sobota, 25 lipca 2015

73. I'm not sure what I should feel

I'm not sure what I should feel 


Kornelia

      Nie mogłam uwierzyć, że się na to zgodziłam. Dziecko… To słowo, obrazy, jakie przywoływało do mojej głowy, zawsze napawały mnie grozą. Nigdy nie myślałam o tym, że będę nawet rozważała takiej opcji, lecz za każdym razem, gdy widziałam jak Louis zerkał na mój brzuch, jakby zarodek miał się w nim pojawić w każdej sekundzie, czułam ciepło i nadzieję, że może jednak nie był to taki zły pomysł. 


      Nie zamierzałam dzielić się swoją decyzją z nikim poza Louis’m. Nawet z Mileną. Szczególnie z Mileną w czasie jej dziwnego nastroju, którego powodu nie chciała mi zdradzić. Wciąż snuła się z pociemniałymi oczami, nie mówiąc wiele, lecz gdy próbowałam ją wypytać o to, co mogło się stać, naskakiwała na mnie i zmieniała temat. Wreszcie odpuściłam, pewna, że gdy Milena będzie gotowa, sama powie mi co się dzieje. 

      Kilka dni później zniknęła bez słowa. 
      Nie mogłam się do niej dodzwonić i nikt nie odpowiadał na moje dobijanie się do willi. Podzieliłam się swoimi zmartwieniami z Louis’m, na co odparł, że Harry powiadomił go o planowanym z Mileną wyjeździe. Zabolało mnie, że moja najlepsza przyjaciółka nie podzieliła się ze mną tak ważną informacją. W drugim dniu jej nieobecności zaczęły nachodzić mnie zmartwienia, że to przeze mnie Milena stała się tak ponura. Odsuwała się ode mnie i odpowiadała niechętnie na moje pytania. Co innego mogło być powodem tak osobliwego zachowania?
      Przygryzłam wargę, wpatrując się ślepo w biało-niebieskie pudełka poustawiane na półce w  supermarkecie. Wzięłam głęboki oddech, biorąc w drżące palce jedno z opakowań i przyjrzałam się etykiecie z tyłu. “Wykrywa ciążę już w sześć dni po zapłodnieniu!” krzyczał na mnie napis, w który wlepiłam wzrok. 
      - Hej! - pudełko wyleciało mi z ręki, gdy podskoczyłam na dźwięk znajomego głosu. Poprawiwszy na nosie okulary, kopnęłam pospiesznie kartonik pod półkę i zaczęłam udawać, że niezwykle zainteresowały mnie płyny do higieny intymnej, stojące obok testów ciążowych. 
      - Hej - udałam obojętny ton i przeczyściłam gardło, wciąż odmawiając spojrzenia na intruza. 
      - Wszystko w porządku? Jesteś cała czerwona - Calum pochylił się w moją stronę, próbując wyłapać mój wzrok. Odsunęłam się od niego, gdy w nozdrza uderzył mnie znajomy pieprzny zapach męskich perfum. Potarłam dłonią kark i, odkaszlnąwszy ponownie, pokręciłam głową. 
      - Nie wiem o czym mówisz - mruknęłam, pozwalając wreszcie moim oczom sięgnąć czekoladowych tęczówek. Pełne wargi Caluma wykrzywiły się w ironicznym uśmiechu. Skrzyżował ręce na piersi i przeniósł ciężar ciała z nogi na nogę. 
      - Mmmmmhm! Brzmisz niesamowicie przekonująco. - zakpił, unosząc jedną brew. Przekręciłam oczami i pchnęłam wózek, szturchając Caluma przy tym, nie do końca przypadkowo, ramieniem. 
      - Co tu w ogóle robisz? Miałeś się do mnie nie zbliżać - rzuciłam, nie patrząc czy za mną idzie. 
      - Robiłem zakupy, to nie tak, że cię śledzę - jego głos zdawał się dochodzić z daleka. Mimowolnie obejrzałam się przez ramię i w jednym momencie gorąco wpłynęło na moją twarz, zalewając policzki rumieńcem. Calum stał w miejscu naszego niefortunnego spotkania, wlepiając wzrok w niebiesko-białe pudełeczka. Zanim zdążyłam nawet się odezwać, uklęknął i podniósł to, które chwilę temu wypadło mi z rąk. Widocznie nie dość dobrze je ukryłam. 
      Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Tylko delikatna zmarszczka między brwiami mogła sugerować, że w jego głowie obracały się intensywnie trybiki, gdy próbował zrozumieć sytuację. 
      Przełknęłam ciężko ślinę, gdy Calum spojrzał wreszcie na mnie i podniósł na wysokość swojej twarzy pudełeczko, na które wskazał palcem wolnej ręki. 
      - Chyba żartujesz - powiedział suchym tonem. Zagryzłam dolną wargę, ściskając nerwowo uchwyt wózka. Dlaczego musiał zjawić się właśnie tu, właśnie teraz? O mojej decyzji miał wiedzieć tylko Louis. 
      - No tak… Zdarza się. - wzruszyłam ramionami, decydując się na kłamstwo. 
      - Przecież ty nie znosisz dzieci - zauważył, kładąc powoli i ostrożnie test ciążowy na swoim miejscu, jakby ten miał zaraz wybuchnąć. 
      - To prawda, ale to nie znaczy, że nie mogę sprawdzić dlaczego spóźnia mi się okres - technicznie nie było to kłamstwo. Przynajmniej nie druga część mojego zdania. Calum zmrużył oczy, ale zanim zdążył odpowiedzieć, odwróciłam się ponownie do niego plecami i pchnęłam pusty wózek, niemal biegnąc w stronę wyjścia. Trudno… Zakupy zrobię kiedy indziej. 
      Wczesno-wiosenny chłód zmusił mnie do otulenia się szczelniej kurtką. Z wolnymi już rękami zrobiłam krok w stronę grafitowego Audi, gdy w miejscu zatrzymał mnie cichy głos.
      - Myślałem, że wiesz, że poznałem cię na tyle, by wiedzieć kiedy ściemniasz - słyszałam uśmiech w głosie Caluma, ale byłam pewna, że gdybym się odwróciła, nie zauważyłabym nawet cienia wesołości w jego oczach. Powolnymi ruchami skierowałam się w stronę mężczyzny, by przekonać się o słuszności swoich podejrzeń. Miałam rację. Jego brwi były ściągnięte, oczy błyszczące i smutne. Wciągnęłam między zęby policzki, czując łzy cisnące się na zewnątrz. Nie potrafiłam zrozumieć dlaczego chciało mi się płakać, ale już dawno nauczyłam się ignorować dziwne reakcje mojego ciała na niezrozumiałe, nawet dla mnie, emocje. 
      - Nie myśl, że znasz mnie tak dobrze - warknęłam, lecz mój głos załamał się w połowie, zdradzając coraz bardziej, że podejrzenia Caluma były prawdziwe. Gardłowy cichy śmiech zawiązał supeł w moim żołądku. Calum podszedł do mnie powolnym krokiem, przez co moje ciało zaczęło lekko drżeć. 
      Poczułam ciepłą dłoń na policzku, która uświadomiła mi, że wpatrywałam się w chodnik. Zastygłam pod tym dotykiem, ale nie odsunęłam się, jakby moje ciało tęskniło za znajomym doznaniem. Pochyliłam się lekko ku dużej dłoni i zacisnęłam powieki. Jedna słona kropla zdołała się uwolnić i zmoczyła opaloną skórę Caluma. 
      - Więc nici z Islandii i kotów? - szepnął, bo głos wyraźnie uwiązł mu w gardle. Westchnęłam głęboko, czując na duszy ciężar jego słów. 
      - Calum… 
      - Wiem, wiem… - przerwał mi, wciąż tak samo cicho. Pochylił się, by przyłożyć swoje czoło do mojego, a supeł w żołądku zacisnął mi się jeszcze bardziej. - To nigdy nie było w planie - gdyby nie był tak blisko, nie usłyszałabym co mówił. Ledwie szept otulił moją skórę, a potem poczułam na wargach gorący dotyk, od którego moje serce zabiło szybciej. Zanim zdążyłam ocucić się z szoku i odpowiedzieć na niewinny pocałunek, Calum ponownie oparł swoje czoło na moim i wciągnął przez nos powietrze. 
      - Wychowaj dobrze tego bachora - szepnął, wywołując mój nieśmiały śmiech. 
      - Jeszcze nie wiem czy on istnieje - odpowiedziałam, tak samo cicho. Otworzyłam oczy, ale z tej pozycji mogłam przyglądać się tylko pełnym wargom, które jeszcze przed chwilą musnęły moje cieniem pocałunku. 
      - Więc sprawdź - odparł i wsunął mi do kieszeni jasne pudełeczko. Odsunęłam się od niego z otwartymi ustami i parsknęłam śmiechem, zdezorientowana. 
      - Kupiłeś ten test? - Calum machnął ręką i prychnął na mnie. 
      - Oczywiście, że nie - wzruszył ramionami. 
      - Calum! - nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który przebijał się teraz przez wcześniejsze łzy. 
      - Oj, przestań. To coś kosztuje tylko funta, nie będą za nim tęsknić - wyszczerzył zęby, na co pokręciłam głową ze śmiechem. 
      Przez chwilę szczerzyliśmy się do siebie, zupełnie niezrażeni delikatnym pocałunkiem, jakby go nie było. Nie myśleliśmy o zakazie Louis’ego i po prostu żartowaliśmy jak dawniej, napawając się swoją obecnością. Ale po chwili mój uśmiech ustąpił miejsca zdenerwowaniu, spłynął powoli z moich ust, które zwilżyłam językiem. 
      - Dzięki - mruknęłam, klepiąc sugestywnie kieszeń, w której leżał test. Wydawał mi się ciężki jakby, był wykonany z ołowiu. 
      - Kruszyno… - Calum zamilkł, jakby spodziewał się, że mu przerwę. Nie zrobiłam tego. - Spotkajmy się - poprosił, ponownie kładąc swoje dłonie na moich policzkach. Zacisnęłam wargi i wyrwałam się z objęć Caluma, kręcąc głową. 
      - Dlaczego mam wrażenie, że prosisz o pożegnanie? - zapytałam, dusząc w sobie chęć płaczu. Milczenie Caluma podpowiedziało mi, że trafiłam w dziesiątkę. 
      - Proszę… - brzmiała jego odpowiedź. 
      W milczeniu kiwnęłam głową. 

