wtorek, 24 czerwca 2014

Ogłoszenie nr 1

W związku z urwaniem głowy, którego przyczyną jest sesja, następna notka na blogu pojawi się najpóźniej we wtorek - 1.07. PRZEPRASZAMY!

Poza tym jesteśmy genialne i nie zwróciłyśmy uwagi na to, że na blogu mamy wyłączone komentarze dla anonimowych użytkowników. Właśnie to zmieniłyśmy, więc zapraszamy do komentowania. :)

I ostatnia informacja - opowiadanie ma swoją stronę na twitterze: klik, na którą również zapraszamy.

Autorki. x

sobota, 21 czerwca 2014

9. Talk dirty to me


Kornelia

       Zatrzymał się po kilku metrach, a ja otworzyłam szeroko oczy i rozdziawiłam usta. Louis właśnie otwierał drzwi z lewej strony pięknego wypolerowanego grafitowego Audi R8. Czy to możliwe, że ten cud chłopak posiadał również mój ulubiony model samochodu? Samochodu, który był piekielnie drogi. Zakryłam usta dłonią, a Louis stał przy otwartych drzwiach, wpatrując się we mnie z zagadkowym wyrazem twarzy. Dlaczego nie wsiadał?
       - Kornelia? - odezwał się i wskazał wnętrze samochodu. Spojrzałam na niego zdziwiona i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że drzwi zostały otwarte dla mnie. Wciąż byłam nieprzyzwyczajona do zmiany stron ruchu na jezdni i miejsca kierowcy. 
       - Och, tak, przepraszam. Ja, po prostu... - machnęłam ręką, pokazując mu, że to, co miałam do powiedzenia nie jest ważne i przeszłam obok niego, by usiąść na drogim fotelu. Wnętrze cudownego pojazdu pachniało skórą i dobrej jakości wodą kolońską. Mieszanka była tak męska i seksowna, że zamknęłam oczy i oddałam się jej z błogością. Założyłam nogę na nogę i ścisnęłam mocno uda, bo gorąco odczuwalne poniżej brzucha rosło z każdą sekundą. Przez samą tylko próżność mogłabym usadowić się na kolanach Louis’ego i uprawiać z nim dziki seks w tym pięknym aucie. Znałam jednak siebie i choć demoniczna część mojej duszy bardzo chciała to zrobić, to nieśmiała część zbytnio nad nią dominowała. 
        Wzdrygnęłam się, gdy poczułam dotyk na swoim kolanie. Spojrzałam na mężczyznę, który już zapiął pasy. Jego widok za kierownicą tylko spotęgował nękające mnie uczucie pożądania. Błękitnooki uśmiechnął się serdecznie i poklepał kierownicę. 
        - Więc... Jesteś fanką motoryzacji? - zapytał wskazując głową na deskę rozdzielczą. Zaśmiałam się cicho i pokręciłam wolno głową. Wcisnęłam prawą rękę między uda. 
        - Niekoniecznie. Lubię szybką jazdę, ale nie znam się bardzo na samochodach. Jednak o „R ósemce” marzyłam odkąd wyszła na rynek. Nie wiem dlaczego... - powiedziałam i wolną dłonią pogładziłam czarną tapicerkę. Och, gdybym tylko była bogata... 
       - Jesteś kierowcą? - kolejne pytanie. Pokiwałam głową - Dobrym? 
Zaśmiałam się cicho, bo znałam stereotypy na temat kobiet za kierownicą. Jednak nie dotyczyły one mnie. Byłam dobra w prowadzeniu auta, lepsza od wielu moich kolegów. Bez wahania więc odpowiedziałam zgodnie z prawdą. 
       - Piekielnie - po raz pierwszy tego dnia zabrzmiałam pewnie, a mój głos nie załamał się ani na chwilę. Wiedziałam, że go zaintrygowałam, ponieważ wpatrywał się we mnie z kolejnym pytaniem wypisanym na twarzy. Rękę, która wcześniej spoczywała na moim kolanie, położył na drążku automatycznej skrzyni biegów. 
       - Prowadziłaś kiedyś R8? 
       - Och nie... Nie stać mnie na taki samochód. Kiedyś miałam możliwość, ale bałam się wziąć odpowiedzialność za taką kupę kasy. Nawet jeśli w grę wchodziło tylko jedno okrążenie. - odpowiedziałam smutnym głosem. Louis niespodziewanie sięgnął dłonią do stacyjki, z której wyjął klucz i zamachał mi nim przed nosem.
       - Chcesz? - jego ton był niezwykle wesoły, jakby cieszył się, że może dać mi tę szansę. Serce zabiło mi szybciej, gdy wyobraziłam sobie siebie za kierownicą tej piękności, lecz zaraz potem zreflektowałam się i gwałtownie pokręciłam głową. Wyjaśniłam, że nie potrafię poruszać się w ruchu lewostronnym i już samo siedzenie po lewej stronie jako pasażer jest dla mnie zaskakująco niekomfortowe. Błękitnooki zrobił zawiedzioną minę i włożył klucz z powrotem do stacyjki. 
       - Och, no tak... Zapomniałem - powiedział cicho i zmarszczył brwi jakby głęboko się nad czymś zastanawiał. Po chwili znów się rozchmurzył i klasnął w dłonie. - Znam miejsce, w którym nie musiałabyś martwić się o pojazdy nadjeżdżające z każdej strony. To stare lotnisko, nikt już go nie używa. Jedynie młodziaki, gdy organizują sobie wyścigi swoimi gruchotami i konkursy na najlepszy dryft. Moglibyśmy wybrać się tam jednego dnia. - wyrzucił z siebie na jednym oddechu. 
       Ta perspektywa była dla mnie niezwykle kusząca, lecz ponownie musiałam pokręcić głową, a uśmiech znikł mi z twarzy. Ujęłam jego dłoń w swoją w geście wdzięczności i ścisnęłam delikatnie. Widziałam w jego oczach konsternację, więc oddaliłam rękę i wyjaśniłam prędko. 
       - To bardzo miłe z twojej strony, ale przyleciałyśmy z Mileną do Londynu tylko na dwa tygodnie. Za cztery dni wracamy do Polski, a wciąż zostało nam wiele do zwiedzenia. I choć bardzo, ale to bardzo, chciałabym usiąść za kierownicą tego cudeńka, to niestety czas mi na to nie pozwala - uśmiechnęłam się do niego przepraszająco i spojrzałam w okno, odwracając od niego głowę. Ciężko będzie mi opuścić to piękne, bajkowe miasto, by wrócić do szarej biednej Polski. Gdybym mogła, zostałabym tutaj do końca wakacji. Wiedziałam, że Milena uważa tak samo, ale niestety finanse nie pozwalały nam na takie szaleństwa. Londyn jest bardzo drogi. 
       - Za cztery dni? - usłyszałam zawiedziony głos Louis’ego. Potwierdziłam mruknięciem i oparłam głowę o zagłówek fotela. Nie chciałam o tym rozmawiać, bo wiedziałam, że tylko wprawi mnie to w smutny nastrój. 
       - Dlaczego nie zostaniecie dłużej? - brak jakiejkolwiek wesołości w głosie mężczyzny, było dla mnie czymś nowym. Dlaczego obchodziło go jak długo zostaniemy w Londynie? Przecież poznał mnie dopiero wczoraj. Jeszcze dziś wieczorem może się okazać, że jestem, według niego, najbardziej irytującą osobą na ziemi. 
       - Musimy poszukać sobie pracy, aktualnie obie jesteśmy bezrobotne - wyjaśniłam i wzruszyłam ramionami. Obróciłam głowę w prawą stronę, spoglądając ponownie na niego. Zachichotałam, gdy zobaczyłam jak żałośnie wygląda. Oczy wlepione w przednią szybę, brwi zmarszczone i dolna warga wydęta jak u dziecka, któremu zabroniono słodyczy. Westchnął ciężko i przekręcił kluczyk w stacyjce.
       Cichy pomruk silnika sprawił, że jęknęłam z wyjątkowego rodzaju rozkoszy. To wystarczyło, by twarz Louis’ego się nieco rozjaśniła. Wrzucił wsteczny i wyprowadził zręcznie auto z zatłoczonego, przydrożnego parkingu. 
       - Znajdźcie pracę tutaj - powiedział, gdy już dołączył się do ruchu na drodze. 
       Siedzenie po lewej stronie bez kierownicy i mijanie pojazdów po przeciwnej stronie niż zazwyczaj sprawiało, że zakręciło mi się w głowie, więc postanowiłam skupić swój wzrok na wszystkim tylko nie szybach. Lewy profil Błękitnookiego, wydawał się dobrym punktem, do zawieszenia oka. 
       - Marzę o tym od dawna, lecz taki krok musiałybyśmy sobie skrupulatnie rozplanować - odpowiedziałam. Louis zacmokał w dezaprobacie. 
       - Plany, srany. Zróbcie coś spontanicznego 
       - Nie i koniec. Z resztą dlaczego tak ci na tym zależy, byśmy zostały dłużej? - zapytałam, nieco poirytowana. Nigdy nie lubiłam, gdy ktoś wtrącał się w moje plany, a już na pewno nie bezczelny facet, którego poznałam dzień wcześniej. Za kogo on się uważał?
