środa, 13 maja 2015

67. We can't eat, we can't sleep until we make them scream defeat


We can't eat, we can't sleep 
Until we make them scream defeat      


Kornelia

Louis wysłał ludzi, by przeczesali najbliższy teren, w którym mogli znajdować się Milena i Harry, a sam zmusił mnie, bym wróciła z nim do Anglii.
       - Nie ma sensu, żebyśmy tu zostawali - mruknął, wpychając niedbale rzeczy do swojej walizki. Stałam za nim, próbując przekonać go, by nie wyjeżdżać. By uratować naszych przyjaciół. 
       - Z jego kasą i dojściami pewnie jest już w innym kraju razem z całą swoją świtą - dodał i odwrócił się do mnie, pocierając dłonią czoło. Podeszłam do niego wolnym krokiem i objęłam w pasie, przytulając się mocno. Odpowiedział natychmiast, zamykając mnie szczelnie w swoim uścisku. 
       - Znajdziemy ich - szepnął w moje włosy, a ja kiwnęłam tylko głową, zaciskając powieki. 

       Ze spuszczonym wzrokiem zapukałam w drewniane drzwi apartamentu na najwyższym piętrze jednego z wieżowców w centrum Londynu. Czarny karabin ciążył mi w dłoni, jak największe brzemię. Przez kilka chwil nie odpowiedziało mi nic, prócz ciszy, ale wreszcie usłyszałam przytłumione “momencik!” i sekundę później przed moimi oczami stanęła uśmiechnięta Sylvia. Białe zęby błysnęły w świetle zachodzącego, za oknem korytarza, słońca, ale kąciki ust zaczęły opadać powoli, gdy dziewczyna zobaczyła moją bladą, smutną twarz. 
       Bez słowa wyjaśnienia podałam jej karabin Zayna, a ona odebrała go w równie ciężkim milczeniu i  przytuliła do piersi, jakby był zwykłym pluszakiem. W jej oczach zebrały się łzy, ale dzielnie dusiła w sobie płacz. Zareagowała zupełnie inaczej od Caroline. Była opanowana, cicha i spokojna. Kiwnęła głową ze zrozumieniem i uśmiechnęła się ponuro przez łzy. 
       - Dziękuję - szepnęła, przez co musiałam odwrócić wzrok. Sama zgłosiłam się, by być tą od złych wiadomości. Czułam, że żaden z chłopców nie byłby w stanie odpowiednio się zachować, a Phoebe wciąż przeżywała małą osobistą żałobę po śmierci Luke’a. Był, jaki był, ale ta dziewczyna w pewnym momencie swojego życia oddała mu serce. 
       - Przykro mi - powiedziałam cicho. Zamierzałam się odwrócić i wycofać, ale Sylvia nagle chwyciła moje ramię. 
       - Jak… jak poszło? - zapytała, lecz jedyne na co mogłam się zdobyć to pokręcenie głową. Moje oczy, podobnie jak jej, zaszły łzami
       - Czy ktoś jeszcze…
       - Tylko Hemmings - odpowiedziałam pospiesznie. Usta Sylvii ułożyły się w malutkie “o”, gdy kiwnęła nieznacznie głową.
       - Jak Phoebe się trzyma? - zamrugałam szybko, niepewna, czy Sylvia pytała poważnie. Właśnie dowiedziała się o śmierci swojego chłopaka, a mimo to martwiła się o samopoczucie swojej koleżanki. Czy to oznaczało dobroć jej serca, czy może początek szaleństwa, w które wcześniej wpadła Caroline?
       - Ona… Radzi sobie. Jest przygnębiona, ale się nie poddaje. - powiedziałam niepewnie, przyglądając się uważnie każdej reakcji, jaką mogłam wywołać w brunetce. Zauważyła to, bo uśmiechnęła się słabo i pogłaskała nieświadomie karabin.
       - Spokojnie, Kornelia. Nie rzucę się w wir narkotyków, jak Caroline, dam radę - oznajmiła, patrząc na mnie uspokajająco. Wypuściłam ciężko powietrze z płuc.
       - Kontaktowałaś się z nią, gdy nas nie było? 
       - Tak. Zdaje się, że trochę przemówiłam jej do rozsądku. Może teraz… Teraz, gdy zobaczy - oczy Sylvii zaszkliły się ponownie, a ona zaczęła mieć wyraźne problemy ze składaniem zdań - gdy zobaczy, że ja… Wiesz, że ja nie rozpaczam - pierwsza łza naznaczyła błyszczącą linią jej policzek. 
       - Sylvia… - zaczęłam cicho, na co ona wreszcie wybuchnęła płaczem i wypuściła z dłoni karabin. Objęła rękami swój brzuch, łkając cicho, ale nieprzerwanie. 
       - Sylvia - powtórzyłam i zrobiłam krok do przodu, by ją objąć. Pokręciła głową, wycierając pospiesznie łzy. 
       - Nie… Nie, ja… - przerwała na chwilę, a świeżo osuszone policzki znów zostały ozdobione słonymi kroplami - Kto… Kto go?
       - Michael… - wyszeptałam, przywołując w głowie obraz Clifforda wbijającego nóż w serce Zayna. 
       - Dlaczego go nie… Dlaczego wciąż żyje? - zacisnęła pięści tak mocno, że pobielały jej knykcie. Zagryzłam nerwowo wnętrze policzka. Minęły dwa dni, a my wciąż nie mieliśmy żadnej poszlaki co do miejsca pobytu Mileny i Harry’ego.
       Zebrałam się w sobie by odpowiedzieć
       - Wziął na zakładników Harry’ego i Milenę. Nie mieliśmy jak go zabić. - Sylvia spojrzała nagle na mnie szeroko otwartymi oczami.
       - Więc oni…
       - Nie wiemy gdzie są. Louis zebrał najlepszych ludzi, by ich poszukać.
       - Straciliśmy Stylesa i Milenę?
       - Jeszcze nie… Odbijemy ich. 
       Wtedy nagle Sylvia zrobiła krok w moją stronę i objęła mnie mocno ramionami. Płakała rzewnie, mocząc mi bluzkę, a ja mogłam tylko odpowiedzieć na uścisk. Utrata chłopaka, gdy dopiero zaczynali swój związek… Nie. Utrata chłopaka w ogóle musiała być koszmarem. Nie byłam w stanie nawet sobie wyobrazić, jakbym zareagowała, gdyby ktoś do mnie przyszedł z pistoletami Louis’ego, bez słowa uświadamiając mnie, że zginął. Może poszłabym w ślady Caroline. Na pewno poszłabym w ślady Caroline. Chciałabym zapomnieć. Nic więcej. 
       Sylvia jednak zdawała się być wyjątkowo spokojna. Jakby była przyzwyczajona do tego typu wiadomości. Jakby nie był to pierwszy raz, gdy kogoś straciła. Jakby się tego spodziewała. Czułam, że nie poznałam jej dostatecznie dobrze. Jak długo współpracowała z chłopcami? Jak się tu dostała? Przyjdzie czas, że zadam jej te i inne pytania…
       - Chcesz… Chcesz, żebym została? - odsunęłam się od niej lekko, patrząc w górę na jej jasne oczy, ale ona pokręciła tylko głową. 
       - Nie. Muszę… Muszę to przetrawić - szepnęła, więc z krótkim “przykro mi” cofnęłam się do windy. 

