niedziela, 16 listopada 2014

36. There were cold winds bringing storms together

      There were cold winds bringing storms together

CZERWONY CZCIONEK! 
Kornelia

      Byłam w rozsypce. W zupełnej rozsypce. Widok zimnego, bezlitosnego błysku w oczach Louis’ego, gdy pociągał za spust. Huk wystrzału i krew, tryskająca na wszystkie strony ze zranionego uda Evana. To wszystko było dla mnie młotem niszczącym ścianę odwagi, która powstrzymywała mnie przed wpadnięciem w panikę przez ostatnie cztery tygodnie. Louis, tam na lotnisku, nie był tym samym Louis’m, który jeszcze zeszłej nocy dotykał mnie czule i delikatnie, upewniając się, że wszystkie jego ruchy sprawiają mi nieopisaną przyjemność. Louis na lotnisku był człowiekiem okrutnym, bezwzględnym. Nie dałam rady wytrzymać ciężaru tych emocji. Opadłam na kolana, wyrzucając w powietrze drobinki kurzu i piasku. Nie płakałam. Byłam w szoku. Świat wokół mnie zatrzymał się na chwilę, a potem ruszył. Powoli, przerywając co jakiś czas, jakbym odtwarzała zniszczoną taśmę.
       Poczułam na sobie zmartwiony wzrok Caluma. Rzuciłam mu ukradkowe spojrzenie, lecz nie byłam w stanie wysilić się na jakąkolwiek reakcję, by go uspokoić. Wiedziałam, że odczuwał ból. Wiedziałam, że pluł sobie w brodę, że nie był w stanie jednak mnie zatrzymać. W końcu ostrzegał mnie przed tym spotkaniem. Jakimś cudem wiedział, jak na nie zareaguję. Ale postanowiłam go nie słuchać. Postanowiłam się uprzeć, idąc za radą Louis’ego, by nie ufać mu do końca. Może jednak Calum nie miał złych zamiarów. Może nasza znajomość nie była wielkim, wyreżyserowanym kłamstwem Clifforda? 
       Spojrzałam ponownie na Louis’ego, który teraz odwracał się w moją stronę. Gdy zobaczył, w jakim stanie się znajdowałam, podbiegł do mnie pospiesznie i zrównał się ze mną, również opadając na kolana. Mówił coś, lecz nie byłam w stanie zarejestrować pojedynczych słów. Przytulił mnie, a ja wydusiłam z siebie jakiś niewyraźny bełkot. Miałam nadzieję, że miał uspokajającą treść, lecz mogło to być równie dobrze żałosne jęknięcie. Dopiero po chwili zarejestrowałam, że Louis niesie mnie na swoich rękach, a ja oplotłam ręce wokół jego szyi. Pełną świadomość odzyskałam, gdy siedzieliśmy w pędzącym po ulicach Londynu Audi. Słońce zniknęło już za horyzontem, a miasto rozjaśniały teraz sztuczne pomarańczowe światła latarni ulicznych. Opuściłam głowę na zagłówek fotela i wbiłam wzrok w boczną szybę. Louis nie odzywał się cała drogę, prowadząc w skupieniu. Jego zaciśnięta szczęka wskazywała poziom stresu, jaki przeżywał, lecz poza tym zdawał się być zupełnie spokojny. Pozornie. 
       Gdy zobaczyłam, że na kluczowej krzyżówce skręca w stronę swojego mieszkania, postanowiłam się odezwać. 
       - Chcę wrócić do domu. - szepnęłam, nie odwracając wzroku. Reflektory, przejeżdżającego obok samochodu, oślepiły mnie na krótką chwilę. Odpowiedziała mi cisza, ale Audi zwolniło, po czym zawróciło, kierując się w stronę dzielnicy, na której mieszkałam z Mileną. Kiwnęłam niezauważalnie głową i opuściłam powieki. Postanowiłam ograniczyć swoje gesty i słowa, obawiając się niekontrolowanego wybuchu. Lepiej nie dawać emocjom zbyt wielkiego pola do popisu. 
       Gdy samochód zatrzymał się na prywatnym parkingu, wyszłam na zewnątrz, nie czekając na reakcję Louis’ego. Chłodny powiew końca lata otulił mi twarz, orzeźwiając nieznacznie. Wzięłam głęboki oddech, a potem ruszyłam w stronę drzwi. Wystukałam na tarczy odpowiedni kod i weszłam do środka, nie czekając nawet na Tomlinsona. Nie byłam pewna czy za mną szedł, czy wyszedł z samochodu. Mógł po prostu poczekać aż zniknę za drzwiami i odjechać. Ale tak się nie stało. Po sekundzie bzyczący dźwięk oznajmił, że Louis postanowił podążyć za mną. Niemal równocześnie wkroczyliśmy do windy, a Louis nacisnął czarną czternastkę. Stałam bez ruchu, wpatrując się w swoje zniekształcone odbicie, w metalowych drzwiach, czując na sobie wzrok Louis’ego. Nie chciałam go ignorować. Czułam, rosnącą we mnie, potrzebę, by coś powiedzieć, by zapewnić go, że wszystko w porządku. Ale nie było w porządku. Obawiałam się słów, jakie mogłyby ode mnie wyjść. 
       Dzwonek ogłosił odpowiednie piętro i metal rozsunął się z cichym szumem. Ruszyłam do drzwi mieszkania i otworzyłam je, celując na ślepo kluczem do zamka. Salon przywitał mnie świeżym zapachem deszczu. Okno balkonowe było otwarte na oścież, a za nimi niebo rozbłysnęło srebrnym światłem błyskawicy. Grzmot zagłuszył trzask zamykanych drzwi, gdy Louis wszedł do środka. Niewiele myśląc podeszłam do okna i zamknęłam je szybko, ratując salon przed skutkami wzbierającej burzy. 
       - Kornelia… - podskoczyłam, gdy Louis odezwał się cichym łagodnym głosem. Odwróciłam się do niego, rzucając uprzednio na ziemię swoją czarna skórzaną torebkę. Spojrzałam na niego wyczekująco. 
       - Powiedz coś… Niepokoisz mnie - szepnął, a ja przełknęłam ciężko ślinę. Nie chciałam sprawiać mu przykrości. Nie chciałam, by czuł się przeze mnie źle, by było mu smutno, ale nie potrafiłam pozbierać się w sobie. 
       - Jest w porządku… - mruknęłam, rzucając sztuczny uśmiech, z nadzieją, że wypadłam w swojej grze dość przekonująco, by go uspokoić. Nic z tego. Zmarszczka między jego brwiami podkreślała jak zabolały go moje słowa. 
