czwartek, 25 września 2014

28. I just can't stop thinking of you...

      I just can't stop thinking of you, wherever you are...  *


Kornelia

     Śnieżnobiałe wysokie ściany salonu w domu moich rodziców wydawały się nijakie i odpychające w porównaniu do tych, w naszym byłym mieszkaniu w Londynie. Siedziałam na fotelu z laptopem, przeglądając w internecie oferty pracy, a moja mama, poczciwa kobieta po pięćdziesiątce leżała na kanapie naprzeciwko mnie, czytając gazetę i wolną ręką głaszcząc jej wiernego psa. Minęły dwa tygodnie odkąd wróciłyśmy do Polski, a ja wciąż czułam się, jakby to było wczoraj. Wspomnienie desperacji w głosie Louis’ego, gdy postanowiłam skonfrontować się z nim, by potwierdzić przyniesione przez Milenę wieści, było jedną z rzeczy, które nawiedzały mój zmęczony umysł zdecydowanie zbyt często. 
       Wybiegłam wtedy z mieszkania, cała w nerwach, dzwoniąc bez ustanku do mojego, byłego już, chłopaka. Sygnał urywał się krótko, a po kilkunastu minutach telefon Louis’ego zupełnie przestał być dostępny. Zawołałam taksówkę i poleciłam kierowcy pojechać pod adres Tomlinsona. Nie byłam w stanie dostać się do środka bez kluczy, ale nic mnie to nie obchodziło. Louis musiał przecież w końcu wrócić z tego „ważnego” spotkania. Usiadłam więc pod jego drzwiami, raz po raz wybierając jego numer. Wciąż jednak odpowiadał mi komunikat o jego niedostępności. Poddałam się po kilkunastu próbach i zaczęłam bawić nerwowo nitką wystającą z mojej bluzki. 
        - Handlują bronią i narkotykami, cholera, Kornelia, oni są pieprzonymi przestępcami. - wspominałam załamany głos Mileny - Myślę, że łączą się z tym inne rzeczy, ale nie jestem pewna. Harry groził, że bez nich jesteśmy bez szans, że coś nam grozi... - mówiła, ciągnąc się nieświadomie za włosy. Kręciłam wtedy głową ze łzami w oczach. 
        - Nie wierzę ci - powtarzałam po każdej podanej mi informacji. - Może ich biznes nie został zbudowany całkiem legalnie, ale nie może być aż tak źle!
        - Kornelia, nie bądź idiotką! Myślisz, że żartowałabym w takiej sprawie?! - krzyk Mileny był na tyle histeryczny, bym uwierzyła w prawdziwość jej słów. 
        - Muszę porozmawiać z Louis’m - odpowiedziałam jej i zabrałam się za zakładanie butów. 
        - I powiedzieć mu co?! Najlepiej od razu się spakuj, nie będziemy częścią jakichś mafijnych gierek! 
        - Nie! Nie wyjadę stąd dopóki nie porozmawiam z Louis’m! - byłam pewna, że mój krzyk był doskonale słyszalny u sąsiadów. Milena spojrzała wtedy na mnie zbolałym wzrokiem i podeszła powoli. 
       - Nie możemy z nimi być. Nie możemy zostać - powiedziała cicho, jakby próbując wytłumaczyć mi, że problem był większy niż myślałam. Cholera, znałam wagę problemu. Ale wiedziałam też jak bardzo zależało mi na tym błękitnookim mężczyźnie. 
        - Jadę - warknęłam tylko i wyszarpnęłam się z jej uścisku, wybiegając z mieszkania. 

        Oparłam głowę na rozwartych palcach, próbując powstrzymać łzy. Nie zamierzałam płakać, póki nie usłyszę prawdy od Louis’ego. Podskoczyłam gwałtownie, gdy telefon rozdzwonił się głośno w kieszeni moich spodni. Serce zabiło mi mocniej, gdy na wyświetlaczu ukazało się imię Tomlinsona. 
        - Louis - odebrałam z przeraźliwie drżącym głosem. Łzy uparcie zbierały się w kącikach moich oczu, a gardło zacisnęło nieznośnie. 
        - Kocie, przecież wiesz, że miałem spotkanie. Przepraszam, że wyłączyłem telefon, ale patrzyli na mnie dziwnie - w słuchawce odezwał się jego zachrypnięty głos. Mimo wyraźnego poirytowania, słyszałam, że wymawiał te słowa, uśmiechając się, jakby nie chciał, bym poczuła się źle, że mnie skarcił. To wystarczyło. Jego piękny głos, ton pełen uczucia. Łzy odnalazły sobie drogę w dół mojej twarzy, a mnie zaatakował rozpaczliwy szloch. 
       - Kocie? Kornelia, co się stało? - wesołość zupełnie zniknęła, ustępując miejsca trosce. Podjęłam kilka prób wypowiedzenia słów, które zaplanowałam sobie wcześniej w głowie, lecz żadna się nie powiodła. Zamiast tego płakałam jeszcze w ciszy przez chwilę, a potem wzięłam głęboki oddech i otarłam łzy, próbując opanować nerwy. 
        - Wiem... - szepnęłam do słuchawki
        - Co? Kocie, nie słyszę - otoczenie wokół jego głosu ucichło. Domyśliłam się, że wsiadł do swojego auta. Odchrząknęłam nieco, by oczyścić gardło. 
        - Wiem - powiedziałam nieco głośniej
        - Co wiesz? - Louis zabrzmiał na jeszcze bardziej zmartwionego, niż chwilę temu. Wzięłam głęboki oddech i kiwnęłam głową, dając sobie pozwolenie na wypowiedzenie kolejnych słów. 
        - O broni. O narkotykach. O tobie i Harrym. Wiem o wszystkim - cisza po drugiej stronie sprawiła, że załkałam ponownie. To była prawda. To wszystko. Nie musiałam widzieć jego twarzy, by poprawnie rozczytać reakcję. Usłyszałam w słuchawce warknięcie sportowego silnika Audi. 
        - Gdzie jesteś? - zimny ton Louis’ego wywołał niewyobrażalny ból w mojej klatce piersiowej. Jakby jakaś niewidzialna siła naciskała na nią, zamykając serce w malutkim pudełeczku, zbyt ciasnym, by mogło ono poprawnie bić. Zaczęłam dusić się powietrzem wokół mnie, brałam krótkie oddechy, próbując odpowiednio wypełnić płuca, lecz one również wydawały się być zamknięte. 
        - Louis... Dlaczego? - szepnęłam, przyciskając dłoń do mostka. 
        - Cholera, gdzie jesteś? - zapytał pełnym desperacji tonem. Spojrzałam na drzwi, o które właśnie się opierałam, po czym zacisnęłam powieki. 
        - U ciebie - odpowiedziałam, wciąż nie mogąc wyjść ponad szept. 
        - Jadę tam, poczekaj na mnie - rzucił pospiesznie, ale ja pokręciłam gwałtownie głowa. 
        - Wracamy do Polski 
        - Nie! Zaczekaj, wyjaśnię ci wszystko! 
        - Będę za tobą tęsknić - przy tych słowach moje ciche łkanie zamieniło się w głośny szloch. Tak bardzo, chciałam dodać, lecz nie mogło mi to przejść przez gardło. 
        - Kornelia, wierz mi, że będzie lepiej jak mnie wysł... - rozłączyłam się, a telefon wyleciał mi z rąk, uderzając z trzaskiem o podłogę. Schowałam twarz w dłoniach, oddając się rozpaczy. Klatka piersiowa paliła niemiłosiernie, każdy mięsień drżał, jakby rwąc się do ucieczki. Lecz przed czym tu uciekać? Przed niespełnionym uczuciem? Przed grupą przestępców, która, z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu, postanowiła „przygarnąć” mnie i Milenę? Od Louis’ego, który był najwspanialszym facetem, jakiego kiedykolwiek poznałam? 
       Telefon zadzwonił ponownie, a ja spojrzałam na niego przez łzy. Zamazany napis „Louis” zatańczył w moich oczach. Chwyciłam aparat, a potem ścisnęłam go mocno i rzuciłam z całej siły. Szkło rozbiło się o drzwi windy, lecz telefon wciąż dzwonił, wygrywając swoją irytującą melodyjkę. Wstałam wreszcie i podeszłam do niego, podnosząc go z podłogi. Ekran był teraz naznaczony dziesiątkami szram i pęknięć, lecz niechciany napis wciąż wyświetlał się na nim wyraźnie. Nadusiłam czerwoną słuchawkę i wyrzuciłam telefon do, stojącego przy windzie, kosza na śmieci. "Podsłuchy", tak powiedziała Milena. Pchnęłam z całej siły drzwi prowadzące na klatkę schodową i zbiegłam w dół, nie kontaktując się już więcej z Louis’m. 

      A teraz siedziałam w naszej szarej Polsce, przeglądając oferty pracy, które nie były ani trochę tak ekscytujące lub dobrze płatne, jak ta w Irresistible, próbując nie myśleć o tym okropnym ostatnim dniu, jaki spędziłyśmy w mieszkaniu Harry’ego. Na szczęście udało nam się wtedy znaleźć jakiś wolny lot już dzień później, więc po spakowaniu rzeczy, skierowałyśmy się od razu na lotnisko, na którym spędziłyśmy noc. Klucz do mieszkania zostawiłyśmy w skrzynce, a Milena, podobnie jak ja, pozbyła się telefonu, kładąc go na stole w salonie i już więcej po niego nie sięgając.
      Wytłumaczyłyśmy rodzinom, zdziwionym naszym powrotem, że Londyński sen okazał się zawodem, a praca nie satysfakcjonowała nas tak bardzo, jakbyśmy tego chciały. O dziwo wszyscy połknęli te kłamstwa dość łatwo, choć moja mama, z którą zawsze miałam bliski kontakt, patrzyła na mnie czasami, jakby odczytując cierpienie, które próbowałam przed nią ukryć. 
      Tęskniłam za Louis’m. Tęskniłam za naszymi głupimi żartami, za wspólnie spędzonymi nocami, mimo że nie było ich tak wiele, jakbym chciała. Tęskniłam za jego spojrzeniami, które sugerowały, że widział najwspanialszą istotę we wszechświecie. Tęskniłam za moim Błękitnookim, a dwa tygodnie to na pewno za mało, by zapomnieć. Przez pierwszych kilka dni sprawdzałyśmy z Mileną sieć w poszukiwaniu jakichś raportów policyjnych czy wiadomości dotyczących handlu bronią czy narkotykami w okolicach Londynu. Zdarzało się, że wpisywałyśmy w wyszukiwarkę imiona i nazwiska naszych przestępców, lecz żadne hasło im nie odpowiadało. Tylko Harry, wpisany na listę studentów prawa, górował w sieci, jako niewinny mężczyzna, który na pewno nie stał za poczynaniami życia przestępczego Londynu. 
       
