sobota, 1 sierpnia 2015

74. And we could run away before the light of day

      And we could run away before the light of day



      Kornelia

      - Przez kogo? - zapytałam po chwili milczenia. Szczęka Caluma tańczyła w rytm nerwów, które nim targały. Pokręcił głową i wyciągnął przed siebie rękę, w której trzymał moją kurtkę. 
      - Nie wiemy. Wszystkie ślady w jego mieszkaniu zostały zatarte. - mruknął
      - “My”? - w jego oczach pojawił się błysk zdziwienia, kiedy zapytałam o formę, jakiej użył w swojej odpowiedzi. Przeczyścił gardło i przytulił kurtkę do siebie, zaczynając bawić się jej kołnierzem. 
      - Ja i kilku chłopaków z gangu Michaela - powiedział pod nosem. Przełknęłam ciężko i powolnym krokiem ruszyłam w jego kierunku. 
      - Trzymasz się z nimi? - szepnęłam, dotykając materiału swojego ubrania i unikając wzroku Caluma. Zamarłam, gdy poczułam dłoń na swoim policzku. 
      - To temat, który nie będzie już dla nikogo problemem. - odparł, składając czuły pocałunek na moim czole. Zacisnęłam powieki i kiwnęłam głową. Czułam, że nie było sensu w protestowaniu. Calum postanowił nas opuścić i nic nie miało zmienić jego decyzji. Nic, co mogłam zrobić. 
      - Będę za tobą tęsknił - wyznał cicho i skierował moją twarz ku swojej. W jednej chwili jego wargi dotykały moich, przyspieszając bicie mojego serca, w drugiej stałam w swoim apartamencie, opierając się o drzwi wejściowe z zamkniętymi oczami i próbowałam powstrzymać łzy. 
      Wzięłam kilka głębszych oddechów, gdy usłyszałam na piętrze ruch i przykleiłam na twarz sztuczny uśmiech w momencie, w którym Louis pojawił się na schodach. Przepraszam… pomyślałam, widząc jak rozpromienił się na mój widok. Zbiegł, przeskakując po dwa stopnie i podszedł do mnie szybkim krokiem, składając na ustach gorący pocałunek. 
      - Jak było w pracy? - zapytał, odbierając ode mnie kurtkę. Zaśmiałam się smutno i pokręciłam głową. W pracy nie byłam od kilku godzin, przekonując Nialla, by znalazł dla mnie zastępstwo. Nie chciałam zdradzić mu powodu swojego wcześniejszego wyjścia, ale Niall nie pytał. Bycie kobietą szefa miało swoje zalety. 
      - Nuda, wszystko po staremu - mruknęłam od niechcenia i ruszyłam w stronę kuchni, by zająć czymś ręce. Otworzyłam lodówkę, oceniając jej zawartość, po czym zamknęłam ją bez wyjmowania choćby jednego produktu. 
      - Chcesz zjeść kolację? - zapytałam, unikając śledzącego mnie wzroku Louis’ego, siedzącego na stołku przy wyspie. Położył łokcie na blacie i przycisnął kciuki do ust, złożywszy dłonie jak do pacierza. Widziałam go kątem oka i to mi wystarczyło, by wiedzieć, że  zauważył we mnie zmianę. 
      - Coś się stało? - zapytał w końcu, kładąc dłonie przed sobą. Pokręciłam pospiesznie głową i wyjęłam z szafki garnek. 
      - Może być makaron? Chyba mam ochotę na coś prostego - rzuciłam, włączając panel elektrycznej kuchenki. Zacisnęłam zęby, bo łzy już cisnęły się do moich oczu, zdradzając wypełniające mnie emocje. 
      - Kocie… 
      - Lou? - uśmiechnęłam się, próbując ratować ostatnią szansę uniknięcia tematu. 
      - Co się stało? - na marne… Zdjęłam okulary i rzuciłam je na blat, bo łzy nie czekały dłużej na moje pozwolenie. Wylały się strumieniami na moje policzki, rujnując jakąkolwiek możliwość wykręcenia się z tej rozmowy. Louis wstał pospiesznie, okrążył wyspę i wziął mnie w swoje objęcia. Położywszy palec na moim podbródku, zmusił mnie bym na niego spojrzała. Jego twarz była teraz zniekształcona w moich oczach. 
      - Powiedz mi - szepnął, marszcząc brwi. Pokręciłam ponownie głową, bo moje gardło było zbyt ściśnięte, bym mogła się odezwać. 
      - Powinienem się martwić? - zapytał. Oplotłam go ramionami w brzuchu. 
      - Nie - zdołałam z siebie wydusić. 
      - Mówisz tak tylko, żebym był spokojniejszy? - zaśmiałam się cicho, zanurzając twarz w fałdach jego koszuli. 
      - Nie. 
      Louis nie musiał się martwić, bo Caluma niedługo miało nie być w Londynie. Może nawet w Anglii. Wszystkie moje skomplikowane emocje, które do niego czułam nie miały już znaczenia. To nie moje decyzje a te Caluma oczyściły wreszcie sytuację z niejasności. Nie… Louis nie miał się czym martwić, bo został tylko on. Co do mojego serca? Było zbyt zachłanne. Chciało kochać zbyt wiele osób na raz. To mogła być dla niego dobra kara. Może terapia szokowa była dla mnie jedynym wyjściem. 
      - Teraz wszystko będzie łatwiejsze - szepnęłam, ze zdziwieniem łapiąc się na tym, że po raz pierwszy w pełni wierzyłam we własne słowa. 