       - Nie jest w porządku. Nie jestem ślepy. Proszę, powiedz o co chodzi - nalegał, podchodząc do mnie ostrożnie, jakbym była płochliwą sarną. Zacisnęłam szczękę i zamrugałam szybko, myśląc gorączkowo nad tym, co miałam mu powiedzieć. Nic nie przychodziło mi do głowy. O co chodzi? O to, że widziałam zupełnie nową twarz Louis’ego. O to, że przez moment bałam się o jego życie? O to, że za trzy dni będę musiała go puścić w nieznane mi miejsce w towarzystwie okropnego typa, jakim był Michael Clifford? O co mi chodzi? 
       - Ja… Nie wiem… To wszystko. To wszystko jest takie… - zaczęłam, gubiąc gdzieś za sobą składnię. Nie byłam w stanie sklecić porządnego zdania. Każde słowo przechodziło mi przez gardło niczym gigantyczna sucha kula, którą musiałam wykrztusić. Louis nic dalej nie mówił. Zrobił jeszcze jeden krok w moją stronę, eliminując jakąkolwiek wolną przestrzeń, jaka została między nami i przycisnął mnie mocno do swojej piersi. Czułam, że tymi objęciami przekazywał mi całkowite zrozumienie, wsparcie i swoje uczucie. Dopiero wtedy… Dopiero, gdy ściskałam w pięściach jego koszulę, dopiero, gdy czułam jego usta na swojej głowie... Dopiero wtedy wybuchnęłam głośnym płaczem, mocząc łzami jedwabisty materiał, brudząc go spływającym z rzęs tuszem. Trzęsłam się w jego ramionach, szlochając, wyrzucając z siebie wszystkie, przeżyte tego dnia, emocje. 
       Po raz drugi dzisiaj moje nogi oderwały się od ziemi i Louis zaniósł mnie na rękach do mojej sypialni, gdzie położył ostrożnie na łóżku. 
       - Nie - zaprotestowałam i usiadłam pospiesznie. Nie mogłam być słaba. Nie mogłam pokazać, że moja decyzja o przeprowadzce tutaj była błędem. Nie była. Na pewno nie była. Po prostu potrzebowałam chwili, by przyzwyczaić się do tej nowej rzeczywistości. Stanęłam na wyprostowanych nogach, naprzeciwko, siedzącego na łóżku, Louis’ego, a on położył dłonie na moich biodrach i przyciągnął mnie do siebie. Znalazłam się między jego udami. Jego twarz nie wyrażała nic poza zmartwieniem. Wysiliłam się na uśmiech i pogłaskałam szorstki policzek. 
       - Przepraszam, że cię wystraszyłem - szepnął, przykładając swoją głowę do mojego brzucha. Wplotłam dłonie w jego włosy, wpatrując się w okno za nim. 
       - Chciałeś go zabić? - wypaliłam, czując, że to pytanie obijało się o ściany mojej podświadomości od momentu, gdy znaleźliśmy się w Audi. Louis odchylił się nieco, by spojrzeć mi w oczy, a potem, ledwie zauważalnie, kiwnął głowa, ze wzrokiem pełnym napięcia. Wypuściłam głośno powietrze z ust, a moje oczy zaszkliły się od łez. Teraz albo nigdy… 
       - Nie pytaj o to… - powiedział cicho, nim zdążyłam się odezwać. Pokręciłam głową i otarłam szybko swoje wilgotne policzki. - Proszę… - dodał szeptem, ale ja już zdecydowałam. Choć odpowiedź była tak wyeksponowana i nie potrzeba było słów Louis’ego, musiałam to usłyszeć. Musiałam zabić naiwne resztki nadziei, które wpływały na mój osąd. 
       - Zabiłeś już kogoś? - zapytałam, drżącym głosem, nieświadomie pociągając go mocniej za włosy. Zacisnął powieki i pokręcił powoli głową. Nie w odpowiedzi a w dezaprobacie na mój upór. Milczał długo, potęgując, kłębiące się we mnie, nerwy. Z moich ust wydarł się niekontrolowany, pojedynczy szloch, lecz przywołałam się do porządku, nim zamieniłby się w kolejny wybuch płaczu. 
       - Zabiłeś już kogoś? - powtórzyłam, tym razem szeptem, bo głos uwiązł mi w gardle. Moja koszulka została zgnieciona w jego dłoniach. Uniósł wzrok, patrząc mi prosto w oczy, a potem przeczyścił gardło i mnie puścił. Sięgnął po moje dłonie i opuścił je luźno wzdłuż mojego ciała. Poczułam nieprzyjemną pustkę, lecz nie sięgnęłam ponownie, by go dotknąć. Nie, gdy miałam to usłyszeć.
       - Tak… - rzekł cicho, lecz pewnie. Spodziewałam się tej odpowiedzi. Była oczywista. Machał mi nią przed oczami w ciągu ostatnich kilku godzin, a jednak wypowiedziana na głos sprawiła, że zachwiałam się na własnych nogach. Tylko doskonały refleks Louis’ego, powstrzymał mnie od upadku. Łapiąc mnie szybko w pasie, pociągnął do siebie i usadowił na swoich kolanach. Przeraźliwie drżącą dłonią zakryłam usta, powstrzymując się od płaczu. Louis przyciskał swoje usta do mojego czoła i kołysał mną powoli w milczeniu, jakby usypiał małe dziecko. Cholera, nie byłam małym dzieckiem! Dlaczego więc łkałam jak takie? Och… Może dlatego, że mój chłopak okazał się mordercą? 
       Wbrew temu, co powinnam zrobić, zarzuciłam mu ręce na szyję i wtuliłam się w niego mocno, prawie pozbawiając go dostępu do tlenu. Płakałam rzewnymi łzami, trzymając się go kurczowo. Czułam ostrożne dłonie na swoich plecach, chłód przyspieszonego oddechu na ramieniu.
       - Ilu? - wydukałam. Pokręcił głową i ścisnął mnie mocniej w pasie. 
       - Nie rozmawiajmy o tym, nie dzisiaj… - szepnął, wciąż brzmiąc tak samo pewnie, jak przed chwilą. Jakimś cudem temat osób, które pozbawił życia, był dla niego lżejszy niż widok mnie w rozsypce. Poczułam przeszywający ból głowy. Ten dzień był tak długi… 
       Mój płacz cichł z każdą kolejną minutą, aż wreszcie pozostał tylko ciężki oddech i ciche pociąganie nosem. Louis wciąż kołysał mnie na swoich kolanach, głaszcząc uspokajająco po plecach. Zamknęłam oczy, czując ulgę, że atak paniki umyka gdzieś powoli. Miałam nadzieję, że już nigdy nie wróci. A potem zasnęłam… 

