piątek, 25 lipca 2014

16. Now you're looking for me or anyone like me

Kornelia


           To, co działo się w ciągu ostatnich kilku tygodni nie mieściło mi się w głowie. Wymarzona praca w najpiękniejszym mieście na planecie Ziemi. Wiele razy nie byłam pewna czy to nie był tylko sen, więc szczypałam się po rękach, zostawiając na nich brzydkie czerwone ślady. Zdarzały się sytuacje, w których wpatrywałyśmy się z Mileną w siebie przez kilka minut bez słowa, a potem wybuchałyśmy radosnym śmiechem i kwiczałyśmy ze szczęścia, jak rozhisteryzowane nastolatki na koncercie swojego ulubionego zespołu. Choć moja wypłata była mniejsza niż Mileny, nie narzekałam. Trzy tysiące funtów to ogromna suma za pracę „czasoumilacza” w restauracji. Robiłam to, co kochałam i jeszcze dostawałam za to kupę kasy.
            Pierwszego dnia zrozumiałam, że będę musiała ogłosić rewolucję garderoby. Irresistible okazało się być bardzo luksusową restauracją (a właściwie siecią restauracji), w której każdy klient był ubrany jak na rozdanie nagród filmowych, a najmniejsza zmarszczka na mundurze kelnera spotykała się z miażdżącą krytyką Menadżera, robiącego co jakiś czas obchód i kontrolującego jakość naszej pracy. Do tej pory w mojej szafie górowała glam-rockowa stylistyka; rzeczy ozdobione ćwiekami, poszarpane, w jaskrawych kolorach lub czerniach. Byłam więc zmuszona wyciągnąć Milenę na zakupy, bo to ona miała większe wyczucie eleganckiej prostoty, która dla mnie była niewyjaśnioną zagadką wszechświata.
            Tego dnia, w piątek, trzy tygodnie po rozpoczęciu pracy w Irresistible czułam się już nieco pewniej niż wcześniej. Coraz bardziej zaznajomiona z repertuarem, nie bałam się wpadek, które wcześniej „nawiedzały” moje występy. Nauczyłam się ukrywać pomyłki w tekście czy melodii i nie przejmować się tak bardzo, gdy coś poszło nie tak.
            Wybiła siedemnasta. Jeszcze przez godzinę restauracja miała być zamknięta. Rozejrzałam się po ciemnym pomieszczeniu, oświetlonym jedynie pojedynczymi lampkami wkomponowanymi w sufit. Restauracja była ogromna, mieszcząca kilkadziesiąt małych prostokątnych stolików i trzy boksy VIP, znajdujące się tuż przy wejściu do kuchni. Uwielbiałam kolorystykę tego pomieszczenia. Białe ściany i meble kontrastowały przyjemnie z czarno-czerwonymi akcentami, takimi jak świeczki na stołach czy ramy obrazów.
            Uśmiechnęłam się do siebie i westchnęłam, a potem zabrałam torbę, w której trzymałam nuty i teksty, i ruszyłam w stronę pięknego długiego czarnego fortepianu, stojącego na podwyższeniu, mającym imitować scenę. Miałam z niego widok na wszystkie stoliki, więc widziałam kto wsłuchiwał się w moje wykonania, a kto był zajęty rozmową. To niesamowite jak różne osoby można było spotkać w takim miejscu. Niektórzy podchodzili czasami do mnie, niezadowoleni, żądając, żebym przestała zagłuszać rozmowy (wtedy Menadżer brał sprawy w swoje ręce), niektórzy klaskali żywiołowo po każdym wykonanym utworze, a inni dawali mi spore napiwki, o których w Polsce mogłam tylko marzyć. Każdy wieczór był inny, bo każdego wieczoru przychodzili inni ludzie. Oczywiście zdarzali się stali klienci, których twarze, a nawet imiona były mi już znane, ale większość ludzi zjawiało się tutaj z ciekawości lub z okazji jakichś ważnych wydarzeń dziejących się w ich życiu. Wiele razy byłam proszona o zaśpiewanie Happy Birthday, czy romantycznej piosenki, gdy jakaś szczęściara odpowiadała „tak” oświadczającemu się chłopakowi. Praca tutaj zdecydowanie nie należała do nudnych, co przyjęłam z wielką ulgą, bo nienawidziłam rutyny.
            Rozłożyłam nuty na pulpicie fortepianu, teksty na stojaku ustawionym przed mikrofonem i zabrałam się za ustalanie kolejności wykonywanych utworów. Zwykle akompaniował mi genialny pianista George, lecz dzisiaj miał się spóźnić z jakichś osobistych powodów. Przez pierwszą połowę wieczora zmuszona byłam więc śpiewać, siedząc przy fortepianie. Nie miałam z tym problemu, lecz wolałam skupić się głównie na jednej rzeczy. Śpiewanie powiązane z graniem łączyło się z dwukrotnie większą odpowiedzialnością za pomyłki i potknięcia. Przeżyję... Pomyślałam i rozpoczęłam wystukiwać na klawiszach gamę dla rozgrzania palców.
            Pół godziny później kelnerzy zaczęli krzątać się wokół stolików, upewniając się, że wszystko było na swoim miejscu, a Menadżer śledził ich uważnym wzrokiem zza baru, ustawionego naprzeciwko sceny. Obserwowałam ten „taniec”, nie mając nic lepszego do roboty, aż do momentu, w którym Menadżer pokazał kciukiem, że mam zacząć grać. Rozpoczęłam więc cichy, spokojny utwór, by nie zdominować dźwiękami pustego pomieszczenia. Po dziesięciu minutach drzwi restauracji zostały otwarte, a w środku robiło się coraz tłoczniej z każdą mijającą minutą. Cichy utwór zmieniłam na nieco żwawszy, wciąż jednak pozostając przy samym graniu na fortepianie. Miałam nadzieję, że do czasu powrotu George’a uda mi się wykorzystać repertuar niewymagający używania głosu.
            Nic z tego. Po półtora godziny musiałam zacząć koordynować grę ze śpiewem. Wykorzystując swobodę wyboru, spowodowaną nieobecnością pianisty, postanowiłam postawić tego wieczoru na delikatny jazzowy repertuar.
            Rozpoczęłam od mojej ulubionej piosenki z tego typu muzyki. Głaskałam z czułością klawisze fortepianu, a potem zaczęłam śpiewać delikatnym, przyciszonym głosem:


