sobota, 6 czerwca 2015

69. The End?

Wybaczcie kochane tak długi czas oczekiwania i tak krótki rozdział. Niestety, zdrowie mi nie dopisało i troszku wylądowałam w szpitalu. Nie jestem pewna kiedy stąd wyjdę, ale kolejny rozdział powinien pojawić się po tygodniu (już jest w większości napisany, więc będzie łatwiej, nawet jeśli tu utknę, chyba że mój bezprzewodowy net się zbuntuje o_O Brak wifi. Serio. Co za średniowiecze w tej Polszy), no i na pewno będzie on dłuższy. 
A tym czasem jest chociaż to małe dzieciątko :D 

A. <3


A tak poza tym to...Taka lekka czerwień :)    


      - Dobra! Dobra! Odłóżcie tę broń i tak nie mam z wami szans - Michael uniósł dłonie nad głową i rozejrzał się nerwowo po otaczających go ludziach. Trzymałam w rękach swój grawerowany pistolet, którego lufa była wycelowana prosto w czoło przywódcy naszej wrogiej grupy. Tak, jak pistolety Louis’ego, Harry’ego, Nialla, Caluma, Mileny, Phoebe, Sylvii i Caroline. Ashton leżał nieprzytomny pod drzwiami pokoju hotelowego, w którym ich dopadliśmy. Brzydkie kręte blizny szpeciły lewą połowę jego twarzy i lewą rękę. 
        - Wygraliście, ok? Wygraliście…
        Uśmiechnęłam się triumfująco na te słowa