       Dni mijały zbyt wolno. Z każdym telefonem serce biło mi szybciej i z każdym smutnym spojrzeniem Louis’ego miałam ochotę się rozpłakać. Po Harrym i Milenie nie było nawet najmniejszego śladu. Louis i Niall angażowali coraz więcej ludzi, ale Michael i jego ekipa zdawali się rozpłynąć w powietrzu. Mijał już trzeci tydzień poszukiwań, a my wciąż nie mogliśmy nic zrobić. Nawet pogrzeb Zayna zdawał się być zorganizowany w pośpiechu. Obecni na nim byli tylko Phoebe, Niall, Sylvia, Louis, ja i kilka innych osób, które znałam jedynie z widzenia. Zdawało się, że ceremonia nie oddawała w pełni aktu pożegnania przez stres, który wszystkich otaczał. Nawet Sylvia zachowywała zimną krew i zaraz po pogrzebie wypytywała o szczegóły poszukiwań. Była blada, zmęczona, pod jej oczami widziałam fioletowe sińce, ale mimo to miała siłę, by nas wspierać. Nie rozpaczała, że żadne z nas nie miało czasu na żałobę, na którą zasłużył Zayn. 
       Czułam się winna. Chłopak, który zrobił wszystko, by zemścić się za śmierć przyjaciela, a nawet oddał za to życie, został zepchnięty na drugi bok. Wszystko zdawało się pędzić obok mnie i nawet śmierć nie zatrzymała tej szaleńczej karuzeli. Zmarli nie mogli nam już pomóc. Nie mogli nic zrobić.

       Upierdliwy dzwonek wybudził mnie ze snu, więc z niecierpliwym pomrukiem zanurzyłam rękę pod poduszkę, chwytając telefon. Poczułam ciepłe usta na swojej łopatce i uśmiechnęłam się smutno. Dłoń na moim brzuchu przyciągnęła mnie do ciepłego ciała, a w moją szyję dmuchnął ciepły oddech. 
       - Wyłącz to - warknął Louis, ale ja już wpatrywałam się w szoku w, oślepiająco jasny, ekran komórki. 
       - To Calum - szepnęłam, sztywniejąc na całym ciele. Usiadłam gwałtownie na poduszce, patrząc z niedowierzaniem na wyświetlające się literki. Dzwoniłam do niego tyle razy w ciągu ostatnich kilkunastu dni. Nigdy nie odbierał. 
       Louis zawtórował mi i spojrzał przez moje ramię na komórkę. 
       - Odbierz - polecił, więc pospiesznie nacisnęłam zieloną słuchawkę. Drżącą dłonią przyłożyłam aparat do ucha. 
       - Kornelia, nie mam za dużo czasu, nie rozłączaj się - brzmiał desperacko i dyszał ciężko, jakby przed chwilą gdzieś biegł. 
       - Nie zamierzam dopóki nie powiesz mi co z Mileną i Harrym - warknęłam przez ściśnięte gardło.
       - W Anglii, są tutaj, żyją - zamarłam, zbita z pantałyku. Nie spodziewałam się tak szczerej odpowiedzi. Nie spodziewałam się odzewu od zdrajcy, a co dopiero przekazania tak ważnych informacji. Mimo ogarniającego mnie szoku, odczułam falę ulgi. Żyją… Bez namysłu przełączyłam Caluma na głośnik i położyłam telefon między mną i Louis’m, czekając na jego dalsze słowa. 
       - Są przetrzymywani przez Michaela i tak naprawdę żaden z nas nie wie w jakim celu. Prawdopodobnie po to, żeby was osłabić, ale póki co nie jestem pewien. 
       - Nie powiedział nawet tobie? - syknął Louis, przecierając zaspane oczy. Księżyc wlewał do sypialni srebrne światło. Była pełnia. 
       Calum zamilkł na chwilę, jakby nie spodziewał się usłyszeć głosu mojego chłopaka, po czym wziął głęboki oddech.
       - Nie powiedział nikomu. To jednak nie jest najważniejsze. Sprawy mają się źle. Styles…- przerwał i warknął gardłowo. Nawet dla niego, to, co miał powiedzieć było ciężarem. 
       - Torturują go. - wydusił wreszcie, a ja zakryłam usta dłonią, wstrzymując oddech - Dość intensywnie. Nie widziałem go od prawie dwóch tygodni, ale słyszałem plotki… Długo już nie pociągnie.
       - Więc dzwonisz z żądaniami? Chcecie okupu? - nawet w ciemności widziałam, jak żyła zaczyna pulsować na czole Louis’ego. 
       - Nie, idioto. Chcę wam pomóc. - nastała cisza, przerywana jedynie dźwiękiem pojedynczych aut, mijających nasze osiedle. 
       - Skąd mamy wiedzieć, że możemy ci ufać - odezwałam się, czując przypływ wściekłości. - Miałeś być wywalony przez Michaela, a tu nagle zjawiasz się na jego akcji. Skąd mogę wiedzieć, że i tym razem nie oszukujesz? - czułam łzy, pchające się na moje policzki. Pieprzony zdrajca. Nie mogłam mu zaufać. Nie tym razem. Zdradził mnie, okłamał…
       - Zaoferował, że mogę wrócić i sprawdzić się na tej akcji. Kornelia, nie chciałem być zbiegiem. Póki miałem szansę…
       - A co z twoim planem ucieczki? - zapytałam ostro
       - Wybrałaś. Wybrałaś Anglię i Tomlinsona. Ucieczka wchodziła w grę tylko, gdy podjęłabyś ją ze mną - odparł. Usłyszałam w jego głosie drżenie, ale nie dałam się zwieźć tym tanim sztuczkom. Prychnęłam głośno. 
       - Nie musisz mi wierzyć. Żadne z was nie musi. Tym razem nic nie tracicie. Za dwa dni, wieczorem, przywiozę Harry’ego i Milenę do wynajętego domu, nieopodal miasta, w którym Michael ich przetrzymuje. Niestety aktualnie jestem w Londynie i będę potrzebował samochodu, którego nikt nie pozna. Poza tym przyda się wasz medyk. Chętnie wezmę go ze sobą.
       - Po moim trupie - przerwał mu Louis, a Calum westchnął niecierpliwie. 
       - Możesz jechać ze mną. Możesz trzymać mnie na muszce całą drogę. To nie jest żadna gra. Chcę wam pomóc.
       - Czemu? Skąd to nagłe poruszenie sumienia? - Louis patrzył na telefon, jakby chciał wypalić w nim dziurę. 
       - Michael posunął się za daleko. Stan Harry’ego jest tragiczny. Torturuje go bez powodu. Nie pyta o nic, nie chce żadnych informacji. Po prostu torturuje go dla tortur. 
       - A Milena? - zacisnęłam dłoń na przedramieniu Louis’ego, bojąc się usłyszeć odpowiedzi. 
       - Każe jej na to patrzeć. Ale póki co jest cała i zdrowa. Tommo, weźmy twoje auto. Nie Audi. Któreś z mniej ulubionych. Jedź ze mną jutro. Michael wylatuje na Ukrainę na dwa dni. To będzie idealny moment, bo zabiera ze sobą większość przydupasów. Proszę. On może dłużej nie pociągnąć…

