środa, 18 czerwca 2014

8. Clothes, shoes, diamond rings...

             

Milena

              Przez całą drogę, przebytą w pięknym czarnym Maserati Grancabrio Harry’ego, siedziałam w ciszy. Dopiero w momencie, w którym auto zatrzymało się przed wielką stalową bramą, za którą stała ogromna posiadłość zbudowana z surowej przypalanej cegły odważyłam się odezwać.
            - Gdzie jesteśmy? - zapytałam, starając się brzmieć na mniej zaintrygowaną tym miejscem, niż byłam w rzeczywistości. Harry odpiął pas bezpieczeństwa i wyjrzał przez przednią szybę, przyglądając się budynkowi.
            - W moim domu - odpowiedział obojętnie, jakbym pytała o brzydkie mieszkanie, znajdujące się w bloku. Mimo że starałam się jak mogłam, nie byłam w stanie powstrzymać wyrazu szoku na twarzy. Postanowiłam jednak wciąż grać osobę totalnie obojętną i obrażoną, więc już po chwili otrząsnęłam się i uniosłam brwi.
            - Zabierasz mnie do swojego domu? Wolałabym jednak pojechać gdzieś, gdzie będzie więcej ludzi. - powiedziałam patrząc na niego z wyższością. Harry zaśmiał się pod nosem, a na jego policzku uformował się delikatny dołeczek. Jak ktoś, z tak delikatną, robiącą wrażenie urodą, mógł być tak wielkim dupkiem? Spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami.
            - Potrzebujesz świadków, w razie gdybym zdecydował się ciebie odurzyć i wykorzystać? - zapytał tonem, który ociekał sarkazmem. Prychnęłam ostentacyjnie i skrzyżowałam ręce na piersi.
            - Albo wysłać na handel kobietami - warknęłam tak cicho, by tego nie usłyszał. Usłyszał. Jego głośny śmiech poniósł się głucho po aucie, gdy sięgnął do klamki drzwi, by wyjść na zewnątrz. Przez chwilę zostałam sama, więc postanowiłam ponownie przyjrzeć się willi. Tylko parter był ceglany. Pierwsze piętro zostało otynkowane i pomalowane na biało. Gdzieś z tyłu budynku górowała wąska wieżyczka z otworami wielkości okien w każdej ścianie. Skośny dach unosił się i opadał na kilku poziomach, obłożony czerwoną dachówką.
            Po krótkiej chwili, musiałam jednak przerwać wgapianie się w posiadłość, ponieważ Harry stanął za drzwiami pasażera i otworzył je szeroko. Ofiarował mi dłoń, lecz ja tylko zmierzyłam ją nieufnym wzrokiem, nie ruszając się z miejsca. Mężczyzna westchnął ciężko i przeniósł ciężar ciała na drugą nogę.
            - Nie martw się, nie zostaniemy tutaj. Po prostu muszę coś zabrać - powiedział, a ja wyczułam w jego głosie zniecierpliwienie. Spojrzałam na niego z wyrzutem.
            - Więc idź, ja tutaj poczekam - warknęłam i zatopiłam się jeszcze bardziej w wygodnym skórzanym siedzeniu Maserati, nie spuszczając wzroku z mężczyzny. Zacisnął szczękę i powolnym ruchem podciągnął rękawy czarnej dopasowanej marynarki, którą miał na sobie.
            - Wolałbym, żebyś ze mną poszła - powiedział, a potem spuścił wzrok i przygryzł wargę, jakby coś głęboko rozważał - proszę - dodał już ciszej i spokojniej, rzucając mi pełne napięcia spojrzenie. Jęknęłam zrezygnowana i zła, że postanowił użyć miłej karty, którą tak ciężko było mi zignorować. Z wahaniem odpięłam więc pas i wyszłam z auta, ignorując podaną mi ponownie dłoń. Kątem oka zobaczyłam jak pokręcił głową i zatrzasnął drzwi. Usłyszałam dźwięk automatycznego zamka samochodu i już po chwili kroczyłam za Harrym długim kamiennym podjazdem ku podwójnym drewnianym drzwiom wejściowym posiadłości.