        Z dnia na dzień Harry wyglądał coraz lepiej. Oczywiście ku zadowoleniu każdego, szczególnie Mileny. Operacja ratowania nogi wykonana przez Eda, o dziwo, zadziałała i Harry już po sześciu dniach śmigał o kulach po wynajętym domku (nie chcieliśmy pytać skąd Calum wytrzasnął potrzebny sprzęt medyczny, ale jednego wieczoru zjawił się w domu z kulami, wózkiem inwalidzkim, a nawet  balkonikiem, ku rozbawieniu wszystkich). Z każdym kolejnym postawionym krokiem Harry’ego Milena odzyskiwała odrobinę życia. Wreszcie nie było na co czekać i wszyscy załadowaliśmy się do dwóch aut - białego Jaguara i czarnego BMW, którym przyjechali Niall i Phoebe. 
        Gabes odzyskała nieco kolorów, które opuściły ją po śmierci Luke’a. Sypała żartami i wieszała się na ramieniu Nialla, jakby miało ono uratować ją od upadku w ciemną przepaść wspomnień. Podzieliliśmy się: ja postanowiłam usiąść w samochodzie z nowo przybyłą parą i Louis’m, a Milena z Harrym dali się wepchnąć do BMW razem z Calumem i Edem. Naturalnie Louis nie pozwolił mi zbliżać się do nowego członka naszej grupy na odległość mniejszą niż wyciągnięcie ramienia, a ciasna przestrzeń w samochodzie mogłaby zrealizowanie jego zakazu znacznie utrudnić.
        Nie wierzyłam z jaką łatwością Harry zgodził się na przyjęcie do nas Caluma. “Pomógł nam tyle razy, uratował Milenę” (prawdziwy przywódca grupy nadkłada bezpieczeństwo podwładnych nad swoim) “dlaczego mielibyśmy mu nie pomóc teraz my?”. Klasnęłam w dłonie na te słowa. Louis zirytował się moją reakcją, ale łaskawie jej nie skomentował. 
        Wreszcie usadowiłam się na siedzeniu pasażera Jaguara, układając wygodnie nogi na udach prowadzącego Louis’ego. Zarzucił mi wtedy lekkomyślność i stwarzanie niebezpieczeństwa w czasie jazdy, ale, wbrew tym słowom, położył wolną rękę na mojej kostce i kciukiem znaczył na niej delikatne kółka. Choć sama preferowałam manualne prowadzenie, dziękowałam w duchu osobie, która stworzyła automat. 
        - Co z Caroline? - Louis spojrzał we wsteczne lusterko, przyglądając się uważnie Niallowi. Phoebe ułożyła głowę na ramieniu swojego chłopaka i bawiła się leniwie ich złączonymi palcami. Mężczyzna pocałował ją w czubek głowy, pozostawiając usta przyłożone do jej ciemnych, jedwabistych włosów, na co ta zamknęła oczy. 
        - Nie jesteśmy pewni na ile jej ćpanie jest teraz spowodowane dalszą żałobą po Liamie, a na ile obudzonym nałogiem. Ale ostatnimi czasy wyraża coraz większą chęć zaprzestania, więc może uda się ją z tego wyciągnąć. - odparł, pocierając lekko wargami o brązowe kosmyki. Louis kiwnął głową ze zrozumieniem, a ja zobaczyłam cień zadowolenia w jego błękitnych oczach. 
        - A Silvia? - zacisnęłam powieki, gdy padło imię dziewczyny Zayna. Ile czasu minęło od jego śmierci? Miesiąc? Trochę więcej… Przełknęłam ciężko ślinę i wbiłam nieświadomie pięty w udo Louis’ego, co spowodowało, że jego brwi zbiegły się ze sobą delikatnie. 
        - Daje radę. Wciągnęła się w raporty policji, żeby znaleźć choćby najmniejszą poszlakę Michaela. Chce mu wymierzyć społeczną sprawiedliwość - odpowiedział Niall. 
        - Ciekawe… - mruknął Tomlinson i połaskotał opuszkami palców wierzch mojej nagiej stopy. 
        Większość drogi do Londynu upłynęła nam w ciszy. Zdjęłam wreszcie nogi z kolan Louis’ego i zaczęłam czytać książkę polskiego autora fantastyki, by skrócić sobie czas podróży. Phoebe zasnęła na ramieniu Nialla, a ja zerkałam co jakiś czas w zewnętrzne lusterko, by dojrzeć czarne BMW, pędzące za nami. Calum kierował, skupiając swój wzrok na drodze. Obserwowałam go uważnie, aż nie zapadł zmrok i jego twarz została otulona cieniem. 
        “Nie zbliżysz się do niego, nie będzie żadnego sam na sam”, przypomniałam sobie słowa Louis’ego i zacisnęłam powieki, oparłszy brodę na  wewnętrznej części dłoni. Łokieć ułożyłam na uchwycie drzwi. Wiedziałam, że Louis nie robił tego, by mnie zranić. Wiedziałam, że każda moja interakcja z Calumem kończyła się dwuznacznymi gestami, a Tomlinson próbował mi tylko pomóc. Przecież wybrałam. Sama mu to powiedziałam. Im obu. Wybrałam Louis’ego i nie zamieniłabym go na nic. Calum był cudownym przyjacielem, pomocą w każdej sytuacji, ale musiałam dorosnąć. Tym razem musiałam dać wygrać logice. 