       Jak to się stało, że siedziałam z Edem z tyłu Jaguara, pędzącego angielskimi drogami do domniemanego miejsca, w którym mieliśmy czekać na uratowanie Mileny i Harry’ego? Louis, na miejscu pasażera trzymał uniesioną broń z lufą wymierzoną w czoło Caluma, który kierował.
       - Wiesz, mamy przed sobą ok. sześć godzin jazdy, jesteś pewien, że nie rozboli cię ręka? - Hood uśmiechnął się szeroko i puścił Louis’emu oczko, na co ten tylko poprawił uchwyt na pistolecie. 
       Jazda była długa i niezręczna, lecz Louis w końcu odważył się spuścić gardę, a ja postanowiłam przespać jego kłótnie z Calumem. Po kilku godzinach, Ed potrząsnął moim ramieniem, choć nie było to potrzebne. Całą drogę byłam na granicy snu i jawy, zbyt niespokojna, by móc swobodnie oddać się w objęcia Orfeusza. 
       Jaguar zatrzymał się pod małym białym domkiem parterowym, którego czarne dachówki opadały pod małym kątem, odbijając światło zachodzącego słońca. Louis pomógł mi wysiąść z samochodu, wyraźnie dotykając mnie częściej i zachłanniej niż zwykle. Widziałam napięte spojrzenia, jakie wysyłali sobie z Calumem, ale postanowiłam je zignorować. Miałam dość nerwów na kolejne trzysta lat. Ed, trzymający w rękach ogromną walizkę, w której znajdowały się leki i inne sprzęty medyczne, rozejrzał się nerwowo po okolicy i uśmiechnął do mnie łagodnie, gdy przekręciłam oczami na kolejny zgryźliwy komentarz jednego z chłopców. Wyciągnęłam z bagażnika walizkę, w której znajdowały się rzeczy dla Mileny i Harry’ego, a Louis podbiegł do mnie pospiesznie i zabrał ją z moich rąk. Calum w tym czasie zamknął auto i zadzwonił kluczykami od domku. 
       - Stój! - Tomlinson napiął się nagle i wymierzył w niego pistoletem. Brunet westchnął niecierpliwie i włożył kluczyk do zamka, przekręcając go powoli.
       - Żadnych niespodzianek, żadnych podstępów - powiedział do Louis’ego, wskazując ręką wejście. Mój chłopak podszedł do niego ostrożnie i zajrzał do środka, nie spuszczając broni. Wreszcie kiwnął głową i schował ją do kabury, a Calum zacmokał z satysfakcją i wszedł do budynku. Podążyłam za nim, patrząc wymownie na Eda, który pokręcił palcem wskazującym przy skroni. Zaśmiałam się cicho. 
       Domek okazał się przytulny z czterema pokojami, salonem z kominkiem i małą kuchnią, ozdobioną drewnianymi szafkami. Calum rozpalił ogień i wszyscy usiedliśmy na skórzanych, brązowych kanapach. Ze ścian zerkały na nas postacie uwięzione w ramach obrazów. 
       - Żeby nie wzbudzać podejrzeń pojadę sam. - zaczął brunet, nie bawiąc się w zbędne wstępy. Kiwnęliśmy głowami, wiedząc, że to było najlepsze wyjście. - Kryjówka Michaela jest niecałe 10 mil stąd. Jeśli dobrze pójdzie nie zajmie mi to nawet godziny. Jutro zostają tam tylko trzy osoby. Pozbędę się ich bez problemu. Zanim do Michaela dojdą wieści o tym, co się stało będziemy już w Londynie.
       - Michael cię zabije - mruknął Louis
       - Gdybym dostawał pensa za każdym razem, kiedy ktoś to powie…
       - Tym razem przesadziłeś. Jawnie zdradzasz Michaela. Ani on, ani my nie przepuszczamy zdrady w naszych grupach. Wiesz co stało się z Petersem. Co stało się z każdym, kto postanowił się postawić. - oczy Louis’ego pociemniały, a głos obniżył się o kilka tonów. 
       - Poradzę sobie - uciął Calum, ale potarł brodę, jakby zaczął się denerwować. 
       - Obyś miał rację - mruknął mój chłopak i zaczął łaskotać mnie palcem po udzie. Zacisnęłam powieki, starając się odepchnąć od siebie wizję torturowanego Harry’ego, wizję niepowodzenia misji Caluma czy tę, w której Calum ginie od kuli Michaela. Choć ta ostatnia zabolała najmniej. Wciąż czułam się oszukana i wykorzystana. Wciąż chowałam urazę. 
       Poprawiłam się na kanapie, przyciskając mocniej plecy do klatki piersiowej Louis’ego i spojrzałam na niego przez ramię. Ucałował mnie w czoło, a gdy się nie odwróciłam i uniosłam nieco podbródek, ułożył swoje wargi na moich. Zacisnęłam powieki, z drżeniem przyjmując delikatność tego pocałunku. Powolny i ulotny, jak płatek śniegu. 
       - Kocham cię - szepnął Louis, gdy odsunął się nieznacznie, wciąż muskając ustami moje usta.
       - A ja ciebie - odszeptałam, a wtedy znów obdarzył moje czoło pocałunkiem i opuścił głowę na oparcie kanapy. 