      - Znalazłaś coś? - podskoczyłam, zapominając, że nie byłam w salonie sama. Pokręciłam z rezygnacją głową i zatrzasnęłam komputer. - A mieszkanie? - no tak, byłam pewna, że w końcu padnie to pytanie. Zajmowałam pokój w domu rodziców, udając, że szukam jakiegoś kąta dla siebie, lecz tak naprawdę nie miałam na to ochoty. Coś mnie powstrzymywało. Coś nie pozwalało mi zakotwiczyć się w Polsce. Nie chciałam myśleć, że to tutaj miałam się zestarzeć i umrzeć. Ostatnie trzy miesiące były tak nierealne, tak bajkowe, że odzwyczaiły mnie od zwykłego, szaraczkowego życia ludzi z klasy średniej, którzy każdego dnia musieli walczyć o godny byt w nudnej, zwykłej pracy, otoczeni nudnymi, zwykłymi ludźmi, nie tak interesującymi, jak Louis i Harry.
        „Interesujący”. Czy właśnie nazwałam przestępców osobami interesującymi? Życie na krawędzi, w wiecznym zagrożeniu. Od kilku dni byłam prawie pewna, że rana Louis’ego, która musiała zostać zaszyta dwa razy, nie była skutkiem durnego upadku mężczyzny. Teraz domyślałam się, że mogła ona zostać zadana przez znacznie bardziej niebezpieczny przedmiot, niż wystający z chodnika pręt. Przedmiot dzierżony przez wroga mojego Louis’ego. Zaśmiałam się smutno. „Mojego”. 
        - Jeszcze nie znalazłam. Czynsz w tym mieście przekracza granice przyzwoitości. - odpowiedziałam na pytanie mamy i rozciągnęłam się w fotelu, ziewając szeroko. - Pójdę już do łóżka. Dobranoc, mamo - dodałam. Wstałam i, całując wcześniej mamę w policzek, wspięłam się po schodach do pokoju, w którym spędziłam pierwsze 19 lat swojego życia.
       Nazajutrz, po południu, miałam zaplanowane spotkanie z Mileną, więc, jak tylko wróciłam z zakupów z mamą, nałożyłam wyjściowy makijaż, uczesałam włosy i, pożyczając auto ojca, podjechałam pod wyznaczoną wcześniej kawiarnię. Milena już tam była. Uśmiechnęła się do mnie, gdy parkowałam auto, a potem przywitała mnie buziakiem w policzek. Weszłyśmy do środka i zajęłyśmy jedyny wolny stolik. Wnętrze było przyjemne dla oka, okraszone brązami i bielą. Wzięłam do ręki papierowe menu, choć i tak wiedziałam już, co chciałam zamówić. Milena nawet nie zajrzała do swojej karty. 
        - Jak tam poszukiwania? - zapytała, rozsiadając się wygodnie w niskim, czekoladowym fotelu. Pokręciłam głową zrezygnowana i rzuciłam niedbale menu, które opadło płasko na blat stołu. Wzruszyłam ramionami. 
        - Beznadziejnie. Wszystko za minimalną krajową, wszystko nudne - potarłam ręką czoło i spojrzałam za okno. Słoneczny dzień zmusił przechodniów do przywdziania lekkich ubrań. Po moim czole spłynęła kropelka potu. Nienawidziłam lata. Ludzie stawali się agresywni, nie szło oddychać, a moja głowa co roku próbowała mi udowodnić, że jest przenośnym prysznicem. Nie... Ja wolałam zimę, swetry i gorącą czekoladę. W przeciwieństwie do Mileny, która zamarzała już przy temperaturach w okolicy zera. Jej porą było lato, jej katalizatorem upał. Tyle nas różniło, a jednak wciąż wytrzymywałyśmy w tym swoim popieprzonym towarzystwie. 
        Zaśmiałam się cicho do swoich myśli i skrzyżowałam ręce na piersi. Milena spojrzała na mnie zdezorientowana, ale pokręciłam tylko głową. 
        - A u ciebie? Znalazłaś już coś? - zapytałam, wracając na odpowiedni tor naszej rozmowy. 
        - Nie. Widocznie Poznań jest zbyt małym miastem na jeszcze jednego projektanta. - przekręciła oczami i westchnęła ciężko. W tym momencie do naszego stolika podeszła duża kelnerka w średnim wieku. Złożyłyśmy zamówienia, po czym zamilkłyśmy obie na chwilę. Zagłębiłam się w swoich myślach, przypominając sobie, dlaczego chciałam spotkać się z Mileną. Nie... Tak naprawdę wcale sobie nie przypomniałam. Pamiętałam o tym od samego rana, przez co nie mogłam skupić się na codziennych czynnościach.
       Zaczęłam potrząsać nerwowo jedną nogą i zacisnęłam wargi. Była pewna myśl, która zaprzątała moją głowę od jakiegoś czasu. Myśl, którą musiałam się podzielić z Mileną, ale obawiałam się jej reakcji. Myśl, która mnie przerażała. Rozejrzałam się w napięciu po zatłoczonej kawiarni, sprawdzając czy nikt nam się nie przysłuchuje, a potem wzięłam głęboki oddech i... I zrezygnowałam. Nie mogłam, nie potrafiłam wypowiedzieć tych słów. Milena zmarszczyła podejrzliwie brwi, widząc moje dziwne zachowanie. 
       - Gadaj - rzuciła bez ogródek i założyła nogę na nogę. Zaśmiałam się histerycznie i machnęłam ręką, jakby odpędzając się od muchy. 
       - O czym? Nic się nie dzieje. Nic. Zupełnie. Nic, nic. Nie martw się, nic nie ma, nic. - zaczęłam paplać bezmyślnie, ze sztucznym uśmiechem na ustach. 
       - Powtórz „nic” jeszcze raz, to może ci uwierzę - zakpiła  - O co chodzi? - dodała już poważnie, wpatrując się we mnie przeszywającym wzrokiem. 
       Jęknęłam przeciągle i podrapałam się po szyi. Od czego zacząć? Najlepiej od początku. Ha! To by było dobre. Zniecierpliwione westchnienie Mileny sprowadziło mnie ponownie na ziemię. Odetchnęłam głęboko i zacisnęłam powieki. 
        - Wiesz... Jest pewna możliwość... Jeśli chodzi o pracę... - mruknęłam najciszej, jak potrafiłam, patrząc na przyjaciółkę spod jednej powieki. Przekrzywiła głowę, niczym zaintrygowany szczeniak, lecz jej wyraz twarzy był daleki od przyjaznego. Przeczuwała co się szykuje. 
        - Co masz na myśli? - zapytała ostro. Nie odpowiedziałam. Uniosłam tylko wymownie brwi i zacisnęłam szczęki. Och, czemu to musiało być tak trudne? Wiesz czemu, Kornelia, nie oszukuj się. Właśnie próbujesz namówić swoją przyjaciółkę na... 
         - Nie. - ton Mileny ociekał jadem, sprawił, że cała moja pewność siebie czmychnęła gdzieś w róg kawiarni, chowając się przed morderczymi spojrzeniami przyjaciółki. Potarłam dłonie o kolana, a potem znieruchomiałam na chwilę, gdy przysadzista kelnerka przyniosła nasze kawy. Podziękowałam jej, próbując nie brzmieć nerwowo, lecz z marnym skutkiem. 
       - Dlaczego nie? - szepnęłam, pochylając się nad stolikiem, gdy kobieta już oddaliła się od nas. Podekscytowanie, które rosło we mnie z każdą kolejną sekundą było tak bardzo nie na miejscu, jak Bill Gates na zebraniu członków Apple. A mimo to nie potrafiłam go powstrzymać. Gdzieś w środku tliła się we mnie nadzieja, że Milena podzieli mój entuzjazm, że mój pomysł nie okaże się ostatnim szaleństwem. Ale mina mojej przyjaciółki powoli gasiła te żarzące się jeszcze emocje. 
        - Doszczętnie cię popierdoliło, tak? - warknęła, starając się nie podnosić głosu. Poczułam, jak nerwy przejmują kontrolę nad moimi mięśniami, a dłonie stają się wilgotne. 
        - Milena, żyłybyśmy jak królowe, miałybyśmy gdzieś resztę świata. - mówiłam, zapominając o tym, by ugryźć się w język. Odraza w oczach przyjaciółki zabolała, niczym wielki nóż wsuwający się powoli między moje łopatki. Nie mogłam jej winić, to ona była racjonalną częścią tej dwójki, to ona miała rację. A jednak coś wciąż nie pozwalało mi dać za wygraną.
        - Od kiedy kasa stała się dla ciebie ważniejsza niż moralność, hm? Za dobrze ci było w dupie w ciągu tych kilku miesięcy, prawda? - syknęła, również pochylając się nad blatem stołu. Nasze twarze były teraz tak blisko siebie, że czułam miętowy zapach gumy, którą Milena właśnie żuła. Skrzywiłam się na jej słowa, czując, jak zaciska mi się gardło. Oddaliłam się nieco od niej i otarłam szybko opadające łzy. Wyraz twarzy Mileny nie zmieniał się, będąc tak samo surowym, jak kilka sekund temu. Nie stopniała na widok mojego smutku. 
        - Nie o to chodzi. - Powiedziałam, wstając i rzucając na stół kwotę odpowiadającą cenie, nietkniętej nawet, kawy. Milena chwyciła mój nadgarstek i pociągnęła mnie mocno w dół. 
       - Siadaj - warknęła, wskazując fotel naprzeciwko siebie. Wyrwałam się z jej uścisku i pokręciłam głową. 
       - Nie. Nie mam ochoty już z tobą rozmawiać - odparłam i ruszyłam szybkim krokiem w stronę wyjścia.
        Na zewnątrz zostałam zalana nieprzyjemną falą upału. Zdjęłam swoje okulary korekcyjne i założyłam przeciwsłoneczne, chroniące moje oczy przed jaskrawym słońcem. Muszę zainwestować w soczewki, szybka i niedorzeczna myśl przemknęła mi przez głowę. Odetchnęłam głęboko i rozpoczęłam poszukiwanie kluczyków auta w torebce. 
        - Kornelia! - zacisnęłam zęby na głos za moimi plecami. Odwróciłam się na pięcie i spojrzałam z przymrużonymi oczami na Milenę. 
        - Czego? 
        - Do cholery, nie bądź zła! Nie rozumiesz, że to, co próbujesz właśnie zaproponować jest po prostu głupie? - wyrzuciła z siebie, nie bawiąc się w uprzejmości. Oczywiście miała rację. Jak zwykle miała rację, ona i jej pierdolony logiczny umysł, zawsze wygrywały z moimi emocjami. Miałam ochotę się rozpłakać. Głupia, Kornelia, przecież wiedziałaś, że to nie wypali. Chciałam się obronić, rzucić jakimś dobrym kontrargumentem, który choć na chwilę pozostawi ją w konsternacji, lecz nic nie przychodziło mi do głowy. Wzięłam głęboki oddech. 
        - Tęsknię za nim - te słowa, zamiast docinek, tłumaczeń czy przeprosin, właśnie te słowa przedarły się przez moje gardło. Ciche, ledwie słyszalne w ogólnym gwarze tętniącej życiem ulicy. W ciągu ostatnich dwóch tygodni ani razu nie wypowiedziałam tego na głos. Udawałam, że wszystko jest w porządku, dusząc w sobie nieprzyjemne uczucie i dopiero teraz, w momencie pierwszej, od niepamiętnych czasów, kłótni z Mileną musiałam to z siebie wyrzucić. Łzy popłynęły wartkim strumieniem po moich policzkach, prawdopodobnie rozmazując starannie zrobiony makijaż. Nie dbałam o to. Wreszcie wyznałam komuś, jak się czułam i była to ulga i udręka w jednym. 
      Ramiona Mileny opadły bezwładnie, jakby nie spodziewała się takiego obrotu sprawy, przygotowując się na wybuch z mojej strony. Wsadziłam palce pod okulary, ocierając wilgotne policzki i pociągnęłam nosem. 
       - Możesz sobie żyć ze swoimi logicznymi argumentami. Tak, handlują tym i owym, tak są przestępcami, ale nie mogę zaprzeczyć swoim uczuciom, rozumiesz? To były trzy najlepsze miesiące mojego życia. Nazwij mnie głupią, Smyk, zrób to! - mówiłam zaskakująco spokojnym głosem. Milena patrzyła na mnie ze zbolałą miną, słuchając uważnie każdego uronionego słowa. Gdy zrozumiała, że nie miałam już nic więcej do powiedzenia, podeszła do mnie wolnym krokiem, a potem położyła ręce na mojej szyi i pociągnęła mocno, wtulając się we mnie. Zaszlochałam w jej ramię, obejmując ją ciasno w pasie. 
       - Nie jesteś głupia. Znaczy no jesteś, ale to zupełnie inna bajka - zażartowała, głaszcząc mnie po włosach. Zaśmiałam się przez łzy i szturchnęłam ją nieznacznie. - Ja też tęsknię... Za Harrym. - zamarłam, gdy wyszeptała mi do ucha te słowa. Oddaliłam się od niej nieznacznie. Jej oczy wyrażały cierpienie. Były zaczerwienione, jakby usilnie próbowała powstrzymać się od płaczu. 
        - Nie patrz tak na mnie, nie jestem pierdolonym robotem - powiedziała, przewracając oczami. 
        - Serio? Bo już chciałam szukać śrubek i zasilacza - pokazałam jej język i wyplątałam się z naszego uścisku. Milena zachichotała, lecz zaraz po tym spoważniała. 
        - Wiem co czujesz. Ale nie możemy dawać ponosić się emocjom. Związki się rozpadają, uczucia wypalają. Wracanie do ich chorego biznesu tylko dlatego, że za nimi tęsknimy mogłoby skończyć się bardzo źle. BARDZO źle - patrzyła na mnie uważnie, jakby upewniając się, czy dotarł do mnie sens tych słów. Pokiwałam powoli głową, ze wzrokiem wbitym w chodnik. 
        - Poza tym, to nie miłość. Szybko nam przejdzie. - dodała, poklepując mnie po ramieniu i uśmiechając się pocieszająco. Przełknęłam ciężko ślinę. Miłość. To brzmiało tak poważnie. Tak poetycko. Miłość nie mogła przecież rozwinąć się w tak krótkim czasie, prawda? Te wszystkie teksty o miłości od pierwszego wejrzenia to bujdy. Oczywiście, że tak. 
        - Kornelia... To nie jest miłość... Prawda? - Milena ścisnęła mocno moją dłoń, patrząc na mnie wyraźnie zmartwiona. Nie odzywałam się jeszcze przez chwilę, unikając jej oceniającego wzroku, a potem potrząsnęłam gwałtownie głową, przywołując się do porządku. 
        - Nie. Oczywiście, że nie - wymusiłam w sobie uśmiech. Milena zmarszczyła brwi, ale przytaknęła niepewnie, zgadzając się na moje oczywiste kłamstwo. Po co rozdrapywać coś, co mogło się w swoim tempie zagoić. 
        - Przepraszam, że tak na ciebie napadłam - powiedziała cicho, zbaczając nieco z tego trudnego tematu. Machnęłam ręką. 
        - Nic się nie stało. Zachowałam się jak idiotka, miałaś pełne prawo ustawić mnie do pionu - wzruszyłam ramionami i wskazałam na auto - duże czarne Audi q7 (upierdliwa sprawa mieć dzianych rodziców, gdy samą jest się spłukaną) - Zabrać cię do domu? - zapytałam, ale Milena już mnie nie słuchała. Wpatrywała się z napięciem w jakiś punkt po drugiej stronie ulicy. Spojrzałam w tamtym kierunku. 

        Są takie dni, gdy myślisz, że wszystko wokół ciebie się wali. Są też takie tygodnie, miesiące. Najpierw sprawy idą w dobrym kierunku. Ba! Najlepszym, a potem wszystko szlag trafia. Znalazłam idealnego mężczyznę, pieprzonego księcia z bajki, który po jakimś czasie wyznał mi, że jest członkiem wpływowej organizacji przestępczej. Mogłabym powiedzieć: „zdarza się”, choć nigdy wcześniej nie słyszałam o podobnej historii. Nie wśród takich szaraczków, jak ja, czy Milena. Byłam więc rozdarta między racjonalnym podejściem przyjaciółki, a swoimi natrętnymi uczuciami, które władały mną o wiele skuteczniej, niż jakakolwiek logika. Zwykle uczymy się na błędach. Trudne sytuacje ofiarują nam okazje, dzięki którym możemy lepiej zrozumieć życie, swoje postępowanie, dzięki którym możemy wyciągnąć konsekwencje lekkomyślnie podjętych decyzji. Czasami los zsyła nam strażników, takich, jak Milena, którzy spróbują wytłumaczyć, dlaczego nasze działania są złe. I wtedy cię olśni, prawda? Nie... Nie w moim przypadku...
        