       - Nie zależy. Miałem tylko nadzieję, że się trochę zabawimy - mrugnął do mnie i zarechotał. I wszystko jasne. Cztery dni mogły mu nie starczyć, by zaciągnąć mnie do łóżka. Cóż, teraz nie starczyłby mu nawet i rok. W pewien pokręcony sposób podziwiałam jego zdolność do obrócenia przyjemnej konwersacji w taką, podczas której miałam ochotę zdzielić mu torebką przez bezczelny łeb. Jedynym powodem, dla którego tego w tym momencie nie zrobiłam było to, że kierował. Przekręciłam oczami z głośnym westchnieniem i postanowiłam się już więcej nie odzywać. Skupiłam natomiast swoją uwagę na podziwianiu płynności samochodu, w którym się znajdowałam. Jak cicho pracował silnik, jak mruczał zmysłowo, jakby był świadom, że jeszcze przed chwilą osiągałam szczyt frustracji seksualnej. Przyglądałam się licznikom na zegarze, wskazówkom pnącym się w górę, gdy zjechaliśmy na drogę ekspresową i dużym dłoniom na kierownicy, które pewnie prowadziły nas po pięknych ulicach Londynu. 
       Wreszcie spostrzegłam znajome złote litery nad wejściem do pubu i poczułam jak samochód zwalnia. Louis zatrzymał pojazd tuż przed drzwiami wejściowymi Bobbles. Odpiął pas, wyszedł na zewnątrz, omijając maskę, podszedł do drzwi od mojej strony i otworzył je dla mnie. Wyciągnął przed siebie dłoń, a ja pochwyciłam ją, przyjmując pomoc. Wysiadanie w szpilkach z pojazdu o niskim zawieszeniu nie było wcale takie łatwe, jak pokazują to w telewizji. Zachwiałam się lekko, gdy źle postawiłam stopę, a przed upadkiem uratowała mnie tylko ręka obejmująca mnie w talii.
       Podziękowałam pospiesznie i czym prędzej wyswobodziłam się z uścisku Louis’ego, by nie doprowadzić do kolejnej sytuacji, w której mogłabym stracić głowę. Znałam już jego intencje, więc postanowiłam postępować tak, by skutecznie mu uniemożliwić ich spełnienie. Sarkastyczny uśmieszek zagościł na chwilę na jego twarzy, aż nie kiwnął głową do chłopaka zbliżającego się do nas pospiesznie. Louis rzucił mu bezceremonialnie klucz do auta. Chłopak wsiadł za kierownicę i odjechał, zapewne zaparkować auto na prywatnym parkingu. 
       Spojrzałam na wejście do pubu i poprawiłam marynarkę. Louis ofiarował mi swe ramię. Przyjęłam gest, ograniczając wylewność ruchów. Ochroniarz otworzył przed nami drzwi, a gdy przechodziliśmy obok niego, skinął na Błękitnookiego. Wow. Pub wydawał się zupełnie innym miejscem, gdy odwiedziło się go ze stałym członkiem. Ten sam chłopak, który wczoraj odebrał od nas płaszcze tym razem wyszedł z pomieszczenia szatni i podbiegł do mnie. 
       - Czy mogę przyjąć pani kurtkę? - oczy rozszerzyły mi się w zdziwieniu i spojrzałam na swoją różową marynarkę. W klubie było gorąco, ale nie byłam pewna czy chciałam rozstawać się z zasłoną, która oddzielała mój dekolt od oczu Louis’ego. 
      - Ja um... Nie mam kurtki - powiedziałam głupkawo i spojrzałam na niego przepraszająco, jakbym go obraziła. 
       - Zechce więc pani przechować u mnie swój żakiet? - zapytał uprzejmie z cierpliwością anioła. 
       - Pani zechce - odpowiedział za mnie Louis i stanął za mną, sięgając do moich ramion, w oczekiwaniu aż zsunę z nich ubranie. Poczułam się osaczona między dwoma wpatrującymi się we mnie parami oczu, więc nie zaprotestowałam. Rozpięłam guzik marynarki i opuściłam ją w dół ramion.
       Palce Błękitnookiego podążały wraz za materiałem, rysując długie linie na mojej skórze. Czułam, że dostałam gęsiej skórki, lecz bynajmniej nie z zimna. Prawa dłoń zwolniła przy mojej łopatce, zapewne dotykając narysowanego kota i usłyszałam za sobą ciche gwizdnięcie. Cóż, przynajmniej byłam w stanie go czymś zaskoczyć. Uśmiechnęłam się do siebie i stanęłam przy wejściu do głównej sali w oczekiwaniu aż Louis odda chłopakowi nasze marynarki. Po minucie dołączył do mnie i, kładąc dłoń na mojej talii, wprowadził mnie do pomieszczenia z barem. W środku było o wiele więcej ludzi niż wczoraj. Nie zdziwiło mnie to jednak, w końcu zaczął się weekend. Dałam się poprowadzić Louis’emu do boksu, w którym siedzieliśmy ostatnio. Był pusty, więc domyśliłam się, że mężczyzna złożył wcześniej rezerwacje. A może nie musiał? Może boks zawsze należał do niego i Harry’ego? 
       Usiadłam na skórzanej sofie i położyłam nogę na nogę. Louis nie podążył za mną, więc spojrzałam na niego zdziwiona. Zdjął rękę z moich pleców i przeprosił mnie na chwilę, wpatrując się w głąb sali. Spojrzałam w tym samym kierunku, lecz ludzi było tak dużo, że każdy mógł przykuć jego uwagę. Ruszył szybkim krokiem przed siebie i stanął przy elegancko ubranym mężczyźnie o krótko przystrzyżonych włosach. Podał mu rękę z uśmiechem, a potem poklepał go po plecach. Powiedział mu coś na ucho i wskazał na mnie. Zakłopotana spuściłam wzrok i zaczęłam przyglądać się swoim paznokciom, jakby były najbardziej interesującą rzeczą na świecie. Minęła krótka chwila, po której usłyszałam nad sobą jego głos. 
       - Kornelia - spojrzałam w górę i zobaczyłam, że Louis przyprowadził swojego znajomego do naszego boksu. Uśmiechnęłam się do mężczyzny. - Liam, Liam. Kornelia. - Louis przedstawił nas sobie, a ja wstałam by uścisnąć dłoń przybysza. Zamiast tego zostałam obdarowana uprzejmym buziakiem w policzek. Zarumieniłam się lekko na tę śmiałość, ale spojrzałam z zaciekawieniem na Liama. - Mój współpracownik - wyjaśnił Louis i wskazał znajomemu fotel obok sofy, na której siedziałam. 
       - To dużo powiedziane - powiedział mężczyzna sadowiąc się wygodnie i poprawiając złoty zegarek na nadgarstku. - Louis stoi wysoko nade mną w tej hierarchii. 
Spojrzałam z zaciekawieniem na Błękitnookiego. Machnął tylko ręką, jakby nie miało to w ogóle znaczenia i spojrzał za siebie na bar, a następnie z powrotem na mnie. 
       - Noir Charm? - zapytał, mrugając do mnie porozumiewawczo. Kiwnęłam głową z wdzięcznym uśmiechem i powróciłam spojrzeniem do Liama, gdy Louis poszedł zamówić alkohol. 
       - Więc... Czym się zajmujecie? - zapytałam, szczerze ciekawa. Ich praca musiała być niezwykle ważna skoro zarabiali góry pieniędzy. Zegarek Liama sugerował, że mężczyzna również nie głoduje. Skoro stać go na takie gadżety będąc na niższym stanowisku niż Louis to, jak bardzo bogaty w rzeczywistości jest Błękitnooki? Wolałam nie wiedzieć... 
       - Handel... - odpowiedział Liam i zaczął bawić się rękawem swojej szarej marynarki. Zabrzmiał dosyć niepewnie. Zmarszczyłam brwi i spojrzeniem zachęciłam go do rozwinięcia odpowiedzi. Gdy się nie odezwał, postanowiłam wziąć przebieg konwersacji w swoje ręce. 
      - Czym handlujecie? - zapytałam, starając się brzmieć jak najbardziej uprzejmie. Nie chciałam być wścibska, ale jeżeli można zarobić takie krocie w handlu to chciałam wiedzieć jak najwięcej. Może poszukałabym w przyszłości pracy w podobnej firmie. 
       Liam spojrzał na stojącego przy barze Louis'ego, a potem uśmiechnął się do mnie zakłopotany. Wydawał się dosyć nerwowy, lecz z drugiej strony, dałabym sobie głowę uciąć, że ja również. Może Liam miał ten sam kłopot z rozmawianiem z kobietami jak ja z mężczyznami. A może był po prostu nieśmiały. 
       - Um... Różnymi produktami, głównie przewozem zagranicznym - odpowiedział, wpatrując się w stolik. No tak. Domyślałam się, że mogło chodzić o wielką korporację. Zdałam sobie sprawę, że Liam nie należał do rozmownych osób, więc postanowiłam zamilczeć. 
       - Więc... Co robisz w Anglii? - zapytał, przerywając ciszę i uśmiechając się do mnie zachęcająco, tak jak zrobiłam to kilka minut wcześniej. 
       - Och, jestem turystką. Przyjechałam tutaj na dwa tygodnie ze swoją przyjaciółką - odpowiedziałam uprzejmie i ponownie poczułam ukłucie smutku, gdy pomyślałam, że już za kilka dni będę musiała opuścić to piękne miejsce. Liam pokiwał głową w zrozumieniu
       - Jesteście z Rosji? - zapytał, a ja zacisnęłam na moment powieki. Nie znosiłam, gdy ludzie mylili mnie z Rosjanami. Pokręciłam gwałtownie głową i zaśmiałam się bez wesołości