       - Już są! - krzyk Eda sprawił, że miałam wrażenie, że zaraz wypluję żołądek. Wyskoczyłam ze swojego tymczasowego pokoju, pędząc, jak oszalała do wyjścia. Calum właśnie wychodził za samochodu. Otworzył tylne drzwi i powiedział coś do pasażera, lecz deszcz zagłuszył jego słowa. Z walącym sercem, wypatrywałam przyjaciół i zadrżałam, gdy Louis położył dłonie na moich ramionach. 
       Jak w zwolnionym tempie widziałam nogę, potem drugą stawiane na mokrej ziemi. Milena wynurzyła się z Jaguara. Zamarłam, widząc jej zakrwawiony lewy policzek. Długa gruba szrama miała pozostawić po sobie bliznę. Niesiona przez jakąś tajemniczą siłę zbliżyłam się szybkim krokiem do Caluma i popchnęłam go na samochód. Skrzywił się, patrząc na mnie w zdziwieniu.
       - Miało jej nic nie być! - wrzasnęłam, uderzając go szybkimi ruchami w brzuch - Miała być cała i zdrowa!
       - Kornelia! - Milena wsadziła ramię między mnie i Caluma, po czym owinęła je wokół mojego brzucha i przyciągnęła mnie nagle do siebie. 
       - To nie jego wina. To stało się zanim do nas dotarł. - powiedziała pospiesznie, a ja zawiesiłam ręce na jej szyi i przytuliłam ją mocno z płaczem. 
       - Tak się bałam! Bałam się, że już nie żyjesz. Że ten gnojek… 
       - Nic mi nie zrobił, ale Harry… - wtedy odskoczyłam od niej i rozejrzałam się dookoła. Harry nie wyszedł z samochodu. Wróciłam wzrokiem do Mileny, dostrzegając, że miała zapłakaną twarz. Jej oczy błyszczały od łez i deszczu. Spuściła głowę, gdy Calum nas wyminął, sięgając do samochodu. Moja przyjaciółka zacisnęła powieki, a ja, wręcz przeciwnie, otworzyłam szeroko oczy. 
       Calum trzymał w ramionach chłopaka, którego nie byłam w stanie poznać. Chudy i zakrwawiony, brudny z poszarpanymi ubraniami. Mimo długiego ciała, zdawał się być drobny, jak lalka. Calum niósł go bez problemu, jakby nic nie ważył. Długie brązowe włosy podskakiwały w rytm kroków, a z ich końcówek opadały krople deszczu. 
       - Ed… - Calum nie musiał podnosić głosu. Ed podbiegł do niego i skrzywił się na widok Harr’ego.
       - Zanieś go na jedno z łóżek. - polecił, a Calum tylko kiwnął głową i wszedł do domu. Milena ruszyła za nim ze spuszczoną głową, ale ja wciąż stałam w ulewie, pozwalając, by moje ubrania przesiąknęły wodą. Jakich tortur trzeba było dokonać, by doprowadzić człowieka do takiego stanu? Boże… Harry. To był Harry, ale wyglądał, jak zupełnie obca osoba. Wychudzony do tego stopnia, że jego twarz wyglądała jak naga czaszka, na którą naciągnięto tylko skórę, ranny w każdym, widocznym pod ubraniami, miejscu. Boże…
       Zacisnęłam dłoń na ustach, powstrzymując płacz. Nawet nie zauważyłam, gdy podszedł do mnie Louis. Objąwszy mnie ramionami, zaprowadził do domu, zamykając za nami drzwi, przez co szum deszczu ucichł nagle. 
       - Wlej wody do wanny, trzeba będzie pozbyć się tej krwi i brudu - usłyszałam głos Eda, dochodzący z sypialni po naszej lewej stronie, a potem Calum przeciął korytarz i wbiegł do łazienki. Usłyszałam szum wody i ponownie sylwetka Caluma mignęła mi przed oczami. 
       - Połóż się, ja im pomogę - szepnął do mnie Louis, ale pokręciłam głową
       - Nie. Nie. Każda pomoc się przyda - zaprotestowałam i weszłam do pokoju, w którym znajdowała się reszta. Ed otworzył swoją walizkę, a Milena cięła nożyczkami resztki koszuli i spodnie Harry’ego. Nie płakała. Miała skupioną minę, ale zauważyłam, że omijała wzrokiem najgłębsze rany na ciele swojego chłopaka. 
       Dostrzegłam, że kościste palce były całe czarne od zaschniętej krwi. Zdziwiona podeszłam bliżej, czego od razu pożałowałam widząc surowe mięso, do połowy którego rosły nowe, miękkie paznokcie. Zamarłam, nie mogąc oderwać wzroku od makabrycznego widoku przede mną. Wyrwali mu paznokcie… Kto wie, co jeszcze mu robili, przez co przechodził. Dlaczego?
       Gdy Milena pozbyła się starych rzeczy, z trudem odklejając niektóre partie od zaschniętych ran, wyrzuciła je do kosza i spojrzała z wyczekiwaniem na Eda. 
       - Nie mogę teraz nic zrobić. Trzeba go umyć i zdezynfekować - powiedział, widząc jej wzrok. 
       - Zrobię to. Niech tylko ktoś przeniesie go do łazienki. - rzekła, pewnym tonem, a Louis wyrwał się do przodu i włożył ręce pod wystające żebra i posiniaczone nogi Harry’ego. 
       - Uważaj - Milena pociągnęła go za rękaw koszuli - Rozbili mu kolana - wyjaśniła. Louis przełknął ciężko ślinę, ale tylko kiwnął głową i podniósł przyjaciela najdelikatniej jak potrafił. 
       - Chodź - mruknął do Mileny, więc ta podążyła za nim, zostawiając mnie, Eda i Caluma samych w sypialni. 
       - Kornelia… - odwróciłam się powoli na głos medyka. - Jeśli możesz. Spal w kominku te ciuchy. Cuchną - wskazał na kosz, do którego wcześniej Milena wrzuciła ubrania Harry’ego, a ja mimowolnie pociągnęłam nosem. Rzeczywiście w sypialni unosił się ohydny odór, na którego wcześniej nie zwróciłam uwagi. Skinęłam nieznacznie i wyniosłam kosz z pokoju, kierując się do salonu. Nie dotykając rękami ubrań, wrzuciłam je do kominka, słuchając jak, skwierczą, gdy pożerał je ogień. Gdy ostatni skrawek materiału zamienił się w popiół, ruszyłam do sypialni, ale stanęłam nagle przy półotwartych drzwiach łazienki. Zajrzałam do środka. 
