Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 5SOS fanfiction. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 5SOS fanfiction. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 8 marca 2015

Hemmings

       Sięgnął po kolejny kieliszek, który barman zapełnił trunkiem chwilę temu, i wlał jego zawartość w gardło. Czuł rozchodzące się w jego wnętrzu palące doznanie i zacharczał, popijając truciznę piwem. Idealne połączenie, pomyślał i uśmiechnął się do siebie zanim widok rozdartego gardła i topiącego się we własnej krwi Payne’a zasłonił mu widok na świat. Zacisnął szczękę i schował twarz w zgięciu ramienia, jakby miało to uchronić go przed natrętnymi wspomnieniami. 
       - Ej! - wrzasnął wściekle do barmana, który przekręcił oczami i ruszył w jego stronę. W odpowiedzi Luke chwycił kieliszek i roztrzaskał go nagle na barze, a kilka szklanych pocisków sięgnęło jego twarzy. Nie zwrócił na to uwagi, mierząc wściekłym spojrzeniem mężczyznę.
       - Nie przekręcaj na mnie oczu tylko rób co do ciebie należy, padalcu! - wrzasnął, wstając z barowego stołka i zachwiał się na własnych, zdezorientowanych przez alkohol, nogach. 
       - Hej, hej, hej! - poczuł na swoim ramieniu dłoń, która pomogła mu odzyskać równowagę. - Opanuj się, bo zaraz zgarnie cię policja - Irwin zaśmiał się i poprawił w kroku spodnie. Z męskiej toalety, w której przed chwilą był, wybiegła drobna, ładna dziewczyna, nakładająca pospiesznie ramiączko sukienki i układająca zmierzchwioną fryzurę. Ashton puścił jej oczko, a ona spłonęła rumieńcem, ale uśmiechnęła się uwodzicielsko i oblizała prowokacyjnie wargi. 
       - Mmm… dobra była. Powinieneś spróbować, zamiast zapijać smutki i straszyć barmana - Irwin poklepał Hemmingsa po plecach, a ten odepchnął go od siebie i ruszył chwiejnym krokiem do wyjścia. 
       - Spierdalaj, Irwin - warknął, uderzając ramieniem o ramę drzwi. Ashton westchnął ciężko i ruszył za przyjacielem, zabierając po drodze płaszcz, którego ten zapomniał. 
       - Nie mów, że dalej opłakujesz tego ćpuna - zaczął, ale Luke przerwał mu nagle, odwracając się do niego i popychając na ścianę pobliskiego budynku. 
       - Zamknij mordę, powiedziałem! Nikogo nie opłakuję! - czuł od siebie odór alkoholu, ale nie dbał o to. Alkohol pozwalał zapomnieć. Chyba… Ashton zacisnął wargi i uśmiechnął się ironicznie.
       - To właśnie dostajesz za bicie kobiet! Wiesz co Michael o tym myśli! - warknął i spróbował wyrwać się z uścisku wyższego mężczyzny, ale na marne. Choć pod wpływem alkoholu, Luke wciąż imponował krzepą. 
       - Mała suka zasługiwała na to! Widzisz co teraz robi? Puszcza się z tym pierdolonym Horanem - wściekłość targała nim od środka, a alkohol potęgował to wrażenie, przez co Luke miał ochotę rozpętać kłótnię. Uderzyć kogoś. Phoebe na to zasłużyła. A przynajmniej tak to sobie usprawiedliwiał. Rzucała się o wszystko i narzekała, wmawiając mu, że się zmienił. Taka praca! Wymagała zmian! Nie mógł pozostać mięczakiem! Za starania został ukarany przez swoją dziewczynę i Michaela? Pierdolony hipokryta.
       - Popierdoliło cię, Hemmings?! - krzyknął, gdy postanowił uświadomić mu, że dowiedział się o jego relacji z Phoebe. 
       - Michael, przecież wiesz, że nie zrobiłbym tego! Calum kłamie! - próbował się obronić, ale na marne. 
       - Nie pogarszaj swojej sytuacji! - Michael sprzedał mu prawego sierpowego, a gdy Luke leżał obolały na podłodze przed nim, warknął: 
       - I co, zamierzasz mnie zdjąć?! 
       - Wręcz przeciwnie - Michael uśmiechnął się i usiadł na krześle w swoim salonie. - Ty kogoś zdejmiesz. Pewien złodziej wciąż chodzi bezkarnie po ziemi i zamierza się ożenić.

       Luke skrzywił się nagle, tracąc z widoku twarz Ashtona. Czerwień zalała wszystko, co znajdowało się przed nim, wywołując mdłości. Krew i ohydne flaki. I ta kałuża na śniegu. Chciał chybić, skłamać, że coś nie wyszło i spróbuje kiedy indziej, ale zadrżała mu ręka. Pierdolony ćpun!
       - Puszcza się z nim, bo ty traktowałeś ją jak worek treningowy. - Ashton wyszczerzył zęby, przypominając Luke’owi o czym rozmawiali. Nie wytrzymał i wziął rozmach, celując w białe ząbki aroganckiego blondyna. Pięść trafiła policzek, ale alkohol znacznie spowolnił i osłabił ruch. Ashton warknął przeciągle i splunął krwią na chodnik obok siebie. 
       - Jeśli dobrze pamiętam sam nie jesteś wspaniałym rycerzem na białym koniu! Może czas, by Michael dowiedział się o twoim hobby - Luke uśmiechnął się złowieszczo, a Ashton szarpnął się, wkładając w to wszystkie swe siły i wreszcie wydostał z uścisku przyjaciela. 
       - Pierdol się. - warknął i wytarł strużkę krwi, która pozostała po zadanym mu ciosie. - I lepiej ogarnij. Bo od teraz TWOIM hobby może stać się zabijanie. Wybuchnęła wojna. 


#TTDff


środa, 12 listopada 2014

35. Cracks in the mirror

        
Cracks in the mirror*

Milena 


      Jedna rzecz sprawiła, że przyznałam wreszcie przed sobą, jak bardzo przywiązana byłam do Harry’ego Stylesa. Jedna rzecz sprawiła, że zrozumiałam, jak bardzo go potrzebowałam. Jedna rzecz, jedna sekunda, jeden ruch. 
        Zimna lśniąca lufa pistoletu, wycelowana prosto w jego czoło. 
        Dźwięk przygotowania do strzału.