        Westchnęłam ciężko i zatopiłam się głęboko w fotelu, zamykając oczy. Konflikt uczuć między Louis’m i Calumem mnie zabije. Już i tak byłam chodzącym kłębkiem nerwów. Niewiele brakowało, bym wylądowała w wariatkowie. Warknęłam mimowolnie i kopnęłam deskę rozdzielczą, na co Louis wykrzyczał z wyrzutem moje imię. 
        - Mój Jaggie! - wrzasnął. Parsknęłam śmiechem i spojrzałam na niego zza palców dłoni, ułożonej na moim czole 
        - Twój co? - zakpiłam. 
        - Zamknij się, Madej, nie niszcz mojego dzieciątka! - mruknął pod nosem. Jego usta ułożyły się w podkówkę, na oczy padł cień brwi. Zaczepnie kopnęłam ozdobne drewno Jaguara, a Louis klepnął mnie w stopę, niczym poirytowany pięciolatek. 
        - Daj spokój! - ostrzegł, choć widziałam, czający się w kącikach jego ust, uśmiech. Zmrużyłam oczy i wyprostowałam się na fotelu.
        - Myślałam, że Audi to twoje dzieciątko - zauważyłam. Spojrzał na mnie ukradkiem z uniesioną brwią
        - Każde moje auto to moje dzieciątko - odparł. Kiwnęłam ze zrozumieniem głową i ponownie ułożyłam stopy na jego udach. Specjalnie przycisnęłam piętę do wyeksponowanego krocza. Louis nabrał gwałtownie powietrza, ale dzielnie trzymał wzrok na drodze. 
        - Dbasz o swoje auta bardziej niż o mnie, hm? - wiedziałam, że to nieprawda, ale musiałam oddalić swój umysł od trójkąta bermudzkiego w jakim ostatnio się znalazłam. Co było na to lepszym sposobem, jak nie małe torturowanie Louis’ego?
        - O czym ty mówiACH! - kolejny nacisk i jego źrenice rozszerzyły się w sekundę. Spojrzał na mnie, doskonale rozczytując z mojej twarzy gierkę, którą podjęłam i wciągnął policzki.
        - Patrz na drogę - poleciłam z chytrym uśmieszkiem. Warknął gardłowo i odwrócił głowę. W tym czasie ja położyłam stopy pod moim fotelem, ale nie pozostawiłam krocza Lou długo bez dotyku, gdy zanurkowałam w jego spodnie dłonią. Poczułam delikatną jedwabistość powoli twardniejącego członka i uniosłam kącik ust. Louis wypuścił z płuc powietrze, długo i powoli, mrugając z prędkością światła. 
        Zacisnęłam palce na swoim celu i poruszyłam dłonią w górę i w dół, wyciągając z niego przyspieszony oddech. Zagryzł dolną wargę, przy kolejnym ruchu i zadrżał przy następnym. Na mojej twarzy gościł triumf. Tak - potrzebowałam dystraktora, tak - nudziłam się, tak - to, że Niall i Phoebe siedzieli z tyłu było tylko większą motywacją, by zrobić coś interesującego. Więc zwiększyłam intensywność swoich ruchów, a auto zwolniło znacząco. Na szczęście znajdowaliśmy się na pustej polnej drodze, a jedyną konsekwencją jazdy Louis’ego, było wściekłe wyprzedzenie naszego auta przez Caluma. Dojrzałam w szybach BMW zaciekawione spojrzenia Harry’ego, Mileny i Eda, i tylko rudzielec dostrzegł co było grane, bo uniósł w górę kciuk, patrząc na mnie z głupim uśmiechem. Parsknęłam wesoło i rozpięłam rozporek Louis’ego, wypuszczając na zewnątrz jego nabrzmiałego już członka i bez zastanowienia wzięłam go do ciepłego wnętrza swoich ust. Louis syknął przez zaciśnięte zęby i wydał z siebie gardłowy pomruk, gdy zaczęłam ssać, poruszając głową w górę i w dół. Pracowałam sprawnie językiem, sprawiając, że auto zatoczyło się niebezpiecznie. Uszczypnęłam Louis’ego w udo, by zwrócić jego uwagę z powrotem na drogę i dalej pracowałam dzielnie nad wydobywaniem z niego przytłumionych jęków. 
        - Ha. Jebani - usłyszałam nad sobą zachrypnięty głos i wyprostowałam plecy, sugestywnie wycierając usta palcem. Louis patrzył z uśmiechem na BMW przed nami, więc podążyłam za nim wzrokiem i zachichotałam, widząc przyklejoną do tylnej szyby kartkę z czarnym grubym napisem: “Podano do stołu”. Nie poświęcając zbyt wiele uwagi żartom Eda, wróciłam do swojego zadania, doprowadzając wreszcie Louis’ego na szczyt przyjemności i połykając dzielnie jej dowody. Zacisnął palce na kierownicy i jęknął głośno, zwalniając auto niemal do zera. Jego oddech zsynchronizował się z falami orgazmu, które spływały w dół mojego gardła. Gdy wreszcie znieruchomiał, dysząc ciężko, a samochód przyspieszył oddaliłam się od miejsca zbrodni z cichym mlaskiem i zapięłam rozporek jego jeansów.