       Milena klęczała przy wannie, opłukując ciało i twarz Harry’ego namoczoną gąbką. Louis’ego nie było w pobliżu, więc uznałam, że wrócił do sypialni. Zobaczyłam długą głęboką ranę na plecach dziewczyny, podobną do tej, którą miała na policzku. Zacisnęłam pięści, powstrzymując ochotę uderzenia nimi w ścianę. Tym, którzy torturowali Harry’ego musiało się znudzić i przenieśli swe czyny na Milenę. Co by było, gdyby Calum do mnie nie zadzwonił? Gdyby nie okazał się lojalny wobec mnie? Nagle poczułam wszechogarniającą wdzięczność i potrzebę podziękowania mu. Postanowiłam odłożyć to na moment, w którym miało być spokojniej. Zerknęłam ponownie do wnętrza łazienki, gdzie Milena powolnymi, ostrożnymi ruchami doprowadzała ciało Harry’ego do nieco lepszego wyglądu.
       Brud schodził łatwo dzięki chemikaliom, ale krew stawiała większy opór, jednak Milena była mocno zdeterminowana, by się jej pozbyć. Nie wiedziałam dlaczego na to patrzyłam. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że ten chudy, żałośnie wyglądający mężczyzna to Harry. Kto zdobyłby się na takie tortury? Kto miał w sobie tak mało sumienia, by zrobić coś tak okropnego drugiemu człowiekowi?
       Milena chwyciła rękę Harry’ego i zaczęła czyścić każdy palec z osobna, przykładając wagę do tego, by nie podrażnić regenerujących się paznokci. Wtedy usłyszałam pierwsze pociągnięcie nosem. Nie widziałam jej twarzy, ale po trzęsących się ramionach wiedziałam, że w końcu się rozpłakała. 
       - Przepraszam… - powiedziała słabym głosem - Przepraszam, że przeze mnie musiałeś przez to przejść. Przepraszam, że nie mogłam nic zrobić. Przepraszam, że musiałam na to patrzeć. Przepraszam - Harry nie reagował, wciąż pozbawiony przytomności. Może to i lepiej. Nie czuł bólu, spowodowanego kontaktem z wodą i środkami dezynfekującymi. 
       Oparłam się o ścianę przy drzwiach łazienki i zgięłam nogi, zjeżdżając po niej plecami. Położyłam głowę na rękach, spoczywających na moich kolanach, słuchając cichych przeprosin i obietnic Mileny. Na co kazali jej patrzeć? Jak musiała cierpieć, gdy widziała tortury mężczyzny, którego kochała? Nie potrafiłam sobie wyobrazić siły, jaką zapewne w sobie rozbudziła, by nie zwariować. Milena doprawdy była godna podziwu.
       Nadstawiłam nagle uszu, bo z łazienki doszedł inny dźwięk. Cichutki męski pomruk i szum wody, jakby Harry poruszył się w wannie. Wstałam szybko, zerkając do środka. 
       Otworzył oczy, lecz przekrwione białka sprawiły, że musiałam przyjrzeć się lepiej, czy się nie przewidziałam. Teraz zieleń była najjaśniejszym ich punktem, nadając Harry’emy jeszcze bardziej upiornego wyglądu. Domyśliłam się, że go dusili. Wskazywała na to czerwona pręga na jego szyi. Milena spojrzała na jego twarz i ujęła jego policzek w swoją dłoń. 
       - Spokojnie - szepnęła, na co Harry zacisnął powieki i obnażył zęby, napinając się krótko. - Spokojnie, Harry, już jesteś bezpieczny - dodała, a ja usłyszałam, jak jej głos zaczyna powoli się urywać, jakby nie mogła powstrzymać nerwów. 
       Czułam, że paznokcie wbijały mi się we wnętrza dłoni od zbytniego zaciskania pięści. To niemożliwe, żeby Harry nic nie czuł. Szczególnie teraz, gdy substancje chemiczne wżerały się w jego rany, pozbawiając ich brudu. 
       - Wo… Wody - wysapał, a Milena nie potrzebowała niczego więcej. Wstała gwałtownie i odwróciła się do wyjścia. 
       - Przynieście wody! - krzyknęła, nawet mnie nie zauważając. Czym prędzej popędziłam do kuchni i napełniłam dużą szklankę, po czym, szybkim krokiem wróciłam do łazienki. Milena spojrzała na mnie z wdzięcznością i odebrała ode mnie naczynie, klękając z powrotem przy Harrym. Położywszy jedną rękę pod jego głową, pomogła mu się podnieść i przyłożyła szklankę do jego zaschniętych ust. Harry pił zachłannie, dolewając dużą część zawartości naczynia do wanny. Gdy je opróżnił, zaczął oddychać szybko, jakby picie niezwykle go zmęczyło. 
       - J-jeszcz… - kiwnęłam głową i już po chwili wróciłam z ponownie wypełnioną szklanką, a Milena, tak samo jak wcześniej, przystawiła ją mężczyźnie do ust. Wreszcie Harry opadł ponownie na ściankę wanny, wzdychając ciężko i opuszczając powieki.
       - Dziękuję… - mruknął nisko, a Milena uśmiechnęła się smutno i pogłaskała go po policzku. Dopiero, stojąc w łazience zobaczyłam, że woda wokół Harry’ego była teraz ciemno szara, a ten, mimo że oczyszczony z kurzu i krwi, wciąż zdawał się brudny przez siniaki i rany pokrywające całe jego ciało. 
       - Przyniosę czystą bieliznę - szepnęłam, na co Milena kiwnęła głową, wyciągając z odpływu korek. 
       Weszłam do swojej sypialni i otworzyłam walizkę. Poszukałam odpowiednich rzeczy i ręcznika, i podskoczyłam, gdy do pomieszczenia wszedł Louis. 
       - Obudził się - oznajmiłam ze ściśniętym gardłem. Nie odpowiedział. Uklęknął tylko przy mnie i wziął mnie nagle w objęcia, trzymając mocno. 
       - Jak się trzymasz? - zapytał, otulając moje ucho ciepłym oddechem. 
       - Nie wiem. Nie mam czasu o tym myśleć. Trzeba zająć się Harrym - odparłam szczerze. Louis przytaknął i odsunął się ode mnie, kładąc rękę na moim policzku. 
       - Nie uciekaj - powiedział nagle błagalnym tonem, a ja zmarszczyłam brwi zdezorientowana. - Nie uciekaj ode mnie. 
       - Louis… - zaczęłam, niepewna co miał na myśli
       - Proszę! - przerwał mi i przyłożył swoje czoło do mojego. 
       - Jeśli chodzi ci o to, że widok Harry’ego mnie przestraszył… - trafiłam w dziesiątkę, bo Louis schował nagle twarz w zgięciu między moim ramieniem a szyją, a ja poczułam na skórze wilgoć jego łez.
       - Teraz, kiedy Hood nam pomógł, kiedy będzie musiał spieprzyć przed Michaelem nic cię nie powstrzymuje, żeby z nim…
