęłam powieki, kiwając pokornie głową. Oczywiście był to zupełny stek bzdur, ale dokładnie takiego steku bzdur potrzebowałam. Głupiego naiwnego pocieszenia, które wyprowadzi mnie z czarnego, mrocznego miejsca, w którym właśnie się znajdowałam. 
       - Nie dam rady… - szepnęłam, nieświadomie wbijając sobie paznokcie w uda. - Nie dam rady… - powtórzyłam i pochyliłam się do przodu, chowając twarz w dłoniach. Płacz ponownie wstrząsnął moim ciałem. 
       - Dasz! Cholera, Milena, jeszcze nic nie wiadomo. Żaden z nich się nie odezwał nawet Michael. Louis jest w stałym kontakcie z Calumem, a ten uważa, że zaczęło się coś dziać, skoro obaj nie odbierają. Może potrzebują prywatności, może oni w taki sposób właśnie działają - mówiła, a ja nie byłam pewna czy nie kłamała, tylko po to, by mnie uspokoić. Tak czy inaczej nie wierzyłam w jej słowa. Louis nienawidził Caluma, tego byłam pewna. Prędzej pocałowałby Ashtona, niż prowadził z Hoodem konwersacje. Ale dałam się pocieszyć. Dla spokoju Kornelii, która również była teraz cieniem samej siebie. 
       - Nienawidzę go - rzuciłam w swoje dłonie. Zacisnąwszy oczy, moja przyjaciółka pokręciła głową.
       - Jeśli kogoś powinnaś nienawidzić, to mnie. - szepnęła, a ja spojrzałam wreszcie na nią z zaciekawieniem. Otarłam szybko wilgotne policzki i zmarszczyłam brwi. 
       - Ciebie? - zapytałam, czując, że panika ucieka ode mnie na chwilę. 
       - W końcu to przeze mnie Harry tam jest - mruknęła, nie patrząc mi w oczy. Poprawiłam swoją pozycję na łóżku i chwyciłam ją za rękę. 
       - Nie rozumiem… - powiedziałam szczerze, a ona zagryzła wargę i nagle jej oczy się zaszkliły. Pociągnęła nosem i wzięła głęboki oddech. Podjęła próbę odezwania się, lecz głos utkwił jej w gardle. Zamknąwszy oczy, poczekała chwilę, a potem wbiła wzrok w ścianę. 
       - Domyślałam się, że Harry ci nie powiedział, gdy ani razu nie zwróciłaś się z tą sprawą do mnie. - zaczęła, a jej palce zacisnęły się na mojej skórze. Wytrzymałam cierpliwie ból, zaintrygowana jej słowami - Poprosiłam Louis’ego, żeby nie jechał, żeby został. Poprosiłam go z własnej egoistycznej potrzeby. Zgodził się. Zgodził się, bo mnie kocha. - ostatnie słowo wypowiedziane już było szeptem, a potem Kornelia pochyliła głowę i rozpłakała się na dobre. Wpatrywałam się w jej różowe włosy, analizując to, co przed chwilą mi powiedziała. Jej ramiona trzęsły się w przejmującej ciszy, która nas ogarniała, a ja wciąż nie wiedziałam, co miałam o tym myśleć. 
       Nie mogłam być zła. Jeśli na miejscu Harry’ego byłby Louis… Nie byłam pewna, jak mogłaby to przeżyć Kornelia. Jeśli ja stałam się chodzącą rozpaczą, jak poradziłaby sobie ta wrażliwa osóbka? Nie, zdecydowanie nie mogłam się na nią gniewać. 
       - Przepraszam, Milena. Przepraszam, że ci to zrobiłam - szepnęła, wycierając powoli łzy. Pochwyciłam jej dłoń i ścisnęłam lekko. 
       - Może masz rację. Może rzeczywiście potrzebują prywatności - powiedziałam, uspokajając tym samym nas obie. 

       A potem nastał dzień czternasty. Dzień czternasty, który rozpoczął się tym przerażającym koszmarem. Widokiem Harry’ego, w którego czole ziała śmiertelna rana. Jego blada twarz i szare, martwe oczy. Po dniu czternastym żadne pocieszenie nie mogło wpłynąć na mój beznadziejny nastrój. Po dniu czternastym straciłam nadzieję. 
I choć zdawało się, że nie powinnam mieć już czym, po dniu czternastym nie potrafiłam przestać płakać. 


*Podaruj mi dotyk,  bo było mi go brak

------------------

#TTDFF

Kochane! Dzisiaj taki wyjątkowy dzień! Night Changes ujrzy światło dzienne. Postarajmy się i rozwalmy te liczniki VEVO! :D 