***

        Trzy tygodnie wcześniej 

        Stałam otulona ramionami Harry’ego, którego tors napierał delikatnie na moje plecy. Drobne dłonie zostały otoczone tymi dużymi, które sprawdzały czy dobrze trzymałam rękojeść pistoletu. Narysowany na kartonie, czarny człowieczek, wiszący przed nami bez ruchu, czekał na pierwszy wystrzał. 
        - Pamiętaj, żeby odbezpieczyć - szept mężczyzny przyprawił mnie o ciarki przebiegające po moim kręgosłupie. Zacisnęłam usta, próbując skupić się na malutkiej białej dziesiątce przed sobą. Odnalazłam z boku pistoletu mały przełącznik i przesunęłam go, tak, jak wcześniej uczył mnie tego Harry. Mruknął z aprobatą i pokierował mój kciuk na drobny, odstający fragment metalu, znajdujący się z tyłu broni (“To nazywa się kurek. Pamiętaj o nim, zanim strzelisz”). Nacisnęliśmy go razem, czemu towarzyszyło kilkukrotne kliknięcie. Przełknęłam ciężko ślinę, czując w sobie mieszankę podekscytowania i stresu. Próbowałam sobie wyobrazić, jak wyglądałam, stojąca w lekkim rozkroku, z wyprostowanymi rękami, dzierżąca w dłoniach mały, choć zadziwiająco ciężki, pistolet. 
        - Teraz przenieś palec na spust - cichy, spokojny głos instruował mnie w sztuce strzelniczej, co okazało się dość silnym dystraktorem i, mimo wszystkich sił włożonych w skupienie uwagi, jedyne o czym teraz myślałam to niskie, pieszczące moje uszy, tony. 
        - Gotowa? - zapytał, a ja, niemal natychmiast, pokręciłam głową. Zaśmiał się cicho i umocnił swój uchwyt. - Wyceluj - jego polecenie poprzedziło krótki pocałunek na czubku mojej głowy. (“To jest muszka - wskaźnik twojego celu.”) Uniosłam nieco w górę pistolet, łącząc dziesiątkę z drobną wypustką na grzbiecie lufy. 
        - Strzel - niskie warknięcie wniknęło w każdy zakamarek mojego ciała i poprowadziło palec, którym nacisnęłam spust. Ten, po początkowym, lekkim uporze, ustąpił posłusznie i w pomieszczeniu rozległ się przeraźliwy huk. Siła odrzutu zdołała szarpnąć moimi rękoma i, gdyby nie Harry, pistolet prawdopodobnie wyrwałby się do tyłu, łamiąc mi nos. Na szczęście, silny uścisk mężczyzny sprawił, że moje dłonie zadrżały tylko, a w ich wnętrzu poczułam ból spowodowany, próbującym się wyrwać, przedmiotem. Moje prawe ucho zostało wypełnione niemiłosiernym piskiem. Przed wystrzałem odsunęłam od niego wygłuszającą słuchawkę, by móc słyszeć instrukcje Harry’ego. Zacisnęłam z sykiem na nim dłoń, a Harry zachichotał wesoło. On nie założył słuchawek. Z szerokim uśmiechem nacisnął malutki przycisk, a czarny człowieczek poszybował w naszym kierunku, wyginając się pod oporem powietrza. Karton rozerwany został kilka centymetrów powyżej miejsca w które celowałam. Harry zacmokał kilka razy i pokiwał powoli głową. 
        - Nieźle, nieźle. Jak na pierwszy raz, siódemka to świetny wynik - powiedział, patrząc na mnie z podziwem. Zamrugałam szybko, nie do końca wiedząc, co powinnam powiedzieć. Skrzywiłam się nieco, gdy nawiedziła mnie nieprzyjemna myśl. 
        - Tylko dlatego, że mi pomagałeś - wzruszyłam ramionami, wskazując na jego dłonie, “winne” mojego dobrego wyniku. Uniósł wysoko brwi i skrzyżował ręce na piersi. 
        - Sama pociągnęłaś za spust. 
        - Gdyby nie ty, pistolet wyleciałby mi z ręki. Pewnie wybiłabym sobie zęby lub dokonała innej tragedii - mruknęłam, wbijając wzrok w podłogę. Harry wybuchnął śmiechem i zrobił krok w moją stronę. Objął mnie w pasie, po czym przyciągnął do siebie i złożył długi pocałunek na czole. 
        - W końcu nabierzesz wprawy - powiedział w moje włosy, kołysząc nieco naszymi splecionymi ciałami. 
        - Oby - westchnęłam i spojrzałam w górę, w jego zielone tęczówki. Patrzył na mnie z dziwnym wyrazem, którego nie potrafiłam rozszyfrować. Między brwiami pojawiła się malutka zmarszczka, a potem świat wokół mnie został zasłonięty, gdy schylił się do pocałunku. Napięłam się, niczym spłoszony kot, ale otworzyłam usta w zapraszającym geście. Zażyłość, z jaką mnie traktował, wciąż wprawiała mnie w niezręczność. To dziwne, skoro, po moim powrocie do Anglii, spędziliśmy ze sobą już niejedną noc. Coś innego jednak tkwiło w delikatnych pocałunkach, coś intymniejszego niż seks. Seks to tylko fizyczność, spełnienie potrzeb biologicznych. Za to ciało nie potrzebuje pocałunku, to serce za nimi nawołuje. A moje niełatwo dawało się przekupić. 
        Gdy ciepłe miękkie usta oddaliły się od moich, zacisnęłam powieki, próbując znaleźć w sobie odwagę, by ponownie spojrzeć Harry’emu w oczy. Dłoń na moim policzku zdecydowała za mnie, więc, pozbawiona drogi ucieczki, zerknęłam w górę. Znów ten dziwny wyraz twarzy. Niewypowiedziany komunikat, którego nie potrafiłam zrozumieć. A potem nagła zmiana i uśmiech, uwydatniający urocze dołeczki w policzkach. 
        - Jeszcze raz? - zapytał, a ja kiwnęłam głowa, nie do końca będąc świadomą tego, co robię. 
        Lekcja strzelania zakończyła się zadziwiająco szybko, a przy ostatniej próbie Harry pozwolił mi trzymać broń bez jego pomocy. Odrzut był silny, lecz zdołałam w porę zablokować łokcie, zachowując, przyjętą wcześniej, pozycję. Harry klasnął wtedy z entuzjazmem i porwał mnie w objęcia, okręcając nas wokół własnej osi. Pozwoliłam sobie na głośny śmiech, czując, jak jego dobry nastrój spływa powoli na mnie. 
        Gdy dotarliśmy do naszego mieszkania było już po ósmej wieczorem. Ziewnęłam szeroko i zawołałam Kornelię, ale odpowiedziała mi cisza. Przekręciłam oczami, śmiejąc się cicho. Harry chwycił mnie za rękę i obrócił w swoją stronę. 
        - Może dzisiaj zostaniemy u mnie? Mój dom już za mną tęskni - zażartował, wskazując za siebie na drzwi wyjściowe. Rozejrzałam się jeszcze raz po salonie, rozważając jego propozycję. Przez ostatnie kilka nocy był on okupowany przeze mnie i Harry’ego. Nasza wspólna miłość do porządku i organizacja pozwoliła utrzymać pokoje w idealnym stanie. Coś, czego nigdy nie osiągnęłam z Kornelią. Ta kobieta posiada magiczną moc śmiecenia… Westchnęłam głośno. Jedna noc nie zaszkodzi…
        - Czemu nie… - odpowiedziałam i sięgnęłam po, rzuconą wcześniej na kanapę, torebkę. Harry rozpromienił się i puścił mnie przodem do wyjścia. 
        Siedząc w Maserati, trzymaliśmy się za ręce, co ponownie wydało mi się zbyt intymnym gestem, a jednak na niego pozwalałam. Każde, nakreślone kciukiem, kółko na mojej skórze, parzyło rozkosznym płomieniem. Czułam łaskotanie w żołądku i nie do końca byłam zadowolona z obecności tych setek motyli, które się tam zagnieździły. A kysz, małe zdradzieckie gnojki!
        Harry zaparkował na szerokim podjeździe i otworzył mi drzwi, by pomóc wyjść z niskiego samochodu. Przyjęłam, z wdzięcznością, ofiarowaną mi dłoń i, już po chwili, znaleźliśmy się w ogromnym holu z brązowym fortepianem na środku. Zapach męskich drogich perfum pieścił rozkosznie moje nozdrza, przywołał niechciane wspomnienia, które uderzyły mnie z siłą huraganu. Skrzywiłam się, patrząc w stronę garderoby, przez którą wszystko się zaczęło. Przez którą wszystko miało się skończyć. 
        Dotyk dłoni na moim brzuchu wytrącił mnie z rozmyśleń. Spojrzałam na Harry’ego, stojącego za mną, uśmiechającego się czule. Cholera, jest tak piękny… Wyglądał tak niewinnie.
        - Co chcesz robić? - zapytał, jakbyśmy byli małymi dziećmi, które szukają pomysłu na zabawę. Zagryzłam wargę i spojrzałam wymownie w stronę łazienki, w której ostatnio przebierałam się w pośpiechu, przy akompaniamencie huków pięści uderzających o drzwi. 
        - Chciałabym wziąć prysznic… - oznajmiłam. Wciąż czułam na sobie zapach prochu, metalu i skóry, który przywiozłam ze sobą ze strzelnicy. Harry kiwnął głową i wskazał na drzwi, które wcześniej zwróciły moją uwagę. 
        - Więc chodźmy - powiedział, popychając mnie lekko do przodu. Zaparłam się na piętach i odwróciłam gwałtownie w jego stronę. Przywołując swoją, dawno nieodwiedzaną, zadziorną postawę, wbiłam palec wskazujący w jego pierś.
        - Idę sama - powiedziałam, patrząc na niego z determinacją. Wciąż uśmiechał się głupawo, rozważając zapewne czy mówię poważnie. Wreszcie, chyba, doszedł do poprawnego wniosku, bo odsunął się ode mnie o krok i uniósł brwi. 
        - Nie wiesz co tracisz - rzucił, puszczając mi oczko. Parsknęłam i ruszyłam do garderoby. Mina Harry’ego zrzedła w jednej sekundzie i podążył za mną. 
        - Po co tam idziesz? - zapytał z napięciem. Och, czyżby ponownie miał tam towar? Zatrzymałam się z ręką na klamce, wahając się czy ją nacisnąć. 
- Nie wzięłam ze sobą rzeczy - wyjaśniłam, pamiętając, że w garderobie znajdowały się ubrania siostry Harry’ego, których prawdopodobnie już nigdy nie włoży. Harry zacisnął wargi, jego palec powędrował do ust. Podszedł do mnie i położył swoją dłoń na mojej. Wyraz napięcia nie schodził z jego twarzy, a ja przekręciłam oczami i przeniosłam ciężar ciała na drugą nogę. 
        - Nie zareaguję gorzej niż ostatnio - rzuciłam, doskonale wiedząc, dlaczego tak dziwnie się zachowywał. Uparcie trzymając się swojego, nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Tak, jak myślałam, sekretny pokój był otwarty, a imponująca kolekcja broni błyszczała w jaskrawym świetle żarówek. Oczekiwałam napadu paniki, zawodu, może strachu, ale nic takiego nie nadeszło. Bez emocji, przyjrzałam się karabinom, pistoletom, małym paczuszkom, których było dzisiaj znacznie mniej, niż przy mojej ostatniej wizycie. Odwróciłam wzrok od tego niecodziennego widoku i, jak gdyby nigdy nic, zaczęłam przeszukiwać szafy w celu odnalezienia czegoś, co mogłam włożyć na noc. Czułam na karku wzrok Harry’ego, ale nie skomentowałam tego. Uważnie obserwował każdy mój ruch, jakby spodziewał się, że zaraz rozpocznę histerię. Ale ja nie miałam niczego takiego w planie. Wyciągnęłam z szuflady luźną czarną koszulkę, która na pewno nie należała do siostry Harry’ego, a potem odwróciłam się do Stylesa z szerokim uśmiechem na twarzy. 
        Stał w progu tego przeklętego pokoju, jakby próbował swoim ciałem zakryć to, co się w nim znajdowało. Zirytowana jego przesadną ostrożnością, pokręciłam głową i ruszyłam w jego stronę. Zamiast zatrzymać się przy Harrym, minęłam go ostentacyjnie i weszłam do skrytki. Odwróciłam się na pięcie, z rękami na biodrach, i zaczęłam tupać szybko jedną stopą. 
        - Płaczę? - zapytałam, zbijając go z pantałyku. Potrząsnął głową i spojrzał na mnie zaciekawiony.
        - Nie. - odpowiedział powoli, mrużąc nieznacznie oczy
        - Krzyczę? 
        - Nie. 
        - Panikuję? 
        - Nie… Milen….
        - To przestań się znowu przejmować, bo to wkurzające. - przerwałam mu i, dla potwierdzenia swoich słów pogłaskałam grzbiet jednego z karabinów. Nie wiedziałam skąd wzięła się we mnie ta pewność siebie, ale doszłam do wniosku, że powinna pojawić się o wiele wcześniej, skoro zgodziłyśmy się na to durne życie. Gdyby moja rodzina wiedziała… Ale nie wie! A ty jesteś w Anglii, prowadząc wygodne życie! Czas wziąć je w swoje ręce! 
         - Nie rozumiem. Twoje nastroje są takie zmienne. - zaczął, wskazując na mnie ręką z wyrzutem. Zmarszczyłam brwi, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Jego żałosny ton, pełen dziecinnego oskarżenia, był uroczy. 
        - Zmienne? 
        - Tak! Raz napinasz się, gdy cię obejmuję, ledwo się odzywasz, robisz się niezwykle nieśmiała, a potem nagle… nagle
        - Nagle? - popędziłam go, szczerząc się, jak idiotka. 
        - Nagle wchodzisz do tego pierdolonego pokoju, pewna siebie, jakbyś wchodziła do własnej sypialni, wyzywasz mnie, dotykasz tej pierdolonej broni, sprawiając, że - przerwał nagle, jakby postanowił nie kończyć tej myśli. Przygryzłam wnętrze policzka, powstrzymując parsknięcie. 
        - Sprawiając, że co? - naciskałam, krzyżując powoli ręce na piersi. Nie odpowiedział. Podszedł tylko do mnie szybkim krokiem i wpił się ustami w moje usta. Przycisnął mnie do siebie mocno, zachłannie. Odpowiedziałam na pocałunek, rozchylając wargi i dotykając swoim językiem jego. Warknął, a wibracje jego głosu przeszyły całe moje ciało. Każdy mięsień jego ciała informował mnie, jak bardzo mnie pragnął. Było coś pociągającego w czułych gestach w otoczeniu dziesiątek sztuk broni palnej i białej. Coraz bardziej zaczynał mi się podobać ten niebezpieczny świat. Był intrygujący, tajemniczy i, przede wszystkim, zakazany. Może miałam dość zgrywania przykładnej dziewczynki. Może przestępca był idealnym facetem dla mnie? 
        - Prysznic - szepnęłam, przerywając tę namiętną chwilę. Nim odpowiedział, Harry przygryzł jeszcze moją dolną wargę i odpiął jednym sprawnym ruchem mój stanik. 
        - Więc chodź - syknął w moje usta, a ja, mimo krzyczącego w potrzebie ciała, pokręciłam głową. 
        - Sama - przypomniałam mu i oddaliłam się nieznacznie, klepiąc go lekko w ramię. Odetchnął głęboko i zacisnął szczękę. 
- Chcę tam być z tobą. - zawarczał gardłowo. 
        - Sama - powtórzyłam, unosząc jedną brew. Przez chwilę badał wzrokiem moją twarz, a potem jęknął żałośnie i załamał ręce, ale przepuścił mnie, bym mogła przejść przez garderobę i skierować się do toalety. Nim zatrzasnęłam za sobą drzwi, usłyszałam szum zamykających się ciężkich ukrytych drzwi. 
        Wzięłam gorący prysznic, zmywając z siebie resztki nieokiełznanego pożądania. Harry Styles będzie dla mnie zgubą, myślałam. Byłam pewna, że ten związek nie skończy się dobrze. Nie może. Dołączyłam do czarnego charakteru historii, a przecież wiadomo, że ci zawsze przegrywają. Ale to nie był film, to nie była bajka na dobranoc. To było życie. Co, jeśli w życiu czarne charaktery mają większe szanse na sukces, niż ludzie prawi, cnotliwi i szlachetni? W końcu lśniąca złota zbroja rycerza, oznacza, że nigdy nie była używana. A świecące się złoto łatwo odnaleźć i wykraść… Czy w życiu lepiej dołączyć do grupy rabusiów, którzy okradną nieudolnego, choć pięknego, rycerza? 
        Osuszyłam włosy i narzuciłam na siebie czarny T-shirt Harry’ego, celowo nie zakładając nic pod spód. Wyszłam z łazienki na palcach i przywitałam pusty hol. Pięknie… Jak miałam go znaleźć w tym ogromnym domu? 
        - Harry? - zawołałam w nadziei, że mnie usłyszy. 
        - Tutaj! - usłyszałam stłumiony głos, dochodzący z prawej strony na piętrze. Z ulga ruszyłam schodami, przeskakując po dwa stopnie aż dotarłam do długiego korytarza. 
        - Który pokój? - zapytałam, patrząc na kilka par ciężkich drewnianych drzwi. Chwila ciszy, wprawiła mnie w lekki niepokój, lecz zaraz potem w korytarzu rozległ się niski głos Harry’ego. 
        - Drugi od lewej - odpowiedział, a ja skierowałam się do wskazanego wejścia. Nacisnęłam klamkę i pchnęłam delikatnie drzwi. Otworzyły się bezdźwięcznie, a moim oczom ukazał się niesamowity widok. Wysokie ściany pokoju, do którego weszłam, zasłonięte zostały drewnianymi półkami, wypełnionymi setkami książek. Do każdej z półek dołączona była drabinka na szynach. Na środku biblioteczki, znajdował się okrągły stolik, przy którym stały dwa ogromne skórzane fotele, ale na żadnym z nich nie znalazłam Harry’ego. On siedział na szerokim parapecie, oparty o grubą ścianę. Musiał ugiąć nogi pod siebie, ponieważ nie mieściły się w tej, i tak dość szerokiej, przestrzeni. Parapet wyłożony był płaskimi miękkimi poduszkami, imitując tym samym wygodną kanapę. Za Harrym znajdowało się ogromne okno, zza którego rozlewał się widok na ogród willi. Westchnęłam zachwycona i przyjrzałam się mężczyźnie. Opierał na udzie jakąś książkę, oprawioną w skórę, która w kilku miejscach była już nieźle pozdzierana. Marszczył lekko czoło, gdy skupiał się na czytanych słowach, póki nie spojrzał na mnie i nie rozpromienił radośnie. 
        - Chodź - wyciągnął do mnie rękę. Przecięłam pokój i chwyciłam jego dłoń. Pociągnął mnie na poduszki, usadawiając między swoimi nogami. Zachichotałam, gdy próbował znaleźć sobie wygodną pozycję. W końcu oparłam głowę o jego ramię, kładąc się na jego torsie. Ja, w przeciwieństwie do Harry’ego, mogłam swobodnie wyprostować nogi na szerokość parapetu. 
        - Co czytasz? - zapytałam, patrząc na litery przed sobą. 
        - “Jeśli kobieta, podobnie umiejętnie jak przed ludźmi, skrywa uczucie przed swym wybranym, może go stracić, a wtedy nędzną pociechą jest przekonanie, że świat również o niczym nie wiedział. “ - przeczytał fragment niskim, seksownym głosem, a ja parsknęłam śmiechem na jego wybór cytatu. Uwielbiałam “Dumę i Uprzedzenie”, przeczytałam tę książkę kilka razy. 
        - To jakaś sugestia? - drażniłam się  z nim, sprzedając kuksańca w bok. Zaśmiał się i ucałował czubek mojej głowy, a potem zaczęliśmy czytać. Razem, w ciszy, wsłuchując się jedynie w nasze spokojne oddechy.
        Bandziory to zdecydowanie bardziej mój typ. 

***

        Wspólne czytanie klasyków literatury stało się naszą rutyną. Spędzałam teraz, prawie każdą noc w domu Harry’ego, znałam każdy pokój, każdy zakamarek. Kilka razy odwiedziłam zniesławioną skrytkę, z której, co jakiś czas, ubywało lub przybywało towaru. Nie wiedziałam dlaczego tam wracałam, ale zawsze robiłam to w tajemnicy przed Harrym. Coś fascynowało mnie w tym miejscu. Coś nie pozwalało mi o nim zapomnieć. Może była to zwykła ciekawość czegoś nowego, cząstki świata Harry’ego, której jeszcze nie poznałam do końca.
        Z zaskoczeniem przyjęłam jego tryb życia. W tygodniu studiował, czasami wyjeżdżał na jakieś “konferencje”, lecz nic nie wskazywało na to, by prowadził zorganizowaną grupę przestępczą. Zapewne właśnie dlatego tak długo dawałam się zwodzić. Bałam się poruszać z nim tego tematu, by nie wpadł we wściekłość. Nie wiedziałam jaka była jego wrażliwość na tym punkcie, ale czułam, że długo nie wytrzymam. W końcu będę musiała dowiedzieć się szczegółów. 
        Zawalona pracą, nie myślałam jednak o tym zbyt często. Dni zlatywały mi na oddawaniu, tworzeniu i poprawianiu projektów, wieczory na spotkaniach z Harrym, wspólnym czytaniu, upojnych nocach. Wpadłam w spokojną rutynę, do której w dziwny sposób się przyzwyczaiłam (Jeśli rutyną można było nazwać skrajne emocje, jakie czułam, za każdym razem, gdy Harry był w pobliżu). Minęło już tyle tygodni, a ja wciąż nie potrafiłam się do niego przyzwyczaić. Każdy jego dotyk, każdy pomruk doprowadzały mnie od razu do stanu błogości, o który siebie wcześniej nie podejrzewałam. 
        Motyle w żołądku szalały coraz bardziej, przyprawiając mnie o mdłości. Harry wciąż mnie intrygował. Z jednej strony był niezwykle czuły i uprzejmy, z drugiej, potrafił doprowadzić mnie na skraj irytacji, wydawał rozkazy, był szorstki i władczy. Dwoistość jego natury nie pozwalała mi się nudzić. 