            Kilka osób zaczęło cicho klaskać. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, rzucając szybko okiem na klientów restauracji, choć tak naprawdę nie udało mi się wyłapać żadnej konkretnej twarzy, a potem skupiłam się ponownie na utworze. Czułam jakby to piosenka niosła mnie, a nie ja piosenkę i, nim się obejrzałam, śpiewałam już ostatnią zwrotkę.
            - Dobry wieczór - usłyszałam nad fortepianem. Nie będąc w stanie się odezwać i oderwać wzroku od klawiszy, skinęłam tylko głową, dając klientowi do zrozumienia, że go słyszę. - Można zamawiać u pani utwory? - ponowne skinięcie i chichot przybysza. Zmarszczyłam brwi, oczekując na kolejne słowa mężczyzny i grając ostatnie wersy piosenki. - Poproszę więc If I Ain’t Got You, bo pięknie ci to wychodzi. - koniec piosenki. W restauracji słyszałam tylko rozmowy klientów i moje własne przyspieszone bicie serca. Jeszcze przez chwilę wpatrywałam się w pulpit z nutami, które teraz wydawały się dla mnie bezsensowną bazgraniną nieokreślonych znaczków, a potem powoli spojrzałam w górę, na mężczyznę opartego niedbale o ramę fortepianu, którego błękitne roześmiane oczy przypatrywały się mojej twarzy. Zacisnęłam zęby i pięści, starając się zapanować nad gromadzącymi się we mnie emocjami.
            - Ty... - zaczęłam cicho, ciskając piorunami z oczu w stronę tego rozweselonego błękitu
            - Ty - odpowiedział i puścił mi oczko, poprawiając nonszalancko srebrny krawat. Wyglądał naprawdę dobrze, w odpowiednio skrojonym czarnym garniturze. Dwa miesiące to długi czas, przez który zapomniałam już jak wielkie wrażenie potrafił na mnie zrobić ten tajemniczy, pełen sprzeczności mężczyzna. Powstrzymałam jednak reakcję zachwytu, pamiętając jak zakończyła się nasza krótka przygoda - strachem o bezpieczeństwo najbliższej mi osoby i brakiem jakiegokolwiek wyjaśnienia, dziejących się wtedy dziwactw.
            Już otworzyłam usta, by powiedzieć mu, żeby sobie poszedł, ale w słowo wszedł mi George, który zdyszany wbiegł na scenę, starając się zrobić jak najmniej zamieszania. Niestety, większość gości zdążyła rzucić mu zdziwione spojrzenia i kręciła głowami w dezaprobacie.
            - Przepraszam cię, spotkanie się przedłużyło, ale już jestem. Wiesz jak to babcie. Od stołu nie chcą uwolnić. - zachichotał na swój kiepski żart i rozpoczął rozkładanie na fortepianie własnych egzemplarzy nut. Rzucił niedbale wzrokiem na mężczyznę stojącego przy fortepianie, a potem otrząsnął się gwałtownie i uśmiechnął serdecznie.
            - Ach! Pan Tomlinson, dawno pana tutaj nie widzieliśmy - rzekł, podając Louis’emu rękę w profesjonalnym męskim uścisku. Rozdziawiłam w szoku usta i wbiłam zdziwiony wzrok w błękit przede mną.
            - George, widzę, że zatrudniliście nową wokalistkę. Mam wrażenie, że lepiej nie mogliście trafić - Louis wskazał brodą na mnie i mrugnął porozumiewawczo do pianisty.
            - To prawda. Szef musiał sprowadzać ją aż z Polski!
            - Naprawdę?! Coś takiego! - nieźle! Powinieneś zostać aktorem, zakłamana szujo, pomyślałam przypatrując się jak mężczyzna bez wysiłku udawał zdziwionego słowami George’a.