       - Nie, z Polski - odpowiedziałam krótko. Liam nie zdążył nic odpowiedzieć, ponieważ przy naszym stoliku pojawił się Louis z napojami. Zachłannie sięgnęłam po swojego drinka i upiłam duży łyk. Mruknęłam cicho zadowolona, gdy słodka fuzja rozpłynęła się po moim podniebieniu, a potem wleciała do gardła. Będę tęsknić za tym drinkiem... Oczy same mi się zamknęły, gdy skosztowałam kolejnej porcji wspaniałego płynu. 
        Louis obserwował mnie zafascynowany w półuśmiechu. Gdy zdałam sobie z tego sprawę, odchrząknęłam zakłopotana i szybko odstawiłam kielich na stolik. Czułam jak jego palce dotykają delikatnie kota, gdy zaczął rozmawiać z Liamem o sprawach, których nie do końca rozumiałam. Zadrżałam na tę pieszczotę i nieco się odsunęłam. Pamiętałam o swoim postanowieniu i nie zamierzałam go zmieniać. 
       Gdy puste szklanki po whiskey zostały postawione obok mojego pełnego kielicha, Liam wstał. 
       - Czas już na mnie, jutro wielki dzień - powiedział i spojrzał porozumiewawczo na Louis’ego. Ten skinął głową i również wstał, a ja mu wtórowałam. Podałam rękę nowemu znajomemu, a ten potrząsnął nią delikatnie. Louis zamknął przyjaciela w niedźwiedzim uścisku i poklepał go mocno po plecach. Gdy Liam już się oddalał Louis zawołał go po imieniu. 
      - Powodzenia ze Stanami - powiedział, a Liam uniósł kciuk do góry i zniknął w tłumie przy wejściu. Błękitnooki wziął w rękę swoją pustą szklankę, zakołysał nią w palcach i westchnął. Spojrzałam na swojego, prawie nietkniętego, drinka, który wołał mnie swoim pięknym zapachem. Nie chciałam pić szybko, wiedziałam, że moje hamulce mogłyby przestać działać. 
       - Stany? - zapytałam, starając się oddalić umysł od przyciągającego drinka. 
       - Liam prowadzi jutro transakcję z USA - odpowiedział beznamiętnie i wstał - idę po kolejkę, potrzebujesz czegoś? - patrzył na mnie z góry bez uśmiechu. Zdziwiła mnie ta postawa. Ten chłopak był przecież praktycznie zawsze wesoły. 
       - Nie, dzięki - odpowiedziałam i, gdy tylko mężczyzna się odwrócił, chwyciłam za drinka i pociągnęłam z niego spory łyk. Mmm... Mniam. Kolejny łyk... i kolejny. Jeszcze jeden nie zaszkodzi.
       Nim się obejrzałam, ponad połowa drinka zniknęła, a ja poczułam przypływ odwagi. Wiedziałam, że jest to bardziej efekt placebo niż alkoholu, ale postanowiłam dać się temu ponieść. Skoro już tu jestem, to postaram się dobrze bawić. Obserwowałam Louis’ego, który przy barze wypił duszkiem całą szklankę whisky i poprosił o kolejną. Zachowywał się co najmniej dziwacznie. Nie byłam specjalnie zainteresowana tego powodem, jednak wolałam rozweseloną wersje mojego towarzysza niż tę ponurą, pijącą w samotności. 
       Wrócił po pięciu minutach ze świeżą szklanką whisky i kolejnym Noir Charm. A więc postanowił wypić, gdy czekał na przygotowanie drinka. Postawił kielich przede mną, a gdy zobaczył, że poprzedni jest już prawie pusty, przez jego twarz przebiegł cień uśmiechu. Tylko cień. Gdy usiadł obok mnie na sofie, zaczął wpatrywać się bez słowa w złoty płyn w swojej szklance. Postanowiłam zainterweniować. 
       - Czy coś się stało? - zapytałam cicho i położyłam opiekuńczo rękę na jego przedramieniu. Spojrzał na nią niewidzącym wzrokiem, lecz po chwili pokręcił tylko delikatnie głową i opadł na oparcie sofy. 
       - Nie... Dlaczego? 
       - Odkąd Liam sobie poszedł przygasłeś. - postanowiłam być szczera i nie owijać w bawełnę. Louis wziął jeden z luźnych różowych kosmyków i zaczął go sobie owijać wokół palca. 
       - To nic. Po prostu się zamyśliłem. Interesy, wiesz... - odpowiedział i, jakby chciał być bardziej wiarygodny, rzucił mi jeden ze swoich firmowych uśmieszków. - Przepraszam jeśli poczułaś, że coś jest nie tak. - dodał, a palce puściły kosmyk włosów i dotknęły mojego policzka. Pogłaskał go delikatnie i zjechał dłonią na moją szyję. Po plecach przeszły mnie ciarki, gdy dotknął piórka i odchylił się nieznacznie, by przyjrzeć się ozdobie. 
       - Ile masz tatuaży? - zapytał, gdy jego dłoń ponownie powędrowała do kota. Nienawidziłam siebie za to, że odczuwałam przyjemność w jego dotyku. Chciałam zrzucić z siebie jego dłoń, lecz jakaś część mnie powstrzymywała ten odruch. Westchnęłam cicho i zamknęłam oczy. 
       - Kilka... - powiedziałam cicho. Wstrzymałam oddech, gdy opuszkami palców wdarł się pod moją koszulkę. Był to delikatny ruch, lecz sama świadomość tego, że odważył się dotknąć skóry pod moim ubraniem była dla mnie wystarczającym powodem, by poczuć przejmujące gorąco pomiędzy nogami. Louis przybliżył się na sofie. Nasze uda były teraz do siebie przyciśnięte, a do zadawanych mi pieszczot dołączyła druga ręka, która błądziła po szyi. Poczułam od tyłu jak mężczyzna nachyla się, a ciepło jego piersi ogrzewa moje plecy. 
       - Chciałbym zedrzeć z ciebie te ciuszki, żeby przekonać się gdzie i jakie ozdoby przede mną chowasz - usłyszałam namiętny szept tuż przy swoim uchu. Przełknęłam ciężko ślinę i wciągnęłam gwałtownie powietrze. Wiedziałam, że muszę przerwać ten moment. Wiedziałam, że jeśli teraz tego nie zrobię, mogę nie spełnić swojego postanowienia i użerać się z jutrzejszymi wyrzutami sumienia. Żar poniżej brzucha był bezlitosny, ścisnęłam uda, lecz nic to nie dało. Wiedziałam, że był tylko jeden sposób, by go ugasić. A jego narzędzie właśnie siedziało za mną i szeptało mi do ucha jak bardzo chciałoby mnie widzieć nago i robić ze mną nieprzyzwoite rzeczy. 
       - Też tego chcesz, prawda? - ciepły oddech otulał mój policzek - Żebym dotykał twojego nagiego ciała, znaczył językiem kontury rysunków, które na nim pozostawiłaś. - położył rękę na moim udzie i zaczął przesuwać ją do jego wewnętrznej strony. Z moich ust chciał wydostać się jęk rozkoszy, lecz stłumiłam go z całych sił i wyrwałam się z namiętnego uścisku. 
       - Ok, ok. Starczy tego dobrego - powiedziałam, odsuwając się od niego najdalej jak mogłam. Szybko chwyciłam drinka i upiłam połowę. Coś musiało ugasić moje pragnienie, a jeśli nie mógł to być ten błękitnooki przystojniak, to niech to będzie chociaż wspaniały drink. Louis zaśmiał się cicho i sięgnął po swoją szklankę. Upił nieco whisky i utkwił wzrok w moich oczach. Zakłopotana odchrząknęłam i zaczęłam kręcić kielichem, wprawiając drinka w ruch. 
       - Opowiedz mi o sobie - usłyszałam po krótkiej chwili milczenia, więc spojrzałam na mężczyznę. Uśmiechał się zachęcająco, rozwalony na kanapie jakby był właścicielem tego miejsca. 
       - Co chcesz wiedzieć? - zapytałam, starając się brzmieć jak najbardziej obojętnie. Nie zamierzałam wyjawiać mu szczegółów mojego życia, lecz jednak rozmowa była lepsza od niezręcznej ciszy lub intymnych dotyków.
       - Wszystko - mrugnął do mnie i odepchnął się, opierając łokcie na kolanach. Wbił we mnie uważne spojrzenie, jakby chciał pokazać, jak bardzo jest mną zainteresowany. - Czym się zajmujesz, kiedy masz urodziny, jaki jest twój ulubiony kolor, chociaż tego się domyślam - potarł ręką brodę i mrugnął do mnie wesoło. Zachichotałam i zaczęłam bawić się różowym kosmykiem włosów. Tak, mój ulubiony kolor było widać na pierwszy rzut oka. Wzięłam głęboki oddech. 
       - Niedawno skończyłam studia. Studiowałam resocjalizację, urodziny mam szóstego czerwca, a mój ulubiony kolor to różowy, czego się domyślasz. - pokazałam mu język, a ten zaśmiał się serdecznie. Ponownie przysunął się nieco bliżej mnie, lecz tym razem trzymał ręce przy sobie. 
       - Mała, a jaka zadziorna.. - powiedział i szturchnął mnie delikatnie w bok. Wzruszyłam obojętnie ramionami i załamałam ręce. 