***

        - Zaraz ci zajebię - warknęłam, gdy Harry odciągnął mnie od zlewu i posadził sobie na kolanach. Zaśmiał się złowieszczo, trzymając mnie mocno w pasie. Próbowałam się wyrwać, lecz nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. 
        - Czekam - pokazał mi język i połaskotał delikatnie po plecach. Jęknęłam żałośnie, odpychając się od niego z całych sił. 
        - Nie żartuję! Dostaniesz po mordzie - syknęłam, choć uśmiech cisnął mi się uparcie na usta. Powstrzymywałam go, próbując pokazać Harry’emu, że przeszkadzanie w mojej rutynie sprzątania, nie było dobrym pomysłem. Nie byłam pedantką, lecz lubiłam zakończyć, bez zbędnych przerw, to, co już zaczęłam. 
        Harry uśmiechał się psotnie, ukazując mi swoje równe białe zęby. Poczułam, że zaczął bawić się moimi rozpuszczonymi włosami, a potem lekkie szarpnięcie odchyliło moją głowę nieznacznie w tył. 
        - Czekam - powtórzył, przyciskając, zaraz po tym, usta do mojej obnażonej szyi. Cholera… Zacisnęłam pięści na jego koszuli, czując jak dreszcze przechodzą przez całe moje ciało, a mięśnie topnieją pod tym rozkosznym dotykiem. Zassał moją skórę, znacząc ją swoim znamieniem. Ugh, kolejny tydzień w apaszce w pracy. Mimo tych myśli nie gniewałam się na niego. Oddawałam się tym ruchom, tej potrzebie władzy, oddychałam szybko, gdy wreszcie puścił moje włosy i zabrał się za rozpinanie mojej koszuli. 
        Ale wtedy zadzwonił telefon… 
        Harry jęknął niezadowolony i spojrzał na ekran. Jego spojrzenie zmieniło się z poirytowanego w przerażone. Poczułam nerwy wpełzające powoli do mojego systemu. Zerknęłam ukradkiem na ekran, bo Harry nie kwapił się, by odebrać owe połączenie. 
        Clifford.
        Zamarłam, czekając na jego reakcję. Wreszcie, jego palec dotknął zielonej słuchawki i telefon, powolnymi ruchami, został przyłożony do jego ucha. 
        - Michael? - odezwał się drżącym głosem. Odchrząknął nieco, doprowadzając się do porządku. Nie słyszałam tego, co mówił Clifford, ale nie mogło to być nic dobrego, bo Harry, z każdą sekundą, wyglądał na coraz bardziej wściekłego. 
- Niemożliwe - warknął do słuchawki, nienawistnym tonem. - Po chuj miałby kraść wasz towar, co? Clifford, myśl - syknął, a ja zsunęłam się z jego kolan, przygryzając nerwowo paznokcie. Harry spojrzał na mnie nienawistnym wzrokiem, ale, mimo początkowego lęku, zrozumiałam, że negatywne emocje nie były skierowane do mnie. Ostrożnie położyłam dłoń na jego ramieniu i ścisnęłam lekko. Przymknął powieki, słuchając czegoś po drugiej stronie linii. 
        - Świetnie - rzucił i rozłączył się bez słów pożegnania. Nie wiedziałam czy powinnam pytać. Wpatrywałam się nerwowo w jego zamknięte oczy, czekając na jakąkolwiek reakcję. Jego pięść zaciskała się powoli, knykcie pobielały, a potem uderzyły z hukiem w stół
        - KURWA! - ryknął, a ja podskoczyłam, zszokowana jego furią. Wstał szybko z krzesła i zaczął chodzić w tę i z powrotem po kuchni. Obserwowałam go w ciszy, jak przyciskał do ust palce, wbijając wzrok w podłogę. Drżałam na całym ciele, kręciło mi się w głowie. Miałam ochotę usiąść, lecz nie byłam w stanie się ruszyć. Co się stało? 
        - Harry? - zaczęłam cicho, a on pokręcił tylko głową, uciszając mnie szybko. Przełknęłam ciężko ślinę. Potrzebowałam wyjaśnienia, nie mogłam stać tak bezczynnie, nie wiedząc, czy powinnam martwić się jego reakcją. Głupia, oczywiście, że powinnaś się martwić. 
        - PIEPRZONY PAYNE! - ryknął, wyrzucając w górę ręce, a ja zmrużyłam oczy na jego donośny głos. Liam? 
        - Harry, proszę, powiedz mi co się dzieje - szepnęłam, patrząc na niego błagalnie. Wreszcie uniósł wzrok i spojrzał prosto w moje oczy. Rysy jego twarzy złagodniały nieco, gdy zobaczył moją przestraszoną twarz. 
        - Clifford jest przekonany, że Liam wykradł jego towar - wyrzucił z siebie i usiadł na krześle, opierając czoło na dłoni. O nie, Liam, do cholery… Opadłam na krzesło obok i położyłam łokcie na stole. 
- Skąd to wie? Dlaczego Liam miałby wykradać jego towar? - zapytałam, a Harry pokręcił tylko głową i wypuścił głośno powietrze, pocierając nerwowo brodę. Ta sytuacja mogła się zakończyć tylko źle. 
        - Skurwiel, pewnie znów ćpa. - oczy Harry’ego wyrażały czystą wściekłość. Wpatrywał się tępo w jeden punkt na blacie stołu. Zacisnęłam ręce na brzuchu, próbując powstrzymać, wzbierającą we mnie, panikę. 
        - Co teraz? - zapytałam, kołysząc się lekko na krześle w przód i w tył. Wziął głęboki oddech i spojrzał na mnie wreszcie, przenikliwym wzrokiem. Zastanawiał się nad czymś przez chwilę, po czym jego pięść ponownie spotkała się z drewnem. Wrzasnął wściekle i odepchnął się, wstając szybko. Po raz drugi rozpoczął marsz po kuchni, a potem zamachnął się nagle, gwałtownie i zrzucił z półki kubki, z których, kilkanaście minut wcześniej, piliśmy kawę. Podskoczyłam na krześle i odruchowo zakryłam uszy, chroniąc je przed hałasem tłuczonych naczyń. Wstałam, oddalając się od, mogących poranić moje nagie stopy, odłamków.  Harry w tym czasie sięgnął po telefon i wybrał jakiś numer. Ciszę przerywał dźwięk jego butów, kruszących małe ceramiczne odłamki. 
        - Lou, mamy problem. 

***
        Jakim cudem się tu znalazłam? Rankiem byłam jeszcze w moim mieszkaniu, wygłupiając się z Harrym a teraz stałam na środku znajomego lotniska, otoczona przez przestępców z dwóch, rywalizujących ze sobą grup. Kornelia ściskała moją dłoń, wpatrując się w to, co działo się przed naszymi oczami. To dzięki niej mogłam być świadkiem tych wydarzeń. Harry uparł się, że nie mogę jechać na spotkanie z Cliffordem. 
        - Do cholery, to nie jest dla ciebie! - wrzasnął wtedy na mnie, ściskając mocno moje ramiona. Pokręciłam gwałtownie głową i odepchnęłam go od siebie. 
        - Nic mnie to nie obchodzi, jadę z tobą! - mój głos również był podniesiony. Nerwy okazały się zbyt silne. Harry zacisnął szczękę i ruszył do wyjścia, nie odpowiadając w ogóle na mój sprzeciw. Zawołałam za nim, lecz nie zareagował. Zatrzymał się dopiero w progu, a gdy do niego dotarłam podniósł rękę, powstrzymując mnie przed kolejnym krokiem. 
       -  Zostajesz tutaj - powiedział, a choć jego ton był szorstki, w oczach tliła się prośba o przebaczenie. Zatrzasnął za mną drzwi, a potem usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza. Co?
        Przeszukałam torebkę i miejsca, w których zwykle kładę moje klucze. Puste. Harry zamknął mnie we własnym mieszkaniu, żebym za nim nie podążyła. Na szczęście Kornelia szybko odpowiedziała na mój telefon i przyjechała z Louis’m, by mnie odebrać. Przyjaciel Harry’ego nie był tak stanowczy w powstrzymywaniu nas przed uczestniczeniem w tym osobliwym wydarzeniu.