        - Chyba się porzygam - usłyszałam z tyłu zmęczony głos Nialla, któremu towarzyszył cichy pisk Phoebe - Czy wy serio właśnie…
        - Morda - przerwał mu ostro Louis, patrząc uparcie przed siebie. Wybuchnęłam śmiechem, zawstydzenie spływające po mnie jak po kaczce. Miałam stresujący czas. Para przyjaciół, oglądająca mnie podczas robienia loda mojemu chłopakowi nie mogłaby mnie obejść mniej. Spojrzałam przez ramię na Phoebe i puściłam jej oko, a ta schowała zarumienioną twarz w szyję Nialla. Widziałam jednak, że wyszczerzyła zęby, powstrzymując parsknięcie. Wreszcie oddaliła się od blondyna i spojrzała na niego zadziornie.
        - NIE! - Louis wyłapał jej wzrok we wstecznym lusterku - Ani mi się ważcie! - ostrzegł. Niall prychnął na niego jak rozgniewany kot i zacisnął wargi.
        - Ty możesz mieć trochę przyjemności, a ja nie? - żachnął się. Louis przekręcił oczami, włączając kierunkowskaz, by wyprzedzić BMW. Nos Eda był przyklejony do szyby tylnych drzwi, gdy wymijaliśmy auto. Spojrzawszy na mnie, wyszczerzył zęby i wykonał obsceniczny gest, przysuwając i oddalając rękę do otwartych ust. Zanim zniknął mi z oczu, zdążyłam pokazać mu środkowy palec, na co zmarszczył zabawnie nos w szerokim uśmiechu.
        - W moim Jaguarze dojść mogę tylko ja - rzekł Louis z wyraźną dumą w głosie. Pacnęłam go płaską dłonią w potylicę - I moja dziewczyna - mruknął pospiesznie.  - Poza tym różnica polega na tym, że wy spaliście i obudziliście się pod koniec. Gdyby Phoebe zaczęła ci obciągać przy naszej pełnej świadomości, równie dobrze moglibyśmy zwołać kamerzystów i kręcić pornosa - wzruszył ramionami, na co ja wycisnęłam z siebie tajemnicze “hmm…”, a Louis zmrużył oczy, rzucając mi karcące spojrzenie. Cmoknęłam go w policzek, zaczepnie klepiąc jego rozporek i powróciłam do swoich myśli. Jeden dystraktor to za mało.
        Wreszcie dotarliśmy do willi Harry’ego, gdy księżyc świecił jasno pełnym kręgiem na pozbawioną słońca planetę. Nasz gospodarz pokuśtykał o kulach do frontowych drzwi, ciągnąc za sobą drepczącą resztę. Milena nie odstępowała go na krok. Otworzył drzwi i wpuścił do środka srebrne światło nocy, a następnie zapalił lampy i pozwolił wejść i nam. 
        Jego stan znacznie się poprawił od czasu, gdy Calum przywiózł go i Milenę z kryjówki Michaela. Przybrał nieco na wadze, jego paznokcie odrosły, siniaki zniknęły. Tylko pręga na szyi zdawała się pozostać tam już do końca i nogi wciąż przypominały mu bólem o rozbitych wcześniej kolanach. 
        - Eeeeeej, lodziaro - zagadnął mnie Ed, na co szturchnęłam go mocno w ramię, zanim usiadłam na stołku brązowego fortepianu.
        - Wal się, dziewico - warknęłam elokwentnie, wywołując jego, pełną politowania, minę.
        - Chciałabyś wiedzieć co ta dziewica potrafi w łóżku - wydymał w moją stronę usta, ale ja tylko uniosłam brwi i zaczęłam uderzać lekko w klawisze instrumentu. 
        - Chodźcie - głos Harry’ego poniósł się echem po holu. Stał przy wejściu do swojego gabinetu, trzymając jedną dłoń na framudze drzwi, a drugą dźwigając obie kule. Zamknęłam klapę fortepianu i, chwytając Louis’ego za rękę podążyłam w tamtym kierunku. 
        Zdałam sobie sprawę, że pierwszy raz byłam w tym pomieszczeniu. Duże, przestronne, z ogromnym owalnym stołem na jego środku. Ściany zdobiły drewniane biblioteczki, a pod oknem stało ogromne biurko wykonane z tego samego materiału. Usiedliśmy wszyscy przy lśniącym stole,  Louis obok mnie, po prawej stronie Harry’ego,  po jego lewej oczywiście miejsce zajęła Milena, a przy niej Calum, Phoebe, Niall i Ed obok mnie. Zapadła niezręczna cisza, podczas której, świeżo uwolnione z bandaży palce Harry’ego stukały o blat. 
        - Jaki jest plan? - zapytał wreszcie nasz przywódca. Ed zmarszczył brwi, a Louis przekręcił oczami. Reszta zdawała się być niewzruszona.
        - Dopiero wróciłeś do domu. Nawet porządnie się nie rozpakowałeś - mruknął mój chłopak, patrząc na Harry’ego wściekle. 
        - Czuję się na tyle dobrze, że mogę rozporządzić plan działania - odwarknął, a jedna z jego kul zsunęła się po oparciu krzesła i uderzyła z hukiem o posadzkę.
        - Mmmmhhmm. Pokuśtykasz do Michaela i wbijesz mu balkonik w plecy? - zakpił Louis, ściskając pod stołem moją rękę. 