       - Cóż mogę zrobić, taka jestem - zrobiłam minę winnego dziecka, które przed chwilą coś zepsuło. 

środa, 18 czerwca 2014

8. Clothes, shoes, diamond rings...

             

Milena

              Przez całą drogę, przebytą w pięknym czarnym Maserati Grancabrio Harry’ego, siedziałam w ciszy. Dopiero w momencie, w którym auto zatrzymało się przed wielką stalową bramą, za którą stała ogromna posiadłość zbudowana z surowej przypalanej cegły odważyłam się odezwać.
            - Gdzie jesteśmy? - zapytałam, starając się brzmieć na mniej zaintrygowaną tym miejscem, niż byłam w rzeczywistości. Harry odpiął pas bezpieczeństwa i wyjrzał przez przednią szybę, przyglądając się budynkowi.
            - W moim domu - odpowiedział obojętnie, jakbym pytała o brzydkie mieszkanie, znajdujące się w bloku. Mimo że starałam się jak mogłam, nie byłam w stanie powstrzymać wyrazu szoku na twarzy. Postanowiłam jednak wciąż grać osobę totalnie obojętną i obrażoną, więc już po chwili otrząsnęłam się i uniosłam brwi.
            - Zabierasz mnie do swojego domu? Wolałabym jednak pojechać gdzieś, gdzie będzie więcej ludzi. - powiedziałam patrząc na niego z wyższością. Harry zaśmiał się pod nosem, a na jego policzku uformował się delikatny dołeczek. Jak ktoś, z tak delikatną, robiącą wrażenie urodą, mógł być tak wielkim dupkiem? Spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami.
            - Potrzebujesz świadków, w razie gdybym zdecydował się ciebie odurzyć i wykorzystać? - zapytał tonem, który ociekał sarkazmem. Prychnęłam ostentacyjnie i skrzyżowałam ręce na piersi.
            - Albo wysłać na handel kobietami - warknęłam tak cicho, by tego nie usłyszał. Usłyszał. Jego głośny śmiech poniósł się głucho po aucie, gdy sięgnął do klamki drzwi, by wyjść na zewnątrz. Przez chwilę zostałam sama, więc postanowiłam ponownie przyjrzeć się willi. Tylko parter był ceglany. Pierwsze piętro zostało otynkowane i pomalowane na biało. Gdzieś z tyłu budynku górowała wąska wieżyczka z otworami wielkości okien w każdej ścianie. Skośny dach unosił się i opadał na kilku poziomach, obłożony czerwoną dachówką.
            Po krótkiej chwili, musiałam jednak przerwać wgapianie się w posiadłość, ponieważ Harry stanął za drzwiami pasażera i otworzył je szeroko. Ofiarował mi dłoń, lecz ja tylko zmierzyłam ją nieufnym wzrokiem, nie ruszając się z miejsca. Mężczyzna westchnął ciężko i przeniósł ciężar ciała na drugą nogę.
            - Nie martw się, nie zostaniemy tutaj. Po prostu muszę coś zabrać - powiedział, a ja wyczułam w jego głosie zniecierpliwienie. Spojrzałam na niego z wyrzutem.
            - Więc idź, ja tutaj poczekam - warknęłam i zatopiłam się jeszcze bardziej w wygodnym skórzanym siedzeniu Maserati, nie spuszczając wzroku z mężczyzny. Zacisnął szczękę i powolnym ruchem podciągnął rękawy czarnej dopasowanej marynarki, którą miał na sobie.
            - Wolałbym, żebyś ze mną poszła - powiedział, a potem spuścił wzrok i przygryzł wargę, jakby coś głęboko rozważał - proszę - dodał już ciszej i spokojniej, rzucając mi pełne napięcia spojrzenie. Jęknęłam zrezygnowana i zła, że postanowił użyć miłej karty, którą tak ciężko było mi zignorować. Z wahaniem odpięłam więc pas i wyszłam z auta, ignorując podaną mi ponownie dłoń. Kątem oka zobaczyłam jak pokręcił głową i zatrzasnął drzwi. Usłyszałam dźwięk automatycznego zamka samochodu i już po chwili kroczyłam za Harrym długim kamiennym podjazdem ku podwójnym drewnianym drzwiom wejściowym posiadłości.
            Otworzyłam szeroko oczy w zdziwieniu na to, co zobaczyłam, gdy weszliśmy do środka. Stałam teraz w ogromnym pomieszczeniu, na którego końcu znajdowały się szerokie lekko zaokrąglone schody, które w połowie wysokości rozchodziły się na dwie strony. W miejscu ich rozdzielenia stała wysoka biała rzeźba pięknej anielicy. W obu bocznych ścianach na parterze, znajdowały się po dwie pary drzwi, między którymi stały skórzane barokowe sofy, natomiast miejsce na samym środku parkietu zostało ozdobione ogromnym brązowym fortepianem. Podeszłam powoli do instrumentu i dotknęłam idealnie wyrzeźbionego i polakierowanego drewna. Nie potrafiłam grać, lecz żaden z fortepianów, które widziałam w swoim życiu, nie był tak piękny i wielki. Harry nie skomentował mojego zachowania i tylko rzucił klucze od Maserati na zasłaniającą struny nakrywę. Wspiął się na schody i skierował w lewo, znikając na kilka minut. Przekręciłam oczami na jego niekulturalne zachowanie i nieśmiało uniosłam klapę, a moim oczom ukazały się śnieżnobiałe klawisze, kontrastujące wyraźnie z mniejszymi - czarnymi. Palcem wolnej ręki nacisnęłam jeden z nich, a po pomieszczeniu rozległ się pojedynczy głośny dźwięk. Pomyślałam, że Kornelia byłaby zachwycona, gdyby mogła zagrać na tym cudeńku. Nawet ja, choć nie byłam muzykiem, potrafiłam docenić głębię i czystość odgłosu, który wydostał się spod nakrywy.
            - Grasz? - zaskoczona i wyrwana z rozmyśleń, przez głos dochodzący ze szczytu schodów, opuściłam nieostrożnie klapę, a fortepian zajęczał żałośnie. Syknęłam cicho, mrużąc oczy w obawie przed złością Harry’ego, lecz ten tylko się roześmiał. Dopiero po chwili zauważyłam, że trzymał w dłoniach wieszak, na którym, w folii, wisiała mała czarna sukienka. Zmarszczyłam brwi zaintrygowana, wpatrując się w lejący, delikatny materiał.
            - Nie, Kornelia gra. Co to? - spoliczkowałam się wewnętrznie za głupie pytanie, lecz postanowiłam zrobić dobrą minę do złej gry i wbiłam intensywny wzrok w ubranie trzymane w dłoniach mężczyzny.
            - Sukienka - ding, ding, ding! Głupie pytanie, głupia odpowiedź. Warknęłam zniecierpliwiona i założyłam dłonie na biodrach, niezłomnie czekając na konkretną odpowiedź. Harry przejechał wzrokiem po materiale, a gdy już znalazł się przy fortepianie, podał mi wieszak. Uniosłam jedną brew.
            - Ubierz się - rzucił od niechcenia i wcisnął mi sukienkę w ręce. Osłupiałam. Przez chwilę patrzyłam na niego jak na totalnego wariata, lecz zanim zdążyłam się odezwać, Harry wskazał jedno z pomieszczeń po prawej stronie.
            - Możesz to zrobić tam. - powiedział i, jak gdyby nigdy nic, wziął telefon do ręki i usiadł na sofie, stojącej obok wskazanych drzwi. Poczułam jak gniew wzbiera się we mnie coraz bardziej, więc odchrząknęłam głośno i położyłam sukienkę na instrumencie.
            - Mam na sobie ubrania - warknęłam, wskazując na siebie dłońmi. Harry zmierzył mnie tak intensywnie przeszywającym wzrokiem, że nagle poczułam się, jakbym stała przed nim naga. Przełknęłam ciężko ślinę i mimowolnie skrzyżowałam ręce na piersi. Poruszyłam się nerwowo i odchrząknęłam, przywracając sobie odwagi.
            - Tam, gdzie idziemy, nie możesz pokazać się w czymś takim. - rzucił obojętnie i, nie czekając na żadną reakcję z mojej strony, powrócił do wpatrywania się w ekran swojego telefonu.
            Jeszcze przez chwilę, stałam na swoim miejscu, lecz potem zdałam sobie sprawę, że sprzeczanie się z tym pretensjonalnym dupkiem nie miało żadnego sensu, więc wzięłam w rękę delikatny materiał i ominęłam mężczyznę, unosząc przy tym dumnie głowę. Zatrzasnęłam drzwi, trochę gwałtowniej niż to było potrzebne, i rozejrzałam się po pokoju. Okazało się, że stałam w ogromnej garderobie, dwa razy większej niż moje mieszkanie w Polsce. Mimowolnie westchnęłam, zachwycona widokiem ścian przepełnionych ubraniami i butami. Zaintrygowało mnie, że połowa z nich była damska. Oczywiście musiałam wykluczyć opcję, że Harry mieszkał sam w tej wielkiej posiadłości, lecz zdziwił mnie fakt, że chciał się ze mną umówić, skoro mieszkała z nim młoda kobieta. Większość ubrań na to wskazywała. Może lubił zdradzać? A może to była jego taktyka zdobywania dziewczyn? Zabierał nieświadome niczego kobiety do swojego domu i dawał im ubrania? Może myślał, że w taki sposób kupi każdą z nich? No cóż, Haroldzie. Ze mną tak nie będzie. Ponownie westchnęłam i ruszyłam w stronę wysokiego potrójnego lustra, stojącego na środku garderoby.