        Harry zerkał na mnie co jakiś czas. Widziałam, że nie był zły. Gdy zjawiliśmy się tutaj z Louis’m i Kornelią, wrzasnął na przyjaciela, ale mnie przywitał głębokim, tęsknym pocałunkiem i słowami przeprosin za wcześniejsze złe traktowanie. 
        Na lotnisku stali już Liam, Niall i Zayn. Nieopodal dostrzegłam czarne, eleganckie samochody, przy których znajdowali się Irwin, Hood, Hemmings i, o dziwo, Peters - dziwny chłopak, którego poznałam na imprezie Louis’ego, w pierwszym tygodniu naszego powrotu do Londynu. Wszyscy czekali tylko na Clifforda. Kornelia drżała na całym ciele, patrząc z napięciem na Louis’ego, który wbił wzrok w przestrzeń przed sobą. Zayn rozmawiał po cichu z Liamem, który wyglądał okropnie. Blady i wychudzony, kołysał się nieznacznie na nogach.
        Wszyscy odwrócili się nagle, gdy w oddali usłyszeliśmy niski pomruk, zmierzającego w naszym kierunku, czerwonego Dodge’a. Ścisnęłam mocniej dłoń Kornelii i spojrzałam z obawą na Harry’ego. Widziałam, jak przełyka ciężko ślinę, a potem patrzy ze smutkiem na Liama. Nie.. To nie był smutek. W jego oczach błysnęła rozpacz. Mięśnie zwiotczały mi i, gdyby nie resztki sił, które jeszcze chowały się gdzieś po kątach, opadłabym na szorstki piach. 
        Dodge zatrzymał się przy czarnych samochodach, a ze środka wyszedł młody mężczyzna, ubrany jak gwiazda punk rocka. Przez głowę przeszła mi myśl, że zupełnie nie pasował do towarzystwa, elegancko ubranych, zadbanych mężczyzn. On i Hood, który miał na sobie luźny tank top i wąskie czarne rurki. Piątka mężczyzn ruszyła w naszą stronę, a mnie zakręciło się w głowie. 
        Nie wiedziałam czego się spodziewać i powoli zaczynałam żałować, że tak uparłam się, by tu przyjechać. Może wcale nie czekały mnie straszne chwile i tylko niszczyłam swój organizm nerwami? Może wręcz przeciwnie? Zostanę świadkiem okropieństw, które na zawsze utrwalą się w mojej pamięci? Tak czy inaczej, nie powinnam tutaj być. 
        - Styles - z rozmyśleń wytrącił mnie nieznajomy głos. Michael Clifford podał rękę Harry’emu, a ten uścisnął ją mocno. Jego ruchy były sztywne, pełne napięcia. 
        - Clifford - odpowiedział i kiwnął głową na każdego z przybyłych. Jego wzrok zatrzymał się dłużej na Evanie, a w oczach pojawiła się czysta nienawiść. - Peters, miło cię widzieć - rzucił sarkastycznie, a blondyn prychnął w odpowiedzi i skrzyżował ręce na piersi. 
        - Wzajemnie, szefie - odparł, kładąc nacisk na drugie słowo. Zacisnęłam zęby. Nawet ja miałam ochotę rzucić się z pięściami na tego zarozumiałego dupka. 
        Ashton Irwin rozejrzał się po zebranych twarzach i zawiesił swój wzrok na mojej. A potem go zniżył. Jego usta ozdobił ohydny półuśmiech, gdy, bez skrępowania, zaczął przypatrywać się mojemu dekoltowi. W pośpiechu zapięłam dodatkowy guzik swojej koszuli. Parsknął cicho i odwrócił się w stronę Harry’ego. 
        - Widzę, że przyprowadziliście widownię - rzekł, wskazując podbródkiem na mnie i Kornelię. Harry i Louis rzucili nam ukradkowe spojrzenia. Louis zacisnął pięść i zrobił krok w przód, zasłaniając swoim ciałem moją przyjaciółkę. 
        - Zamknij, jadaczkę, Irwin, bierzmy się do konkretów - z zaskoczeniem przyjęłam, że owe słowa wyszły z ust Michaela. Kątem oka zauważyłam, jak Kornelia zaciska palce na tyle marynarki Louis’ego. Mężczyzna sięgnął dyskretnie w tył i ścisnął krótko jej dłoń. 
        - Liam! - kobiecy głos przeszkodził Cliffordowi, który już brał oddech, by coś powiedzieć. Z eleganckiego Mercedesa, stojącego obok Audi Louis’ego, wybiegła Karolina. Jej długie loki rozwiały się za nią, niczym peleryna, gdy spieszyła w kierunku swojego chłopaka. Liam spojrzał na nią niewidzącym wzrokiem i przyjął w swoje objęcia. Ucałował jej czoło i przytulił do siebie.
        - Głupia, miałaś siedzieć w aucie - szepnął do niej, a jego głos drżał przeraźliwie, zniekształcając znacznie słowa. Potrząsnęła głową, wtulając się w niego, a jej policzki zalśniły, w świetle zachodzącego słońca, od łez. 
        - Jeszcze jedna. Może zadzwonię po Phoebe, skoro robi się z tego zbiorowa randka - zakpił Luke, demonstracyjnie wyciągając z kieszeni telefon. Niall spiął się wyraźnie, ale nie zareagował, powstrzymany ostrzegawczym spojrzeniem Louis’ego. Michael uśmiechnął się krzywo, patrząc na, tulącą się teraz, parę, a potem poprawił skórzaną kurtkę i wcisnął ręce w kieszenie swoich podartych jeansów. 
        - Słodko… - mruknął pod nosem - Ale przejdźmy do konkretów. Payne pójdzie z nami - powiedział tonem pozbawionym emocji i przywołał do siebie gestem Liama. Ten jednak nie ruszył się z miejsca, wciąż kurczowo ściskając Karolinę. Harry zrobił krok do przodu i uniósł lekko dłonie. 
        - Nie. Najpierw chcę usłyszeć wszystko. Ze szczegółami - warknął, patrząc wymownie na Evana. Sarkastyczny uśmieszek przebiegł po twarzy blondyna. Niechęci, jaką do niego czułam, nie dało się opisać słowami. Sznureczki powoli doprowadzały mnie do centrum problemu, a Evan Peters stał zadziwiająco blisko niego. Calum zrobił kilka cichych kroków w naszą stronę i nikt, prócz mnie, Kornelii i Louis’ego, nie zwrócił na to uwagi. Spojrzał na moją przyjaciółkę zmartwionym wzrokiem, a ona zmarszczyła brwi i kiwnęła głową ze smutkiem w oczach. Prowadzili jakiś niemy dialog, którego nie potrafiłam zrozumieć, ale zaskoczyła mnie ich postawa. Zachowywali się, jakby znali się lepiej, niż było to możliwe, w ich przypadku. Louis zmrużył oczy, mierząc z wrogością Hooda, ale nie reagując. Cofnął się tylko w stronę Kornelii i objął ją ramieniem. Calum, widząc to, zagryzł wargę i powrócił wzrokiem do swojego szefa. 
        - Liam Payne skradł towar o wartości półtora miliona. Myślę, że to wystarczający powód, żebym mógł żądać od was pewnej zapłaty, prawda? Biorąc pod uwagę fakt, że klient, który chciał to kupić proponował cenę trzy razy wyższą. - wyjaśnił Michael, cały czas mówiąc spokojnym, rzeczowym tonem. Serce zabiło mi szybciej, gdy usłyszałam jego zarzuty. To brzmiało jak czyste kłamstwo, wydawało się tak niemożliwe. 
        - Jak widzisz, Hazza, twój przyjaciel pozbawił mnie półtora miliona funtów i nie jestem z tego powodu zadowolony - głos Clifforda obniżył się nieco. Oczy pociemniały. 
        - Liam… - szept Karoliny poniósł się po wietrze. Liam potrząsnął gwałtownie głową, oczy zaszkliły się od łez. 
        - Nie zrobiłem tego… - powiedział cicho, patrząc w ziemię. Wyglądał tak słabo, bezbronnie. Zapadłe policzki i oczy potwierdzały, jak głęboko siedział w swoim nałogu. Kto uwierzy ćpunowi?  Harry spojrzał na Louis’ego, który teraz zaciskał mocno pięści. Na jego czole pojawiły się kropelki potu. Dołeczki zaznaczyły się w policzkach Stylesa, gdy zacisnął wargi i zrobił kilka kroków w stronę Michaela. 
        - Skąd wiecie, że to on? Chyba nie myślisz, że oddamy wam jednego z naszych na podstawie słów, co? - warknął, patrząc mu prosto w oczy. Powietrze zgęstniało, poczułam, jak robi się gorąco, choć słońce miało zaraz schować się za horyzontem. Napięłam się cała, czekając na odpowiedź Michaela. Westchnął ciężko, zrezygnowany, a potem wskazał na Evana. 
        - Wasz szpieg… Jak to ująć… - spojrzał na swoje buty i zarył podeszwami w ziemię - Cóż… był naszym szpiegiem. Liam zaufał nieodpowiedniej osobie, poprosił go o szczegóły transakcji, o miejsce przechowywania towaru. Poza tym - załamał ręce - spójrz na niego. Jest zaćpany. Może nie teraz, ale zdecydowanie jest na głodzie. Z tego, co słyszałem, miał dosyć kolorową przygodę z kilkoma silniejszymi substancjami. Kto wie, może chciał wykarmić też kilku kolegów… A przecież ze swojego domu się nie kradnie. - wzruszył ramionami. Zapadła długa cisza, przerywana jedynie szlochami Karoliny i ciężkimi oddechami mężczyzn. Fale gorącej paniki przelewały się przez całe moje ciało, w oczekiwaniu na odpowiedź Harry’ego. Ale to nie od niego padły kolejne słowa. 
        - Dosyć tego, do cholery. Clifford nie pierdol się z nimi - Ashton wyszedł przed swojego szefa i sięgnął do wnętrza swojej marynarki. Jego kolejne ruchy zarejestrowałam, niczym duch, stojący gdzieś na uboczu. Metal błysnął w jego dłoni i długa lufa, zgrabnego pistoletu została wycelowana wprost w czoło Liama. Karolina krzyknęła w proteście, wtulając się mocniej w swojego chłopaka, Liam patrzył w skupieniu w sam środek lufy. Zamieszanie, jakie wywołało zachowanie Ashtona, wybudziło mnie z dziwnego paraliżu. Cofnęłam się kilka kroków, w akompaniamencie otaczających mnie, niskich krzyków mężczyzn i kliknięć odbezpieczanej broni. Kilka pistoletów zostało wycelowanych w blondyna, w tym te Harry’ego i Louis’ego 
        - Do kurwy nędzy, Irwin, ty pierdolony psycholu, schowaj to! - ryknął Calum, podbiegając do swojego kolegi i obniżając jego rękę. Irwin odepchnął go od siebie i Hood runął boleśnie plecami na piasek. Zakaszlał kilka razy i warknął głośno. Kornelia szarpnęła się dziwnie, lecz po chwili wróciła do poprzedniej pozycji, chowając się za Louis’m. Patrzyła na Caluma wzrokiem pełnym bólu, ale nie wykonała już żadnych ruchów. 
        - Nie tutaj, Ashton. Pamiętaj, że nie jesteśmy na neutralnym gruncie - syknął Michael, pociągając Ashtona za marynarkę. 
        - Pieprzyć neutralny grunt, ten gnojek powinien za to zapłacić! - rzucił blondyn, wciąż celując w głowę Liama. 
        Moje serce pędziło z prędkością światła. Czułam, że panika doszczętnie mnie opanowała, lecz nie mogłam nawet nic powiedzieć, bojąc się o swoje życie. Harry i Louis wyszli przed swoją grupę, celując wciąż w Irwina. 
        - Zapłacimy wam - powiedział Harry, zerkając szybko na Michaela. 
        - Nie chcemy pieniędzy - odparł Clifford - Opuść to wreszcie! - syknął na Ashtona, a ten posłusznie obniżył powoli broń. Harry i Louis  zlustrowali jego ruchy, co nieco mnie uspokoiło. W co ja się wpakowałam? - Nie potrzebujemy pieniędzy. Mamy je. Przez was za to, straciliśmy jednego z najbardziej zaufanych i hojnych klientów, a to bardzo mi przeszkadza. - mroczny zimny ton Michaela przyprawił mnie o ciarki. 
        - Oddamy wam jednego ze swoich. Mamy ich więcej, przeżyjemy - syknął Harry. Michael zaśmiał się cicho, a potem spojrzał po swoich towarzyszach i pokręcił głową. 
        - Styles, nie jesteś głupi, doskonale wiesz, że nie o to mi chodzi 
        - Nie dostaniecie Payne’a. Pierdole wasz honor. - Harry zbliżył się niebezpiecznie do Clifforda. Palce wolnej dłoni złożyły się w pięść. Stojący teraz za Michaelem, Ashton, napiął się ostrzegawczo, zaciskając dłoń na rękojeści pistoletu. Hemmings zbliżył się do mierzącej się spojrzeniami dwójki, również sięgając po broń. 
        - Nie pozwolę, żeby ten skurwiel okradł mnie po raz drugi - warknął Clifford przez zaciśnięte zęby. Dopiero teraz dostrzegłam cień emocji, która opanowała jego ekspresję. Zimny spokój uleciał gdzieś, ustępując miejsca wściekłości. Coś podpowiadało mi, że nie był to dobry znak. Wbiłam paznokcie w skórę wnętrza dłoni, lecz ból nie dał mi oczekiwanej ulgi. Strach wciąż tlił się we mnie, wprawiając w drżenie każdy z moich mięśni. 
        - Więc się dogadajmy. A Liam nie będzie już dla ciebie problemem, możesz być tego pewny. - Harry oddychał szybko, jego głos był obniżony. Choć starał się zachować spokój, w jego tonie wyraźna była nadzieja. Za wszelką cenę chciał uratować życie przyjaciela. 
        Twarz Michaela rozjaśniła się nagle, jakby wpadł na jakiś genialny pomysł. Zerknął szybko za siebie, na Ashtona, a potem przekrzywił głowę i uniósł jedną brew. Metal odbił światło ostatnich promieni słońca. 
        - Świetnie. Może więc zajmiesz jego miejsce - powiedział z bijącą od niego pewnością siebie, a Ashton, jakby już wcześniej wiedział, co jego szef miał zamiar powiedzieć, wyciągnął broń, której lufa skierowana została, tym razem, na czoło Harry’ego. Na sekundę świat przysłoniła mi ciemność, gdy moje serce postanowiło się zbuntować i zatrzymać, a potem rzucić w szaleńczy galop. Jeśli to, co wcześniej odczuwałam, interpretowałam jako strach, to teraz byłam przerażona. Nogi zmiękły mi zupełnie, żołądek skurczył się do najmniejszych rozmiarów. Nie mogłam wziąć oddechu, powietrze było zbyt gęste, jego cząstki nie mogły wypełnić moich sparaliżowanych płuc. Reakcja otoczenia na ruch Ashtona była zupełnie inna niż wtedy, gdy wycelował broń w Liama. Wszyscy nagle ucichli, czekając na dalszy przebieg wydarzeń. Harry stał w tym samym miejscu, wyprostowany dumnie i wpatrujący się w czarne wnętrze śmiercionośnego przedmiotu. Żyła na jego skroni pulsowała szybko, a mięśnie szczęki podskakiwały w zastraszającym tempie. Dźwięk jego płytkiego oddechu wypełniał moje uszy. Nie, nie, nie, nie….
        - Nie! - krzyknęłam. Nie minęło nawet kilka sekund od wyciągnięcia broni, a ja rzuciłam się w stronę Harry’ego. Odwrócił się w moją stronę i podniósł rękę. 
        - Stój. Milena, proszę cię, stój - powiedział cicho, drżącym głosem. Zatrzymałam się posłusznie, a widok pięknych szmaragdowych oczu przysłoniły mi własne łzy. 
        - Harry… - szepnęłam, przyciskając ręce do brzucha. Usta Ashtona ułożyły się w małe “o”, a na jego twarzy zagościł wyraz satysfakcji. Powolnym ruchem przycisnął kurek pistoletu, a w powietrzu rozległo się kilkukrotne kliknięcie. Zaszlochałam żałośnie, na ten dźwięk. Byłam wściekła na swoją bezradność.Zacisnęłam powieki, nie chcąc widzieć tego, co miało zaraz się stać. Nie mogłam pozwolić, by ten obraz dostał się do mojej pamięci. Nie mogłam na to patrzeć. Jak Ashton naciska spust, jak szmaragd traci swoją intensywność, a potem zostaje zasłonięty przed światem. Jak Harry upada na ziemię, a bezwładne ciało nie odpowiada na moje ruchy, na moje prośby. 
        Ale zamiast dźwięku wystrzału usłyszałam drugi odgłos naciśniętego kurka. 
        - Nawet nie próbuj - niskie, groźne warknięcie należało do Louis’ego. Z obawą otworzyłam oczy, by napotkać widok Tomlinsona, stojącego od Ashtona na odległość swojej wyciągniętej ręki. Jego czarny pistolet zatopił się w blond lokach. Irwin wbił wzrok w nicość, napinając się wyraźnie. Louis, proszę, proszę, powstrzymaj ich, powstrzymaj! Myślałam gorączkowo, uświadamiając sobie, że miałam na myśli tylko jeden sposób poradzenia sobie z tą sytuacją. Kiedy stałam się tak bezwzględna? 
        - Myślę, że możemy ponegocjować - warknął Ashton, wciąż wpatrując się ślepo przed siebie. Michael skinął głową i uniósł ręce w uspokajającym geście. 
        - Neutralny grunt. Za trzy dni - zaproponował, patrząc w oczekiwaniu na Louis’ego, który wciąż trzymał Ashtona na muszce. - Chcę rozmawiać albo z tobą, albo ze Stylesem - warknął poirytowany. Ogarnęła mnie niewyobrażalna ulga. Czując, że jego plan spełzł na niczym. Gdy tylko broń Louis’ego i Ashtona została zabezpieczona, podbiegłam do Harry’ego i rzuciłam mu się na szyję, wybuchając niekontrolowanym płaczem. Objął mnie mocno w pasie, wtulając twarz w moje włosy. 
        - Ćśśś, skarbie, wszystko w porządku, wszystko w porządku. Jestem tutaj - szeptał mi do ucha, głaszcząc mnie delikatnie po plecach. Nie byłam w stanie przestać szlochać. Ulga jaką czułam, sprawiła, że miałam ochotę roztopić się w jego ramionach. Ostatni miesiąc pozwolił mi zrozumieć, że Harry był dla mnie o wiele ważniejszą osobą niż chciałam to przed sobą przyznać. Gdyby miał… Gdyby Ashton nacisnął spust… 
        - Ja pojadę - usłyszałam cichy głos Louis’ego. 
        - Nie… - gdzieś po mojej prawej stronie rozległ się desperacki szept Kornelii. Odsunęłam się od Harry’ego i spojrzałam za siebie. Wyraz twarzy Louis’ego był pełen zimnej nienawiści. Broń miał opuszczoną, ale wciąż utrzymywał defensywną pozycję w stosunku do Ashtona. Kornelia zakrywała usta dłonią, powstrzymując płacz. Jej zaczerwieniony nos i oczy ukazywały, jak kiepsko jej to wychodziło. 
        - A ty zajmij się Liamem - Louis zwrócił się do Harry’ego, na co ten kiwnął bez słowa głową. Atmosfera wokół nas rozluźniła się na tyle, by pozwolić Zaynowi i Niallowi schować broń. Harry również to zrobił, zabezpieczając ją uprzednio. 
        - Świetnie. W takim razie do zobaczenia za trzy dni - Michael pożegnał się z Louis’m i kiwnął głowa na resztę naszej grupy. Zawołał za sobą gestem Hooda, Irwina, Petersa i Hemmingsa, a potem ruszył w kierunku swojego samochodu. 
        Bałam się, że zaraz zemdleję. Już po wszystkim, już po wszystkim… myślałam gorączkowo, ściskając w dłoniach koszulę Harry’ego. 
        - Jeszcze jedno - odezwał się nagle Louis i bez ostrzeżenia wyciągnął przed siebie rękę, w której trzymał pistolet. Nim zdążyłam zrozumieć, co się dzieje, nacisnął spust, a ogłuszający wystrzał poniósł się echem po pustym lotnisku. Towarzyszył mu przeraźliwy krzyk Evana, z którego nogi trysnęła parująca, szkarłatna krew. Zamarłam z dłonią przyciśniętą do serca. Ku mojemu zdziwieniu, Michael spojrzał beznamiętnie na, wijącego się na ziemi z bólu, mężczyznę i uniósł jedną brew. 
        - To za zdradę - warknął Louis, wciskając wściekle broń w kaburę. Luke uśmiechnął się pod nosem i poklepał po plecach Ashtona, z którym ruszyli ponownie do swoich aut. Calum patrzył z obrzydzeniem na Louis’ego, a potem przeniósł zmartwiony wzrok na Kornelię, która klęczała teraz na ziemi, patrząc w pełnym szoku na swojego chłopaka. 
        - Zasłużył. - Micheal wzruszył ramionami i przywołał do siebie Caluma. Mężczyzna podszedł posłusznie do niego, a potem obaj dźwignęli jęczącego Evana i zaciągnęli go do czerwonego Dodge’a. 
        - Pierdolone ścierwo - syknął Louis, po czym odwrócił się do Kornelii i zamarł w półkroku. - Kocie - szepnął. Na jego twarz wpłynął wyraz paniki. Podbiegł do mojej przyjaciółki i przyklęknął przed nią, chwytając jej twarz w dłonie. - Kocie, przepraszam - powiedział cicho, całując ją desperacko w czoło. Patrzyła na niego, niewidzącym wzrokiem. Wyglądała, jakby nie docierało do niej nic, co działo się wokół. 
        - Kornelia… - kolana Louis’ego zaryły w piasek, gdy przyciągnął ją do siebie, zamykając w mocnych objęciach. 
        - Ok. Wszystko ok… - szepnęła, potrząsając głową, jakby budząc się z długiego snu. 
        - Hazza - Liam odezwał się niepewnie, delikatnie odsuwając od siebie Karolinę. Harry spiął się cały i odwrócił w jego stronę. Ruszył przed siebie szybkim krokiem.
        - Skurwielu, powinienem był dać im cię zabić! - ryknął, po czym zamachnął się szeroko, a jego pięść wgniotła się w policzek Liama. Osłabiony mężczyzna upadł z hukiem na ziemię. Jęknął cicho i wypluł sporą ilość krwi, barwiąc piasek na czerwono. Podparł się jednym łokciem i uniósł rękę w geście poddania. 
        - Harry! Proszę, nie rób tego! - Karolina krzyknęła desperacko i  uklęknęła przy swoim chłopaku. Rozbolała mnie głowa. Chciałam dołączyć do niej, obronić słabego, bezbronnego mężczyznę, lecz nie potrafiłam się ruszyć. 
        - Hazza, to nie ja. Nie zrobiłem tego, cholera, nie zrobiłem! Peters naopowiadał im kłamstw! - głos Liama załamywał się co chwilę, a gdy mówił, pluł wokół siebie szkarłatnymi kropelkami. Odwróciłam wzrok, nie mogąc patrzeć na jego cierpienie. 
        - Wylatujesz. - krótka wypowiedzi Harry’ego miała zakończyć tę dramatyczną scenę, lecz w krąg wydarzeń wkroczył Zayn. 
        - Cholera, Styles, nie damy sobie bez niego rady - powiedział, siląc się na spokojny ton. 
        - DOSYĆ TEGO! Zaraz zwariuję! Wypierdalać do siebie! Wszyscy! - ryknął Harry, chwytając się za głowę. Karolina pozbierała pospiesznie Liama z ziemi. Zayn ofiarował mu swoją pomoc, ale ten pokręcił głową i wolnym krokiem ruszył z Karoliną do Mercedesa. Zayn rzucił jeszcze Harry’emu ostrzegawcze spojrzenie, a potem pociągnął wymownie, stojącego w miejscu, Nialla za ramię i również zniknął za drzwiami swojego auta. Niall wyraźnie się zawahał, ale morderczy wzrok Harry’ego przekonał go, by w końcu i on usunął się z lotniska. Obejrzałam się za siebie, ale Louis’ego i Kornelii już nie było. Jasne światła grafitowego Audi R8 oddalały się od nas szybko. 
        Harry odetchnął głęboko i schował twarz w dłoniach. Podeszłam do niego wolnym krokiem i, bez słowa, objęłam go w pasie, przekazując w tym geście całe moje wsparcie, moje uczucie. Początkowo nie zareagował, lecz potem położył jedną dłoń na moich włosach, przyciskając mnie do siebie mocniej. 
        - Przepraszam… Przepraszam, że musiałaś to widzieć - szepnął, a choć go nie widziałam, domyślałam się, że płakał. Jakimś cudem udało mi się odnaleźć w sobie siłę, którą Harry chwilę temu stracił. Ta sytuacja, to doświadczenie, było jedną z najbardziej przerażających rzeczy, jakie przytrafiły się w moim życiu, a jednak, jedyne o czym teraz myślałam, to to, by sprawić, żeby Harry poczuł się lepiej. 
        - W porządku, wszystko w porządku… - zapewniłam go, oddalając się nieznacznie, by móc spojrzeć mu w oczy. Jedyne, co teraz odczuwałam to niewyobrażalna ulga, że wciąż mogę go obejmować, że nie płakałam właśnie nad martwym ciałem. 
        - Zrozumiem, jeśli będziesz chciała wrócić do Polski. Zrozumiem to Milena. Widzisz jak jest tu niebezpiecznie - mówił bez przekonania, lecz determinacja w jego wzroku zapewniała o jego szczerości. Harry chciał, żebym była bezpieczna. 
        - Zamknij się, kretynie. Nigdzie nie lecę. Rozumiesz? - warknęłam, przyciągając go do siebie i składając na jego ustach zapewniający pocałunek. Rozumiał…