        - Zamknij się, dam radę
        - Harry… - głos Mileny był zachrypnięty, jej wzrok spuszczony. Blizna na policzku wciąż była widoczna, mimo próby ukrycia jej pod grubą warstwą makijażu. Harry spuścił gardę i spojrzał na nią łagodnym, pełnym miłości wzrokiem. 
        - Milena - uśmiechnął się zachęcająco, więc moja przyjaciółka potarła o siebie dłonie i wzięła głębszy oddech.
        - Poczekajmy. Przynajmniej do czasu aż wyzdrowieje ci noga. Michael zdaje się być w ukryciu, jest osłabiony. Nie ma Luke’a, stracił Caluma, nie wiadomo też co z Ashtonem. Pozostało mu kilku mniej zaufanych pachołków i armia pionków, której pewnie nawet nie jest w stanie kontrolować. - choć głos Mileny był cichy, biła od niej przywódcza pewność siebie. Nawet ja poczułam przed nią respekt. Kto by pomyślał, że dziewczyna, która wyzywała mnie od naiwnych za chęć dołączenia do grupy kryminalistów teraz stała się jej samicą alfa. Cała jej postawa mówiła: słuchajcie mnie, znam się na rzeczy, nie jestem tylko głupią dziewczyną waszego przywódcy. Uśmiechnęłam się na tę myśl. Przynajmniej jedna z nas znalazła swoje miejsce na świecie. 
        Harry, ku zdziwieniu wszystkich kiwnął głową i opadł na oparcie swojego krzesła. Przejechał dużą dłonią po długich włosach, które wreszcie odzyskały swój dawny blask i wypuścił z płuc ze świstem powietrze. 
        - Masz rację - mruknął. Myślałam, że gdyby było to możliwe, brwi zebranych wokół stołu osób wystrzeliłyby pod sam sufit. Milena za to odetchnęła z ulgą i pogłaskała Harry’ego po policzku. - W takim razie skontaktujmy się z Sylvią i sprawdźmy co znalazła na Michaela. Możemy go dopaść w jakimś najmniej spodziewanym momencie i zmieść tę jego żałosną grupkę z powierzchni ziemi. - dodał, zwracając się już do wszystkich. 
        Po gabinecie przebiegły poszeptywania aprobaty i kiwnięcia głowami. Ledwie wróciliśmy do Londynu, a już przygotowywaliśmy się do kolejnej bitwy. Czułam, że nie zaznamy wytchnienia póki Michael będzie wciąż zawadzał naszej grupie. 
        Sylvia rzeczywiście coś wyłapała. Spotkała się z nami w willi już trzy dni później. Na jej twarzy nie było widać cienia zmęczenia, wręcz przeciwnie. Wyglądała pięknie. Ubrana schludnie z delikatnym makijażem doskonale komplementującym kolor jej jasnych oczu, kontrastujących z czarnymi włosami. 
        - Michael kombinuje transakcję w luksusowym hotelu w centrum Londynu - powiedziała, otwierając na lśniącym stole swojego laptopa. Chłopcy skupili się wokół niej, a ja Milena i Phoebe usiadłyśmy na krzesłach. Ułożyłam stopy na blacie, marszcząc nos w odpowiedzi na dezaprobujące spojrzenie Harry’ego. 
        - Kiedy? - zapytał Niall, prostując z pomrukiem plecy
        - Za dwa tygodnie. Mam kontakt z dealerami, z którymi ma zawrzeć umowę - odparła Sylvia, cały czas używając tego samego profesjonalnego tonu, z którym wkroczyła pewnym krokiem do willi. 
        - Nogi - syknął w moją stronę Harry, ale tylko pokazałam mu język. Przekręcił oczami. 
        - Świetnie. Daj nam adres tego hotelu i rozkaż swoim ziomkom nie stawiać się tam tego dnia - zarządził Louis, a Sylvia tylko kiwnęła głową i zapisała coś w laptopie. 
        Pokręciłam głową, biorąc między zęby paznokieć. To brzmiało zbyt znajomo. Zbyt blisko od tego, co stało się ostatnio. Byłam pewna, że Sylvia musiała pomyśleć o tym samym, ale, jeśli tak było, nie dała tego po sobie poznać. 
        - To brzmi tak samo, jak nasza ostatnia akcja - wydusiłam z siebie, a wszyscy spojrzeli w moim kierunku. 
        - Nie - zaprzeczył Calum - Milena miała rację. Michael jest osłabiony. Ci ludzie to jego ostatnie desperackie chwyty. Brakuje mu klientów, jest oskubany z pracowników. Kilku zaufanych kolegów powiedziało mi, że wielu się od niego odwróciło. To ostatnie podrygi naszego Clifforda. - wyjaśnił, zwracając na siebie uwagę wszystkich w gabinecie. Przez pomieszczenie przetoczyło się kilka triumfalnych uśmiechów i pomruków aprobaty, a Sylvia kiwnęła tylko głową i zatrzasnęła z hałasem laptopa. 
        - Pozbędziemy się go raz na zawsze - wtrąciła, pozwalając sobie wreszcie na mały uśmiech. - Wtedy zapadnie spokój.