        Uśmiechnęłam się idiotycznie, gdy zobaczyłam burzę blond loczków, które wcześniej widziałam tylko raz w życiu. Rozpychające uczucie podekscytowania, praktycznie pociągnęło mnie na pasy, by wyjść na spotkanie ich właścicielce. Milena podążyła za mną, stawiając ostrożnie kroki, jakby ziemia pod nią miała zapaść się w każdej chwili. Znajome oczy wpatrywały się we mnie z wesołym wyczekiwaniem, drobna ręka machała do nas, jakbyśmy były starymi znajomymi. Ostatnie kilka metrów pokonałam truchtem. 
        - Caroline! - wykrzyknęłam i rzuciłam się na szyję dziewczyny. Zachwiała się lekko pod moim ciężarem i zaśmiała z entuzjazmem. 
        - Proszę cię, jesteśmy w Polsce, mów mi Karolina - powiedziała ze swoim ostrym angielskim akcentem, gdy odsunęłam się od niej na odległość ramion. Zachowywałam się irracjonalnie, pchana uczuciem tęsknoty za cząstką tego, co straciłam dwa tygodnie temu. Gdyby była to jakaś inna dziewczyna, którą widziałam wcześniej tylko raz, zignorowałabym ją, udając, że jej nie widzę. Ale nie w tym przypadku, to spotkanie niosło ze sobą nadzieję. Coś, co mogło skończyć się tylko po mojej myśli. 
        - Co tu robisz? - zapytała Milena, która dołączyła do nas z lekkim opóźnieniem. Próbowała brzmieć uprzejmie, lecz doskonale wyczuwałam napięcie w jej głosie. Karolina również musiała być go świadoma, bo kiwnęła nieznacznie głową, spoglądając na moją przyjaciółkę z obawą. Wzięła kilka głębszych oddechów. 
        - Przyleciałam do was. - powiedziała, a ja miałam wrażenie, że każde słowo sprawiało jej ogromną trudność. Czuła się niezręcznie, było to widoczne, jak na dłoni. Patrzyłyśmy na nią z Mileną, wyczekując na dalszą część wypowiedzi. - Mam dla was ofertę. Oczywiście nie swoją. ICH - Karolina zacisnęła szczęki, w momencie, w którym moje serce wywinęło fikołka i zaczęło skakać po klatce piersiowej, niczym podekscytowana kózka. Milena wzięła spazmatyczny oddech, ale wciąż stała, dzielnie walcząc z, wpływającymi uparcie na jej twarz, emocjami. 
- Nie interesują nas ich sprawy. Możesz wracać do Londynu - powiedziała drżącym głosem. 
- Niestety to, gdzie ja będę nie ma znaczenia. - Karolina wciąż wyglądała na zmartwioną. Rzuciła Milenie przepraszające spojrzenie, a gdy odezwała się ponownie cały mój świat zawirował szaleńczo. 
       - Harry i Louis są w Polsce. 

Pamiętam dwie słone łzy, wpływające na wargi moich otwartych ust. 


*Nie mogę przestać o tobie myśleć, gdziekolwiek jesteś...

sobota, 20 września 2014

27. We are broken


No i po raz kolejny pojawia się u nas czerwona czcionka. Mamy jednak pewną informację, dla tych, które nie chcą, nie mogą, bądź nie lubią czytać czerwonoczcionkowych scen - jako że końcówka rozdziału jest bardzo, bardzo, bardzo ważna dla fabuły, postanowiłyśmy zaznaczyć scenę czerwonoczcionkową bardzo oryginalnie i unikatowo - czerwoną czcionką ;D (Pierwsze i ostatnie słowa owej sceny będą podkreślone na czerwono, by te, które nie mają ochoty jej czytać, mogły spokojnie i bez żmudnego wyszukiwania w tekście, ją ominąć). 

No! To by było na tyle, a teraz zapraszamy do lektury! <3 xx 



We are broken...*



Milena



Mieszkanie Mileny i Kornelii 20:16


        Piąty raz w tym tygodniu Kornelia żegnała się ze mną, ponieważ zamierzała spędzić noc u Louis’ego. Pytania „czy to oficjalne?”, „jesteście razem?” nie miały już oczywiście żadnego sensu, bo nawet oni nie udawali przed sobą, że nie byli parą. To był też piąty raz w tym tygodniu, gdy Harry próbował namówić mnie do spędzenia nocy u niego w domu. Konsekwentnie odmawiałam, sprzeczając się ze swoimi uczuciami, które z każdą chwilą nawoływały: „Tak! Zrób to!”. 
        Żaden z moich związków nie skończył się dobrze. Każdy nauczył mnie, by facetom nie ufać. Dlaczego miałabym więc zaufać temu, który ma przede mną najwięcej tajemnic? A przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Oczywiście nie należałam do cnotek, które boją się każdego odważniejszego dotyku mężczyzny. Miałam za sobą kilka jednonocnych przygód, w większości marnych, które przeważnie sama aranżowałam. Lubiłam mieć władzę nad facetem. Lubiłam wiedzieć, że mnie posłucha i że to ja będę dyktowała zasady, obowiązujące nas przez kolejną godzinę lub więcej (choć zwykle okazywało się to kilka krótkich minut). Nie chodziło mi więc o seks. Chodziło o to, co chowało się za kurtyną naszego ewentualnego zbliżenia fizycznego. To nie byłby przygodny numerek. Facet na jedną noc. Nie dlatego, że Harry za mną szalał, bo przecież mógł mieć każdą kobietę. Wiedziałam, że gdzieś w głębi to ja nie chciałam, by był to jeden raz. Czułam, że przeszkadza mi perspektywa morza kobiet, które chętnie i łatwo wskoczą mu do łóżka. Jeśli nie mogę mieć go na dłużej, lepiej nie mieć go wcale...
       Odzywała się też we mnie ta bardziej próżna część. Ta, która lubiła widok głodnych oczu Stylesa, wodzących za mną, gdy krzątałam się po kuchni, przygotowując kolejny posiłek. Podobały mi się jego próby przekonania mnie do tej pierwszej wspólnej nocy. I choć rzucał mi wściekłe i ponure spojrzenia za każdym razem, gdy mu odmawiałam, odpowiadałam na nie wybuchami śmiechu, będąc świadomą, że nie grozi mi nic, prócz jego urażonej dumy. 

        A teraz Harry siedział w kuchni naszego nowego apartamentu, czekając aż skończę czesać swoje długie włosy. Słyszałam z sypialni jak wzdychał co chwilę zniecierpliwiony, a każdy z tych dźwięków wywoływał u mnie szeroki uśmiech. Cierpliwości, chłopczyku... Wreszcie ułożyłam włosy w satysfakcjonującego mnie koka i wyłoniłam się ze swojego pokoju. Harry wstał natychmiast, patrząc na mnie z tajemniczym wyrazem twarzy. Jego palce powędrowały do różowych warg, co, jak zauważyłam, było jego uroczym nawykiem. 
        - I jak? - zapytałam, obracając się wokół własnej osi, by mógł przyjrzeć się mojej osobie z każdej strony. Założyłam na siebie króciutką koktajlową sukienkę, w kolorze pudrowego różu, rozkloszowaną lekko u dołu i dopasowaną od pasa w górę. Wydałam na nią sporą część swojej pierwszej wypłaty. Jej materiał był lekki i falował zwiewnie przy każdym moim ruchu. Po wykonanym obrocie, spojrzałam z oczekiwaniem na Harry’ego, który wpatrywał się we mnie z przymrużonymi oczami. Jeszcze przez chwilę nie poruszał się w ogóle i tylko jego oczy skanowały dokładnie każdy centymetr mojego ciała. Widziałam jak mięśnie jego szczęki zaciskają się i rozluźniają co chwilę. Wreszcie podszedł do mnie bardzo powolnym krokiem i chwycił w pasie, wciąż przypatrując mi się tymi swoimi przeszywającymi oczami. 
         - Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem. - powiedział poważnym tonem, a ja zamarłam. Nie byłam romantyczką. Denerwowały mnie tandetne teksty i obściskujące się na ulicy pary, lecz to proste zdanie, tak dosłowne, pozbawione udziwnień i zbędnych słów, zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. Czy kiedykolwiek, jakiś mężczyzna powiedział do mnie coś podobnego? Wyraz twarzy Harry’ego, jego ton, sprawiły, że uwierzyłam, że byłam najpiękniejsza na świecie. Oczywiście była to kompletna bzdura, a jednak właśnie taką myśl pozostawiły owe słowa w mojej głowie. 
         Nie byłam w stanie nic powiedzieć, więc kiwnęłam tylko z wdzięcznością, patrząc gdzieś w podłogę. Harry pochwycił mój podbródek palcem i skierował twarz ku sobie, a następnie złożył na moich ustach miękki i delikatny pocałunek. 
        - Chodźmy - powiedział cicho i pociągnął mnie w stronę wyjścia. Bezmyślnie poddałam się temu ruchowi, będąc wciąż pod wpływem jego czułości. Sprzeczność goniła sprzeczność... 
        Uśmiechnęłam się dyskretnie, gdy zobaczyłam, że Harry zwalnia swoje Maserati przy, znajomym mi już, hotelu Hilton. Spojrzałam w górę na niebieskie światła, wiedząc, że za chwilę będę oglądać Londyn z najwyższego piętra tego wielkiego budynku. Odwróciłam się do mężczyzny z szerokim uśmiechem na ustach i przymrużonymi oczami. 
        - Ostatnio nie skończyło się to najlepiej - powiedziałam, wskazując ruchem głowy na hotel. 
        - Dziś nikt nie będzie nam przeszkadzał - odparł Harry i zatrzymał samochód. Przygryzłam policzki i skrzyżowałam ręce na piersi. 
        - Skąd ta pewność? - zapytałam podejrzliwie
        - Zaufaj mi - rzekł tylko i wyszedł z samochodu, by otworzyć mi drzwi. Ufałam. Coś w jego postawie, w jego głosie mówiło mi, że był pewny swoich słów i nie musiałam obawiać się intruzów, psujących naszą kolację. 
        Nie mylił się. Nikt nam nie przeszkodził, a cały wieczór spędziliśmy na ciekawych rozmowach, związanych z naszymi zainteresowaniami. Harry przyznał, że posiada jeszcze kilka motocykli, dowiedziałam się też, że kobiece ubrania, które widziałam, gdy byłam pierwszy raz u niego, należały do jego siostry, która aktualnie przebywa w Australii i nie zamierzała z niej wracać. Ja opowiedziałam mu o swoich studiach, o tym, jak poznałyśmy się z Kornelią i innych, mniej ważnych rzeczach. Kolacja dobiegła końca nim zdążyłam się obejrzeć, a podczas jej trwania nie doszło do żadnych podejrzanych incydentów, co spotkało się z moim pozytywnym zaskoczeniem. Śmialiśmy się, żartowaliśmy, a ja sprytnie omijałam tematy, które mogłyby wyprowadzić Harry’ego z równowagi. Pytania kotłowały się w mojej głowie, lecz nie chciałam psuć miłego wieczoru. Pragnęłam choć raz przeżyć wspólny wieczór, bez nagłych urwanych rozmów, tajemniczych spojrzeń Stylesa czy jego mrocznych wyrazów twarzy, gdy sugerowałam choćby jedną z trapiących mnie rzeczy. 
         Odpowiadało mu to. Harry wyraźnie się rozluźnił, pozwalając sobie na żarty i słowa, których nigdy od niego nie słyszałam, komplementując mnie często i milknąc co jakiś czas, bynajmniej nie, by uniknąć danego tematu, a raczej, by przypatrzeć mi się pożądliwie. Rumieniłam się wtedy, karcąc w duchu, że nie potrafiłam wyciągnąć na powierzchnie swojej normalnej pewności siebie. Harry Styles działał na mnie w ten dziwny sposób. Sprawiał, że czułam się wyjątkowa, ale także niezwykle malutka i zagubiona. Sprzeczność goniła sprzeczność... 
         Żałowałam, że już musieliśmy wracać. Ten wieczór był wspaniały. Tak cudownie normalny. Wpatrywałam się w światła Londynu, uśmiechając się do siebie, gdy Maserati sunęło gładko po drogach, zmierzając do... Chwila... Droga, którą obrał Harry na pewno nie była tą, która doprowadziłaby nas do wynajętego apartamentu. Zmarszczyłam brwi, rzucając mężczyźnie skonsternowane spojrzenie. 
         - Odwiozę cię, nie martw się - odpowiedział, bez problemu rozszyfrowując moją minę. - Mam w domu coś, co muszę ci dać - dodał, puszczając mi oczko. Pokręciłam ze śmiechem głową na jego wymuszoną tajemniczość, którą przecież większość czasu miał wypracowaną do perfekcji, i dałam się powieźć w stronę pięknej willi, w której ostatnim razem byłam jeszcze przed imprezą u Louis’ego. Ile już dni minęło od tego czasu? 
        - Dlaczego Louis nie mieszka w podobnym domu? - zapytałam, pamiętając, jak Harry mówił mi, że zarabia tylko niewiele więcej od swojego przyjaciela. Spojrzał teraz na mnie, a ja zobaczyłam leciutką zmarszczkę formującą się między jego brwiami, oznaczającą rozpoczęcie niewygodnego tematu. Odchrząknął cicho i poprawił się na siedzeniu kierowcy. 