            Otworzyłam szeroko oczy w zdziwieniu na to, co zobaczyłam, gdy weszliśmy do środka. Stałam teraz w ogromnym pomieszczeniu, na którego końcu znajdowały się szerokie lekko zaokrąglone schody, które w połowie wysokości rozchodziły się na dwie strony. W miejscu ich rozdzielenia stała wysoka biała rzeźba pięknej anielicy. W obu bocznych ścianach na parterze, znajdowały się po dwie pary drzwi, między którymi stały skórzane barokowe sofy, natomiast miejsce na samym środku parkietu zostało ozdobione ogromnym brązowym fortepianem. Podeszłam powoli do instrumentu i dotknęłam idealnie wyrzeźbionego i polakierowanego drewna. Nie potrafiłam grać, lecz żaden z fortepianów, które widziałam w swoim życiu, nie był tak piękny i wielki. Harry nie skomentował mojego zachowania i tylko rzucił klucze od Maserati na zasłaniającą struny nakrywę. Wspiął się na schody i skierował w lewo, znikając na kilka minut. Przekręciłam oczami na jego niekulturalne zachowanie i nieśmiało uniosłam klapę, a moim oczom ukazały się śnieżnobiałe klawisze, kontrastujące wyraźnie z mniejszymi - czarnymi. Palcem wolnej ręki nacisnęłam jeden z nich, a po pomieszczeniu rozległ się pojedynczy głośny dźwięk. Pomyślałam, że Kornelia byłaby zachwycona, gdyby mogła zagrać na tym cudeńku. Nawet ja, choć nie byłam muzykiem, potrafiłam docenić głębię i czystość odgłosu, który wydostał się spod nakrywy.
            - Grasz? - zaskoczona i wyrwana z rozmyśleń, przez głos dochodzący ze szczytu schodów, opuściłam nieostrożnie klapę, a fortepian zajęczał żałośnie. Syknęłam cicho, mrużąc oczy w obawie przed złością Harry’ego, lecz ten tylko się roześmiał. Dopiero po chwili zauważyłam, że trzymał w dłoniach wieszak, na którym, w folii, wisiała mała czarna sukienka. Zmarszczyłam brwi zaintrygowana, wpatrując się w lejący, delikatny materiał.
            - Nie, Kornelia gra. Co to? - spoliczkowałam się wewnętrznie za głupie pytanie, lecz postanowiłam zrobić dobrą minę do złej gry i wbiłam intensywny wzrok w ubranie trzymane w dłoniach mężczyzny.
            - Sukienka - ding, ding, ding! Głupie pytanie, głupia odpowiedź. Warknęłam zniecierpliwiona i założyłam dłonie na biodrach, niezłomnie czekając na konkretną odpowiedź. Harry przejechał wzrokiem po materiale, a gdy już znalazł się przy fortepianie, podał mi wieszak. Uniosłam jedną brew.
            - Ubierz się - rzucił od niechcenia i wcisnął mi sukienkę w ręce. Osłupiałam. Przez chwilę patrzyłam na niego jak na totalnego wariata, lecz zanim zdążyłam się odezwać, Harry wskazał jedno z pomieszczeń po prawej stronie.
            - Możesz to zrobić tam. - powiedział i, jak gdyby nigdy nic, wziął telefon do ręki i usiadł na sofie, stojącej obok wskazanych drzwi. Poczułam jak gniew wzbiera się we mnie coraz bardziej, więc odchrząknęłam głośno i położyłam sukienkę na instrumencie.