***

        - “Neutralny grunt?” - zapytałam, leżąc bokiem na jego łóżku i bawiąc się leniwie brązowymi lokami. Po twarzy Harry’ego przebiegł wyraz bólu. 
        - Nie chcesz wiedzieć… - szepnął, odwracając ode mnie wzrok. Położyłam dłoń na jego policzku, zmuszając go, by na mnie spojrzał. 
        - Chcę. - zapewniłam. 
        Zacisnął szczękę, przygotowując się do wyjaśnienia, użytego wcześniej przez Michaela, wyrażenia. Czym było to tajemnicze miejsce, w którym Louis miał spotkać się z jego grupą? 
        - Irlandia. 
        - Irlandia?! - wykrzyknęłam zdziwiona, a Harry uśmiechnął się bez wesołości. 
        - “Neutralny grunt” to miejsce, w którym - przerwał na chwilę, skupiając myśli - w którym możemy pozwolić sobie na… Drastyczne środki. - wyrzucił wreszcie z siebie i zamknął oczy, jakby czekając na mój wybuch. Zamarłam. Och… Nie wiedziałam, jak się do tego odnieść, więc milczałam, a moje myśli pognały ku Kornelii.
        - Tutejsza policja nas zna. Jeśli zobaczyłaby choćby jednego z nas… Mogą nam odpuścić wiele rzeczy, ale na pewno nie morderstwa. W innym kraju łatwiej zatuszować ślady - wyjaśnił, marszcząc czoło. 
        - Więc Louis… 
        - Jest w niebezpieczeństwie, tak. - dokończył moją myśl, zaciskając nerwowo szczękę. Przełknęłam ciężko ślinę, próbując uspokoić nerwy. 
        - Jestem pewna… Jestem pewna, że wszystko pójdzie dobrze. Nic mu się nie stanie - szepnęłam, nie wierząc we własne słowa. 

***
        Pozostał jeden dzień do wylotu Louis’ego. W ostatnim czasie nie widywałam się zbyt często z Kornelią, która spędzała z nim każdą swoją wolną chwilę. Nie dziwiłam jej się. Byłam przerażona perspektywą tego wyjazdu, więc nie mogłam nawet sobie wyobrazić jak czuła się moja przyjaciółka. Jej uczucie do Louis’ego było tak silne, tak czyste. Ich związek przeżył wyraźny progres i jestem pewna, że łączyła ich więź o wiele bardziej zażyła niż moja z Harrym. 
        Dlaczego więc, gdy usłyszałam wiadomość, przekazaną mi przez niego w moim gabinecie moje serce zamarło, a świat zachwiał się niebezpiecznie, pozbawiając mnie gruntu pod nogami? Opadłam wtedy na krzesło, a widok na Harry’ego przysłoniły mi łzy.

        - Louis zostaje… Milena, wylatuję jutro do Irlandii. - powiedział wtedy, a ja wybuchnęłam płaczem. 