      - Dalej…  Dalej, dalej! - warczałam, patrząc na cyfrowy zegar w telefonie. Siedziałam na opuszczonej klapie ubikacji, czekając przez najdłuższe pięć minut mojego życia na wynik testu, który leżał na brzegu umywalki, obrócony tak, bym nie widziała panelu z kreseczkami, które miały się na nim pojawić. 
      Była piąta rano, lecz z nerwów nie mogłam spać, więc wreszcie, wyplątawszy się z objęć, mruczącego z niezadowoleniem Louis’ego, udałam się do toalety, by dowiedzieć się czy miałam w sobie małego robaka. 
      Cztery minuty, dwadzieścia sekund…
      Cztery minuty, trzydzieści sekund
      Pięćdziesiąt sekund.
      Pięćdziesiąt jeden
      Dwie
      Trzy
      Cztery
      Pięć
      Sześć
      Siedem
      Osiem
      Dziewięć

      - Boże! - ze wstrzymanym oddechem wzięłam w dłoń plastikowy patyczek i rzuciłam na niego szybkie spojrzenie. 
      Zagryzłam wargę i westchnęłam cicho, przyjmując ze zdziwieniem falę zawodu, która zalała mnie, gdy zobaczyłam przed sobą jedną czerwoną kreseczkę. 
      - Może w przyszłym miesiącu, frajerze - mruknęłam do swojego brzucha i wyrzuciłam test do kosza. 
      Najciszej jak potrafiłam, weszłam do sypialni i wdrapałam się na łóżko. Louis oplątał mnie momentalnie ramionami, przyciągając do siebie. Wylądowałam oparta o ramę łóżka z nim leżącym na mojej piersi, trzymającym mnie, jak ogromny miś koala. 
      - Zimno… - mruknął w moją szyję, wywołując we mnie śmiech. 
      - Kocham cię - szepnęłam i wplotłam palce w jego włosy, przeczesując je raz po raz. Louis zamruczał błogo, a jego usta dotknęły mojej szyi, budząc we mnie mały płomień. Minął już prawie rok, a on wciąż działał na mnie tak samo. Każdy jego dotyk palił przyjemnie, każdy komplement wywoływał rumieniec na mojej twarzy. 
      Zdziwiłam się, gdy małemu cmoknięciu, którym mnie obdarzył towarzyszył kolejny i jeszcze jeden, a potem do dotyku warg dołączył język. Dłoń, która spoczywała na moich biodrach nagle zanurkowała pod koszulkę, którą miałam na sobie, sięgając mojej piersi. Mój oddech przyspieszył nieco.
      - Hej - zaśmiałam się - Myślałam, że śpisz
      - Śpię - wymamrotał Louis między pocałunkami i lekkimi ugryzieniami, jakimi obdarzał moją szyję
      - Właśnie widzę - odparłam na wydechu, wyginając z przyjemności plecy
      - Ćśśś. Mam cudowny sen, nie przerywaj go - zaprotestował. Dłoń, którą pieścił moją pierś przeniósł między nas, rozkładając powoli moje uda. Zapłonęłam, czując jaki był twardy pod bokserkami. Jęknęłam gardłowo z zaciśniętymi wargami. Wystarczyło kilka dotyków, lekkie pocałunki i byłam cała jego. Miałam nadzieję, że nigdy się to nie zmieni. 
      - Kruszyno… - pocałunek w policzek, jakim obdarzył mnie Calum zanim wpuścił mnie do swojego mieszkania wywołał lekkie drżenie moich kolan. Musiałam opanować reakcje swojego ciała na tego mężczyznę. Czasy, gdy zastanawiałam się kto w pełni zajmował moje serce miałam już za sobą. Nie mogłam wybrać nikogo innego poza Louis’m. Dlaczego nawet teraz, po wszystkich obietnicach, złożonych sobie i innym pozwalałam sobie na jakiekolwiek porywy serca?
      Powiesiłam kurtkę na wieszaku przy wejściu i opadłam na kanapę, patrząc oczekującym wzrokiem na, stojącego jeszcze w progu, mężczyznę. Uniosłam brwi, gdy nie ruszył się z miejsca, a on tylko westchnął ciężko i zamknął delikatnie drzwi za sobą, po czym oparł się o nie plecami i uderzył potylicą w drewno. Westchnął ciężko, zacisnąwszy powieki po czym ścisnął dwoma palcami mostek nosa. 
      - Chcesz coś do picia? - zapytał, marszcząc czoło, jakby cierpiał. Przekręciłam oczami.
      - Po prostu usiądź, co? Chciałeś się spotkać z jakiegoś powodu - rzekłam i poklepałam miejsce obok siebie na kanapie. Odsunął rękę od twarzy i kiwnął głową, biorąc głęboki oddech, jakby się na coś przygotowywał. Z wahaniem odepchnął się wreszcie od drzwi i usiadł obok mnie. Wcisnął złączone dłonie między uda i zaczął potrząsać nerwowo nogą, milcząc przez chwilę. Nie popędzałam go, domyślając się, że to, co chciał powiedzieć wymagało przygotowania. Zaczęłam pociągać za dół swojej czarnej koszuli, czekając cierpliwie aż Calum się odezwie. 
      - Wyjeżdżam - powiedział wreszcie słabym głosem. Odwróciłam głowę w jego stronę tak gwałtownie, że zabolał mnie kark. 
      - Wyjeżdżasz? - zapytałam inteligentnie. Uśmiechnął się smutno i przytaknął. Gdy spojrzał na mnie z dołu w jego oczach nie było nic poza bólem. Czułam w kościach co oznaczał jego wyjazd, a mimo to zapytałam: - Kiedy wrócisz?
      Wypuścił nosem powietrze, co zapewne miało być śmiechem, lecz jego obniżony nastrój skutecznie to zniekształcił. 
      - Kornelia… - tylko tyle wystarczyło, by potwierdzić moje obawy. Calum uciekał. Postanowił nas opuścić. Mnie…
      - Gdzie? - mój głos zniknął gdzieś za nerwami. Kolejna karykatura uśmiechu dała mi do zrozumienia, że miałam nigdy nie poznać odpowiedzi na to pytanie. 
      - Dlaczego? - znów te wstrętne łzy. Calum oparł łokcie na swoich kolanach i przeczesał dłońmi włosy, po czym schował w nich twarz. 
      - Trzymały mnie tutaj tylko dwie rzeczy - jego głos został stłumiony. Gdy ukazał ponownie twarz, ujrzałam jego zaczerwienione oczy i wilgotne policzki. Zamarłam. 
      - Calum… - tym razem to ja sięgnęłam do niego dłonią. Wytarłam kciukiem łzy i wplotłam palce w ciemne kosmyki. Próbował się uśmiechnąć, lecz szybko się poddał i zamknął oczy, kręcąc głową. Przekręcił głowę ku mojemu dotykowi i ucałował wnętrze mojej dłoni, ujmując jej wierzch w swoją. 
      - Pierwszą z tych rzeczy byłaś ty - szepnął w moją skórę, obdarowując ją jeszcze jednym ciepłym pocałunkiem. - Ale widzę, że moje nadzieje nie mają już najmniejszego sensu - jego oczy skierowały się sugestywnie ku mojemu brzuchowi. 
      - Calum… - powtórzyłam przez łzy, ale mi przerwał. 
      - Kocham cię - usłyszawszy to, załkałam, wycierając pospiesznie swoje policzki wolną dłonią - Wybacz, ale nie będę w stanie patrzeć na to, jak wychowujesz małego… dziecko Louis’ego. Już teraz patrzenie na Was obojga z daleka jest dla mnie zbyt… - zamilkł pospiesznie, przełykając ciężko - Kruszyno - nagle jego twarz znalazła się milimetry od mojej, gdy przyciągnął mnie do siebie, chwytając delikatnie w pasie. - Zastanów się… Jeszcze… Jeszcze jest szansa, jeszcze możesz… 
      - Cal… - chciałam mu powiedzieć, że już postanowiłam, że mi przykro, że to nie musi tak wyglądać, ale zamknął mi usta desperackim, tęsknym pocałunkiem. Mimowolnie otworzyłam usta, odpowiadając instynktownie na ten gest, ale szybko się zreflektowałam i położyłam dłoń na klatce piersiowej Caluma, odsuwając go od siebie. 
      - Nie rób tego - wreszcie udało mi się wycisnąć coś, co nie było jego imieniem - Calum, nie rób tego sobie - trzymałam delikatnie jego szyję, czując na opuszkach palców jedwab jego włosów. Podobnie jak w czasie naszego spotkania pod sklepem kilka dni temu, Calum oparł swoje czoło o moje i pociągnął nosem. 