       - Zamknij się - warknęłam nagle poirytowana. - Zamknij się, Louis. Jeśli myślisz, że spierdolę ze zdrajcą, jeśli myślisz, że wolę szlajać się po świecie z nim, niż zostać tutaj z tobą to masz naprawdę niepoukładane w głowie. Michael chciał nas przestraszyć. Jestem pewna, że gdybyśmy nie uratowali Harry’ego, podrzuciłby nam go w jakimś wygodnym momencie, wysyłając wiadomość z pogróżkami. Nie dam się jego gierkom, więc przestań mnie mieć za naiwną idiotkę. Tak, chciałam zostać w Polsce, tak mogłam uciec z Calumem, tak, boję się! Ale wybrałam to życie i z tym wyborem będę się borykać do usranej śmierci. A teraz wybacz, ale Harry potrzebuje świeżych ubrań. Poza tym ktoś go musi wyciągnąć z wanny skoro sam nie może chodzić. - wstałam gwałtownie, odpychając Louis’ego od siebie, ale nie mogłam zrobić nawet kroku, bo wciąż trzymał mnie za rękę, klęcząc na podłodze. Wreszcie wyprostował nogi i niespodziewanie pocałował mnie mocno w usta. 
       - Wolę, żebyś była zła niż przestraszona. - zgarnął moje włosy w pięści, zaciskając powieki
       - Mam wrażenie, że w tym momencie to ty jesteś przestraszony - zauważyłam, na co on z cichym śmiechem kiwnął głową.
       - To prawda. Boję się, że cię stracę - gnojek, miałam być na niego zła. Miałam pokazać mu co myślę o jego durnych domysłach, a on rzuca takimi tekstami. Westchnęłam cicho i pocałowałam go lekko.
       - Cóż, współczuję, ale będziesz musiał ze mną wytrzymać przez jakiś czas - mruknęłam
       - Do usranej śmierci? - zapytał
       - Niestety… - wzruszyłam ramionami i pociągnęłam go za sobą do łazienki. 
       Milena odsunęła się od wanny, dając wolną drogę Louis’emu, który pochylił się nad Harrym, a ten z wysiłkiem zarzucił mu ramię na szyję.
       - No hej, stary, wyglądasz ohydnie - zażartował mój chłopak, a Harry uniósł jeden kącik ust
       - Wciąż l-lepiej od cie…bie - wycharczał, na co Louis zrobił zrezygnowaną minę, jakby zgadzał się z jego słowami. Wyszłam z łazienki w momencie, w którym posadził go na krawędzi wanny, podpierając jego plecy. Chciałam oszczędzić Harry’emu zażenowania. I tak miał go dość w ciągu ostatnich trzech tygodni. Weszłam do sypialni, w której byli Calum i Ed, rozmawiający przyciszonymi głosami. Brunet spojrzał na mnie smutnymi oczami, ale szybko odwróciłam wzrok, przenosząc go na Eda. 
       - Dasz radę go poskładać? - zapytałam, a on kiwnął z uśmiechem głową
       - Kolana mogą być problemem. Będziemy musieli czekać aż same się zagoją. Poza tym, jeśli rozwalone były dość wcześnie, mogły źle się zagoić. Ale, żeby się tego dowiedzieć potrzebne będzie prześwietlenie. Załatwię to bez problemu. - wyjaśnił. Z głową pełną myśli opadłam na krzesło przy łóżku w momencie, w którym Louis wniósł Harry’ego do pokoju. 
       Położył go ostrożnie na łóżku i podszedł do mnie. Wstałam z krzesła, by pozwolić mu usiąść i opadłam na jego kolana. Skóra Harry’ego wciąż była wilgotna, oddychał głęboko i drżał, ale spojrzał z nadzieją na Eda, choć czerwone oczy przeszkadzały w odpowiedniej interpretacji emocji. 
       - Gnojki - warknął nagle Sheeran, wywołując moje zdziwienie. Wziął z walizki bandaże, plastry i wodę utlenioną, postanawiając najpierw zająć się mniejszymi zadrapaniami. Harry nawet się nie skrzywił. Przyjmował cierpliwie wszystko, na co wystawił go Ed. 
       - Głodzili cię - oznajmił medyk, na co Harry kiwnął głową. - Musisz zacząć jeść - dodał
       - Później… - odparł Harry, wciąż tak samo zachrypniętym, niskim głosem. 
       - Nie odczuwasz głodu przez ból i skurczenie się żołądka, ale twoje ciało nie będzie się odpowiednio regenerowało bez potrzebnych składników odżywczych… 
       - Ed! - krzyk Harry’ego zabrzmiał bardziej jak jęk bólu. - Zjem… Ale g-gdy już mn…mnie posk…ładasz - Ed wziął głęboki oddech i kiwnął głową. 
       - Masz ranę na nodze, która wymaga szycia - wskazał na cienką, ale głęboką szramę na udzie Harry’ego. 
       - Ta… Kol…ega lubił mścić s…się kilkakrotnie za Clif…forda - Harry uśmiechnął się ironicznie, a Milena niespodziewanie zacisnęła powieki i opadła kolanami na podłogę. Zaczęła ciągnąć się za włosy i płakać głośno, przez co wszyscy zwróciliśmy na nią uwagę. 
       - Dziecino… - Harry szarpnął się, jakby chciał wstać z łóżka, ale jego osłabienie mu na to nie pozwoliło. Zamiast tego podszedł do niej Calum i objął ją szczelnie ramieniem.
       - Chodź. Wyjdźmy stąd - szepnął i Milena, bez protestów, pozwoliła się wyprowadzić z sypialni. 
       Moje serce waliło szaleńczo. Nawet siła Mileny miała swoje granice. Harry warknął gardłowo i uderzył pięściami w materac. Oddychał pospiesznie przez nos, a mięśnie jego szczęki podskakiwały szaleńczo.
       - Kazali jej na w…szystko patrzeć - wydusił z siebie. 
       - Hazza, uspokój się, zaraz znów stracisz przytomność jeśli będziesz się tak wysilał - ostrzegł go Ed, a Harry, ku mojemu zdziwieniu, zaczął regulować posłusznie swój oddech. 
       - Posłuchaj, nie mam znieczulenia. Będę musiał cię zszyć na żywego - Ed zrobił zbolałą minę, ale Harry wzruszył tylko ramionami. Ed uznał to jako zgodę i wyciągnął z małej apteczki lekko zaokrągloną igłę. Zacisnęłam dłoń na ramieniu Louis’ego, gdy przebiła się przez skórę Harry’ego. Spodziewałam się krzyku, może jęku bólu, ale nic takiego się nie stało. Styles leżał na łóżku, jak gdyby nic, jakby mały metal wcale nie dziurawił mu nogi. Patrzył przekrwionymi oczami na drzwi sypialni, jakby oczekiwał, że Milena niedługo wróci, a Ed robił swoje, zerkając ze zmartwieniem co chwilę na twarz swojego pacjenta. 