*rysy na lustrze

piątek, 7 listopada 2014

34. You can hear it in the silence

You can hear it in the silence*

Kornelia

      Poirytowana zdałam sobie sprawę, że przez cały weekend nie mogłam pozostać sam na sam z Louis’m, podczas gdy Milena z Harrym… Warknęłam wściekle do siebie, czując irracjonalną zazdrość. Ironia losu: ta, która nie chciała tutaj wracać, o wiele lepiej spędzała pierwsze dni w Anglii niż ta, która marzyła, by ponownie się tu znaleźć. Westchnęłam ciężko, spoglądając przez szybę Audi R8, które poruszało się szybko po ulicach Londynu. 
   - O czym myślisz? - zapytał Louis, który siedział za kierownicą, skupiając swój wzrok na drodze. Spojrzałam na jego przystojny profil, a z moich ust ponownie wydostało się przeciągłe westchnienie. 
   - O tobie - przyznałam, kładąc swoją dłoń na jego, spoczywającej na automatycznej skrzyni biegów. Uśmiechnął się szeroko i zerknął na mnie ukradkiem. 
  - Intrygujące… - powiedział i splótł swoje palce z moimi. - O czym dokładnie? 
  Zamilkłam na chwilę, a potem zacisnęłam wargi i, zdobywając się na odwagę, z psotnym uśmiechem, uwolniłam swoją dłoń i przeniosłam ją na udo mężczyzny, sięgając palcami jego wnętrza. Auto zatoczyło się nieznacznie, gdy Louis zadrżał zaskoczony. 
  - O tym i tamtym… - mruknęłam i przesunęłam rękę do miejsca między jego nogami. Zobaczyłam, jak zaciska zęby, próbując skupić się na widoku przed nim. W aucie zrobiło się nagle gorąco, a ja, z niezrozumiałą satysfakcją, wiedziałam, że byłam tego sprawczynią. Louis odchrząknął cicho, gdy zaczęłam poruszać dłonią w górę i dół. Materiał jego spodni zaczął się lekko napinać. Moje palce odnalazły metal rozporka i zabrały się za jego odpinanie. Zaskakiwała mnie moja odwaga, ale postanowiłam nie pozwolić jej uciec zbyt szybko. 
  - Cholera… - syknął Louis, uderzając głową w zagłówek fotela i przełykając ciężko ślinę. Samochód nieco zwolnił, a ja uśmiechnęłam się z satysfakcją i włożyłam dłoń do jego spodni, łapiąc dużą twardość. Louis warknął gardłowo, a silnik zajęczał żałośnie. Duża dłoń pochwyciła mój nadgarstek i mężczyzna powstrzymał mnie delikatnym ruchem, przekładając moją rękę z powrotem na drążek biegów 
  - Kornelia, prowadzę… - powiedział niechętnie, jakby walczył sam ze sobą. Uparcie wyciągnęłam ponownie ku niemu rękę i pogłaskałam go delikatnie po szyi. 
   - To przestań - szepnęłam, ciągnąć go nieznacznie za włosy. Uśmiechnął się i zatrzymał samochód. Serce zabiło mi mocniej i opanowało mnie nieograniczone uczucie ekscytacji, więc odpięłam szybko pas i wspięłam się na jego kolana, przyciskając natychmiastowo swoje usta do jego. Poruszyłam sugestywnie biodrami, a on warknął złowieszczo i ścisnął dłońmi moje pośladki. 
  - Tak bardzo za tobą tęskniłam - wyszeptałam, a on zaśmiał się gardłowo i położył dłonie na moich ramionach, oddalając mnie od siebie. 
  - Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym cię wziąć tu i teraz - warknął, dla potwierdzenia ściskając delikatnie moją pierś. Zamknęłam oczy w unoszącej mnie błogości.
  - Ale spóźnisz się do pracy. Nie chcesz tego robić w pierwszy dzień, prawda? - dodał i wskazał podbródkiem miejsce za oknem Audi. Spojrzałam w tamtym kierunku i ujrzałam tylne wejście Irresistible. Jęknęłam żałośnie i klepnęłam go w ramię. Otworzyłam drzwi od strony kierowcy i zsunęłam się z Louis’ego, by wyjść na zewnątrz. Poprawiłam swoją sukienkę, wyprostowałam wstążkę we włosach i rzuciłam Louis’emu oburzone spojrzenie. Uniósł ręce w geście bezradności i sam wyszedł z auta, zapinając dyskretnie rozporek. Jego spodnie wciąż były zbyt ciasne. Zacisnęłam palce na pasku torebki, zagryzając wargę. Bez słowa podeszłam do, wyprostowanego już, Louis’ego i chwyciłam w pięści jego koszulę. Spojrzał na mnie z półuśmiechem, czekając na kolejny ruch.
  Pociągnęłam go do siebie za miękki materiał i złączyłam swoje wargi z jego. Nie oponował. Poruszał powoli ustami, oddając mi głębokie pocałunki, wprawiające mnie w błogie otępienie. Moja dłoń sama powędrowała w dół, ponownie badając rosnące wybrzuszenie. Louis zachichotał w moje usta i chwycił mnie za nadgarstek.
  - Kornelia, mały napaleńcu, co dzisiaj z tobą jest? - zapytał, oddalając się ode mnie nieznacznie. Zagryzłam wnętrze policzka i spojrzałam na niego w napięciu. Sama nie wiedziałam, co się ze mną działo. Jedyne, co mną kierowało od samego poranka to pożądanie, ogromne pożądanie, czekające tylko na swoje spełnienie. Tęskniłam za dotykiem Louis’ego, tęskniłam za uczuciem wypełnienia, które mi dawał za każdym razem, gdy się kochaliśmy. Nie miałam go ponad dwa tygodnie. To zdecydowanie zbyt dużo czasu na abstynencję. Nasza rozmowa na dachu w sobotę tylko dolała oliwy do ognia, rozbudzając gorąco, które tliło się we mnie przez całą niedzielę. Ale w niedzielę, ku mojej irytacji, Louis leczył kaca.
  A teraz nie mogłam powstrzymać moich prymitywnych zapędów, zamieniając się w niewyżytego zboczeńca, który nie potrafi oderwać rąk od swojego partnera. Louis czekał cierpliwie na odpowiedź, wciąż uśmiechając się do mnie uprzejmie. Wypuściłam ciężko powietrze z ust i pokręciłam głową. 
  - Nic. - wzruszyłam ramionami i odwróciłam się w stronę drzwi wejściowych restauracji. Zdążyłam pokonać kilka kroków, nim zostałam złapana w pasie i pociągnięta w tył. Trafiłam plecami na barierę w postaci torsu Louis’ego, a ręce mężczyzny odnalazły drogę do moich piersi i ud. Mruknęłam zadowolona i położyłam głowę na jego ramieniu. 
  - Dziś w nocy… Pokażę ci jak za tobą tęskniłem - warknął mi do ucha obiecujące słowa, a potem odepchnął mnie od siebie delikatnie, nim zdążyłam jeszcze otrząsnąć się z, zaistniałej między nami, chwili intymności. Świat zawirował przede mną, więc potrząsnęłam łagodnie głową i pchnęłam metalowe drzwi. Zaskrzypiały nieprzyjemnie głośno, na co skrzywiłam się mimowolnie. Przeszłam przez spiżarnie i kuchnię aż znalazłam się w głównym pomieszczeniu Irresistible. Czułam, że nogi same niosły mnie po restauracji, gdy myślami powracałam uparcie do wyobrażeń dzisiejszej nocy. Wreszcie miałam doczekać się tego, czego tak brakowało mi przez ostatnie dwa tygodnie… Ugh, Kornelia, potrzebujesz odwyku. 
  Wkroczyłam na scenę, rozkładając na pulpicie teksty i ustawiając statyw mikrofonu odpowiednio do swojego wzrostu. Louis już zajmował swoje stałe miejsce, patrząc na mnie przeszywającymi oczami i przekazując owym spojrzeniem obietnice, które doprowadzały mnie na skraj świadomości. Miałam ochotę zaciągnąć go do łazienki na szybki numerek, ale zdawałam sobie sprawę, że nie tak chcę zapamiętać nasz pierwszy seks po moim powrocie. Pragnęłam, by było nam obojgu wygodnie, wyjątkowo… 
  - Kornelia! - znajomy głos przywitał mnie wesołym wrzaskiem. Spojrzałam na George’a, kroczącego szybko w moją stronę i uśmiechnęłam się szeroko. Przytuliłam go na powitanie, pytając o życie, a on, nie przebierając w słowa, wyraził swoje zadowolenie z mojego powrotu. Byłam wdzięczna, że przyjął mnie tak ciepło, choć Louis poruszył się nerwowo w swoim krześle, gdy zobaczył nasz uścisk. Puściłam wtedy do niego oczko, pokazując, że nie miał powodu, by być zazdrosny. Do otwarcia pozostało jeszcze kilkanaście minut, więc postanowiliśmy poćwiczyć trochę z Georgem. 
  Po czwartej piosence przerwał nam huk zamykanych drzwi, a do restauracji wparował, niczym najsilniejsza wichura, Niall we własnej osobie. Otworzyłam szeroko oczy, zdając sobie sprawę, że po raz pierwszy widzę mojego szefa w tym miejscu. Uśmiechał się od ucha do ucha, a Louis wstał, by się z nim przywitać. Zamknął go w niedźwiedzim uścisku i poklepali się nawzajem po plecach, a potem blond czupryna zwróciła się w moją stronę. 
  - Panno Madej! - wrzasnął, a jego głos potoczył się echem po opustoszałym pomieszczeniu. Uśmiechnęłam się nieśmiało, nie bardzo wiedząc jak powinnam się zachować i zeszłam ze sceny, wychodząc mu na spotkanie. Podałam mu rękę, ale jej nie uścisnął. Zamiast tego przyciągnął mnie do siebie i złożył na moich policzkach dwa buziaki. Zaśmiałam się zakłopotana, spoglądając nerwowo na Louis’ego. Mrugnął do mnie porozumiewawczo, a ja widziałam, że miał niezły ubaw z niezręczności, w jaką wprowadził mnie jego przyjaciel. Zmrużyłam oczy, rzucając mu mordercze spojrzenie i natychmiastowo zmieniłam wyraz twarzy, gdy tylko Niall się ode mnie oddalił. Ze zdziwieniem zauważyłam, że na jego ustach widniało małe rozcięcie, a policzek był obsypany malutkimi zadrapaniami. Dyskretnie przyjrzałam się rankom, lecz postanowiłam o nie nie pytać. 
  - Naprawdę super, że postanowiłaś wrócić - powiedział mój szef, a uśmiech wciąż nie schodził mu z twarzy. Podziękowałam nieśmiało i potarłam nerwowo ramię. Niebieskie oczy przyglądały mi się z zaciekawieniem. 
- Mam coś dla ciebie - oznajmił, sięgając do wewnętrznej kieszeni swojej marynarki. Zmarszczyłam brwi w zdziwieniu, a potem zamarłam, gdy zobaczyłam gruby plik banknotów, który pojawił się w jego dłoni. Chyba nie miał na myśli TEGO?!
  - Zaliczka. Dwanaście tysięcy. Wiem, że to mniej niż twoja wypłata, ale mam nadzieję, że na ten miesiąc starczy. Żebyście miały za co żyć - wyjaśnił i mrugnął do mnie porozumiewawczo. Rozdziawiłam usta, patrząc na niego, jakby urwał się z innej planety. Czy on naprawdę właśnie zamierzał mi podarować dwanaście tysięcy funtów w gotówce? O tak? Bez powodu? Louis wstał ze swojego krzesła i podszedł do nas dziarskim krokiem. Odebrał od Nialla gruby plik i schował go do kieszeni. Wciąż stałam osłupiała, nie potrafiąc poruszyć nawet mięśniem. 
  - Jak widzisz, moja kobieta jest aktualnie w szoku, więc zaopiekuję się jej wypłatą - zażartował i objął mnie w pasie, szczypiąc zaczepnie w miejsce, poza zasięgiem wzroku Nialla. Zamrugałam szybko kilka razy, odzyskując świadomość świata zewnętrznego, a moje usta zaczęły rozszerzać się powoli w uśmiechu. 
  - Ale za co? Po co? Jak to? - wydusiłam z siebie. Czułam, że, nawet gdybym próbowała, nie potrafiłabym przestać wyszczerzać zębów. 
  - Za pieniądze mojej firmy. Żebyście mogły przeżyć ten miesiąc w Londynie. Normalnie - odpowiedział Niall na każde moje pytanie i parsknął śmiechem, widząc moją groteskową minę. - Za mało? Za dużo? - dodał, ważąc w dłoniach niewidzialny ciężar. 
  - W sam raz - odparłam i poklepałam marynarkę Louis’ego w miejscu, w którym znajdowały się banknoty. On i Niall wybuchnęli śmiechem, a ja dołączyłam do nich po kilku sekundach. To życie już mi się podobało, pomyślałam, patrząc marzycielsko na rozweseloną twarz Tomlinsona. Był tak piękny, beztroski. Błyszczące oczy pozwalały mi zapomnieć o jego niebezpiecznym zawodzie. Niedługo jednak nacieszyłam się tym uśmiechem, bo nagle Louis spoważniał, patrząc z napięciem na wejście restauracji. Spojrzeliśmy z Niallem w to miejsce, a ja zrozumiałam nagłą zmianę nastroju. 
  W progu drzwi stała niska dziewczyna o długich brązowych włosach. Phoebe… Patrzyła na Nialla smutnym wzrokiem, a potem ruszyła w naszą stronę, stawiając uważnie kroki. 
  - Pheebs, co tu robisz? - zapytał cicho blondyn. Jego głos był niezwykle łagodny, jakby każdy ostrzejszy ton mógł fizycznie zranić drobną osóbkę, stojącą teraz przed nim. Zwróciłam głowę ku Louis’emu, zakłopotana zaistniałą sytuacją. Ścisnął tylko delikatnie moje biodro, wpatrując się w brunetkę. 
  - Caroline powiedziała, że będziesz tu dzisiaj  - wyjaśniła dziewczyna, ściszając głos. - Przyszłam… Przyszłam z prośbą - dodała niepewnie, zacinając się w połowie. Niall napiął się cały, a żyła na jego skroni zapulsowała. 
  - Czy on coś ci… 
  - Nie! - przerwała mu szybko, kładąc dłonie na jego nadgarstkach w uspokajającym geście. - Niall, do cholery, musisz zrozumieć, że nie możesz tego kontynuować. To, co stało się wczoraj… 
  - Podniósł na ciebie rękę! - warknął mój szef, a ja nagle poczułam, że nie powinnam być świadkiem tej rozmowy. Wtuliłam się mocniej w Louis’ego, nie wiedząc do końca co powinnam ze sobą zrobić. Byłam pewna, że George, przy fortepianie, nie słyszał nawet jednego słowa, czego zazdrościłam mu niezmiernie. Czułam się jak intruz, nieproszony gość, który teraz obawiał się wywołanej niezręczności, jeśli spróbuje wycofać się do domu. 
  Phoebe pokręciła szybko głową, a ja zauważyłam, że jej palce wbijają się jeszcze bardziej w skórę Nialla. 
  - To był przypadek! Nic by nie zrobił! - powiedziała
  - Gdyby mnie tam nie było…
   - To mielibyśmy u siebie mniej osób do leczenia. - dziewczyna brzmiała na coraz bardziej poirytowaną. Puściła ręce blondyna i odsunęła się od niego o krok. 
  - “U siebie”… - szepnął, wpatrując się w nią nieobecnym wzrokiem. Dziewczyna skrzyżowała ręce na piersi i przekrzywiła głowę, rzucając mu karcące spojrzenie. 
  - Tak, Niall. Pogódź się z tym, proszę! Wiesz dlaczego nie jesteśmy już razem, przestań więc wtrącać się w moje sprawy - rzuciła zimnym tonem, a mnie nagle zrobiło się żal tego, wesołego zwykle, faceta. Niespodziewanie ciemne oczy brunetki, skierowały się ku mnie i Louis’emu, a przez jej twarz przebiegł wyraz zakłopotania, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę ze świadków owej rozmowy. Niall podążył za nią wzrokiem i machnął niedbale ręką, po czym potarł nerwowo brodę. 
  - Louis wie o wszystkim - wzruszył ramionami, uspokajając tymi słowami dziewczynę. Kiwnęła głową i uśmiechnęła się do Tomlinsona. 
  - Wybacz… - powiedziała, a Louis pokręcił głową. 
  - Nie ma sprawy Pheebs, wyjaśniliśmy sobie już wszystko z Michaelem. - odparł. Phoebe kiwnęła głową, rzucając mu wdzięczne spojrzenie. 
  - Chociaż wy trzej macie poukładane w głowach - westchnęła i ponownie zwróciła się ku mojemu szefowi. Patrzył na nią smutnymi oczami, pocierając powoli kark. 
  - Proszę cię, Niall. Nie wtrącaj się w nasze sprawy. Nigdy więcej - ostrzegła go, a jej ciemne tęczówki były pełne determinacji. Niall zacisnął szczękę i pokręcił głową. Szarpnął się, jakby chciał wykonać krok w jej stronę, lecz w ostatniej chwili zmienił zdanie. 
  - Nie ufam mu - szepnął, a ja ledwo usłyszałam treść jego słów, wypowiedzianych zza dłoni, którą zakrył usta. Brwi Phoebe wystrzeliły w górę.
  - Nie musisz. Ważne, że ja mu ufam - rzuciła. Choć próbowała zabrzmieć pewnie, jej głos załamał się w połowie, a wyraz twarzy złagodniał mimowolnie. Ku zaskoczeniu wszystkich, podeszła powolnym krokiem do Nialla i położyła dłonie na jego ramionach. Patrzył na nią zszokowany, czekając na to, co zamierzała zrobić, a potem z zamkniętymi oczami przyjął złożony na jego policzku pocałunek. Jeszcze przez kilka sekund nie podnosił powiek, jakby zachowując w pamięci ten drobny, acz czuły gest. Sięgnął po dłoń dziewczyny i ujął ją w swoją. Przyłożył drobne palce do swoich warg, a potem spojrzał wreszcie na brunetkę smutnymi oczami. 
  - Proszę… - powiedział wprost w jej opuszki. Poruszyłam się niespokojnie, pociągając dyskretnie Louis’ego za koszulę. Nie powinniśmy się temu przypatrywać. Czułam, że zachowuję się niegrzecznie, lecz Louis zdawał się niezwykle zainteresowany odbywającym się przed nami przebiegiem zdarzeń. Wpatrywał się w parę skupionym wzrokiem, jakby analizował uważnie każdy ich ruch. Jakby stał na straży… 
  Phoebe pokręciła głową z rezygnacją i wysunęła swoją dłoń z uścisku Horana. Pogłaskała go jeszcze delikatnie po policzku, a potem cofnęła się o kilka kroków. 
  - Pamiętaj o co cię poprosiłam. - powiedziała tylko, kiwnęła głową w naszą stronę, w niemym pożegnaniu, a potem odwróciła się do wyjścia i zniknęła za drzwiami. 
Spojrzałam zmartwiona na Nialla. Stał w tej samej pozycji, w jakiej zostawiła go ta drobna dziewczyna, wpatrując się w miejsce, w którym zniknęła. Chciałam coś powiedzieć, lecz nie wiedziałam, czy mogłam. Nie powinnam była przysłuchiwać się całej tej rozmowie, lepiej nie wtrącać się w nieswoje sprawy. 
  - Musisz uważać, stary - pierwszy odezwał się Louis, przerywając tę otaczającą nas ciszę. Ścisnął moją rękę, a potem puścił mnie, by podejść do przyjaciela. - Nie przekraczaj granicy. - powiedział, kładąc dłoń na jego ramieniu. Niall pokiwał powoli głową w odpowiedzi, lecz się nie odezwał. 
  - Ona zdecydowała pół roku temu. Musisz się z tym pogodzić. Wiesz, że Clifford byłby zmuszony zadziałać, jeśli byś próbował ją odbić. 
  - Wiem - rzucił pospiesznie Niall, zwracając się wreszcie ku Tomlinsonowi. Spojrzał mu w oczy z napięciem, a mięśnie jego szczęki napinały się w zastraszającym tempie. 
  - Wiem… - powtórzył już ciszej i mniej pewnie. Wtedy też do restauracji weszli pierwsi goście. Spojrzałam za siebie. George machał do mnie desperacko, a ja podniosłam kciuk w górę, dając mu znać, że za chwilę do niego dołączę. 
  - Ja… - zaczęłam, nie będąc pewną co powinnam powiedzieć. 
  - Jasne, praca wzywa. Wybacz, że przywitaliśmy się w takich okolicznościach. Mimo to, cieszę się, ze do nas wróciłaś - Niall przejął pałeczkę, uwalniając mnie zupełnie od niezręczności minionej sytuacji. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością i podeszłam do Louis’ego. Złożyłam mu pospiesznego buziaka na ustach, a potem podbiegłam truchtem do sceny i rozpoczęłam z Georgem nasz pierwszy, od dwóch tygodni, występ. Niall usiadł przy stoliku Louis’ego, z którym rozpoczął jakąś zażartą dyskusję. Jego twarz wciąż nie odzyskała wcześniejszych barw. Po godzinie wyszedł gdzieś i już nie wrócił, a Louis wpatrywał się we mnie uważnym wzrokiem, uśmiechając się z czułością raz po raz. 
  Restauracja opustoszała około godziny dwudziestej trzeciej. Zebrałam swoje teksty i wrzuciłam do czarnej teczki, po czym podziękowałam George’owi za wspaniały występ. Uśmiechnął się uprzejmie, rzucił kilkoma komplementami, a potem wybiegł czym prędzej z Irresistible, tłumacząc się spotkaniem ze swoją narzeczoną. Zachichotałam, gdy w pośpiechu, zapomniał o różnicy poziomów między sceną a parkietem i prawie wywinął koziołka. Na szczęście w porę złapał równowagę, machnął do mnie jeszcze ręką na pożegnanie i zniknął za drzwiami, jak zrobiła to Phoebe. Odetchnęłam z ulgą, że tego wieczora nie spotkało mnie więcej nieprzyjemnych niespodzianek i podeszłam do, cierpliwie czekającego na mnie, Louis’ego. Wyciągnął do mnie rękę, którą pochwyciłam bez słowa i skierowaliśmy się powolnym krokiem do tylnego wyjścia z restauracji. 
  - Wszystko w porządku? - zapytał, gdy stanęliśmy przy lśniącym wśród nocnych latarni, Audi. Uśmiechnęłam się słabo i kiwnęłam głową. Uniesienie, które odczuwałam przed otworzeniem restauracji, ulotniło się gdzieś bezpowrotnie. Znaczyłam kręgi na skórze dłoni Louis’ego, wpatrując się w nasze splecione palce. Ten nie odrywał ode mnie badawczego wzroku, czekając na jakiekolwiek słowa. Gdy ich nie otrzymał, pochylił się ku mnie i przycisnął usta do mojego czoła. Zamknęłam oczy, oddając się przyjemnemu uczuciu. Co takiego się stało? Co się zmieniło? Coś w spojrzeniu Nialla, ta dziwna tęsknota, której nie mógł powstrzymać. Phoebe była dla niego nieosiągalnym celem. Domyślałam się co mógł czuć. Sama usychałam samotnie w Polsce przez dwa tygodnie. Ostatnie szaleńcze dni nie pozwoliły mi, bym mogła skupić się na tym, jak bardzo wdzięczna byłam, że znów mogłam wplątać się w objęcia Louis’ego, że znów mogłam go pocałować, dotknąć jego włosów. Niall nie mógł ponownie poczuć smaku warg Phoebe. Zabraniał mu kodeks. Nawet gdyby chciał, Louis stał obok, gotów powstrzymać jakiekolwiek odważniejsze ruchy. 
  Współczułam Niallowi. Nie znałam go dobrze, widziałam go tylko kilka razy w życiu, a jednak przez ten czas zdążyłam go polubić. Wydawał się być wesołą osobą, która rzadko popadała w smutek. Widząc cierpienie, przyćmiewające jego, zwykle wesołe, oczy, poczułam, jakbym sama otrzymała cios w serce. To mogłam być ja. Milena mogła się nie zgodzić. Mogłyśmy zostać w Polsce, pozbawione możliwości kontaktu z Louis’m i Harrym. Na myśl o tym zrobiło mi się słabo. Oparłam się, więc o maskę Audi i wzięłam głęboki oddech. 
  - Kocie, co się dzieje? - Louis pochwycił moją twarz w obie dłonie i zrównał swoją twarz z moją. 
  - Nic… Po prostu… Mogło mnie tu nie być. Mogłam zostać w Polsce - szepnęłam, nie patrząc mu w oczy. Zmarszczył brwi, zdezorientowany. 
  - Chcesz wrócić? - zapytał cicho, zupełnie opacznie rozumiejąc moje słowa. Uśmiechnęłam się uspokajająco i pokręciłam natychmiast głową. 
  - Nie! Nie, nie, nie! Nigdy - powiedziałam, zachrypniętym głosem i wpiłam się ustami w jego usta, próbując przekazać mu w tym pocałunku całą tęsknotę, całe szczęście i obawy, które płonęły we mnie, parząc boleśnie. Przycisnął mnie do siebie, a ja domyśliłam się, że wreszcie zrozumiał, co chciałam mu przekazać. Ścisnął w pięści moje włosy, otulił mnie ramieniem w pasie i trzymał w swoim mocnym uścisku, a ja w tym momencie upewniłam się, że nigdy mnie nie puści. Nigdy nie pozwoli mi upaść, oddalić się od niego. Tęsknił tak samo, jak ja. Nie wierzyłam, że mogło być inaczej. 
Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku, chłodząc, rozgrzaną emocjami, skórę. Louis oderwał się ode mnie i oparł swoje czoło o moje, zaciskając przy tym powieki. Starł kciukiem wilgotną, słoną łzę, a potem wyprostował się całkowicie i wziął głęboki oddech. 
  - Przepraszam, że nie powiedziałem ci wcześniej. Że nie dowiedziałaś się w inny sposób - szepnął, patrząc mi prosto w oczy. Domyśliłam się, że mówił o swoim biznesie. Pokręciłam głową. 
  - Mam gdzieś, co robisz. Jestem tu z tobą i to się liczy - odparłam. Louis zaśmiał się bez wesołości i zamknął oczy, przyciągając moje dłonie do swojego serca. 
  - Wcale tak nie myślisz. - powiedział. Zacisnęłam wargi, czując, że ma rację. Wcale nie miałam gdzieś, że Louis był przestępcą. Przeszkadzało mi to. Wciąż nie wiedziałam z czym miało się to wiązać. Nie poznałam tego świata, lecz wiedziałam, że niedługo to nastąpi. Coś uderzy w nas, coś uświadomi mnie i Milenę, że to nie jest zawód zwykły, jak każdy inny. Byłam tego pewna, lecz wypierałam tę myśl, próbując udawać, że już zawsze będzie tak, jak teraz. Tak, jak było przed naszym powrotem do Polski. 
  - To niebezpieczny świat - szepnął, ujmując w dłoń mój policzek. 
  - Wiem - skłamałam. 
  - Postaram się, by ominęły cię jego najtrudniejsze szczegóły - spojrzał na mnie z niewyobrażalną determinacją, Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością i kiwnęłam głową, postanawiając zakończyć ten temat. Nie chciałam, by ten wieczór zamienił się w pasmo niewygodnych rozmów. 
  - Do mnie? - zapytał, a ja przytaknęłam, wdzięczna, że postanowił nie ciągnąć mnie za język. 