      - Wszystko poszło się jebać. Wszystko… - wymamrotał ze ściśniętym gardłem. Poczułam nieprzyjemne łaskotanie w żołądku i zmarszczyłam brwi. 
      - Co masz na myśli? - zapytałam, odsuwając się od niego, by zbadać dokładnie jego ekspresję. Zaciskał miarowo szczękę, powstrzymując kolejną porcję łez. 
      - Nic… - mruknął pod nosem - Nic. Idź już… - zesztywniałam, gdy to powiedział. 
      - N… Nie - zaprotestowałam - Nie! - powtórzyłam pewniejszym tonem i pociągnęłam go lekko za włosy, które zebrałam w pięść. 
      - Kornelia! - warknął z zaskakującą wrogością. - Planujesz dziecko z Louis’m, kiedy…
      - Nie planuję…
      - Cholera, nie okłamuj mnie! - jego ton był surowy, ale głos cichy. Ciskał słowa przez zęby, jakby próbował panować nad swoją złością. - Wiem kiedy kłamiesz. Pamiętasz kiedy przyszedłem do was przed świętami? Kiedy proponowałem nam wspólną ucieczkę? Życie razem? Gdy tylko wspomniałem dzieci, zaprotestowałaś, nie mogłaś nawet o tym myśleć, a teraz patrz na siebie. - zaśmiał się i pokręcił głową, marszcząc brwi. - Patrz na siebie - powtórzył szeptem. 
      - Ludzie się zmieniają. Teraz jest bezpiecznie, Louis jest dla mnie odpowiednim…
      - Błagam nie… Nie wynoś go na piedestały przy mnie. Ty i ja mamy zupełnie różny obraz Tomlinsona w głowie - odsunął się ode mnie i opadł plecami na oparcie kanapy. 
      - Najwyraźniej… Nie rozumiem dlaczego według ciebie “Tomlinson” jest niegodny zaufania… - Calum tylko parsknął w odpowiedzi. - Och, pierdol się - wstałam z kanapy gwałtownie i ruszyłam w stronę wyjścia. 
      - Mógłbym, ale jedyna osoba, z którą chcę to robić “pierdoli” Tomlinsona - Calum położył nacisk na nazwisko mojego chłopaka. Odwróciłam się z prędkością światła, czując rozsadzającą mnie wściekłość. 
      - Bo TOMLINSON traktuje ją z szacunkiem! - krzyknęłam, zacisnąwszy pięści
      - Och. To na pewno to! Na pewno nie jego wielki apartament i to, że jest na szczycie łańcucha pokarmowego grubych ryb świata przestępców! - Calum również wstał, górując nade mną znacząco
      - Nie bądź żałosny! Nie użalaj się nad sobą! Uciekasz jak ostatni tchórz! 
      - Uciekam, bo nic tu dla mnie nie ma!  
      - Ja tu jestem! Zapomniałeś już jak mówiłeś, że póki tu będę…
      - Ty mała egoistko! - jego dłonie powędrowały do ciemnych włosów, za które pociągnął mocno, gdy jego oczy zaszkliły się łzami. Z moich już dawno płynęły strumienie łez. - Pierdolona mała egoistko! Będziesz bawić bękarta Tomlinsona, a ja mam biegać wokół ciebie jak posłuszny piesek, aż nie zdechnę? Och nie, nawet tego nie będę mógł robić, bo TOMLINSON NIE POZWALA MI SIĘ DO CIEBIE ZBLIŻAĆ! - ryknął, na co zaszlochałam, kuląc się w sobie. 
      - Tomlinson za mnie nie decyduje! 
      - Niewiarygodne… Niewiarygodne! Posłuchaj siebie, Madej! Posłuchaj tego, co pierdolisz. Posłuchaj jak bardzo egoistycznie brzmisz! Może straciłem cierpliwość! Może wreszcie zrozumiałem, że nie ma na co czekać i muszę żyć dalej?
      - A co ze mną? - miał rację. Byłam egoistką. Okropną egoistką. Największą egoistką, jaka chodziła po tej ziemi, bo tym, co miałam wtedy w głowie raniłam dwóch najważniejszych mężczyzn w moim życiu. Calum wybuchnął mrocznym śmiechem.
      - Co z tobą?! Będziesz sobie żyła na tronie królowej z bachorem na ramionach aż Tomlinson nie zdradzi cię z jakąś młodą dupą, gdy już się zestarzejesz!
      - Rozumiem, że ty byś tego nie zrobił?! 
      - Nie, bo ja cię kocham!      - Tak jak i on! 
      - Więc żyjcie sobie długo i szczęśliwie i mnie do tego nie wciągajcie. Zresztą, Tommo będzie skakał ze szczęścia, gdy zniknę. - pokręciłam gwałtownie głową, nie chcąc przyjąć do wiadomości tego, że Calum miał odejść. Może, wbrew sobie, ignorowałam go w ostatnich tygodniach, może nasza relacja była daleka od idealnej, ale zawsze był przy mnie, zawsze miałam obok siebie przyjaciela, którego potrzebowałam, mężczyznę, który znaczył dla mnie więcej niż chciałam to przed sobą przyznać. 
      - I pierdoli cię to, jak ja bym się czuła?! - krzyknęłam, podchodząc do niego i uderzając go pięścią w pierś. Nie ruszył się nawet o centymetr. Patrzył na mnie przez mgłę wściekłości. 
      - Myślę, że już doszliśmy do wniosku, że jesteś straszną egoistką - warknął, a z jego słowami balon emocji, który był przez niego nadmuchiwany, pękł, rozrzucając po moim sumieniu swoje poszarpane fragmenty. 
      - Jestem egoistką, bo cię kocham! - wrzasnęłam, zgarniając w dłonie jego czarny tank top i szarpiąc za niego desperacko. Płakałam rzewnie, czując jak grunt pod moimi nogami palił się dziko i niemiłosiernie. Calum przełknął ciężko, patrząc na mnie z góry zszokowanym wzrokiem. Przez chwilę otwierał i zamykał lekko usta, jakby nie wiedział co powiedzieć. 
      - Bredzisz… To pewnie te ciążowe hormony tak na ciebie działają… - zaśmiał się nerwowo. Jego postawa zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Wyglądał na przerażonego, niedowierzającego swoim uszom. 
      - Nie! Nie jestem w ciąży! I miałeś rację. Nie mogę ci zapewnić takiej miłości, jaką żywię do Louis’ego, ale wiem, że cię kocham, nie wiem jak to możliwe, ale tak, Calum! Masz czego chciałeś! Zadowolony?! - ponownie szarpnęłam za czarny materiał, tym razem mocniej, pociągając Caluma w dół, wprost do swoich ust. 
      Nasze łzy zmieszały się ze sobą, usta desperacko łapały każdy dotyk, każdą chwilę, której nie miały. Język Caluma dotknął moich warg, prosząc o przyzwolenie, które od razu dostał, gdy je lekko rozchyliłam. Nie chciałam tego uczucia. Wiedziałam, że nie byłam fair wobec Louis’ego i Caluma, ale Hood miał rację. Byłam egoistką. Egoistką, która teraz go potrzebowała. 
      Gdy usta Caluma przeniosły się na moją szyję w powolnych leniwych pocałunkach, usłyszałam, jak mruczy pod nosem “głupia” i pokręciłam głową. 
      - Zamknij się - szepnęłam, na co ujął moją twarz w dłonie, oderwawszy się od mojej skóry. Spojrzał mi prosto w oczy, brąz przeszywający mnie do samego centrum duszy. 
      - Nawet nie wiesz ile czekałem na te słowa. - pocałował mnie krótko i połączył moje czoło ze swoim, w typowym dla niego geście. - To wszystko ułatwia… Ale niczego nie zmienia - dodał, odsuwając się ode mnie i podchodząc do wieszaka, na którym wisiała moja kurtka. Moje palce bezwiednie powędrowały do warg, na których wciąż czułam cień pocałunku. Egoistka!
      - Powód numer dwa nigdy nie ulegnie zmianie - szepnął, ściskając materiał w rękach. 
      - Powód numer dwa? - zapytałam zdezorientowana, ledwo odzyskując oddech po moim emocjonalnym impulsie. 
      - Powód mojego wyjazdu. - poczułam uścisk w sercu, gdy zdałam sobie sprawę, że moje wyznanie poszło na marne. Calum wciąż zamierzał mnie opuścić.
      - To znaczy? - zapytałam zrezygnowanym tonem. Calum zacisnął szczękę, jego oddech stał się bardziej płytki. To, co powiedział chwilę później zrzuciło kowadło na dół mojego żołądka. 
      - Ashton został zabity…