            - Kornelia? - pianista wskazał na stołek, na którym siedziałam, zaciskając wciąż dłonie na swojej spódnicy. Pięknie. Całe to prasowanie poszło na marne... Otrząsnęłam się z pierwszego szoku i pospiesznie ustąpiłam chłopakowi miejsca, kierując się do statywu prostokątnego mikrofonu, stylizowanego na te z lat pięćdziesiątych.
            - Właśnie zamawiałem u waszej świeżynki If I Ain’t Got You, Alicii Keys. Możecie to dla mnie zagrać? - usłyszałam dochodzące zza moich pleców pytanie. Nie, proszę, odmów. Nie umiesz tego grać, nie, nigdy tego nie grałeś. Na pewno tego się nie uczyłeś, nie!
            - Pewnie! - nosz w dupę! - Już się za to zabieram - a idź panie w chu... Z moich ust wydobyło się złowieszcze warknięcie i z ulgą zdałam sobie sprawę, że byłam zbyt oddalona od mikrofonu, by ten nieokreślony zwierzęcy dźwięk mógł ponieść się po całej restauracji.
            - Kornelia? Dasz radę? - zapytał George, patrząc na mnie uważnie. Nic nie odpowiadając, podniosłam w górę kciuk, i rzuciłam mu wymuszony uśmiech, a potem odwróciłam się od niego plecami. Kątem oka zauważyłam, że Louis pochylił się do George’a i szepnął mu coś do ucha, a ten tylko odpowiedział skinieniem. Nie miałam ochoty wiedzieć o co chodziło, bo kierowana doświadczeniem przeczuwałam, że ten wieczór może być już tylko gorszy i gorszy. Westchnęłam i przeczyściłam gardło, przygotowując się do zaśpiewania piosenki. Ale nagle znieruchomiałam, gdy każdy mój mięsień napiął się jak struna, a płuca nabierają powietrza pod dotykiem męskiej dłoni przesuwającej się delikatnie po moich nagich plecach, w miejscu, w którym sukienka posiadała spore wycięcie. Louis ominął mnie, chowając dyskretnie rękę za sobą i kierując się do swojego stolika. Obserwowałam jak siada obok ładnej dziewczyny z ciemnymi długimi włosami, w której rozpoznałam zazdrosną uczestniczkę naszej pierwszej „imprezy” w Bobbles. Dziwne  i nieprzyjemne ukłucie nieznanego pochodzenia zaatakowało mój żołądek, a potem odezwał się George.
            - Witam drogich gości w ten wspaniały majowy wieczór. Mam nadzieję, że moja towarzyszka, Kornelia, skutecznie uraczyła wasze uszy czystymi dźwiękami jej pięknego głosu i wspaniałej gry - oklaski - teraz mogę jej trochę pomóc. Piosenka, którą zagramy została zamówiona na życzenie z dodatkową dedykacją: „Witaj z powrotem. Londyn za tobą tęsknił” - przełknęłam ciężko ślinę, domyślając się dla kogo zostały skierowane te słowa. Zauważyłam, że brunetka spojrzała zdziwiona na Louis’ego, a ten tylko pokręcił głową i szepnął jej coś do ucha. Wyraz zrozumienia na jej twarzy wprawił mnie w jeszcze większą konsternację. Nie mogłam jednak skupić się na swoich emocjach i wątpliwościach, bo w Irresistible już rozbrzmiały delikatne dźwięki fortepianu. Odetchnęłam głęboko, kładąc dłonie na mikrofonie. Starałam się patrzeć wszędzie tylko nie w stronę tego jednego konkretnego stolika. Wreszcie zaczęłam śpiewać, czując na sobie intensywny wzrok pary pięknych błękitnych oczu, który nie opuszczał mnie już do końca wieczoru.