       - Czujesz to? - zapytał w końcu, gdy przy którymś z kolei ukłuciu Harry nie zareagował.
       - Tak - mruknął ranny, nie patrząc w ogóle na medyka. 
       - Już bałem się, że uszkodzili ci kręgosłup.
       - Co teraz robisz… To łaskotki w porównaniu do tego, co robił ten skurwiel - po raz pierwszy tego wieczora Harry zdawał się przemówić pewnym głosem, bez spazmatycznych oddechów i wysiłku. Wszyscy skupiliśmy na nim swój wzrok, a Ed odłożył sprzęt ze szwami i zabrał się za bandażowanie pozbawionych paznokci palców. 
       - Kiedy byłem w celi… Przełożyli między kratami okienka wąż, z którego polewali mnie zimną wodą. Związywali i polewali, aż traciłem czucie w każdej cząstce swojego ciała. K…Kilka godz… - odchrząknął cicho, a jego klatka piersiowa zaczęła szybko unosić się i opadać.
       - Zamknij się. Zemdlejesz - warknął Ed, ale był wyraźnie poruszony jego słowami. Choć skupione na palcach Harry’ego, jego oczy wyrażały teraz cierpienie. Byłam pewna, że z uporem powstrzymywał pchające się do nich łzy. 
       - Mogłeś umrzeć. Z takimi obrażeniami, pozbawiony ciepła…- powiedział cicho, ale Harry pokręcił tylko głową.
       - Z jakiegoś… pow…odu nie chcieli mnie z-zabić - wycharczał - Dopiero dzi…dzisiaj. Gdyby n-nie Hood… - i nagle zakaszlał gwałtownie, a potem przewrócił się na bok, wymiotując krwią na podłogę
       - Harry! - krzyknęłam, wstając z kolan Louis’ego. Ed nie odsunął się dostatecznie szybko i kilka szkarłatnych kropel ubrudziło jego ubranie. Nie zważając na to, przytrzymał, opadającą poza łóżko, głowę Harry’ego, gdy ten wciąż wymiotował. Po wszystkim Styles zakasłał kilka razy i jęknął boleśnie, chwytając się za nagi brzuch. 
       - Zabijcie mnie - warknął 
       - Nie bądź idiotą, kładź się - Ed ułożył go łagodnie na poduszce i odwrócił się do mnie i Louis’ego.
       - Trzeba to posprzątać - powiedział, a Louis kiwnął głową
       - Ja się tym zajmę. - zaoferował i wyszedł z sypialni. 
       - Sheeran, kr…etynie. N-nie wyliż… wyliżę się z tego - Harry trzymał się kurczowo rękawa, Eda. Rudzielec przekręcił oczami i wyciągnął z walizki paczkę ze strzykawką i płyn w małej buteleczce. 
       - Nie dramatyzuj, nie doceniasz mnie. - rzucił, podnosząc butelkę do poziomu oczu i wbijając w nią strzykawkę. Plastik napełnił się żółtawym płynem, Ed odłożył lek, pozbył się dodatkowego powietrza ze strzykawki i wbił igłę w żyłę zgięcia łokcia Harry’ego. 
       - To powinno zmniejszyć ilość wymiotów. Szczególnie, gdy już coś zjesz - mruknął bardziej do siebie niż do niego.
       W tym czasie Louis wszedł do pokoju z wiadrem i mopem, pozbywając się w szybkim tempie krwi z podłogi. Milena wreszcie wróciła do nas, zapłakana i blada, uwieszona ramienia Caluma. W dłoni trzymała plastikowy kubeczek, w którym rozpoznałam zwykły jogurt. 
       - Dobrze. Nie możemy przeciążyć jego żołądka - Ed spojrzał na nią z uśmiechem, a ona z drżącymi rękoma oderwała aluminiowe wieczko. Usiadła na łóżku obok swojego chłopaka i przejechała dłonią po jego wilgotnych włosach. 
       - Nie waż się tego powtarzać - syknęła nagle, a czerwone oczy zaczęły skanować jej twarz z zaciekawieniem. - Słyszałam cię, skurwielu. Nigdzie nie idziesz. Ed cię poskłada - mówiła przez zaciśnięte zęby - Słyszysz?
       Zabandażowana dłoń pogłaskała jej nieuszkodzony policzek i Harry kiwnął głową. Nagle podskoczyłam, gdy w pokoju rozległ się dźwięk dzwonka. Spojrzeliśmy wszyscy na Caluma, który trzymał w drżącej dłoni swoją komórkę. 
       - To Michael - oznajmił zachrypniętym głosem. Nie czekając na reakcję reszty, nacisnął zieloną słuchawkę i ustawił Clifforda na głośnik - Hood. 
       - Caaaaaluuuum… Calum, Caluuuum… Wiem, co zrobiłeś - zaśpiewał przywódca wrogiej nam grupy, a Calum wyprostował w napięciu kręgosłup.
       - Nie wiem o czym mówisz, Mike - powiedział nerwowo. Upiorny śmiech po drugiej stronie linii, wywołał na moich plecach ciarki.
       - Na wszelki wypadek ukryłem kamerki w naszym domku. Ładnie to tak zabijać mojego najlepszego detektywa? Nikt nie był tak dobry w sztuce perswazji, jak on - mogłam przysiąc, że Michael kręcił z dezaprobatą głową, jakby dyscyplinował małe dziecko. Jeśli Calum wcześniej drżał to teraz trząsł się przeraźliwie. 
       - Brzydko, bardzo brzydko, kolego - wesoły ton Michaela krył w sobie groźną nutę
       - Zamknij się, Clifford, nie jestem dzieckiem. - rzucił Calum
       - Świetnie. Więc jak dorosły przyjmiesz karę za zdradę, prawda? - ton Clifforda zmienił się teraz o sto osiemdziesiąt stopni. Był zimny i ostry. - Bo właśnie teraz, mały skurwielu, mocno mnie zdenerwowałeś. I wiesz co? Żeby było ciekawiej, najpierw pozbędę się tej dziwki, za którą tak szalejesz. Będziesz patrzył, jak wypruwam jej fla…
       - Spróbujesz ją tknąć, a przeżyjesz gorsze tortury niż zafundowałeś Harry’emu - wypalił Louis i w pokoju zapadła niewygodna cisza. 
       - Widzę, że już się zbrataliście - zakpił w końcu Michael - świetnie. W grupie, będzie was łatwiej dostać. - jego słowa wywołały prychnięcie Caluma
       - Przyznaj, Michael, przegrałeś! Został ci niesprawny Ashton i kilku pionków, które prędzej spieprzą niż rzucą się dla ciebie na śmierć. Po prostu się poddaj - brzmiał mrocznie. Nigdy nie słyszałam u niego tego niskiego tonu. W słuchawce rozbrzmiał pojedynczy chichot i, po krótkim “zobaczymy” Michael się rozłączył. 