            Uniosłam folię i zdjęłam sukienkę z wieszaka, przyglądając się jej uważnie. Była bardzo prosta, cała gładka, bez dekoltu i dopasowana od pasa w górę. Jedyną jej ozdobą były liczne cyrkonie, zasypujące szerokie ramiączka. Już miałam ją powiesić na lustrze, by zacząć się rozbierać, gdy moją uwagę przykuła metka, znajdująca się na wewnętrznej stronie części pleców. Serce zabiło mi mocniej, gdy zobaczyłam na niej rażące „D&G”. Poczułam jak nogi uginają się pode mną i musiałam usiąść na krześle, stojącym naprzeciw lustra, by nie posiniaczyć tyłka. Sukienka pachniała nowością, nie była w żadnym miejscu pognieciona, więc byłam prawie pewna, że została kupiona niedawno. Zakręciło mi się w głowie, zdając sobie sprawę, że trzymam w dłoniach coś wartego grube tysiące złotych. Wbiłam tępy wzrok w kamyczki, zastanawiając się czy rzeczywiście są one tylko zwykłymi cyrkoniami, czy może dziesiątkami diamentów, które za moment będę dźwigać na swoich ramionach. Bardzo powoli wstałam i nieśmiało dotknęłam jednego z ramiączek. Zimne i twarde, mieniące się mozaiką kolorów w sztucznym świetle licznych lamp, rozjaśniających garderobę.
            No dobra, Milena. Weź się w garść. To tylko sukienka. Kawałek materiału. A to na pewno nie są diamenty. Potrząsnęłam głową i zaśmiałam się do siebie nerwowo. Spojrzałam za siebie w stronę drzwi, sprawdzając czy na pewno są zamknięte, mimo że wyraźnie słyszałam kliknięcie klamki, gdy je zatrzaskiwałam. Zdjęłam z siebie ubranie, wdzięczna, że zdecydowałam się tego dnia założyć czarną bieliznę, i wzięłam do ręki sukienkę. Jeszcze raz przyjrzałam jej się dokładnie i, w końcu, przerzuciłam przez głowę, czując się, jakbym popełniała przestępstwo. Przygładziłam zmarszczki materiału na brzuchu i przyjrzałam się sobie w lustrze. Nie było źle. Sukienka nie całkiem odpowiadała mojemu stylowi, lecz i tak prezentowała się pięknie. Niezbyt wyzywająca, lecz na tyle krótka, by skutecznie nadać jej delikatnego pazura i aury tajemniczości. Złożyłam swoje ubrania w kostkę i zamarłam, gdy spojrzałam na buty -  płaskie, stworzone do noszenia wyłącznie ze spodniami. Przygryzłam wargę zaskoczona, że poczułam zmartwienie. Teraz, gdy miałam na sobie tę piękną (i zapewne drogą) sukienkę, nie miałam ochoty jej zdejmować. Jęknęłam przeciągle i ruszyłam boso w stronę drzwi.
            Gdy wyjrzałam zza progu, zobaczyłam, że Harry wciąż siedział w tej samej pozycji, lecz tym razem wysilił się na to, by na mnie spojrzeć. Wiedziałam, że mógł zobaczyć tylko moją głowę i, wciąż kierowana dumą, postanowiłam tego nie zmieniać.
            - Nie mam odpowiednich butów. Będziemy musieli iść w miejsce, w którym nie będę  się WSTYDZIĆ swoich ciuchów - powiedziałam głosem pełnym napięcia. Harry uniósł jedną brew i zacisnął wargi. Dołeczki na sekundę złagodziły rysy jego twarzy.
            - Nonsens. W garderobie są buty, wybierz parę, która najbardziej ci się podoba. Jestem przekonany, że będą pasować. - odpowiedział obojętnie. Dołeczki zniknęły. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam za siebie na półkę wypełnioną butami. Przygryzając wargę, zastanowiłam się chwilę nad odpowiednią parą i wreszcie chwyciłam w dłonie czarne proste i niezbyt wysokie szpilki. Przymierzyłam. Pasowały idealnie. Zdziwiona przyjrzałam się w lustrze, okręcając kilka razy i wreszcie wyszłam z garderoby. Harry przeniósł przeciągle wzrok z telefonu na mnie, a kącik jego ust uniósł się w pełnym pewności siebie uśmiechu.
            - Widzisz? - wstał i wskazał dłonią wyjście - To teraz możemy iść - obróciłam się za siebie, patrząc na leżące na krześle rzeczy.
            - A co z moimi ubraniami? - zapytałam cicho. Harry przewrócił oczami i ruszył w stronę drzwi.
            - Przywiozę Ci je jutro - odpowiedział tylko i znikł mi z oczu. Nie mogłam zignorować fali irytacji, która przedarła się przez moje ciało. Warknęłam głośno i, łapiąc za torebkę, wyszłam za nim sztywnym krokiem.
            Jazda ponownie przebiegła w niezręcznej ciszy. Nie wiedziałam czy powinnam podziękować Harry’emu za te ubrania. A nawet gdyby, to moja duma nie pozwalała wydusić z siebie nawet jednego miłego słowa skierowanego w stronę tego irytującego faceta. Poprawiłam dyskretnie krótką sukienkę, naciągając ją bardziej na uda i umościłam się wygodnie w skórzanym fotelu. Samochód zamruczał drapieżnie, gdy Harry przydusił pedał gazu. Pędziliśmy, oświetlonymi milionami świateł, ulicami Londynu, do nieznanego dla mnie celu. Zastanawiałam się jak bardzo ekskluzywne musi być miejsce, w które zabiera mnie Harry, skoro musiałam założyć tę piekielnie kosztowną sukienkę. Czułam, że w żołądku zaczynają szamotać mi się motyle, gdy pomyślałam o sobie, bawiącej się, w jakimś niezwykle drogim klubie, w którym nie umiałabym ukryć, że nie należę do burżuazji... Nie! Pieprzyć to! Sprawię, że ten gnojek będzie żałował, że był dla mnie tak okropny. Pokażę mu piękność z klasą, której nigdy nie zabierze do łóżka.
            Uśmiechnęłam się do siebie i, z tak ułożonym planem, spojrzałam na budynek, przed którym się zatrzymaliśmy. Wysoki na prawie 30 pięter, górujący dumnie ponad ulicami Londynu, oświetlony błękitnymi lampami. Nad wejściem niebieskie litery dumnie głosiły „London Hilton on Park Lane”. Poczułam jak krew odpływa z mojej twarzy, a całe ciało zostaje obezwładnione przez przejmującą wściekłość. Zacisnęłam pięści i spojrzałam zabijającym wzrokiem na Harry’ego.
            - Chyba nie zabierasz mnie do hotelu? Nie spędzę z tobą nocy, masz mnie za dziwkę? Znów? - warknęłam i zaczęłam szamotać się z pasem, by jak najszybciej wydostać się z samochodu. Wreszcie zapinka puściła, a ja gwałtownie otworzyłam drzwi i wysiadłam szybko z Maserati, nie dając nawet Harry’emu czasu na odpowiedź.
-   Milena! Milena czekaj! Nie bądź głupia, nie zabieram cię na noc do hotelu! -
krzyknął za mną i prędko wybiegł z samochodu. Okrążył maskę i położył dłonie na moich ramionach, przyciskając mnie do karoserii. Szarpnęłam się, lecz uścisk był zbyt mocny. Zacisnęłam zęby i odwróciłam wzrok, w obawie, że jeśli na niego spojrzę, zrobię coś, z czego nie byłabym później dumna. Wściekłość kipiała ze mnie i wolałam nie dawać się jej poprowadzić.
            - Uwierz mi. Zaufaj moim grzecznym, anielskim i cnotliwym intencjom i chodź ze mną tam, gdzie cię zabiorę - powiedział, oddychając nieco szybciej niż normalnie, zmęczony szamotaniną. Prychnęłam pogardliwie i przygryzłam wargę. Jeszcze przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w czerwoną budkę stojącą na krawędzi chodnika, aż wreszcie przeniosłam wzrok na zielone oczy. Patrzyły na mnie w napięciu i nadziei. Jeśli nie zarezerwował pokoju to co tutaj robiliśmy? Nie wiedziałam, ale bardzo chciałam się dowiedzieć, więc kierująca mną ciekawość pozwoliła mi pokiwać nieznacznie głową. Harry wyszczerzył zęby i ofiarował mi szarmancko swoje ramię. Wyglądało to tak groteskowo, że prawie parsknęłam śmiechem. Udało mi się jednak powstrzymać, chcąc pokazać mężczyźnie, że wciąż jestem zła i mu nie ufam. Przyjęłam gest i owinęłam swoją rękę wokół jego, starając się dotykać go jak najdelikatniej.
            Poprowadził mnie przez obrotowe drzwi do jasno oświetlonej recepcji, której nawet nie zdążyłam się dobrze przyjrzeć, bo mężczyzna pociągnął mnie w stronę złotych drzwi windy. Gdy nacisnął przycisk przywołujący, złoto rozsunęło się momentalnie, ukazując obite drewnem pomieszczenie, lśniące w świetle lamp. Weszliśmy do środka, a Harry przycisnął guzik z wyrytą na nim liczbą „28”. Drzwi zamknęły się z cichym szumem i winda ruszyła, zostawiając w moim żołądku zabawne uczucie. Po dłuższej chwili, usłyszeliśmy dzwonek, kobiecy głos ogłosił, że znajdujemy się na piętrze dwudziestym ósmym i drzwi rozsunęły się powoli. Oniemiałam... 