        - Woli małe pomieszczenia i szum miasta. Uważa, że w moim domu jest za dużo niewykorzystanej przestrzeni. - odparł, wzruszając ramionami, jakby dla niego nie miało to żadnego sensu. - Oczywiście nie zgadzam się z nim zupełnie. Każdy pokój można wykorzystać na wiele, ociekających kreatywnością sposobów - dodał, patrząc na mnie wymownie, a ja przekręciłam oczami. Kreatywne sposoby na wykorzystanie jego pustych pokojów nie należały do punktów na liście rzeczy do zrobienia dzisiejszego wieczora. 
        Hol, do którego weszliśmy nie zmienił się zupełnie od mojego ostatniego pobytu tutaj. Unosił się w nim zapach bogatych męskich perfum, fortepian na środku stał wciąż tak samo majestatyczny, a jedyną różnicą w wystroju pomieszczenia była leżąca na klapie instrumentu, gruba czarna, wypełniona setkami kartek, skórzana teczka, której zapięcie prawdopodobnie graniczyło z cudem. Widziałam pojedyncze niteczki, odstające od jej rogów. Harry podszedł do niej szybkim krokiem i pochwycił pospiesznie, a potem skierował się do jednych z drzwi po lewej stronie, by zniknąć za nimi na kilka sekund. 
        Wrócił do mnie  z pustymi już rękoma i wskazał na drzwi naprzeciwko niego, za którymi ostatnio przebierałam się w drogą, podarowaną mi sukienkę. Zawahałam się krótko, upewniając, czy Harry poważnie zaprasza mnie do garderoby, a gdy ten kiwnął do mnie zachęcająco, otworzyłam wyznaczone drzwi. Przywitało mnie to samo duże pomieszczenie pełne ubrań, butów i dodatków, które widziałam ostatnim razem. 
        Harry wyminął mnie, dotykając po drodze dłonią moich pleców, podszedł do półki, pod którą znajdowały się trzy szuflady i otworzył jedną z nich. Wyjął z jej wnętrza jakieś, złożone w kostkę, rzeczy i odwrócił się w moją stronę. Przekrzywiłam głowę, zaintrygowana jego zachowaniem, a potem spojrzałam na trzymane przez niego ubrania i zamarłam. Uśmiech na mojej twarzy powiększał się z każdą sekundą, gdy zdałam sobie sprawę, co właśnie zrobił Harry. W jego dłoniach znajdowała się jeansowa koszula i czarne spodnie, a na ich wierzchu kremowy komin. 
         - Słyszałem, że bardzo rozpaczałaś po ich stracie - Harry wzruszył ramionami i podszedł do mnie wolnym krokiem. Dotknęłam palcem komina, jakby sprawdzając, czy jest prawdziwy, a potem zachichotałam wesoło i zadarłam głowę, by spojrzeć w zielone oczy Harry’ego. 
         - O tak. Tęskniłam za nimi -  odparłam, przybierając obrażony ton. Harry uśmiechnął się, patrząc w podłogę. Dołek w policzku zarysował się wyraźnie, dodając mu dziecięcego uroku. Sprzeczność goniła sprzeczność...
          - Dziękuję - powiedziałam cicho i, powolnymi, ostrożnymi ruchami, odebrałam od niego rzeczy. Nie zdążyłam ich dobrze pochwycić, bo Harry pochylił się pospiesznie i skradł z moich warg pojedynczy pocałunek. Oddałam go bez wahania, pogłębiając nieco czuły gest. Harry, którego ręce zostały uwolnione od ubrań, położył je na moich biodrach i szarpnął, zmuszając mnie do zbliżenia się jeszcze bardziej do niego. Oparłam się dłońmi o jego pierś i odepchnęłam w geście protestu, na co on zawarczał złowieszczo. Zaśmiałam się psotnie i pokręciłam palcem przed jego nosem, po czym odwróciłam się od niego plecami i ruszyłam w stronę wyjścia z garderoby. Wciągnęłam głośno powietrze, gdy Harry złapał mnie gwałtownie za rękę i obrócił wokół własnej osi. Wpatrywał się we mnie z góry głodnym wzrokiem, dysząc, jakby właśnie przebiegł spory dystans. 
          - Dość tych gierek - warknął groźnie i zaczął na mnie napierać, zmuszając do cofnięcia się w nieznaną przestrzeń za mną. Nie potrafiłam mu się postawić. Słowa nie przechodziły mi przez gardło, a mięśnie odmówiły posłuszeństwa, jakby postanowiły słuchać tylko sugestii ruchów Harry’ego. Pisnęłam cicho, gdy moje plecy napotkały ścianę za nimi, a Harry przycisnął mnie do niej mocno. Moje półotwarte usta napotkały jego wargi, głodne i gwałtowne, spragnione tego pocałunku i rzeczy, które miały nastąpić po nim. Nasze języki rozpoczęły namiętny taniec wokół siebie, a ja nie mogłam powstrzymać pędzącego serca. Byłam pewna, że jego bicie słyszalne było w całej willi. Dłoń Harry’ego puściła teraz moje biodro i powędrowała ku górze, zatrzymując się na szyi i ściskając ją nieznacznie. 
         Zaklęłam zdyszana, czując, jak pożądanie wzbiera we mnie z każdą chwilą, z każdym ruchem sprawnych rąk Harry’ego. A te znacznie odbiegały od bycia delikatnymi. Styles trzymał mnie mocno, w swoich władczych objęciach, całując głęboko i nie mogło podobać mi się to bardziej. W pewnym momencie wolną ręką zjechał w dół mojego uda, głaszcząc wcześniej pośladek, a potem uniósł mnie lekko w górę. Automatycznie zaplotłam nogi wokół jego bioder, zmniejszając jeszcze bardziej dystans między nami. Harry zamruczał drapieżnie i sięgnął do mojego boku, na którym znajdowało się zapięcie sukienki. Jednym ruchem uwolnił mnie z ciasnoty materiału, ukazując światu moje nagie piersi. 
        - Harry - pisnęłam cichutko, gdy ujął zniecierpliwionymi wargami jedną z nich. Mężczyzna oddalił na chwilę usta od mojej skóry i spojrzał na mnie z czystą namiętnością. Czułam pod sobą twarde wybrzuszenie, napinające materiał jego spodni. 
        - Chodź - szepnął i odepchnął się od ściany, trzymając mnie bez wysiłku w swoich ramionach. Wyszedł z garderoby i skierował się ku górze, a następnie otworzył kopniakiem uchylone drzwi jakiegoś pokoju i rzucił mnie na ogromne miękkie łóżko. Nie zdążyłam się odezwać, bo jego usta już były przyciśnięte do moich. Tak zachłanny, tak władczy... Czułam na swoich udach ciepło jego dłoni, które, wędrując ku górze, podnosiły powoli moją sukienkę. Ogarnął mnie przyjemny dreszcz, gdy długie palce dotknęły, przypadkiem lub specjalnie, mego najbardziej czułego miejsca, ochronionego jedynie cienkim materiałem bielizny. Harry pociągnął mnie nagle w górę i siedzieliśmy teraz naprzeciw siebie wśród, pachnących męskimi perfumami, białych pościeli, wpatrując się w swoje oczy w, pełnej erotycznego napięcia, ciszy. Harry pociągnął za dół mojej sukienki i przełożył mi ją przez głowę, pozostawiając mnie w samych majtkach i szpilkach. Wciąż skanując uważnie moją twarz, rzucił niedbale, gdzieś w bok ubranie, a potem zatrzymał swoje ruchy i zniżył nieco wzrok, oceniając widok przed sobą. Poczułam, że się rumienię - coś, co kiedyś nie zdarzało mi się prawie w ogóle, przy Harrym stawało się normą. Mimowolnie zakryłam dłońmi piersi, choć przecież nie należałam do nieśmiałych. Harry zacmokał kilka razy z dezaprobatą i chwycił mnie za nadgarstki, odciągając ręce od mojego ciała. 
       - Nie, nie, nie... Ani się waż. Jesteś zbyt seksowna, by ukrywać to przede mną. - mruknął cicho, łaskocząc mnie palcami po plecach. Moje ciało zareagowało na ten dotyk gęsią skórką. Zarzuciłam mu ręce na szyi i pocałowałam szybko. 
       - Twoja kolej - szepnęłam, trzymając usta oddalone o milimetry od jego. Zaśmiał się cicho, zmysłowo i puścił mnie, by rozpocząć powolne rozpinanie guzików jego białej koszuli. Przez cały czas patrzył mi w oczy z uniesionymi lekko kącikami ust. Gdy uporał się z ostatnim guzikiem, spojrzałam w dół, zachwycając się nad jego idealnie wyrzeźbionym, wytatuowanym torsem. Już wcześniej nie umknęło mojej uwadze, że Harry jest fanem tatuażu, podobnie jak Louis, ale nie wiedziałam, że pokrywają one więcej części jego ciała, niż tylko ramiona. Pojedyncze rysunki, małe i duże porozrzucane były po jego skórze, dodając jego wyglądowi drapieżności. Przejechałam palcem po konturach dużego motyla, znajdującego się między żebrami, a Harry zadrżał nieznacznie pod moim dotykiem. Nakreśliłam opuszkami dwie drogi od motyla do jego ramion, a potem zsunęłam powoli białą koszulę i, podobnie, jak on zrobił to z moją sukienką, rzuciłam ją gdzieś za siebie. Usłyszałam cichy szelest, gdy opadła w jakimś punkcie pokoju. Wtedy natarłam dłońmi na tors mężczyzny, zmuszając go, by położył się na łóżku. Posłuszny moim ruchom, wpatrywał się we mnie oczekującym spojrzeniem. Obsypałam powolnymi, leniwymi pocałunkami jego szyję, a potem zabrałam się za rozpinanie jego paska od spodni. Pomógł mi i już po chwili zsuwałam z jego nóg spodnie i bokserki. Chciałam wziąć w dłonie jego naprężonego członka, lecz powstrzymał mnie szybko, chwytając mocno w pasie i przerzucając ponownie na plecy. Jego usta wpiły się w moją szyję, a ręka pieściła brzuch i okolice pod nim, doprowadzając mnie na granice rozkoszy. Nie rozdrabniał się. Pochwycił pospiesznie brzeg moich majtek i zsunął je ze mnie w mgnieniu oka, pozbawiając jakiejkolwiek ochrony przed jego głodnymi oczami. Przebiegł wzrokiem po całym moim ciele, zatrzymując się na chwilę w strategicznym miejscu, co wywołało absolutny płomień na mojej twarzy, a potem pochylił się powoli i zaczął pieścić językiem mój brzuch i kości miednicy. Był tak blisko, tak kusząco blisko... Próbowałam powstrzymać potrzebę wydania z siebie rozkosznego jęku, lecz bezskutecznie. Uczucie ekstazy było zbyt intensywne. Harry drażnił mnie, konsekwentnie omijając te najbardziej czułe okolice. Zimne mokre ślady, przyprawiały mnie o dreszcze, lecz żaden z nich nie poprowadził tam, gdzie tego pragnęłam. 
       - Harry, do cholery - warknęłam, czując, że nie byłam w stanie wytrzymać dłużej. 
       - Zamknij się, Smyk, bo jeszcze dłużej cię pomęczę - syknął, podciągając się szybko i zamknął mi usta pocałunkiem. Odpowiedziałam na niego zachłannie, zaciskając pięść na lokach Harry'ego i przyciskając, wolną dłonią, jego tors do siebie. Harry zamruczał rozkosznie, po czym niespodziewanie, przycisnął palce do mojej łechtaczki i zaczął poruszać nimi powoli. Wzięłam spazmatycznie oddech i przeklęłam głośno, czując błogie, rozpływające się po całym ciele, uczucie nieograniczonej ekstazy. Przejechałam paznokciami po plecach mężczyzny, wiedząc, że zostawiam na nich swój ślad, a Harry ugryzł mnie lekko w płatek ucha. Wiłam się pod jego dotykiem, nie mogąc powstrzymać swoich ruchów i czując narastające spełnienie. Byłam zdana na jego łaskę.
         Oddychałam głośno, przyciskając swoje czoło do jego i wbijając paznokcie w jego skórę. Gdy niebezpiecznie zbliżałam się do osiągnięcia orgazmu, zatrzymał swoje ruchy i położył rękę na materacu, obok mojej głowy, a ja pisnęłam błagalnie, spragniona jego niebiańskiego dotyku. Zaśmiał się cicho, widząc w jak żałosnej rozsypce się znajdowałam, a potem podniósł się, siadając na łóżku i sięgnął do swoich rzuconych na podłogę spodni. Wyjął z nich skórzany portfel, a z niego foliową paczuszkę. Usłyszałam charakterystyczny szelest i już po chwili, mężczyzna ponownie pochylił się nade mną, by złożyć na moich ustach najgłębszy pocałunek, jaki kiedykolwiek od niego otrzymałam. Ujął w dłonie moje nadgarstki i ułożył je nad moją głową, z łatwością zamykając je w szczelnym uścisku swoich palców. Wolną ręką, zaczął głaskać czule wnętrze mojego lewego uda, a potem przesunął je nieznacznie do zewnątrz. Byłam na niego gotowa, pragnęłam poczuć go w sobie, wypełniającego mnie rozkosznie... Chciałam, by kochał się ze mną tu i teraz... 
         Obezwładniona, oddawałam się każdemu jego dotykowi, wpatrując się w pełnym zaufaniu w jego zielone oczy. Uścisk na nadgarstkach wzmocnił się nagle, a potem poczułam, jak Harry bez ostrzeżenia wchodzi we mnie, wywołując cudowne uczucie wypełnienia. Jęknęłam głośno i szarpnęłam się w niekontrolowanym uniesieniu. Uwięzione nadgarstki walczyły o wolność, lecz Harry nie dawał za wygraną, wciąż przytrzymując je silnie, gdy poruszał się szybko i statycznie. Jego oddech przyspieszył, a ja po raz pierwszy widziałam, jak traci nad sobą panowanie, ukazując mi twarz zupełnie przesłoniona namiętnością. Schował ją w zgłębieniu między moją szyją a ramieniem i warknął cicho, tracąc na chwilę koncentrację, dzięki czemu mogłam uwolnić ręce. Wplotłam je w jego włosy i pociągnęłam delikatnie, zmuszając Harry’ego do ponownego spojrzenia mi w oczy. 
         - Harry... - szepnęłam, próbując opanować przyspieszony oddech. Jego członek dotykał najczulszych miejsc, doprowadzając mnie na skraj świadomości. Harry włożył rękę pod moje plecy i przycisnął mnie do siebie, wywołując jeszcze większą eksplozję doznań. Nie mogłam powstrzymać namiętnego krzyku, czując, że spełnienie narasta we mnie szybko. Widząc to, Harry pogłębił swoje pchnięcia, a ja zacisnęłam powieki, wiedząc, że już długo nie wytrzymam. On też oddychał coraz głośniej, warczał co chwilę i szeptał do mojego ucha nieprzyzwoite rzeczy, które wprawiały mnie tylko w jeszcze większe podniecenie. Zaklęłam głośno i zaplotłam nogi wokół jego bioder, czując zbliżający się orgazm. Harry wsunął dłoń w moje włosy, a potem pociągnął za nie mocno, zmuszając bym obnażyła przed nim szyję, którą zaatakował głodnymi ustami. To było dla mnie zbyt wiele.
         Jęknęłam głośno, zaciskając mocno palce na jego ramionach i doszłam, czując niekontrolowane fale erotycznego upojenia. Wypowiadałam imię mężczyzny niczym modlitwę, nie mogąc opanować spazmatycznego drżenia ciała. Harry doszedł kilka chwil później, przeklinając cicho i całując mnie namiętnie, a potem opadł bezwładnie na moje ciało, jeszcze przez moment dysząc ciężko. Zacisnęłam powieki, chowając twarz w dłoniach i rozpoczęłam pracę nad pozbieraniem się z podniecającego amoku. Zaczęłam wodzić jedną dłonią po mokrym ramieniu Harry'ego, łaskocząc go delikatnie i przyprawiając o gęsią skórkę. Mężczyzna oparł się po kilku minutach na łokciu, a wolną ręką pochwycił moją szyję i przyciągnął mnie do siebie gwałtownie z groźnym wyrazem twarzy. Patrzyłam teraz na niego z bliska, wstrzymując na chwilę oddech. 
        - Przestaniesz ze mną pogrywać? - warknął, patrząc z pożądaniem na moje usta i oblizał wymownie wargi. Uniosłam wysoko brwi i parsknęłam cicho śmiechem. 
        - Przestaniesz być skończonym dupkiem? - zapytałam, uśmiechając się do niego ironicznie, choć wciąż pracowałam nad uregulowaniem oddechu. 
        - Nigdy - powiedział, przenosząc swoją dłoń na moje gardło i ściskając je nieznacznie. Chwyciłam ją i zaczęłam oddalać od swojej szyi po kolei każdy palec. 
        - Nigdy - szepnęłam, uwalniając się wreszcie od jego uścisku. Kropelka potu spłynęła po jego skroni, gdy patrzył na mnie pełnym napięcia wzrokiem. Jego oczy były zamglone przez, tlące się wciąż w nim, pożądanie. - A teraz zamknij się i to powtórz. - dodałam i naparłam na niego, gryząc go delikatnie w dolną wargę. 