      I było. Wieść o śmierci Ashtona szybko rozeszła się po grupie Louis’ego. Wraz z nią podejrzenia o ucieczce Caluma. Nikt nie mógł go znaleźć, wszyscy zaczęli wierzyć w jego udział w morderstwie. 
      - To głupie. Dlaczego miałby uciekać skoro wiedział, że Ashton był naszym wrogiem. Jeśli go zabił, dlaczego nie został, by zebrać gratulacje? - Phoebe wzruszyła ramionami, a Niall, na którego kolanach trzymała nogi, pogłaskał ją po stopie i kiwnął głową. Minął niecały tydzień od mojej rozmowy z Calumem. Wszyscy snuli swoje podejrzenia co do osobliwej sytuacji, jaka nastała i tylko ja, Milena i Harry zdawaliśmy się nie snuć wybiegających w dal teorii. 
      - Dzieciak się przestraszył i spierdolił. Wątpię, żeby zabił Ashtona. Może to Michael? Może Calum bał się zemsty za zdradę? - rzucił Louis, leżący na mniejszej kanapie. Jego nogi zwisały luźno z bocznego oparcia. Ja ułożyłam się wygodnie na jego ciele, moje stopy ledwie sięgające ramienia kanapy. Położyłam głowę na klatce piersiowej Louis’ego i zamknęłam oczy, przysłuchując się wszystkim domysłom. Milena i Harry już dawno postanowili wybrać się do domu, widząc, że nasza mała narada w apartamencie Lou do niczego nie prowadziła. 
      Sylvia siedziała na fotelu, odziana w swoją firmową czerń, trzymająca nogę na nodze i pocierająca palcami jednej dłoni usta. Wlepiała wzrok w ścianę, jakby myślała intensywnie nad argumentami swoich znajomych. Gdy otworzyłam oczy, uderzyło mnie to, jak pusto było w salonie. Niall, Louis, Phoebe, Sylvia i ja. Nawet przed wyjściem Mileny i Harry’ego, osób w naradzie było zdecydowanie zbyt mało. Zacisnęłam ponownie powieki, czego szybko pożałowałam, bo przed moimi oczami pojawiły się twarze Liama, Zayna i Caroline. Ta ostatnia dała wreszcie się namówić na odwyk. Wszystko dzięki Phoebe i Sylvii, które przemówiły jej do rozumu. 
      Liam… Gdy o nim pomyślałam ze strachem zdałam sobie sprawę, że powoli zapominałam jak wyglądał. Kiedy to było, gdy na imprezie Harry’ego prosił Caroline o rękę? Gdy zadowolony szeptał jej do ucha czułości pod irresistible, w wieczór swojej śmierci? Teraz leżał martwy, kilka metrów pod ziemią. Nie widział załamania swojej narzeczonej, pokonania tych, którzy go zabili, zemsty na swoim mordercy. Zayn? Ten, który postradał nieco zmysły po śmierci Liama. Ten, który zemstę za niego przypłacił własnym życiem. Jego dziewczyna siedziała obok nas silna i pewna siebie, zawsze chętna do pomocy. Byłam pełna podziwu dla postawy Sylvii. Nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić, jak mogła być silna.  
      Obaj, Zayn i Liam byli zbyt młodzi, by umrzeć. Obaj przewidywali, że tak mogła się skończyć ich kariera, ale każdy miał nadzieję na litość losu. Zacisnęłam pięść na koszulce Louis’ego, chcąc odgonić od siebie ponure myśli. Życie toczyło się dalej. Bez względu na to ilu naszych członków umarło, grupa wciąż mocno się trzymała. Bez względu na to ilu przyjaciół straciliśmy, wciąż mieliśmy siebie. Wciąż mieliśmy siłę, by działać dalej. 
      - Nieważne dlaczego Calum uciekł. Zrobił to, bo jest żałosnym tchórzem. Jeśli więzi w grupie Clifforda były podobne do naszych, mógł przejąć się śmiercią przyjaciela. To już nie nasze zmartwienie - rzuciłam, otwierając oczy i opierając podbródek na klatce Louis’ego. - Co jest ważne to to, że my wciąż tu stoimy. Wciąż mamy biznes i siebie. Wreszcie jest spokój - rzekłam, patrząc mu w oczy. Zamrugał szybko i wplótł palce w moje włosy, przeczesując je powoli.
      - Masz rację… Wreszcie jest spokój - uśmiechnął się do mnie, na co podciągnęłam się lekko i cmoknęłam go w szczękę. 

      - Jesteś dziwnie spokojna - szepnął Louis w ciemności sypialni, gdy usiadłam na brzegu łóżka, by splątać włosy w luźnego warkocza. Wzruszyłam ramionami, czując uścisk w żołądku. To prawda. Nieobecność Caluma pozwoliła mi skupić się na moim związku, na rzeczach, które wcześniej zaniedbywałam. Tęsknota wciąż targała mną niemiłosiernie, lecz czas, który wypełniałam pracą i towarzystwem Louis’ego, przelatywał szybko, lecząc tę ranę. 
      - Dlaczego miałabym nie być? - zapytałam, uśmiechając się do niego przez ramię. Długie palce dotknęły skóry przy ramiączku mojej nocnej koszulki, wywołując dreszcze. 
      - Wiem, że Calum nie był ci obojętny. W zeszłym tygodniu, gdy płakałaś w kuchni… Wiedziałaś, prawda? - zamarłam, a ręce zastygły mi w połowie długości włosów. - Nie jestem głupi. Nie jestem też ślepy. Calum nie był tylko przyjacielem. - Louis usiadł za mną, kładąc dłonie na moich ramionach. 
      - Calum nie był też moim facetem - odparłam, kończąc pospiesznie warkocza i związując go frotką. Znajome ciepło zaczęło znaczyć płonące szlaki na mojej szyi. 
      - Cieszysz się, że uciekł? - głos Louis’ego był cichy, zachrypnięty. 
      - Cieszę się, że to nie ty uciekłeś - odchyliłam nieco głowę, by bardziej wyeksponować miejsce, na którym spoczęły jego usta.
      - Nigdy bym ci tego nie zrobił - dłoń spoczywająca na moim ramieniu została przeniesiona na moją pierś. Wzięłam głęboki oddech, sięgając w tył i wbijając paznokcie w udo Louis’ego. 
      - Wiem. - wydusiłam. Moja głowa opadła na jego ramię.
      Wiedziałam co Louis miał na myśli. To był jeden z powodów, dla których wybrałam go, nie Caluma. Louis nigdy by mnie nie opuścił. Nigdy nie zraniłby mnie w ten sposób, bo sam nie byłby w stanie wytrzymać rozłąki. Dlaczego nie szalał z zazdrości, skoro wiedział o mojej rozmowie z Hoodem? Dlaczego nie krzyczał teraz na mnie, a zamiast tego dawał coraz intensywniejsze fale przyjemności? 
      - Calum już nie wróci - właśnie dlatego, pomyślałam, gdy mruknął te słowa w moją szyję. Miał mnie całą dla siebie i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że oboje o tym wiedzieliśmy. Obróciłam głowę, odnajdując jego usta i zamykając je w głodnym pocałunku. Syknęłam cicho, gdy jego dłoń odnalazła drogę pod moją koszulkę, ujmując ponownie pierś i otaczając ją przyjemnym ciepłem. 
      - Nie jesteś zły? - zdołałam z siebie wyciągnąć, gdy odwróciłam się do niego przodem, siadając okrakiem na jego udach. Palce Louis’ego wbiły się w moje plecy, gdy zmusił moje ciało, by otarło się o niego sugestywnie. 
      - Jestem wściekły - wyznał, unosząc nieco biodra, bym ponownie poczuła jaki był twardy pod bokserkami. Jęknęłam cicho i pociągnęłam go za włosy, w które wcześniej wplotłam palce. 
      - Więc dlaczego… - nie zdążyłam dokończyć pytania, bo zamknął mi usta namiętnym pocałunkiem. Chwycił mnie w pasie i z niezwykłą łatwością przeniósł na poduszki, układając się od razu nade mną. 
      - Bo jestem bardziej szczęśliwy, że nie uciekłaś z nim - powiedział, wkładając rękę w moje majtki. Jęknęłam w reakcji na sprawne ruchy jego palców. 
      - Lou… - tylko tyle zdołałam powiedzieć, zanim moje rzeczy znalazły się na podłodze, a nagi Louis między moimi nogami. 
      - Nigdy bym ci tego nie zrobiła - wyznałam, gdy jego język odnalazł mój sutek, wywołując niekontrolowane dreszcze. 
      - Wiem - ciepłe dłonie na wewnętrznej części moich ud, doprowadzały mnie do szaleństwa. Louis bezlitośnie przeciągał moment, w którym miałam go w sobie poczuć, a ja nie byłam pewna, czy nie traktował tego jako formy kary za kłamstwo. 
      - Louis - jęknęłam błagalnym tonem, gdy wziął między zęby płatek mojego ucha. 
      - Powiedz, że mnie kochasz - szepnął z determinacją, pieszcząc mnie niemiłosiernie palcem. Przygryzłam wargę i zdusiłam jęk, nim mogłam odpowiedzieć. 
      - Kocham. Najmocniej na… ach! - dłoń zniknęła, ustępując miejsca jego twardości, którą wbił się we mnie powoli i głęboko. - Kurwa - zaklęłam, wciskając głowę w poduszkę. Czułam jak Louis znaczył moją szyję siniakami, ssąc rozkosznie delikatną skórę. 
      Nie wiedziałam na czym miałam się skupić. Ilość doznań, które wybuchały płomieniami rozkoszy oślepiała mnie bezlitośnie. Nie byłam pewna, ale prawdopodobnie nawet sąsiedzi z dołu słyszeli moje krzyki i jęki, gdy Louis przyspieszył ruchy swoich bioder, wbijając się przy tym w moją szyję zębami. 