       Obudził mnie stłumiony głos mężczyzny. Rozejrzałam się po pokoju. Zaczynało już powoli świtać. Słyszałam za drzwiami Louis’ego, który rozmawiał z kimś żywiołowo. Wspomnienia minionego wieczora uderzyły mnie z niewyobrażalną siłą. Usiadłam gwałtownie na łóżku i zakryłam twarz w dłoniach. Nie płakałam. Nie widziałam w tym sensu. To, czego dowiedziałam się kilka godzin temu. To, co zobaczyłam na lotnisku… O to prosiłam Milenę… Tego chciałam. Pierwszy cień został rzucony na nasze łatwe i idealne życie z Louis’m i Harrym. Pierwszy, czarny, nieprzenikniony cień, którego nie jest w stanie rozjaśnić żadne światło.
       Wstałam z łóżka i, na miękkich nogach, powędrowałam do łazienki. Umyłam twarz i zęby, po czym przebrałam się w zbyt duży, męski t-shirt, który robił za moją piżamę, i wróciłam do sypialni. Louis już tam był. Siedział na łóżku, trzymając w ręku telefon i patrząc na mnie z uwagą. 
       - Jak się czujesz? - zapytał. Zaśmiałam się ironicznie. Nie mogłam tego powstrzymać. To pytanie wydawało się tak sztuczne, tak wymuszone. Jak się czułam? Oczywiście okropnie. Ale przecież sama sobie byłam winna. Winna tego, co poczułam do Louis’ego. Winna swojej tęsknoty za nim. Winna tego, że teraz, gdy patrzyłam na niego, miałam ochotę usiąść obok niego i go przytulić. Pocałować. Poprosić, byśmy zapomnieli o tym, co zdarzyło się na lotnisku i kochać się z nim na zgodę. Jakbyśmy przeżyli, nic nie znaczącą, sprzeczkę. Ale to było niemożliwe… To nie była drobna sprzeczka. Przecież to w ogóle nie była sprzeczka. 
       Moja wyobraźnia podsuwała mi makabryczne obrazy Louis’ego z krwią na rękach. Louis’ego, patrzącego na swoje ofiary tym zimnym wzrokiem, którego widok tak mnie zszokował na lotnisku. Kim były jego ofiary? 
       - Musisz o czymś wiedzieć - powiedział, wyciągając do mnie rękę. Potrząsnęłam głową, stojąc uparcie w progu łazienki. 
       - Nie chcę - odparłam, wykręcając palce. 
       - Musisz, jeśli nie zamierzasz ode mnie odejść - oznajmił, a w jego głosie usłyszałam obawę. Zamarłam, patrząc na niego z szeroko otwartymi oczami. Przecież mogłam. Mogłam od niego odejść. Skoro okazałam się być zbyt słaba na ten świat, czy nie to powinnam zrobić? Przełknęłam ślinę i zagryzłam wnętrze policzka. 
       - Ja… Nie wiem… Nie wiem, Louis - łza naznaczyła błyszczącą ścieżkę na moim policzku. Która to już dzisiaj? 
       - Nie wiesz? - zapytał, marszcząc czoło. W ciemności dojrzałam, że jego oczy również się zaszkliły. Wzięłam głęboki oddech i wbiłam wzrok w ziemię. Dałam sobie chwilę na zebranie myśli, a potem wyjaśniłam. 
       - Zabiłeś kogoś. Kto wie ile osób. Kto wie, jak bardzo niewinnych… 
       - Wiedziałaś, że to zrobiłem. - wstał z łóżka - wiedziałaś, ale nie chciałaś dopuścić do siebie tej myśli - powiedział cicho, załamującym się głosem. Pokręciłam głową, zaprzeczając jego słowom, choć w głębi duszy wiedziałam, że miał rację. Spodziewałam się tej informacji, ale udawałam przed sobą, że Louis jest całkiem niewinny. Że jest tylko handlarzem. Ale przecież sam został postrzelony. Wiedziałaś, Kornelia… 
       - Nie zabiłem nikogo, kto by na to nie zasługiwał. Jedynie ścierwa, gorsze nawet od Petersa - syknął, zaciskając pięść. To było tak groteskowe. Mówił o tym, jak gdyby nigdy nic, jakby była to tylko praca, codzienność. 
       - Ilu? - powtórzyłam swoje pytanie sprzed kilku godzin. Zacisnął szczękę. 
       - Nie tak wielu, jak byś się obawiała - odparł
       - Ilu? - naciskałam, czując, że ściany, które zdążyłam ulepić w czasie snu, powoli zaczynają się topić. 
       - Dwóch - odpowiedział wreszcie, a ja, po raz pierwszy od dłuższego czasu, spojrzałam mu w oczy. Ogarnęło mnie dziwne uczucie ulgi, jakbym spodziewała się, że usłyszę liczbę o wiele wyższą, bardziej przerażającą. Evan Peters był gnojkiem, który nawet mnie działał na nerwy. Oczywiście nie wpakowałabym w niego kulki, ale rozumiałam kodeks tych grup. Rozumiałam skalę jego zdrady. 
       Może to była ich codzienność… Jesteś śmieszna Kornelia, słaba. Wpakowałaś się w to tak chętnie. Konsekwencje tej decyzji były ci bardziej niż znane. 
       - Potrzebuję chwili - szepnęłam i podeszłam do łóżka. Louis obserwował mnie przenikliwym wzrokiem. Nie potrafiłam odczytać jego emocji. Był niczym zamknięta skrzynia, skrywająca w sobie nieznane sekrety. Usiadłam powoli na materacu i wbiłam wzrok w ścianę. Louis poruszył się nagle, jakby miał zamiar coś zrobić, lecz zaraz potem znieruchomiał. Trwaliśmy tak chwilę, aż ciszę przerwało jego westchnienie. 
       - Posłuchaj - uklęknął przede mną i chwycił moją twarz w dłonie. Jego oczy wciąż szkliły się od łez, ale wzrok był pełen determinacji. - Posłuchaj - powtórzył zbliżając swoją twarz do mojej. Jego oddech otulił moje usta. Oparł swoje czoło na moim, a jedną dłoń przesunął na kark, chwytając mnie pewnie. 
       - To był biznes. Nie jestem mordercą. Nie takim, za jakiego mnie masz. Te osoby… Cholera. Zrobiłem to, bo byli złymi ludźmi, rozumiesz? Nie jestem pierdolonym Ashtonem Irwinem, który wymachuje pukawką na wszystko, co go obrazi. Kornelia, posłuchaj - jego uchwyt umocnił się nieco, a ja położyłam swoją dłoń na jego. Łzy spływały po mojej twarzy niekontrolowanym strumieniem. Wierzyłam mu. Jak mogłam mu nie wierzyć? Odkąd go poznałam, Louis na każdym kroku udowadniał mi, że miał dobre serce. Czy na ramieniu anioła może siedzieć diabełek, który czasami popycha go do strasznych czynów? Nikt nie jest idealny… 
       - Nie zostawiaj mnie, proszę. Nie odchodź. - po tej desperackiej prośbie, przycisnął swoje usta do moich, a ja automatycznie oddałam pocałunek, rozchylając wargi i wpuszczając jego język. Nie zamierzałam odejść. Pieprzyć tych dwóch gnojków, pieprzyć moją niekontrolowaną emocjonalność, pieprzyć Clifforda i pieprzyć Hooda. Moje miejsce było tutaj, w objęciach Louis’ego. 
       Pociągnęłam za kołnierz jego koszuli, zmuszając go, by wdrapał się na łóżko. Naparł na mnie swoim ciałem, zamykając w potrzasku między sobą a materacem. Całował mnie powoli i głęboko, z dziwną nieopisaną tęsknotą. Błądziłam dłońmi po jego torsie, szyi i włosach, nie mogąc zrozumieć dlaczego tak bardzo mi na nim zależało. Dlaczego potrafiłam przymknąć oko na wszystkie moje morale, byleby tylko z nim być. Nie byłam już grzeczną, szarą myszką z Polski. Ten tytuł został zdarty ze mnie w momencie, w którym zobaczyłam Louis’ego w kawiarni w Poznaniu. Cała moja niewinność polegała na desperackim chwytaniu się urojeń, faktów wymyślonych przeze mnie. 