         Obudziłam się wczesnym rankiem, zdezorientowana początkowo pomieszczeniem, w którym się znajdowałam, a potem wspomnienia zeszłej nocy uderzyły mnie z impetem huraganu. Obróciłam powoli głowę, by napotkać widok, spokojnie śpiącego, Harry’ego. Wyglądał teraz tak pięknie, tak niewinnie... Uniosłam się na łóżku i uśmiechnęłam do siebie, zaciskając powieki. Szczęście, które mnie ogarniało, było nie do opisana. Dlaczego przeciągałam ten moment? A może to dobrze? Nieważne. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, ponieważ ono z podłogi smakowało jeszcze lepiej. Zagryzłam wargę próbując powstrzymać chichot, by nie zbudzić Harry’ego. Niech śpi. Zasłużył. Tak bardzo napracował się tej nocy. Kolejna salwa chichotu przeszła przez moje gardło stłumiona. Obróciłam się do tyłu, by ponownie spojrzeć na spokojne oblicze mężczyzny, a potem pochyliłam się ostrożnie i złożyłam na jego policzku delikatny pocałunek. 
         Spojrzałam na zegarek i odetchnęłam z ulgą, widząc, że miałam jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia pracy. Musiałam dziś skończyć kilka ważnych projektów. Spojrzałam na swoje rzeczy, rzucone niedbale na podłogę. Elegancka sukienka i szpilki. Nie mogłam pojawić się w takim zestawie w biurze. Edward wyśmiałby mnie przed całą ekipą. ACH. Przypomniałam sobie o pierwotnym powodzie wczorajszych odwiedzin domu Harry’ego. Przełożyłam nogi przez łóżko i, najciszej jak tylko potrafiłam, postawiłam stopy na podłodze. Rozejrzałam się za czymś, co mogłabym na siebie nałożyć, a wybór padł na białą, rzuconą na krzesło, koszulę Harry’ego. Była na mnie o wiele za duża, ale zapobiegała pląsaniu po willi nago. Nie wiedziałam czy Harry nie miał jakiejś gosposi, która mogłaby przypadkiem zobaczyć mnie w stroju Ewy. Rzuciłam jeszcze ostatnie, ukradkowe spojrzenie, na pogrążonego w śnie mężczyznę i wyszłam z sypialni, kierując się na parter. 
         Zbiegłam lekko po schodach, podskakując, jak szczęśliwa rusałeczka na polu, machając zabawnie rękami. Pozytywna energia, rozpierająca mnie od wnętrza, nie mogła zostać w żaden sposób ujarzmiona. Nie byłam też w stanie dać jej upustu, by nie obudzić Harry’ego. 
        Szarpnęłam za drzwi garderoby i rozejrzałam się po jej wnętrzu. Rzeczy, których szukałam leżały porozwalane na podłodze. Parsknęłam śmiechem, a potem poczułam gorąco, budujące się w dole brzucha, gdy przypomniałam sobie dlaczego ubrania są w takim stanie. Zagryzłam wargę, próbując opanować rosnące ponownie podniecenie i pochyliłam się, by je pozbierać. Zamarłam, gdy zdałam sobie sprawę, że szpilki, które założyłam na spotkanie z Harrym, nie pasowały zupełnie do tego zestawu. Ale przecież w marcu zostawiłam tutaj też swoje buty. Rozejrzałam się pospiesznie w nadziei, że znajdę znajomą parę botków, ale żadne, znajdujące się w garderobie, buty nie przypominały ich, nawet w najmniejszym stopniu. Westchnęłam ciężko i podeszłam do półek, na których stały, poustawiane w rządku, szpilki. Może w szufladach... Pomyślałam i zaczęłam otwierać każdą po kolei, czując w duchu poczucie winy, że grzebię w nieswoich rzeczach. Musiałam przecież wyjść do pracy!  Szuflady okazały się być jednym wielkim zawodem, więc zabrałam się za półkę obok. Przestawiałam i ściągałam z niej buty, zapamiętując ich pierwotne położenie, by, po poszukiwaniach, móc pozostawić półkę w tym samym stanie, w jakim ją zastałam. Nagle moją uwagę przykuł mały przycisk, schowany za parą męskich białych adidasów. Och, daj mi buty! Pomyślałam i nacisnęłam guzik. Usłyszałam ciche kliknięcie i szum czegoś ciężkiego, przesuwającego się za mną. Uniosłam wysoko brwi i odwróciłam się powoli, obawiając się, że mogłam coś zepsuć. 
         Przestrzeń, w której znajdował się pręt, na którym Harry wieszał swoje garnitury odskoczyła nieco, ukazując w ścianie malutką szparę. Zaśmiałam się krótko, czując, że pieniądze mogły uderzyć Harry’emu do głowy, który zafundował sobie tajemniczy, żywcem wzięty z filmów o tajnych agentach, schowek. Podeszłam do nowo otwartych drzwi i odchyliłam je nieco. Och, jaki popełniłam błąd...
         
Całe szczęście dzisiejszego poranka umknęło gdzieś, ustępując miejsca nieopisanemu uczuciu przerażenia. Oddychałam szybko, wpatrując się w przedmioty leżące na półkach ukrytego pokoju. Karabiny maszynowe, pistolety i strzelby różnego kalibru. Dziesiątki. Po mojej prawej stronie znajdowała się imponująca kolekcja groźnie wyglądających noży i kastetów, a naprzeciwko mnie góra prostokątnych paczek, owiniętych szarą taśmą. Stałam tam i patrzyłam z przerażeniem na masę śmiertelnie niebezpiecznych przedmiotów, których nawet nie byłam w stanie wyliczyć. „Panika”... To było jedyne słowo, które mogło opisać stan, w jakim w tym momencie się znajdywałam. Mój oddech stał się nieregularny, do oczu napłynęły łzy i poczułam drżenie, które opanowało całe moje ciało. 