      Drugi tydzień nieobecności Caluma zdawał się być jeszcze łatwiejszy. Louis nie mógł oderwać ode mnie dłoni każdego wieczora, a ja niekoniecznie na to narzekałam. Nasza relacja coraz bardziej przypominała tę z początków znajomości. Wtedy, gdy wreszcie pozwoliłam mu się zaciągnąć do łóżka, a on nie mógł się mną nacieszyć. Nie wiedziałam czy było to możliwe, ale miałam wrażenie, że powoli wracaliśmy do przeszłości. Powoli odnawialiśmy nasze, nadszarpnięte przez ostatnie wydarzenia, uczucie. 
      - Tęskniłem za tobą - szepnął w trzecim tygodniu po ucieczce Caluma, gdy leżeliśmy spoceni obok siebie w naszym łóżku. Otoczył mnie ramieniem, głaszcząc bok moich żeber opuszkami palców. Spojrzałam w jego błękitne oczy, którym dawno już nie przyglądałam się dokładniej i podciągnęłam się nieco, by pocałować Louis’ego w nos. 
      - Bałem się, że cię straciłem - dodał, przyciągając mnie mocniej do siebie. Zamknęłam na chwilę oczy i pokręciłam głową. 
      - Nigdy… - mruknęłam, ujmując dłonią jego szczękę. Uśmiechnął się smutno. 
      - Obiecujesz? - ledwie szept musnął moje ucho. Zacisnęłam wargi
      - Tylko jeśli ty obiecasz, że nigdy mnie nie opuścisz - odparłam
      - Nigdy - rzekł, chwytając moje usta w powolnym czułym pocałunku. Nigdy nie byłam bardziej pewna słowa “Nigdy”, jak w tamtym momencie. 

      Na początku czwartego tygodnia mój świat obrócił się do góry nogami. 
      - O kurwa… - wbiłam wzrok w dwie mocne czerwone kreski na panelu plastikowego białego kijka. - O kurwa, kurwa, kurwa!
      W szoku wyrzuciłam pozytywny test ciążowy do kosza i zakryłam usta dłonią, opadając bezsilnie na brzeg wanny. Dopiero po kilku minutach zdałam sobie sprawę z szerokiego uśmiechu, jaki dostrzegłam na swojej twarzy w lustrze. 


Milena

      Nie było łatwo. Nikt nie obiecywał, że będzie. Choć nie miałam widocznej krwi na rękach wciąż myłam je nienaturalnie długo pod gorącym strumieniem wody. Nie płakałam, ale raz po raz słona łza zmieszała się z mydłem, niknąc w białej pianie. Nikt nie mógł wiedzieć. 

      - Wszystkie ślady zniknęły. Zupełnie jakby zrobił to ktoś z naszych - zacisnęłam zęby, gdy usłyszałam komentarz Nialla. Siedziałam na kolanach Harry’ego w wygodnym fotelu w salonie Tomlinsonów. Harry wzmocnił uścisk na mojej dłoni i uśmiechnął się do mnie pocieszająco. Niall miał rację. To był ktoś z naszych. To byłam ja, to był Harry. Spędziliśmy cały dzień na pozbywaniu się jakichkolwiek śladów naszej obecności w mieszkaniu Ashtona. 
      - Po prostu cieszmy się, że ktoś sprzątnął tego psychopatę. - mruknął Styles, zerkając na mnie z troską. 
      - No tak, ale uważam, że to dziwne. Ashton zostaje zabity, Calum nagle znika, nie pozostawiając nam żadnej wiadomości, po Michaelu słuch zaginął… - Niall zaczął tworzyć palcem małe okręgi na stopie Phoebe, którą trzymał na swoich kolanach. 
      - Nie taki był nasz cel? Pozbyć się całej ich grupy? Wreszcie możemy rozwinąć skrzydła, mamy pełne pole do popisu. - naciskał Harry. Louis pokręcił głową i spuścił wzrok, patrząc na leżącą na jego klatce piersiowej Kornelię. 
      - Nie wiem czy zauważyłeś, ale naszym skrzydłom brakuje kilku piór - rzucił pod nosem, a Sylvia poruszyła się niespokojnie na fotelu obok nas. Mięśnie szczęki Harry’ego uwydatniły się się wyraźnie, gdy zamilkł, nie będąc w stanie odpowiedzieć na tę uwagę. 
      - Tak, potknęliśmy się kilka razy, ale nikt nie dotarł na szczyt bez szkód. - Niall, ku uldze mojego chłopaka, przerwał przeciągającą się ciszę. Westchnęłam głośno i przeciągnęłam się dramatycznie, udając zmęczenie. 
      - Wybaczcie, ale chyba zmyję się do domu. Jestem wykończona po pracy - skłamałam, na co Harry kiwnął głową i oboje wstaliśmy na równe nogi. 
      Pożegnaliśmy się w pośpiechu ze wszystkimi. Poczułam w żołądku stado igieł, gdy zauważyłam jak Kornelia unika mojego wzroku. Nasza przyjaźń mocno ucierpiała w ostatnich tygodniach, ale wciąż nie miałam ochoty dzielić się z nią swoimi niedawnymi przeżyciami. Widziałam, że ona również coś ukrywała, o czym przekonało mnie jej uparte milczenie podczas całego tego spotkania. Zastanawiałam się, czy moja przyjaciółka wiedziała, gdzie podziewał się Calum. Byłam w osiemdziesięciu procentach przekonana, że tak. 