7. I wear it like a new tattoo and I'll be so happy that I'm stuck with you

       


       Drzwi zatrzasnęły się przede mną, gdy tylko powiedziałam ostatnie słowa pożegnania do Mileny i zostałam sama w naszym pokoju hotelowym. Choć nie spodziewałam się takiego obrotu zdarzeń, byłam pewna, że nie wstrząsnął on mną tak bardzo, jak było to w przypadku mojej przyjaciółki. Zachichotałam cicho i rozejrzałam się po pokoju, gotowa stawić czoła perspektywie swojej randki z drugim mężczyzną z duetu natrętów.
       Nie wiedziałam dlaczego godziłam się na to wyjście. To prawda, Louis był przystojny, wesoły, zabawny, ale był też bardzo bezczelny, a  jego wczorajsze zachowanie trochę mnie niepokoiło. Owszem, kilka razy poczułam dreszcz podniecenia, gdy mnie dotykał, lecz która dziewczyna by tak nie miała przy pięknym mężczyźnie. Westchnęłam ciężko i otworzyłam walizkę w poszukiwaniu rzeczy, w które mogłabym się ubrać. Wiedziałam, że Louis zabiera mnie do Bobbles, więc nie miałam kłopotu z dobraniem stylu do miejsca. Mimo to, długo wpatrywałam się w stertę ubrań, aż wybrałam czarną bokserkę, która idealnie odsłaniała mój tatuaż na łopatce, i czarne skórzane leginsy. Gdy rzuciłam ubrania na łóżko i wreszcie się wyprostowałam, spojrzałam na siebie w lustrze. Milena spisała się świetnie. Makijaż był staranny i piękny. Kocia kreska podkreślała oko, lekki podkład wyrównał koloryt mojej bardzo jasnej cery. Długie, proste włosy opadały jasnoróżowymi kaskadami aż do poziomu pośladków. Miałam na sobie duża męską koszulkę z komiksowym nadrukiem i krótkie dresowe spodenki. Zwykle tak właśnie się ubierałam, gdy nie musiałam nigdzie wychodzić. Byłam wielką fanką męskich T-shirtów, więc często na zakupach ignorowałam damską część sklepów odzieżowych. 
       Rozebrałam się do bielizny i przyjrzałam swojemu ciału. Dużo czasu i wysiłku zabrało mi zapracowanie na nowe kształty, którymi cieszyłam się od roku. Zgrabne, choć krótkie, nogi kiedyś były dwa razy szersze. Płaski brzuch, z lekko zarysowanymi mięśniami, nie zawsze był tak idealny. Musiałam przyznać przed sobą, że gdyby nie Milena, możliwe, że nigdy nie byłabym zadowolona ze swojego ciała. To ona namówiła mnie do zdrowszego odżywiania, a potem razem zaczęłyśmy uprawiać sport. Jak to mówią: razem raźniej, a my odnalazłyśmy w tym dobrą zabawę.  
       Choć moja samoocena wciąż nie była zbyt wysoka, po zmianie wyglądu nieco podskoczyła. Rok temu nie odważyłabym się ozdobić ciała takimi tatuażami, jakie aktualnie posiadałam. Na żebrach, pod lewą piersią, piękne ozdobne zawijasy układały się w słowa: 

We will find a way through the dark...

       Identyczny tekst zdobił żebra Mileny. Postanowiłyśmy uwiecznić nasza przyjaźń niecałe pół roku temu, a słowa, które wybrałyśmy, idealnie podsumowywały nasze podejście do świata. 
      Przeniosłam wzrok nieco wyżej i dotknęłam palcami narysowanych trzech czerwonych zadrapań, które ciągnęły się od obojczyka, w górę ramienia. Prowadziły do wyciągniętych pazurów groteskowego czarnego kota, wspinającego się po mojej prawej łopatce. Z tej samej strony, na nadgarstku, widniała czarna, uskrzydlona nutka - najstarszy z moich tatuaży, zrobiony jeszcze na drugim roku studiów. Gdybym się odwróciła, ujrzałabym na swoim karku maleńkie ptasie pióro zakończone stalówką, które wypisywało pierwsze litery imion moich rodziców. Na płatku lewego ucha znajdowała się natomiast kolejna maleńka, pojedyncza nutka, a zaraz za uchem - drobna pięciolinia, na której dźwięki zostały zapisane serduszkami. Na prawym udzie widniała głowa czarnego wilka, ozdobiona okrągłą ramką, którą otaczały kolorowe kwiaty i muzyczne znaki; na lewym - głowa białego królika na tle szachownicy, również znajdująca się w ramce, otoczonej różowymi wstążkami.
       Uśmiechnęłam się do swojego odbicia i sięgnęłam po wybrane ubrania. Uwielbiałam swoje tatuaże i wiedziałam, że najświeższy z nich - królik - nie był ostatnim. Wciągnęłam przez głowę bokserkę i założyłam leginsy. Sięgnęłam po szczotkę do włosów i zabrałam się za ujarzmianie różowego bałaganu. Zdecydowałam się na luźnego, pozornie niedbałego, koka, z którego spływało wolno kilkanaście pojedynczych kosmyków. Założyłam kolczyki - 5 w prawym uchu i jeden w lewym - i ponownie przyjrzałam się w lustrze. Nieźle, całkiem nieźle. Brakowało tylko butów i czegoś, co dodałoby koloru czarnemu strojowi. Narzuciłam więc na ramiona bladoróżową marynarkę, ozdobioną ćwiekami i (zdecydowanie za wcześnie) włożyłam na stopy czarne proste szpilki. 
       Opadłam z westchnieniem na łóżko Mileny i rozłożyłam ramiona. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że w żołądku czuję łaskotanie spowodowane zdenerwowaniem. Choć nie chciałam tego przed sobą przyznać, wystroiłam się dla Błękitnookiego. Jakaś samolubna część mnie pragnęła zobaczyć w jego oczach aprobatę. Postukiwałam szybko obcasem w podłogę i zaczęłam przyglądać się luźnym kosmykom włosów, które nakręcałam na palce. Co, jeśli będzie nudno? Co, jeśli nie będziemy mieli o czym rozmawiać? Co, jeśli porwie mnie i sprzeda jako prostytutkę? Może dlatego jest taki bogaty. Może jest handlarzem niewolników... Pacnęłam się otwartą dłonią w czoło i parsknęłam śmiechem na niedorzeczność swoich myśli. 
       - O BOŻE! - krzyknęłam na cały pokój, w nadziei, że pomoże to uspokoić chmarę nerwowych motyli w brzuchu. Niestety, postanowiły mnie zignorować. Warknęłam i usiadłam na krawędzi materaca, łącząc ze sobą kolana. Rozglądałam się po pokoju w poszukiwaniu zajęcia, gdy ciszę rozdarło pukanie do drzwi. No dobra, przesadziłam. Pukanie było bardzo ciche, lecz wpływ, jakie miało ono na moje ciało, sprawiał, że mogło to równie dobrze być walenie w drewno stada nosorożców. Podskoczyłam jak oparzona, a moje ręce od razu zalał pot. Sięgnęłam po czarną, skórzaną torebkę leżącą na krześle przy drzwiach i nadusiłam klamkę. Szeroki uśmiech zdobił piękną twarz, a błękitne oczy przymrużyły się wesoło. 
       - Wołałaś? - zapytał Louis i zachichotał. Och nie! Słyszał mój bezmyślny krzyk. Przygryzłam wargę zażenowana i spojrzałam na niego z prośbą o litość w oczach. Mrugnął do mnie porozumiewawczo i pochwycił w swoją dłoń moją. 
       - Wyglądasz pięknie - powiedział, po czym pochylił się i przycisnął swoje wargi do mojej rozgrzanej skóry. Poczułam znajomy dreszcz, który przebiegł przez moją dłoń do kręgosłupa. Zakłopotana, nie wiedziałam jak zareagować, więc tylko uśmiechnęłam się i wydusiłam z siebie ciche podziękowanie. Prawda była taka, że on też świetnie wyglądał. Na biały t-shirt z nadrukiem nałożoną miał czarną prostą marynarkę. Ciemne wąskie spodnie uwydatniały jego umięśnione długie nogi. 
       W swoich szpilkach sięgałam mu do ramienia, więc wciąż musiałam zadrzeć brodę, by spojrzeć na jego twarz. Trzydniowy zarost dodawał ostrych rys jego twarzy, a długie ciemne rzęsy otaczające jego jasne oczy wciąż robiły na mnie takie samo wrażenie jak wczoraj. Złapałam się na tym, że się na niego gapię. Potrząsnęłam głową i zrobiłam krok, by wyjść na korytarz, lecz mężczyzna zablokował mi drogę. Położył dłonie na moich ramionach i pochylił się, przykładając usta do mojego policzka. Zadrżałam. 
       - Może zostaniemy tutaj. Łóżko wygląda niezwykle wygodnie... - mruknął. Jego głos przybrał niskie tony, których jeszcze u niego nie słyszałam. Mogłabym przysiąc, że dostrzegłam iskry, które przebiegły po moim ciele. Zaszumiało mi w uszach od przyspieszonego pulsu, lecz ignorując prymitywne potrzeby ciała oddaliłam się nieznacznie od Louis’ego. 
       - Myślę, że wolałabym zrealizować oryginalny plan i pójść do Bobbles - zachrypnięty głos zdradził stan, w jakim się znajdowałam. Wbiłam wzrok w przestrzeń między naszymi butami i czekałam na odpowiedź. Zamiast niej, w polu widzenia pojawiła się ofiarowana mi dłoń. Uśmiechnęłam się z ulgą i, choć wydawało mi się to zbyt intymne, pozwoliłam sobie ją pochwycić. Wyszliśmy na korytarz, zatrzasnęłam drzwi i wolnym krokiem ruszyliśmy do wyjścia z hotelu. Kciuk Louis’ego znaczył kółka na mojej skórze, a każde z nich paliło równie mocno i nieznośnie. Gdy wyszliśmy na dwór mężczyzna wyciągnął z kieszeni spodni kluczyk do samochodu. Och. 
       - Nie jedziemy metrem? - zapytałam cicho. Louis spojrzał na mnie z góry, jakbym oszalała. 
       - Metrem? Z tym? - wskazał na mnie dłonią i zmierzył mnie od stóp do głów. 
       - Z czym? - zapytałam nieco poirytowana. Wstydził się mnie? Chyba nie mogłam wyglądać aż tak źle, prawda? Może, gdy leżałam na łóżku, moja fryzura wymknęła się spod kontroli? Pospiesznie poprawiłam koka, lecz czułam, że wszystko z nim w porządku. Louis westchnął i zrobił coś, co zbiło mnie z pantałyku. Wyciągnął iPhone’a z wewnętrznej kieszeni marynarki i zrobił mi zdjęcie. Podszedł do mnie i wskazał na ekran. Zobaczyłam siebie stojącą, wyprostowaną, z idealną fryzurą i makijażem. Wyraz twarzy wykrzywiała złość, lecz poza tym byłam pewna, że wszystko w porządku. 
       - Z tym - powiedział, jakby była to najbardziej oczywista rzecz we wszechświecie. Wypuściłam ciężko powietrze z ust i zaczęłam stukać podeszwą w chodnik. 
       - O co Ci chodzi. Wstydzisz się podróżować ze mną wśród ludzi? - zapytałam wreszcie i napięłam się w oczekiwaniu na odpowiedź. Przez jego twarz przebiegł wyraz zrozumienia, a potem pokręcił gwałtownie głową. Schował telefon z powrotem do kieszeni i położył jedną dłoń na moim biodrze.
       - Wstydzić się? Nigdy. Stałbym w wagonie i starał się pokazać każdemu dupkowi, który by na ciebie spojrzał, że dzisiaj należysz do mnie - mruknął, zbliżając się powoli w moją stronę. Jego oczy pociemniały, przybierając barwę granatu - Problem w tym, że ja nienawidzę, gdy przypadkowe dupki gapią się na moje rzeczy, a Ty przyciągałabyś wiele spojrzeń - jego twarz była już centymetr od mojej.
       Przełknęłam ciężko ślinę i onieśmielona, spuściłam wzrok. Nie na długo, ponieważ pod mój podbródek powędrował ostrożny palec, zmuszający mnie, bym spojrzała ponownie w niebieskie oczy, które wwiercały się w moją duszę. Brwi nad nimi były zmarszczone, jakby wciąż jeszcze nie wymazał z wyobraźni owych „dupków” w metrze. Dłoń, która podpierała mój podbródek teraz spoczęła na moim policzku. Czułam jak serce obija mi się o żebra, a na twarz wpływa rumieniec. Wiedziałam do czego zaraz dojdzie, musiałam więc włożyć wiele sił w to, by zapobiec zrobieniu czegoś, czego bym żałowała. Za wcześnie na takie gesty. Zamknęłam oczy i wydusiłam z siebie słowa, które pierwsze przyszły mi na myśl
       - Nie jestem twoja - cisza. Bałam się unieść powieki, bo nie wiedziałam jaki widok mógłby mnie spotkać. Chłodny powiew wiatru na mojej twarzy zasugerował, że twarz Louis’ego oddaliła się od mojej. Zdobyłam się na odwagę i spojrzałam na niego, przekonując się, że to prawda. Patrzył na mnie z zawadiackim uśmieszkiem. Kciukiem pogłaskał mój policzek, zanim zdjął z niego swoją dłoń. 
       - Jeszcze - powiedział i nadusił guzik automatycznego otwierania drzwi na kluczyku, a ja usłyszałam charakterystyczny podwójny dźwięk alarmu, dochodzący gdzieś z lewej strony. Wypuściłam głośno powietrze, w połowie z ulgi, w połowie z irytacji spowodowanej jego ostatnim słowem i ruszyłam za nim, gdy skierował się w stronę swojego samochodu. 