        - O boże... O boże... - ścisnęłam się w pasie, próbując bezskuteczne powstrzymać gwałtowny szloch. 
        - Milena... - podskoczyłam, gdy usłyszałam za sobą cichy głos. Obróciłam się gwałtownie i, przez łzy, zobaczyłam wyprostowaną sylwetkę Harry’ego, patrzącego na mnie z pełnym cierpienia wyrazem twarzy. Straciłam oddech. Miałam wrażenie, że na świecie było zdecydowanie za mało powietrza. 
        - Co to... Co to jest - zapytałam przez ściśnięte gardło. 
        - Milena, proszę... - Harry wyciągnął do mnie rękę, lecz ja cofnęłam się gwałtownie, zagłębiając jeszcze bardziej do wnętrza makabrycznego pokoju. 
        - Co to jest - powtórzyłam szeptem pytanie. Harry patrzył przez chwilę na mnie, zaciskając mocno szczękę, a potem westchnął zrezygnowany i potarł ręką brodę. 
        - Towar - powiedział krótko. Zaśmiałam się przez łzy, rzucając lękliwe spojrzenie na jeden z ogromnych karabinów, znajdujący się niecały metr od mojego ramienia. Harry warknął przeciągle - Mieli przyleźć po to wczoraj. Nie doszłoby do tego! - syknął, wskazując na mnie ręką, jakbym była winna całego zdarzenia. 
        - Towar - powtórzyłam za nim, jak w transie. Proszę, proszę, miej na to jakieś dobre wytłumaczenie! 
        - Jak widzisz... To nie organami handlujemy - głos Harry’ego był wyprany z emocji. Tylko jego twarz wskazywała, że był zdenerwowany - Milena, chodź... Wyjaśnię ci wszystko, proszę - zrobił kilka kroków w moją stronę, ale ja ponownie odsunęłam się od niego szybko. 
        - Wyjaśnij teraz - powiedziałam, przywołując do siebie ostatnie skrawki pewności, jakie we mnie zostały. Harry patrzył na mnie przez chwilę, zagryzając wnętrze policzka i zastanawiając się nad odpowiedzią. Wziął głęboki oddech i przeczesał ręką włosy. 
        - Co chcesz wiedzieć? - zapytał zrezygnowanym tonem. Uniosłam brwi, a potem wybuchnęłam nerwowym histerycznym śmiechem. Łzy spływały po moich policzkach, a w głosie nie było żadnej wesołości. Wszystko zaczęło układać się w całość. Wszystko znalazło już swoje wyjaśnienie w mojej głowie, a ja, głupia, cały czas próbowałam odsuwać fakty od siebie. A przecież domyślałam się czegoś podobnego już dawno. Głupia, głupia, głupia!
        - Żartujesz, prawda?! - krzyknęłam, gdy mogłam na tyle uspokoić nerwy, by przerwać ten przerażający śmiech. Harry skrzywił się w reakcji na mój donośny głos. Obszedł mnie szerokim łukiem i wziął w rękę jeden z mniejszych pistoletów. Badał palcami jego metalową fakturę, a potem wyjął z niego magazynek, przyjrzał mu się uważne i włożył go z powrotem, jakby chciał zademonstrować mi, jak dobrze zna się na anatomii broni palnej. 
        - Tym się zajmuję - powiedział chłodno, podając mi, położony płasko na dłoni, pistolet. Nie przyjęłam go. Obrzuciłam przedmiot pełnym rozpaczy spojrzeniem i milczałam w oczekiwaniu na dalsze wyjaśnienia. - Ja, Louis, Zayn, Niall, Liam... i kilkunastu innych. 
        - Hemmings, Irwin i ich koledzy... 
        - Konkurencja - Harry zaśmiał się bez wesołości i pokręcił głową. - Rynek jest ciasny, a Londyn mały. W nim jesteśmy tylko my i oni - wzruszył ramionami, jakby to, co mówił nie było specjalnie ważne. Słuchałam go w niedowierzaniu, mając ochotę paść na podłogę, zwinąć w kłębek i się rozpłakać. Jak on mógł mówić o tym z takim spokojem?! 
        - To zaczęło się dwa lata temu. Mieliśmy szczęście do dostawców, więc z łatwością wybiliśmy się ponad innymi, którzy próbowali. A rok temu doszło jeszcze to - wskazał na stos zataśmowanych paczek. - I wpływy wzrosły. LSD w krystalicznej postaci i kokaina, tak gwoli wyjaśnienia. 
        - Nie... - to było jedyne słowo, które teraz odbijało się od ścian mojego umysłu. Nic więcej. Nie, nie, nie... Niech to nie będzie prawda, niech powie, że żartuje, że jest to okropny psikus, który zaraz skończy się jego wybuchem śmiechu. Złapałam się za brzuch i uklęknęłam na podłodze, próbując opanować oddech. Harry, widząc to, podbiegł do mnie i uklęknął obok, pocierając powoli moje ramiona. 
        - Zostaw mnie! - odepchnęłam go od siebie, a on tylko dzięki dobremu refleksowi, nie upadł na plecy. Zacisnął pięści, patrząc na mnie z wściekłością. 
        - Nie spodziewałaś się chyba pieprzonego prawnika, co?! Nie jesteś głupia! - krzyknął, a ja wzdrygnęłam się gwałtownie i zakryłam uszy, zaciskając przy tym powieki. - Kurwa! - kolejny wrzask przedostał się przez ochronę moich dłoni. Poczułam chłód sugerujący, że Harry oddalił się ode mnie, a potem moich uszu doszedł głośny huk. Otworzyłam oczy i spojrzałam na popękane drewno półki, w które przed chwilą Harry walnął z całej siły pięścią. Kropelki krwi zaczęły powoli spływać z jego poranionych knykci. Przez ułamek sekundy chciałam podbiec do niego i uśmierzyć jego ból, lecz pokręciłam głową, świadoma, że odezwała się we mnie ta część, która jeszcze nie przyjęła do siebie niewygodnej prawdy. 
         Wyprostowałam się wreszcie powoli, obserwowana uważnie przez Harry’ego i rzuciłam mu nienawistne spojrzenie. 
         - Nie spodziewałam się też przestępcy - powiedziałam cicho i wyminęłam go szybkim krokiem. Porwałam z garderoby swoje rzeczy i pobiegłam do łazienki, w akompaniamencie nawoływań Harry’ego. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i zamknęłam je na klucz w momencie, w którym coś uderzyło w nie z impetem. Ignorując to, zrzuciłam z siebie z obrzydzeniem białą koszulę i zaczęłam ubierać się w swoje stare rzeczy. Nie zamierzałam pójść na górę po sukienkę, nie chciałam spędzić ani chwili dłużej w tym niebezpiecznym domu. Pociągałam nosem, gdy zapinałam zamek spodni, zdając sobie sprawę, że przez cały ten czas płakałam. Mrużyłam raz po raz oczy, gdy Harry próbował dobić się do pomieszczenia i ignorowałam jego krzyki. 
         - Milena, do cholery, porozmawiaj ze mną, wpuść mnie! - nie brzmiał tak wściekle, jak wcześniej. W jego głosie słyszałam zmartwienie, ale nie dawałam się zwieźć jego sztuczkom. Gdy już byłam gotowa, stanęłam naprzeciwko drzwi i wzięłam głęboki oddech, uspokajając na chwilę ciało. 
        - Odsuń się Harry, chcę iść do domu. - powiedziałam półgłosem, pewna, że mnie usłyszy. Ku mojemu zaskoczeniu, uderzenia w drzwi ucichły, więc przekręciłam powoli kluczyk i otworzyłam drzwi. Harry stał przede mną, mokry od potu i... łez? 
        - Co zamierzasz zrobić? - zapytał, przyglądając mi się w napięciu. Zamarłam. Co zamierzałam zrobić? Wydać go władzom? Chciałam tego? Perspektywa świadomości, że Harry zgnije przeze mnie w więzieniu uwierała niewygodnie. 
        - Nie wydam was - powiedziałam beznamiętnie. Harry’ego twarz wykrzywiła się w cierpieniu, gdy to usłyszał. 
        - Nie odchodź - szepnął błagalnie, zbliżając się do mnie nieznacznie. Nie poruszyłam się. Atak paniki zniknął. Pozostała obojętność. Wściekłość i nienawiść. Nie na Harry’ego. Na siebie, że byłam tak głupia, by zignorować wszystkie znaki. 
        - Nie kontaktuj się ze mną. Nigdy - warknęłam, nie patrząc mu w oczy. Jego ręce już dotarły do moich bioder. Stałam wciąż w tym samym miejscu, niczym bezduszny manekin. 
        - Nie odchodź - powtórzył, jakby obawiał się, że nie usłyszałam go za pierwszym razem. Zamrugałam szybko, by powstrzymać, napływające do oczu, łzy. 
        - Powiedziałeś, że Zayn i Niall też są w to włączeni - zaczęłam. Harry przeklął wściekle. 
        - Milena! Błagam, porozmawiaj ze mną! 
        - Rozmawiam. Odpowiedz. - moje, pozbawione wyrazu oczy, wreszcie spotkały się z jego, pełnymi bólu. Duża dłoń ujęła mój mokry jeszcze policzek. 
       - Proszę... - szepnął i oparł swoje czoło o moje. Przełknęłam ciężko ślinę, powstrzymując potrzebę zbliżenia się do niego. Zamiast tego przekręciłam głowę w bok, przez co musiał się nieco odsunąć. Popatrzył na mnie przez chwilę, a potem puścił mnie i zrobił kilka kroków w tył. Zrezygnował. 
        - Tak. Oni też. Załatwiliśmy u nich pracę dla was dwóch. Ja i Louis. - uśmiechnęłam się ponuro i pokiwałam ze zrozumieniem głową. W tym momencie nic mnie już nie dziwiło. 
       - Rozumiem. Jak zdobyliście na nas namiary? - dosłownie widziałam jak mój suchy ton ranił go niczym tysiące ostrych noży. Noży, podobnych do tych, które znajdowały się w ukrytym pokoju, kilka metrów od nas. Harry zawahał się, pierwszy raz tego poranka. 
        - Harry, nie sądzisz, że na tym etapie nie ma sensu ukrywać czegoś jeszcze? - zapytałam. 
        - Podsłuchy. Śledziliśmy każdy wasz ruch, odkąd tylko opuściłyście Anglię - powiedział cicho, z obawą w głosie. Ponownie kiwnęłam głową, choć informacja ta dodała tylko oliwy do płonącej we mnie rozpaczy. Tym razem poległam w walce ze łzami, których kilka spłynęło na moje policzki. Harry szybko pochwycił dwie z nich i przyciągnął mnie do siebie. Rozpłakałam się na dobre, przyciskając pięści do jego torsu. 
         - Mieliśmy wam powiedzieć. Chcieliśmy znaleźć dobry moment. Uwierz mi, Milena, uwierz mi, że to nie miało tak wyglądać. - głaskał moje włosy, próbując desperacko wykorzystać moment mojej słabości. Pochwycił mój podbródek i skierował zapłakaną twarz ku górze. Scałował z policzków łzy, a potem przycisnął swoje usta do moich. Chwilowa rozsypka wyłączyła moje myślenie. Pociągnęłam go bliżej siebie, wplatając palce w jego włosy. Dlaczego tak zależało mi na tym mężczyźnie? Udało mu się kupić moje zaufanie, a teraz musiałam wyrwać je od niego siłą. 
        Jego wargi były tak cudownie miękkie. Niewinne, jakby nie należały do kogoś, kto trzyma w domu dziesiątki niebezpiecznych przedmiotów. To sprawiło, że miałam ochotę rozpłakać się jeszcze bardziej. Nie chciałam, by to była prawda. Nie chciałam od niego odchodzić. Jak dziecko, wściekłam się na niewygodną rzeczywistość. Dlaczego, Harry? Dlaczego musiałeś to zepsuć? 
        Wreszcie odsunęłam się od niego nieznacznie, czując ciepły miętowy oddech na swojej twarzy. 
        - Harry... - szepnęłam, dotykając jego nos swoim. 
        - Wybacz mi, wybacz, że nie powiedziałem ci prędzej, wybacz, że musiałaś dowiedzieć się w taki sposób - całował mnie delikatnie co drugie słowo, trzymając blisko siebie. 
        - Harry - powtórzyłam i oddaliłam się nieco. 
        - Tak, tak...  - kiwnął na znak, że mnie słucha, a wtedy ja puściłam jego szyję i cofnęłam się o krok. 
        - Żegnam - rzuciłam, przybierając najbardziej nienawistny, suchy ton, na jaki było mnie stać i ominęłam Harry’ego, nie czekając na jego reakcję. Musiałam pozostawić go w osłupieniu, bo ponownie usłyszałam jego głos dopiero, gdy wyszłam z willi. 
         - Nie uciekniesz od tego! - zawołał za mną, gdy wkładałam pospiesznie jakieś przypadkowo wybrane, porwane z garderoby buty. Zamarłam i odwróciłam się powoli do niego z lękiem w oczach. 
        - Czy to jest groźba? - zapytałam, modląc się, by odpowiedź na to pytanie była przecząca. Harry był groźny, był przestępcą. Groził pewnie niejednej osobie. Może nawet... Odcięłam się na chwilę od rzeczywistości, gdy naszła mnie ta przerażająca myśl. Może nawet kogoś zabił?
        
Wzdrygnęłam się, gdy ponownie znalazł się tuż przy mnie, przywracając moje myśli do realnego świata. 

        - Nie. Nie grożę tobie. Nigdy bym tobie nie zagroził, cholera, Milena. - mówił pospiesznie, jakby desperacko pragnął bym mu uwierzyła. - Ale ostrzegam, że najbezpieczniejsza teraz będziesz u mojego boku - dodał, przybierając mroczny ton. Serce stanęło mi na chwilę, widząc, że mówił poważnie. 
        - Nie boję się policji. Jeśli będzie taka potrzeba, wyznam im prawdę - warknęłam
        - To nie policja jest dla nas zagrożeniem - odparł tajemniczo, przyprawiając mnie o nieprzyjemne ciarki. Postanowiłam to zrobić. Postanowiłam zadać pytanie, które mogło też zasugerować odpowiedź na moje wcześniejsze wątpliwości. 
        - Czego możecie obawiać się bardziej niż zostania złapanym i zgnicia w więzieniu? - szepnęłam, czując w duchu, że Harry wiedział, co robię. 
        - Myślę, że znasz odpowiedź na to pytanie. - zmrużył oczy, wpatrując się we mnie z uwagą. Moje mięśnie zwiotczały, bałam się, że zaraz zemdleję, że stracę zmysły. Głowa bolała mnie przeraźliwie od nadmiaru informacji. Przełknęłam ciężko ślinę i wypięłam pierś, dodając sobie odwagi, bo tylko to mi pozostało. 
        - Nie zastraszysz mnie - warknęłam i odwróciłam się na pięcie, zmierzając pospiesznym krokiem w stronę centrum. Nie usłyszałam za sobą kolejnych nawoływań. 

Koniec części I. "Preludium" 


Nie martwcie się, kochane (jeśli, któraś się zmartwiła :D ), nie znikamy, nie odchodzimy. Koniec części pierwszej oznacza, że Kornelia i Milena zakończyły pewien etap w swojej historii i przechodzą w następny, który będzie nie mniej (a może nawet bardziej) emocjonujący. Tak więc, tradycyjnie, kolejnego rozdziału możecie spodziewać się w przeciągu tygodnia A. <3 i M. xx 

* Jesteśmy rozbici

czwartek, 18 września 2014

Galvin At Windows, godz. 21:28


         Siedziała przede mną, opowiadając, jakąś zabawną historię, której słuchałem jednym uchem. Każdy jej ruch, nawet najmniejsze drżenie, nie uchodziło mojej uwadze. Prawdopodobnie sama nie zdawała sobie sprawy ze spojrzeń, rzucanych na nią przez innych mężczyzn. Chciałem udusić każdego z nich. Zrobić im to, co robiłem... Nieważne... Ocknij się. Kobieta musi być wysłuchana, a ty odpływasz. Próbowałem skupić uwagę na jej słowach, lecz dwa zgrabne obojczyki odwracały ją uparcie. Ta sukienka... A niech cię, kobieto! Potarłem dłonie o nogawki moich czarnych spodni. Dyskretnie, tak, by nie dojrzała, jak na mnie działała. Hm... Musiałem jednak przyznać, że nie miałem nic przeciwko, by przekręciła ponownie tymi swoimi błękitnym oczkami. Zadziorna, pewna siebie. Będzie moja, choć jeszcze o tym nie wie. A ja zawsze dostawałem to, czego chciałem. Zawsze. I tym razem to ona znalazła się na moim celowniku. Gra w kotka i myszkę powoli zaczynała mnie niecierpliwić. Przecież chciała tego tak samo, jak ja. Chciała tego, choć bała się przed sobą przyznać. Próbowała zgrywać niezależną, ale ja wiedziałem, że chwila mojej nieobecności, wprawiała ją w zagubienie. Przecież nie musiałem z nią być, by widzieć... 

         Tak boleśnie nieświadoma tego, kto przed nią siedzi. Nieświadoma tego, co robiłem wczoraj. Nieświadoma, kruchości naszej relacji. Jedno zdanie. Jedno słowo i mógłbym wszystko zniszczyć, a ona płakałaby w kącie swojej sypialni, chowając przed światem łzy i udając przy ludziach, że wszystko w porządku. Przecież wcale nie potrzebowała jakiegoś typa, który nie potrafił wyznać o sobie całej prawdy. Nie potrzebowała nikogo prócz samej siebie. To nie była próżność czy egoizm. To była jej potrzeba niezależności. Ale ja nie byłem głupi. Mogła wmawiać sobie i światu, że potrafi świetnie sama radzić sobie z życiem, ale ja widziałem. Tyle razy widziałem...
         Obudziłem w niej coś, czego nie powinienem. Obudziłem w niej potrzebę drugiej osoby. Potrzebowała mnie. Cóż za ironia losu. Jeszcze wczoraj otarłem się o śmierć. Nic wielkiego. Rutyna, związana z każdym miesiącem mojego życia. I tak nie miało ono dla mnie specjalnej wartości. „Żyj szybko, umieraj młodo”. Zarobiłem na wszystko, czego pragnąłem, osiągnąłem szczyt, a życie i tak nie było dla mnie zbyt ekscytujące. To nie o siebie martwiłem się każdego miesiąca... Lecz teraz coś się zmieniło. Zeszłej nocy, gdy stałem twarzą w twarz z ponurym żniwiarzem, rozgrywając kolejną partię naszych śmiertelnych szachów, przed moimi oczami pojawiła się znajoma postać. Postać kobiety, która teraz uśmiechała się serdecznie w odpowiedzi na kolejny mój komplement. Wiedziałem, że jej nieświadomość nie mogła trwać wiecznie. 


wtorek, 16 września 2014

26. Maybe you're hoping for a fairy-tale too?

Maybe you're hoping for a fairy-tale too? 