       Byłam kobietą przestępcy, kobietą niebezpiecznego człowieka. Byłam częścią tego świata i nie istniał sposób by to zmienić. Nie chciałam tego zmienić. Postanowiłam odsunąć na bok wszystkie moje obawy, wszystkie lęki. Czas przejść na tę stronę. Czas przyznać przed sobą, że ten świat istnieje, a ja zaczęłam grać w nim dość istotną rolę. 
       Wzięłam gwałtownie oddech, gdy Louis uniósł mój szeroki t-shirt, by pochwycić ustami obnażony sutek. Jego ruchy były powolne i ostrożne, jakby wciąż bał się, że odepchnę go od siebie i ucieknę. Zupełnie nieświadomy tego, co właśnie działo się w mojej głowie, postanowił pozostać w gotowości. Czy byłam szalona? Chyba tak. Chyba oszalałam. Oszalałam, tak, jak powiedział mi to Calum. Oszalałam na punkcie Louis’ego. 
       Pociągnęłam go za włosy, by ponownie złączyć swoje usta z jego. Potrzebowałam rozładowania tych wszystkich emocji. Byłam świadoma, że taki sposób radzenia sobie z problemami nie należy do najlepszych, ale była to jedyna rzecz, która w tym momencie przychodziła mi do głowy. Zabrałam się za rozpinanie guzików koszuli Louis’ego, a gdy już uwolniłam jego tors z przeszkadzającego materiału, wgryzłam się w jego, ozdobione tuszem, ramię. Zauważyłam gęsią skórkę, która podniosła nieznacznie włoski na jego ręce. Moje serce próbowało właśnie pokonać swój rekord prędkości. Gorąco, budujące się w dole brzucha było nie do wytrzymania. Potrzebowałam Louis’ego. Tu i teraz. 
       Jakby czytając mi w myślach, Louis chwycił brzeg mojej koszulki, i przeciągnął ją szybko przez głowę, pozostawiając mnie na łóżku w samych majtkach. Obsypywał moją szyję zmysłowymi, ciepłymi pocałunkami, gdy zsuwał powoli po moich nogach koronkowy materiał. Oddychałam głęboko, próbując nabrać w płuca dość powietrza, lecz go wciąż wydawało się być za mało. Upał wokół nas wywołał na naszych czołach lśniące kropelki potu. Gdy leżałam już naga na łóżku, Louis uporał się szybko ze swoimi spodniami, a potem położył się na mnie, przyciskając swoją nabrzmiałą męskość do mojego uda. Przełknęłam ciężko ślinę, patrząc w jego bystre błękitne oczy, ozdobione długimi rzęsami. 
       - Przepraszam - szepnął w moje usta. - Przepraszam, przepraszam, przepraszam… - powtarzał te słowa, jak mantrę, całując mnie po każdym z nich. Zaczął rozchylać dłońmi moje nogi, a potem, przy piątych czy szóstych przeprosinach, wsunął się we mnie powoli, głęboko. Czułam wyraźnie jego każdy kolejny centymetr, rozpychający mnie bardziej i bardziej. Zacisnęłam zęby, tłumiąc ciche jęknięcie, które próbowało wydostać się na zewnątrz. Przycisnęłam uda, do jego bioder, zatrzymując go w sobie nieco dłużej niż zamierzał. Przygryzłam jego wargę, gdy wysunął się ze mnie, by zaraz potem wykonać ponowne pchnięcie. Westchnęłam głośno, czując nieopisaną przyjemność, zasłaniającą sobą wszystkie problemy. Louis włożył rękę pod moje plecy i oderwał je od materaca, przyciągając bardziej do siebie, zwiększając intensywność przeżywanych przeze mnie doznań. Pisnęłam cicho jego imię, zaciskając powieki. Całował moją szyję, poruszając się powoli i ostrożnie. Czułam, że przyjemne dreszcze zaczęły ogarniać całe moje ciało, mięśnie napinały się coraz bardziej. Louis warknął cicho i powrócił do zajmowania się moimi ustami. Raz po raz mruczał słowa przeprosin, prośby o wybaczenie, a ja mogłam odpowiadać tylko pojękiwaniami, niezdolna do sklecenia choćby jednego konkretnego zdania. Wreszcie przyspieszył swoje ruchy, chowając głowę w zgięciu między moją głową a ramieniem. Już nic nie mówił, oddychał szybko, dając mi fale przyjemności, zalewające ciało, przyćmiewające umysł. Spazmatyczny oddech obwieścił mój oślepiający orgazm, a zaraz po nim poczułam, że Louis napina się w ogarniającym go spełnieniu. Opadliśmy bezwładnie na łóżko, niezdolni do wykonania choćby jednego ruchu.
       Klatka piersiowa Louis’ego unosiła się szybko, gdy leżał jeszcze przez chwilę na mnie, skupiając siły po tym wyczerpującym doznaniu. Głaskałam go po włosach, czując cudowną pustkę w swojej głowie. Wszystkie myśli uleciały gdzieś, dając mi czas na regenerację. 
       - Kornelia… - zaczął cichym głosem, a ja westchnęłam ciężko i zepchnęłam go ostrożnie z siebie. 
       - Nie teraz, proszę - powiedziałam i ruszyłam do łazienki. Nie zamierzałam rozmyślać w tym momencie. Chciałam oddawać się błogiej beztrosce jeszcze przez jakiś czas. Wzięłam krótki zimny prysznic, nie mocząc włosów, a potem podeszłam do lusterka i wyciągnęłam z kosmetyczki okrągłe opakowanie i połknęłam małą tabletkę. Brałam je od trzech tygodni, gdy moje nocne życie okazało się nieco bardziej “aktywne” niż zwykle. Rozpoczęłam codzienną rutynę o wiele wcześniej niż normalnie, lecz nie przeszkadzało mi to. Ten dzień był od początku zupełnie inny od wszystkich. 
       Ciche kliknięcie ogłosiło Louis’ego wchodzącego do łazienki. Spojrzałam na niego, lecz mój obraz był zamazany, więc sięgnęłam po parę okularów, leżących na umywalce. Miał zmartwioną minę, nie mówił nic, a tylko wstąpił do prysznica i puścił wodę. Zacisnęłam zęby. Cudowna chwila minęła. Czas skonfrontować się z lękami. Nie czekając aż skończy, weszłam do sypialni. Dochodziła piąta rano, więc narzuciłam na siebie, zdjętą  wcześniej ze mnie, przez Louis’ego, koszulkę i opadłam na łóżko. Jakie to szczęście, że pracowałam wieczorami. Mogłam odespać te godziny. Ale gdy zamknęłam oczy, powieki, jakby zmuszały mnie bym je uniosła. Emocje powstrzymywały mnie przed jakąkolwiek próbą zaśnięcia. Do tego jeszcze mój telefon zabrzęczał, ogłaszając SMS. 
       Spojrzałam na ekran i zobaczyłam wiadomość od Caluma. 
       Spotkajmy się dzisiaj, proszę… 
       Spoglądając lękliwie na drzwi łazienki, za którymi ucichł już szum wody, odpisałam szybko: 
   Gdzie? 
       Miałam nadzieję, że Calum odpisze, zanim Louis wyjdzie z toalety. Nasza znajomość była trudna. W zasadzie nie powinna już istnieć, zakończona przy ostatnim spotkaniu. 