Milena.

Kilka dni wcześniej


      Moje ręce drżały przeraźliwie, czułam spływające po policzkach łzy, ale nie mogłam dokładnie określić jaka emocja właśnie mną targała. Jakbym patrzyła na siebie przez ekran telewizora, jednocześnie wciąż będąc w swoim ciele. Nie wiedziałam w którym momencie pistolet wypadł mi z ręki, nie wiedziałam kiedy wysoka postać zasłoniła mi widok na zakrwawione blond włosy. Nie mogłam dokładnie określić momentu, w którym zaczęłam krzyczeć i szlochać, wtulając się desperacko w mężczyznę, próbującego mnie uspokoić. 
      Co czułam? Co takiego targało moimi płucami, wyrzucając z nich kolejne łkania? 
      - Ćśśśś, dziecino! Hej, zrobiłaś to, już po wszystkim - znajomy głos dobiegł moich uszu jakby z oddali. 
      Wtedy ucichłam nagle, zmęczona, wyczerpana rozpaczą, adrenaliną, wściekłością. 
      Ashton Irwin nie żył. Mój demon miał już nie powrócić. A mimo to nie czułam żadnej magicznej zmiany. Żadnego powiewu ulgi, odegnania strachu. Wszystko pozostawało takie samo, poza nieruchomym sercem mojego oprawcy. 
      - Harry… Nic się nie zmieniło, nic nie czuję, nic… Nic… - łkałam w materiał koszuli swojego chłopaka, mocząc go słonymi łzami. 
      - Wiem, dziecino, wiem. Ale w końcu się zmieni, w końcu poczujesz się znów bezpieczna - przyciskał usta do moich włosów, kołysząc nami w przód i w tył. Kiedy wylądowaliśmy na podłodze? Klęczałam wyprostowana, próbując zrozumieć co się ze mną działo. 
      - Zabiłam go - wydusiłam z siebie, ze zdziwieniem zdając sobie sprawę, że nie to było powodem mojego płaczu. 
      - Cholera, dziecino, jeśli, jeśli masz wyrzuty…
      - Nie! - przerwałam, słysząc poczucie winy w jego głosie. Odsunęłam się od niego i spojrzałam w szmaragdowe piękne oczy. - Cieszę się, że to zrobiłam. Cieszę się, że upewniłam się, że… że… - że już mnie nie dotknie. Miałam powiedzieć, ale nie mogłam się na to zdobyć. 
      - Spokojnie, Milena. Już po wszystkim. 

Już po wszystkim było jego ostatnią obietnicą. Niespełnioną obietnicą. “Wszystko” miało dopiero osiągnąć swe apogeum. Bo "wszystko" uderzyło w nas miesiąc później słowami Nialla: "Kornelia wydała nas MI5*" 




#TTDff

*Brytyjska Służba Bezpieczeństwa

piątek, 10 lipca 2015

72. Bless

       Wybaczcie, dziewczyny późny update, ale no Islandia, robota, nie żebym narzekała, bo jest cudownie, ale mam bardzo mało czasu. No ale już jest! Wreszcie. Teraz pewnie rozdziały będą bardzo nieregularne :( Ale przynajmniej trochę później się skończy (już niewiele rozdziałów :>)
Nie bójcie się komentować, dzielić wrażeniami pod tagiem #TTDff powoli żegnamy się z Kornelią i Mileną, więc może uda się nam to zrobić z przytupem :)

Ach! No i rozdział może być ciężki dla wrażliwszych osób

LOVE!

A. <3 



Milena

       Dzień za dniem musiałam walczyć ze sobą, by nie dać rozpaść się na kawałki mojemu zdrowemu rozsądkowi. Widziałam zmartwione spojrzenia Harry’ego, niewypowiedziane pytania, które dusiły się na końcu języka Kornelii, pełne współczucia uśmiechy Lou. Podejrzewałam, że każdy wokół mnie tworzył w głowie teorie dotyczące mojego osobliwego zachowania i byłam pewna, że każda z nich była błędna. 
       - Bądź dobrą dziewczynką i nie szarp się… Wiem, że w sekrecie też tego chcesz. Musi być nudno bzykać się tylko z jednym facetem przez okrągły rok.  
       Zacisnęłam wargi, walcząc z bólem i odmawiając odpowiedzi na domysły potwora, który właśnie kruszył cały mój świat. Ręka na mojej talii i piersi, ciepłe wilgotne wargi na szyi i żadne z tych doznań nie było przyjemne. Każdy skrawek skóry, którą dotknął wydawał się gnić nagle, każdy szept był jak huk wystrzału dla moich uszu. 
       - Taka śliczna, mmm…- dyszał w mój obojczyk, a ja mogłam tylko zamknąć oczy i czekać na koniec tego horroru. 
       - Pożałujesz tego - zdołałam z siebie wyrzucić zanim łzy spłynęły na moje policzki; zanim poczułam jak wyrywa kilka kosmyków, gdy pociągnął brutalnie za moje włosy; zanim po raz kolejny wbił się we mnie z cichym jękiem, wysyłając falę bólu do każdej komórki mojego ciała; zanim łaskawa świadomość postanowiła się nade mną zlitować i wreszcie się wyłączyła. 