        Kto by pomyślał, że mogło pójść tak łatwo. Dwa tygodnie później wszyscy mieliśmy na muszce Michaela, Ashton był nieprzytomny, reszta ludzi naszego wroga uciekła w popłochu. Przygotowania do tego wieczoru były prostsze niż myślałam. Kilka spluw, kilka kamizelek kuloodpornych i Caroline, która również zgodziła się wziąć udział w zasadzce. 
        - Koniec z rozpaczaniem - mruknęła, wchodząc do willi z dwoma czarnymi pistoletami w rękach. - Jestem do waszej dyspozycji - dodała, ostentacyjnie głaszcząc lufę. Uśmiechnęłam się do niej przez ramię, siedząc na stołku przed fortepianem.
        - Jak się czujesz? - zapytałam, gdy oparła biodro o bok instrumentu. Wzruszyła ramionami. Jej koścista sylwetka zdawała się być na tyle lekka, by mógł porwać ją najlżejszy wiatr. Pod oczami wciąż miała ciemne sińce, a złote loki straciły swój blask, ale poza tym zdawała się być trzeźwa. 
        - Chcę się pozbyć tego gnoja - warknęła, grzebiąc palcem w małej rysie na drewnie. 
        - Wiesz, że Hemmings nie żyje, prawda? - powiedziałam i nacisnęłam wysoki klawisz, który rozbrzmiał czystym dźwiękiem w holu. Caroline kiwnęła głową, a między jej brwiami pojawiła się znaczna zmarszczka. 
        - Tak. Ale on wykonywał tylko rozkazy. To Michael jest głównym sprawcą - odparła. Nie mogłam temu zaprzeczyć, więc tylko przytaknęłam. 
        - Caroline! - obie odwróciłyśmy się w stronę schodów, po których truchtał Louis. Z rozłożonymi ramionami dopadł do dziewczyny i uścisnął ją serdecznie.
        - Jak się czujesz? - powtórzył moje pytanie, na które Caroline odpowiedziała w ten sam sposób. Jej ramiona szarpnęły się w górę, na twarzy pozostał obojętny wyraz. 
        - Dołączam do was - oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu. Louis tylko kiwnął głową i pogłaskał ją po plecach.
        - No raczej. Nie zostawimy cię w tyle - poczułam ciepło, rozchodzące się po moim sercu, gdy zauważyłam wyraz troski na jego twarzy. Wszyscy chcieli, by Caroline poczuła się lepiej. By zrezygnowała z narkotyków i wreszcie pogodziła się ze śmiercią Liama. Dlatego czułam, że nikt nie zamierzał odciągać ją od pomysłu dołączenia do naszej zasadzki. 
        Następnego dnia byliśmy już załadowani w trzy samochody. Ja z Louis’m, Phoebe i Niallem, Calum z Sylvią i Caroline, i Harry z Mileną. Ed nie brał w tym udziału. Był tylko medykiem, jak sam powiedział, i nie chciał mieszać się w brudne interesy swoich szefów. 
        Droga do hotelu była krótka. Kilka przecznic centralnego Londynu i przed nami wypiętrzył się wysoki budynek ze świecącymi literkami na jego szczycie, rozjaśniającymi ciemność wieczoru. W recepcji było cicho, jakby wszyscy w hotelu wiedzieli, co miało tam się zdarzyć. Dużą grupą ruszyliśmy ku windom i Harry nacisnął piętro 15, na którym miał znajdować się Michael ze swoimi towarzyszami. Wyglądał już o niebo lepiej, a jeśli wciąż utykał to można było to dostrzec tylko przy uważnym przyglądaniu się jego ruchom. Obejmował Milenę w pasie, patrząc na zmieniające się cyferki na panelu windy. Sama wtuliłam się w bok Louis’ego, unikając uparcie wzroku Caluma. Tak, jak obiecał nie odzywał się do mnie, nie wykonywał w moją stronę żadnych ruchów. Tylko czasami udawało mi się przyłapać go na podłużnych tęsknych spojrzeniach, podczas których marszczył boleśnie brwi i zaciskał wargi. 