*** 

       - Szykuje się coś dużego, powinnaś uważać - powiedział Calum, gdy siedzieliśmy w jego mieszkaniu, grając w nową grę, którą przywiózł ze sobą z transakcji poza Londynem. Opuścił kontroler i spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem. Zmarszczyłam brwi i wcisnęłam przycisk pauzy. 
       - Nie powinieneś mi mówić o takich rzeczach. Ustaliliśmy to. - powiedziałam, wstając powoli i sięgając po torebkę. 
       - Cholera, nie obchodzi mnie to. Kornelia, Clifford kombinuje coś, co może być niebezpieczne również dla was, jeśli się nie oddalicie - mówił, mając na myśli mnie i Milenę. Pokręciłam głową i ruszyłam do wyjścia, mijając imponującą kolekcje gitar basowych. 
       - Jeżeli będę potrzebna Louis’emu, zostanę z nim. Nie będę uciekać tylko dlatego, że wokoło robi się gorąco - warknęłam, czując, że nie powinnam być dla niego tak chłodna. Jest jeszcze tyle rzeczy, o których musiał wiedzieć. Lepiej przeprowadzić tę rozmowę spokojnie.
       Calum również wstał i podszedł do mnie. Był taki wysoki. Przełknęłam ciężko ślinę, gdy jego tors zasłonił mi widok na pokój. Chwycił moje ramiona i potrząsnął nimi delikatnie.  Uśmiechnęłam się mimowolnie. 
       - To nie jest zabawne - szepnął, nie zmieniając swojej poważnej miny. Zacisnęłam zęby i wyrwałam się z jego uścisku. - Louis jest w niebezpieczeństwie. Ty też możesz być - dodał, chowając dłonie pod pachy i pochylając się nieco. 
       - Jeżeli Louis jest w niebezpieczeństwie tym bardziej z nim zostanę. - odparłam. Biła ode mnie pewność siebie, którą przywitałam z dumą. Nie zamierzałam zostawić Louis’ego w takim momencie. Domyślałam się co Calum próbował zrobić. Może chciał się ze mną “kolegowac”, może rozmawiało nam się świetnie, ale nigdy nie usuniemy z przeszłości słów, które powiedział wcześniej, w Harrodsie. Minęły od tego czasu trzy intensywne tygodnie, ale ja wciąż ostrożnie obchodziłam się z tym chłopakiem.  Poza tym, musiałam przekazać komunikat, który miał go zaboleć.
       Nasza znajomość rozwinęła się tydzień po przedziwnym spotkaniu, na którym poznałam też Clifforda. Calum wpadł na mnie ponownie na mieście, z grą w ręku, o której kupnie marzyłam od dłuższego czasu. Sama nie wiedząc co popchnęło mnie do tego, zagaiłam go o nią. Rozpoczęliśmy rozmowę, która szybko przerodziła się w dyskusję na temat najlepszych gatunków gier, potem muzyki, aż nagle wylądowaliśmy w restauracji nieopodal, śmiejąc się i przekomarzając przy lunchu. Nie czułam się winna, bo nie uważałam tego spotkania za nic złego. Ok, Calum był z grupy, której Louis nienawidził. Calum był osobą, której Louis nienawidził, ale Calum był też kimś, z kim rozmawiało mi się bardzo łatwo. Nie tak łatwo, jak z Louis’m, ale wprowadzał dziwny, niewinny rodzaj dziecinnej energii, która odciągała mnie od zbyt intensywnego myślenia nad swoim życiem, które, swoją drogą, ostatnio nawiedzało mnie dość często. 
       W końcu doszło do kilku kolejnych spotkań. Niewielu. To, w którym Calum ostrzegł mnie przed planami Clifforda było w zasadzie naszym trzecim zaplanowanym. Na pierwszym ustaliliśmy, że ta relacja nie będzie niczym, co mogłoby sprawić kłopoty Louis’emu. Drugie zostało przerwane brutalnie przez Tomlinsona, który wyrzucił Caluma z mojego osiedla, gdy zobaczył jego samochód na parkingu. I to trzecie, o którym Louis doskonale wiedział. 
***

       - Nie chcę cię oszukiwać, nie pójdę, jeśli tego nie chcesz - powiedziałam do Louis’ego, trzymając w dłoni telefon, na którym wyświetlała się wiadomość od Caluma z zaproszeniem na “konsolową” potyczkę. Louis patrzył wtedy na mnie z bólem w oczach, ale pokręcił głową. Podszedł do mnie i przytulił mocno. 
       - Ufam ci. Cholera, nie jesteś moją własnością. - mruknął w moje włosy. Zaśmiałam się cicho i pokręciłam głową, po czym zadarłam ją i spojrzałam w błękitne oczy. 
       - Jestem. - powiedziałam cicho. Wyglądał na zagubionego, marszcząc czoło i patrząc na mnie z zaciekawieniem.  - Jestem cała twoja.  A ty mój - wyjaśniłam, przyciągając go do pocałunku. Oddał go niepewnie i przerwał zbyt szybko. Był cały napięty, zaciskał szybko szczękę.
       - Jesteś pewna? - zapytał, a ja zaśmiałam się, odnajdując w jego słowach infantylność naszego dialogu.  Kiwnęłam głową, rumieniąc się lekko.  - Skoro tak… Wiesz, że nie mogę na to pozwalać. Wiesz, że to będzie musiało się skończyć. Jeśli to - wskazał palcem na mnie i siebie - Jeśli rzeczywiście tak sądzisz. Hood nie może być częścią naszej relacji. - wyjaśnił, a ja zamarłam. Och… Lubiłam Caluma. Był naprawdę zabawny, troszkę zadziorny, ale przede wszystkim dobry. Zupełnie nie pasował do dziwnego towarzystwa Clifforda. Ale to z Louis’m byłam. To on wypełniał moje myśli w dzień i w nocy, to on sprawiał, że motyle zaczynały szaleć w moim żołądku, za każdym razem, gdy go widziałam. 
       - Więc powiem mu to na dzisiejszym spotkaniu. - powiedziałam cicho, wysyłając Louis’emu zapewniający uśmiech. Skrzyżował ręce na piersi i pokręcił głową. 
       - Nie chcesz tego, prawda? - zapytał, a ja wzruszyłam ramionami. 
       - Nie znam go dobrze. Rozumiem, że nasza znajomość mogłaby mieć poważne konsekwencje, a ja nie będę źródłem komplikacji. - powiedziałam, a on uśmiechnął się mimowolnie. 
       - Moja mądra dziewczynka - szepnął i pociągnął mnie do sypialni. 