***

   To nie seksu potrzebowałam tej nocy. Prymitywne popędy zostały przysłonięte czymś głębszym. Zlustrowałam wzrokiem śpiącego Louis’ego, którego ramię było przerzucone przez moją talię. Oddychał miarowo, gdy śledziłam opuszkami palców kształt jego szczęki, jego kości policzkowych. Czułam pod palcami miękką fakturę jego skóry, szorstki zarost, gładkie włosy i nie mogłam dostatecznie nacieszyć się tym doznaniem. Ucałowałam jego nagie ramię, jego policzek i czoło, uśmiechając się do siebie. Mruknął coś przez sen, a potem jego powieki uchyliły się nieznacznie. Światła Londynu pozwoliły mi dostrzec jego, teraz ciemne, tęczówki. 
  - Co się gapisz? - zapytał niskim zachrypniętym głosem, a ja zaśmiałam się cicho. 
  - Przepraszam, że cię obudziłam - szepnęłam, łaskocząc go palcami po piersi. Zamruczał błogo i zamknął z powrotem oczy, mlaskając zabawnie. 
  - Nic nie szkodzi, mogę się tak budzić każdej nocy - odparł, a ja poczułam jak przyjemne ciepło wypełnia mnie od stóp do głów. Pochyliłam się i złożyłam delikatny pocałunek na jego chłodnych wargach. Odpowiedział podobnie, nie wykonując zbyt gwałtownych, głębokich ruchów. Nawet nasze języki nie zaznały swego dotyku, jakby bały się zepsuć tego magicznego momentu niewinności. 
  Gdy wreszcie odsunęłam się od niego, Louis cmoknął mnie jeszcze w nos i przyciągnął ramieniem bliżej siebie. 
  - Nie uciekaj już ode mnie, proszę… - szepnął, wtulając twarz w moją szyję. Zacisnęłam powieki, czując jak moje serce przyspiesza lekko, odpowiadając na tę prośbę. 
  - Nigdy… - zapewniłam, głaszcząc go powoli po włosach. Otworzył oczy i spojrzał na mnie przeszywającym wzrokiem, za którym krył się komunikat, sprawiający, że każdy mój mięsień zadrżał z emocji…