            - Mam na sobie ubrania - warknęłam, wskazując na siebie dłońmi. Harry zmierzył mnie tak intensywnie przeszywającym wzrokiem, że nagle poczułam się, jakbym stała przed nim naga. Przełknęłam ciężko ślinę i mimowolnie skrzyżowałam ręce na piersi. Poruszyłam się nerwowo i odchrząknęłam, przywracając sobie odwagi.
            - Tam, gdzie idziemy, nie możesz pokazać się w czymś takim. - rzucił obojętnie i, nie czekając na żadną reakcję z mojej strony, powrócił do wpatrywania się w ekran swojego telefonu.
            Jeszcze przez chwilę, stałam na swoim miejscu, lecz potem zdałam sobie sprawę, że sprzeczanie się z tym pretensjonalnym dupkiem nie miało żadnego sensu, więc wzięłam w rękę delikatny materiał i ominęłam mężczyznę, unosząc przy tym dumnie głowę. Zatrzasnęłam drzwi, trochę gwałtowniej niż to było potrzebne, i rozejrzałam się po pokoju. Okazało się, że stałam w ogromnej garderobie, dwa razy większej niż moje mieszkanie w Polsce. Mimowolnie westchnęłam, zachwycona widokiem ścian przepełnionych ubraniami i butami. Zaintrygowało mnie, że połowa z nich była damska. Oczywiście musiałam wykluczyć opcję, że Harry mieszkał sam w tej wielkiej posiadłości, lecz zdziwił mnie fakt, że chciał się ze mną umówić, skoro mieszkała z nim młoda kobieta. Większość ubrań na to wskazywała. Może lubił zdradzać? A może to była jego taktyka zdobywania dziewczyn? Zabierał nieświadome niczego kobiety do swojego domu i dawał im ubrania? Może myślał, że w taki sposób kupi każdą z nich? No cóż, Haroldzie. Ze mną tak nie będzie. Ponownie westchnęłam i ruszyłam w stronę wysokiego potrójnego lustra, stojącego na środku garderoby.
            Uniosłam folię i zdjęłam sukienkę z wieszaka, przyglądając się jej uważnie. Była bardzo prosta, cała gładka, bez dekoltu i dopasowana od pasa w górę. Jedyną jej ozdobą były liczne cyrkonie, zasypujące szerokie ramiączka. Już miałam ją powiesić na lustrze, by zacząć się rozbierać, gdy moją uwagę przykuła metka, znajdująca się na wewnętrznej stronie części pleców. Serce zabiło mi mocniej, gdy zobaczyłam na niej rażące „D&G”. Poczułam jak nogi uginają się pode mną i musiałam usiąść na krześle, stojącym naprzeciw lustra, by nie posiniaczyć tyłka. Sukienka pachniała nowością, nie była w żadnym miejscu pognieciona, więc byłam prawie pewna, że została kupiona niedawno. Zakręciło mi się w głowie, zdając sobie sprawę, że trzymam w dłoniach coś wartego grube tysiące złotych. Wbiłam tępy wzrok w kamyczki, zastanawiając się czy rzeczywiście są one tylko zwykłymi cyrkoniami, czy może dziesiątkami diamentów, które za moment będę dźwigać na swoich ramionach. Bardzo powoli wstałam i nieśmiało dotknęłam jednego z ramiączek. Zimne i twarde, mieniące się mozaiką kolorów w sztucznym świetle licznych lamp, rozjaśniających garderobę.