       Podciągnęłam nogi pod siebie i zdusiłam w gardle szloch. Wcisnęłam twarz w poduszkę, która przesiąknęła już moimi łzami, próbując odciągnąć myśli od tej okropnej nocy. Początkowo miałam za złe Kornelii, że poszła wtedy do toalety. Obwiniałam Harry’ego za to, że nie postanowił zabrać mnie tamtego dnia do siebie. Nienawidziłam się za to, że przyjęłam drinka od “nieznajomego”. A potem zrozumiałam, że zrzucałam winę na każdego prócz Ashtona. Szczególnie jeśli chodziło o mnie samą. Plułam sobie w brodę, że dałam się otumanić bólowi głowy i nie walczyłam do skutku, że oddałam swoje ciało jego chorym zachciankom. I choć cichy głosik podpowiadał mi, że to nie było dobrowolne, ja wciąż czułam, że byłam sama sobie winna. 
       Udawanie, że wszystko było w porządku nie stawało się łatwiejsze z dnia na dzień, jak początkowo miałam nadzieję. Nie potrafiłam szczerze się uśmiechnąć, zagadać do Kornelii, gdy kończyłyśmy pakowanie. To jednak nie było najgorsze. Harry i jego zachłanne ręce sprawiły, że odepchnęłam go od siebie z cichym jęknięciem strachu. 
       - Dziecino? - zapytał wtedy zdezorientowany, mrugając szybko, jakby chciał sprawdzić czy dotknął właściwej dziewczyny. Jego wielka sypialnia zdawała się zbyt ciasna, a walizka, która stała pod ściną, niemal krzyczała “wróć do Polski, tam będziesz bezpieczna”. Rzuciłam tęskne spojrzenie w jej stronę i wymusiłam słaby uśmiech. Owinąwszy ramiona wokół swojego brzucha, wzięłam głęboki oddech. 
       - Um… Wybacz, boli mnie głowa - miałam ochotę się spoliczkować za użycie najbardziej oczywistej wymówki i kłamstwa, ale było już zbyt późno, by się z tego wycofać. 
       - Och… Przynieść ci tabletkę? Chcesz się położyć? - twarz Harry’ego nie wyrażała nic innego poza troską, choć oboje wiedzieliśmy, że kłamałam. Kiwnęłam głową.
       - Chętnie się położę, ale nie potrzebuję leków. - rzuciłam, siadając na łóżko. Harry uśmiechnął się dobrodusznie i usiadł obok mnie, obejmując mnie w pasie. Napięłam się w odpowiedzi na tę bliskość i niemal wybuchnęłam płaczem, wiedząc jak bardzo irracjonalnie postępowałam. To był Harry. Mój Harry. Harry, który nie skrzywdziłby mnie nigdy w ten sposób. A jednak moje ciało przypominało sobie z każdym jego dotykiem dotyk Ashtona. Każdy oddech na mojej skórze to trącące alkoholem ciężkie dyszenie blondyna, biorącego ode mnie to, czego nigdy dobrowolnie bym mu nie oddała. 
       Harry wyczuł moje napięcie i zmarszczył brwi, skanując uważnie spojrzeniem moją twarz. - Wszystko w porządku? - zapytał, a potem przełknął ciężko, jakby obawiając się mojej odpowiedzi. Zawahałam się zanim odpowiedziałam. Nic nie było w porządku. Siniaki na mojej skórze, gnijące komórki mojego ciała, brud, którego nie mogę zmyć.
       - Tak. Po prostu muszę przeleżeć ból głowy - skłamałam, nie patrząc mu w oczy. Bez słowa zdjął narzutę i poduszki z łóżka i pokazał mi gestem, żebym się położyła. Przyłożył dłoń do mojego czoła, sprawdzając temperaturę, a gdy upewnił się, że to nie grypa, zastąpił dłoń swoimi ustami, całując mnie krótko. 
       - Zrobię ci herbatę - zaoferował i odwrócił się w stronę wyjścia
       - Harry? - chwyciłam jego nadgarstek, zanim zdążył oddalić się od łóżka. Spojrzał na mnie przez ramię wzrokiem przepełnionym miłością, w którym jednak tlił się smutek. 
       - Hm?
       - Zostań ze mną - szepnęłam, powstrzymując łzy, gotowe zaatakować w każdej chwili moje oczy. Harry uśmiechnął się lekko i obszedł łóżko dookoła. Zdjął buty i położył się za mną, oplatając ręce wokół mojej talii i przyciągając mnie do siebie. Dotyk jego klatki piersiowej na moich plecach był tak znajomy, że natychmiast się rozluźniłam. Wilgotne wargi dotknęły mojego ramienia, a potem spokojny rytmiczny oddech ozdobił moją szyję. 
       - Odpocznij - nie wiedziałam dlaczego, ale choć Harry nie miał pojęcia o tym, co stało się zeszłej nocy, czułam, że nie mówił o odpoczynku od bólu głowy. Znał mnie na tyle dobrze, by zdawać sobie sprawę z tego, że coś mnie niepokoiło.
       Kilkanaście minut później byłam pewna, że zasnął. 
       - Pamiętaj, że nigdy nie kochałam nikogo innego tak, jak ciebie - mruknęłam, choć nie mógł mnie usłyszeć. 

       Kilka dni później sprawy zaczęły się komplikować. Traciłam pomysły na wymówki, gdy Harry sugerował choćby najmniejsze zbliżenie. Po około dwóch tygodniach przestał próbować. Wodził tylko za mną wzrokiem, gdy wracałam z pracy, zagłębiony w swoich myślach. 
       - Zdradzasz mnie? - talerz, który właśnie myłam wyleciał z mojej ręki i rozbił się na dwoje w zlewie. 
       - Kurwa! Co? - nie wiedziałam czy miałam się skupić na zniszczonym naczyniu, czy nagłym pytaniu Harry’ego, które zawiązało supeł w moim żołądku. Siedział przy stole, obserwując mnie uważnie.
       - Masz kogoś na boku? - jego ton był spokojny, głos cichy. Harry był po prostu smutny. Odwróciłam się do niego, postanawiając, że posprzątam bałagan w zlewie później. 
       - Nie, oczywiście, że nie - szepnęłam, bo głos uwiązł mi w gardle. Czułam w kościach rosnącą panikę. Harry zacisnął powieki i pokręcił powoli głową, jakby mi nie wierzył.
       - Nie okłamuj mnie - powiedział cicho z nutą bólu w słowach. Zaśmiałam się nerwowo i wytarłam dłonie w kuchenny ręcznik. Dlaczego Harry mógłby wyciągnąć takie wnioski? Czy to, co się zdarzyło powinnam uważać za zdradę? Czy zdradziłam Harry’ego? Nie dobrowolnie. Nigdy nie zrobiłabym tego dobrowolnie. Kocham Harry’ego. Kocham najmocniej na świecie. 
       - Harry… - zaczęłam, ale przerwał mi pospiesznie
       - Nie przeszkadza mi to, że już nie uprawiamy seksu, naprawdę. To nie tak, że muszę cię mieć każdej nocy. Ale sposób w jaki mi odmawiasz, to, że napinasz się przy każdej okazji, gdy choćby próbuję cię pocałować. Zapewnienia miłości, gdy myślisz, że nie słyszę, jakbyś czuła się czemuś winna. Jakbyś próbowała przekonać siebie, że… że… - rozejrzał się po kuchni, jakby szukał odpowiednich słów, ale widocznie ich nie znalazł, bo zacisnął wargi i spuścił wzrok na stół. Ucisk w gardle nie puszczał, ale nie mogłam pozwolić Harry’emu myśleć, że był w moim życiu inny mężczyzna. To była jednorazowa sprawa. Nie chciałam tego. Nie chciałam zdradzić Harry’ego. Zostałam do tego zmuszona. Harry słyszał moje desperackie prośby o wiarę w moje uczucie. Nie wiedziałam czy tego chciałam. 
       - Nie… Nie, Harry… - podeszłam do niego i uklęknęłam przy nim, kładąc dłonie na jego kolanach. - Nie mam nikogo na boku. Jesteś jedyny, tylko ciebie kocham. - widziałam jak jego szczęka napina się w wolnym tempie, oczy wciąż skupione na drewnianym blacie. 
       - Jesteś ostatnio nieobecna. Nie uśmiechasz się tak, jak przedtem, jeśli… jeśli mówisz prawdę…
       - Mówię! Harry, spójrz na mnie - z lekkim ociąganiem szmaragd wreszcie zwrócił się w moją stronę. Doszło do tego, że musiałam pocieszać Harry’ego, gdy sama nie pozbierałam jeszcze rozbitych kawałków swojej duszy. 
       - Nigdy wcześniej nie przychodziło mi równie łatwo mówienie tych słów. Nikt nigdy nie był w stanie mnie przekonać, że były szczere. Nikomu przed tobą nie udało się mnie przekonać, że w nie wierzę. Kocham cię! Kocham cię najmocniej na świecie i żaden facet tego nie zmieni, dobrze? - nigdy wcześniej nie złożyłam mu podobnej deklaracji miłości. Zawsze z trudem przychodziło mi wyrażanie emocji, ale przy Harrym zdawałam się być w tym coraz lepsza i lepsza. 
       - Więc dlaczego…
       - Dużo przeszliśmy… Dużo się stało. Liam nie żyje, Zayn nie żyje, ty byłeś torturowany do granic wytrzymałości. Wydaje mi się, że wreszcie się złamałam. Wreszcie dotarł do mnie ciężar tych wszystkich wydarzeń - kłamałam. Kłamałam z taką łatwością, z jaką wcześniej mówiłam “kocham cię”. Nikt nie mógł wiedzieć. Nikt. Nawet Harry. Szczególnie Harry. 
       - Dziecino… - jego duże dłonie spoczęły na moich policzkach, a ja odwróciłam się do jednej z nich, całując jej wnętrze. 
       - Daj mi troszkę czasu - poprosiłam, zacisnąwszy powieki. Harry kiwnął bez słowa głową i przyłożył swoje czoło do mojego. 
       - Tyle, ile potrzebujesz - obiecał.