***

  Weszłyśmy z Mileną do pięknego centrum handlowego, którego ściany zostały ozdobione marmurami, a poręcze przy schodach świeciły złotem. Westchnęłam głośno, zdając sobie sprawę, że właśnie nadszedł moment, w którym mogłam dać upust swoim pierwotnym kobiecym instynktom zakupowym. Zacisnęłam dłoń na nadgarstku przyjaciółki i pociągnęłam ją gwałtownie w głąb burżuazyjnej plątaniny sklepów. Od razu skierowałam się do działu z gadżetami, ale Milena zatrzymała się gwałtownie i pokręciła głową. 
  - Ciuchy! - powiedziała szybko i, tym razem to ona, pociągnęła mnie za rękę. Zaparłam się mocno. 
  - Nie! Playstation 4! - przytupnęłam nogą, jak małe dziecko i skrzyżowałam ramiona na piersi. Przekręciła oczami i wypuściła ciężko powietrze z ust. Jej dłonie powędrowały na biodra, a stopa zaczęła wystukiwać szaleńczy rytm. 
  - Rozdzielamy się? - zapytała zniecierpliwionym głosem. 
  - Nie! Widziałaś jak wielkie jest to miejsce? Zgubimy się! - odpowiedziałam. Rzeczywiście, budynek miał siedem pięter, a każde z nich było labiryntem sklepów bez większego schematu zwiedzania. Jedynym drogowskazem okazały się być tablice informacyjne, wiszące nad schodami przy wejściu na każde piętro. Niestety, skromne w treści, nie były zbyt pomocne. Milena warknęła zrezygnowana i ruszyła w stronę sklepu elektronicznego. Pisnęłam zadowolona i entuzjastycznie klasnęłam w dłonie.  
  - Zajmie nam to tylko chwilkę, obiecuję - rzuciłam spojrzenie, mające upewnić ją o prawdziwości tych słów, i pobiegłam do wielkiej góry niebieskich pudeł z kryjącymi w sobie konsolami nowej generacji. Nigdy nie byłam dobra w oszczędzaniu pieniędzy, więc świadomość, że miałam ich nadmiar napawała mnie świetnym nastrojem i spokojem ducha. Sięgnęłam ochoczo po jedno z pudeł i prawie pobiegłam do kasy, przy której stał wysoki przystojny mężczyzna w idealnie wykrojonym garniturze. 
  - Witamy w domu towarowym Harrods, czy to będzie wszystko dla pani? - zapytał, zachowując oficjalny, karykaturalnie zbyt uprzejmy głos, a ja nie mogłam powstrzymać cisnącego się na usta chichotu. Widziałam, że Milena powstrzymuje parsknięcie, a jej zaczerwienione oczy wskazywały, że kosztowało ją to sporo wysiłku. Uniosłam wysoko i dumnie głowę i kiwnęłam, sięgając ostentacyjnie po mój dawno zużyty i, zupełnie niepasujący do tego miejsca, portfel. Zauważyłam krótkie wymowne spojrzenie, którym zaszczycił mnie mężczyzna, lecz szybko przybrał swoją firmową „nasz-klient-nasz-pan” minę i posłał mi przemiły uśmiech. Podałam mu czterysta funtów i cierpliwie czekałam aż zapakuje konsolę w śliczną torbę. 
  - Dziękuję bardzo - powiedziałam, szczerząc się do niego i chwytając ją łapczywie. Gdy wychodziłyśmy ze sklepu życzył nam miłego dnia i szybkiego powrotu, a my tylko odpowiedziałyśmy uprzejmymi uśmiechami. 
  Stojąc na błyszczącej od złota klatce schodowej, westchnęłam marzycielsko i przydusiłam torbę do piersi. Milena zmierzyła mnie oceniającym wzrokiem i postukała się palcem w czoło, sugerując co myśli o takim zachowaniu. Pokazałam jej język i ruszyłam w kierunku sklepów z damskimi ciuchami. 
  Nigdy nie rozumiałam bogaczy. Wszystkie te drogie markowe rzeczy okazały się brzydkie, nudne i jednolite. Choć nie oszczędzałam na gadżetach i nowinkach technologicznych, uświadomiłam sobie, że nowo zarobionych pieniędzy na pewno nie wydam na luksusowe ubrania. Przechodząc obok stoiska Chanel, Milena wciągała co chwilę powietrze, wzdychała i łapała się za serce, ale ja ze znudzeniem wpatrywałam się przed siebie i zastanawiałam, jakie gry dokupić do mojego nowego cudeńka. Musiałam odsunąć od siebie te myśli, gdy nagle z impetem wpadłam na Milenę, która zatrzymała się gwałtownie, zachwycona jakimś przedmiotem, znajdującym się przed jej nosem. Rozcierając obolałe ramię, które ucierpiało najbardziej przy kolizji, wyciągnęłam szyję, by spojrzeć ponad ramieniem przyjaciółki. Wpatrywała się, jak zahipnotyzowana, w dużą, kremową torebkę, zaakcentowaną złotymi uchwytami i zamkami. Przy zamknięciu na cienkim łańcuszku zawieszone były, otoczone złotym okręgiem, litery „MK”. Milena od dawna mówiła, że marzyła o torebce Michaela Korsa, a teraz stała w dziale, w którym roiło się od różnych ich modeli. 
  - Rozumiem, że właśnie znalazłaś rzecz, na którą przeznaczysz część swojej zaliczki? - zagaiłam ją żartobliwie, sprawiając, że ocknęła się ze swojego małego transu. Nie mówiąc nic, pokiwała wolno głową, z rozdziawionymi ustami. Zaśmiałam się głośno i popchnęłam ją do przodu, by wybrała, idealną dla siebie, torebkę. Dzisiejszego ranka, gdy wróciłam do naszego mieszkania, Milena poinformowała mnie, że Zayn również wręczył spory plik banknotów. Postanowiłyśmy więc zaszaleć nieco i, w ramach świętowania, przeznaczyć część tych pieniędzy na rzeczy, o których od dawna marzyłyśmy, ale nie było nas na nie stać. Oczywiście moje myśli od razu powędrowały do nowej konsoli do gier. Jesteś dużym dzieckiem, Kornelia… 
  Zaśmiałam się, gdy zobaczyłam błysk w oczach Mileny, podającej ekspedientce odpowiednią ilość pieniędzy. Przekręciłam oczami, widząc, że zapłaciła za torebkę więcej niż ja za moje Playstation. Irracjonalny świat mody… 
  - O matko, matko, matko, Korneliaaaaa!!! - pisnęła, przyciskając drogi dodatek do swojej piersi. Tym razem to ja rzuciłam jej spojrzenie pełne politowania. Tak… W kwestii wydawania pieniędzy zdecydowanie się od siebie różniłyśmy. 
  Po drodze do kolejnego sklepu elektronicznego, w którym zamierzałam zakupić kilka gier, do mojego nowego dziecka, wstąpiłyśmy do drogerii, żeby dopieścić nieco nasz zmysł węchu. Od razu rzuciłam się do półki, na której stały różowe flakoniki Guerlain i pochwyciłam jeden z nich. Wreszcie! Milena trzymała w dłoni fioletowego Aliena, a jej oczy ponownie zabłyszczały z ekscytacji. Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem na nasze irracjonalne zachowanie. Osobom, które wcześniej ledwo było stać na drobne przyjemności, nie powinno się dawać takich sum pieniędzy. 
  Humor dopisywał nam, jak nigdy, więc, chodząc po domu towarowym, żartowałyśmy, popychałyśmy się, kwiczałyśmy, ściągając na siebie uwagę, elegancko ubranych, klientów.
  - Słyszysz tę fontannę? - zapytałam Mileny, gdy przechodziłyśmy obok ślicznego brodzika, z którego woda tryskała wysoko stałym strumieniem. Jej szum odbijał się od wysokich ścian Harrodsa. Milena spojrzała na mnie z zainteresowaniem i kiwnęła głową. - To ja na widok Loius’ego - zażartowałam, a moja przyjaciółka parsknęła głośno, po czym dopadł ją niekontrolowany chichot. Wyszczerzyłam zęby, sama powstrzymując się od śmiechu i wkroczyłam do ogromnego sklepu ze sprzętem elektronicznym. Milena ruszyła do sklepu z biżuterią, który znajdował się nieopodal.
  Bez problemu dostrzegłam półki z grami, do których podbiegłam szybko. Wybrałam kilka tytułów, na których temat czytałam wcześniej dobre recenzje, i już miałam kierować się do kasy, gdy moją uwagę przykuło stanowisko, które pozwalało na wypróbowanie najnowszej konsoli. Przy nim, z padem w ręku, stał wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, który grał w jedną z moich ulubionych gier. Podeszłam bliżej, starając się, by mnie nie zauważył i zaczęłam obserwować jego potyczkę z wirtualnymi wrogami. Po kilku nieudanych walkach i odrodzeniach nie wytrzymałam. 
  - Na tego przeciwnika najlepiej użyć magii - doradziłam mu, a on podskoczył i odwrócił się szybko w moją stronę. Zamarłam. Myślałam, że nic, nie mogło mi zepsuć tego dnia, ale jednak pomyliłam się. 
  - Hood… - syknęłam, a Calum uśmiechnął się szeroko. 
  - Kornelia! - zawołał wesoło, a ja postanowiłam nie pytać skąd zna moje imię, skoro nigdy mu się nie przedstawiałam. Doskonale znałam odpowiedź na to pytanie. Rzuciłam mu wymuszony uśmiech i już miałam odwrócić się do wyjścia, gdy zatrzymał mnie w pośpiechu. 
  - Poczekaj. Proszę - odwiesił na stojak czarnego pada i podszedł do mnie powoli. - Wróciłaś? - zapytał, a ja przekręciłam oczami. 
  - Serio, mógłbyś chociaż udawać, że wiesz o mnie tyle, ile sama ci powiedziałam. Czyli nic - warknęłam, poprawiając w dłoni ciężką torbę z konsolą. Podrapał się po brodzie z zakłopotaniem wypisanym na twarzy. 
  - Ponoć o wszystkim wiecie - szepnął, rozglądając się naokoło. - Więc nie muszę niczego udawać - dodał, bynajmniej nie napastliwie. Jego ton był łagodny, prawie przyjazny. Ciężko było mi zachować defensywną pozycję, gdy z jego strony, nie otrzymałam żadnej ofensywy. 
  - Macie u nas szpiega? - zapytałam, zbyt późno łapiąc się na tym, że właśnie utożsamiłam się z grupą przestępców. Calum zaśmiał się cicho i pokręcił głową. 
  - Nie. Styles rozmawiał z Cliffordem. Wyjaśnili też sobie, że mój powód wyjazdu do Polski nie był tak złowieszczy, jak oryginalnie wasi chłopcy myśleli - wzruszył ramionami, a ja zamrugałam szybko. 
  - Chciałeś przyjechać do mnie… - mruknęłam niepewnie. 
  - To prawda - odparł bez wahania, a mnie zakręciło się w głowie. Dlaczego mi to mówił? Dlaczego tutaj? 
  - Możesz wyjaśnić? - zapytałam przez zaciśnięte zęby, a on spojrzał za siebie na ekran, na którym wyświetlał się komunikaty pauzy. Wskazał na niego podbródkiem i uniósł jedną brew. 
  - Jeśli ty wyjaśnisz mi jak pokonać tego skurwiela - odparł, uśmiechając się psotnie, niczym dziecko. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się nad złożoną ofertą, a potem kiwnęłam głową. Głupia gra w zamian za informacje? Dlaczego miałabym się nie zgodzić? Podeszliśmy do konsoli, a ja wzięłam w rękę głównego pada. Wyłączyłam pauzę i zabrałam się za granie. 
  - Ten gościu jest odporny na ataki ręczne. Jedynym sposobem, w jaki idzie go pokonać to magia. Ale tylko magia ognia. Mrozem go nie załatwisz. - wyjaśniłam, sprawnie przyciskając odpowiednie guziki. Moja postać omijała zgrabnie wroga i z łatwością zadawała mu poważne obrażenia. Calum stał obok mnie, obserwując w ciszy rozgrywkę. Co jakiś czas kiwał głową, przy bardziej skomplikowanym manewrze, a gdy wreszcie wróg został pokonany, przyklasnął entuzjastycznie. 
  - Wow! Naprawdę nieźle! - mimowolnie uśmiechnęłam się na jego komplement. - Może pogramy kiedyś razem, co? - zaproponował, a ja parsknęłam i pokręciłam głową. Uśmiech spełzł z jego twarzy, jakby zdał sobie z czegoś sprawę. 
  - Jesteś z Tomlinsonem, prawda? - zapytał przyciszonym głosem. 
  - Tak. - odpowiedziałam bez wahania, uśmiechając się w duchu, że mogłam to oficjalnie potwierdzić. Nasza ostatnia wspólna noc tylko bardziej mnie w tym utwierdziła. 
  - Cóż… więc nie pogramy razem - mruknął, jakby niezmiernie go to bolało.
  - Nie. - wzruszyłam ramionami. Był miły, to prawda, ale nie zamierzałam sympatyzować z wrogiem. - A teraz gadaj, po co chciałeś mnie “odwiedzić” w Polsce - dodałam, pamiętając o jego obietnicy. Zaśmiał się cicho i wziął głęboki oddech. 
  - Spodobałaś mi się. Gdy dowiedziałem się, że już nie jesteś z Tommo, uznałem, że to dobra szansa na poznanie cię lepiej - odpowiedział bez najmniejszego zażenowania, a ja osłupiałam. Co jest z tymi facetami w grupach przestępczych? Ich tendencja do szybkiego przywiązywania się do kobiet była zdecydowanie niepokojąca. Skrzywiłam się nieco, nie do końca wiedząc co mu odpowiedzieć. Załamał bezradnie ręce, jakby dla podkreślenia swoich słów. 
  - Przecież widziałeś mnie raptem trzy razy - powiedziałam, patrząc na niego, jak na szaleńca. 
  - I zdecydowałem, że chciałbym sprawdzić, czy rzeczywiście jesteś tak w porządku, na jaką się wydawałaś. 
  - Byłam dla ciebie wredna przy każdej okazji 
  - Pozornie - zatkało mnie. Dobra, ten facet, na pewno był zbyt zarozumiały. Miły, ale zarozumiały. 
  - Jestem pewna, że to było szczere - uśmiechnęłam się do niego ironicznie. Zagryzł wnętrze policzka, a jego ciemne oczy skanowały dokładnie moją twarz. Splótł dłonie za głową, sprawiając wrażenie jeszcze większego, niż był. 
  - Nawet jeśli tak było, to zaintrygowałaś mnie. - wyznał. 
  - To trochę niepokojące. Chciałeś wylecieć do innego kraju za dziewczyną, którą widziałeś trzy razy w życiu? 
  - Taaa… to rzeczywiście brzmi, jak coś szalonego. Ale w tym życiu, gdy nie wie się, co nastąpi kolejnego dnia, człowiek żyje chwilą - powiedział cicho, zmieniając postawę. Wreszcie przestał patrzeć mi w oczy, gdy wbił wzrok w podłogę. Opuścił ręce wzdłuż ciała i zgarbił się nieco. Od razu wyczułam napięcie, które nad nim zapanowało. W tym świecie… Calum żył w tym samym świecie co Louis. Czy rzeczywiście jego świat polegał na niewiedzy czy nastąpi jutro? Czy to dlatego Louis i Harry reagowali tak przesadnie? Dlatego sprowadzili nas do Anglii? “Człowiek żyje chwilą…” To nie były pocieszające słowa. Nagle zapragnęłam zadzwonić do Louis’ego, dowiedzieć się, czy jest bezpieczny. Spojrzałam w czarne oczy Caluma, w których teraz odbijał się, ledwo dostrzegalny, smutek. Co, jeśli mówił prawdę? Co, jeśli uznał mnie za kogoś wartego uwagi, więc chciał poznać mnie bliżej zanim… Zanim…  
  - To tylko handel… - szepnęłam w nadziei, że potwierdzi moje słowa. Wbił we mnie pełen napięcia wzrok. 
  - Lekcja numer jeden, Kornelia. To nigdy nie jest “tylko handel”. Ostrzegałem cię przed Tomlinsonem… - odparł, a ja zadrżałam ze strachu. 
  - W czym jesteś lepszy od niego? - zapytałam ostrym tonem. 
  - Pewnie w niczym. No, może w grach - zażartował, wskazując na ekran między nami. Nie zaśmiałam się. Nie było mi do śmiechu. Czy mogłam choć jeden dzień nacieszyć się beztroską i luzem? 
  - Ale nie sprowadziłbym cię tutaj, gdzie jest niebezpiecznie - napięcie w jego głosie wywołało falę wątpliwości w mojej głowie. Słowa Caluma brzmiały na szczere. Zasiał ziarno wątpliwości w mojej głowie, które mogłam wyplenić lub pielęgnować. “Hood jest przeciwieństwem wszystkiego, co miłe”. Dlaczego więc tak starał się mnie ochronić? Prowadziliśmy przez chwilę bitwę spojrzeń, a potem usłyszałam nieznany męski głos, na którego dźwięk Calum odwrócił się szybko za siebie. 
  - Cal! Skończyłeś? - mężczyzna o brązowych włosach, nastroszonych we wszystkie strony, podszedł do Hooda i poklepał go po ramieniu. Spojrzał na mnie z góry, a potem uśmiechnął się szeroko. W jego brwi błysnął metal. 
  - Kornelia Madej! Wreszcie możemy się poznać! - zawołał, a ja o mało nie zemdlałam, gdy wypowiedział moje imię. Skąd wiedział, że to ja? - Michael Clifford, jestem pewien, że wiele o mnie słyszałaś - wyciągnął do mnie rękę, a ja uścisnęłam ją niepewnie. Nie wiedząc czemu, w żołądku poczułam łaskotanie strachu. Nie będąc w stanie nic powiedzieć, kiwnęłam tylko głową w odpowiedzi. Czy spodziewałam się kogoś takiego, słysząc tyle o Michaelu? Ten mężczyzna wyglądał, jak żywcem wyciągnięty z punkrockowego teledysku. Czarna skóra, ozdobiona ćwiekami, zawisła na jego ramionach, nogi wcisnął w ciemne rurki, a na stopach miał stare, zniszczone Conversy. 
  - Chętnie bym z tobą pogawędził, ale spieszymy się - powiedział, uśmiechając się do mnie szeroko i ponownie poklepując Caluma. Ten kiwnął głową w potwierdzeniu. 
  - Idź, dogonię cię - powiedział do Clifforda. Spodziewałam się sprzeciwów, lecz Michael pożegnał się z nami kulturalnie i wyszedł ze sklepu. Wciąż nie mogłam wydusić z siebie słowa. Co się właśnie stało? 
  - Cóż… Czas na mnie. Może kiedyś uda nam się znowu razem pograć - Calum uśmiechnął się niepewnie i wyciągnął do mnie rękę. Powoli uniosłam swoją, a potem uścisnęłam jego dłoń. 
  Jeszcze kilka chwil po tym, jak mnie wyminął, stałam w tym samym miejscu, analizując to niecodzienne spotkanie. To było to. To był ten bodziec, który miał rozpocząć tsunami myśli o słuszności podjętej przeze mnie decyzji. “To nigdy nie jest “tylko handel””. Oczywiście, że nie. Dlaczego jednak więcej dowiedziałam się od potencjalnego wroga niż od własnego partnera? 
  Będąc już w mieszkaniu, opadłam na swoje duże łóżko i wlepiłam wzrok w sufit. Cholera, było tak dobrze! Przypomniałam sobie zeszłą noc, desperację w głosie Louis’ego i to spojrzenie, tak znaczące, przekazujące tak wiele. Nie… Nie zrobił tego, by mnie skrzywdzić. Nikt nie patrzy na kogoś w taki sposób, gdy mu nie zależy. Nigdy… 
  Wyciągnęłam z kieszeni spodni komórkę. 
  - Kocie? - usłyszałam po drugiej stronie piękny głos. Długa pauza poprzedziła moje kolejne słowa. Louis cierpliwie czekał, aż zbiorę się w sobie. 
  - Nie uciekaj ode mnie, dobrze? - szepnęłam wreszcie do słuchawki, nie do końca wiedząc, dlaczego to robiłam. Przez chwilę słyszałam tylko cichy szum zakłóceń i oddech Louis’ego. 
  - Nigdy - odpowiedział, a, choć nie widziałam jego twarzy, jego ton upewnił mnie, że właśnie złożył obietnicę nie do złamania.  


*usłyszysz to w ciszy