            No dobra, Milena. Weź się w garść. To tylko sukienka. Kawałek materiału. A to na pewno nie są diamenty. Potrząsnęłam głową i zaśmiałam się do siebie nerwowo. Spojrzałam za siebie w stronę drzwi, sprawdzając czy na pewno są zamknięte, mimo że wyraźnie słyszałam kliknięcie klamki, gdy je zatrzaskiwałam. Zdjęłam z siebie ubranie, wdzięczna, że zdecydowałam się tego dnia założyć czarną bieliznę, i wzięłam do ręki sukienkę. Jeszcze raz przyjrzałam jej się dokładnie i, w końcu, przerzuciłam przez głowę, czując się, jakbym popełniała przestępstwo. Przygładziłam zmarszczki materiału na brzuchu i przyjrzałam się sobie w lustrze. Nie było źle. Sukienka nie całkiem odpowiadała mojemu stylowi, lecz i tak prezentowała się pięknie. Niezbyt wyzywająca, lecz na tyle krótka, by skutecznie nadać jej delikatnego pazura i aury tajemniczości. Złożyłam swoje ubrania w kostkę i zamarłam, gdy spojrzałam na buty -  płaskie, stworzone do noszenia wyłącznie ze spodniami. Przygryzłam wargę zaskoczona, że poczułam zmartwienie. Teraz, gdy miałam na sobie tę piękną (i zapewne drogą) sukienkę, nie miałam ochoty jej zdejmować. Jęknęłam przeciągle i ruszyłam boso w stronę drzwi.
            Gdy wyjrzałam zza progu, zobaczyłam, że Harry wciąż siedział w tej samej pozycji, lecz tym razem wysilił się na to, by na mnie spojrzeć. Wiedziałam, że mógł zobaczyć tylko moją głowę i, wciąż kierowana dumą, postanowiłam tego nie zmieniać.
            - Nie mam odpowiednich butów. Będziemy musieli iść w miejsce, w którym nie będę  się WSTYDZIĆ swoich ciuchów - powiedziałam głosem pełnym napięcia. Harry uniósł jedną brew i zacisnął wargi. Dołeczki na sekundę złagodziły rysy jego twarzy.
            - Nonsens. W garderobie są buty, wybierz parę, która najbardziej ci się podoba. Jestem przekonany, że będą pasować. - odpowiedział obojętnie. Dołeczki zniknęły. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam za siebie na półkę wypełnioną butami. Przygryzając wargę, zastanowiłam się chwilę nad odpowiednią parą i wreszcie chwyciłam w dłonie czarne proste i niezbyt wysokie szpilki. Przymierzyłam. Pasowały idealnie. Zdziwiona przyjrzałam się w lustrze, okręcając kilka razy i wreszcie wyszłam z garderoby. Harry przeniósł przeciągle wzrok z telefonu na mnie, a kącik jego ust uniósł się w pełnym pewności siebie uśmiechu.
            - Widzisz? - wstał i wskazał dłonią wyjście - To teraz możemy iść - obróciłam się za siebie, patrząc na leżące na krześle rzeczy.
            - A co z moimi ubraniami? - zapytałam cicho. Harry przewrócił oczami i ruszył w stronę drzwi.
            - Przywiozę Ci je jutro - odpowiedział tylko i znikł mi z oczu. Nie mogłam zignorować fali irytacji, która przedarła się przez moje ciało. Warknęłam głośno i, łapiąc za torebkę, wyszłam za nim sztywnym krokiem.
            Jazda ponownie przebiegła w niezręcznej ciszy. Nie wiedziałam czy powinnam podziękować Harry’emu za te ubrania. A nawet gdyby, to moja duma nie pozwalała wydusić z siebie nawet jednego miłego słowa skierowanego w stronę tego irytującego faceta. Poprawiłam dyskretnie krótką sukienkę, naciągając ją bardziej na uda i umościłam się wygodnie w skórzanym fotelu. Samochód zamruczał drapieżnie, gdy Harry przydusił pedał gazu. Pędziliśmy, oświetlonymi milionami świateł, ulicami Londynu, do nieznanego dla mnie celu. Zastanawiałam się jak bardzo ekskluzywne musi być miejsce, w które zabiera mnie Harry, skoro musiałam założyć tę piekielnie kosztowną sukienkę. Czułam, że w żołądku zaczynają szamotać mi się motyle, gdy pomyślałam o sobie, bawiącej się, w jakimś niezwykle drogim klubie, w którym nie umiałabym ukryć, że nie należę do burżuazji... Nie! Pieprzyć to! Sprawię, że ten gnojek będzie żałował, że był dla mnie tak okropny. Pokażę mu piękność z klasą, której nigdy nie zabierze do łóżka.