sobota, 14 czerwca 2014

6. One way or another I'm gonna win ya!


Milena

Będę o ósmej. Bobbles

       Głosiła wiadomość wyświetlona na ekranie telefonu komórkowego Kornelii. Spojrzałam na przyjaciółkę, która ciskała pioruny z oczu w nicość przed sobą i zachichotałam. 
       - Oj weź przestań, wczoraj dogadywaliście się świetnie - powiedziałam, oddając jej telefon. - Sprawa z numerem i telefonem nie była tak wielka. Myślę, że troszkę przesadziłaś z negatywną reakcją przez alkohol. - dodałam, przypominając sobie, co Louis wczoraj wyczynił. Tak, reakcja na to zachowanie zdecydowanie była przesadzona. Kornelia spojrzała na mnie spode łba i warknęła niczym rozwścieczony pies, a ja ponownie parsknęłam śmiechem. 
       - Przynajmniej nie zasugerował, że jesteś tanią dziwką - powiedziałam, patrząc na nią wymownie, na co wyraz jej twarzy nieco złagodniał. Westchnęła ciężko i podrapała się po głowie, a róż roziskrzył się landrynkowymi odcieniami w świetle popołudniowego słońca. Spojrzałam na zegarek. Piętnasta trzydzieści... 
       - Cóż... Jeśli chcesz wyglądać jak bóstwo na swojej randce, lepiej się zbierajmy. - rzekłam i podciągnęłam się na kolana, zbierając z koca paczki krakersów i butelki. Włożyłam wszystko do swojej torby, do której wrzuciłam także książkę i zaczęłam zwijać swoją stronę koca. Kornelia wciąż siedziała, wpatrując się w głąb placu. 
       - A co jeśli okaże się gwałcicielem? Sprzedawcą organów? - zapytała, nie odwracając wciąż wzroku. Wybuchnęłam maniakalnym śmiechem i klepnęłam ją w ramię, by wstała z koca. Uniosła się, lecz wyraz jej twarzy w ogóle się nie zmienił. 
       - Widziałaś jak on wygląda? Raczej nie musi uciekać się do gwałtu, żeby zaciągnąć jakąś laskę do łóżka. A nawet, jeśli żadna nie będzie chciała, to jest bogaty, kupi sobie seks. - wzruszyłam ramionami, składając koc w kostkę. 
       - No właśnie! Nerki na czarnym rynku są bardzo drogie! Uśpi mnie i zabierze mi nerki. Milena, ja lubię swoje nerki! - kolejny wybuch śmiechu sprawił, że musiałam złożyć koc po raz drugi. Wiedziałam, że Kornelia nie jest do końca poważna, więc nie bałam się wyśmiać jej absurdalnych pomysłów. 
       - Uspokój się! Jeśli stwierdzisz, że coś ci wrzucił do drinka to dzwonisz do mnie, a ja na policję - pokazałam jej język, a ona wreszcie wyszczerzyła zęby i puściła mi oczko. 
       Zdołałyśmy spakować wszystko, co miałyśmy ze sobą, w dość krótkim czasie i już po kilkudziesięciu minutach stałyśmy pod drzwiami wejściowymi naszego hotelu. Wyszukałam kluczy w torbie i wpuściłam nas do środka. Wąski hol przywitał nas słabym oświetleniem i zapachem stęchlizny. Zmarszczyłam nos, kiwnęłam na powitanie młodej dziewczynie, siedzącej w portierni, i ruszyłam przodem po schodach. Gdy znalazłyśmy się już w naszym pokoju, Kornelia rzuciła wszystkie swoje toboły na podłogę i opadła bezsilnie na łóżko, a z jej ust wydarło się przeciągłe głośne warknięcie. Westchnęłam i szturchnęłam ją w kolano, otrzymując w odpowiedzi pełne wrogości spojrzenie. 
       - Przestań użalać się nad swoim tragicznym losem i zasuwaj do łazienki zrobić porządek z włosami. Potem zrobię ci makijaż - powiedziałam, grzebiąc w kosmetyczce w poszukiwaniu przyborów potrzebnych mi do wykonania wyznaczonego sobie właśnie zadania. Moja przyjaciółka jęknęła przeciągle i bardzo powolnymi ruchami podniosła się wreszcie z łóżka, po czym zatrzasnęła za sobą drzwi łazienki. Poukładałam w tym czasie cienie, podkłady i tusze do rzęs w rządku na nocnym stoliku, stojącym przy moim łóżku i wybrałam te, które najbardziej odpowiadały typowi urody Kornelii. Od dawna interesowałam się wizażem. Czytałam wiele podręczników na ten temat, doskonaląc z czasem swoje umiejętności i dlatego często to właśnie ja robiłam z nas bóstwa przed jakimkolwiek wyjściem. Odnajdywałam w tym trudną do opisania przyjemność. Było coś magicznego w obserwowaniu jak, dzięki mnie, dziewczyny czuły się piękne i bardziej pewne siebie.
       Po niecałych dziesięciu minutach, przebrana już w „domowe” ciuchy, Kornelia wyszła z łazienki z foliowym czepkiem na głowie, pod którym kryły się jej mokre włosy odżywiane właśnie nawilżającą maską. Człapiąc niezgrabnie, podeszła do walizki, lecz zaraz potem odwróciła się na pięcie i pokręciła głową. Rozbawiona jej postawą wskazałam miejsce, na którym miała usiąść i wzięłam do ręki wybrane wcześniej kosmetyki. 
       - Nie za wcześnie na makijaż? - zapytała, gdy posłusznie zajęła swoje miejsce. 
       - Musisz wyglądać idealnie, więc jeśli nie wyjdzie, będzie potrzebny czas na poprawę - odpowiedziałam i powoli zaczęłam smarować jej twarz nawilżającym kremem. Uniosła jedną brew i spojrzała na mnie, jakby widziała mnie po raz pierwszy w życiu. 
       - Przecież tobie zawsze wychodzi za pierwszym razem!
       - Zamknij się, bo będzie krzywo - mruknęłam, sięgając po najjaśniejszy podkład, jaki posiadałam. 
       - Przecież jeszcze mnie nie malujesz! - zaprotestowała załamując ręce i kręcąc głową. Przyłożyłam palec wskazujący do ust i uciszyłam ją jednym „szszsz!”. Spojrzała na mnie z wyrzutem, a ja zachichotałam złowieszczo i zaczęłam nakładać podkład na jej jasną skórę. Kupno odpowiedniego dla niej odcienia było nie lada wyzwaniem, lecz wreszcie, po odwiedzeniu kilkunastu drogerii, znalazłyśmy taki, który pasował idealnie. 
       Gdy uporałam się z wyrównaniem kolorytu jej cery, przyszedł czas na makijaż oczu. Kornelia lubiła, gdy był dość ostry. Skrzyżowałam więc ręce na piersi i oddaliłam się o kilka centymetrów, wpatrzona w jej twarz, oceniając jaki makijaż najlepiej zrobić. 
       - W co się ubierzesz? - zapytałam
       - Nie wiem... Nie mam pojęcia... Zrób coś neutralnego, strój dobierzemy później - odpowiedziała, wciąż tak samo zrezygnowanym głosem. Wzruszyłam ramionami i wybrałam czarny eyeliner i dwa cienie do powiek. Ciemno szary oraz bardzo jasny różowy. 
       Po kilkunastu minutach, twarz Kornelii była gotowa, więc wygoniłam ją do łazienki, by spłukała z włosów maskę. Schowałam w tym czasie wszystkie swoje przybory i włożyłam kosmetyczkę z powrotem do walizki. Wyprostowałam plecy, po czym spojrzałam na zegarek. Dochodziła siedemnasta. Postanowiłam zaplanować sobie resztę dnia, wiedząc, że wieczorem zostanę sama.
       Spojrzałam w wysokie, sięgające prawie do sufitu lustro. Nie było źle. Makijaż zrobiony rano wciąż trzymał się idealnie, musiałam jednak poprawić fryzurę, ponieważ kilka kosmyków moich długich, miodowych fal wypadło ze zrobionego rano koka. Uwolniłam więc z niego resztę włosów, które sięgały mi do krzyża, i rozpoczęłam ich rozczesywanie. Ponownie zaplotłam je z tyłu głowy, w koka, przypominającego amerykańskiego pączka i oceniłam efekt w lustrze. No. Teraz moja fryzura wyglądała idealnie. Chciałam jeszcze wyjść na miasto, więc wolałam nie wyglądać jak zużyta miotła.
       Stanęłam na wprost lustra i przebiegłam wzrokiem, po swoim odbiciu, od stóp do głów. Rano nie chciałam się stroić, więc postawiłam na wygodę, zakładając jasną, jeansową koszulę i czarne wąskie spodnie. Jeszcze trwający, marcowy lekki chłód, powstrzymywałam kremowym wełnianym kominem, otaczającym moją szyję. Kiwnęłam z aprobatą głową, stwierdzając, że jest to odpowiedni strój na wieczorny spacer po Londynie i odwróciłam się od lustra w momencie, w którym Kornelia wyszła z łazienki. Jej włosy, wciąż wilgotne opadały teraz na ramiona, błyszczącymi strąkami.
       Podeszła do swojej nocnej szafki, sięgnęła po butelkę z odżywką i spryskała je na całej długości. Zauważyłam, ze na jej twarzy wciąż nie pojawiał się uśmiech, więc westchnęłam ciężko, usiadłam na swoim łóżku i poklepałam miejsce obok siebie. Spojrzała na mnie ze zmarszczonymi brwiami, lecz posłusznie usiadła. Objęłam ją w talii ramieniem i zmierzyłam zatroskanym spojrzeniem. Zaśmiała się cicho. 
       - Będzie dobrze - powiedziałam ściskając delikatnie jej bok. Pokręciła wolno głową i warknęła. 
       - Oby... Mam tylko nadzieję, że to spotkanie szybko dobiegnie końca - odpowiedziała wykręcając sobie palce. Usłyszałam nieprzyjemny trzask i skrzywiłam się nieznacznie. 
       - Ja też. Nie chciałabym... - przerwało mi głośne pukanie do drzwi. Spojrzałam w ich kierunku z wyrazem zdziwienia. Zegarek wskazywał osiemnastą czterdzieści pięć, więc przez godzinę jeszcze nie spodziewałyśmy się nikogo. 
       - Pewnie sprzątaczki... - powiedziała moja przyjaciółka i wstała, by otworzyć drzwi. Przytaknęłam i spojrzałam w swój telefon, sprawdzając czy nie dzwonił do mnie nikt z domu. Ekran nie wskazywał jednak żadnych nieodebranych połączeń i wiadomości, więc westchnęłam tylko ciężko i pochyliłam się, by odłożyć go z powrotem na szafkę. Gdy już się prostowałam, znieruchomiałam nagle w połowie, czując nieprzyjemny dreszcz przebiegający po moich plecach. 
       - Przyjechałem po Milenę - oznajmił po angielsku niski, zachrypnięty głos. Bałam się spojrzeć w stronę drzwi, choć była to reakcja zupełnie irracjonalna. Doskonale wiedziałam, kogo zobaczę w progu. Przełknęłam głośno ślinę i bardzo powoli wyprostowałam się na łóżku. 
       - Gotowa? - nie mogłam udawać, że go nie słyszę, więc zmuszona, obróciłam wreszcie głowę. Harry spoglądał, ponad ramieniem Kornelii, w moją stronę. Z wściekłością złapałam się na myśli, że wyglądał jeszcze przystojniej niż wczoraj. Przez twarz mężczyzny przebiegł cień uśmiechu, gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, lecz poza tym wyraz jego twarzy był tak samo mroczny i tajemniczy, jak wczoraj. Poczułam, przechodzący przez moje ciało, dreszcz i wzdrygnęłam się nieznacznie, mając nadzieję, że ani moja przyjaciółka, ani mężczyzna, który to spowodował, tego nie dostrzegli. 
       - Milena? - Kornelia odezwała się cicho, patrząc na mnie wyczekująco, ponieważ wciąż się nie odzywałam. Wstałam powoli i podeszłam do niej bez słowa. Zielone oczy nie odrywały się ode mnie, a ja czułam się niezwykle niekomfortowo pod tym skanującym spojrzeniem. 
       - Nigdzie z tobą nie idę - warknęłam tonem ociekającym jadem. Zamrugał szybko, lecz moje słowa wydawały się nie zrobić na nim żadnego wrażenia. 
       - Nonsens, wszystko już jest gotowe, ty piękna, więc pójdziesz ze mną - odpowiedział tonem zbyt pewnym siebie. Parsknęłam nienawistnym śmiechem i odwróciłam się do niego plecami. Od razu poczułam palce zaciskające się na moim ramieniu. 
       - Słuchaj, wczoraj byłem trochę pod wpływem, powiedziałem za dużo, chcę ci to wynagrodzić - mimo tak przejmującej treści słów, jego głos wciąż był wyprany z jakichkolwiek emocji. Wściekła, spojrzałam na niego ostro, lecz jego zmiana postawy, sprawiła, że zawahałam się przez chwilę. Wyłapał to bez trudu. Przez jego oczy przebiegł błysk zadowolenia, a uścisk na moim ramieniu wzmocnił się na chwilę.  
       - Chodź ze mną - jego ton zmiękł nieco, a ja mogłabym przysiąc, że w kącikach jego oczu dostrzegłam wesołą iskierkę. Dopiero w tym momencie zdałam sobie sprawę, że, stojąca między nami, Kornelia szczerzy bezczelnie zęby. Spojrzałam na nią jak na wariatkę, a ona, choć wydawało się to niemożliwe, uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Harry również zwrócił swe szmaragdowe, zaskoczone oczy w jej kierunku. 
       - Będzie dobrze - zwróciła się do mnie po polsku - Jeżeli stwierdzisz, że coś ci wrzucił do drinka to dzwonisz do mnie - dodała, używając moich własnych słów. W tym momencie miałam ochotę walnąć z całej siły w tył jej mokrej głowy, lecz musiałam powstrzymać tę potrzebę. Zamiast tego, cisnęłam w jej stronę piorunami z oczu i zrzuciłam z siebie dłoń Harry’ego. Na jego twarzy pojawił się wyraz oczekiwania i niepewności, który zmienił się we wszechogarniający triumf, gdy zobaczył, że sięgam powoli po buty. 
       Nie było mniejszego sensu sprzeciwiać się temu popaprańcowi, więc zaczęłam powoli opracowywać w głowie strategię zniechęcenia go do siebie. Nie wiedziałam, czy będzie potrzebna, ponieważ i tak nie zamierzałam mizdrzyć się do niego w czasie tego spotkania, lecz potrzebowałam czegoś w pogotowiu. Dam mu się wyciągnąć, lecz nie potrwa to długo, a ja sprawię, że będzie chciał, żeby trwało jeszcze krócej - myślałam gorączkowo, naciągając na stopy płaskie botki - jazzówki w kolorze nude. Spojrzałam ukradkiem w lustro, oceniając szybko czy wszystko jest na swoim miejscu i odwróciłam się w kierunku drzwi. Moje oczy spotkał rzadki widok Harry’ego z szerokim, wesołym uśmiechem na ustach, podkreślającym dołeczki w policzkach. Nadawały mu one pewnego rodzaju niewinności, która tak bardzo kontrastowała z okropną osobowością. Minęłam Kornelię bez słowa i przekroczyłam próg pokoju, unosząc dumnie głowę i nie zaszczycając Harry’ego nawet jednym spojrzeniem. 
       - Masz być pod komórką - warknęłam do przyjaciółki. Pokiwała ze zrozumieniem głową i życzyła mi dobrej zabawy. Miałam ochotę ją udusić, lecz przeszkodził mi w tym Harry, zatrzaskujący przed moim nosem drzwi. Korytarz był nieprzyjemnie cichy i pusty, zbyt pusty. Stałam w miejscu, wpatrując się w dal, ze skrzyżowanymi na piersi rękami, zaciskając z nerwów szczękę. Czułam na sobie palący wzrok mężczyzny, lecz postanowiłam nie reagować na to w żaden sposób. Po dłuższej chwili ciszy, sięgnął dłonią do moich pleców, lecz odskoczyłam gwałtownie, spoglądając wreszcie w jego oczy. 
       - Łapy przy sobie - powiedziałam przez zaciśnięte zęby, a Harry uśmiechnął się tylko nieznacznie i pokręcił głową, po czym wskazał dłonią schody. 
       - Możemy? - zapytał, a ja ruszyłam przed siebie bez słowa. 

środa, 11 czerwca 2014

5. These are a few of my favourite things!




Kornelia

      Gdy tylko drzwi łazienki zatrzasnęły się za Mileną, mój telefon zabrzęczał, sygnalizując, że dostałam smsa. Spojrzałam na ekran, na którym wyświetlił się nieznany numer. 

       Widzimy się jutro, malutka.