       Kornelia nie była tak wyrozumiała. Łypała na mnie z wyrzutem za każdym razem, gdy się widziałyśmy. Nie obwiniałam jej za to. Nie rozumiała sytuacji, moich emocji, a dla Kornelii Madej to najgorszy koszmar. Przecież ona rozumie każdą emocję, sama odczuwa je wszystkie podwójnie mocno. 
       - Powiesz mi wreszcie o co chodzi? - pytała
       - Boże, przecież ci mówiłam… - odpowiadałam
       - A ja ci mówiłam, że kłamiesz - rzucała.
       I tak przez resztę dni. Resztę dni do czasu aż nie widziałam jej przez kolejne trzy. Trzy dni po wydarzeniach, które wywróciły mój świat do góry nogami. 

       Słowa mogą brzmieć pięknie, lecz to czyny determinują przebieg wydarzeń. Chciałam schować wspomnienia tamtej nocy w najgłębszych zakamarkach mojej pamięci. Nie mieć do nich dostępu, ignorować każdą rzecz, która mi o nich przypominała, a jednak one wciąż wypływały na wierzch, wciąż powodowały sztywnienie kości przy każdym zbliżeniu się Harry’ego, wciąż wyciskały ze mnie łzy za każdym razem, gdy brałam parzący prysznic, by słone krople mogły się zmieszać z kroplami parującej wody. Siniaki już zniknęły, lecz te natrętne wspomnienia wciąż pozostawały tak samo świeże jakby to stało się wczoraj. Domagały się uwagi, chciały zostać zauważone. I wreszcie tego dokonały. 
       - Hej, maleńka - zamarłam, gdy usłyszałam za sobą cichy szept. “Spokojnie, maleńka” powiedział Ashton, gdy narkotyk w drinku zaczął odbierać mi świadomość. Nabrałam gwałtownie powietrza w płuca, a przez mój kręgosłup przeszedł zimny dreszcz, gdy poczułam na swojej szyi gorący oddech. Nie, proszę. Nie rób tego znowu… Nie chcę przeżywać tego samego, proszę. 
       To był moment, kilka sekund. Duże dłonie chwytające mocno moją talię, mój łokieć wędrujący z impetem za mnie w akompaniamencie desperackiego “nie dotykaj mnie!” i przytłumiony odgłos uderzenia, gdy trafiłam w szczękę intruza. Głośne jęknięcie bólu i luz na moich biodrach dały mi cień nadziei. Z walącym sercem odwróciłam się za siebie i przywarłam plecami do komody, którą, jeszcze chwilę temu, zamierzałam otworzyć. Otworzyłam szeroko oczy, lecz na próżno, bo łzy zasłoniły mi widok, masującego bolące miejsce Harry’ego. 
       - Co do…?! Milena! - wykrzyknął zaskoczony, a ja mogłam tylko zaszlochać. Zakryłam dłonią oczy i rozpłakałam się na dobre, bo właśnie oto pomyliłam najważniejszą osobę w swoim życiu z kimś, kto te życie zamienił w piekło. 
       - Przepraszam - wydukałam, osunąwszy się po drzwiach komody na ziemię - przepraszam. Myślałam, że to… Myślałam… - emocje czy nie, nie mogłam mu powiedzieć. Moje szlochy stawały się gwałtowniejsze, łzy zalewały całe policzki. Nie mogłam się uspokoić. Minął prawie miesiąc. Miesiąc od Ashtona obezwładniającego mnie narkotykiem, miesiąc od momentu, w którym straciłam całą wiarę i szacunek do siebie, Każdy dotyk przypominał mi o ohydnych dłoniach, jednej pełnej blizn, które wędrowały nieproszone po moim ciele. Każdy pocałunek zdawał się być tym wymuszonym na mnie, tym bolesnym, gdzie zęby rozchylały moje wargi w brutalnym geście. A przecież to był tylko Harry. Mój Harry.
       Harry, który teraz patrzył na mnie zdezorientowany. Zmarszczka między jego brwiami pogłębiała się z każdą minutą, w której przysłuchiwał się mojemu łkaniu. Patrzył na mnie, jakby próbował wyczytać z mojej reakcji każdą informację, która mogła mu wreszcie wyjaśnić dlaczego zachowywałam się tak dziwnie. 
       - Milena… - uklęknął przy mnie i chwycił delikatnie moje nadgarstki. Tak delikatnie, że, gdyby nie moje przeczulenie, niemal bym ich nie poczuła. - Spójrz na mnie - role sprzed kilkunastu dni się odwróciły. Odsłonił moją twarz, wciąż trzymając mnie lekko, jakby bał się, że chwytając mocniej mógł mnie złamać. Nie był daleki od prawdy. 
       Nie mogłam zdobyć się na to, by spojrzeć mu w oczy. Mój wzrok wędrował od jego ust do nosa i włosów, ale nigdy nie napotkał pięknego szmaragdu. 
       - Wszystko w porządku. W porządku. Wszystko jest dobrze, nic się nie stało. Przepraszam za to, przepraszam. Mam nadzieję, że nie będziesz miał siniaka…
- Przestań! - przerwał mi gwałtownie, a ja usłyszałam budujący się w nim gniew. - Przestań mnie okłamywać, przestań! Do cholery przestań!
       Jego prośby tylko wywołały mój kolejny szloch. Gardłowy i suchy. 
       - Nie mogę, nie mogę! - pokręciłam głową i pochyliłam się do przodu, chowając twarz za kolanami, które otoczyłam ramionami. 
       - Milena! Milena, kurwa mać, co się dzieje? Nie mów, że to przez ostatnie wydarzenia. To jest zbyt dziwne!
       - Nie mogę. On mnie… Harry, odpuść! On… - powstrzymałam się w ostatniej chwili, czując swój ciepły oddech, odbijający się od moich nóg i uderzający w moją twarz. 
       Harry zamilkł, a o jego obecności informowały mnie tylko ciepłe dłonie na moich nadgarstkach. Czas mijał okrutnie powoli, gdy, nawet bez patrzenia, mogłam poczuć, że mnie obserwuje, analizując ostatnie kilka tygodni. 
       - O boże… Nie… Milena…  - szepnął po chwili, a ja już wiedziałam, że wreszcie poskładał elementy układanki w całość. Harry nie był głupi, był spostrzegawczy. Zamilkł ponownie, a ja mogłam tylko zastanawiać się, jakie myśli chodziły po jego głowie. 
       - Kto? - zapytał nagle tonem ociekającym jadem. Zadrżałam, bo mrok, jaki czaił się w tym brzmieniu mógł być zarezerwowany tylko dla jego ofiar. Chciałam skłamać. Zapytać ze śmiechem o czym on bredził, przecież nikt mi nic nie zrobił, ale Harry już wiedział. Mogłam tylko pokręcić głową, wciąż nie opuszczając swojej małej osobistej fortecy. Słyszałam zmianę w jego oddechu. Teraz był płytszy, powietrze opuszczało jego płuca i wracało do nich dwa razy szybciej. Uścisk na moich nadgarstkach nagle się wzmocnił, a potem duże dłonie oderwały się ode mnie niespodziewanie. 
       - Kto ci to zrobił? - ten Harry nie przyjmował wymówek i odmów. Ten Harry czekał na informacje i czekał na nie niecierpliwie. 
       - Nie mogę. - szepnęłam, wynurzając wreszcie głowę z mojej bezpiecznej przestrzeni. Dłonie Harry’ego były zaciśnięte na jego kolanach, twarz zbledła przeraźliwie, a szmaragd zniknął za czarnymi źrenicami. Jego twarz była wykrzywiona w czystej wściekłości, żądzy mordu. Skuliłam się jeszcze bardziej, przerażona tym widokiem. 
       - Harry… Harry, uspokój się - spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego, że wywołam jego mroczny śmiech. Potarł dłonią podbródek i wypuścił przez nos powietrze, co zapewne miało być chichotem. 
       - Harry, przerażasz mnie - szepnęłam, wbijając plecy w komodę. Te słowa zdawały się zadziałać. Harry zamrugał kilka razy, a kąciki jego ust opadły nagle. Chwycił mnie za ręce i podniósł na proste nogi, po czym przycisnął mnie do siebie mocno, desperacko. 