      Stanęłam w holu willi i schowałam twarz w dłoniach, nabierając głośno powietrza. 
      - Wszystko w porządku? - od czasu, gdy Harry dowiedział się o tym, co zrobił mi Ashton, traktował mnie jak najdelikatniejszą rzecz. Nie chciałam, by myślał, że byłam słaba, ale czasem potrzebowałam jego łagodnej strony natury, bo wciąż miałam problem z zaadaptowaniem się do rzeczywistości. Nie zdziwiłam się więc, że padło to pytanie, kiedy tylko weszliśmy do naszego domu i poczułam na swojej talii lekki dotyk jego dłoni. 
      - Tak, wszystko ok - odparłam, odsłaniając twarz i zarzucając mu ramiona na szyi. Wtuliłam się w jego pierś i stałam tak chwilę, pozwalając sobie przyzwyczaić się do bezpiecznej przestrzeni. Minęło tyle dni, tyle czasu, a ja wciąż miałam problemy z pozytywnym odbieraniem jakichkolwiek czułości. Moje postępy były powolne, a Harry cierpliwie znosił moje ataki paniki i niekontrolowane odtrącania jego rąk. To w tamtym czasie przekonałam się jakim był aniołem. Wreszcie wiedziałam, że niepotrzebnie obawiałam się obdarzyć go miłością, gdy rozpoczynaliśmy ten związek. Zrozumiałam, że nie mogłam trafić lepiej. 
      - Kocham cię - nie wiedziałam ile razy wypowiedziałam te słowa w ciągu ostatnich tygodni, ale nigdy wcześniej nie przechodziły one przez moje usta tak łatwo. 
      - Ja ciebie też, dziecino - szepnął w moje włosy, co przyjęłam z westchnieniem. - Będzie dobrze - dodał, niemal niesłyszalnie, jakby chciał upewnić o tym samego siebie. 
      Byłam zła, że doprowadziłam go do stanu, w którym musiał się hamować i martwić o mnie. Nie byłam słaba. Nie byłam beznadziejną damą w opresji, a jednak spotkały mnie rzeczy, których nie mogłam pokonać swoją zimną logiką. Moje ciało się buntowało, podświadomość sugerowała, że nie było ze mną dobrze, ale znajdowałam się na drodze ku poprawie. 
      Noce były najgorsze. Nie potrafiłam przyjąć objęć Harry’ego bez nerwowego napięcia ciała. O seksie nawet nie byłam w stanie myśleć, a gdy zamykałam oczy, widziałam w głowie obraz butelkowych tęczówek, z których znikało życie, gdy kula przebijała czoło Ashtona. Nie żałowałam swojej zemsty. Nie odczuwałam współczucia, ani wyrzutów sumienia. Irwin zasługiwał na śmierć i nie chciałabym, by o jego losie zdecydował ktoś inny, jednak odebranie czyjegoś życia pozostawiało rysę. Bliznę na duszy, która goiła się w zastraszająco wolnym tempie. Może nawet nigdy nie miałam dojść do siebie, a może czekało mnie więcej morderstw, po których zapomnę o tym pierwszym. Może już nigdy nie będę w stanie nacisnąć na spust? 
      Tydzień za tygodniem próbowałam dokonywać małych kroczków, które pomogłyby mi wrócić do siebie. Czy to lekki pocałunek na dobranoc, próba spojrzenia w lustro bez myśli o tym, że moje ciało zdawało się brudne, umycie rąk bez wyobrażenia sobie na nich czerwonych plam. Harry cierpliwie pomagał mi w ponownym zaakceptowaniu siebie, udowadniał mi, że w żadnym wypadku nie byłam winna temu, co zrobił mi Ashton, dzielił się emocjami dotyczącymi jego pierwszych odebranych żyć. Próbował pokazać mi, że nie byłam małym, brudnym potworem, którego obraz miałam w głowie. 
      - Myślałeś kiedyś, że kogoś zabijesz? - zapytałam raz, na co on pokręcił głową. 
      - Pierwszy raz, gdy to zrobiłem działałem w afekcie. To była bezmyślna decyzja. Nie… To nawet nie była decyzja. Po prostu spanikowałem i strzeliłem. Nie mogłem dojść do siebie przez długi czas. 
      - Jak długi? - odsunęłam się instynktownie, gdy on zrobił krok w moją stronę. Szybko się zreflektowałam, mając nadzieję, że tego nie zauważył. Jeśli tak było, nic nie powiedział. Objął mnie w pasie, jakby dla potwierdzenia, że jego dotyk był bezpieczny
      - Do kolejnego mordu - szepnął, pochylając się nade mną. Pocałował mnie w czubek głowy, a ja zacisnęłam powieki. 
      - Ile ich było? - nie mogłam się zdobyć, by podnieść wzrok. 
      - Osobiste? Trzy. Zlecenia natomiast… 
      - Myślisz, że zabijemy jeszcze kogoś? - przerwałam jego wypowiedź. 
      - W najbliższym czasie skończyli nam się wrogowie do wybicia. - zaśmiałam się mimo świadomości niestosowności tego żartu. Nie dbałam o to. Każda forma humoru mogła mi pomóc. Nawet ta mroczna. 