Kornelia


       To niezwykłe uczucie oddać bliskiej osobie tę cząstkę siebie, o której wie niewielu; którą zachowujesz na ten jeden wyjątkowy moment, gdy już wiesz, że możesz owej osobie zaufać, gdy wiesz, że łączy was więcej niż tylko koleżeńska sympatia. Bo przecież nie zignorujesz faktu, że ten 

ktoś wkrada się w twoje myśli przy każdej możliwej okazji. Mości sobie wygodnie miejsce, wśród wspomnień, obowiązków i planów, które już tam były. Próby odsunięcia go od siebie stają się bezowocne. Ale po co odsuwać od siebie coś, co wywołuje szeroki uśmiech na twojej twarzy? Każde wspomnienie zaćmionych namiętnością oczu Louis’ego, dotyku jego dłoni na mojej skórze, uczucia spełnienia, jakim mnie obdarzył dzięki swoim ostrożnym, precyzyjnym ruchom. Nie... To nie były rzeczy, które chciałabym wyprzeć ze swojej głowy. Przeciwnie - chciałam je zatrzymać, jak najdłużej, napawać się widmem niskich pomruków, które wydawał z siebie, gdy go dotykałam. Louis Tomlinson był mój, a ja byłam jego i nie planowałam tego zmieniać. 
        - O czym tak myślisz, kocie? - cichy głos wywołał moją świadomość na powierzchnię rzeczywistości. Spojrzałam w dół, na leżącego w białych pościelach Louis’ego, wyglądającego teraz niczym błękitnooki anioł, zesłany z niebios, by oddać mi największą rozkosz znaną światu. Pogłaskałam jego brązowe włosy, zaczesując je do tyłu. Przymknął oczy i uśmiechnął się błogo, co wywołało mój stłumiony chichot. 
        - O tobie - odpowiedziałam szczerze szeptem. Błękit ponownie wrócił na moją twarz i pojawił się w nim psotny błysk. 
        - Ach tak? - poczułam ciepło dłoni, wspinającej się odważnie po moim udzie. Uniosłam brew i odtrąciłam ją szybkim ruchem. 
        - Myślałam o tym, jakim jesteś okropnym gnojkiem i od tygodnia wykorzystujesz moje biedne niewinne ciało do swoich obrzydliwych celów - rzuciłam, krzyżując ręce na piersi. Louis oblizał wargi i uniósł się na łokciu, a palcem drugiej ręki zaczął wodzić leniwie po moim ramieniu. Gęsia skórka ukazała zdradziecko, jakie wrażenie zrobił na mnie ten delikatny ruch. 
         - Hm... Tak cię „wykorzystuję”, mówisz? - mruknął w moją szyję, a ja poczułam na niej ciepło jego oddechu. - A jednak, gdy robię coś takiego - miękkie wargi zetknęły się na krótki moment ze skórą. Odchyliłam nieco głowę - Twoje ciało natychmiast odpowiada - pocałunek - prosząc o więcej - jego język zaczął znaczyć okrągłe mokre ślady, na które zareagowałam przyspieszonym oddechem. Dłoń, która wcześniej zajmowała się moim ramieniem, oplotła mnie teraz w pasie i pociągnęła do siebie. Usiadłam okrakiem na jego nagim brzuchu, oddając się powolnej słodkiej pieszczocie, jaką bezustannie obdarzał moją szyję. 
        - Kocie - warknął z napięciem, a potem zassał moją skórę, pozostawiając znak, który przez kilka dni będzie chronił mnie od podrywu innych mężczyzn. Syknęłam cicho i odsunęłam się gwałtownie, patrząc na niego z wyrzutem.
         - Louis! - wykrzyknęłam chwytając się za podrażnione miejsce. Wyprostował się, przez co jego twarz znalazła się kilka milimetrów od mojej. Wykrzywił usta w cwaniackim uśmiechu, przerzucając wzrok z moich oczu na malinkę i z powrotem. 
         - Moja - szepnął i już miał mnie pocałować, ale odchyliłam się szybko, sięgnęłam po plastikową paczkę, leżącą na nocnej szafce i, nim zdążył nawet zareagować, wepchnęłam w jego usta miętową gumę do żucia, sama rozgniatając drugą między zębami. 
         - Twój poranny oddech nie rozpieszcza - powiedziałam, a on wybuchnął śmiechem i, z głośnym zwierzęcym warknięciem, chwycił mnie w pasie i przerzucił na plecy, kładąc się nade mną. 
        - Więc cieszę się, że byłaś przygotowana, bo nie wypuszczę cię stąd dopóki... 
        - Dopóki co? - zagryzłam wargę, patrząc w jego piękne błękitne oczy, w których budowało się wyraźne podniecenie. Nie odpowiedział, a tylko wpił się swoimi ustami w moje i przycisnął mnie do łóżka, po czym pochylił się do nocnej szafki i wyjął z szuflady małą kwadratową paczuszkę.
         Stanęłam w kuchni Louis’ego, rozglądając się w poszukiwaniu szafki, w której schowany był pojemnik z kawą. Zmrużyłam oczy, wskazując palcem na jedną z nich, jakby została właśnie wyznaczona do zeznań na świadka. 
       - Ty, mała suczko - powiedziałam i pociągnęłam za drzwiczki swojej ofiary. Klasnęłam w dłonie, uszczęśliwiona, że dobrze trafiłam i porwałam z półki rozpuszczalną kawę. W ciągu ostatniego tygodnia przygotowywałam ją Louis’emu już piąty raz. Czarna, bez cukru.
        Usłyszałam wesoły śpiew pięknego głosu, dochodzący spod prysznica i uśmiechnęłam się pod nosem, wsypując brązowy proszek do dwóch dużych kubków. Zalałam je wodą (jeden z nich do połowy, dodając do niego mleka) i ostrożnie przeniosłam naczynia do salonu, ustawiając je na stoliku do kawy. Szum wody w łazience ucichł, choć wesołe śpiewanie nie ustępowało. Pokręciłam głową, szczerząc się do niczego nie świadomej ściany pokoju i opadłam na kanapę z marzycielskim westchnieniem. Wtedy do salonu wszedł Louis, nagi jak go natura stworzyła, bosko ociekający kropelkami wody, które nie zdążyły spłynąć z jego gładkiej, jędrnej skóry. Mokre włosy przykleiły się do jego czoła, więc podniósł rękę i zaczesał je placami, ruchem, który wywołał we mnie chęć pociągnięcia go do sypialni i sprawienia, że będzie potrzebował kolejnego prysznica. Powstrzymałam jednak swoje prymitywne żądze i zakryłam pospiesznie oczy (rzucając wcześniej krótkie spojrzenie w strategiczne miejsce między jego nogami). 


         -Tomlinson, cholera ubierz się! - wrzasnęłam zza swojej dłoni. Jego śmiech odbił się od ścian salonu i wrócił do mnie, przyprawiając o ciarki. 
         - Przecież nie jest to nic, czego byś już nie widziała - odpowiedział, a ja usłyszałam, jak zaczął zbliżać się do mnie powoli, więc rozwarłam palce, spoglądając w jego kierunku. 
         - Louis, nie! - przerzuciłam nogi przez oparcie kanapy i zeskoczyłam z niego, używając mebel jako swoją fortecę. 
         - No chodź! Wiem, że chcesz się przytulić - Louis rozwarł ramiona i zrobił kilka kolejnych kroków w moją stronę. Okrążyłam kanapę z piskiem, zostawiając go po jej drugiej stronie. 
         - Jesteś goły! 
         - Powiedz mi coś, czego nie wiem! - zawołał, imitując mój piskliwy ton. Parsknęłam śmiechem i pochwyciłam leżącą na kanapie poduszkę, po czym cisnęłam ją w stronę odsłoniętego członka Louis’ego. Mężczyzna złapał ją z zręcznością tygrysa i odrzucił, trafiając w moją głowę i psując idealne uczesanie włosów, o które walczyłam przez dobre piętnaście minut. Sapnęłam wściekle i, przeskakując przez stolik do kawy, ruszyłam w stronę sypialni. Louis pobiegł za mną, śmiejąc się mrocznie, niczym czarny charakter z jakiejś kreskówki. Dogonił mnie w progu i przyparł do ściany. Nie mogłam powstrzymać chichotu, gdy zaczął obsypywać moje policzki, usta i szyję krótkimi cmoknięciami. Krzyczałam błagalnie, śmiejąc się przy tym histerycznie. Nie trwało to długo. Z każdą sekunda Louis spowalniał swoje ruchy, aż wreszcie mój śmiech ucichł kompletnie, przytłumiony głębokim pocałunkiem. Pociągnęłam Louis’ego nieznacznie za mokre włosy, czując, jak moje rzeczy przesiąkają resztką wody, pozostałą na jego nagiej skórze.
         - Kawa... - szepnęłam między pocałunkami, próbując skupić się na jednej racjonalnej rzeczy, która przychodziła mi do głowy. 
         - Pieprzyć kawę - odpowiedział poważnie i przycisnął mnie jeszcze bardziej do siebie. Poczułam przez cienki materiał legginsów, jak jego członek zaczyna wyprężać się powoli. 
         - Louis, nie mamy czasu - mruknęłam mu do ucha, uśmiechając się błogo, gdy jego ręka dotarła do mojej piersi. Mężczyzna warknął przeciągle i oddalił się wreszcie nieco, zezując na mnie nieufnie, jakbym miała zaraz powiedzieć kolejną rzecz, która go nie zadowoli. Pogłaskałam go po policzku, po czym cmoknęłam w obojczyk. 
          - Ubierz się - poleciłam krzyżując ręce na piersi . Louis sięgnął mojej szyi i dotknął kciukiem zaczerwienionego miejsca, które pozostawił rankiem na mojej skórze. Skrzywiłam się lekko, uświadamiając sobie, że będę musiała to nieszczęsne znamię jakoś ukryć. 
          - Potrafisz zepsuć całą zabawę - powiedział poważnie, przyglądając się malince. Zmarszczyłam brwi, obserwując, jak wyraz jego twarzy pozostawał pełen napięcia. Powiedziałam coś złego? 
          - Ktoś musi być odpowiedzialny w tym związku - rzuciłam, czując jak w ułamku sekundy moje serce zaczyna łomotać. Otworzyłam szeroko oczy, a moja dłoń drgnęła, by zakryć usta, lecz w porę powstrzymałam ten odruch. TERAZ powiedziałaś coś złego, brawo, Madej! Louis odciągnął wreszcie wzrok od zaczerwienionego miejsca i spojrzał na mnie bez określonego wyrazu. Przełknęłam ciężko ślinę.
         - Przepraszam - powiedziałam cicho i wysunęłam się z jego objęć, zmierzając do salonu, w celu założenia butów i jak najszybszej ucieczki do domu. Nie zdążyłam jednak pokonać nawet dwóch kroków, bo dłoń Louis’ego zacisnęła się na moim nadgarstku, zatrzymując mnie gwałtownie. Zadrżałam, w obawie co miało nastąpić, lecz Tomlinson jak zwykle mnie zaskoczył. Przyciągnął mnie do siebie i pocałował delikatnie i długo, jakby każdy jego ruch był dokładnie przemyślany, powolny i precyzyjny. 
         - Racja. To ty jesteś tą odpowiedzialną częścią naszego związku - szepnął w moje usta. Mogłabym przysiąc, że moje serce stanęło na chwilkę, nim rozpoczęło swój szaleńczy łomot. Uczucie, jakie mnie opanowało, mogłam spokojnie określić jako niewyobrażalną euforię. Brakowało tylko sztucznych ogni, rozświetlających tę wspaniałą chwilę. Wyszczerzyłam idiotycznie zęby i pociągnęłam Louis’ego do sypialni. 
         - Może jednak znajdziemy jeszcze troszkę czasu - powiedziałam, na co on rzucił mi najbardziej drapieżne spojrzenie i zatrzasnął za sobą drzwi. 

         - No i pięknie! Kawa zimna - westchnęłam, kręcąc głową. Louis spojrzał na mnie wesoło, znad wiązanego właśnie ciemnego krawata. Wyglądał nieziemsko w swoim czarnym, idealnie skrojonym garniturze. 
         - Warto było - rzucił krótko, puszczając mi oczko. Prychnęłam nonszalancko i podałam mu kubek. - Mam pić zimną kawę? - spojrzał na mnie, jak na wariatkę, a ja zmrużyłam złowieszczo powieki. 
         - Nie będziemy marnować w pełni funkcjonalnego napoju - odparłam, unosząc z wyższością brwi. 
         - Jestem bogaty, możemy sobie na to pozwolić - wzruszył ramionami, oddając mi kubek. Pokręciłam gwałtownie głową i zacmokałam z dezaprobatą. 
         - Pij i nie gadaj. - rozkazałam, wpychając kawę ponownie w jego dłonie, sama chwytając kubek leżący na stoliku i wypijając jednym haustem połowę zimnego napoju. Louis zaśmiał się głośno, ale przyłożył posłusznie naczynie do ust. Piliśmy przez chwilę w ciszy, patrząc sobie w oczy, jakby poranne pobudzanie kawą stało się nagle swego rodzaju wyścigiem. Wreszcie opróżniliśmy kubki, odstawiliśmy je do zlewu, a ja zabrałam się za zmywanie. Louis stał za mną przez chwilę, obejmując mnie od tyłu, więc przepędziłam go poprzez opryskanie letnią wodą. 
          - Garnitur! - wykrzyczał, czmychając gdzieś w kąt kuchni. Zmierzyłam go z wyższością i uniosłam brwi. 
         - Przeżyje - powiedziałam, pokazując mu język. Louis zagryzł policzki i ponownie się do mnie zbliżył. Nie zdążyłam nawet zobaczyć co robi, gdy nagle wilgotna różowa gąbka została umiejscowiona między moimi piersiami, rujnując, dopiero co wysuszoną, bluzkę. Krzyknęłam donośnie i rzuciłam narzędziem, tej niewybaczalnej, zbrodni w uciekającego już mężczyznę. Uchylił się zręcznie, a potem podbiegł do mnie, złapał w talii i, bez trudu, uniósł w górę, sadowiąc mnie na kuchennych szafkach. Jeszcze przez chwilę nie mogłam powstrzymać śmiechu.Umazałam mu twarz rękami skąpanymi wcześniej w mieszance wody i płynu do naczyń, a następnie ucałowałam go czule, wśród otaczającego nas chemicznego zapachu truskawki. 
         Spojrzał mi w oczy, a uśmiech zaczął powoli schodzić mu z twarzy. Zagryzł wargę, jakby zastanawiał się nad czymś intensywnie, a potem wziął głęboki oddech. 
         - Kornelia... Muszę ci o czymś powiedzieć - zaczął, przybierając poważny ton. Cholera... Pokręciłam szybko głową i położyłam palec na jego ustach. 
         - Nie, nie, nie! Proszę nie rujnuj tego tygodnia jakimiś nieprzyjemnymi wyznaniami. - nalegałam błagalnie, zaciskając pięść na blacie szafki. Louis przymknął na chwilę oczy i uwolnił swoje usta. 
         - To ważne - powiedział, lecz coś w jego spojrzeniu mówiło mi, że nie chciałam usłyszeć tej nowiny. 
         - Czy „to” może poczekać?
         - Tak. 
         - Więc niech poczeka - zarzuciłam mu ręce na szyi i wtuliłam się w niego mocno. Oczywiście wiedziałam, że Louis ma przede mną tajemnice. Nie byłam ślepa ani głupia. Jeśli chciał którąś z nich przede mną wyznać, wolałam przygotować się do tego psychicznie. Idealny zabawny i podniecający poranek nie był odpowiednim momentem do takich zwierzeń. 
         Nie poruszył się. Ani o centymetr. Stał w tym samym miejscu, w tej samej pozycji do czasu aż nie odsunęłam się od niego, patrząc mu w oczy. Był spięty. Jakby zestresowany. Potarłam powoli jego ramiona, uśmiechając się uspokajająco. Kiwnął tylko głową, a potem wyszczerzył do mnie zęby, jakby wynurzając się ze swojego mrocznego kotła myśli. Nieprzewidywalny, jak zwykle...
         - No to poczeka - wzruszył ramionami z komiczne bezradną miną, a ja odetchnęłam z ulgą. Może nie miało to być aż tak złe, jak podejrzewałam. 
         Spojrzałam na zegarek, a moje serce załomotało szybko. Odepchnęłam Louis’ego od siebie i zeskoczyłam z szafki. Mężczyzna zaklął soczyście, również sprawdzając godzinę, i rzucił się do eleganckich butów, które nałożył na stopy w błyskawicznym tempie. Ja nie musiałam się spieszyć, lecz on tak. Dzień wcześniej mówił o jakimś ważnym firmowym spotkaniu, odbywające się gdzieś na krańcach Londynu. Do jego rozpoczęcia pozostało mu teraz czterdzieści minut. Niewiele czasu, zważywszy na korki i ogólny ruch drogowy naszej pięknej metropolii. Pociągnął mnie za sobą, zamknął na klucz drzwi apartamentu i zjechaliśmy windą na podziemny parking. 
          - Kornelia. Kocie, wybacz, ale nie będę w stanie cię odwieźć - spojrzał na swoje Audi, a potem na mnie, a w jego oczach zajaśniało najszczersze poczucie winy. Machnęłam ręką i życzyłam mu owocnego spotkania, postanawiając skorzystać z taksówki. Podziękował mi, złożył pospieszny pocałunek na ustach i, będąc już w swoim aucie, ruszył z piskiem opon, by dołączyć do wielkomiejskiego gwaru. Zaśmiałam się pod nosem i ruszyłam powolnym krokiem w stronę ruchliwej ulicy.
          Łapiąc pierwszą lepszą taksówkę, po kilkunastu minutach znalazłam się pod naszym apartamentowcem. Wyszczerzyłam zęby, rozbawiona rozmową z przemiłym taksówkarzem. 