            Kilkanaście kolejnych piosenek i zaserwowanych dań później, wreszcie zakończyliśmy z George’m nasz występ i podziękowaliśmy klientom za jego wysłuchanie. Czułam się nieswojo, pakując swoje rzeczy, obserwowana ciągle przez Louis’ego. Miałam ochotę podejść do niego i powiedzieć, żeby się odpierdolił, ale wiedziałam, że z miejsca straciłabym pracę. Z obawą zauważyłam, że pomimo skończonego posiłku, nigdzie się nie ruszał. Sala powoli pustoszała, lecz dwójka osób siedząca przy tym jednym konkretnym stoliku, uparcie pozostawała na swoich miejscach. No, może mniej uparcie w przypadku brunetki, która wierciła się niecierpliwie i mówiła co po chwilę coś do Louis’ego, który, jeśli dobrze widziałam, zbywał ją jednosylabowymi odpowiedziami. Gdy chowałam nuty do teczki zauważyłam, że kobieta wstała pospiesznie i wyciągnęła do Błękitnookiego dłoń. Ten spojrzał na nią beznamiętnym wzrokiem i sięgnął do kieszeni swojej czarnej marynarki, wyciągając z niej portfel. Przekazał dziewczynie kilka banknotów i skinął na nią głową, co zostało skwitowane jej głośnym warknięciem, którego nie sposób było nie usłyszeć. Pokręciłam głową zażenowana tą sytuacją, czując jak emocje coraz bardziej się we mnie wzbierają. Trzęsącymi się dłońmi próbowałam bezskutecznie trafić w zapięcie teczki. Nosz w mordę, dalej! myślałam gorączkowo, siłując się z klamrą, która, jakby ze złośliwości, chciała przetrzymać mnie dłużej w tym pomieszczeniu.
            - Przepraszamy pana, ale już zamykamy - usłyszałam głos Menadżera i dopiero wtedy zorientowałam się, że w restauracji pozostał tylko on, Louis i ja.
            - Tak, wiem, przepraszam. Chciałbym zamienić tylko kilka słów z wokalistką - odparł Louis, a ja potknęłam się o statyw mikrofonu, prawie zwalając drogi sprzęt na ziemię. W porę złapałam za metalowy pręt i zapobiegłam kosztownemu wypadkowi. Zaklęłam pod nosem i zacisnęłam pięści.
            - Naturalnie - rozbrzmiała odpowiedź Menadżera, który złożył grzecznie rączki i skierował się do kuchni, zapewne pokrzyczeć na kucharzy za ich wpadki i odesłane jedzenie. Usłyszałam kroki zbliżającego się do mnie Lou, a gdy tylko wszedł na scenę zamachnęłam się gwałtownie. Głośny plask poniósł się echem po opustoszałym pomieszczeniu, a na policzku Louis’ego zaczął tworzyć się powoli czerwony ślad w kształcie mojej dłoni. Szok w błękitnych oczach sprawił mi taką satysfakcję, że miałam ochotę to wykrzyczeć.
            - KORNELIA! - ryk Menadżera wywołał nieprzyjemne dreszcze na całym moim ciele. Zacisnęłam powieki w oczekiwaniu na jego dalsze słowa - Czyś ty zwariowała?! - ruszył w naszą stronę, pospiesznym krokiem, lecz uniesiona dłoń Louis’ego zatrzymała go w połowie drogi.
            - Nie, nie, nie. Proszę mi wierzyć, zasłużyłem na to - powiedział uspokajającym tonem i uśmiechnął się przepraszająco do wściekłego mężczyzny. Ten zdawał się być nieprzekonany jego słowami, wpatrując się wciąż we mnie, jak w wariatkę - Naprawdę, niech pan wróci do swoich spraw, a my z Kornelią sobie wszystko wyjaśnimy - Louis spojrzał na mnie z wesołym błyskiem w oku. Oceniłam z dumą, że czerwień na jego policzku wciąż ciemnieje. Przybiłam sobie mentalną piątkę.