      Trzeci tydzień po śmierci Ashtona i ucieczce Caluma poczułam przełom. Przypływ odwagi nawiedził mnie późnym wieczorem, gdy patrzyłam na miarowo poruszającą się klatkę piersiową Harry’ego, jego zamknięte oczy i spokojną twarz, zatopioną we śnie. Opuszkiem palca zaczęłam znaczyć szlaki na jego ramieniu i szyi, po cichu licząc, że się obudzi. Mała zmarszczka pojawiła się między jego brwiami, ale wciąż tkwił w głębokim śnie. Wtedy palec zastąpiłam ustami. Obsypałam jego skórę lekkimi jak piórko pocałunkami aż nie zamruczał cicho i jego ręka nie znalazła się na moich plecach. Musiał to być nieświadomy ruch, bo po chwili wzdrygnął się gwałtownie i spojrzał na mnie ze zdziwieniem przez mgłę nieodgonionego jeszcze snu. 
      - Dzieci… - nie dałam mu skończyć, połączywszy nasze usta w głębokim pocałunku. Jego ruchy były początkowo sztywne, usta otworzyły się niechętnie, jakby bał się, że zaraz ucieknę, wyszarpnę się z tego uścisku z okrzykiem przerażenia. Ale ja nie miałam zamiaru tego robić. Nie zamierzałam zmarnować chwili odwagi, która mnie wypełniała. Mogła przecież szybko zniknąć i nie wracać do mnie przez długi czas. 
      Zarzuciłam sobie ramiona Harry’ego na swoją talię, gdy ułożyłam się nad nim, wciąż uparcie go całując. Jego obronne mury opadały stopniowo. Najpierw usta zaczęły odpowiadać na ruchy moich warg, synchronizując się z nimi rozkosznie. Język nieśmiało dotknął mojego. Potem dłonie złożone w pięści rozluźniły się powoli i wdarły pod jego koszulkę, którą miałam na sobie. Wreszcie przytrzymał mnie silnymi ramionami w pasie i obrócił nas tak, by moja głowa spoczęła na poduszkach, podczas gdy on przyciskał mnie do materaca, górując nade mną tak, jak tego chciałam. 
      Westchnęłam, gdy poczułam jego zęby na swojej szyi, dotyk tak znajomy i tak inny od tego, który pamiętałam z okropnej nocy kilka tygodni temu. Tego potrzebowałam. Przypomnienia, że bliskość Harry’ego była bezpieczna, znajoma i zupełnie przeciwna brutalnemu dotykowi Ashtona. Wplotłam palce w długie loki, odchylając głowę, by dać Harry’emu większy dostęp do swojej szyi. Przyjął to z zadowolonym pomrukiem, ściskając delikatnie w dłoni mój bok. Niecierpliwie uniosłam sugestywnie biodra, ale Harry zdawał się nie odczytywać odpowiednio moich ruchów. Choć całował mnie zachłannie, jego dłoń balansowała na krawędzi koszulki, jakby zastanawiał się czy ją ze mnie ściągnąć. Ciało, choć blisko mojego, nie przyciskało mnie do materaca, jak kiedyś. 
      Wziąwszy swoją dolną wargę między zęby, próbowałam powstrzymać rosnącą we mnie irytację. To moje reakcje doprowadziły do tego, że Harry bał się przejąć kontrolę w łóżku jak kiedyś. Był przesadnie ostrożny, a ja próbowałam się na niego nie denerwować, świadoma, że miał poważne ku temu powody. Jednak moje podniecenie, chwilowa odwaga i zamglony umysł nie pozwalały myśleć racjonalnie. 
      - Harry - szepnęłam na wydechu, a on mruknął gardłowo w odpowiedzi. Jego usta ssały teraz mój obojczyk, wysyłając dreszcze wzdłuż mojego ciała. - Dotknij mnie - desperacka prośba ledwo przeszła mi przez gardło. Byłam zażenowana i przestraszona. Zdawało mi się, że nasze ciała były tykającą bombą, czekającą na niewłaściwy ruch, któregoś z nich. 
      Harry oderwał się ode mnie i spojrzał mi w oczy, wahanie tak wyraźnie wypisane na jego twarzy, że byłam w stanie dostrzec je bez problemu nawet w skąpanym w mroku pokoju. 
      - Milena, nie wiem… Nie jestem pewien, czy… 
      - Proszę. Chcę… Potrzebuję cię - mogłam się zbesztać za żałosne błagania jutrzejszego dnia. W tym momencie całe moje ciało żądało bliskości. Harry patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu, a potem pochylił się i pocałował mnie długo i rozkosznie, choć zbyt delikatnie. Pociągnęłam go lekko za włosy, gdy długie palce wreszcie uniosły krawędź mojej koszulki. To było przyjemne, ale zupełnie obce. Harry postawił sobie granice, których ja nie chciałam. To był ten dzień. Dzień przełomu. Potrzebowałam dawnego Harry’ego. Harry’ego, który w łóżku był panem, który brał mnie na szalone przejażdżki rollercoasterem doznań. 
      - Nie - zaprotestowałam, wyplątując jedną rękę z jego włosów i chwytając jego, zbyt delikatną dłoń. Harry musiał źle to odczytać, bo odsunął się ode mnie pospiesznie. Powstrzymałam go przed ostateczną ucieczką, mocnym uściskiem. 
      - Nie - powtórzyłam szeptem - Zrób to, jak kiedyś. - Harry przełknął ciężko. Widziałam walkę, która odgrywała się w jego głowie. Podniecenie walczące z troską. 
      - Milena, to nie jest dobry pomysł - wyrzucił wreszcie z siebie, wyrzuty sumienia wyraźnie słyszalne w jego głosie. Zacisnęłam zęby i popchnęłam go na poduszki, siadając okrakiem na jego biodrach. Poczułam pod sobą jego podniecenie, które tak bardzo starał się kontrolować. 
      - Potrafię dostrzec różnicę między twoim dotykiem a… - zamilkłam na chwilę - Znam cię, znam twój dotyk. Tęsknię za nim - poruszyłam biodrami w przód i tył, na co Harry syknął cicho, a jego dłonie nieświadomie spoczęły na mojej talii. 
      - Chcę, żebyś był sobą. - pochyliłam się nad nim i znów pociągnęłam go za włosy. Warknął cicho i bez ostrzeżenia chwycił mnie w pasie i drugi raz tej nocy położył na plecach. Nie… Rzucił mnie na materac, ku mojemu zadowoleniu. Koszulka w mgnieniu oka znalazła się na podłodze, podobnie jak moja koronkowa bielizna i bokserki Harry’ego. 
      Moje wargi spuchły lekko od mocnych pocałunków i zębów, dyszałam głośno, gdy Harry zniżył się nieco, by wziąć w swoje usta moją pierś, wolną ręką masując powoli wewnętrzną część mojego uda. Zepchnęłam w tył świadomości znajomą reakcję strachu i usilne porównanie tych pieszczot do brutalnego dotyku Ashtona. 
      - Błagam - jęknęłam, oplatając nogi wokół bioder Harry’ego i przyciągając go do siebie. 
      - Dziecino… - szepnął mi do ucha i wziął jego płatek między zęby. Zadrżałam. 
      - Błagam… - powtórzyłam słabiej, ledwie odnajdując to słowo w mgle podniecenia. Harry posłusznie odpowiedział na moje prośby, a ja szczęśliwa zrozumiałam, że wrażenie było tak samo pozytywne i przejmujące jak przed moją koszmarną nocą. Może nie miałam być tak odważna co noc. Może czekało mnie jeszcze kilka ataków paniki, ale to był dobry start. 