***

       - Szalejesz na jego punkcie - Calum spojrzał na mnie z wyrzutem, załamując ręce. Zignorowałam ten komentarz i zacisnęłam pięści. Musiałam to powiedzieć
       - Calum, nie możemy kontynuować tej znajomości - wypaliłam prosto z mostu, czując, że był to najbardziej nieodpowiedni moment, by rozpocząć ten temat. 
       - Co? - potrząsnął głową, a na jego twarzy wymalowany był wyraz czystego szoku. Westchnęłam ciężko i rzuciłam mu przepraszające spojrzenie. 
       - Wybacz. Jesteś w porządku, dogadujemy się świetnie, ale ja… Jestem z Louis’m, nie mogę sprawiać mu kłopotów. - wyjaśniłam, a Calum zmrużył wściekle oczy. 
       - Pewnie ci to powiedział, prawda? Wmówił, że to jest niebezpieczne, bo widział nas razem. - syknął, a ja poczułam, jak wściekłość zaczyna przeciekać przez moje bariery. 
       - Nas razem?! Calum nie ma “nas razem”! - warknęłam
       - Nie miałem TEGO na myśli! - wrzasnął, wyrzucając w górę ręce, w geście bezradności. 
       - Nieważne. Nie możemy kontynuować tego… Tego… Cokolwiek to jest, bo jestem z nim, rozumiesz? I nie! Nie namówił mnie do tego! Wręcz przeciwnie, dał mi wolną rękę 
       - Wybór… - głos Caluma stracił na sile, a ja osłupiałam, widząc jego smutną twarz. 
       - Co?
       - “Albo ja, albo Calum, nie ma innej możliwości” - powiedział, imitując silny akcent Louis’ego. Nie odzywałam się przez chwilę, analizując to, co mi przekazał. Zacisnęłam wargi i położyłam dłoń na klamce drzwi wyjściowych. 
       - Wiesz, że w naszej sytuacji nie ma innej możliwości. To nie jest kwestia tolerancyjnego chłopaka, który będzie znosił towarzystwo jakiegoś kumpla swojej kobiety. - powiedziałam cicho, czując całą sobą, że właśnie przytoczyłam argument nie do złamania. W pomieszczeniu przez chwilę było tylko słychać nasze ciężkie oddechy, a potem Calum uniósł jedną brew i wzruszył ramionami. Machnął na mnie ręką, po czym odwrócił się plecami i ruszył wolnym krokiem w kierunku kanapy. 
       - Idź już - powiedział cicho. Rzuciłam mu ostatnie, wściekłe spojrzenie, a potem wyszłam z jego mieszkania, trzaskając teatralnie drzwiami. 


***

       Umówiliśmy się w tej samej restauracji, w której rozpoczęła się nasza dziwna przygoda z tą pokręconą znajomością. Siedziałam przy stoliku, czekając na ciemnowłosego mężczyznę, stukając nerwowo palcami w drewno. 
       - Hej - usłyszałam za sobą niski głos i odwróciłam się gwałtownie. Patrzył na mnie swoimi szczenięcymi, czekoladowymi oczami. 
       - Hej - odpowiedziałam cicho i wstałam, tuląc go na powitanie. Zamarł na chwilę, ale potem objął mnie w pasie i westchnął w moje włosy. Gdy go puściłam, usiadł na krześle naprzeciw mojego i położył ręce na stole. 
       - Jak się czujesz? - zapytał, gdy kelnerka odeszła z naszymi skromnymi zamówieniami. Zacisnęłam wargi, patrząc na niego w napięciu, a potem pokręciłam głową bez słowa. Nie chciałam znów płakać. Nie w miejscu publicznym. Mięśnie jego, ostro zaznaczonej, szczęki podskoczyły kilka razy. 
       - Kurwa, Kornelia, ostrzegałem cię - syknął, odpychając się od stolika i opadając na oparcie krzesła. Napięłam się cała i rzuciłam mu wściekłe spojrzenie. 
       - Chcesz jakąś nagrodę? - warknęłam, starając się nie podnosić głosu. Wydawało się przez chwilę, że miał zamiar się odszczeknąć, lecz potem wyraz jego twarzy złagodniał niespodziewanie i położył dłoń na mojej zaciśniętej pieści. Spojrzał na mnie z bólem. 
       - Nie. Przepraszam. - powiedział cicho, a ja odsunęłam się od niego tak, by nie był w stanie mnie dosięgnąć. 
       - Czego chcesz? - zapytałam, nie panując nad swoimi emocjami. Zacisnęłam ręce na brzuchu, próbując doprowadzić się do porządku. Na tle ostatnich zdarzeń, kłótnia z Calumem wydawała się fatalnym pomysłem. Westchnął ciężko, ale nie próbował już mnie dotykać. Położył łokcie na stole i zakrył usta dłońmi. Patrzył przez chwilę na mnie, analizując w głowie to,co miał powiedzieć, a potem wziął głęboki oddech. 
       - Chciałem zapytać czy Louis zabiera cię do Irlandii - powiedział, a ja przekrzywiłam głowę, zaintrygowana. Irlandii? 
       - Nie… Nie rozumiem… Dlaczego miałby mnie zabierać do Irlandii? - zapytałam, mrugając szybko. Czy to właśnie tam miał spotkać się z Cliffordem? Ale dlaczego tak daleko?
       - Wybacz. Po prostu.. Gdyby próbował to zrobić… - Calum zmrużył oczy i spojrzał gdzieś w bok. Zamarłam. Coś było nie tak. 
       - Co się stanie w Irlandii? - zapytałam, zdając sobie sprawę, że nie wiedziałam nic o tym, co miało czekać Louis’ego. A potem Calum wszystko mi wyjaśnił.