          - Aż mam ochotę sam się uśmiechnąć, gdy panią widzę - powiedział wesoło, spoglądając na mnie poprzez wsteczne lusterko, gdy pędziliśmy przez zatłoczone drogi. Zamrugałam szybko zdezorientowana, a potem ujrzałam swoje odbicie w szybie. Moja twarzy była rozpromieniona, a szeroki uśmiech nie dawał się odgonić przy największym nawet wysiłku. 
          - Nie rozumiem co ma pan na myśli - zażartowałam zaczepnie. Kierowca zaśmiał się serdecznie i pokiwał głową, włączając lewy kierunkowskaz. 

          - Myślę, że doskonale pani rozumie. Wybranek musi być równie szczęśliwy. Ja bym był na jego miejscu - puścił mi oczko, a ja pokręciłam głową, rozbawiona tym, że taksówkarz trafił w dziesiątkę.  Gdy już wyszłam z pojazdu, zapłaciłam za podwózkę, wręczając mu też spory napiwek i ruszyłam w stronę swojej klatki. W połowie drogi stanęłam, jak wryta, a uśmiech zniknął z mojej twarzy, gdy zauważyłam dwie, znajome mi już, sylwetki, stojące dokładnie pod moimi drzwiami. 
           Co oni tutaj do cholery robią? Rozejrzałam się dookoła,  w irracjonalnej obawie, że mogłam być obserwowana, choć wróg numer jeden stał na mojej drodze, doskonale świadomy mojej obecności. Zacisnęłam szczęki i wzięłam głęboki oddech, postanawiając nie tchórzyć i stawić czoła niechcianym gościom. Ruszyłam pewnym krokiem przed siebie, ignorując dwa, rzucone w moim kierunku uśmiechy - jeden serdeczny, drugi ironiczny. Przewróciłam oczami i wyminęłam intruzów szerokim łukiem, wybijając wściekle na tarczy kod otwierający drzwi. Spotkałam się z nieprzyjemnym rzężeniem, obwieszczającym mi, że ów kod jest błędny. Cholerny 21. wiek! Znudziły wam się klucze?! Otwierać się, do cholery! Mam wam zacytować Ali-Babę? 
        - Kruszyna! - zawołał wesoło Hood, a ja odwróciłam się na pięcie i posłałam mu wymuszony uśmiech, po czym wróciłam bez słowa do tarczy, spowalniając swoje ruchy. Sześć... Jeden... 
        - Hej! - podskoczyłam, gdy męski głos rozległ się tuż przy moim uchu. Tarcza zajęczała żałośnie. Zamknij się, zdrajczynio! 
        - Czego? - warknęłam, nie zaszczycając Caluma nawet najkrótszym spojrzeniem. Usłyszałam cichy chichot. Po aroganckim tonie oceniłam, że mógł on należeć do, stojącego za Hoodem, Luke’a. 
BZZZZZ!! Nosz w dupę!
        -
Wciąż jesteś zła? - skruszony ton, sprawił, że wreszcie odwróciłam się do przybyszów z zamiarem nawiązania kontaktu. Oparłam ręce na biodrach i zaczęłam tupać niecierpliwie stopą. 
        - Nie, nie jestem zła, bo cię nie znam. A tym bardziej twojego kumpla - wskazałam głową na blondyna. - Chciałabym za to wiedzieć co tu do cholery robicie, bo wątpię, żebyście wpadli do nas w odwiedziny. - warknęłam, spoglądając wymownie na drzwi za mną. Kolejne parsknięcie wychodzące z ust Luke'a, wywołało u mnie przeciągłe westchnienie. 
          - Posłuchaj, maleńka, nie bądź taką egocentryczką. Nie tylko wy mieszkacie na tym osiedlu - mężczyzna skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na mnie z wyższością. Jego słowa i postawa, odebrały mi mowę. Poczułam się zażenowana swoimi domysłami, co jeszcze pogarszały ciskane we mnie, oceniające spojrzenie tego aroganckiego dupka. 
          - Hemmings, do cholery! Bądź miły dla damy - powiedział Calum, karcącym tonem i wskazał na mnie obiema rękami. Luke przewrócił oczami, a nasze spojrzenia skrzyżowały się w jednym momencie. Jego zimne, moje obrażone. 
         - Nasz znajomy ma apartament w okolicy. Byliśmy go odwiedzić. Nie mieliśmy pojęcia, że tu mieszkasz. - brunet mrugnął do mnie wesoło. - Ale skoro już tu jestem... I ty też tu jesteś. Może dałabyś się zaprosić na kolację? W ramach przeprosin? Za to nasze okropne pierwsze spotkanie? - zapytał, bez jakiegokolwiek cienia zmieszania. Otworzyłam usta w zdziwieniu. Czy go totalnie popierdoliło? 
        - Hood, do cholery - słowa, które cisnęły mi się na usta, zostały wypowiedziane przez Hemmingsa, który położył rękę na ramieniu Caluma i odciągnął go nieco ode mnie. Mężczyzna wyrwał się pospiesznie z potrzasku kolegi i powrócił na swoje miejsce, jak gdyby nigdy nic. Zacisnęłam zęby. Miałam wrażenie, że znajdowałam się w scenie z jakiejś tandetnej komedii romantycznej. Brakowało tylko tła z amerykańskiego liceum i bohaterskiego przystojniaka, który wyrwie mnie ze szponów niechcianego natręta. Mój bohater jest aktualnie na jakiejś niezwykle ważnej konferencji... 
        - Myślę, że twoja propozycja nie spodobałaby się... mojemu chłopakowi - rzuciłam, a ostatnie dwa słowa przeszły mi przez gardło z łatwością porównywalną do próby połknięcia czerstwej bułki. Mój chłopak. To brzmiało tak infantylnie. Dlaczego więc czułam się tak dojrzale, gdy to wypowiadałam? Nie pamiętałam kiedy ostatnim razem użyłam owego określenia. Mój ostatni związek rozpadł się z hukiem, gdy miałam 22 lata, a „chłopakiem” i „dziewczyną” przestaliśmy się nazywać na długo przed naszym wielkim rozstaniem. 
        Oczy Caluma zrobiły się wielkie, jak spodki, a stojący za nim Hemmings uśmiechnął się triumfalnie. Poklepał, stojącego przede mną bruneta i wyciągnął telefon z kieszeni. 
        - Chodź, kretynie - ładna barwa głosu blondyna tak bardzo kontrastowała z jego, ociekającym jadem, tonem. Hood ponownie strzepnął z siebie jego rękę, wpatrzony we mnie tępym wzrokiem. 
        - Nie mówisz chyba o Tomlinsonie, co? - zapytał, ignorując zniecierpliwione westchnienia Hemmingsa. Kiwnęłam tylko głową, dając mu znać, że właśnie o nim mówiłam, a mężczyzna uniósł brwi, jakby nie dowierzał moim słowom. Zamrugał kilka razy i odetchnął głęboko.
       - Cóż... Teraz przynajmniej jesteś pewna, że twojej przyjaciółce nic nie groziło - oznajmił, wskazując za siebie, jakby chciał mi ukazać wspomnienia z naszego pierwszego spotkania. Zmarszczyłam brwi zdezorientowana i poczułam tępe pulsowanie z tyłu głowy, zapowiadające migrenę. 
       - Niby jakim cudem? Każde spotkanie z wami kończyło się nieprzyjemnie. Jedyne czego jestem pewna to właśnie tego, że lepiej was unikać. - odparłam i odwróciłam się z powrotem do tarczy numerycznej, zabierając się za ponowne wpisywanie kodu. Calum pochwycił pospiesznie moje ramię. Westchnęłam głośno przy akompaniamencie złowieszczego warknięcia Luke’a. 
        - Calum, dosyć tego! - blondyn szarpnął się, by odciągnąć ode mnie Caluma, lecz został powstrzymany przez jego mordercze spojrzenie. 
        - Do cholery, Hemmings, idź zadzwonić do M... do Pheebs! - wykrzyknął, wahając się w połowie zdania. Powietrze między mężczyznami stało się tak gęste, że zaczęłam obmyślać ewentualny plan działania, w przypadku, gdyby zaczęli się bić. Jeszcze przez chwilę słychać było tylko dźwięki, mamroczącego wokół nas, Londynu. Luke stał sztywno, wpatrując się z napięciem w twarz Caluma, a potem kiwnął lekko głową i odwrócił się bez słowa, przykładając do ucha komórkę. Hood w tym czasie spojrzał mi w oczy z wyrazem, który mogłabym ocenić jako... troskę? 
        - Uważaj na siebie - powiedział krótko, a potem ruszył za swoim towarzyszem, pozostawiając mnie pod drzwiami zdezorientowaną, z bolącą głową i wypełniającym ją tysiącem pytań. Po raz któryś z kolei zwróciłam się ku tej wrednej tarczy numerycznej i wystukałam drżącymi palcami irytujący kod. Złośliwe drzwi ustąpiły po pierwszym razie, a ja kopnęłam je sfrustrowana i wpadłam z zaciśniętymi pięściami do windy. 

        Piękny widok, który spotkałam za oknem salonu, pozwolił mi nieco się rozluźnić. Postanowiłam nie zawracać sobie głowy durnym Calumem i opadłam bezsilnie na szarą kanapę. Przywołałam do głowy wspomnienie zarumienionej twarzy Louis’ego, gdy, wypełniony ostatnimi dreszczami rozkoszy, obsypywał pocałunkami moje ciało, przeszkadzając mi tym samym w próbie ponownego założenia na siebie ubrań. Śmiałam się wtedy, próbując się od niego odsunąć, lecz nie pozwalał, przyciągając mnie jeszcze bliżej, prawie doprowadzając do trzeciej fali podniecających uniesień. Tylko perspektywa biznesowego spotkania, o którym wciąż niewiele wiedziałam, sprowadziła go na ziemię i zmusiła do włożenia na siebie tego seksownego garnituru.
        A teraz leżałam na kanapie i uśmiechnęłam się do sufitu, jak ostatnia idiotka. Zakryłam dłońmi usta, by stłumić głośny pisk ekscytacji. Mój facet. Mój Louis. Westchnęłam marzycielsko, zadowolona, że nawet Hood nie był w stanie popsuć mi tego pięknego dnia. 
        Moje wesołe myśli zostały jednak nagle brutalnie przerwane. Zerwałam się gwałtownie, porwana donośnym trzaskiem drzwi wejściowych. Do salonu, jak wichura, wparowała Milena, blada, jakby była śmiertelnie chora. Całe moje szczęście i ekscytacja uleciały gdzieś w nicość, gdy dostrzegłam przerażony wyraz jej twarzy. 
       - Pakuj się - powiedziała pospiesznie i wpadła do swojej sypialni. Wróciła z niej po kilku sekundach, dźwigając w rękach swoją walizkę. Wszystkie mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa. Wpatrywałam się ze strachem w przyjaciółkę, czując, jak panika powoli zaczyna wkradać się do mojej świadomości. 
       - Milena. Co się dzieje? Co jest do cholery? - zapytałam, słabym głosem, obserwując, jak przebiera wyznaczone do prania rzeczy, wkładając do walizki te, które należały do niej. 
       - Wracamy do Polski - odparła krótko, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem. Co?! Myśli krążyły po mojej głowie z prędkością światła, próbując odnaleźć powód, który choćby w małym procencie mógł usprawiedliwić szaleńcze zachowanie dziewczyny. 
       -  Co?! Przecież mamy tu pracę. Milena do cholery, co ci odbiło?! - krzyknęłam, tracąc resztki opanowania. Wstałam szybko, choć nie wiedziałam, co mogłabym zrobić. Milena pociągnęła nosem i spowolniła swoje ruchy, aż w końcu zatrzymała się zupełnie, zgarbiona nad dwoma stosami nieposkładanych ubrań. Podniosła głowę, ukazując mi swoje zaszklone oczy i zaczerwieniony nos, po czym usiadła na podłodze i oparła łokcie na kolanach, chowając twarz w dłoniach. 
- Milena? 

       - Wiem, czym zajmują się Harry i Louis.