      - Milena, błagam. Wiem, że nie jest ostatnio dobrze między nami, ale błagam. Musimy się zobaczyć - zmarszczyłam brwi, słysząc zdesperowany głos Kornelii w słuchawce. 
      - Wszystko dobrze? Coś się stało? Lou? - zaczęłam wypytywać, ale przyjaciółka szybko mnie uciszyła. 
      - Nie. Wszystko jest ok. Po prostu… Proszę spotkajmy się - w szoku poleciłam jej, by wpadła do willi, co zrobiła już po godzinie od rozmowy telefonicznej. 
      Wpadła do jadalni jak różowa burza, siadając przy długim stole i stukając w niego palcami, na których paznokciach tkwiły resztki czarnego lakieru. Chwyciłam dwie filiżanki z kawą i postawiłam jedną z nich przed nią. Podziękowała kiwnięciem głową i wbiła wzrok w ścianę. Milczała przez czas, w którym zdążyłam usiąść obok niej i upić połowę zawartości naczynia. Wreszcie straciłam cierpliwość i westchnęłam głęboko. 
      - Przyszłaś tutaj podziwiać tapetę Harry’ego? Bo jeśli tak, to…
      - Jestem w ciąży - zachłysnęłam się kawą i zakasłałam kilka razy, by przeczyścić gardło. Kornelia nie zwróciła na to w ogóle uwagi, dalej patrząc w nieokreślony punkt w ścianie. Musiałam się przesłyszeć albo Kornelia robiła sobie żarty. Nie było szansy, by to, co powiedziała było prawdziwe. 
      - Ha, ha, wybacz, ale prima aprilis było kilka dni temu - powiedziałam, wycierając usta. Kornelia pokręciła głową i schowała twarz w dłoniach. 
      - Nie rozmawiałyśmy tak długo… - szepnęła, a jej słowa zostały lekko zniekształcone. - Planowaliśmy to. Rozumiesz? Dałam się namówić na bachora, a teraz on siedzi tam na dole. W moim brzuchu. Mały zarodek, który ma być za dziewięć miesięcy człowiekiem. - mówiła, a ja mogłam tylko na nią patrzeć z coraz szerzej  otwartymi oczami. Kornelia i dziecko? PLANOWANE? To się nie trzymało kupy. Kornelia BYŁA dzieckiem! Dzieckiem, które nienawidziło niemowlaków. 
      - I co? Chcesz usunąć? Dlatego chciałaś pogadać? - zapytałam, bo tylko takie wyjaśnienie przychodziło mi do głowy. Ona ze śmiechem pokręciła głową i położyła dłonie na blacie przed sobą. 
      - Nie. Chcę tego - rzekła
      - Co?
      - Chcę tego dzieciaka. Cholera, byś widziała twarz Lou. Jak się rozpromienił, gdy w ogóle zgodziłam się na taką ewentualność. Chcę mu zrobić niespodziankę. Nie powiem mu jeszcze teraz, ale musiałam to z siebie wyrzucić. No i… To zawsze dobry pretekst, by się do ciebie odezwać - mruknęła, mieszając nerwowo łyżeczką w swojej kawie. 
      - I to jaki?! Chcesz tego dziecka?! Przecież ty nienawidzisz dzieciaków! - mój głos podniósł się o kilka tonów. Kornelia zaśmiała się bez wesołości, patrząc na wirujący napój. 
      - Jesteś już drugą osobą, która coś takiego mówi - wzruszyła ramionami i pogłaskała nagle swój brzuch w geście, który tak do niej nie pasował. Zmrużyłam oczy.
      - Kto był pierwszą? - uniesione brwi i litościwe spojrzenie odpowiedziały mi na to pytanie - Calum… - mruknęłam, a ona ledwo zauważalnie kiwnęła głową. - Powiedziałaś mu wcześniej ode mnie? - zagryzłam wnętrze policzka, czując budującą się we mnie zazdrość. Czy nasza przyjaźń została tak bardzo zaniedbana?
      - Nie… Sam się domyślił. W zeszłym miesiącu przyłapał mnie na kupowaniu testu… Wtedy jeszcze nie byłam w ciąży, ale… 
      - Zaraz…- przerwałam jej nagle - W zeszłym miesiącu Calum zniknął. Wiesz gdzie jest? - Kornelia pokręciła głową i pociągnęła nosem. 
      - Nie. Ale wiem dlaczego uciekł. To - wskazała na swój brzuch - I Irwin - dodała, a łzy stanęły w jej oczach. Nagle wybuchnęła płaczem, ponownie chowając się za swoimi dłońmi. Napięłam się cała, niepewna jak powinnam zareagować. 
      - Milena, zdradziłam Louis’ego - wydukała, a po moich plecach przeszedł zimny dreszcz. Spojrzałam na jej brzuch, tak samo płaski jak zawsze, jakbym spodziewała się, że nagle urośnie do rozmiarów piłki do kosza. 
      - Z Calumem? Ale to chyba nie jest jego… - zaczęłam, a ona pospiesznie pokręciła głową. 
      - Nie, o boże, nie. Nie uprawialiśmy seksu, po prostu go pocałowałam. 
      - Nic nowego… - mruknęłam. 
      - Powiedziałam mu, że go kocham… - łzy lały się strumieniami po jej policzkach. 
      - Ok, to jest nowe - powiedziałam powoli, choć nie byłam zdziwiona wyznaniem Kornelii. Jej uczucie do Caluma było zbyt oczywiste. 
      - Louis wie… Po części. I mi wybaczył i teraz to dziecko, i zniknięcie Caluma. Znaczy. Trochę się cieszę, że go tu nie ma. Nigdy nie było lepiej między mną i Lou, naprawdę. Wreszcie mogę się na nim skupić, ale - podniosłam ręce i powstrzymałam dalszą część słowotoku, jaki mógłby wydostać się z jej ust. 
      - Dobra! Stało się, ale teraz już jesteś pewna! Jesteś z Lou i, cholera, nie wierzę, że to mówię, nosisz jego dziecko - pokręciłam powoli głową i zaśmiałam się cicho. - Skoro Louis wie o twojej sytuacji z Calumem nie rozumiem twojej paniki - dodałam. Kornelia uśmiechnęła się przez łzy. 
      - Po prostu mówienie o tym jest ciężkie. Ale chciałam, żeby nasza przyjaźń była taka jak dawniej, byś wiedziała co ostatnio się u mnie działo…
      - Więc zasypujesz mnie nagle rozbrajającymi wiadomościami? - zażartowałam i obie zachichotałyśmy wesoło. 
      - Kurwa, Kornelia… dziecko… Co ci odjebało? - opadłam plecami na oparcie krzesła, uśmiechając się szeroko do przyjaciółki. 
      - Nie wiem. Chyba miłość… Może się starzeję. Już nie mogę się doczekać aż powiem Louis’emu. Ale chcę, żeby to było wyjątkowe. Muszę jakoś to zaplanować…
      - Co zaplanować? - do jadalni weszli nagle Harry i Louis, a my zamilkłyśmy nagle. Kornelia poczerwieniała na twarzy i wstała z krzesła podchodząc do swojego chłopaka i cmokając go w policzek. 
      - Setlistę na ważną kolację, którą organizujemy w Irresistible - odparła, na poczekaniu wymyślając kłamstwo. Louis zmrużył podejrzliwie oczy, ale odpuścił, widząc jej szeroki uśmiech. 