***

       Spojrzenie, jakie posłał mi Louis było pełne bólu. Pochylał się nieco nade mną, a gdy jego dłoń uniosła się, by dotknąć mojego policzka, odtrąciłam ją z całej siły. 
       - Nie! - warknęłam i spojrzałam na niego przez łzy. Moje całe ciało drżało, gdy próbowałam powstrzymać szloch. Byłam wściekła, ale też niewyobrażalnie smutna. Teraz, gdy wiedziałam co mogło zdarzyć się za dwa dni, przebiegał mnie strach przy każdym wspomnieniu o tym spotkaniu. Wystarczyło spojrzeć na Ashtona, który bez skrupułów mógłby pociągnąć za spust.
       - Kornelia... - szept Louis’ego przepełniony był cierpieniem. Zacisnęłam powieki i poczułam jak po policzkach spływają mi łzy. 
       - Nie chcę, żebyś to robił. - zaczęłam, zachrypniętym głosem. Pokręcił głową i otworzył usta, by mi przerwać, lecz na to nie pozwoliłam - Rozumiesz?! - krzyknęłam, zaciskając pięści i robiąc krok w jego stronę. 
       - Kocie... 
       - Nie! Nie skończysz martwy, nie chcę zostać sama, nie będę patrzeć na twoje pieprzone zwłoki! - straciłam kompletnie panowanie nad sobą. Całe moje ciało trzęsło się przeraźliwie, gdy szlochałam. Objęłam mocno swój brzuch i zgarbiłam się, starając powstrzymać atak paniki. 
       - Wiesz, że nie mogę tak po prostu zrezygnować. - szepnął, patrząc na mnie uważnie, zapewne oceniając, czy zaraz nie wybuchnę. Płytki oddech był niewystarczający, by zebrać odpowiednią ilość powietrza. Zakręciło mi się w głowie, ale stałam uparcie na nogach, drapiąc się nerwowo po łokciach. 
       - Proszę cię, nie rób tego. Nie rób tego. - mówiłam, wpatrując się w podłogę. Opanowała mnie nieznośna bezradność. Miałam ochotę coś zniszczyć, ale wiedziałam, że nic nie zmieniłoby mojego stanu.Tylko decyzja Louis’ego. Tylko zapewnienie, że będzie bezpieczny. Nie mogłam go stracić. Nie mogłam. Ostatnie dwa dni były tak intensywne, pełne kłótni i wątpliwości, ale jednego byłam pewna. Nie przeżyję bez Louis’ego. Nie chciałam nawet dopuścić do myśli sytuacji, w której zadzwonię do niego, a on nie odbierze, a tylko odezwie się jego poczta głosowa. Zabawny komunikat, wkręcający dzwoniącego, że Louis jednak odebrał, a potem informacja o sygnale. Ale on już nigdy by nie odebrał. Nie. Zbyt wiele poświęciłam dla tego człowieka, żeby teraz tak mnie opuszczał. Nie pozwolę mu na to. 
       Louis podszedł do mnie i położył rękę na moich plecach, przyciągając do siebie. Zagarnęłam w pięści jego koszulę i wybuchnęłam płaczem, odbierającym mi oddech. Zawroty głowy przybierały na sile, gdy atak paniki ogarnął już cały świat wokół mnie. 
       - Proszę cię, proszę, nie rób tego… - Stałam przy nim, próbując uspokoić się nieco, lecz emocje wciąż nie dawały za wygraną. Łkałam cicho, czując jak wszystkie siły opadają ze mnie falami. 
       - Ćśśś... Uspokój się - szepnął łagodnie i pocałował mnie w czubek głowy. Ścisnęłam go jeszcze mocniej w pasie, czując się, jak dziecko, przywierające do dorosłego, gdy czegoś się bało. 
       - Nie mogę Cię stracić - powiedziałam tak cicho, że nie byłam pewna czy mnie słyszał. Milczał przez chwilę, trzymając mnie mocno w swoich objęciach. 
       - Nigdy... - usłyszałam jego szept. Kolejna porcja łez przysłoniła mi widok na salon. Nie puszczałam Louis’ego, bojąc się, że zaraz zniknie. Odejdzie ode mnie, by wylecieć do Irlandii. Nie mogłam go puścić, nie mogłam pozwolić, by wystawił się na takie ryzyko. Gdy chciał odsunąć się nieco ode mnie, nie pozwoliłam mu. Trzymałam się kurczowo jego koszulki. Położył więc delikatnie swoje dłonie na moich i wyplątał palce z materiału. Spojrzałam na niego z wyrazem cierpienia, ze łzami wciąż tkwiącymi w kącikach oczu. Starł jedną z nich kciukiem i pocałował obie moje powieki. 
       - Nie płacz - powiedział cicho, gdy się wyprostował. Pociągnął mnie delikatnie i usiadł na fotelu, sadowiąc mnie na swoich kolanach. Od razu położyłam mu ręce na ramionach i wtuliłam twarz w jego szyję. Gładził moje udo uspokajająco, delikatnie, czekając aż moje emocje opadną nieco i będę w stanie się odezwać. Ogarniała nas przejmująca cisza, przerywana jedynie szeptem Louis’ego oraz moim głębokim oddechem. Po kilku minutach mężczyzna westchnął ciężko i odchylił nieco głowę, patrząc w moje oczy. Błękit przeszywał mnie na wylot, a w jego wnętrzu dostrzegłam niemą walkę i napięcie. Zmarszczył brwi i zamrugał kilka razy, nie spuszczając ze mnie wzroku. 
       - Nie zrobię tego... - powiedział cicho. Wstrzymałam oddech. To nie mogła być prawda. Nie zrobiłby tego tylko ze względu na mnie…  
       - Co? - zapytałam nieco oszołomiona. 
       - Nie zrobię tego... - powtórzył, a potem ucichł na chwilkę i spuścił wzrok. Wpatrując się w swoją dłoń na moim udzie, powiedział - Jeżeli tego nie chcesz, zrezygnuję.
       - Ale… zaczęłam, lecz uniósł rękę, by mnie uciszyć. 
       - Mam ochotę zabić i ucałować Hooda za to, że ci powiedział. Sam mógłbym nie być w stanie. Nie mógłbym tak zranić osoby, którą kocham. Nie chcę widzieć jak cierpisz… -  zamarłam. Wszystkie moje zmysły zostały przytłumione, a ja widziałam tylko tego, unikającego mojego wzroku, przygryzającego ze zdenerwowania wargę, mężczyznę i nic innego dookoła. Czułam jak moja klatka piersiowa zaczyna unosić się i opadać coraz szybciej i szybciej. Ścisnęłam delikatnie palce zaplątane w jego włosach, co wreszcie sprawiło, że na mnie spojrzał. Poczułam wszechogarniającą otępienie, spowodowane, walczącymi ze sobą, sprzecznymi emocjami. 
       - Co...? - szepnęłam z wyrazem szoku na twarzy. 
       - Kocham cię... - jego głos był zachrypnięty, drżący, jakby wypowiedzenie tych dwóch słów wymagało od niego wykorzystania dużych zasobów energii. Wpatrywał się we mnie intensywnie, zapewne wyczekując jakiejkolwiek reakcji. Ja jednak siedziałam na jego kolanach bez ruchu, ze wzrokiem, pełnym nieopisanych uczuć, wbitym w jego oczy. Na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech zakłopotania, a potem położył palec wskazujący na moim podbródku i pogłaskał mnie delikatnie. 
       - Kornelia... Może... Może coś powiesz - zaczął niepewnie, przełykając ciężko ślinę. Otworzyłam usta, w których zrobiło mi się sucho. Wciąż nie byłam w stanie się odezwać. Louis zaczął wiercić się nerwowo w fotelu i pocierać dłonią kark. Przeczyścił gardło i pokręcił powoli głową, spuszczając zrezygnowany wzrok. Zaczął coś mówić, lecz mu przerwałam.
       - Ja... Ja ciebie też... Ja ciebie też kocham - wydusiłam z siebie, pewna, że to, co mówię jest zgodne z prawdą. Wiedziałam to od dawna. Wiedziałam to już w Polsce, ale  bałam się tego uczucia. Bałam się wypowiedzieć tych słów, wiedząc, że ciągnęły za sobą nieodwracalne konsekwencje, ale w głębi duszy wiedziałam, że wpadłam po uszy i czas oszukiwania samej siebie właśnie dobiegł końca. 
       Louis wyglądał, jakby miał się zaraz popłakać. Zmarszczył brwi, a jego zaszklone oczy skanowały długo i uważnie moją twarz. Nie uśmiechnął się, nie powiedział nic, a tylko pochylił się do mnie i złożył na moich ustach ostrożny, delikatny pocałunek. Zacisnęłam powieki, rozchylając dla niego wargi, przyjmując jego powolne ruchy. Kilka kolejnych łez spłynęło po moich policzkach, gdy Louis odsunął się nieco, przerywając ten czuły gest.
       - Już się bałem, że mi uciekniesz - szepnął milimetry od mojej twarzy. 