            Menadżer wahał się jeszcze przez moment, a potem skinął głową i wrócił do kuchni. Dopiero wtedy Louis potarł dłonią policzek i skrzywił się nieco.
            - AU! - zajęczał, rzucając mi pełne sztucznego wyrzutu spojrzenie - za co to było? - zapytał.
            - Myślałam, że wiesz. W końcu „zasłużyłeś na to”  - warknęłam i szarpnęłam za uchwyt teczki, kierując się szybkim krokiem do wyjścia restauracji. Dogonił mnie i złapał za rękę, zatrzymując tuż przed drzwiami.
            - Zaczekaj. Przepraszam - powiedział, choć wciąż nie mógł powstrzymać wesołego uśmiechu, wkradającego się na jego twarz. Zacmokałam zniecierpliwiona.
            - Za kogo ty się uważasz?! Myślisz, że masz dużo kasy to możesz robić co ci się żywnie podoba?! Zabierasz mnie na imprezę, z której wysyłasz z kilkoma banknotami i uczuciem paniki do domu, dając mi do zrozumienia, że moja przyjaciółka jest w niebezpieczeństwie?! Twój kumpel grozi sobie bronią przy dopiero co poznanej dziewczynie, z jakimiś podejrzanymi typkami! A POTEM ZERO WYJAŚNIENIA, TYLKO GŁUPI SMS O TYM, ŻE „LONDYN BĘDZIE ZA MNĄ TĘSKNIŁ”? Proszę cię! Ty się jeszcze pytasz, „za co to”?! I gdzie są Mileny ciuchy! - wykrzyczałam, zupełnie nie planując palnąć tej ostatniej części, która spotkała się z kolejną porcją chichotów, doprowadzających mnie do białej gorączki. Warknęłam zdenerwowana i popchnęłam drzwi, wyrywając swoją rękę z uścisku mężczyzny. Pobiegł za mną.
            - No dobra, przyznaję, to nie było fajne. Ale hej! Jesteś tutaj, możemy to naprawić, co nie? Może pójdziemy na kolację? Wszystko ci wyjaśnię - mówił, dotrzymując mi kroku. Zaśmiałam się złowrogo, odrzucając głowę do tyłu.
            - Naprawdę mi się pytasz czy pójdziemy na kolacje? Myślisz, że życie mi nie miłe? Kim jesteś, co? Handlarzem organów? Niewolników? A może jesteś w mafii, hm? Bo wszystko to, co dzieje się wokół ciebie i tego drugiego typka śmierdzi na kilometr! A spędziłam z tobą tylko dwa wieczory! - wykrzyczałam. Nie miałam ochoty użerać się z tym dziwnym typkiem. Byłam zmęczona i chciałam już znaleźć się w swoim pokoju hotelowym, ubrana w wygodną piżamkę, szykując się do snu.
            Louis westchnął przeciągle i położył mi dłonie na ramionach, zniżając twarz do poziomu mojej.
            - Daj mi się zaprosić na kolację. Wszystko ci wyjaśnię - powiedział, już spokojniej, zdając sobie chyba sprawę, że jego śmiech wprawiał mnie tylko w większą irytację. Wpatrywałam się chwilę w jego błękitne oczy, rozważając tę propozycję.
            - Nie. - powiedziałam i odwróciłam się od niego, kierując się do stacji metra.
            - Daj mi się chociaż odwieźć - zawołał za mną. Zerknęłam w jego stronę, zauważając, że wskazuje na zaparkowane pod Irresistible Audi R8. Jęknęłam cicho, czując ukłucie tęsknoty za tym autem, ale nie dałam się przekupić.
            - Nie
            - Metro w nocy jest niebezpieczne
            - Jeżdżę nim z pracy co wieczór, myślę, że sobie poradzę - warknęłam i zbiegłam ze schodów. Nie usłyszałam już kolejnego wołania, więc odetchnęłam głęboko, kręcąc głową. Niech to szlag! A Miało być tak wspaniale... 