      Postanowiliśmy spędzić czas we czwórkę. Coś, czego dawno nie robiliśmy. Harry przyrządził drinki i wszyscy usiedliśmy wokół stołu w jadalni, gawędząc beztrosko. Kornelia i ja czasem posyłałyśmy sobie porozumiewawcze spojrzenia, których chłopacy nie byli w stanie zauważyć. Widziałam, jak moja przyjaciółka promieniała szczęściem. Wpatrywała się w Louis’ego jak w obrazek, śmiała się głośno z jego żartów i mogłam przysiąc, że zobaczyłam w niej zakochaną dziewczynę sprzed roku. Dziecko… Miałam zostać ciocią. To była ostatnia rzecz, jakiej się po niej spodziewałam, a mimo to widziałam, jak ta świadomość ją rozpierała. Kornelia chciała mieć dziecko. Świat się kończył.
      Zaśmiałam się do swoich myśli w momencie, w którym z dołu dobiegł nas głos Nialla. 
      - Styles! - brzmiał nerwowo, co postawiło nas wszystkich w stan gotowości. 
      - W jadalni! - odkrzyknął Harry, gdy nasza rozmowa ucichła. Dźwięk kroków na schodach, pospieszne ich tempo w korytarzu i Niall znalazł się w progu, dysząc ciężko, jakby biegł do willi. Przebiegł wzrokiem po naszych twarzach, aż zatrzymał się na Kornelii. W jego oczach błysnęła furia, a w dłoni nagle pojawiła się broń. 
      - Ty mała, różowowłosa suko - warknął, wymierzając lufę prosto w czoło mojej przyjaciółki. Reakcja była natychmiastowa. Wszyscy wstali gwałtownie, Louis zakrył swoim ciałem Kornelię, ja krzyknęłam coś w szoku, a Harry uniósł uspokajająco ręce. 
      - Pojebało cię?! - ryknął Tomlinson, nie pozwalając przerażonej Kornelii wychylić nawet włoska zza jego pleców. 
      - Horan, co do cholery?! - Harry podszedł kilka kroków do Nialla, ostrożnie unikając linii ewentualnego ognia. 
      - Ta pierdolona zdrajczyni ma tupet z wami tutaj siedzieć i popijać drineczki - krople potu ozdobiły czoło blondyna. 
      - Niall, ja nic nie…
      - Och, zamknij mordę! Możesz łgać ile chcesz, mnie nie zwiedziesz. Widziałem nagrania! - Niall przerwał tłumaczenia Kornelii. Byłam w szoku. Nigdy nie widziałam go tak wściekłego. Moje serce biło szaleńczo, gdy widziałam broń wycelowaną tam gdzie powinna znajdować się głowa mojej przyjaciółki, chroniona teraz przez pierś Louis’ego. 
      - Nagrania? Kurwa, Niall o czym ty mówisz! - krzyknął Harry. Niall wreszcie na niego spojrzał i napiął szczękę. 
      - Mała suka romansowała z Calumem, razem planowali nas wydać. 
      - Co?! To nieprawda! Nic takiego nie zrobiłam! - głos Kornelii załamał się od płaczu. Niall wydał z siebie maniakalny śmiech
      - Wszystko jest na taśmach, dziwko! Widziałem je przed chwilą. Sylvia się do nich dokopała! Louis, odsuń się, wiesz co robimy ze zdrajcami. Ta mała suka jest już martwa
      - NIE! - ryk Louis’ego zatrzymał na moment mój oddech - Schowaj tę jebaną pukawkę! Nie zabijesz mojej dziewczyny! - jego oczy zalały się czernią. Nawet ze swojego miejsca widziałam jak drżał na całym ciele.
      - Świetnie, więc ty to zrób. - mimo tych słów, drżąca ręka Nialla wciąż była wyciągnięta. 
      - Bredzisz, naćpałeś się?! - Louis zrobił krok w przód. 
      - Nie. Po prostu postępuje według kodu. 
      - Póki co nikt nie rozumie co masz na myśli. - powiedział spokojnie Harry. 
      - Mam na myśli to, że Kornelia wydała nas MI5 - warknął Niall, na co w jadalni nastała cisza, przerywana tylko cichym szlochem mojej przyjaciółki. MI5? To nie była zwykła policja, nad którą Harry miał kontrolę. Zimny pot zalał moje plecy. 
      Louis przełknął ciężko i spojrzał za siebie przez ramię. Zanim zdążył coś powiedzieć, Kornelia wydusiła z siebie:
      - Kłamstwa! Ktoś cię wrobił, Niall!
      - Tak! Ty. Wrobiłaś nas wszystkich. Tommo najbardziej! Musiało być ciężko udawać, że go kochasz, co? - Kornelia zaczęła kręcić gwałtownie głową, obejmując się ramionami. Zacisnęłam szczękę, patrząc na jej skuloną postawę. Kornelia nie była tak dobrą aktorką. Słowa Nialla musiały być kłamstwem. Ktoś musiał wrobić Caluma i ją. 
      - Michael… Michael na pewno wszystko zaaranżował - wtrąciłam, podchodząc o krok do Nialla. Louis kiwnął głową, wciąż nie odsuwając się od swojej dziewczyny. Niall opuścił wreszcie broń i potarł nerwowo czoło, wzdychając ciężko. 
      - Nie tym razem, Milena. Widziałem to wszystko na własne oczy. Twoja przyjaciółeczka miała czelność bzykać się z Hoodem za plecami Lou, miała czelność spiskować przeciwko nam i teraz jej się to udało. MI5 jest na naszych dupach. Musimy uciekać - wyjaśnił zrezygnowanym tonem. 
      - Kłamstwa. Kłamstwa, wszystko kłamstwa! - Kornelia odsunęła Louis’ego od siebie i ruszyła szybkim krokiem w stronę Nialla. Chwyciła w pięści jego koszulę, choć ledwo sięgała mu do ramion. - Bzdury! Może to ty wydałeś nas MI5, co?! Może to ty jesteś wielkim zdrajcą! - łzy płynęły po jej policzkach, gdy szarpała za materiał, ale Niall zaśmiał się tylko zrezygnowany. Spojrzał ponad jej głową na Louis’ego i zwilżył wargi. 
      - Wystarczy, że pojedziesz do Sylvii, stary. Wszystko stanie się jasne - powiedział o wiele bardziej spokojnym tonem niż wcześniej. 
      W jadalni nastała nagle cisza. Kornelia puściła koszulę Nialla i opadła na kolana, popłakując cicho, Louis patrzył na nią z bólem wypisanym na twarzy, a Harry i ja obserwowaliśmy jego reakcje. 
      - Nie wierzę ci, Niall - mruknął wreszcie, podchodząc do Kornelii i oplatając ją ramionami - Chodź - szepnął, ujmując jej twarz w dłonie. Gdy się nie ruszyła, chwycił ją w pasie i pod nogami, i uniósł w górę, jakby nic nie ważyła. 
      - Louis, ty i Harry musicie to zobaczyć, musicie jechać ze mną do Sylvii… To, co…
      - POJADĘ DO JEBANEJ SYLVII! - ryknął Louis, a Kornelia skuliła się w jego ramionach, chowając twarz w kołnierzu jego koszuli. - A teraz spierdalaj! Zanim stracę nad sobą panowanie! - po jego tonie wniosłam, że Louis nie był od tego daleki. Niall przełknął ciężko i kiwnął głową, wycofując się z jadalni. 
      - Ja też jadę - postanowiłam, na co Harry rzucił mi ostre spojrzenie. Zignorowałam je - Nie pozwolę, by rzucano tak straszne oskarżenia w stronę mojej przyjaciółki. Muszę przekonać się, że to wszystko jest ściemą. - wyjaśniłam. Louis przytaknął mi powoli i szepnął coś do Kornelii na co ona zaprotestowała głośno.
      - Nie! Jadę z wami! Muszę wiedzieć co się dzieję! - powiedziała, wyrywając się z objęć swojego chłopaka. Nie pozwolił jej na to, trzymając ją z łatwością w ramionach. 
      - Miałaś dość stresów na dzisiaj. Wiemy, że to ściema. Po prostu musimy to udowodnić. Położysz się, zamkniesz drzwi na klucz i poczekasz na mój powrót. Kocie… - spojrzał Kornelii głęboko w oczy - Wierzę ci i nieważne co pamiętaj, że cię kocham. - szepnął, zanim złożył na jej ustach delikatny pocałunek. 