        Dzwonek windy i łagodny kobiecy głos ogłosiły odpowiednie piętro, po czym złote drzwi rozsunęły się posłusznie, ukazując długi, schludny korytarz, na którego podłodze leżał czerwony dywan, a na ścianach zostały przywieszone drogie lampy. 
        W akompaniamencie szumów i zgrzytania wyciąganej broni, wyszliśmy z windy, kierując się do pokoju 1512. Nikt nie wypowiedział słowa, nikt nie zdawał się być szczególnie zdenerwowany. Atmosfera nas otaczająca była o tonę lżejsza od tej, w której szykowaliśmy się na starcie, podczas którego zginęli Zayn i Luke. 
        Rozejrzałam się po swoich towarzyszach, zadzierając brodę, przez swój niski wzrost. Sylvia unosiła dumnie głowę, brnąc żwawo do przodu, Caroline, choć ze spuszczonym wzrokiem, nie zmieniała siły nacisku na swojej broni. Calum mrugał szybko, jakby próbował ukryć zdenerwowanie, Phoebe i Niall szli ramię w ramię, rzucając sobie co chwilę krzepiące uśmiechy, a Harry i Louis patrzyli przed siebie, zostawiając mnie i Milenę nieco z tyłu. Co do mojej przyjaciółki, miała ona zdeterminowany wyraz twarzy i brnęła krok za Harrym, nie dając po sobie poznać czy była zdenerwowana. Ja natomiast oddychałam nieco szybciej, czując, że moje płuca były zbyt małe na gęste powietrze hotelu. Nie nadawałam się na akcje, ale świadomość, że to mogła być ostatnia z nich, nie pozwalała mi zostać w domu. 
        Stuk, stuk, stuk - rozległo się ciche pukanie w drzwi, na których szczycie widniał złoty numer 1512. Kościste palce Harry’ego uderzały lekko w drewno, aż nie usłyszeliśmy szumów i przyciszonych rozmów po drugiej stronie. Nagle klucz został przekręcony z cichym kliknięciem, a drzwi uchyliły się lekko, ukazując szare oczy, jakiegoś nieznanego mi chłopaka. Jego źrenice rozszerzyły się, gdy tylko zobaczył przed sobą Harry’ego.
        - O kurwa! - krzyknął i próbował zatrzasnąć drzwi, ale Styles w porę uderzył w nie płaską dłonią, sprawiając, że klamka wbiła się w ścianę za nimi. Wszyscy unieśliśmy pistolety i karabiny, wbiegając z ostrzegawczymi krzykami do środka. 
        Ashton ruszył z warknięciem na Caluma, który powalił go celnym uderzeniem łokcia w nos. Irwin padł z jękiem na posadzkę, chwytając się za krwawiące miejsce. Rozejrzałam się po przestronnym pięknym pokoju, doliczając się pięciu nieznanych mi facetów, wśród których stał blady Michael. Przyciskał plecy do ściany, jakby chciał przez nią przeniknąć, a po pierwszym strzale, który wydarł się z, zabezpieczonego tłumikiem, pistoletu Sylvii, jego ludzie rozpierzchli się po pokoju i przecisnęli między nami, uciekając z pokoju. Nikt ich nie zatrzymał. Oni byli nieważni. 
        - Pojebało was?! - ryknął z podłogi Ashton, ale zamilkł natychmiast, gdy Calum kopnął go z całej siły w szczenkę. Padł zabliźnioną częścią twarzy na wykładzinę, brudząc ją lejącą się z jego ust i nosa krwią. 
        - Nie ruszaj się, gnoju - ostrzegł Michaela Niall, celując małym karabinem maszynowym w jego krocze. 
        Wtedy Clifford się poddał. Z uniesionymi rękoma, zerkał lękliwie na nieruchomego Ashtona i powracał spłoszonym wzrokiem do wycelowanych w niego pistoletów. 
        - I co my z tobą zrobimy, Clifford, co? - zakpił Louis, ryjąc butem w wykładzinie. 
        - Nic! Nic! Cholera! Dość już zabraliście mi ludzi i władzy. Puśćcie mnie, nie będę już wam stawał na drodze - zawołał desperacko Michael. 