*Witaj, moja miłości, robi się zimno na tej wyspie,
Jestem taka smutna,
Prawdą jest, że byliśmy zbyt młodzi.
Teraz szukam ciebie, albo kogoś takiego, jak ty.







Ogłoszenie:
Następna notka pojawi się po 1 sierpnia w związku z wyjazdem A. do Barcelony.
Jeśli ktoś jeszcze chce być informowany o nowych rozdziałach, to piszcie w komentarzach, albo na naszym twitterze (@ttdfanfiction).
Dziękujemy za 4 000 wyświetleń, nawet nie wiecie, ile to dla nas znaczy!
M. xx i A. <3

11 komentarzy:

  1. Fajny rozdział :) będziesz mnie informować @mehringkarolina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy!!!:D

      Jasne, już Cię zapisałam ;)

      M. xx

      Usuń
  2. hahahah no rypnę na twarz xD Kornelaaaaa tak najważniejsze to: "GDZIE SĄ MILENY CIUCHY" ^^
    i podoba mi się tekst "nosz w dupę!" od teraz go kocham <3
    aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa i lubię chłopaków o imieniu George :D

    XXX

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No oczywiście! Czy Ty wiesz, co Milena miała wtedy na sobie?!

      http://weheartit.com/entry/94135074/in-set/20127404-ff?context_user=iinesss_&page=3

      Co tam sukienka Dolce & Gabbana, ciuchy z sieciówek/lumpeksów są cenniejsze xD

      Usuń
    2. A co do Georga, to wiemy xD Chłopaków o imieniu Niall i Luke też kochasz xD

      Usuń
  3. Świetny fanfiction! zakochałam sie w nim:) moge prosic o informowanie? @remaingrande

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Awwwww <3

      Jasne, już Cię dopisałam do listy;)

      Usuń
  4. Wow, jak się cieszę że trafiłam na tego bloga rozdział jest świetny ♡
    Mogłabyś informować mnie o nowych rozdziałach na twitter'ze ?
    @Sandra1DHZLLN

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy! <3

      Pewnie, że tak, już Cię zapisałam;)

      Usuń
  5. Chce być informowana :) @ala _jez

    OdpowiedzUsuń