      - A ja ciebie - odparła, trzymając jego twarz w dłoniach. 



#TTDff

6 komentarzy:

  1. Ogólnie rzecz biorąc to chyba się już starzeje bo jestem zbyt niecierpliwa xd chce wszystko wiedzieć juz teraz w tej chwili a wy tak przeciągacie to i przeciągacie ale dobrze bo przynajmniej nie jest nudne i fajnie się czyta a przede wszystkim chce sie czytac! Mam nadzieje ze myślicie nad wydaniem tego jako książki jesli wydacie ja to możecie byc pewne ze bede pierwsza po autograf :D ostatnio nie udzielalam sie tutaj ale bylam i nigdy was nie zostawiłam wiec chciałam przeprosić za brak znaku życia ostatnio kocham to ff i NIGDY was nie zostawie! :Dz mojego komentarza wyszlo maslo maślane ale co tam xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ŁOH! Rzeczywiście dawno Cię tu nie widziałam :D Cieszę się, że wciąż jesteś z nami <3 Pomysł z wydaniem fajny, ale raczej TTD pozostanie blogową historią :D

      A. <3

      Usuń
  2. Chwila, że co? Dlaczego Kornelia miałaby to robić? Przecież to bez sensu, zwłaszcza teraz, kiedy jest w ciąży. Miałaby sama wychowywać dziecko? Nie, nie wydaje mi się. Ciekawa jestem, czy Michael na prawdę mógł posunąć się do czegoś takiego. Przecież to jest śmieszne. Tylko co będzie, jeśli na tym nagraniu na prawdę będzie to wyglądało tak, jakby ona i Hood... Co się wtedy stanie? Louis jej uwierzy? A już myślałam, że wszystko wychodzi na prostą...
    Milena też odważyła się zbliżyć do Harry'ego. Zaczęła zapominać, nie, to złe słowo, hm, w każdym razie stara się nie myśleć o Ashtonie. To naprawdę jest coś. W końcu nie każda kobieta dałaby radę, o nie. Smyk jest silna. Podziwiam ją. Chociaż myślenie, że zrobiła dobrze i nie żałowanie tego jest złe. Przynajmniej dla mnie. W końcu ona zabiła człowieka.
    Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam, kiedy Kornelia dowiedziała się, że będzie w ciąży. To niesamowite widzieć, że w końcu zaczyna się normalnie odnosić do swojego dzieciaka, a nie jakoś tak okropnie. Ma szczęście.
    Pozdrawiam, karmeeleq.

    OdpowiedzUsuń