            Uśmiechnęłam się do siebie i, z tak ułożonym planem, spojrzałam na budynek, przed którym się zatrzymaliśmy. Wysoki na prawie 30 pięter, górujący dumnie ponad ulicami Londynu, oświetlony błękitnymi lampami. Nad wejściem niebieskie litery dumnie głosiły „London Hilton on Park Lane”. Poczułam jak krew odpływa z mojej twarzy, a całe ciało zostaje obezwładnione przez przejmującą wściekłość. Zacisnęłam pięści i spojrzałam zabijającym wzrokiem na Harry’ego.
            - Chyba nie zabierasz mnie do hotelu? Nie spędzę z tobą nocy, masz mnie za dziwkę? Znów? - warknęłam i zaczęłam szamotać się z pasem, by jak najszybciej wydostać się z samochodu. Wreszcie zapinka puściła, a ja gwałtownie otworzyłam drzwi i wysiadłam szybko z Maserati, nie dając nawet Harry’emu czasu na odpowiedź.
-   Milena! Milena czekaj! Nie bądź głupia, nie zabieram cię na noc do hotelu! -
krzyknął za mną i prędko wybiegł z samochodu. Okrążył maskę i położył dłonie na moich ramionach, przyciskając mnie do karoserii. Szarpnęłam się, lecz uścisk był zbyt mocny. Zacisnęłam zęby i odwróciłam wzrok, w obawie, że jeśli na niego spojrzę, zrobię coś, z czego nie byłabym później dumna. Wściekłość kipiała ze mnie i wolałam nie dawać się jej poprowadzić.
            - Uwierz mi. Zaufaj moim grzecznym, anielskim i cnotliwym intencjom i chodź ze mną tam, gdzie cię zabiorę - powiedział, oddychając nieco szybciej niż normalnie, zmęczony szamotaniną. Prychnęłam pogardliwie i przygryzłam wargę. Jeszcze przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w czerwoną budkę stojącą na krawędzi chodnika, aż wreszcie przeniosłam wzrok na zielone oczy. Patrzyły na mnie w napięciu i nadziei. Jeśli nie zarezerwował pokoju to co tutaj robiliśmy? Nie wiedziałam, ale bardzo chciałam się dowiedzieć, więc kierująca mną ciekawość pozwoliła mi pokiwać nieznacznie głową. Harry wyszczerzył zęby i ofiarował mi szarmancko swoje ramię. Wyglądało to tak groteskowo, że prawie parsknęłam śmiechem. Udało mi się jednak powstrzymać, chcąc pokazać mężczyźnie, że wciąż jestem zła i mu nie ufam. Przyjęłam gest i owinęłam swoją rękę wokół jego, starając się dotykać go jak najdelikatniej.
            Poprowadził mnie przez obrotowe drzwi do jasno oświetlonej recepcji, której nawet nie zdążyłam się dobrze przyjrzeć, bo mężczyzna pociągnął mnie w stronę złotych drzwi windy. Gdy nacisnął przycisk przywołujący, złoto rozsunęło się momentalnie, ukazując obite drewnem pomieszczenie, lśniące w świetle lamp. Weszliśmy do środka, a Harry przycisnął guzik z wyrytą na nim liczbą „28”. Drzwi zamknęły się z cichym szumem i winda ruszyła, zostawiając w moim żołądku zabawne uczucie. Po dłuższej chwili, usłyszeliśmy dzwonek, kobiecy głos ogłosił, że znajdujemy się na piętrze dwudziestym ósmym i drzwi rozsunęły się powoli. Oniemiałam... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz