sobota, 14 czerwca 2014

6. One way or another I'm gonna win ya!


Milena

Będę o ósmej. Bobbles

       Głosiła wiadomość wyświetlona na ekranie telefonu komórkowego Kornelii. Spojrzałam na przyjaciółkę, która ciskała pioruny z oczu w nicość przed sobą i zachichotałam. 
       - Oj weź przestań, wczoraj dogadywaliście się świetnie - powiedziałam, oddając jej telefon. - Sprawa z numerem i telefonem nie była tak wielka. Myślę, że troszkę przesadziłaś z negatywną reakcją przez alkohol. - dodałam, przypominając sobie, co Louis wczoraj wyczynił. Tak, reakcja na to zachowanie zdecydowanie była przesadzona. Kornelia spojrzała na mnie spode łba i warknęła niczym rozwścieczony pies, a ja ponownie parsknęłam śmiechem. 
       - Przynajmniej nie zasugerował, że jesteś tanią dziwką - powiedziałam, patrząc na nią wymownie, na co wyraz jej twarzy nieco złagodniał. Westchnęła ciężko i podrapała się po głowie, a róż roziskrzył się landrynkowymi odcieniami w świetle popołudniowego słońca. Spojrzałam na zegarek. Piętnasta trzydzieści... 
       - Cóż... Jeśli chcesz wyglądać jak bóstwo na swojej randce, lepiej się zbierajmy. - rzekłam i podciągnęłam się na kolana, zbierając z koca paczki krakersów i butelki. Włożyłam wszystko do swojej torby, do której wrzuciłam także książkę i zaczęłam zwijać swoją stronę koca. Kornelia wciąż siedziała, wpatrując się w głąb placu. 
       - A co jeśli okaże się gwałcicielem? Sprzedawcą organów? - zapytała, nie odwracając wciąż wzroku. Wybuchnęłam maniakalnym śmiechem i klepnęłam ją w ramię, by wstała z koca. Uniosła się, lecz wyraz jej twarzy w ogóle się nie zmienił. 
       - Widziałaś jak on wygląda? Raczej nie musi uciekać się do gwałtu, żeby zaciągnąć jakąś laskę do łóżka. A nawet, jeśli żadna nie będzie chciała, to jest bogaty, kupi sobie seks. - wzruszyłam ramionami, składając koc w kostkę. 
       - No właśnie! Nerki na czarnym rynku są bardzo drogie! Uśpi mnie i zabierze mi nerki. Milena, ja lubię swoje nerki! - kolejny wybuch śmiechu sprawił, że musiałam złożyć koc po raz drugi. Wiedziałam, że Kornelia nie jest do końca poważna, więc nie bałam się wyśmiać jej absurdalnych pomysłów. 
       - Uspokój się! Jeśli stwierdzisz, że coś ci wrzucił do drinka to dzwonisz do mnie, a ja na policję - pokazałam jej język, a ona wreszcie wyszczerzyła zęby i puściła mi oczko. 
       Zdołałyśmy spakować wszystko, co miałyśmy ze sobą, w dość krótkim czasie i już po kilkudziesięciu minutach stałyśmy pod drzwiami wejściowymi naszego hotelu. Wyszukałam kluczy w torbie i wpuściłam nas do środka. Wąski hol przywitał nas słabym oświetleniem i zapachem stęchlizny. Zmarszczyłam nos, kiwnęłam na powitanie młodej dziewczynie, siedzącej w portierni, i ruszyłam przodem po schodach. Gdy znalazłyśmy się już w naszym pokoju, Kornelia rzuciła wszystkie swoje toboły na podłogę i opadła bezsilnie na łóżko, a z jej ust wydarło się przeciągłe głośne warknięcie. Westchnęłam i szturchnęłam ją w kolano, otrzymując w odpowiedzi pełne wrogości spojrzenie. 
       - Przestań użalać się nad swoim tragicznym losem i zasuwaj do łazienki zrobić porządek z włosami. Potem zrobię ci makijaż - powiedziałam, grzebiąc w kosmetyczce w poszukiwaniu przyborów potrzebnych mi do wykonania wyznaczonego sobie właśnie zadania. Moja przyjaciółka jęknęła przeciągle i bardzo powolnymi ruchami podniosła się wreszcie z łóżka, po czym zatrzasnęła za sobą drzwi łazienki. Poukładałam w tym czasie cienie, podkłady i tusze do rzęs w rządku na nocnym stoliku, stojącym przy moim łóżku i wybrałam te, które najbardziej odpowiadały typowi urody Kornelii. Od dawna interesowałam się wizażem. Czytałam wiele podręczników na ten temat, doskonaląc z czasem swoje umiejętności i dlatego często to właśnie ja robiłam z nas bóstwa przed jakimkolwiek wyjściem. Odnajdywałam w tym trudną do opisania przyjemność. Było coś magicznego w obserwowaniu jak, dzięki mnie, dziewczyny czuły się piękne i bardziej pewne siebie.
       Po niecałych dziesięciu minutach, przebrana już w „domowe” ciuchy, Kornelia wyszła z łazienki z foliowym czepkiem na głowie, pod którym kryły się jej mokre włosy odżywiane właśnie nawilżającą maską. Człapiąc niezgrabnie, podeszła do walizki, lecz zaraz potem odwróciła się na pięcie i pokręciła głową. Rozbawiona jej postawą wskazałam miejsce, na którym miała usiąść i wzięłam do ręki wybrane wcześniej kosmetyki. 
       - Nie za wcześnie na makijaż? - zapytała, gdy posłusznie zajęła swoje miejsce. 
       - Musisz wyglądać idealnie, więc jeśli nie wyjdzie, będzie potrzebny czas na poprawę - odpowiedziałam i powoli zaczęłam smarować jej twarz nawilżającym kremem. Uniosła jedną brew i spojrzała na mnie, jakby widziała mnie po raz pierwszy w życiu. 
       - Przecież tobie zawsze wychodzi za pierwszym razem!
       - Zamknij się, bo będzie krzywo - mruknęłam, sięgając po najjaśniejszy podkład, jaki posiadałam. 
       - Przecież jeszcze mnie nie malujesz! - zaprotestowała załamując ręce i kręcąc głową. Przyłożyłam palec wskazujący do ust i uciszyłam ją jednym „szszsz!”. Spojrzała na mnie z wyrzutem, a ja zachichotałam złowieszczo i zaczęłam nakładać podkład na jej jasną skórę. Kupno odpowiedniego dla niej odcienia było nie lada wyzwaniem, lecz wreszcie, po odwiedzeniu kilkunastu drogerii, znalazłyśmy taki, który pasował idealnie. 
       Gdy uporałam się z wyrównaniem kolorytu jej cery, przyszedł czas na makijaż oczu. Kornelia lubiła, gdy był dość ostry. Skrzyżowałam więc ręce na piersi i oddaliłam się o kilka centymetrów, wpatrzona w jej twarz, oceniając jaki makijaż najlepiej zrobić. 
       - W co się ubierzesz? - zapytałam
       - Nie wiem... Nie mam pojęcia... Zrób coś neutralnego, strój dobierzemy później - odpowiedziała, wciąż tak samo zrezygnowanym głosem. Wzruszyłam ramionami i wybrałam czarny eyeliner i dwa cienie do powiek. Ciemno szary oraz bardzo jasny różowy. 
       Po kilkunastu minutach, twarz Kornelii była gotowa, więc wygoniłam ją do łazienki, by spłukała z włosów maskę. Schowałam w tym czasie wszystkie swoje przybory i włożyłam kosmetyczkę z powrotem do walizki. Wyprostowałam plecy, po czym spojrzałam na zegarek. Dochodziła siedemnasta. Postanowiłam zaplanować sobie resztę dnia, wiedząc, że wieczorem zostanę sama.
       Spojrzałam w wysokie, sięgające prawie do sufitu lustro. Nie było źle. Makijaż zrobiony rano wciąż trzymał się idealnie, musiałam jednak poprawić fryzurę, ponieważ kilka kosmyków moich długich, miodowych fal wypadło ze zrobionego rano koka. Uwolniłam więc z niego resztę włosów, które sięgały mi do krzyża, i rozpoczęłam ich rozczesywanie. Ponownie zaplotłam je z tyłu głowy, w koka, przypominającego amerykańskiego pączka i oceniłam efekt w lustrze. No. Teraz moja fryzura wyglądała idealnie. Chciałam jeszcze wyjść na miasto, więc wolałam nie wyglądać jak zużyta miotła.
       Stanęłam na wprost lustra i przebiegłam wzrokiem, po swoim odbiciu, od stóp do głów. Rano nie chciałam się stroić, więc postawiłam na wygodę, zakładając jasną, jeansową koszulę i czarne wąskie spodnie. Jeszcze trwający, marcowy lekki chłód, powstrzymywałam kremowym wełnianym kominem, otaczającym moją szyję. Kiwnęłam z aprobatą głową, stwierdzając, że jest to odpowiedni strój na wieczorny spacer po Londynie i odwróciłam się od lustra w momencie, w którym Kornelia wyszła z łazienki. Jej włosy, wciąż wilgotne opadały teraz na ramiona, błyszczącymi strąkami.
       Podeszła do swojej nocnej szafki, sięgnęła po butelkę z odżywką i spryskała je na całej długości. Zauważyłam, ze na jej twarzy wciąż nie pojawiał się uśmiech, więc westchnęłam ciężko, usiadłam na swoim łóżku i poklepałam miejsce obok siebie. Spojrzała na mnie ze zmarszczonymi brwiami, lecz posłusznie usiadła. Objęłam ją w talii ramieniem i zmierzyłam zatroskanym spojrzeniem. Zaśmiała się cicho. 
       - Będzie dobrze - powiedziałam ściskając delikatnie jej bok. Pokręciła wolno głową i warknęła. 
       - Oby... Mam tylko nadzieję, że to spotkanie szybko dobiegnie końca - odpowiedziała wykręcając sobie palce. Usłyszałam nieprzyjemny trzask i skrzywiłam się nieznacznie. 
       - Ja też. Nie chciałabym... - przerwało mi głośne pukanie do drzwi. Spojrzałam w ich kierunku z wyrazem zdziwienia. Zegarek wskazywał osiemnastą czterdzieści pięć, więc przez godzinę jeszcze nie spodziewałyśmy się nikogo. 
       - Pewnie sprzątaczki... - powiedziała moja przyjaciółka i wstała, by otworzyć drzwi. Przytaknęłam i spojrzałam w swój telefon, sprawdzając czy nie dzwonił do mnie nikt z domu. Ekran nie wskazywał jednak żadnych nieodebranych połączeń i wiadomości, więc westchnęłam tylko ciężko i pochyliłam się, by odłożyć go z powrotem na szafkę. Gdy już się prostowałam, znieruchomiałam nagle w połowie, czując nieprzyjemny dreszcz przebiegający po moich plecach. 
       - Przyjechałem po Milenę - oznajmił po angielsku niski, zachrypnięty głos. Bałam się spojrzeć w stronę drzwi, choć była to reakcja zupełnie irracjonalna. Doskonale wiedziałam, kogo zobaczę w progu. Przełknęłam głośno ślinę i bardzo powoli wyprostowałam się na łóżku. 
       - Gotowa? - nie mogłam udawać, że go nie słyszę, więc zmuszona, obróciłam wreszcie głowę. Harry spoglądał, ponad ramieniem Kornelii, w moją stronę. Z wściekłością złapałam się na myśli, że wyglądał jeszcze przystojniej niż wczoraj. Przez twarz mężczyzny przebiegł cień uśmiechu, gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, lecz poza tym wyraz jego twarzy był tak samo mroczny i tajemniczy, jak wczoraj. Poczułam, przechodzący przez moje ciało, dreszcz i wzdrygnęłam się nieznacznie, mając nadzieję, że ani moja przyjaciółka, ani mężczyzna, który to spowodował, tego nie dostrzegli. 
       - Milena? - Kornelia odezwała się cicho, patrząc na mnie wyczekująco, ponieważ wciąż się nie odzywałam. Wstałam powoli i podeszłam do niej bez słowa. Zielone oczy nie odrywały się ode mnie, a ja czułam się niezwykle niekomfortowo pod tym skanującym spojrzeniem. 
       - Nigdzie z tobą nie idę - warknęłam tonem ociekającym jadem. Zamrugał szybko, lecz moje słowa wydawały się nie zrobić na nim żadnego wrażenia. 
       - Nonsens, wszystko już jest gotowe, ty piękna, więc pójdziesz ze mną - odpowiedział tonem zbyt pewnym siebie. Parsknęłam nienawistnym śmiechem i odwróciłam się do niego plecami. Od razu poczułam palce zaciskające się na moim ramieniu. 