       - Kurwa. KURWA, KURWA! - Calum rzucił telefonem o podłogę i zaczął krążyć nerwowo po ograniczonej przestrzeni.




#TTDff

12 komentarzy:

  1. Jasna cholera, co tu sie dzieje! Na szczęście juz robi sie ok, ale czuje że nas zaskoczysz i znowu coś dowalisz! :D Boski blog, niedawno go znalazłam i cale noce zarywałam, żeby jak najszybciej dowiedziec sie więcej!! Dawaj szybko kolejne rozdziały!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kotek jesteś nowa w gangu rozumiem, że możesz jeszcze nie wiedzieć ale to opowiadanie piszą dwie osoby

      Usuń
    2. Wiem o tym, ale tak dziwnie mi sie pisało komentarz w liczbie mnogiej, jezeli kogoś uraziłam, to przepraszam! :( :* xoxo

      Usuń
    3. Ale gdzie tam! Nikogo nie uraziłaś :* to prawda, jestesmy dwie, ale zdajemy sobie sprawę, ze ze względu na rzadkość takiej współpracy komus zdarzy sie pomyslec, ze autorka jest tylko jedna :D doskonale to rozumiemy ;*

      A. <3

      Usuń
  2. Ps Pierwsza!!! :D dużo weny i szybkie rozdziały, żeby były! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Boże kochany, niech uciekną, ukryją się albo cokolwiek! Nie zrobisz nic Korneli, Mike ty jebańcu! :c Lułi ci nie pozwoli :c Potrzebuję kolejnego rn 😭😭😭 ily girlz

    OdpowiedzUsuń
  4. Muszą jak najszybciej poskładać Harry'ego i tak jakby się schować. Uciec, przynajmniej do regeneracji jego ciała. Nie może im się nic stać. Nic, słyszycie?! Bo jeśli jeszcze raz Michael kogoś porwie...nie ręczę za siebie. Musi dać im spokój, przynajmniej na chwilę, zrozumiano?!
    Dobrze, że Calum im jednak pomógł. Mam nadzieję, że dotarła do niego brutalność Clifford'a. Że już nie będzie z nim miał nic wspólnego...
    Ale co jeśli to wszystko było zaplanowane? Specjalnie wyjechał, żeby mieli szansę odbić Styles'a i Milenę? A gdy będą myśleć, że są bezpieczni, on zaatakuje?! Jeju...
    No nic, na mnie już pora.
    Pozdrawiam i weny życzę! :*
    PS. Dodajcie następny rozdział. Już, teraz. :(

    OdpowiedzUsuń
  5. O gaaad, Hazza co oni Ci zrobili ;( Dziewczyny, jesteście serio genialne, powinnyście mieć więcej czytelników - ta historia to życie xD

    OdpowiedzUsuń
  6. Jesteście genialne,naprawdę! Rzadko kiedy zdarza mi się trafić na tak dobre opowiadani. Normalnie kicham was za waszą pracę i wysiłek.Mam nadzieję,że bez problemu doprowadzicie opowiadanie do końca i potem do drugiej częsci ;) Weny kochane :*

    OdpowiedzUsuń
  7. genialny naprawde ❤

    OdpowiedzUsuń