        - Nie, nie. To nie będzie takie łatwe. Nie ufam ci. Nikt z nas ci nie ufa. Nawet twój przyjaciel - Tomlinson wskazał na Caluma, który patrzył z nienawiścią na swojego byłego szefa. - Myślę, że będziemy mogli oszczędzić ci życie. Jeśli wyjedziesz z Anglii. 
        Michael zaśmiał się lękliwie, przerzucając szaleńczo oczami w tę i z powrotem. Był skołowany, zaskoczony. Dopiero teraz widziałam, że wszystkie słowa o jego potencjalnej słabości były prawdą. Michael Clifford się skończył. To była jego ostatnia nadzieja. 
        Staliśmy wszyscy wokół niego, czekając na odpowiedź, której miał udzielić. Od każdego z nas biła niespotykana pewność siebie. Każdy czuł triumf, jaki zawisł w naszym powietrzu. To miał być koniec. Tu miały się urwać nasze kłopoty. 
        - Ok… Ok. Wyjadę. Macie moje słowo, cholera, ale przestańcie do mnie mierzyć z tych pukawek - Michael wydusił wreszcie z siebie tych kilka słów i opadł na kolana, zalewając się łzami. Zmarszczyłam brwi, zbita z pantałyku jego reakcją. Płacz nie należał do rzeczy, które pasowały do szalonego przywódcy wrogiego nam gangu. Wydawało się niemal, że Michael grał, byleby jak najbardziej nas udobruchać. 
        Caroline nagle zrobiła krok do przodu i zgarnęła w pięść proste brązowe włosy. Zmusiła żałośnie płaczącego mężczyznę, by na nią spojrzał i nagle napluła mu w twarz, po czym kopnęła go w brzuch. Nikt nie zareagował. 
        - Niech twoja noga tu nie postanie, skurwielu. Ciesz się, że jesteśmy o wiele mniej brutalni i bezwzględni od ciebie. Ciesz się, że mord to nie nasza ulubiona rozrywka. Że nie mamy tak nierówno pod sufitem, jak ty. Ciesz się, że należymy do tych dobrych - syknęła mu do ucha, a on zacisnął powieki i kiwnął głową. Wtedy Caroline popchnęła go na ścianę i wyszła z pokoju, rzucając jeszcze pogardliwe spojrzenie nieprzytomnemu Ashtonowi. 
        - Będziemy cię obserwować, gnojku. Jeżeli w przyszłym tygodniu jeszcze będziesz w kraju, nie zawahamy się pozbyć całego twojego składu. Cóż… Ciebie i Ashtona - warknął Harry, zarzucając sobie na plecy karabin. 
        I tyle. Nagle wszyscy ruszyli do wyjścia w akompaniamencie cichych szlochów Michaela i płytkiego oddechu Ashtona. Tyle miało wyjść z naszego długiego konfliktu z tą bandą. Konfliktu otoczonego aurą śmierci i niepotrzebnej przemocy. Mieliśmy znów być wolni od strachu o swoje życie, wolni od konkurencyjnej grupy, która zabierała nam klientów.

        Prawda? Tak właśnie miało być. Ale w praktyce wiele rzeczy lubiło kłócić się z teorią. I to, co miało nastać później nie przeszło przez nasze najbardziej pesymistyczne myśli. Ale przecież teraz był spokój. Teraz Michael Clifford uciekał z kraju i to się liczyło… Prawda?




#TTDff

7 komentarzy:

  1. Wracaj do zdrowia!
    Poza tym rozdzial wcale nie byl krotki, wiec sie nie przejmuj ;) jak zwykle czytalam z zapartym tchem. Czekam na wiecej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Krótki? Cholera, nawet gdyby taki był to w upale 30° musze zapieprzac po melise

    OdpowiedzUsuń
  3. zdrowiej mała!
    tak wgl to przecież było wiadome że teraz było dobrze to później będzie miazga xD
    nie dany jest spokój w tym ff xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam nadzieję, że to nie jest koniec! :c

    OdpowiedzUsuń
  5. zdrowia zycze!❤
    swietny rozdzial i wcale nie krotki xx

    OdpowiedzUsuń
  6. Łołoło! Czyżby cisza przed burzą? :3 Wracaj szybko ze szpitala :*

    OdpowiedzUsuń