       - Słuchaj, wczoraj byłem trochę pod wpływem, powiedziałem za dużo, chcę ci to wynagrodzić - mimo tak przejmującej treści słów, jego głos wciąż był wyprany z jakichkolwiek emocji. Wściekła, spojrzałam na niego ostro, lecz jego zmiana postawy, sprawiła, że zawahałam się przez chwilę. Wyłapał to bez trudu. Przez jego oczy przebiegł błysk zadowolenia, a uścisk na moim ramieniu wzmocnił się na chwilę.  
       - Chodź ze mną - jego ton zmiękł nieco, a ja mogłabym przysiąc, że w kącikach jego oczu dostrzegłam wesołą iskierkę. Dopiero w tym momencie zdałam sobie sprawę, że, stojąca między nami, Kornelia szczerzy bezczelnie zęby. Spojrzałam na nią jak na wariatkę, a ona, choć wydawało się to niemożliwe, uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Harry również zwrócił swe szmaragdowe, zaskoczone oczy w jej kierunku. 
       - Będzie dobrze - zwróciła się do mnie po polsku - Jeżeli stwierdzisz, że coś ci wrzucił do drinka to dzwonisz do mnie - dodała, używając moich własnych słów. W tym momencie miałam ochotę walnąć z całej siły w tył jej mokrej głowy, lecz musiałam powstrzymać tę potrzebę. Zamiast tego, cisnęłam w jej stronę piorunami z oczu i zrzuciłam z siebie dłoń Harry’ego. Na jego twarzy pojawił się wyraz oczekiwania i niepewności, który zmienił się we wszechogarniający triumf, gdy zobaczył, że sięgam powoli po buty. 
       Nie było mniejszego sensu sprzeciwiać się temu popaprańcowi, więc zaczęłam powoli opracowywać w głowie strategię zniechęcenia go do siebie. Nie wiedziałam, czy będzie potrzebna, ponieważ i tak nie zamierzałam mizdrzyć się do niego w czasie tego spotkania, lecz potrzebowałam czegoś w pogotowiu. Dam mu się wyciągnąć, lecz nie potrwa to długo, a ja sprawię, że będzie chciał, żeby trwało jeszcze krócej - myślałam gorączkowo, naciągając na stopy płaskie botki - jazzówki w kolorze nude. Spojrzałam ukradkiem w lustro, oceniając szybko czy wszystko jest na swoim miejscu i odwróciłam się w kierunku drzwi. Moje oczy spotkał rzadki widok Harry’ego z szerokim, wesołym uśmiechem na ustach, podkreślającym dołeczki w policzkach. Nadawały mu one pewnego rodzaju niewinności, która tak bardzo kontrastowała z okropną osobowością. Minęłam Kornelię bez słowa i przekroczyłam próg pokoju, unosząc dumnie głowę i nie zaszczycając Harry’ego nawet jednym spojrzeniem. 
       - Masz być pod komórką - warknęłam do przyjaciółki. Pokiwała ze zrozumieniem głową i życzyła mi dobrej zabawy. Miałam ochotę ją udusić, lecz przeszkodził mi w tym Harry, zatrzaskujący przed moim nosem drzwi. Korytarz był nieprzyjemnie cichy i pusty, zbyt pusty. Stałam w miejscu, wpatrując się w dal, ze skrzyżowanymi na piersi rękami, zaciskając z nerwów szczękę. Czułam na sobie palący wzrok mężczyzny, lecz postanowiłam nie reagować na to w żaden sposób. Po dłuższej chwili ciszy, sięgnął dłonią do moich pleców, lecz odskoczyłam gwałtownie, spoglądając wreszcie w jego oczy. 
       - Łapy przy sobie - powiedziałam przez zaciśnięte zęby, a Harry uśmiechnął się tylko nieznacznie i pokręcił głową, po czym wskazał dłonią schody. 
       - Możemy? - zapytał, a ja ruszyłam przed siebie bez słowa. 

3 komentarze:

  1. Tak idealnie napisane, że aż niemożliwe! Mam najnormalniej uśmiech od ucha do ucha na twarzy! Nie wiem, jak to zrobiłaś (zrobiłyście ) ale czytam i czytam i nie mogę przestać!
    @Klaaudyna328

    OdpowiedzUsuń