       - Przepraszam, przepraszam. Milena… Dziecino… Ja… - jąkał się, nie wiedząc co powiedzieć. Nie było już odwrotu. Harry wiedział co mi się stało i było to dla niego za dużo. 
       - Wybacz mi - szepnęłam w jego koszulkę - Przepraszam, ja nie chciałam. Nie chciałam. Wsypał mi coś do drinka, nie chciałam, przysięgam…
       - Milena! - odsunął mnie od siebie na odległość ramion i wbił wzrok w moje oczy - Nic z tego, co się stało nie było twoją winą. NIC! Nie przepraszaj mnie. Nigdy więcej nie przepraszaj mnie za tę sytuację! - czułam jak drżały jego dłonie, jak gorące były, nawet przez materiał mojej bluzki. Mrok wciąż tlił się w jego oczach, lecz Harry dusił go w sobie, by móc mnie uspokoić, by więcej mnie nie straszyć. 
       - Proszę, powiedz mi kto to zrobił… - nawet jego głos drżał, ujawniając siłę z jaką Harry naciskał swoje hamulce. Mój wzrok powędrował na nasze stopy, decyzja kotłująca się w mojej głowie. 
       - Ashton - wymamrotałam tak cicho, że nawet ja nie usłyszałam własnego szeptu. 
       - Co? Dziecino, głośniej, proszę. - był przesadnie ostrożny, jakby od tego zależało jego życie. 
       - Ashton Irwin - powiedziałam, podnosząc głowę i patrząc mu prosto w oczy. - Ash… Ashton Irwin… - który raz już dzisiaj płakałam? 
       Harry zesztywniał nagle, czerń powróciła na jego źrenice, mięśnie szczęki tańczyły do muzyki furii, która odgrywana była teraz na jego twarzy. Drżące ręce puściły moje ramiona i Harry zaczął chodzić w tę i z powrotem po sypialni. Jedna z dłoni spoczęła na jego ustach, drugą zaciskał wściekle w pięść przy boku. Patrzyłam na niego w milczeniu, czując jak łzy wysychają na moich policzkach. Nawet ze swojego miejsca przy komodzie widziałam jak ręce Harry’ego drżały, jak jego kroki były sztywne, jakby wkładał w nie wszystkie siły. Dłoń, którą trzymał przy boku, powędrowała do włosów, przez które przejechał palcami. 
       - Kurwa… kurwa, KURWA! - lampka nocna, stojąca na jednej z szafek przy łóżku roztrzaskała się w drobny mak na najbliższej ścianie. Podskoczyłam i wzięłam spazmatycznie oddech, widząc furię Harry’ego. Klął pod nosem, dzikim wzrokiem szukając kolejnej rzeczy do zniszczenia. Miałam nadzieję, że lampka była ostatnią rzeczą, która miała ucierpieć z jego ręki. Nie chciałam, by z mojego powodu niszczył swoją sypialnię. Naszą sypialnię. Nie chciałam stać się powodem irracjonalnych zachowań, złych emocji, które budowały się w Harrym. 
       Wreszcie spojrzał na mnie, a ja miałam wrażenie, że moje serce stanęło na chwilę. Długa cisza otaczała nas ciężka i niewygodna. Chciałam odwrócić wzrok, ale jakaś siła skutecznie mnie przed tym powstrzymywała. 
       - Dlaczego mi nie powiedziałaś? - zapytał cicho, gdy jego klatka piersiowa podnosiła się i opadała szybko. Otworzyłam usta, by odpowiedzieć, lecz żadne słowo nie mogło przejść przez moje gardło. Nie mógł wiedzieć o taśmie, nie mogłam pozwolić, by poznał szczegóły tamtego okropnego wydarzenia. Nie chciałam. Byłam zażenowana, czułam wstyd i obrzydzenie do siebie. Nie chciałam, by Harry zaczął do mnie czuć to samo. Zacisnęłam więc usta w cienką linię i pokręciłam głową, zamykając oczy, w których już zdążyły zebrać się świeże łzy. 
       - Dziecino… - szept Harry’ego był pełen współczucia. Podszedł szybko do mnie i wziął w swoje ramiona, przyciskając mocno do klatki piersiowej. To wystarczyło, bym rozpłakała się na dobre. Wraz ze strumieniami łez wylewałam rozpacz, która kotłowała się we mnie przez ostatni miesiąc. Dawałam ujście stłumionym emocjom, pozwalałam sobie wreszcie na podzielenie się swoim smutkiem z drugą osobą. 
       Objęłam go mocno w pasie, przyciskając jeszcze bardziej do siebie, jakby był jedyną ostoją, jedynym ratunkiem od przerażających wspomnień. Odpowiedział na dotyk, wplatając dłoń w moje włosy i szepcząc nade mną pocieszające słowa i zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. To tylko zwiększyło intensywność moich szlochów. 
       - Harry… - mój głos był zachrypnięty, obcy. - Proszę… - nie wiedziałam o co. O odjęcie bólu z mojego serca? O wyciągnięcie mnie z głębi rozpaczy, w której tonęłam? O usunięcie moich wspomnień i lęków? Wszystko to było niemożliwe. Nikt nie mógł nic zrobić. Nawet Harry. 
       - Dlaczego mi nie powiedziałaś, dziecino? - zapytał ponownie łagodnie i cicho. 
       - Nie mogłam… Nie mogę. On. On…
       - Ćśśś… Spokojnie…
       - Nie. On wszystko nagrał, Harry. Wszystko jest na taśmie i w każdej chwili może to… - nagle zakręciło mi się głowie. Zacisnęłam dłoń na ustach i wyrwałam się z objęć Harry’ego, by usiąść na brzegu łóżka. Moje ręce trzęsły się przeraźliwie, dyszałam ciężko. Tak chyba wyglądał początek ataku paniki. Harry uklęknął przede mną, napięcie ponownie widoczne w jego ruchach. 
       - Hej, hej, spokojnie! Spokojnie… 
       - Przepraszam. Przepraszam… - pokręcił głową i podniósł się nieco, by pocałować mnie w czoło, po czym wstał i podszedł do jednej z szaf, w której był ukryty schowek na jego prywatną broń. Tak bardzo mnie to zaskoczyło, że przez chwilę mój oddech się uspokoił. Ściana we wnętrzu szafy otworzyła się po jej przyciśnięciu i naszym oczom ukazał się mały składzik z dwoma karabinami, kilkoma pistoletami i strzelbą. Harry wziął jeden z małych półautomatów i ściągnął z wieszaka kaburę, którą zapiął w pasie. W ciszy sprawdził zabezpieczenia, zawartość magazynku i wreszcie włożył w nią pistolet i odwrócił się do mnie. 
       - Co ty… - zaczęłam, ale szybko mi przerwał
       - Złożę skurwielowi wizytę. - warknął
       - Harry, nie! Nie, proszę… Błagam! - wstałam szybko i zachwiałam się na nogach, co sprowokowało Harry’ego do przecięcia sypialni i objęcia mnie w pasie. Pochylił się, zanurzając nos i usta w moich włosach, gdy ścisnęłam w pięściach jego koszulkę. 
       - To, co zrobił… - zamilkł na chwilę - Skurwysyn przypłaci za to życiem. Cholera, słono tego pożałuje. 
       - To nie jest dobry pomysł. 
       - To jest najlepszy pomysł, dziecino. Naopowiadał ci bajek, żeby trzymać w tajemnicy swoje chore perwersje, ale jestem pewny, że tak naprawdę jest bezsilny. Dziecino? - położył palec na moim podbródku i delikatnie skierował moją twarz w górę. Spojrzałam przez łzy w jego ciemne oczy. 
       - Nie będziesz się musiała już nigdy więcej obawiać. Twój koszmar się skończy. - szepnął, doskonale mnie rozczytując. Zresztą jak zwykle. - Przepraszam, że nie byłem wtedy przy tobie. Przepraszam, że nie domyśliłem się wcześniej. - tym razem to jego oczy zaszły łzami
       - Harry…
       - Nikt nigdy więcej cię nie skrzywdzi. 