       Przewróciłam oczami i usunęłam wiadomość. „Malutka”. Za kogo on się uważa? Ogarnęło mnie nieznośne poczucie winy, że na początku uważałam Louis’ego za fajnego faceta. Byłam zbyt naiwna. Dodatkowo ten jego okropny przyjaciel. To, co powiedziała Milena, wyprowadziło mnie z równowagi. Nikt nie będzie tak traktował mojej przyjaciółki. Wiedziałam, że słowa Harry’ego mocno ją dotknęły.
       Milena należała do osób dumnych, wiedzących czego chcą. Była zaradna i walczyła o swój sukces, brnęła przez życie odważnie, a odpowiedzialnością biła mnie na głowę. Podważenie jej szacunku do samej siebie było ciosem prosto w plecy. 
       Jednak nawet w tej trzeźwo myślącej osóbce tkwił procent szaleństwa. Wysoki procent... Zaśmiałam się do siebie, wspominając niektóre dziecinne i głupie rzeczy, które razem robiłyśmy. Moment, kiedy w sklepie spożywczym zaczęłyśmy wrzeszczeć, gdy zobaczyłyśmy zdjęcie jednego z naszych ulubionych wokalistów, widniejące na okładce gazety dla nastolatek. To, gdy w metrze, tu w Londynie, zaczęłyśmy obgadywać pewnego mężczyznę, który według Mileny był niezwykle przystojny, lecz mnie nie podobał się wcale. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że przysłuchiwał się nam Polak, doskonale rozumiejący każde wypowiedziane przez nas słowo. Uświadomił nas o tym dopiero, gdy wysiadał z wagonu, zwracając się do nas zwykłym „do widzenia”, któremu towarzyszył szeroki psotny uśmiech. Takich drobnych i większych momentów było pełno i wiedziałam, że nie byłyby one tak zabawne i zapadające w pamięć, gdybym przeżyła je z kimś innym. 
       Zaplątałam się w białą kołdrę na łóżku i westchnęłam przeciągle do swoich myśli. Przyjaźń z Mileną, była jedną z lepszych rzeczy, które zdarzyły się w moim krótkim życiu. A zaczęła się bardzo niepozornie i nietypowo. Poznałyśmy się na forum internetowym pewnego serialu, który zaczęłyśmy oglądać w tym samym czasie. Po kilkudziesięciu wymienionych wiadomościach, postanowiłyśmy spotkać się na żywo. Na szczęście studiowałyśmy w tym samym mieście, więc nie było to trudne do zrealizowania. Traf chciał, że wylądowałyśmy w barze karaoke, który od tamtej pory stał się naszym ulubionym miejscem. Choć z początku było niezręcznie, już pod koniec spotkania nie mogłyśmy się oderwać od rozmowy. Milena była mi najbliższą osobą i dlatego nie pozwolę, by jakiś dupek traktował ją jak tanią dziwkę. 
       Podskoczyłam na dźwięk otwieranych drzwi łazienki. Prawie zapomniałam, że nie jestem sama w hotelowym pokoju. Milena potknęła się o swoje szpilki leżące na dywanie i tylko rama mojego łóżka, o którą się oparła, uratowała ją przed bolesnym spotkaniem z ziemią. Wybuchnęłam gromkim śmiechem i zakryłam usta  dłońmi, przypominając sobie, że jest już dawno po północy, a ściany hotelu były bardzo cienkie. 
       - Spadaj - warknęła Milena i, nieco zbyt wysoko, podniosła nogę, by ominąć groźną przeszkodę. Pokręciłam głową wciąż uśmiechając się szeroko i ułożyłam się wygodnie na poduszce. Milena wierciła się przez chwilę na łóżku, aż wreszcie znalazła wygodną pozycję i spojrzała na mnie zza swojej kołdry. 
       - Co za noc - powiedziała marzycielskim tonem, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. - Te dwa typki mnie wkurzały, ale poza tym to bawiłam się całkiem dobrze - dodała i ziewnęła. Pokiwałam głową. Czułam, jak zmęczenie powoli zaczyna ogarniać mój umysł. Teraz, gdy leżałam, byłam o wiele bardziej świadoma swojej senności. Widziałam, że Milena również powoli odpływa, więc zamknęłam oczy i dałam się objąć Orfeuszowi. 
       Poranek przywitał mnie promieniami słońca, przechodzącymi przez szybę, wprost na moją twarz. Zmrużyłam oczy, czując suchość w ustach i przewróciłam się na łóżku, sięgając niezdarnie, leżącej na podłodze butelki z wodą. Jęknęłam przeciągle, czując konsekwencje wypitego wczoraj alkoholu. Milena przewróciła się na drugi bok i warknęła cicho. 
       - Zamknij się - jęknęła i nakryła głowę kołdrą. Parsknęłam śmiechem i wyciągnęłam rękę jeszcze bardziej. Opuszki palców trąciły zakrętkę i cała butelka z hukiem, który prawdopodobnie nie był tak głośny, jak nam się wydawało, potoczyła się po podłodze. Na szczęście w kierunku mojego łóżka. Usłyszałam ponowne warknięcie przyjaciółki, stłumione przez warstwę grubego materiału. Wyciągnęłam spod szyi poduszkę i rzuciłam nią przez pokój trafiając w miejsce, w którym powinna znajdować się głowa Mileny. 
       - Ja pierdole... - usłyszałam jęk, a miodowe włosy zaczęły powoli wyłaniać się spod kołdry. Zaśmiałam się cicho, wzięłam kilka dużych łyków wody i zakręciłam butelkę. Ręka przyjaciółki wyłoniła się spod kołdry, a jej palce ułożyły się w szpony. Domyśliłam się czego chce, więc włożyłam butelkę w jej dłoń. Z głośnym westchnieniem wydostała się ze zwojów materiału i pociągnęła spory łyk. 
       - Dzień dobry! - powiedziałam z szerokim uśmiechem na ustach. 
       - Mhm. - mruknęła cicho i opadła z powrotem na poduszkę. Spojrzała na mnie niewyraźnie i położyła dłonie na twarzy. - Co za noc. - usłyszałam zza jej palców i zachichotałam. Sięgnęłam do walizki, z której wyjęłam różową koszulę oraz poszarpane jeansy z dziurami na kolanach, a następnie sturlałam się z łóżka z jękiem i, na czworaka, powędrowałam w stronę łazienki. Milena parsknęła śmiechem i z głośnym westchnieniem ponownie zakryła głowę kołdrą. 
      - WSTAWAJ, ŚWIEŻY PORANEK, PIĘKNY MARCOWY DZIEŃ!!!! - wrzasnęłam, wstając energicznie z podłogi. Nie przesadzałam. Dzień był śliczny. Chodnik, na który wychodziło okno naszego pokoju, był pełen przechodniów w wiosennych kurteczkach. Niektórzy odważniejsi mieli odkryte ramiona. Uśmiechnęłam się do siebie i zatrzasnęłam drzwi łazienki. Położyłam ubrania na klapie toalety, a potem stanęłam na palcach by dojrzeć w lustrze całą swoją twarz. Nie było tragedii, chociaż wczorajsze picie odzwierciedliło się nieco w postaci delikatnie podkrążonych oczu.
       Odkręciłam kurek i pochlapałam się zimną wodą. Wzięłam do ręki szczoteczkę i pastę do zębów, i odświeżyłam oddech. Następnie związałam włosy w duży kok na głowie i wzięłam szybki prysznic. Po wysuszeniu się ręcznikiem i założeniu ubrań, nałożyłam delikatny makijaż, by zakryć zmęczenie, a potem sięgnęłam do kosmetyczki i wyciągnęłam z niej długie prostokątne pudełeczko. Otworzyłam pokrowiec i położyłam na nosie duże okulary z grubymi czarnymi oprawkami. Od razu lepiej, świat stał się odrobinę ostrzejszy. Zaśmiałam się do siebie na tę myśl i zamknęłam kosmetyczkę.
       Wychodząc z łazienki, zobaczyłam, że Milena grzebie w swojej torbie podróżnej. Po chwili wyciągnęła ubrania i brązową kosmetyczkę, i ruszyła do łazienki. Jak tylko zamknęły się za nią drzwi, postanowiłam porozciągać mięśnie, na tyle, na ile pozwalały mi nieprzystosowane do tego ciuchy.
        Gdy Milena wyszła z łazienki, pomalowana i odświeżona, postanowiłyśmy nie tracić czasu i wyjść od razu na miasto. Naszym celem był dzisiaj Trafalgar Square. Dzień sprzyjał odprężeniu się na placu, więc wzięłyśmy ze sobą książki. Postanowiłyśmy zignorować metro i przejść całą drogę pieszo, co nie zajęło nam dużo czasu, ponieważ hotel, w którym byłyśmy zameldowane, znajdował się w centrum Londynu. Miałyśmy szczęście, znajdując tak tanie lokum w tak świetnie położonym miejscu. 
       Po spacerze, który trwał około pół godziny, znalazłyśmy się wreszcie w wyznaczonym miejscu. Trafalgar zapełnione było młodymi ludźmi, chcącymi jak najlepiej wykorzystać słoneczne światło. Rozrzuceni grupkami, położyli koce, kurtki czy bluzy na betonie i napawali się piękną pogodą. Gdzieniegdzie głośniejsza grupa śmiała się wesoło przy piwie, a uliczni artyści, zajęci swoimi występami, liczyli na ich hojność. Dostrzegłam wśród nich pomalowanego na złoto mężczyznę w stroju czarodzieja, który opierając się na lasce „siedział” w powietrzu, grupkę breakdancerów, którzy szaleli na parkiecie stworzonym z kilku płyt kartonowych i muzyka grającego na gitarze i harmonijce. Dzieci próbowały ochlapać swoich rodziców przy fontannach, a tu i ówdzie para zakochanych ściskała się z uczuciem. 
       Tak... Trafalgar Square tętnił tego dnia życiem, a mnie udzieliła się jego pozytywna energia i z uśmiechem zabrałam się do rozkładania koca na szczycie schodów placu. Milena w tym czasie wyjęła lekkie przekąski i wodę. Wyszczerzyła do mnie zęby, gdy przechodzący obok nas przystojniak rzucił do niej zadziorne „Hey”, a ja zachichotałam i uniosłam brwi w wymownym geście. Wreszcie usadowiłyśmy się obie wygodnie na kocu, wystawiłyśmy twarze w stronę słońca i zatopiłyśmy się w swoich lekturach. 
       Kompletnie tracąc poczucie czasu, podskoczyłam, gdy telefon zawibrował w kieszeni moich spodni, informując o otrzymanej wiadomości. Zaznaczyłam zakładką miejsce w książce, na którym skończyłam czytać i wyciągnęłam urządzenie. Mój dobry humor prysł jak bańka mydlana, gdy zobaczyłam na ekranie od kogo otrzymałam smsa. 
       - Louis? - Milena obserwowała czujnie moją reakcję. Westchnęłam ciężko i otworzyłam wiadomość. 
       - Ta... - warknęłam i zaczęłam czytać. Nie było tego wiele. Tylko dwa krótkie zdania:

       Będę o ósmej. Bobbles.


       Jęknęłam przeciągle i zatrzasnęłam ze złością książkę. Milena spojrzała na mnie z ironicznym uśmieszkiem i wyciągnęła rękę. Podałam jej bez słowa komórkę, wpatrując się z wściekłością w kolumnę na środku placu.