A. <3 i M. xx



poniedziałek, 17 listopada 2014

Tomlinson

       Odetchnąłem głęboko, a potem nacisnąłem przycisk domofonu przy metalowej furtce, prowadzącej do wielkiej posiadłości. To mu się nie spodoba… Po krótkiej chwili ciszy, moich uszu dotarło ciche bzyczenie, oznajmiające otwarcie furtki. Pchnąłem ją mocno i ruszyłem wolnym krokiem w stronę dużych drewnianych drzwi. Zacisnąłem pięści, gdy znalazłem się centymetry od nich, a potem nacisnąłem klamkę i wkroczyłem do dużego holu. Doskonale wiedziałem gdzie iść. Wspiąłem się na schody i skręciłem w lewo, udając się do oszklonego pomieszczenia. Trafiłem w dziesiątkę. Siedział tam przy stoliku, wpatrując się w widok za oknem. 
       - Wiesz, że nienawidzę, gdy wnosisz to gówno do mojego domu - warknął, wskazując na dymiącą końcówkę papierosa, którego trzymałem między palcami. Parsknąłem wymuszonym śmiechem i zgasiłem niedopałek na jego pustym talerzu. Spojrzał na mnie z wyrzutem, ale tego nie skomentował. Nie chciał wywoływać kłótni. Nie na dzień przed tym, jak miałem wylecieć do Irlandii. 
       - Jakieś kłopoty? - zapytał, stukając palcem wskazującym w lśniące drewno stołu. Przełknąłem głośno ślinę i usiadłem na krześle obok. 
       - Uważasz, że to spotkanie skończy się czyimś zgonem? - zapytałem, domyślając się, że omylnie zrozumie moje zmartwienie. Milczał przez chwilę, nie odwracając wzroku. 
       - Nie chciał Payne’a, więc myślę, że jest to mało prawdopodobne - kłamał. Znałem go na tyle, by poznać już momenty, w których wypuszcza z siebie stek bzdur, byle by nie zdenerwować “szczęśliwca”, który akurat miał wyjechać na akcję. 
       - Nie mogę tam jechać. - oznajmiłem, postanawiając walić do niego prosto z mostu. Nie powiedział nic. Kiwnął tylko głową, a jego palce powędrowały do ust, co miał w zwyczaju robić, gdy zastanawiał się nad czymś głęboko. Po chwili, ku mojemu zdziwieniu, uśmiechnął się słabo i odwrócił wzrok w moją stronę. 
       - Jasne - rzucił tylko. Przekrzywiłem głowę, zszokowany tym, jak łatwo poszedł nam ten dialog. 
       - Nie zamierzasz złoić mi tyłka? Opierdolić, że tchórzę? - zapytałem, patrząc na niego, jak na ostatniego kretyna. Znałem tego skurwiela ładnych parę lat i ani razu nie puścił rezygnacji tak łatwo. Ale ja nigdy nie rezygnowałem. Tego dnia przyszedłem do niego z takm komunikatem po raz pierwszy, odkąd rozkręciliśmy cały ten popierdolony biznes. 
       - Tommo, znam cię. Wpadłeś po uszy. Jesteś zakochany jak pierdolony Romeo. Nie zamierzam stawać na drodze szczęścia mojego najlepszego przyjaciela. - zaśmiał się sztucznie. 
       - Ale… 
       - Jeszcze nigdy nie stchórzyłeś. Zawsze pierwszy rwałeś się do wypełnienia transakcji, brałeś udział w najgorszych gównach, w jakie wplątał nas biznes. Kurwa, zarobiłeś kulkę, chroniąc moją dupę. Musiałeś mieć powód, żeby tu przyjść, a wnosząc po stanie Kornelii, w jakim znajdowała się na lotnisku, tym powodem była właśnie ona - wyjaśnił. Jebany, znał mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Zacisnąłem szczękę, czując się dziwnie winny. Jakbym go zawiódł, jakbym uciekał od swoich obowiązków. 
       - Co z Mileną? - wyrwało mi się, a oczy Harry’ego rozbłysły nowym blaskiem, który zgasł po chwili, jakby Hazza o czymś sobie przypomniał. 
       - Wciąż próbuje udawać, że nic do mnie nie czuje. Ułatwi jej to przetrwanie tych kilku dni. Na pewno poradzi sobie lepiej z moją nieobecnością, niż Kornelia z twoją. - wstał z krzesła i podszedł do mnie. Również się podniosłem, stając na równych nogach. 
       - Pamiętaj tylko. Jeśli nie wrócę… Przejmujesz to wszystko w stu procentach. Wtedy Kornelia nie będzie mogła stanąć na drodze twoich obowiązków. - ostrzegł mnie surowym tonem. Kiwnąłem głową, czując energię przywódcy, jaka w tym momencie biła od Hazzy. Nie pocieszałem go, nie pierdoliłem durnot o tym, że wróci, że nie ma gadać głupot. Wielu naszych ludzi już nie wróciło. Kilku po akcjach z gangiem Clifforda. Nie miałem zamiaru rzucać naiwnych łgarstw prosto w jego twarz. 
       Nabrał głośno powietrza, a potem ruszył w stronę wyjścia z pokoju. Podążyłem za nim, czując, jakbym miał się zaraz porzygać. Pierdolony Payne, wszystko zjebał. Zeszliśmy w dół schodów, a potem Harry otworzył drzwi wejściowe i wypuścił mnie na zewnątrz. Odwróciłem się, by się z nim pożegnać, lecz on również opuścił willę. Przekręcił klucz w zamku i zeskoczył lekko z progu. 
       - Jedziesz do Mileny? - zapytałem, domyślając się jego zamiarów. Przecież jutro rano wylatywał do Irlandii. Kiwnął głową, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Sięgnął do drzwi Maserati i otworzył je szeroko, w momencie, gdy ja dotarłem do Audi. Stanąłem przy aucie i zacisnąłem wargi. 
       - Hazza… - odezwałem się cicho, nim Styles zdążył zamknąć się w samochodzie. Spojrzał na mnie zaintrygowany, zatrzymując drzwi w połowie drogi. 
       - Co? - rzucił, ze wzrokiem wciąż tak samo nieobecnym, jak wcześniej. Uderzyłem lekko kilka razy pięścią w ramę Audi, zbierając w sobie siły. 
       - Nie daj się zabić, dobra? - powiedziałem cicho, nie patrząc w ogóle na przyjaciela. Zaśmiał się bez wesołości. 
       - Zrobię, co w mojej mocy - odparł i zatrzasnął za sobą drzwi.