       - Nigdy - mój głos przepełniony był napięciem i obietnicą, którą Louis od razu zrozumiał. 

23 komentarze:

  1. OMG!!!
    Czekałam na ten rozdział ze zniecieprliwieniem! Naprawdę!
    I kurdę, nie zawiodłam się!! Świetny rozdział jak zawsze, zresztą.
    Czekałam też na kawałek z Harrym i Mileną!! Ale wy dobrze wiecie jak napisać rozdział, że czytelnik - mimo że dostał nowy rozdział dalej b ędzie się głowił co dalej, :)
    ehh chciałam napisać inaczej ale coś mi nie wychodzi, aha! :) x
    świetny rozdział xxx

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakaś nutka tajemnicy i niepewności musi być:D
      Cieszymy się, że Ci się podobało:)

      M. xx

      Usuń
  2. Ło jesuu! Nie wiem co napisać xD bardzo zajebisty gorzko-słodki rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Krótko :Jak zawsze zajebisty!.

    OdpowiedzUsuń
  4. Heh i musze czekac na kolejny mam nadzieje ze będzie jak najbardziej bo ciekawi mnie co z Milena i Harrym ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejny jak zawsze - prawdopodobnie w przeciągu tygodnia;)

      Usuń
  5. Serce wali mi jak szalone, placze, usmiecham sie normalnie wszystkie emocje naraz!
    Czasem zastanawiam sie na lekcji co sie wydazy w nastepnym rozdziele i nie mam polowy notatek! Bo wasze ff jest takie nie do przewidzenia i przesto jestem strasznie sfrustrowana ze uhhh Ale to dobrze :> Normalnie was podziwiwam, jak wy to robicie ze piszecie take szybko rozdzialy? Mi ledwo starcza czasu na przeczytanie tego ARCYDZIELA.
    Kocham was ♥
    @Polusialove

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mamy nadzieję, że później będziesz miała skąd wziąć te nieuzupełnione notatki, Kochana:D

      Też kochamy!!!

      M. xx

      Usuń
    2. Haha, teraz będę miała wyrzuty sumienia, że przez nas nie skupiasz się na lekcjach xD
      Jeden rozdział zabiera ok 8 godzin do napisania. W tym tygodniu wyszły dwa, ponieważ był caaały tydzień wolnego, więc co tu z takim wolnym czasem robić? :D
      A jak pomysły są to i lekko się pisze. Szczególnie tak emocjonujące momenty, w jakim aktualnie się znajdujemy z TTD :D

      Dziękujemy za takie komplementy! Nie nazwałabym TTD arcydziełem, ale, skoro tak sądzisz to pozostało mi tylko baaaaardzo się z tego powodu cieszyć :D <3 <3 <3 <3 <3

      A. <3

      Usuń
  6. Podczas czytania słuchałam Indila "sos" i.... rozdział smutny piosenka też
    Chyba łapię doła :D
    Mówiłam, mówiłam że coś będzie między Calumem i Kornelią !
    Tyle, że teraz niby tą znajomość zerwali ale i tak się jeszcze nie raz spotkają ;3
    I porozmawiają ^^
    Lou jest taki kajsdbkvsbasmxvahjs jak się o nią martwi...
    To jest piękne *-*
    I powiedział, że ją kocha
    KOCHA
    K O C H A
    K
    O
    C
    H
    A
    .
    K
    O
    R
    N
    E
    L
    I
    Ę
    Słyszycie mój płacz??
    Chyba dzisiaj nie zasnę ;3
    Ehh... na pewno nie zasnę bo aż się boję pomyśleć co będzie w następnym rozdziale...
    Bardzo udany rozdział, nie powiem, że nie :)
    Chociaż każdy taki jest :3
    Nie ma się co rozpisywać... po prostu piękny :*
    KOCHAM. <3
    Czekam na następny... no chyba że się utopię... we wtorek... na basenie... na zawodach XD hahaha
    Buziaki . :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. UOOOO! Powodzenia na zawodach! Będę trzymać kciuki! :D
      A no kocha kocha, taki Luj uczuciowy nam się zrobił :D
      A co do Caluma i Kornelii, no cóż... Pożyjeeeemy zobaczyyymy ;> :D

      No i znów nie pozostało mi nic tylko szczerze podziękować <3 <3 <#

      Też kochaam <3

      A. < 3

      Usuń
    2. Justynka, powodzenia!!! <3 Mamy nadzieję, że wypadniesz jak najlepiej, pochwal się nam później na tt:D

      Widzisz, jak Ty umiesz przewidzieć, co się wydarzy, nasz jasnowidzu?:D

      KOCHAMY!!!

      M. xx

      Usuń
  7. Aaaaa ale się dzieje! Ten Calum mnie wkurza :p Ale czemu akurat Harry leci do Irlandii? ;( dodajcie następny proszeeeeee !
    @pola_juzyszyn

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W poprzednim rozdziale Michael zażyczył sobie albo Harry'ego, albo Lou... A jak Lou postanowił zrezygnować toooooo :D
      Calum mały irytujący człowieczek :D
      Następny rozdzial bedzie w ciagu tygodnia :))

      A. <3

      Usuń
  8. Dziewczyny...ja, nie wiem co powiedzieć. Ten rozdział był tak zajebisty. I drugi raz w życiu płakałam czytając . Ale tutaj nie dało się inaczej zaaeragować to bylo za piękne..jejuu. A Lou i Kornela..boze to taka idealna para, a jak Kornela martwi się o Lou , w tych momenatch nie dalo się nie wzruszyć :c wgl jestem taka zła,ze Harry musi tam leciec, ale i tak go podziwiam. Ale tez bym nie chciałą,żeby Louis leciał..ahh ;c no cóż, zobaczymy jak to się dalej potoczy.Mam nadzieje,że nic się Harremu nie stanie.
    Ja chce nowy rozdział! dobrze,ze pojawi się w przeciagu tygodnia :D Wgl nie wiem co pisać, poprostu zajebisty rozdział jak zawsze. A włąsnie Calum i Kornelia, zdziwiałąm się, ze on ją ostrzega, wgl coraz bardziej sie ta znajmosc rozwija, ciekawe co z tego wyniknie.
    Ale się cieszę,ze Wasze ff nie jest przywidujace, tylko zawsze potraficie zaskoczyc, kocham to <3
    Dobra koniec, buziaki dziewczyny ! :*
    Ps. Zapomniałam wczoraj zapytać kiedy na pierogi z mozarellą nas zapraszacie? haha :D

    OdpowiedzUsuń
  9. A my kochamy Ciebie, Gosia!!! <3
    Nie możemy powiedzieć, czy Harry'emu się coś stanie i czy w ogóle poleci do Irlandii, ale możemy dać Ci słowo, że następne rozdziały będą bardzo emocjonujące:D To nasza ulubiona część TTD:D

    Choćby jutro! Przyjeżdżajcie do Poznania, a my narobimy wielki kocioł pierogów:D

    Buziaki,

    M.xx

    OdpowiedzUsuń