Harry

       Ciężko było nie rozwalić jego blond łba tu i teraz. Gdy wgapiał się tępo w telewizję, nieświadomy mojej obecności w jego salonie. Pierdolony skurwiel, gnojek, który miał jaja by dotknąć mojej kobiety. Już niedługo. Czułem rosnącą w sobie adrenalinę, napędzaną wściekłością jakiej nigdy nie czułem. Myślałem, że jej apogeum nastało w momencie, gdy przydupas Michaela, mój kat postanowił sprowokować mnie przez uderzenie Mileny kablem, wtedy, gdy nas porwano. Pomyliłem się. To, co teraz odczuwałem to tylko i wyłącznie czysta, nieskazitelna furia i nienawiść, którą zdołałem zepchnąć na bok jedynie w naszej sypialni, by nie straszyć mojej zranionej, rozbitej dzieciny. 
       Odkaszlnąłem cicho, by wreszcie zwrócić na siebie uwagę Irwina, co poskutkowało natychmiastowo. Spojrzał na mnie przez ramię, stojącego w jego salonie z wyciągniętą, gotową do wystrzału bronią i, z przerażeniem wypisanym na poranionej twarzy, wstał gwałtownie. Idealnie. Nie czekając na nic pociągnąłem za spust. Wrzask bólu wypełnił salon i Irwin opadł na kolana, z których jedno krwawiło intensywnie. 
       - Popierdoleńcu, co do kurwy… - zamilkł, gdy lufa dotknęła jego czoła. Musiał coś wyczytać z mojej twarzy, bo cień paniki otoczył jego oczy. - słuchaj, stary, po… pogadajmy… - wycharczał, blednąc, może ze strachu, może z utraty krwi. Miałem to w dupie. Nie dałem mu skończyć, przyciskając lufę do jego czaszki. 
       - Morda - warknąłem i Ashton zamilkł posłusznie, jak pierdolony labrador. Zagroź komuś życiem, przystaw spluwę do jego ohydnego ryja i nagle zrobi dla ciebie wszystko. - Wiesz, Irwin, wiedziałem, że jesteś popierdolony, ale to, co zrobiłeś… - zacisnąłem szczękę i pokręciłem głową - Nie… Nawet nie jestem w stanie ironizować na ten temat. Zniszczyłeś jej życie, rozbiłeś spokój, który niedawno odzyskała. Dotykałeś swoimi obleśnymi łapskami i wsadzałeś swojego małego ku… - wziąłem głęboki oddech, żeby się nieco opanować. Ashton obnażał zęby w bólu, trzymając się za boki przestrzelonego kolana 
       - Wiesz co teraz zrobię, Irwin? - zapytałem, a on tylko wbił we mnie pełen napięcia wzrok - Pozbawię cię narzędzia, którym ty pozbawiłeś Milenę szczęścia. - skierowałem pistolet z jego głowy między jego nogi i zanim pociągnąłem ponownie za spust, usłyszałem tylko początek błagania o litość. Tłumik wygłuszył huk wystrzału, ale krzyk Irwina słyszalny zapewne był w sąsiadujących domach. 
       Krzyczał i krzyczał, patrząc na krew płynącą z jego spodni i przyprawiając mnie o ból głowy. Straciłem cierpliwość i pociągnąłem go za włosy, by ponownie na mnie spojrzał. Jeśli wcześniej był blady, to teraz był biały jak kreda. Oddychał ciężko i nie mógł skupić wzroku na żadnym konkretnym przedmiocie. 
       - Hej, Hej! Nie odpływaj, jeszcze z tobą nie skończyłem - potrząsnąłem nim mocno. 
       - Po prostu…  mnie z-zabij - jęknął chybotliwie. 
       - Nie mam takiego zamiaru - wzruszyłem ramionami, uśmiechając się krzywo. Tak bardzo chciałem. Chciałem wpakować mu kulkę w łeb, pozbyć się ze świata faceta, który położył ręce na Milenie, gdy ona się temu sprzeciwiała. Chciałem zabić tego skurwiela. Ale nie mogłem. 
       Ashton zaśmiał się słabo, choć bardziej brzmiało to jak wysmarkanie nosa. Skrzywiłem się z obrzydzeniem. 
       - I c-co? Zosta…awisz mnie tutaj? B-bez fiuta i nog-gi? 
       - Och nie… Mam dla ciebie opracowany cudowny plan. - mruknąłem od niechcenia
       - Więc zginę… - uniosłem obojętnie jedną brew
       - Tak - odparłem - Ale najpierw powiesz mi gdzie jest nagranie. - dodałem, celując w jego zdrową nogę. 
       - A co? Chcesz p-popat…rzeć jak twoja Mil…enka jęczy pode mną z roz…koszy, kiedy daję jej… Agh! - nawet nie wiedziałem kiedy, moja pięść powędrowała do zabliźnionej strony szczęki Irwina, wbijając się w nią z impetem. Warknął z bólu i zaczął oddychać ciężko przez nos. 
       - No tak… Może wolisz cz…część, w której się oc-knęła i błagała o pomoc, ryczała, a mimo to przyj-mowała posłusznie m…mojego ku… - druga pięść i druga strona szczęki, która tym razem chrupnęła wyraźnie, ku mojej satysfakcji. Nie mogłem tego słuchać. Obrazy, które wciskał do mojej głowy były dalekie od przyjemnych. Trząsłem się teraz chyba bardziej od Ashtona, a moje oczy zasłaniała biel furii. 
       - Gdzie. Jest. Film! - cisnąłem, przy każdym słowie kopiąc Irwina w żołądek. Jęczał z bólu, ale, gdy przerwałem, by złapać oddech on znów się zaśmiał. Jebany świr. 
       - Chyba będziesz musiał przeszukać moje mieszkanie. Zwołać d-do tego kolegów! Och! Jestem cie…ciekawy, czy któryś z nich się n-nie powstrzyma i zwali do tego konia - z krzykiem, o którym nie miałem pojęcia, że wydaję, pociągnąłem po raz kolejny za spust, tym razem obezwładniając kolejne kolano skurwiela. 
       - Kurwa! - zaklął. Zaciskał szczękę, jakby nie chciał mi dać satysfakcji z jego krzyków bólu. Nie potrzebowałem ich. Wiedziałem jak cierpiał. Jego twarz, teraz zielonkawa, wyrażała tysiąc rodzajów agonii i nic nie mogło mi dać dzikszej satysfakcji. 
       - Gdybym mógł, położyłbym cię już tu i teraz, ale to nie moje zadanie - uklęknąłem przy nim i wsadziłem palec w świeżą ranę po kulce, zginając go i wykręcając. Czułem rozchodzące się pod nim mięso i twarde kawałki pokruszonej kości. Tym razem Ashton się nie powstrzymywał. Krzyczał głośno, błagalnie, wystawiając twarz do sufitu. 
       - Hej, może ja też to nagram i puszczę ci jeszcze zanim zginiesz - popchnąłem palec dalej, otrzymując w odpowiedzi stłumiony szloch. - Co ty na to? - wreszcie oddaliłem od zranionego kolana dłoń, wycierając krew, która na niej pozostała w biały tank top Ashtona. 
       - Teraz jest bardziej stylowy - skomentowałem swoje dzieło na jego ubraniu i wstałem. Ashton wyglądał jakby miał zaraz sam zdechnąć. Biały jak ściana, kołysał się w przód i w tył, jakby nie wiedział w którą stronę upaść. Plama krwi rosła wokół niego z sekundy na sekundę, więc uznałem, że czas, by zakończyć ten dzień. 
       - Wejdź - powiedziałem łagodnie, patrząc na drzwi salonu. Przez chwilę panowała cisza, ale wreszcie w progu pojawiła się Milena, dzierżąca w dłoni swoją grawerowaną broń, do której lufy dokręcony był czarny tłumik. Podszedłem do niej i ująłem jej twarz w dłonie, dotykając jej czoła swoim. Nawet z podpuchniętymi oczami i strachem wypisanym na twarzy była najpiękniejszą istotą jaką spotkałem. Nie mogłem znieść myśli, że ktoś mógł skorzystać z tego piękna siłą. Moja dziecina, moja Milena, która właśnie miała zemścić się na swoim demonie. 
       - Dasz radę? - zapytałem cicho, bo miał to być dla niej pierwszy raz. Pierwsze odebrane życie, pierwszy mord. 
       - Tak - odpowiedziała słabo. Zbyt słabo. 
       - Dziecino, jeśli nie chcesz, ja to zrobię - zaoferowałem, ale ona pospiesznie pokręciła głową. 
       - Nie! To moja zemsta. Moje zadanie - powiedziała, więc tylko pocałowałem ją krótko w usta i odsunąłem się na bok, dając jej widok na Ashtona. 
       Przełknęła ciężko ślinę i zrobiła w jego kierunku kilka kroków. Widziałem w jej oczach przerażenie, to, jak nerwowo oblizuje usta. 
       - Hej - powiedziała cicho, a gdy Irwin spojrzał na nią niewidzącym wzrokiem zastygła nagle, jej twarz nabrała barw, a w oczach pojawiła się czysta nienawiść. Zauważyłem zmianę w jej energii. Jakby nagle zebrała w sobie siły, które trzymały się gdzieś na uboczy przez ostatni miesiąc. Jej rysy były teraz wyostrzone, wzrok skupiony na celu. Uniosła broń, kierując ją prosto w czoło swojego oprawcy. - Wiem, że w sekrecie tego chcesz, więc bądź dobrym chłopcem i nie szarp się - cisnęła przez zaciśnięte zęby, po czym jej palec opadł ciężko na spust i pojedyncza łza utorowała sobie ścieżkę na jej policzku. 

       Bezwładne ciało opadło ciężko na plamę krwi, która zaczęła barwi blond włosy purpurą. 


#TTDff

*żegnaj (z islandzkiego, wybaczcie przeżywam fazę tym pięknym krajem xD)